Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Bestseller Amazon Charts, „Wall Street Journal” i „Washington Post”
Finalistka Goodreads choice award.
Po stracie matki i walce z rakiem piersi Joanna wraca do przerwanych studiów i badań nad ptakami. Chce udowodnić światu, że ostatnie trudne przejścia jej nie złamały. Pewnego wieczoru jej rutynę i oswojoną samotność zakłóca tajemnicza dziewczynka. Pojawia się przed jej domem w spodniach od piżamy, bosa i posiniaczona.
Ma na imię Ursa. Jak mówi, przybyła z gwiazd, by zrozumieć ludzi i ujrzeć na Ziemi pięć cudów. Joanna pozwala jej zostać, ale tylko do czasu, aż odkryje, kim naprawdę jest mała kosmitka. Nie wierzy przecież w cuda.
W rozwikłaniu zagadki pomaga jej Gabriel, młody sąsiad odludek. Im więcej czasu oboje spędzają z uroczą dziewczynką, tym więcej mają pytań. Jak to możliwe, że Ursa nie tylko umie czytać, ale też rozumie Szekspira? Dlaczego w jej obecności przytrafiają im się różne dobre rzeczy? I dlaczego Jo i Gabe przestają w końcu sprawdzać w internecie strony z danymi zaginionych dzieci?
Chociaż nawiązała się między nimi głęboka więź, cała trójka wie, że zbliża się czas trudnych decyzji. Kiedy nieubłaganie nadchodzi koniec lata, a Ursa jest już bliska ujrzenia piątego cudu, jej przeszłość ich dogania.
Magiczna powieść Glendy Vanderah zachwyca. Jest literacką perełką, przepełnioną nadzieją i miłością, która poruszy serce każdego czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Tytuł oryginału: Where the Forest Meets the Stars
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja: Maria Śleszyńska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Katarzyna Szajowska
© 2019 by Glendy C. Vanderah All rights reserved.
This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with GRAAL, SP. Z O.O.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Dorota Stadnik
ISBN 978-83-287-2079-4
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Dla Cailley, Williama, Granta i Scotta
Dziewczynka wyglądała na bajkowego podmieńca. Była prawie niewidoczna; jej blada buzia, bluza z kapturem i spodnie niknęły w ciemniejącym lesie. Miała bose stopy. Zastygła w bezruchu, jedną ręką obejmując pień hikory. I ani drgnęła, gdy auto z chrzęstem opon zatrzymało się na końcu żwirowego podjazdu kilka metrów od niej.
Jo wyłączyła silnik i odwróciła wzrok od dziewczynki. Zebrała z siedzenia pasażera lornetkę, plecak i notatki. Może dziecko powróci do swojej bajkowej krainy, jeśli ona nie będzie na nie patrzeć.
Kiedy wysiadła z auta, dziewczynka nadal tam stała.
– Widzę cię – rzuciła Jo w stronę cienia obok hikory.
– Wiem – odparła dziewczynka.
Ciężkie trapery Jo zostawiły na ziemi kawałki zaschłego błota.
– Potrzebujesz czegoś?
Dziewczynka nie odpowiedziała.
– Dlaczego weszłaś na mój teren?
– Chciałam pogłaskać twojego psa, ale mi nie pozwolił.
– To nie mój pies.
– A czyj?
– Niczyj. – Jo otworzyła drzwi wiodące na obudowany ganek. – Wracaj do domu, zanim całkiem się ściemni. – Włączyła lampę odstraszającą owady i otworzyła drzwi do domu. Kiedy zapaliła w środku światło, podeszła do drewnianych drzwi wejściowych i na wszelki wypadek zamknęła je od środka. Dziewczynka miała około dziewięciu lat, ale kto wie, co kombinowała.
Jo wzięła prysznic, włożyła świeżą koszulkę z krótkim rękawem, spodnie dresowe i sandały. Zapaliła światła w kuchni. Rój owadów przypuścił szturm na zamknięte okna. Szykując produkty do grillowania, pomyślała o dziewczynce pod hikorą. Na pewno już przestraszyła się zapadających ciemności i wróciła do siebie.
Wyszła z domu, niosąc marynowaną pierś kurczaka i trzy warzywne szaszłyki na palenisko pośrodku zachwaszczonego trawnika oddzielającego żółty budynek pokryty deską szalunkową od kilku akrów łąki skąpanej w księżycowej poświacie. Wzniesiony w latach czterdziestych dom do wynajęcia zwany Chatą Kinneya stał na wzgórzu z widokiem na las. Za nim rozpościerała się niezbyt rozległa preria, regularnie wypalana przez właściciela, by powstrzymać ekspansję lasu. Jo rozpaliła ogień w kamiennym kręgu i umieściła nad nim kratkę do pieczenia. Zaczęła kłaść na niej kurczaka i szaszłyki. Drgnęła, gdy zza rogu domu wyłoniła się ciemna sylwetka. Dziewczynka. Przystanęła kilka metrów przed ogniskiem i patrzyła, jak Jo kładzie na grillu ostatni warzywny szaszłyk.
– Nie masz piekarnika? – zapytała.
– Mam.
– To czemu pieczesz na dworze?
Jo usiadła na jednym z czterech rozchwierutanych krzeseł ogrodowych.
– Bo lubię.
– Ładnie pachnie.
Jeśli przyszła tu wysępić jedzenie, rozczaruje się pustymi szafkami u pani biolog, której brakowało czasu na zakupy spożywcze. Mówiła z wiejskim akcentem tutejszych mieszkańców. Bose stopy świadczyły, że przyszła z któregoś z pobliskich domów. Równie dobrze może iść na kolację do siebie.
Dziewczynka przybliżyła się do paleniska. Pod wpływem ognia jej okrągłe policzki i jasne włosy nabrały życia, ale oczy pozostawały czarnymi dziurami.
– Nie powinnaś iść już do domu? – zapytała Jo.
Dziewczynka podeszła jeszcze bliżej.
– Nie mam domu na Ziemi. Przybyłam stamtąd. – Wskazała niebo.
– Skąd?
– Z Ursa Maior.
– Z gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy?
Dziewczynka potaknęła.
– A konkretnie z Galaktyki Wiatraczek. W pobliżu ogona Wielkiej Niedźwiedzicy.
Jo nie miała zielonego pojęcia o galaktykach, ale ta nazwa brzmiała jak wytwór dziecięcej wyobraźni.
– Nigdy nie słyszałam o Galaktyce Wiatraczek.
– Wy, ludzie, tak ją nazywacie. My ją nazywamy inaczej.
Jo wreszcie zobaczyła jej oczy. Inteligentny błysk w spojrzeniu dziewczynki osobliwie kontrastował z jej dziecięcą buzią. Jo uznała to za dowód, że mała świadomie żartuje.
– Skoro jesteś kosmitką, to czemu wyglądasz jak człowiek?
– Ja tylko korzystam z ciała tej dziewczynki.
– To powiedz jej, żeby poszła już do domu, dobrze?
– Nie może. Ona nie żyła, kiedy wzięłam sobie jej ciało. Gdyby poszła do domu, jej rodzice bardzo by się przestraszyli.
Wszystko jasne. Mała bawi się w zombie. Jo słyszała o takich grach. Jeśli szuka chętnego do gry w Zombie Kosmitkę, to źle trafiła. Jo nie ma podejścia do dzieci i nie potrafiła bawić się w udawanie, nawet kiedy sama była dzieckiem. Jej rodzice naukowcy często mawiali, że jest taka z powodu kumulacji analitycznych genów. Żartowali, że urodziła się ze skupioną miną, jakby formułowała hipotezę, gdzie jest i kim są ci wszyscy ludzie na sali porodowej.
Kosmitka w ludzkim ciele patrzyła, jak Jo przewraca pierś kurczaka na grillu.
– Lepiej idź do domu na kolację – powiedziała Jo. – Rodzice będą się martwić.
– Przecież mówiłam, że nie mam…
– Chcesz do kogoś zadzwonić? – Jo wyjęła telefon z kieszeni dresów.
– Niby do kogo?
– To może ja zadzwonię? Podaj mi swój numer.
– Jak mogę mieć numer, skoro przybywam z gwiazd?
– A dziewczynka, której ciało pożyczyłaś? Jaki jest jej numer?
– Nic o niej nie wiem. Nie znam nawet jej imienia.
Cokolwiek ta mała kombinowała, Jo nie miała siły na jej gierki. Była na nogach od czwartej rano, łaziła po polu i lesie w upale i wilgoci przez ponad trzynaście godzin. Od tygodni tak wyglądała jej codzienność, dlatego wieczory wykorzystywała na odpoczynek.
– Jeśli stąd nie pójdziesz, wezwę policję – powiedziała surowo.
– Co zrobi policja? – zapytała dziewczynka, jakby nigdy nie słyszała tego słowa.
– Zgarnie cię i zawiezie do domu.
Dziewczynka oplotła ramionami swój chudy tułów.
– Co zrobi, kiedy powiem, że nie mam domu?
– Policjanci zabiorą cię na komisariat i odszukają twoich rodziców albo osoby, z którymi mieszkasz.
– Co zrobią, kiedy zadzwonią do nich i usłyszą, że ich córka nie żyje?
Tym razem Jo nie musiała udawać gniewu.
– Bycie samym na świecie to nie temat do żartów. Powinnaś iść do domu, do kogoś, komu na tobie zależy.
Dziewczynka mocniej objęła się ramionami, ale milczała.
Potrzebowała wstrząsu, żeby wrócić do rzeczywistości.
– Jeśli naprawdę nie masz rodziny, policja umieści cię w rodzinie zastępczej.
– Co to takiego?
– Mieszkasz z obcymi ludźmi, którzy czasem są niedobrzy, dlatego lepiej wracaj do domu, zanim zadzwonię na policję.
Dziewczynka ani drgnęła.
– Mówię poważnie.
Młody pies, który przez kilka ostatnich wieczorów żebrał o jedzenie, przyczaił się w zewnętrznym kręgu ognia. Dziewczynka kucnęła, wyciągnęła rękę i przemówiła do niego pieszczotliwie, żeby dał się pogłaskać.
– Nie podejdzie bliżej – oznajmiła Jo. – Jest dziki. Pewnie urodził się w lesie.
– Gdzie jest jego mama?
– Kto to wie? – Jo odłożyła telefon i przewróciła na grillu warzywne szaszłyki. – Czy jest powód, dla którego boisz się wrócić do domu?
– Czemu nie wierzysz, że pochodzę z gwiazd?
Uparte dziecko nie wiedziało, kiedy przestać.
– Nikt nie uwierzy, że jesteś kosmitką.
Dziewczynka podeszła na skraj łąki, uniosła ręce, zwróciła twarz ku rozgwieżdżonemu niebu i zaintonowała nieartykułowane dźwięki, które miały przypominać mowę kosmitów. Słowa płynęły z jej ust ciurkiem, jakby przemawiała w dobrze sobie znanym obcym języku, a kiedy skończyła, ujęła się pod boki i zadowolona z siebie odwróciła się do Jo.
– Oby to była prośba do twoich kumpli kosmitów, żeby cię stąd zabrali – rzuciła Jo.
– To było pozdrowienie.
– Pozdrowienie… Dobre słowo.
Dziewczynka odwróciła się w stronę ognia.
– Nie mogę jeszcze wracać. Muszę zostać na Ziemi, dopóki nie ujrzę pięciu cudów. To część naszej nauki, którą zdobywamy, gdy osiągamy pewien wiek. Coś jak szkoła.
– No to zostaniesz tu trochę. Od dwóch tysiącleci nikt tu nie przemienił wody w wino.
– Nie chodzi o biblijne cuda.
– A o jakie?
– Jakiekolwiek – odparła dziewczynka. – Ty jesteś cudem. Ten pies jest cudem. To dla mnie całkiem nowy świat.
– Super. Dwa cuda możesz już odhaczyć.
– Nie, chodzi o coś naprawdę nadzwyczajnego.
– O rany. Wielkie dzięki.
Dziewczynka usiadła na krześle obok Jo. Z marynowanej piersi kurczaka skapywał w ogień tłusty płyn, przesycając wieczorne powietrze smakowitym aromatem. Dziewczynka patrzyła na mięso z autentycznym głodem w oczach. Może jej rodziny nie stać na jedzenie. Jo z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że nie pomyślała o tym wcześniej. To przecież oczywiste.
– Może dam ci coś do jedzenia, zanim pójdziesz do domu? – zapytała. – Lubisz burgery z indyka?
– Skąd mam wiedzieć, jak smakują burgery z indyka?
– Chcesz burgera czy nie?
– Chcę jednego. Na Ziemi mam próbować nowych rzeczy.
Jo przesunęła pierś kurczaka na chłodniejszą część rusztu i poszła do domu po mrożonego burgera, przyprawy i bułkę. Przypomniała sobie, że w lodówce ma ostatni plasterek sera, i dodała go do posiłku dla dziewczynki. Mała potrzebuje go bardziej niż ona.
Wróciła na podwórko, położyła na ogniu mięso, a resztę na pustym krześle.
– Mam nadzieję, że ser w burgerze ci zasmakuje.
– Słyszałam o serze. Mówią, że jest dobry.
– Kto mówi?
– Ci, którzy już tu byli. Przed przybyciem na Ziemię trochę się o niej dowiadujemy.
– Jak nazywa się twoja planeta?
– Trudno to wymówić w waszym języku. Jej nazwa brzmi mniej więcej jak Hetrayeh. Masz pianki?
– Hetrayenowie powiedzieli ci o piankach?
– Mówili, że dzieci nadziewają je na patyki i opiekają nad ogniem. Ponoć są pyszne.
Jo w końcu znalazła wymówkę, żeby otworzyć paczkę pianek kupionych pod wpływem impulsu zaraz po przyjeździe do chaty. Uznała, że trzeba je zjeść, zanim kompletnie stwardnieją. Przyniosła paczkę z kredensu w kuchni i rzuciła ją kosmitce na kolana.
– Możesz je otworzyć dopiero po kolacji.
Mała kosmitka podniosła z ziemi patyk i usiadła na krześle z paczką pianek na kolanach, nie spuszczając ciemnych oczu z burgera na ruszcie. Jo opiekła bułkę, po czym na talerzu obok cheeseburgera położyła szaszłyk warzywny z pieczonymi kawałkami ziemniaków, różyczkami brokułów i pieczarkami. Sięgnęła po dwa napoje.
– Napijesz się cydru jabłkowego? – zapytała.
Dziewczynka wzięła od niej butelkę i pociągnęła łyk.
– Jaki smaczny! – zawołała.
– Wystarczająco smaczny, żeby zaliczyć go do cudów?
– Nie – odparła mała kosmitka, ale w mgnieniu oka wypiła więcej niż połowę zawartości butelki. Pochłonęła prawie całego burgera, zanim Jo zdążyła odgryźć pierwszy kęs.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytała.
– Na swojej planecie – odparła kosmitka z pełnymi ustami.
– To znaczy kiedy?
Dziewczynka przełknęła.
– Wczoraj wieczorem.
Jo odłożyła widelec.
– Nie jadłaś przez cały dzień?
Dziewczynka wrzuciła do ust kawałek ziemniaka.
– Dopiero teraz zachciało mi się jeść. Wcześniej źle się czułam po podróży na Ziemię, zmianie ciał i całej reszcie.
– To dlaczego jesz, jakbyś umierała z głodu?
Dziewczynka podzieliła ostatni kawałek burgera na dwie porcje, urwała z jednej część i rzuciła żebrzącemu o jedzenie szczeniakowi. Pewnie chciała udowodnić, że wcale nie jest wygłodniała. Pies połknął swój kęs równie szybko jak chwilę wcześniej ona. Kiedy ostatni kawałek podała mu w palcach wyciągniętej dłoni, szczeniak skoczył naprzód, wyrwał jej gryz z ręki i wrócił na swoje miejsce na skraju ognia.
– Widziałaś? Wziął jedzenie z ręki.
– Widziałam – potwierdziła Jo. Widziała więcej. Dziecko, które być może było w prawdziwych tarapatach. – Czy ty masz na sobie piżamę?
Dziewczynka rzuciła okiem na swoje cienkie spodnie.
– Chyba tak ludzie to nazywają.
Jo ukroiła kolejny kąsek z piersi kurczaka.
– Jak masz na imię?
Dziewczynka zeszła z krzesła i spróbowała podkraść się do psa na czworakach.
– Nie mam ziemskiego imienia.
– A kosmiczne imię?
– Jest trudne.
– Mów, nie krępuj się.
– Wymawia się je mniej więcej jak Earpood-na-ahsroo.
– Ear poo…?
– Nie, Earpood-na-ahsroo.
– Dobra, Earpood, a teraz powiedz, skąd naprawdę się tu wzięłaś.
Dziewczynka zrezygnowała z kolejnej próby podejścia do płochliwego szczeniaka i wstała z ziemi.
– Mogę otworzyć pianki?
– Najpierw zjedz brokuły.
Dziewczynka spojrzała na talerz pozostawiony na krześle.
– To zielone?
– Tak.
– Na mojej planecie nie jemy takiego zielonego.
– Czy nie mówiłaś przed chwilą, że masz spróbować tutaj nowych rzeczy?
Dziewczynka szybko włożyła do ust trzy różyczki brokułów. Przeżuwając z wypchanymi policzkami, rozerwała paczkę pianek.
– Ile masz lat? – zapytała Jo.
Dziewczynka z trudem przełknęła ostatni kęs brokuła.
– Dla człowieka mój wiek jest nie do pojęcia.
– Ile lat ma ciało, które sobie pożyczyłaś?
Dziewczynka nadziała na patyk jedną piankę.
– Nie wiem.
– Będę musiała wezwać policję. Mówię serio.
– Czemu?
– Dobrze wiesz czemu. Masz… ile? Dziewięć lat? Dziesięć? Nie możesz chodzić sama po nocy. Ktoś źle cię traktuje.
– Jeśli wezwiesz policję, ucieknę.
– Dlaczego? Oni mogą ci pomóc.
– Nie chcę mieszkać ze złymi obcymi ludźmi.
– Żartowałam, kiedy to mówiłam. Na pewno znajdą ci miłych opiekunów.
Dziewczynka nabiła na patyk trzecią piankę.
– Myślisz, że Mały Miś polubi pianki?
– Kim jest Mały Miś?
– Tak nazwałam szczeniaka. Na cześć Małej Niedźwiedzicy, gwiazdozbioru leżącego obok mojego. Nie sądzisz, że przypomina małego niedźwiadka?
– Nie karm go piankami. On nie potrzebuje cukru. – Jo pokroiła ostatnie kawałki mięsa z piersi kurczaka i rzuciła je psu. Była zbyt rozstrojona, żeby dokończyć kolację. Kiedy mięso zniknęło w gardle małego kundla, dała mu jeszcze resztkę warzyw z dwóch szaszłyków.
– Jesteś miła – zauważyła dziewczynka.
– Raczej głupia. Teraz już się od niego nie uwolnię.
– Ojej! – Dziewczynka przysunęła płonące pianki do twarzy i zaczęła na nie dmuchać.
– Niech najpierw ostygną.
Mała nie czekała. Wsadziła do buzi gorącą białą masę. Pianki zniknęły jedna po drugiej. Dziewczynka wsunęła na patyk następną porcję. Jo odniosła puste naczynia do kuchni. Przy zmywaniu obmyśliła nową strategię. Zły Glina nie zadziałał. Musiała zdobyć zaufanie dziewczynki, żeby wyciągnąć z niej jakieś informacje.
Zastała ją siedzącą na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Mały Miś ze smakiem zlizywał z jej dłoni stopioną piankę.
– Nie wierzyłam, że ten pies weźmie coś z ręki człowieka – stwierdziła zdziwiona Jo.
– Nawet jeśli to ludzka ręka, on i tak wie, że jestem z Hetrayeh.
– W czym to pomaga?
– Mamy szczególną moc. Sprawiamy, że dzieją się dobre rzeczy.
Biedaczka. Klasyczny przypadek myślenia życzeniowego w opłakanym położeniu.
– Mogę użyć twojego patyka?
– Do pianek?
– Nie, żeby cię przegnać ze swojego ogrodu.
Dziewczynka się uśmiechnęła, a na jej lewym policzku pojawił się głęboki dołeczek. Jo nadziała dwie pianki na patyk i przytrzymała je nad ogniem. Dziewczynka wróciła na krzesło. Dziki pies ułożył się u jej stóp jak oswojony. Kiedy pianki zbrązowiały ze wszystkich stron i ostygły jak trzeba, Jo zjadła je prosto z patyka.
– Nie wiedziałam, że dorośli jedzą pianki – powiedziała dziewczynka.
– To tajemnica, której ziemskie dzieci nie znają.
– Jak się nazywasz? – zapytała dziewczynka.
– Joanna Teale. Ale większość ludzi mówi na mnie Jo.
– Mieszkasz tu sama?
– Tylko latem. Wynajmuję ten dom.
– Czemu?
– Jeśli mieszkasz dalej przy tej drodze, a jestem pewna, że tak jest, to wiesz czemu.
– Nie mieszkam przy tej drodze. Powiedz.
Jo oparła się pokusie zakwestionowania tego ewidentnego kłamstwa. Teraz grała rolę Dobrego Gliny.
– Ten dom i sześćdziesiąt akrów wokół niego należą do doktora Kinneya, który jest naukowcem. Udostępnia swoją posiadłość absolwentom i naukowcom, którzy prowadzą badania terenowe.
– Czemu sam nie chce tu mieszkać?
Jo oparła patyk o kamienie okalające ognisko.
– Kupił to miejsce po czterdziestce. Przyjeżdżał tu z żoną na wakacje, badał owady wodne w pobliskim strumieniu, ale sześć lat temu przestali tu bywać.
– Czemu?
– Oboje mają ponad siedemdziesiąt lat. Z powodu stanu zdrowia jego żona musi mieszkać w pobliżu szpitala. Teraz ten dom jest dla nich źródłem dochodu, ale wynajmują go tylko naukowcom.
– Ty jesteś naukowcem?
– Tak, ale robię jeszcze studia podyplomowe.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że skończyłam cztery lata studiów w college’u, teraz chodzę na wykłady, prowadzę zajęcia jako asystentka i zajmuję się badaniami, żeby zrobić doktorat.
– Co to jest doktorat?
– Stopień naukowy. Kiedy go zdobędę, będę mogła pracować na uniwersytecie jako profesor wykładowca.
Dziewczynka oblizała brudne, obślinione przez psa palce i potarła policzek.
– Profesor to nauczyciel, tak?
– Tak. Większość ludzi w mojej dziedzinie prowadzi też badania naukowe.
– Jakie badania?
Niepohamowana ciekawość. Ta mała jest świetnym materiałem na naukowca.
– Zajmuję się ptakami i ich ochroną.
– A dokładnie co robisz?
– Dość tych pytań, Ear poo…
– Earpood!
– Czas do domu. Wstaję wcześnie, więc teraz muszę już iść spać. – Jo odkręciła zawór i pociągnęła wąż ogrodowy w stronę ognia.
– Musisz go zgasić?
– Niedźwiedź Smokey mówi, że tak. Gdybyś nie wiedziała, to maskotka służby leśnej. – Ogień zasyczał. Kłęby pary wzbiły się w powietrze, gdy woda zalała ogień.
– To smutne – powiedziała dziewczynka.
– Co?
– Zapach mokrego popiołu. – W świetle sączącym się z kuchennego okna jej buzia nabrała niebieskawego odcienia. Zupełnie jakby znowu stawała się podmieńcem.
Jo zakręciła skrzypiący zawór.
– Może wreszcie powiesz mi, skąd naprawdę się tu wzięłaś?
– Już powiedziałam.
– Nie przeginaj. Wchodzę do domu. Źle mi z tym, że tu zostaniesz.
– Nic mi nie będzie.
– Pójdziesz do domu?
– Chodź, Mały Misiu. – Dziewczynka zwróciła się do psa, który, co niesłychane, posłusznie ruszył za nią.
Jo odprowadzała wzrokiem kosmitkę-podmieńca i jej kundla, gdy niknęli w mroku lasu, pozostawiając po sobie smutek woni mokrego popiołu.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz