Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Maria Strzelecka nienawidzi świąt Bożego Narodzenia. To wtedy los odebrał jej ukochaną babcię, a rok później rodziców. Zamknięta w sobie, podąża przez życie u boku Huberta – przyjaciela, z którym połączyła ją nierozerwalna więź.
Życie kobiety komplikuje się w momencie, w którym zabawny przypadek zmusza tych dwoje do pewnych zmian. Niekoniecznie jest to na rękę Marii, zwłaszcza że gorący okres w roku nie wpływa pozytywnie na jej emocje. Tęsknota za bliskimi popycha ją do tego, by odszukać rodzinę ojca, której nie miała okazji poznać.
Otuchy dodaje jej magiczny prezent, który dostała od koleżanki. Podobno wisiorek ma przynieść jej szczęście i powodzenie w miłości. Trudno w to nie uwierzyć, gdy nawet przystojny i niezwykle irytujący raper zmienia się przy niej w potulnego baranka.
Magia wisiorka czy magia świąt? A może czysty przypadek? W końcu to czas, kiedy dzieją się prawdziwe cuda… :)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Daria Jędrzejek, 2022
Copyright © Wydawnictwo Literatka, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek postaci bez pisemnej zgody autora oraz wydawcy.
Redakcja i korekta:
Dominika Kamyszek | www.opiekunkaslowa.pl
Wersja elektroniczna:
Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Oprawa graficzna i opracowanie graficzne środka:
Justyna Sieprawska | facebook.com/justyna.es.grafik
Ilustracje bohaterów na okładce i wewnątrz książki:
Anna Jarzyna | @bergaletka
Wydawnictwo Literatka
www.wydawnictwoliteratka.pl
ISBN 978-83-963950-9-2
2022, Wydanie I
Ukochanej Babci.
Na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
Miałem jeden cel. W końcu nie codziennie odkrywa się taką tajemnicę. Kochałem adrenalinę i konkretne emocje, których ostatnio cały czas mi brakowało. Nie byłem stworzony do sielskiego, spokojnego życia. Musiałem coś z tym zrobić i sam przed sobą przyznać, że intryguje mnie ta kobieta. Chciałem wiedzieć, jak wygląda, co robi i czy się z kimś spotyka. Przecież to absurdalne. Miałem obsesję na punkcie kogoś, kogo nawet nie znam. Jest wysoka czy niska? Ma długie czy krótkie włosy? Odkąd poznałem prawdę, nie mogłem przestać o niej myśleć. To była jedna z niewielu rzeczy w moim nędznym życiu, których olać nie mogłem.
– Jak leziesz, ślamazaro?! – warknąłem na gościa, który pomagał mi ładować walizki do samochodu i przez przypadek nadepnął mi na stopę. – Ślepy jesteś?
Mężczyzna wydukał przeprosiny, spuścił głowę i pośpiesznie oddalił się w stronę drewnianego kościoła.
Nie miałem litości dla słabych ludzi, a takich rozpoznawałem na kilometr. Ojciec zawsze mi powtarzał, że okazywanie słabości jest jak strzał w kolano. W mojej pamięci na zawsze wyryło się wspomnienie przestraszonego pięciolatka, który uważał swojego rodzica za ideał, do pewnego momentu.
– Okazywanie – strzał – uczuć – strzał – to słabość. Słabość – strzał – jest zła.
Słowa ojca zostaną mi w pamięci na zawsze. W moim umyśle przeplatały się ze świstem lecącego pasa i wspomnieniem piekącego bólu na gołych pośladkach. Zresztą nie tylko tam. Gdy wpadł w szał, okładał mnie gdzie popadnie. Tego przerażenia, zapachu skóry w gabinecie ojca i zasad, które mi wpajał, nie dało się zapomnieć. Przed oczami cały czas miałem odrazę w jego oczach, gdy przytulałem babcię lub gdy mówiłem mamie, że ją kocham. Pamiętam, jak przygryzał wargę w napadzie szału, gdy mówił mi, że musimy porozmawiać jak facet z facetem. Wiedziałem, co to znaczy. Bił mnie do momentu, gdy przestawałem płakać i wołać mamę na pomoc. W wieku pięciu lat myślałem, że zawalił mi się świat, bo mój ukochany tatuś okazał się kimś złym. Dziś jestem wdzięczny za lekcję życia, jaką od niego otrzymałem. Tak, wdzięczność i nienawiść – te słowa najlepiej opisują mój stosunek do ojca. Nic więcej i nic mniej.
Wychował mnie na twardego faceta, tak samo jak wcześniej dziadek wychował jego. Mimo że nienawidziłem ich obu, mieli rację. Okazywanie uczuć nie przystoi facetowi i prowadzi jedynie do autodestrukcji. Mężczyźni powinni zachowywać zimną krew i mieć głowę na karku. Histeryzowanie jest dla bab.
Ojciec odszedł dwa lata temu, a po jego śmierci nastąpiła lawina nieprzewidzianych zdarzeń. Mama wzięła nogi za pas i uciekła w nieznane ze swoim kochasiem, a babcia, zamiast rozpaczać po śmierci jedynego syna, wyglądała tak, jakby ktoś zdjął z jej barków ogromny ciężar. Później, niczym przebiśniegi budzące się do życia wiosną, na jaw wychodziły kolejne fakty i oszustwa ojca, ale tajemnica, która kilka dni temu ujrzała światło dzienne, przebiła wszystko.
Zagadkowa dziewczyno, gdziekolwiek jesteś, znajdę cię, a wtedy twoje życie się zmieni. Jeśli oczywiście będę tego chciał.
– Sprzęgło, hamulec, gaz, sprzęgło, hamulec, gaz – powtarzałam w kółko położenie poszczególnych pedałów, odkąd ruszyłam spod domu.
Kto, do cholery, stwierdził, że egzamin na prawo jazdy jest najbardziej stresującym etapem w życiu kierowcy? Pierwsza samotna jazda to dopiero nerwówka. Palce zaczynały mi drętwieć od kurczowego trzymania kierownicy, oczy piekły od wpatrywania się przed siebie, a w nodze czułam każdy, najmniejszy nawet mięsień. Ruszając, modliłam się do wszystkich możliwych bogów o to, by na najbardziej znienawidzonym przeze mnie skrzyżowaniu nie złapało mnie czerwone światło. Przez moment zastanawiałam się, czy nie złożyć w ofierze upierdliwej sąsiadki, jednak powstrzymałam się w ostatniej chwili. Wszechświat najwyraźniej miał w dupie moje błagania, bo właśnie stałam na sporym wzniesieniu, czekając na zielone. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, a ja powoli wpadałam w panikę.
– No dobra, dziewczyno. Robiłaś to dziesiątki razy, dasz radę – powiedziałam do siebie.
Sygnalizacja nade mną w końcu zmieniła kolor, a mnie zamroczyło tylko na kilka sekund. Zebrałam w sobie wszelkie pokłady odwagi i zaczęłam powoli zwalniać sprzęgło. Nagle usłyszałam huk, a siła uderzenia delikatnie wyrzuciła mnie do przodu. Silnik zgasł, pozostawiając mnie w absolutnej ciszy. Co się stało? Spojrzałam w lusterko. Za mną stał wypasiony chevrolet, a jego właściciel w popłochu wyskoczył z samochodu i zaczął przyglądać się szkodom. Co za gbur! No tak, bo niby po co miałby podchodzić i przeprosić za kolizję? Ponownie odpaliłam silnik, a paraliżujący strach został zastąpiony przez gniew, który nasilał się z każdą sekundą. Opuściłam szybę, by poprosić mężczyznę o zjechanie na parking, który znajdował się tuż przy ulicy. Facet lekceważąco kiwnął ręką. Tym razem ruszyłam bez najmniejszych obaw, a winowajca całego zdarzenia ku mojej uldze ruszył w moje ślady. Zaparkowałam koślawo na pierwszym wolnym miejscu i wyszłam z samochodu, teatralnie trzaskając drzwiami. Nie spotkało się to z żadną reakcją pirata drogowego.
– Lubi pan tak obcym kobietom w tyłek wjeżdżać? – odezwałam się pierwsza, za wszelką cenę starając się zachować spokój, chociaż w środku niemal się gotowałam.
– Uderzyłaś się w głowę czy co? – zapytał blondyn. Tylko tyle byłam w stanie o nim powiedzieć, bo cały czas oglądał zderzak, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. – To twój tyłek wmontował się we mnie.
– Słuchaj pan, to, że wsiadłam sama do samochodu po raz pierwszy, nie oznacza, że nie potrafię jeździć!
Moje pozorne opanowanie trafił szlag. Mężczyzna na te słowa odwrócił się, zmierzył mnie spojrzeniem od białych tenisówek po sam czubek głowy i… uśmiechnął się zaskakująco przyjaźnie. Cholerka, był przystojny, a na przystojnych jakoś trudniej było się wkurzać.
– Nie chcę ulegać stereotypom, ale piękna kobieta za kółkiem podczas swojej pierwszej przejażdżki… To nie wróży nic dobrego. Chyba mamy winowajcę.
Ton jego głosu był zadziwiająco spokojny, a barwa przyjemna. Mógł z powodzeniem starać się o posadę lektora albo spikera radiowego. Byłam przekonana, że wiele kobiet chciałoby słuchać jego audycji przed snem. Nie tylko jego głos przyciągał uwagę. Był wysoki, postawny i elegancki. Ostre rysy twarzy łagodziły malutkie dołeczki w policzkach, które były widoczne, gdy mężczyzna się uśmiechał. Ze starannie ułożonej fryzury wyswobodził się jeden kosmyk, który teraz opadał na jego prawe oko. Przyglądał mi się z zainteresowaniem swoimi wielkimi, szarymi oczami. Wyglądał jak anioł. Tylko czy anioły mogą być takimi manipulantami?
– Jeśli myślisz, że rzucisz komplementem i załatwimy sprawę polubownie, to grubo się mylisz – powiedziałam, darując sobie zwroty grzecznościowe, bo nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. – Dzwonię po policję.
– Spokojnie, narwańcu. Jak dla mnie możesz dzwonić. Doświadczony kierowca zawsze obroni się przed świeżakiem w takiej sytuacji.
– Ale nie przed wideorejestratorem – rzuciłam od niechcenia, wskazując na urządzenie zawieszone na przedniej szybie mojego wysłużonego seicento.
Bingo. Mojemu rozmówcy nagle zrzedła mina. Złom, o którym wspomniałam, dyndał zepsuty na szybie od kilku lat, ale wkurzający nieznajomy nie musiał o tym wiedzieć.
– Może obgadamy to przy kawie? – zapytał jakby mniej pewnie.
– Nie piję kawy – skłamałam, a na widok jego zdenerwowania mój humor stawał się coraz lepszy. Zadziwiające, jak szybko role się odwróciły. Teraz ja stałam od niego tyłem, szukając w torebce telefonu, a on usilnie próbował zwrócić na siebie moją uwagę.
– Herbata, sok, wódka? – Nie dawał za wygraną. – Poczekaj moment!
Popędził do swojego chevroleta, wgramolił się do środka i zaczął szukać czegoś w schowku od strony pasażera. Po chwili wrócił do mnie, trzymając w dłoni malutkie pudełeczko, które wyciągał w moją stronę.
– To w ramach przeprosin, choć nie twierdzę, że mam za co przepraszać. Szkoda czasu na analizowanie sytuacji. Ty przyjmiesz prezent, ja dodatkowo zapłacę za szkody i jakoś się dogadamy.
Ciekawość wygrała. Złapałam za pudełeczko i szybko je otworzyłam, mając nadzieję, że to nie jakaś sztuczka, a z jego wnętrza nie wyskoczy ogromny pająk. Na szczęście w środku znajdowała się tylko niewinnie wyglądająca złota bransoletka, do której można było doczepiać różne zawieszki. Teraz przypięta była tylko jedna, jak na ironię – w kształcie samochodu.
– Wozisz to ze sobą na wypadek konieczności przekupienia jakiejś nieznajomej w razie kolizji? – zadrwiłam, choć biżuteria była przepiękna.
– Miałem to dać swojej dziewczynie, ale rzuciła mnie, gdy dowiedziała się, że to auto należy do mojego ojca.
Nie wyglądał na rozpaczającego po rozstaniu. Poinformował mnie o tym fakcie tak lekko, jakby zapowiadał prognozę pogody. Nie potrafiłam opanować wybuchu śmiechu. Rechotałam jak głupia, zginając się wpół przez dobre trzy minuty.
– Dobra, chodź na tę kawę – powiedziałam i byłam pewna, że będę nabijać się z niego przez resztę naszej znajomości – Jestem Maria.
– Mari, podoba mi się. – Posłał mi swój cudowny uśmiech. – Ja jestem Hubert.
– Dotarło do ciebie to, co przed chwilą powiedziałam? – zapytałam urażona. Czy ten facet nie potrafił się skupić nawet na pięć minut?
– Mniej więcej. – Ze wszystkich sił starał się być poważny, co nie wyszło mu najlepiej. Rzucił się na łóżko i znowu zaniósł śmiechem. – Dobra, kontynuuj.
– Wytłumacz mi najpierw, dlaczego rżysz jak kobyła.
Całą moją złość włożyłam w rzucenie poduszką w stronę Huberta, ale on złapał ją w locie bez najmniejszego wysiłku, co jeszcze bardziej mnie rozzłościło. Mężczyzna usiadł i wziął trzy głębokie wdechy, jednocześnie ocierając łzy z kącików oczu.
– Czwarte zwolnienie z pracy w tym roku jest śmieszne samo w sobie. Ale jak można zamiast Worda ściągnąć na wszystkie firmowe komputery Wormsy? I to jeszcze z wirusem, który udupił wszystkie te sprzęty? To już szczyt wszystkiego, nawet jak na ciebie. – Po ostatnim słowie znów zaczął rechotać.
– Przestań się nabijać, bo nie mam zamiaru cię ratować, jak dostaniesz czkawki – zaznaczyłam na wstępie. – Na swoją obronę powiem, że to firma specjalizująca się w grach komputerowych, więc myślałam, że chcą wybadać konkurencję.
Hubertowi zaczynało brakować powietrza. Zrobił się fioletowy na twarzy. Rzucał się jak szalony na boki, trzymając się za brzuch i nie wydając z siebie absolutnie żadnego dźwięku. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do pokoju, byłby przekonany o tym, że to atak padaczki, a nie głupawki. Ewentualnie jakieś opętanie, ale to akurat mogła być prawda.
Kolejne wypowiedzenie umowy o pracę powinno mnie załamać. Nie potrafiłam jednak poddać się rozpaczy, gdy ten czubek znajdował się w pobliżu. Jedno spojrzenie w jego kierunku automatycznie poprawiało mi humor. Podniosłam z podłogi telefon Huberta, który wypadł mu z kieszeni, i włączyłam Instagram. Kliknęłam okrągły przycisk na górze ekranu i zaczęłam nagrywać relację.
– W dzisiejszym odcinku Kamery wśród zwierząt pokażemy państwu nietypowy okaz Mężczyznus vulgarus w jego naturalnym środowisku. Osobnik, który znajduje się za mną, jest dość rozpoznawalny. Mogą go państwo kojarzyć z porannego programu Zastrzyk energii, który emitowany jest na antenie radia Helios. – Kątem oka spojrzałam na Huberta, który właśnie się zorientował, co robię. W nagłej panice próbował zabrać mi telefon, ale byłam szybsza. Rzuciłam się biegiem w stronę drugiego końca sypialni. – Zazwyczaj spokojny i poważny, w zaciszu czterech ścian pokazuje swoje prawdziwe oblicze – kontynuowałam.
Mój przyjaciel zerwał się z łóżka, doskoczył do mnie w mgnieniu oka i tym razem skutecznie odebrał mi urządzenie. Wyciągnął dłoń w górę i postanowił ciągnąć przedstawienie, które sama rozpoczęłam. Wiedziałam, że zaraz pożałuję tego, co zrobiłam. Stanęłam obok niego, mentalnie przygotowując się na porażkę.
– Natomiast przy mnie znajduje się osobnik dość ciekawego gatunku, Zołza carnivora, któremu czasem wydaje się, że jest Krystyną Czubówną. – Spojrzał na mnie, chcąc zobaczyć moją reakcję. – Najbardziej płochliwy ze wszystkich drapieżników, nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca na dłużej. Nie rozróżnia też podstawowego programu komputerowego od kultowej gry. Proszę nie dać się zwieść jego nieodpartemu urokowi i gapowatości, bo to tylko kamuflaż. W rzeczywistości zwierzę to jest naprawdę niebezpie…. Aua!
Hubert zakończył nagrywanie w momencie, gdy wielka i niebywale ciężka poduszka wylądowała z tyłu jego głowy.
– Ale z ciebie łajza – oznajmiłam. – Teraz dwadzieścia tysięcy obcych ludzi dowiedziało się, że jestem nieogarnięta życiowo.
Musiałam przyznać, że rozbawiła mnie ta sytuacja, i bezskutecznie próbowałam udawać oburzoną. Od dziesięciu lat byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Znaliśmy się jak łyse konie i każde z nas wiedziało, na ile może sobie pozwolić, by nie przeholować i nie sprawić temu drugiemu przykrości.
– Dowiedziało się też, że jesteś słodka. – Puścił do mnie oko.
– Słodka może być ośmiolatka, ja mam o dwadzieścia lat więcej – przypomniałam.
Hubert podszedł do mnie, złapał za ramiona i odwrócił w stronę wielkiego lustra.
– A czy twoim zdaniem wyglądasz na dwadzieścia osiem?
– Odsuń się, bo mi osąd zaburzasz – zażartowałam. – Przy tobie wyglądam maksymalnie na piętnaście.
Różnica wzrostu między nami była kolosalna. By oprzeć brodę na moim ramieniu, musiał prawie zgiąć się w pół. Przy moich stu sześćdziesięciu centymetrach każdy człowiek wydawał mi się wielkoludem, ale facet za mną przebił wszystkich.
Hubert spełnił moją prośbę, a ja przyjrzałam się sobie. Na pierwszym planie znajdowały się długie, gęste, brązowe włosy. Nie użyłam dziś prostownicy, więc teraz falami opadały mi na ramiona. Na mojej twarzy nie znajdował się ani gram makijażu. Uważałam to za stratę czasu i malowałam się tylko na specjalne okazje, które ostatnio nie zdarzały się zbyt często. W innych przypadkach wielki nos skutecznie odciągał uwagę od faktu, że nie używałam nawet tuszu do rzęs. Odziedziczyłam tę część ciała po mamie i babci i kiedyś jej nienawidziłam, jednak siedem lat temu uświadomiłam sobie, że to jedna z niewielu rzeczy, jakie mi po nich zostały. Otoczyłam swój kinol miłością i strasznie denerwował mnie fakt, że inni lubili się z niego nabijać.
Krytycznym okiem oceniłam swoją figurę. Byłam drobna, a szerokie biodra i spory biust wyglądały wręcz nienaturalnie. O ile z wystającym brzuszkiem zrobiłam porządek, o tyle na resztę rzeczy, które mi się nie podobały, nie miałam wpływu. Inne kobiety marzyły o tym, by upodobnić się do klepsydry. A ja? Pragnęłam obudzić się pewnego dnia, iść do sklepu i kupić spodnie, które będą idealnie na mnie pasowały. Zielone oczy taksowały odbicie w lustrze w górę i w dół. Uznałam, że w ogólnym rozrachunku nie wypadam źle.
– Z tyłu wyglądasz jak mały troll, który założył perukę – zaśmiał się Hubert. – Ale jak to mówią… Z tyłu przedszkole, a z przodu skansen. Zmarszczki ci się robią. – Złapał mnie za nos i pociągnął żartobliwie. – Chodź, skoczymy na kawę. Jesteś bezrobotna, więc ja stawiam.
– Co teraz zamierzasz? – zapytał Hubert, dmuchając wściekle w filiżankę, którą trzymał w dłoniach. Rzucił mi przy tym spojrzenie z rodzaju tych, które oznaczają, że nie da mi spokoju, dopóki nie wymyślę czegoś konkretnego.
– Nie mam pojęcia, mam trochę oszczędności, więc na kilka miesięcy wystarczy. – Przysunęłam ku sobie cukiernicę. – Tym razem nie chcę rzucać się na pierwsze lepsze ogłoszenie. Chcę robić to, co lubię i co sprawi mi satysfakcję.
– Co masz na myśli? – zaciekawił się.
– Właśnie nie wiem.
Hubert prychnął z rozbawieniem, rozlewając tym samym odrobinę kawy na stolik.
– Już wiem! Zostanę influencerką!
– I co, pójdziesz w barter z lokalną piekarnią i warzywniakiem? – zażartował. – Przecież z tego nie da się wyżyć.
– Gdyby to była prawda, to myślisz, że tyle osób robiłoby z siebie małpy w sieci?
– Do tego potrzebne są duże zasięgi. Ilu ty masz followersów? Trzystu? – zapytał i w końcu upił łyk kawy.
Chwyciłam torebkę i wyjęłam z niej swój wysłużony telefon, by zobaczyć dokładną liczbę. Byłam dumna, bo wczoraj na moim koncie wybiło okrąglutkie pięćset obserwujących. Miałam nadzieję, że dziś doszedł ktoś nowy. Pięćset jeden brzmi już dumnie. Instagram był moim malutkim uzależnieniem. Nie byłam nikim szczególnym, ale lubiłam dzielić się zabawnymi momentami z mojego życia, które zazwyczaj było pasmem niepowodzeń i porażek. Nie potrafiłam robić zdjęć, więc posiłkowałam się grafiką z Google, a treści, które wrzucałam w postach, spotykały się z uznaniem kilku osób, które zapewne obserwowały mnie tylko po to, żeby pocieszyć się, że nie są ostatnimi ofiarami losu. Jak ja.
Odblokowałam ekran, nacisnęłam ikonkę Instagrama, przeszłam do mojego profilu, a wtedy oczy niemal wyszły mi z orbit.
– Czternaście… – szepnęłam. Zrobiło mi się gorąco.
– Czternaście? – powtórzył rozbawiony Hubert. – O karierze influencerskiej możesz sobie raczej pomarzyć.
– Czternaście tysięcy…
– Pokaż mi to.
Wyrwał mi telefon z dłoni i zaczął gorączkowo przeglądać mój profil. Skupiłam się na oddechu, co w tym momencie było niesłychanie trudne. To na pewno jakaś pomyłka. Ktoś zrobił mi na złość i wykupił pakiet obserwujących w postaci kont podstarzałych Arabów, byłam tego pewna. Tylko jedna osoba przychodziła mi na myśl.
Sylwek… Odkąd siedem lat temu zerwałam zaręczyny, nie pozostawaliśmy w najlepszych stosunkach i darliśmy koty przy każdej możliwej okazji. Ja nienawidziłam go za to, że zdradził mnie, gdy byłam pogrążona w rozpaczy po śmierci rodziców, a on mnie za to, że nie chciałam do niego wrócić, gdy udało mi się nad tą rozpaczą zapanować.
– Zabiję idiotę… – mruknęłam pod nosem.
Wyrwałam Hubertowi mój telefon i wybrałam numer, który na liście kontaktów widniał jako „Mikrofiucik”. Bębniłam nerwowo paznokciami w stolik, oczekując na odebranie połączenia. Tymczasem mój przyjaciel gorączkowo przeglądał coś na swoim smartfonie. Chyba znalazł to, czego szukał, bo uśmiechnął się szeroko.
– Już wszystko wiem – powiedział zadowolony z siebie. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozwiązał zagadkę stulecia. – Do kogo ty dzwonisz?
Odrzuciłam telefon na stolik przede mną, bo ten głąb jak zwykle nie raczył odebrać. Zanotowałam sobie w myślach, by wieczorem wysmarować mu soczystego SMS-a, zawierającego kilka niecenzuralnych epitetów, choć na co dzień unikałam przekleństw jak ognia.
– Nieważne, co wiesz?
Hubert w odpowiedzi podsunął mi swojego iPhone’a. Przyglądałam się profilowi jednej z najbardziej znanych polskich wokalistek.
– Kliknij w jej relacje – dodał.
Szybko nacisnęłam zdjęcie profilowe piosenkarki. Na ekranie pojawiła się moja twarz, a tuż za mną zwijający się ze śmiechu Hubert.
Mój ulubiony dziennikarz w końcu pokazał swoją dziewczynę! Czyż nie są słodcy? – głosił napis pod spodem.
Nic z tego nie rozumiałam. W głowie kotłowało mi się milion myśli na sekundę. Dźwięk wiadomości przykuł moją uwagę.
– Zobaczysz, co to? – poprosił mężczyzna.
– To od twojej szefowej, wysłała jakiś link do portalu plotkarskiego – poinformowałam.
Hubert zrobił zdziwioną minę.
– Na co czekasz? Klikaj!
– Ja ciebie zaraz kliknę, daj mi wyjść z szoku.
Weszłam w link, który przeniósł mnie do największej bazy clickbaitów w naszym kraju. Nie wiem, co brali redaktorzy tego portalu, ale zdecydowanie powinni zmienić dostawcę.
Trójmiejskie ciacho znalazło wisienkę na swój tort! – głosił wielki nagłówek.
Zainteresowana zaczęłam czytać dalej.
Hubert Mika, radiowiec i jeden z najlepszych dziennikarzy muzycznych w kraju, pokazał dziś na Instagramie swoją partnerkę. Kim jest urocza brunetka? Przeprowadziliśmy dla Was małe śledztwo.
„Swoją partnerkę”? Czy oni już całkiem postradali rozum?, pomyślałam.
Maria Strzelecka – bo tak nazywa się wybranka naszego ciacha – to młoda mieszkanka Gdańska.
– Jasna dupa, chyba właśnie zostaliśmy celebrytami – powiedziałam, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Robi wrażenie, prawda? – zapytała Alina, szefowa Huberta. – To najwyższy budynek w Gdańsku i jeden z najwyższych w Polsce. Nie każda firma może pozwolić sobie na wynajęcie w nim sali konferencyjnej nawet na godzinę, nie mówiąc już o stałej siedzibie…
Moje myśli uciekły gdzieś daleko. Helios mieścił się przy alei Grunwaldzkiej. Był to nowoczesny budynek, który górował nad innymi. Z sali, w której się znajdowaliśmy, rozpościerała się imponująca panorama znajdującego się pod nami miasta. Może i było to całkiem fajne miejsce, ale nie potrafiłam zrozumieć, jak można czuć się przez to lepiej od innych. Empatii i skromności kupić sobie nie można.
Spojrzałam w stronę Huberta, który siedział naprzeciwko mnie. Był blady jak trup, a jego oczy nerwowo skanowały pomieszczenie. Złapałam jego wzrok i uśmiechnęłam się przyjaźnie, by dodać mu otuchy. Spróbował odwzajemnić uśmiech, ale wyszedł mu z tego nerwowy tik, zupełnie jakby nagle zabolało go w krzyżu. Nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek wywoływał w nim aż takie zdenerwowanie. Jego szefowa nie należała do najprzyjemniejszych osób, jakie znam, ale podejrzewałam, że najbardziej na świecie obchodzi ją czubek własnego nosa. Nie mogła być aż tak groźna, no chyba że ktoś przez przypadek złamie jej paznokieć.
– Czy może pani przejść do sedna? – przerwałam Alinie, która cały czas prowadziła swój monolog. – Nie ulega wątpliwości, że znajdujemy się w ekskluzywnym miejscu. Gdy będę potrzebować szczegółowych informacji na jego temat, na pewno się do pani odezwę. Teraz proszę nam powiedzieć, co my tu robimy.
Hubert nagle poczerwieniał i nerwowym gestem odsunął kołnierz golfu od szyi. Zmroził mnie spojrzeniem, które krzyczało, że mam się nie odzywać, gdy nikt mnie o to nie prosi. Ja nie miałam zamiaru spędzać mojego cennego bezrobocia na słuchaniu tej nawiedzonej, samolubnej kobiety. W pomieszczeniu zapadła absolutna cisza, która po chwili została zakłócona przez stukanie długich paznokci w szklany blat stołu. Alina przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Szybkim ruchem odwróciła się na krześle obrotowym w stronę Huberta, który zapewne miał teraz ochotę zniknąć.
– Ściągam twój poranny program – oznajmiła po chwili bez cienia jakichkolwiek emocji.
Hubert wydał z siebie ni to jęk, ni to westchnienie. Schował twarz w dłoniach, a łokcie oparł o uda. Co ja narobiłam? Przez impuls z nagraniem tej cholernej relacji i swój niewyparzony język pozbawiłam go jednej z najważniejszych rzeczy w jego życiu. Z niewiadomych przyczyn ten mężczyzna uwielbiał wstawać o czwartej nad ranem, pić kawę, przeglądając internet w poszukiwaniu dziwacznych świąt, i planować, jak w kreatywny sposób pobudzić swoich słuchaczy do życia. Znienawidzi mnie przez to.
– Dlaczego? – wyszeptał.
– Dlatego że nie każdy ma ochotę słuchać nas o szóstej rano, a przez ostatnie wydarzenia skoczyła nam popularność. Zostaliśmy zalani setkami wiadomości z prośbą, by przydzielono ci program weekendowy.
Że co proszę? Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Może jednak nie dojdzie dziś do morderstwa. Hubert marzył o tej chwili, odkąd zaczął tu pracować, jednak do tej pory było to nieosiągalne. Weekendowe audycje były zarezerwowane dla Izabeli Szymańskiej, twarzy Heliosa i influencerki, którą w sieci śledziło dwieście tysięcy osób.
– Eee… Yyy… – Hubert najwidoczniej chciał coś powiedzieć, jednak nie był w stanie.
Doskonale go rozumiałam, bo gdybym spróbowała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zapewne skończyłabym tak samo. Nie mogłam jednak pozwolić na to, by taka szansa przeszła mu koło nosa. Zebrałam się w sobie, wzięłam trzy głębokie wdechy i postanowiłam zabrać głos, tym razem ważąc każde słowo.
– Chciał przez to powiedzieć, że bardzo się cieszy. Tylko wie pani, odrobinę go z tego szczęścia zatkało.
– Jest jeden warunek – zaznaczyła, pierwszy raz zwracając się bezpośrednio do mnie. – Robicie furorę w sieci. Hubert dostaje wolne do końca roku, ale oboje w tym czasie jesteście aktywni w swoich social mediach i robicie wokół siebie dużo szumu. Jeśli wam się uda, w styczniu wrócimy do rozmowy o programie.
– Nie ma mowy – odparłam. – Ja się na to nie piszę.
– Dlaczego? – zapytała zdziwiona Alina. – Przecież z tego, co się orientuję, uwielbiasz relacjonować swoje mało udane życie w internecie.
A to wredna poczwara. Miałam ochotę ostro jej przygadać, ale żadne obraźliwe słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Rodzice zawsze mi powtarzali, że należy być miłym, nawet jeśli ktoś jest dla nas skończonym osłem. Najwidoczniej weszło mi to w krew – aż za bardzo.
– Bo moje relacje oglądało pięć osób, a nie pół Polski, do jasnej anielki! – Starałam się panować nad emocjami, ale nie było to łatwe zadanie. – Poza tym nie jesteśmy parą – dodałam po chwili, mając nadzieję, że to zakończy całą tę szopkę.
– No i co z tego? Ważne, że każdy was za parę bierze.
– To jakaś paranoja – wyszeptałam do siebie.
– To jak, mogę na was liczyć? – zapytała Alina.
– Nie – powiedziałam dokładnie w tej samej chwili, gdy mój przyjaciel rzucił:
– Tak.
Hubert odzyskał głos w najmniej odpowiednim momencie. Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać, właśnie padłabym trupem.
– Załóżmy, że się zgodzę. On dostanie program w weekend, a co ze mną? Udawanie dziewczyny tego barana to robota na pełny etat. W dodatku ani prosta, ani przyjemna.
Kącik ust kobiety na milisekundę powędrował do góry, zupełnie jakby chciała się uśmiechnąć. Chociaż może to jakiś omam spowodowany szokiem?
– Podoba mi się ta mała – zwróciła się do Huberta, a ja zazgrzytałam zębami. – Dobra, zróbmy tak. Poprowadzicie ten program wspólnie, oczywiście jeśli się sprawdzisz. – Tym razem swoje słowa skierowała do mnie. – Masz potencjał.
Postanowiłam kuć żelazo póki gorące.
– Chcę też pięciu tysięcy w gotówce. Na teraz.
– Nie przeginaj – ostrzegła mnie, posyłając spojrzenie, którego nie powstydziłaby się sama królowa lodu.
– Dobra – skapitulowałam.
– Hubercie, pamiętaj o Hadesie w sobotę – powiedziała kobieta, zbierając swoje rzeczy ze stołu. Czy ona w jakiś pokręcony sposób mu groziła? – Macie pojawić się tam razem. W niedzielę czekam na artykuł, prześlij go mailem. W tym roku nie chcę cię już widzieć.
Alina zniknęła niemal tak szybko, jak się pojawiła, oczywiście bez pożegnania, a my siedzieliśmy w miejscu i gapiliśmy się na siebie w kompletnym osłupieniu.
– Czy twoja szefowa nie przypomina ci czasem królowej lodu? – zapytałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Skąd ja mam wiedzieć, jak wygląda królowa lodu?
– No wiesz, białe włosy, lodowaty wyraz twarzy i szpiczaste pazury. W pewnym momencie zaczęłam się bać, że właduje tego szpona prosto w tętnicę któregoś z nas.
Hubert prychnął. Widać było, że strach i szok odpuszczają, a on powoli zaczyna się rozluźniać.
– Co myślisz o tym wszystkim? – Mężczyzna przyglądał mi się z zaciekawieniem w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Nie myślę wcale.
– W sumie to żadna nowość, Arrow.
Hubert prawie nigdy nie mówił do mnie po imieniu. Dla niego byłam Mari, Kurduplem, Małą, Słodziakiem. Od roku byłam również Arrow. Gdy zapytałam o genezę tej ksywy, uśmiechnął się do mnie czule i wyjaśnił wszystko tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Jego zdaniem „Strzelecka” brzmiało zbyt oficjalnie, więc postawił na angielski odpowiednik. No i podobno mój język czasem był ostry jak strzała.
– W takim razie, skoro nie myślę, nie powiem ci, na jaki pomysł właśnie wpadłam.
Uśmiechnęłam się przebiegle i dopiero w tym momencie w głowie pojawił mi się ciekawy plan.
– Niech zgadnę – westchnął. – Uknułaś to dopiero po tym, jak wspomniałaś o pomyśle. – Wycelował w moją stronę palec i puścił do mnie oko.
Jasny gwint, ten facet znał mnie na wylot.
– Być może. – Zrobiłam minę niewiniątka. – Ale nie udawaj, że nie chcesz rzucić wszystkiego, zaszyć się gdzieś w górach i przeczekać ten świąteczny armagedon. Jedźmy w góry!
– Góry chyba nie są najlepszym miejscem od uciekania przed Bożym Narodzeniem – zauważył.
– Są, jeśli wybierzemy się w rodzinne strony mojego taty. – Na samą myśl o cudownych oscypkach do ust napłynęła mi ślinka. – Jeśli nie dociera tam autobus, listonosz i cywilizacja, to nie dotrze i magia świąt. Poza tym może spotkamy kogoś, kto go znał. Myślę, że jeśli odrobinę się postaram, w końcu może się udać.
– Masz tok rozumowania pięciolatka.
– W przeciwieństwie do ciebie, bo ty nie masz żadnego – oburzyłam się.
– Słodka jesteś, jak udajesz, że się wkurzasz.
– Jeszcze raz powiesz, że jestem słodka, a przywalę ci w czajnik – zagroziłam.
– Dosięgniesz? Masz tu gdzieś drabinę? – Poderwał się z miejsca i puścił się biegiem w stronę wyjścia z sali konferencyjnej. Może byliśmy dorośli, ale w swoim towarzystwie zachowywaliśmy się często jak małe dzieci.
– Skoro jestem taka niegroźna, to ciekawe, dlaczego uciekasz – mruknęłam pod nosem i ruszyłam za nim.
Podążałam długim korytarzem, który wręcz lśnił czystością. Wszyscy pracownicy snuli się po pomieszczeniach jak duchy. Nikt się nie uśmiechał, nikt ze sobą nie rozmawiał, każdy był skupiony na przydzielonym mu zadaniu. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ekipę, która pracowała w Heliosie. Wydawało mi się, że to bardziej rozrywkowi ludzie, w których żyłach płynie luz. Zamiast tego czułam się tak, jakbym trafiła do zakładu pogrzebowego. Nic dziwnego, że Hubert po wyjściu z tego miejsca dostawał szajby. No i jeszcze ta szefowa o sercu skutym lodem…
Hubert stał oparty o drzwi windy, które przytrzymywał nogą, by się nie zamknęły. Bez słowa go ominęłam i weszłam do środka. Mój mózg zaczął na spokojnie przetwarzać informacje, które przez ostatnie pół godziny tylko rejestrował. Przez najbliższy miesiąc miałam udawać dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela tylko po to, by spełniło się jego największe marzenie, o którym mówił nieustannie od pięciu lat. Jeśli się nie zgodzę, znienawidzi mnie. Jeśli coś pójdzie nie tak, znienawidzi mnie nawet bardziej. No i jeszcze program, który mielibyśmy prowadzić wspólnie. Byłam przekonana, że się do tego nie nadaję. Przekomarzanie się między sobą to jedno, ale robienie tego na antenie, podczas gdy przysłuchuje się temu cały kraj, to już zupełnie inna bajka.
Spojrzałam na Huberta. Po jego ustach błądził nieodgadniony uśmieszek, zupełnie jakby coś kombinował. Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, ponieważ metalowe skrzydła rozsunęły się z cichym piknięciem. Pokręciłam głową i wyszłam z windy. Wbrew moim oczekiwaniom nie byliśmy na parterze, zamiast tego poczułam się tak, jakbym właśnie wkroczyła do innego wymiaru. Przetarłam oczy ze zdumienia. Wszędzie dookoła znajdowały się egzotyczne rośliny, a panującą wokół ciszę zakłócał tylko szum płynącej wody. Zafascynowana ruszyłam przed siebie drewnianą kładką, rozglądając się przy tym dookoła. Mijałam ukryte w gąszczu huśtawki, hamaki i stoliki, przy których siedzieli ludzie. Niektórzy przeglądali coś w skupieniu na laptopach, inni mieli zamknięte oczy i po prostu odpoczywali, chłonąc magiczną atmosferę tego miejsca. Kto by pomyślał, że w środku nowoczesnego centrum biznesowego można ukryć prawdziwą dżunglę!
– To miejsce jest niesamowite – wyszeptałam.
– Prawda? – Niemal podskoczyłam do góry, gdy Hubert mi odpowiedział. Jego normalny ton głosu przy tej ciszy brzmiał niemal jak krzyk. – Zawsze gdy mam dość grobowej atmosfery, która panuje na górze, przychodzę tutaj. Chwila w samotności pozwala mi przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo kocham tę robotę.
– Dlaczego? Bo wystarczy zjechać parę pięter w dół, by znaleźć się na planie filmowym? – zażartowałam. – Przecież to miejsce wygląda jak żywcem wyjęte z Jumanji.
– No dobra, może trochę też – przyznał. – Ale przede wszystkim kocham czytać wiadomości od słuchaczy i wiedzieć, że towarzyszę im podczas drogi do pracy czy wspólnego śniadania z ukochaną osobą. Wiem, że to, co robię, ma sens i dzięki mnie ludzie mają lepszy humor i więcej siły, by stawić czoła trudom codziennego dnia.
Ja za to uwielbiałam słuchać, jak Hubert opowiada o swojej pracy. Jako dziennikarz był świetny i z pewnością lubił swoje zajęcie, ale to właśnie audycje radiowe były jego pasją. Zdradzało go każde słowo i rozanielony wzrok, gdy tylko o tym wspominał.
Mężczyzna złapał mnie za rękę i poprowadził w głąb tej niesamowitej dżungli. Myślałam, że nic mnie już nie zdziwi, ale najwidoczniej się myliłam. Moim oczom ukazała się malutka restauracja z kilkoma stolikami. Moja mina musiała wyglądać zabawnie, bo Hubert roześmiał się wesoło.
– Czy ty myślałaś, że spędzam czas w miejscu, w którym nie podają jedzenia? – Moja reakcja najwidoczniej dała zamierzony efekt, bo uśmiechał się od ucha do ucha, pokazując słodkie dołeczki, które tak bardzo lubiłam. – Chcesz drinka?
– Mają tu alkohol?
– Tak, i podają go w odjazdowych kubkach.
Teraz to ja szczerzyłam się jak głupia. Usiadłam przy małym, drewnianym stoliku, a Hubert poszedł złożyć zamówienie. Jak zwykle nie zapytał o to, na co mam ochotę. Byłam mu za to wdzięczna, bo miałam problem z podejmowaniem decyzji, nawet jeśli chodziło o tak błahe sprawy jak wybór napoju.
Mój przyjaciel wrócił po chwili i postawił przede mną dwa naczynia w kształcie niebieskiego ptaszyska. Przysunęłam sobie jedno z nich, skosztowałam tajemniczej zawartości i oniemiałam z wrażenia. Moje kubki smakowe oszalały z rozkoszy, gdy poczuły smak niebiańskiego napoju. Chyba lepiej być nie mogło, byłam w raju. Miałam wrażenie, że za chwilę z zarośli wysunie się wąż i zacznie kusić mnie zakazanym owocem. Chociaż może tę część odhaczyliśmy podczas rozmowy z Aliną. W tym momencie byłam w stanie zgodzić się na wszystko, byle tylko mieć możliwość codziennego przebywania w rajskim ogrodzie.
– Nie mogę tu pracować.
– Dlaczego? – Hubert wydawał się zawiedziony. – Myślałem, że Garden of Eden przekona cię ostatecznie.
Uśmiechnęłam się w myślach, gdy usłyszałam nazwę tego raju. Pasowała idealnie.
– Nie mogę, bo zostanę alkoholiczką. Cholerka, jakie to pyszne! – Za jednym zamachem opróżniłam połowę fikuśnej szklanki. – Coś czuję, że Riozostanie moim dobrym przyjacielem. Zwłaszcza gdy będę mieć tak nadętą szefową jak Alina.
Hubert od razu się rozpogodził i wziął się za swojego drinka.
– Z twoją słabą głową alkoholizm raczej ci nie grozi – zażartował. – Poza tym mają też wersję virgin, więc możesz być spokojna. Dlaczego Rio? – zaciekawił się i wskazał głową na ptaka w moich dłoniach.
– Bo wygląda jak ta niebieska papuga z filmu animowanego. Co ty, bajek nie oglądasz? – oburzyłam się.
– Przecież doskonale wiesz, że nie. To jak, zgadzasz się?
– A mam inne wyjście? – westchnęłam zrezygnowana i dopiłam resztkę drinka.
Hubert zerwał się z krzesła i zamachał rękoma w triumfalnym geście.
– Zgodziła się zostać moją kobietą! – krzyknął do pary, która przyglądała mu się z zainteresowaniem.
Podbiegł do mnie, złapał moją twarz i pocałował mnie prosto w usta. Z szoku prawie spadłam z krzesła. Po chwili oderwał się ode mnie, oblizał wargi, a jego twarz wykrzywiła się w cwaniackim uśmiechu.
– Jeszcze raz zrobisz coś podobnego, a odgryzę ci język – wysyczałam.
Wytarłam usta rękawem i spojrzałam na niego ostrzegawczo.
– Chcesz udawać, że jesteśmy razem, i nie okazywać publicznie czułości? – zapytał.
– Dokładnie. Jeśli mamy to zrobić, to tylko na moich zasadach. – Tym razem postanowiłam być twarda. Wstałam energicznie, przez co lekko zakręciło mi się w głowie. – Jedziemy do mnie, żeby spisać umowę.
– Umowę? Tak jak w Greyu? – Wybałuszył oczy ze zdziwienia.
– A żebyś wiedział. Z jedną zasadniczą różnicą. Mniej dymanka, więcej dystansu. – powiedziałam hardo.
– Mniej? Czyli jednak mogę na coś liczyć?
– Przysięgam, że któregoś pięknego dnia pójdę siedzieć za morderstwo – powiedziałam bardziej do siebie i skierowałam się w stronę wind.
Hubert szybkim krokiem ruszył za mną, nieustannie paplając o tym, jak będzie fajnie. Byłam innego zdania. Czułam w kościach, że nie wyniknie z tego nic dobrego i żadne z nas nie wyjdzie z tego obronną ręką.
Siedziałam na wysokim hokerze i obserwowałam krzątającego się po kuchni Huberta. Z garnków ustawionych na płycie indukcyjnej zaczęły wydobywać się apetyczne zapachy. Typ był wkurzający jak jasna cholera, ale umiejętności kulinarnych nie można mu było odmówić.