Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Dominika kocha wiosnę, bo wtedy jej ogród budzi się do życia, cała przyroda rozkwita, a dni mienią się kolorami.
Którejś wiosny, jednak, wszystko obumiera. Rozsypują się plany, marzenia i rodzina. Po dwudziestu trzech latach małżeństwa kobieta zostaje z rozdzierającą pustką, poczuciem odrzucenia i z cieniem Tamtej.
Codzienność staje się sceną walki, którą Dominika toczy sama z sobą. Dzień po dniu tworzy siebie na nowo ze świadomością, że tylko z popiołów można się tak najprawdziwiej odrodzić.
„Tamta ona” to książka o pokaleczonej rodzinie, roztrzaskanym poczuciu własnej wartości i dramacie tych, których dotyka rozstanie. To ciepła i pełna nadziei opowieść o sile, jaką odnajduje w sobie człowiek, kiedy wydaje mu się, że nie ma już nic. Bo właśnie w tych chwilach, kiedy niczego już nie oczekujemy, życie zaczyna pisać najpiękniejsze historie...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2025
Książkę tę dedykuję wszystkim tym, którzy pozostali wyszczerbieni po rozsypaniu się rodziny, życząc im wiary w swoje odrodzenie, bo przecież nawet wyszczerbiony kubek można na nowonapełnić.
Dedykuję ją również moim Synom, Michałowi i Miłoszowi. Jesteście moim najcenniejszym Darem. Jestem z Was dumna i bardzo Was kocham, my boys…
Kocham Cię jak pierwsze stokrotki,
które wraz z wiosną pojawiają się nieśmiało
wśród zazielenionych ciepłem źdźbeł,
rozsiewając radość i wzruszając
jak każde twoje „dzień dobry” i „dobranoc”.
Kocham Cię jak rozbudzony ptasim śpiewem wiosenny poranek
ogrzany słońcem, które,
mam wrażenie,
mieszka w naszym domu,
bo tyle w nim ciepła
i światła,
tyle życia,
które oboje w siebie tchnęliśmy,
wskrzeszając to, co poumierało
wraz z dawną ja i dawnym ty
w innych istnieniach i innych światach.
Kocham Cię, bo… nic,
bo przecież nie kocha się za coś,
po prostu się kocha,
tak zwyczajnie,
w codziennym poruszeniu,
kuchennym krzątaniu,
pospiesznym zabieganiu,
odświętnym zatrzymaniu,
przy kawie i w ogrodzie,
przy pstrągu i na lodzie,
w Hiszpanii, Wiedniu, Pradze.
Kocham Cię
z czułością,
z delikatnością,
konsekwentnie i spójnie,
dojrzale, młodzieńczo,
spokojnie, niecierpliwie,
bez zakłamania,
bez asekuracji,
transparentnie,
niezmiennie.
Kocham Cię, mój Miły,
na cztery pory roku.
Monika Anna Oleksa –
Wiesiowi – z miłością, dziękując za to,
że stał się moim odrodzeniem
JEDEN…
najboleśniej ranią nas ci, których najmocniej kochamy
Kłębek. Znów go malowała. Pozwijany tak ciasno, że widoczne na obrazie pojedyncze nitki były napięte do granicy pęknięcia. Nachodziły jedna na drugą, odznaczając się cienkimi linijkami na tle beżowego kłębka.
Dominika pomyślała, że gdyby znalazła się w środku tej zwiniętej kulki, udusiłaby się, nie mogąc oddychać, zmiażdżona tym ciasnym splotem. Czuła go. Czuła, jak cienkie naprężone nitki wpijają się w jej serce, wżynając się w nie i powodując potworny ból. To był ból fizyczny, choć tak naprawdę Dominika wiedziała, że bolała ją dusza. Ból rozrywał od środka, a ona nie mogła nic zrobić, aby choć trochę go złagodzić, bo nie istniały żadne tabletki przeciwbólowe na zranioną duszę. Malowała więc te kłębki, by unaocznić ból. Tak łatwiej było się z nim zmierzyć i podjąć próbę przejęcia nad nim kontroli…
Marzec 2023
Widok pozimowej szarości za oknem zadziwiająco nie przygnębiał. Brunatne pola i ogołocone z liści drzewa już nie kojarzyły się Dominice ze smutkiem. Były zapowiedzią zmiany. Takim przyczajeniem przed odrodzeniem. Oczekiwaniem, bez którego życie traci smak i sens. Bo jeśli nie ma już na co czekać, to po co żyć?
Późne popołudnie powoli przechodziło we wczesny wieczór i jakby chcąc zjednoczyć się z myślami kobiety, uśmiechnęło się przelotną chwilą słońca, które wyjrzało zza chmur. Na moment, krótki, ale wystarczający, by Dominika poczuła radość. I wdzięczność, że wciąż potrafi żyć. Jeszcze nie pełnią tego życia, ale coraz pewniej i śmielej, choć bez wygórowanych oczekiwań. I z trochę mniejszym żalem, który już nie wylewał się jak wezbrana rzeka. Teraz napływał falami i nie towarzyszył jej przez całą dobę. Był jak morze, napływał i odpływał. I zabierał już ze sobą coraz mniej łez.
Do pustki też można się przyzwyczaić. Tak naprawdę pustka wcale nie była taka zła. Pustkę można było wypełnić, a jeśli człowiek był zbyt pełny, coś musiało się ulać. I czasami ulewało się za dużo.
Jeszcze dwa lata temu Dominika uważała się za kobietę szczęśliwą i spełnioną. Wydawało się jej, że jest na takim etapie swojego życia, kiedy nic już więcej jej nie potrzeba. Miała wszystko, czego pragnęła. I czuła się z tym zbyt pełna. I zbyt zuchwała wobec losu, a może zbyt ufna? Olga wielokrotnie jej powtarzała, że nie może być za dobra dla ludzi, bo oni to wykorzystują, odbierając dobroć jakonaiwność. Pewnie miała rację, ale Dominika nie potrafiła inaczej. Taka już była i raczej nie zamierzała tego zmieniać.
Do pokoju wdarł się mrok, ale kobieta nie chciała jeszcze zapalać światła. Dobrze czuła się z miękką ciemnością, która zacierała ostre kontury rzeczywistości. Lubiła wieczorność. Ona nie raniła tak jak poranki, gdy Dominika wybudzała się sama w za dużym łóżku, skulona w embrionalny kłębek, na połówce Michała. Poranek zawsze był niewiadomą. Dominika nigdy nie wiedziała, co przyniesie. Przeczytała kiedyś, że każdy dzień jest jak prezent i czasami pod szarym opakowaniem można odkryć coś zaskakującego. Czy ona swoje dni odbierała w taki sposób? Ostatnio bardziej traktowała je jak wyzwanie. Niektórym dniom się poddawała, z innymi walczyła. Każdy z nich starała się po prostu przeżyć.
W ciemnym pokoju rozdzwoniła się komórka. Kobieta sięgnęła po nią i uśmiechnęła się, patrząc na wyświetlacz.
– Cześć, Nika. Zaplanowałam ci jutrzejszy wieczór w moim towarzystwie, cieszysz się? – Głos przyjaciółki brzmiał radośnie i był dla Dominiki jak ożywczy deszcz dla spragnionej ziemi.
– Zaplanowałaś, nie biorąc pod uwagę moich planów? – spytała przekornie.
– Jeśli masz inne plany, to je zmień. Zarezerwowałam dla nas bilety na najnowszy film Spielberga, Fabelmanowie. Oskarowa produkcja, koniecznie trzeba zobaczyć.
Dominika zapaliła lampkę i usiadła na sofie. Wiedziała, że rozmowa z Honoratą nie skończy się na kilku zdaniach. To za przyjaźnie w życiu była najbardziej wdzięczna. Dzięki nim przetrwała najtrudniejszy czas i posklejała się z kawałków, na które się rozpadła. Dzięki Honoracie i Oldze Dominika uświadomiła sobie, że życie nadal jest piękne, pomimo tego, że zabrakło w nim Michała.
– Jesteśmy przemakalni i dziurawi. Przepuszczamy, a jednocześnie wchłaniamy w siebie zewnętrzną wilgoć i zanieczyszczenia, które przenikają przez nasze zabezpieczenia jak smog czy wirus przez maseczkę. – Honorata włożyła łyżeczkę w gęste spienione mleko i wolnym ruchem zamieszała w wysokiej szklance wypełnionej kawą latte.
Przytulne i klimatyczne wnętrze restauracji„Zaczarowana Dorożka” na Starym Mieście w Lublinie doskonale wkomponowało się w nastrój, z jakim obie, Dominika i Honorata, wyszły z kina. Przez większą część drogi z ulicy Lipowej do Grodzkiej milczały, każda zatopiona w swoich myślach, z własną interpretacją obejrzanej historii. Słowa wysypały się przy stoliku, wśród dźwięków starych przedwojennych szlagierów, w przyćmionym wnętrzu, rozświetlonym tańczącymi płomieniami świec.
– Ja bym raczej powiedziała, że większość z nas, globalnego społeczeństwa, jest wysoko wrażliwa i niedostosowana do świata, w którym wciąż żongluje się wartościami i wybiera te, które na dany moment są najwygodniejsze. – Dominika sięgnęła po rozgrzewającą, jeszcze zimową herbatę, z goździkami, imbirem i malinami, i upiła łyk słodko-korzennego napoju, czując, jak jej ciało odtaje. Przedwiosenny chłód wciskał się wraz z wiatrem pod przejściowe kurtki i płaszcze, odbierając przyjemność ze spacerów, za którymi Dominika już tak bardzo tęskniła.
– Masz rację. – Honorata pokiwała głową. – Jesteśmy wrażliwi, a do tego nasza nieszczelność sprawia, że jeśli nie mamy dobrego filtra w sobie, wsiąka w nas szlam otaczającego świata. Osiada w nas i wszczepia się w komórki, infekując je brudem. Stąd tyle w nas gniewu, smutku, agresji, odrzucenia czy chęci ranienia. Stąd tyle mroku, depresji, poczucia osamotnienia, niezrozumienia, pogubienia, a nawet upodlenia. Im więcej przepuszczamy, tym bardziej w tej zainfekowanej rzeczywistości się zanurzamy i mocniej nią przesiąkamy.
– Filtr przeciw nieszczelności. – Dominika rozejrzała się dyskretnie po sali. Jej uwadze nie umknęły pochylone ku sobie pary. Ten widok zabolał, ale kobieta nauczyła się już ten ból odsuwać i nie skupiać się na nim. – Ostatnio odkrywam w sobie coraz więcej z natury wojownika. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Pod zbroją po jakimś czasie zaczniesz się dusić. Filtr jest skuteczniejszy. Potrzebujemy go, by to zanieczyszczenie w nas rozrzedzić, wypłukać, wyprać z siebie i przejrzeć czystym spojrzeniem.
– Czy ty mnie przypadkiem nie terapeutyzujesz? – Dominika przekrzywiła głowę i spojrzała na siedzącą naprzeciwko niej kobietę.
– Dobrze wiesz, że przyjaźń wyklucza terapię. Mam do ciebie zbyt osobisty stosunek, co oznacza, że nie możesz być moją pacjentką.
– Wiem – westchnęła Dominika – i często się przeciwko temu buntuję, bo nikt tak jak ty nie potrafi mnie ustawić i skierować na właściwy kurs.
– Sama się ustawiasz. Ja ci tylko pokazuję dobry kierunek. – Honorata puściła do przyjaciółki oko.
– Czasami jeszcze się w tych kierunkach gubię – powiedziała cicho Dominika.
– To całkiem zrozumiałe. Filtrowanie jest procesem, a wypłukiwanie wymaga czasu. Ty i tak świetnie sobie z tym radzisz.
– Bo nie jestem w czasie tego procesu sama. Idziesz tą drogą razem ze mną.
– Ty w podobnej kiedyś mi towarzyszyłaś.
Zamilkły, czekając, aż młody kelner postawi przed nimi zamówione dania. Dominika miała wrażenie, że czas przez moment z nimi przystanął. Za drzwiami „Zaczarowanej Dorożki”miasto żyło swoim rytmem, a one, w tej odizolowanej od pośpiechu przestrzeni, stapiały się z chwilą, zanurzone w niej, napełnione spokojem.
– Myślisz, że Michał… – Dominika przełknęła ślinę. Wypowiadanie imienia najbliższego, a jednocześnie najbardziej w tym momencie odległego człowieka sprawiało jej trudność. – Myślisz, że Michał męczył się i cierpiał tak jak Mitzi? – nawiązała do bohaterki dopiero co obejrzanego filmu. – Uwięziony w małżeństwie, niezrozumiany. Niedoceniony?
– Czy ty sama siebie słyszysz? – Honorata z dezaprobatą pokręciła głową. – To nie ty zrobiłaś mu krzywdę. To on porzucił ciebie i zostawił dzieci, bo tak mu było wygodniej. Życie z kochanką jest ekscytujące i nieprzewidywalne, a codzienność z wieloletnią żoną monotonna. Małżeństwo to nie wyrok skazujący, tylko wspólna droga, która może być niesamowitą przygodą, pod warunkiem że chce się ją przeżywać razem, a nie z trzecią stroną związku.
– Może przygoda z tamtą oną jest ciekawsza? – Dominika dziobnęła widelcem w swojej sałatce.
– Zdecydowanie tak, bo to coś nowego. Ale czy ty naprawdę chcesz o tym rozmawiać? – W spojrzeniu Honoraty było ciepło, do którego jej pacjenci tak lgnęli.
Dominika przeczącym ruchem głowy odpowiedziała na pytanie przyjaciółki. Nie chciała do tego wracać. Przegadała z Honoratą i Olgą dziesiątki dni i setki godzin, analizując swoje potłuczone małżeństwo i odejście Michała. Była tymi rozmowami wydrenowana i wyjałowiona, osiągając stan, w którym powoli, sama dla siebie, zaczęła się odradzać. Kontrolowała się, by myśli nie odpływały w mętne przestrzenie i by Tamta Ona, która dla Dominiki była po prostu Wszą, nie istniała ani w rozmowach, ani nawet w gniewnych myślach, bo przecież jeśli kogoś się nie zauważa i obojętnieje się na niego, ten ktoś po prostu znika. Wtapia się w tło, a z czasem blednie tak bardzo, że nie zostawia po sobie śladu. A Dominika chciała, żeby Ona zniknęła z jej świata, nawet jeśli ceną, jaką miała za to zapłacić, było zniknięcie Michała.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, a niespokojne myśli przewracały się wraz z nią. Bronia, szylkretka z charakterem, z gniewnym fuknięciem przeniosła się do pokoju Seweryna, przy łóżku pozostała jedynie wierna suka, Proza, której Dominika pozwoliła na spanie w sypialni, by zagłuszyć krzyczącą nocą samotność. Amputacja drugiej połowy duszy bolała dotkliwie. Precyzyjne, niemal chirurgiczne cięcie nie zagoiło rozszarpanej rany, którą wciąż jeszcze, świadomie lub nie, rozdrapywała, czasami po to, by poczuć, że nadal żyje.
Minuty skapywały, odmierzane bezdusznym i zupełnie niewrażliwym na rozbicie człowieka rytmem doby. Niepokój nocą nabierał siły. Umacniał się ciemnością, wykorzystywał mrok na wyolbrzymienie sytuacji, które w świetle dnia nabierały lekkości, lecz nocą wydawały się celą bez wyjścia.
Bezsenne noce kąsały najdotkliwiej. Były jak hieny czekające na padlinę przytłaczających myśli, przeżutych wielokrotnie, wyplutych, bezwładnych. Dominika czuła ich bierność. I swoją, kiedy się im poddawała. Paraliż woli. Tak to odbierała. Tak czuła, choć tak naprawdę chciała po prostu nie czuć, tylko utknąć w niebycie pomiędzy „teraz” a „wtedy”. Czuła się tak pogubiona, że tylko tym niebytem potrafiła się zdefiniować. Miała wrażenie, że zamrożone emocje wyziębiły całe jej wnętrze. Serce i dusza zbryliły się niczym woda uformowana przez zimne kostki lodu, a niska temperatura woli utrzymywała je w tej zlodowaciałej formie, blokując radość czy jakąkolwiek chęć jej poszukiwania.
Przed oczami Dominiki pojawił się obraz mężczyzny. Nie wiedziała, czy ma go pod powiekami, czy też Michał jest tak w nią wpisany, że nawet odklejony, nie potrafi być nieobecny w tym domu, w jej życiu, w pustce, która została po ich rozerwanym małżeństwie. Wróciły słowa, które poraniły, odebrały nadzieję i wciąż były dla Dominiki niezrozumiałe, więc przysłuchiwała się im, chcąc odnaleźć w nich jakiś sens.
– Michał, porozmawiaj ze mną, proszę. – Jej głos był bliski płaczu, na granicy błagania i upokorzenia.
– Nie ma o czym rozmawiać. Podjąłem już decyzję, chcę odejść. – Zimno, które biło od najbliższego Dominice człowieka, mroziło.
– A dzieci? Dom? Nasze życie? – Wydawało się jej, że to jakiś nocny koszmar i że za chwilę się obudzi, przytuli do Michała i przemilczy sen, którego nie chciała pamiętać.
– Dzieci są już duże, poradzą sobie z tym. Zabezpieczę was finansowo, ale nie chcę już dłużej z tobą być.
– Kim ona jest? – Pytanie padło z zaskoczenia, Michał był jednak na nie przygotowany.
– Nie ma żadnej kobiety. Chcę być po prostu sam.
Nie uwierzyła mu.
– Odchodzisz ode mnie, bo po dwudziestu trzech latach małżeństwa doszedłeś do wniosku, że chcesz być sam? – Kręciła z niedowierzaniem głową, jednocześnie mocno zaciskając dłonie w pięści. Nie chciała walczyć. Chciała poczuć ból wbijających się we wnętrze dłoni paznokci, by to na nim się skupić, a nie na słowach Michała, wobec których była zupełnie bezradna.
– Chcę być sam – powtarzał to jak mantrę, a Dominika miała wrażenie, że uczepił się tego zdania i dryfował na nim jak na kawałku rozbitej łodzi.
– Wyjedź gdzieś na kilka dni, nabierz do tego dystansu, a potem usiądźmy i porozmawiajmy. Jeśli czujesz, że coś się psuje, chodźmy na terapię, ale nie załatwiaj tego w ten sposób, bez słowa wyjaśnienia.
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
Nie pamiętała, kiedy zrobił się tak bezwzględny i tak obojętny. To nie był jej czuły i wrażliwy mąż, któremu gotowa była oddać swoją nerkę, wątrobę, płuco, a nawet serce do przeszczepu. To był ktoś, kogo zupełnie nie znała, obcy i daleki. Przerażający.
Sierpień 1994
Wyrwana z korzeniami–tak o sobie myślała. Wyrwana wbrew swojej woli, z bólem korzeni, które były niczym połączenia nerwowe, bolesne, szarpiące. Takie, od których urażenia robi się słabo, bo ból paraliżuje.
Miała wrażenie, że słoneczne lato, którym wszyscy wokół tak się cieszyli, przechodzi obok niej tak, jakby jej nie zauważało, z chłodną obojętnością, ukryte za ciemnymi okularami. Więdła i kurczyła się jak sucha roślina. Kuliła w sobie. Nowa codzienność przerażała Dominikę. Nie potrafiła się w niej odnaleźć. Tęskniła za ulicznym ruchem na Marszałkowskiej, za melodią tramwajów, szumem aut i strzępami rozmów, którym przysłuchiwała się, siedząc na balkonie, tuż nad bramą kamienicy, w której mieszkali. Tęskniła za kuchennym oknem z widokiem na podwórko, które nazywali studnią, i za przestrzenią przedwojennego mieszkania z duszą. Naprzeciwko okien pokoju Dominiki migał świetlny neon Życie Warszawy, a Dom Prasy przy Marszałkowskiej 3/5 był częścią miejskiego krajobrazu, pośród którego Dominika Jadczak czuła się bezpiecznie.
Mieszkanie pani Krysi, która poprosiła, by Dominika mówiła do niej „ciociu”, było przytulne i słoneczne. Blok znajdował się nad samym wąwozem, w najbardziej zielonej dzielnicy Lublina LSM. Z okna pokoju, który zajmował jeden z dwóch synów Krystyny Bednarz, obecnie przebywający na półrocznym kontrakcie za granicą, widać było zielone zbocza i niewielki zagajnik, ulubione miejsce osiedlowych psów i ich właścicieli. Nocą Dominika nie potrafiła przyzwyczaić się do ciszy. Brakowało jej pisku hamujących na tramwajowych szynach kół, zaśpiewów ostatnich barowych gości z restauracji na rogu kamienicy i miarowego szumu miasta, które bardzo późno zasypiało i bardzo wcześnie się budziło.
– Chodziłyśmy z twoją mamą do tej samej klasy w liceum. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami i siedziałyśmy w jednej ławce. – Krystyna próbowała stworzyć przyjazną atmosferę. Starała się, a Dominika była jej za to wdzięczna. – Po maturze Jola wyjechała do Krakowa. Bardzo chciała studiować na Akademii Sztuk Pięknych i spełniła to marzenie. Ja zdecydowałam się na ekonomię i zostałam w Lublinie. Studiowałam na Uniwersytecie imienia Marii Curie-Skłodowskiej, znanym u nas jako UMCS. Przez te studenckie lata wciąż utrzymywałyśmy z Jolą kontakt. Ona często przyjeżdżała do rodziców, więc odległość nie odebrała nam przyjaźni. – Krystyna uśmiechnęła się do wspomnień sprzed lat. – Potem Jola poznała twojego tatę, zakochała się i wyjechała z nim do Warszawy. Obie założyłyśmy rodziny i na nich się skupiłyśmy. Spotykałyśmy się rzadziej, ale mimo to nasza przyjaźń przetrwała.
– Nie pamiętam pani.
– Byłaś mała, więc masz prawo nie pamiętać. Ostatni raz widziałyśmy się na pogrzebie twojej babci, ale wtedy było tam tak wiele ludzi, że nawet pewnie mnie nie zauważyłaś. To ja patrzyłam z niedowierzaniem, jak bardzo urosłaś.
Dziwnie było stać się domownikiem wśród zupełnie obcej rodziny. W zupełnie nienaturalny sposób wejść w ich życie, potykać się o czyjeś przyzwyczajenia. Dominika czuła niezręczność za każdym razem, gdy dzieliła z Bednarzami wspólną przestrzeń.
– To tylko na chwilę – zapewniała ją Jolanta. – Mieszkanie dziadków trzeba wyremontować, a to trochę potrwa.
– Dlaczego nie mogę zostać w Warszawie? Nie chcę się przeprowadzać.
Nikt jej nie słuchał. Atmosfera w domu gęstniała, a Dominika czuła, że dzieje się coś niedobrego. Z tatą nie miała kiedy o tym porozmawiać, bo częściej niż dotąd wyjeżdżał w delegacje, wspominał coś nawet o trzymiesięcznym kontrakcie zagranicznym i o tym, że Warszawa za bardzo przyspieszyła, a on nie chce brać udziału w wyścigu szczurów.
Nikt jej nie słuchał, a ona nie potrafiła krzyczeć.
– No nie, super! Po prostu świetnie! Mamo… proszę… – Michał błagalnie popatrzył na kobietę, siedzącą na skraju tapczanu. Jej jasne oczy wpatrywały się w niego ufnie, a na ich dnie kryła się prośba.
– Michaś, zabierz ją ze sobą. Może przy was, młodych, stanie się bardziej otwarta, może nabierze więcej śmiałości.
– Mamo, ona ma dopiero siedemnaście lat! Nie mogę jechać w góry z dzieckiem! Co ja powiem Paulinie i reszcie?
– Zrozumieją.
– Mamo, proszę…
– Michał, to ja ciebie proszę. Zabierz ją… Jola nam zaufała i powierzyła Dominikę pod opiekę na ten czas, kiedy ona będzie porządkowała swoje życie. Dominika to takie dobre dziecko, nie będziesz miał z nią kłopotu.
Michał prychnął gniewnie. Nie patrzył już na matkę. Odwrócił się demonstracyjnie do okna i stał teraz, nieporuszony, z dłońmi wbitymi w kieszenie, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Krystyna patrzyła na niego z czułością. Obaj z ojcem byli tak bardzo do siebie podobni. Te same silne, rozbudowane ramiona, wysportowana sylwetka i włosy lekko skręcone, u Zygmunta już prawie siwe, a u Michała jasne jak siano.
Tak bardzo ich kochała.
Była wdzięczna Opatrzności za to, że podarowała jej taki los. Miała cudowny dom, pełen ciepła i miłości. I trzech wspaniałych mężczyzn, za których gotowa była oddać swoje życie.
Zupełnie inaczej potoczyły się losy jej przyjaciółki.
– Michał, obiecałam Joli, że…
– Jola! Jola! Od wieków słyszę to imię! Mam już tego dość! Niedobrze mi się robi!
– Michał! Wystarczy! Zabraniam ci tak mówić!
Kobieta wstała wzburzona i bez słowa wyszła z pokoju.
Michał czuł się głupio. Wiedział, że uraził matkę. Nie chciał tego, ale… stało się. Powiedział to. A teraz czuł się jak gnojek.
Jola. Pamiętał ją. Od zawsze była najbliższą przyjaciółką matki. Niewysoka, szczupła szatynka, wyróżniająca się kolorami na tle szarej peerelowskiej rzeczywistości. Gdy był mały, często ich odwiedzała. Pamięta, że nazywał ją ciocią Joją i że zawsze kojarzyła mu się z cukierkami. Może dlatego, że pachniała landrynkami, a może przez to, że za każdym razem przynosiła mu czekoladę? Potem jednak kontakt z ciocią Joją się urwał. Wyszła za mąż i przeprowadziła się do stolicy. Obie z matką regularnie do siebie pisywały, potem i to ograniczyło się jedynie do tradycyjnych kartek świątecznych.
Aż zupełnie nagle, po wielu latach milczenia, Jola powróciła. Jej życie rozpadło się na kawałki wraz z odejściem męża. W tym życiu pozostała Dominika, siedemnastoletnia dziewczyna, która właśnie teraz zburzyła tak spokojne dotąd życie w domu Bednarzów.
Michał przypomniał sobie ten dzień, sprzed zaledwie dwóch tygodni, gdy matka jak dziś siedziała na brzegu jego tapczanu i wpatrywała się w niego swoim łagodnym spojrzeniem.
– No dobra, mów, co ci leży na sercu. – Uśmiechnął się wtedy do niej, aby dodać jej odwagi.
– Synek… – Widział, jak nerwowo splata i zaplata dłonie, zupełnie jakby miała jakąś tajemnicę, o której wstydzi się powiedzieć. – Michaś, będziesz miał niedługo siostrę.
Patrzył na nią jak zbaraniały, a jego oczy stawały się coraz większe i większe ze zdumienia.
– Mamo! Po dwudziestu trzech latach?! Mamo, ty…nie, to niemożliwe…
Matka śmiała się wdzięcznym, młodzieńczym śmiechem, na cały głos, zgięta wpół, trzymając się za brzuch.
– Dlaczego się ze mnie nabijasz? – Michał zrobił się zły. – O co chodzi? Przestań, mamo.
Kobieta podniosła się z tapczanu i otarła łzy.
– Michaś, ty myślałeś, że ja… – Pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Powiedziałaś, że będę miał siostrę, więc to logiczne, że pomyślałem, że ty i tata, że wy…
– Głuptas! Nie w moim wieku. – Uśmiechnęła się raz jeszcze, ale po chwili spoważniała. – Pamiętasz ciocię Jolę?
Chłopak skinął głową.
– Pamiętam. Zawsze pachniała landrynkami.
– Dzwoniła do mnie niedawno. Jej życie przewróciło się do góry nogami, a jej świat rozsypał w kawałki. Rozwodzi się z mężem, została sama, bez pracy, bez najbliższych.
– I…? – Patrzył na nią wyczekująco.
– I poprosiła mnie, abym przez wakacje zaopiekowała się jej córką, Dominiką. Chce, abyśmy pomogli jej się zaadaptować w nowym miejscu i nowym środowisku, w którym obie od września zamieszkają.
– I ty się oczywiście zgodziłaś? – Patrzył na nią, a w jego głosie było pełno ironii.
– Tak, Michaś. To moja przyjaciółka, bliższa mi niż siostra. Nie mogłam jej odmówić. Zresztą ludziom trzeba pomagać, kiedy znajdą się w trudnej sytuacji.
– A pomyślałaś o tym, gdzie ONA będzie tutaj mieszkała? W tych, co prawda, trzech, ale ciasnych pokojach, z których każdy jest przez kogoś zagospodarowany?
– Pomyślałam, że oddamy jej tymczasowo pokój Gabriela.
– Zapytałaś go o to?
– Tak, rozmawiałam z nim. To tylko dwa miesiące, a zresztą jego i tak do grudnia nie będzie.
– No pewnie, ty zawsze masz serce pełne miłości i współczucia dla bliźnich. Dobrze, że niedługo wyjeżdżam!
I tak w ich domu zjawiła się Dominika, siedemnastoletnia, nieśmiała i małomówna dziewczyna, która zatruła Michałowi całe dotychczasowe życie. A teraz jeszcze i to! Zabrać ją w góry! Przecież w tym domu można zwariować!
Krystyna siedziała w pokoju skulona, wpatrzona gdzieś w dal. Syn przykucnął przy niej i dotknął ciepłej dłoni matki.
– Przepraszam, uniosłem się.
Spojrzała na niego zupełnie tak, jakby patrzyła gdzieś w pustkę.
– Mamo!
Dopiero po tym okrzyku jej wzrok stał się przytomniejszy.
– Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć. Wiem, jak to przeżywasz, bo… bo masz za dobre serce. Ale wiesz, za to cię kocham. I za to, że wychowałaś mnie właśnie tak. Zabiorę ją ze sobą. Ty też musisz odpocząć.
Nic nie powiedziała. Przytuliła go tylko do siebie, już nie chłopca, tylko młodego mężczyznę, a gdy poczuła, jak te mocne, męskie ręce obejmują ją z całej siły, z jej oczu popłynęły łzy. Chciała wierzyć, że oboje z Zygmuntem wychowali swoich synów na dobrych ludzi.
– No, ładujcie się, znalazłem wolny przedział. – Michał wychylił się z okna pociągu i pomachał do grupki młodych ludzi stojących na peronie.
Wysoki, barczysty brunet z gęstym zarostem odmachał do niego, a potem porwał swój plecak i gitarę i pociągnął całe towarzystwo w stronę otwartych drzwi pociągu. Wkrótce cała sześcioosobowa grupa rozsiadła się wygodnie w przedziale drugiej klasy, upchnąwszy bagaże na górnych półkach nad siedzeniami.
W zasadzie w ostatniej chwili udało się Michałowi dostrzec ten wolny przedział, bowiem kiedy tylko zdążyli usiąść, pociąg powoli zaczął się wytaczać ze stacji Lublin Główny.
Ostre światło jarzeniówki wydobyło przedział z zapadającego mroku. Wesołe głosy przekomarzającej się młodzieży niosły się echem po zatłoczonym wagonie, nadając podróży radosny, wakacyjny nastrój.
Dominika siedziała przy oknie i w milczeniu obserwowała towarzyszy.
Trzeba przyznać, że przyjęli ją bardzo miło. Od razu na peronie zaopiekowali się nią jak młodym szczeniakiem, który wzbudza czułość i tkliwość.
Byli tacy różni.
Niewysoka, tęgawa Bożena, z twarzą obsypaną piegami i naturalnie rudymi, lśniącymi włosami od pierwszego wejrzenia wzbudzała sympatię. Jej szczery uśmiech przyciągał spojrzenie i powodował, że coś w człowieku topniało.
Zupełnym przeciwieństwem Bożeny był jej chłopak, Tomek. Wysoki, szczupły, a w zasadzie niesamowicie chudy, o oczach przejrzyście zielonych i włosach nieokreślonego koloru. Było w nim jednak coś, co nie pozwalało odwrócić wzroku bez uśmiechu. Jakieś ciepło, które wypełniało go całego i od niego emanowało.
Był też i Czarek, brunet o zarośniętej twarzy i potężnej, misiowatej sylwetce, która wzbudzała poczucie bezpieczeństwa. Jego czarne jak węgiel oczy przeszywały człowieka na wylot i wywoływały dziwny dreszcz. Dominika poczuła to na sobie, gdy tylko na nią spojrzał, ściskając w objęciach nieodłączną gitarę.
– Czarek jest nieposkromionym artystą – przedstawiał przyjaciół Michał. – Studiuje historię sztuki, maluje akwarelą, robi grafiki, nie rozstaje się ze swoją gitarą i włóczy się po Polsce jak każdy zwariowany artysta. Ach! I jest zatwardziałym kawalerem. – Michał puścił do kolegi oko. – Bożenka wybrała polonistykę i męczy się już trzeci rok na studiach i z Tomkiem. A Tomek to wieczny prawnik, już drugi raz próbuje skończyć trzeci rok. A to Paulina. – Tutaj wskazał wysoką, szczupłą brunetkę z włosami opadającymi na smukłe ramiona i oczami błękitnymi jak niebo, z nogami tak długimi, jak prawie cała Dominika, i tak zgrabnymi, jakby były wyrzeźbione.
Paulina o słodkiej twarzy skinęła wyniośle głową, nawet nie spoglądając na Dominikę.
– Paulina jest modelką, najlepszą w naszym regionie. – W głosie Michała słychać było nutę zachwytu i dumy.
A Dominika wiedziała już, że raczej nie polubi tej ślicznej dziewczyny.
I był jeszcze Michał. Znała go zaledwie dwa tygodnie, ale mogła się wpatrywać w niego godzinami. I słuchać. Tak wiele miał do powiedzenia… kiedy już zaczął mówić. Wiedziała, że jej nie lubi. Wyczuwała to. Nigdy się do niej nie uśmiechnął, a miał taki ładny uśmiech. Zresztą nie dziwiła mu się. Była w jego domu intruzem. Zjawiła się nagle, zupełnie nie wiadomo skąd, i zburzyła cały porządek w ich domu. Nigdy wcześniej nie czuła takiego ciepła jak u Bednarzów. Jej własny dom… Nie! Nie chciała dziś o tym myśleć. Nie dziś i nie teraz. Teraz miała przed oczami miły uśmiech pani Krysi, która kazała do siebie mówić „ciociu” i dzięki której te pierwsze dwa tygodnie w obcym mieście zleciały naprawdę szybko i przyjemnie.
Pani Krysia była kochana, ona naprawdę Dominikę lubiła. Natomiast Michał… Michał nie. To, że zabrał ją w góry, też było zasługą pani Krystyny. Dominika słyszała wzburzony głos chłopaka, który krzyczał, że nie będzie jechał w góry z dzieckiem. To zabolało, ale bolało jeszcze bardziej, kiedy w gniewie wykrzyczał imię Jolanty. Wtedy Dominika się rozpłakała. Było jej tak bardzo, bardzo źle i czuła ogromną tęsknotę za głosem mamy i jej smutnym spojrzeniem. Ale pani Krysia wyczuła chyba jej nastrój, bo tego dnia niepozwoliła Dominice być samej. Zabrała ją na długi spacer powąwozie, a potem obie robiły kolację, na którą złożyły się stosy naleśników. I Dominika już nie płakała.
A na drugi dzień dowiedziała się, że pojedzie w góry. W Tatry.
I teraz siedziała skulona w przedziale. Wpatrywała się w wesołe twarze młodych ludzi, a potem poczuła tylko, jak jej oczy powoli zamykają się, zgasło światło i… Dominika już nic nie pamiętała. Monotonne stukanie pociągu ukołysało dziewczynę do snu.
Obudziło ją nagłe szarpnięcie drzwi przedziału i donośny głos:
– Bileciki do kontroli!
Otworzyła oczy i nie rozumiała, co się dzieje. Wszyscy w przedziale radośnie krzyczeli i każdy po kolei rzucał się na szyję tego dziwnego konduktora.
– A to kto? – spytał konduktor, pochylając się nad wyrwaną ze snu Dominiką.
– To Dominika, moja… podopieczna – powiedział Michał, a potem przedstawił Dominice tego dziwnego chłopaka. – To jest Robert Ławik, nasz przyjaciel ze szkolnej ławy, który osiedlił się w Krakowie i tu robi wielki biznes w radiu. A jego głos zna cała Polska.
– Robert Ławik to ja. – Uśmiechnął się chłopak, ale Dominika wyczuła, że ten uśmiech nie był przeznaczony dla niej. Ten jasny blondyn o urodzie beniaminka wpatrywał się w Paulinę. I nie krył wcale zachwytu.
– To już jesteśmy w Krakowie? – spytała Dominika zaspanym głosem.
– A jesteśmy, jesteśmy, dziecinko. Szukałem was po całym składzie pociągu! Miało być głośno, Cezary miał brzęczeć na gitarze, a tu nic, cisza jak makiem zasiał.
– A jakoś tak nas na spanie wzięło. – Uśmiechnął się niepewnie Michał, całując ukradkiem drobną dłońPauliny.
– No to teraz zapomnijcie już o spaniu. Nie można przespać młodości, na starość to nadrobicie. Mam coś na rozbudzenie – mówiąc to, wyciągnął z plecaka półlitrową przezroczystą butelkę. – Macie jakiś napój na popitkę?
– Robert, daj spokój, jest piąta nad ranem, nie możemy pokazać się u gazdy pijani jak świnie.
– Schowaj to, Robercik.
– Nie wygłupiaj się.
– Naprawdę? – spytał, ale patrzył tylko w błękitne oczy Pauliny. Dopiero gdy ona skinęła głową, schował butelkę i usiadł tak, aby móc obserwować dziewczynę.
To nagłe wtargnięcie Ławika i gwałtowne przebudzenie całkowicie wybiły Dominikę ze snu. Zamknęła oczy i próbowała powrócić do krainy Morfeusza, ale bezskutecznie. Otworzyła więc oczy i w blasku wschodzącego dnia obserwowała uśpione twarze współtowarzyszy.
Paulina leżała wtulona w Michała, okryta jego kurtką i ramionami. Dominika musiała przyznać, że z tymi włosami rozsypanymi dookoła twarzy i lekko rozchylonymi ustami była urocza.
Dominika nie mogła tego powiedzieć o sobie. Była niezbyt wysoka, nieco tylko wyższa od Bożeny. Szczupła, ale nie tak zgrabna jak Paulina. Jej włosy koloru miedzi opadały niesfornie na ramiona i czy to związane, czy spięte, i tak wysuwały się nieposłusznie i sterczały na wszystkie strony. Oczy też miała Dominika dziwne, takie nijakie, ni to piwne, ni brązowe. I te spiczaste uszy. Jak wiele razy rumieniła się wstydliwie z tego powodu, gdy ktoś wskazywał jej małe, spiczaste uszy. I jedynie długie, czarne rzęsy dodawały jej twarzy naturalnego uroku.
A Paulina… Paulina była po prostu śliczna.
Dominika przeniosła wzrok z uśpionej pary na Bożenę i Tomka. Śmiesznie spali. Ona ułożyła się na splecionych dłoniach na jego kolanach, a on spał oparty o jej plecy.
Ktoś cicho zachrapał.
Dziewczyna uśmiechnęła się i lekko obróciła głowę. Tak, to jej sąsiad, brodaty Czarek. Jego głowa była nienaturalnie pochylona w bok i osuwała się coraz niżej, aż w końcu opadła na ramię Dominiki. I tak została.
Była trochę ciężka, ale dziewczyna siedziała nieporuszona. Nie chciała zbudzić chłopaka. Niech śpi. A zresztą to już i tak niedaleko.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Monika A. Oleksa, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Michał Grosicki
Redakcja: Marta Akuszewska
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-027-2
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.