Taras z widokiem na przyszłość - Jędrzejek Daria - ebook + książka

Taras z widokiem na przyszłość ebook

Jędrzejek Daria

4,6

Opis

Maria Strzelecka nienawidzi świąt Bożego Narodzenia. To wtedy los odebrał jej ukochaną babcię, a rok później rodziców. Zamknięta w sobie, podąża przez życie u boku Huberta – przyjaciela, z którym połączyła ją nierozerwalna więź.

 

Życie kobiety komplikuje się w momencie, w którym zabawny przypadek zmusza tych dwoje do pewnych zmian. Niekoniecznie jest to na rękę Marii, zwłaszcza że gorący okres w roku nie wpływa pozytywnie na jej emocje. Tęsknota za bliskimi popycha ją do tego, by odszukać rodzinę ojca, której nie miała okazji poznać.

 

Otuchy dodaje jej magiczny prezent, który dostała od koleżanki. Podobno wisiorek ma przynieść jej szczęście i powodzenie w miłości. Trudno w to nie uwierzyć, gdy nawet przystojny i niezwykle irytujący raper zmienia się przy niej w potulnego baranka.

 

Magia wisiorka czy magia świąt? A może czysty przypadek? W końcu to czas, kiedy dzieją się prawdziwe cuda… :)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (122 oceny)
84
25
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo! 😍☃️
40
Kat12345

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia pełna humoru, zawirowań i miłości. Nie ma szans na nudę! Gwarantuję świetną zabawę! POLECAM !
30
LadyEvil92

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza świąteczna jaką przeczytałam! ♥️
20
AnetaPJ

Nie oderwiesz się od lektury

Są takie książki, które powodują uśmiech, ciepło rozpływające się po serduszku, ale też zmuszają do refleksji. Są takie książki, które przez emocje jakie wywołują zostają na dłużej w pamięci. I wiecie co? Ta książka taka właśnie jest.💙 Tym razem mamy okazję zobaczyć @daria.jedrzejek w solowej, debiutanckiej odsłonie. W swojej powieści zabiera nas do świata Marii i Huberta. Poznajemy ich w momencie ich 10-letniej przyjaźni. Ta dwójka po prostu wie o sobie wszystko, wspiera się w najlepszych i najgorszych momentach. Tym najgorszym czasem dla Marii jest grudzień i nadchodzące święta. Nie ma się co dziwić, po wydarzeniach z którymi musiała się zmierzyć w tym okresie, że jest to trudny dla niej czas. Z kolei Hubert stara się o swoją audycje w radiu, w czym pomaga mu Maria. Aby osiągnąć swój cel musi przeprowadzić wywiad z pewnym hiphopowcem, który nie garnie się do takich rozmów. W pewnym momencie drogi tej trójki się przecinają. Czy przystojny, jednocześnie mroczny Hades skradnie serce M...
10
Socjofanka

Dobrze spędzony czas

Pełna ciepła historia z elementami kobiecej naiwności i wiary w dobry koniec. Do przeczytania w kilka godzin, lektura lekka i przyjemna. Pozostawia wrażenie dobrze spędzonego czasu, no i ten humor...
10



Copyright © Daria Jędrzejek, 2022

Copyright © Wydawnictwo Literatka, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek postaci bez pisemnej zgody autora oraz wydawcy.

Redakcja i korekta:

Dominika Kamyszek | www.opiekunkaslowa.pl

Wersja elektroniczna:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Oprawa graficzna i opracowanie graficzne środka:

Justyna Sieprawska | facebook.com/justyna.es.grafik

Ilustracje bohaterów na okładce i wewnątrz książki:

Anna Jarzyna | @bergaletka

Wydawnictwo Literatka

www.wydawnictwoliteratka.pl

ISBN 978-83-963950-9-2

2022, Wydanie I

Uko­cha­nej Babci.

Na za­wsze po­zo­sta­niesz w moim sercu.

PRO­LOG

Mia­łem je­den cel. W końcu nie co­dzien­nie od­krywa się taką ta­jem­nicę. Ko­cha­łem ad­re­na­linę i kon­kretne emo­cje, któ­rych ostat­nio cały czas mi bra­ko­wało. Nie by­łem stwo­rzony do siel­skiego, spo­koj­nego ży­cia. Mu­sia­łem coś z tym zro­bić i sam przed sobą przy­znać, że in­try­guje mnie ta ko­bieta. Chcia­łem wie­dzieć, jak wy­gląda, co robi i czy się z kimś spo­tyka. Prze­cież to ab­sur­dalne. Mia­łem ob­se­sję na punk­cie ko­goś, kogo na­wet nie znam. Jest wy­soka czy ni­ska? Ma dłu­gie czy krót­kie włosy? Od­kąd po­zna­łem prawdę, nie mo­głem prze­stać o niej my­śleć. To była jedna z nie­wielu rze­czy w moim nędz­nym ży­ciu, któ­rych olać nie mo­głem.

– Jak le­ziesz, śla­ma­zaro?! – wark­ną­łem na go­ścia, który po­ma­gał mi ła­do­wać wa­lizki do sa­mo­chodu i przez przy­pa­dek na­dep­nął mi na stopę. – Ślepy je­steś? 

Męż­czy­zna wy­du­kał prze­pro­siny, spu­ścił głowę i po­śpiesz­nie od­da­lił się w stronę drew­nia­nego ko­ścioła. 

Nie mia­łem li­to­ści dla sła­bych lu­dzi, a ta­kich roz­po­zna­wa­łem na ki­lo­metr. Oj­ciec za­wsze mi po­wta­rzał, że oka­zy­wa­nie sła­bo­ści jest jak strzał w ko­lano. W mo­jej pa­mięci na za­wsze wy­ryło się wspo­mnie­nie prze­stra­szo­nego pię­cio­latka, który uwa­żał swo­jego ro­dzica za ideał, do pew­nego mo­mentu.

– Oka­zy­wa­nie – strzał – uczuć – strzał – to sła­bość. Sła­bość – strzał – jest zła. 

Słowa ojca zo­staną mi w pa­mięci na za­wsze. W moim umy­śle prze­pla­tały się ze świ­stem le­cą­cego pasa i wspo­mnie­niem pie­ką­cego bólu na go­łych po­ślad­kach. Zresztą nie tylko tam. Gdy wpadł w szał, okła­dał mnie gdzie po­pad­nie. Tego prze­ra­że­nia, za­pa­chu skóry w ga­bi­ne­cie ojca i za­sad, które mi wpa­jał, nie dało się za­po­mnieć. Przed oczami cały czas mia­łem od­razę w jego oczach, gdy przy­tu­la­łem bab­cię lub gdy mó­wi­łem ma­mie, że ją ko­cham. Pa­mię­tam, jak przy­gry­zał wargę w na­pa­dzie szału, gdy mó­wił mi, że mu­simy po­roz­ma­wiać jak fa­cet z fa­ce­tem. Wie­dzia­łem, co to zna­czy. Bił mnie do mo­mentu, gdy prze­sta­wa­łem pła­kać i wo­łać mamę na po­moc. W wieku pię­ciu lat my­śla­łem, że za­wa­lił mi się świat, bo mój uko­chany ta­tuś oka­zał się kimś złym. Dziś je­stem wdzięczny za lek­cję ży­cia, jaką od niego otrzy­ma­łem. Tak, wdzięcz­ność i nie­na­wiść – te słowa naj­le­piej opi­sują mój sto­su­nek do ojca. Nic wię­cej i nic mniej. 

Wy­cho­wał mnie na twar­dego fa­ceta, tak samo jak wcze­śniej dzia­dek wy­cho­wał jego. Mimo że nie­na­wi­dzi­łem ich obu, mieli ra­cję. Oka­zy­wa­nie uczuć nie przy­stoi fa­ce­towi i pro­wa­dzi je­dy­nie do au­to­de­struk­cji. Męż­czyźni po­winni za­cho­wy­wać zimną krew i mieć głowę na karku. Hi­ste­ry­zo­wa­nie jest dla bab. 

Oj­ciec od­szedł dwa lata temu, a po jego śmierci na­stą­piła la­wina nie­prze­wi­dzia­nych zda­rzeń. Mama wzięła nogi za pas i ucie­kła w nie­znane ze swoim ko­cha­siem, a bab­cia, za­miast roz­pa­czać po śmierci je­dy­nego syna, wy­glą­dała tak, jakby ktoś zdjął z jej bar­ków ogromny cię­żar. Póź­niej, ni­czym prze­bi­śniegi bu­dzące się do ży­cia wio­sną, na jaw wy­cho­dziły ko­lejne fakty i oszu­stwa ojca, ale ta­jem­nica, która kilka dni temu uj­rzała świa­tło dzienne, prze­biła wszystko.

Za­gad­kowa dziew­czyno, gdzie­kol­wiek je­steś, znajdę cię, a wtedy twoje ży­cie się zmieni. Je­śli oczy­wi­ście będę tego chciał. 

Roz­dział 1

Dziesięć lat wcześniej

Maria

– Sprzę­gło, ha­mu­lec, gaz, sprzę­gło, ha­mu­lec, gaz – po­wta­rza­łam w kółko po­ło­że­nie po­szcze­gól­nych pe­da­łów, od­kąd ru­szy­łam spod domu.

Kto, do cho­lery, stwier­dził, że eg­za­min na prawo jazdy jest naj­bar­dziej stre­su­ją­cym eta­pem w ży­ciu kie­rowcy? Pierw­sza sa­motna jazda to do­piero ner­wówka. Palce za­czy­nały mi drę­twieć od kur­czo­wego trzy­ma­nia kie­row­nicy, oczy pie­kły od wpa­try­wa­nia się przed sie­bie, a w no­dze czu­łam każdy, naj­mniej­szy na­wet mię­sień. Ru­sza­jąc, mo­dli­łam się do wszyst­kich moż­li­wych bo­gów o to, by na naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nym przeze mnie skrzy­żo­wa­niu nie zła­pało mnie czer­wone świa­tło. Przez mo­ment za­sta­na­wia­łam się, czy nie zło­żyć w ofie­rze upier­dli­wej są­siadki, jed­nak po­wstrzy­ma­łam się w ostat­niej chwili. Wszech­świat naj­wy­raź­niej miał w du­pie moje bła­ga­nia, bo wła­śnie sta­łam na spo­rym wznie­sie­niu, cze­ka­jąc na zie­lone. Se­kundy cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność, a ja po­woli wpa­da­łam w pa­nikę.

– No do­bra, dziew­czyno. Ro­bi­łaś to dzie­siątki razy, dasz radę – po­wie­dzia­łam do sie­bie.

Sy­gna­li­za­cja nade mną w końcu zmie­niła ko­lor, a mnie za­mro­czyło tylko na kilka se­kund. Ze­bra­łam w so­bie wszel­kie po­kłady od­wagi i za­czę­łam po­woli zwal­niać sprzę­gło. Na­gle usły­sza­łam huk, a siła ude­rze­nia de­li­kat­nie wy­rzu­ciła mnie do przodu. Sil­nik zgasł, po­zo­sta­wia­jąc mnie w ab­so­lut­nej ci­szy. Co się stało? Spoj­rza­łam w lu­sterko. Za mną stał wy­pa­siony che­vro­let, a jego wła­ści­ciel w po­pło­chu wy­sko­czył z sa­mo­chodu i za­czął przy­glą­dać się szko­dom. Co za gbur! No tak, bo niby po co miałby pod­cho­dzić i prze­pro­sić za ko­li­zję? Po­now­nie od­pa­li­łam sil­nik, a pa­ra­li­żu­jący strach zo­stał za­stą­piony przez gniew, który na­si­lał się z każdą se­kundą. Opu­ści­łam szybę, by po­pro­sić męż­czy­znę o zje­cha­nie na par­king, który znaj­do­wał się tuż przy ulicy. Fa­cet lek­ce­wa­żąco kiw­nął ręką. Tym ra­zem ru­szy­łam bez naj­mniej­szych obaw, a wi­no­wajca ca­łego zda­rze­nia ku mo­jej uldze ru­szył w moje ślady. Za­par­ko­wa­łam ko­ślawo na pierw­szym wol­nym miej­scu i wy­szłam z sa­mo­chodu, te­atral­nie trza­ska­jąc drzwiami. Nie spo­tkało się to z żadną re­ak­cją pi­rata dro­go­wego.  

– Lubi pan tak ob­cym ko­bie­tom w ty­łek wjeż­dżać? – ode­zwa­łam się pierw­sza, za wszelką cenę sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój, cho­ciaż w środku nie­mal się go­to­wa­łam.

– Ude­rzy­łaś się w głowę czy co? – za­py­tał blon­dyn. Tylko tyle by­łam w sta­nie o nim po­wie­dzieć, bo cały czas oglą­dał zde­rzak, nie za­szczy­ca­jąc mnie spoj­rze­niem. – To twój ty­łek wmon­to­wał się we mnie.

– Słu­chaj pan, to, że wsia­dłam sama do sa­mo­chodu po raz pierw­szy, nie ozna­cza, że nie po­tra­fię jeź­dzić!

Moje po­zorne opa­no­wa­nie tra­fił szlag. Męż­czy­zna na te słowa od­wró­cił się, zmie­rzył mnie spoj­rze­niem od bia­łych te­ni­só­wek po sam czu­bek głowy i… uśmiech­nął się za­ska­ku­jąco przy­jaź­nie. Cho­lerka, był przy­stojny, a na przy­stoj­nych ja­koś trud­niej było się wku­rzać.

– Nie chcę ule­gać ste­reo­ty­pom, ale piękna ko­bieta za kół­kiem pod­czas swo­jej pierw­szej prze­jażdżki… To nie wróży nic do­brego. Chyba mamy wi­no­wajcę.

Ton jego głosu był za­dzi­wia­jąco spo­kojny, a barwa przy­jemna. Mógł z po­wo­dze­niem sta­rać się o po­sadę lek­tora albo spi­kera ra­dio­wego. By­łam prze­ko­nana, że wiele ko­biet chcia­łoby słu­chać jego au­dy­cji przed snem. Nie tylko jego głos przy­cią­gał uwagę. Był wy­soki, po­stawny i ele­gancki. Ostre rysy twa­rzy ła­go­dziły ma­lut­kie do­łeczki w po­licz­kach, które były wi­doczne, gdy męż­czy­zna się uśmie­chał. Ze sta­ran­nie uło­żo­nej fry­zury wy­swo­bo­dził się je­den ko­smyk, który te­raz opa­dał na jego prawe oko. Przy­glą­dał mi się z za­in­te­re­so­wa­niem swo­imi wiel­kimi, sza­rymi oczami. Wy­glą­dał jak anioł. Tylko czy anioły mogą być ta­kimi ma­ni­pu­lan­tami?

– Je­śli my­ślisz, że rzu­cisz kom­ple­men­tem i za­ła­twimy sprawę po­lu­bow­nie, to grubo się my­lisz – po­wie­dzia­łam, da­ru­jąc so­bie zwroty grzecz­no­ściowe, bo nie mógł mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat. – Dzwo­nię po po­li­cję.

– Spo­koj­nie, na­rwańcu. Jak dla mnie mo­żesz dzwo­nić. Do­świad­czony kie­rowca za­wsze obroni się przed świe­ża­kiem w ta­kiej sy­tu­acji.

– Ale nie przed wi­de­ore­je­stra­to­rem – rzu­ci­łam od nie­chce­nia, wska­zu­jąc na urzą­dze­nie za­wie­szone na przed­niej szy­bie mo­jego wy­słu­żo­nego se­icento.

Bingo. Mo­jemu roz­mówcy na­gle zrze­dła mina. Złom, o któ­rym wspo­mnia­łam, dyn­dał ze­psuty na szy­bie od kilku lat, ale wku­rza­jący nie­zna­jomy nie mu­siał o tym wie­dzieć.

– Może ob­ga­damy to przy ka­wie? – za­py­tał jakby mniej pew­nie.

– Nie piję kawy – skła­ma­łam, a na wi­dok jego zde­ner­wo­wa­nia mój hu­mor sta­wał się co­raz lep­szy. Za­dzi­wia­jące, jak szybko role się od­wró­ciły. Te­raz ja sta­łam od niego ty­łem, szu­ka­jąc w to­rebce te­le­fonu, a on usil­nie pró­bo­wał zwró­cić na sie­bie moją uwagę.

– Her­bata, sok, wódka? – Nie da­wał za wy­graną. – Po­cze­kaj mo­ment!

Po­pę­dził do swo­jego che­vro­leta, wgra­mo­lił się do środka i za­czął szu­kać cze­goś w schowku od strony pa­sa­żera. Po chwili wró­cił do mnie, trzy­ma­jąc w dłoni ma­lut­kie pu­de­łeczko, które wy­cią­gał w moją stronę.

– To w ra­mach prze­pro­sin, choć nie twier­dzę, że mam za co prze­pra­szać. Szkoda czasu na ana­li­zo­wa­nie sy­tu­acji. Ty przyj­miesz pre­zent, ja do­dat­kowo za­płacę za szkody i ja­koś się do­ga­damy.

Cie­ka­wość wy­grała. Zła­pa­łam za pu­de­łeczko i szybko je otwo­rzy­łam, ma­jąc na­dzieję, że to nie ja­kaś sztuczka, a z jego wnę­trza nie wy­sko­czy ogromny pa­jąk. Na szczę­ście w środku znaj­do­wała się tylko nie­win­nie wy­glą­da­jąca złota bran­so­letka, do któ­rej można było do­cze­piać różne za­wieszki. Te­raz przy­pięta była tylko jedna, jak na iro­nię – w kształ­cie sa­mo­chodu.

– Wo­zisz to ze sobą na wy­pa­dek ko­niecz­no­ści prze­ku­pie­nia ja­kiejś nie­zna­jo­mej w ra­zie ko­li­zji? – za­drwi­łam, choć bi­żu­te­ria była prze­piękna.

– Mia­łem to dać swo­jej dziew­czy­nie, ale rzu­ciła mnie, gdy do­wie­działa się, że to auto na­leży do mo­jego ojca.

Nie wy­glą­dał na roz­pa­cza­ją­cego po roz­sta­niu. Po­in­for­mo­wał mnie o tym fak­cie tak lekko, jakby za­po­wia­dał pro­gnozę po­gody. Nie po­tra­fi­łam opa­no­wać wy­bu­chu śmie­chu. Re­cho­ta­łam jak głu­pia, zgi­na­jąc się wpół przez do­bre trzy mi­nuty.

– Do­bra, chodź na tę kawę – po­wie­dzia­łam i by­łam pewna, że będę na­bi­jać się z niego przez resztę na­szej zna­jo­mo­ści – Je­stem Ma­ria.

– Mari, po­doba mi się. – Po­słał mi swój cu­downy uśmiech. – Ja je­stem Hu­bert. 

OBEC­NIE

– Do­tarło do cie­bie to, co przed chwilą po­wie­dzia­łam? – za­py­ta­łam ura­żona. Czy ten fa­cet nie po­tra­fił się sku­pić na­wet na pięć mi­nut?

– Mniej wię­cej. – Ze wszyst­kich sił sta­rał się być po­ważny, co nie wy­szło mu naj­le­piej. Rzu­cił się na łóżko i znowu za­niósł śmie­chem. – Do­bra, kon­ty­nuuj.

– Wy­tłu­macz mi naj­pierw, dla­czego rżysz jak ko­była.

Całą moją złość wło­ży­łam w rzu­ce­nie po­duszką w stronę Hu­berta, ale on zła­pał ją w lo­cie bez naj­mniej­szego wy­siłku, co jesz­cze bar­dziej mnie roz­zło­ściło. Męż­czy­zna usiadł i wziął trzy głę­bo­kie wde­chy, jed­no­cze­śnie ocie­ra­jąc łzy z ką­ci­ków oczu.

– Czwarte zwol­nie­nie z pracy w tym roku jest śmieszne samo w so­bie. Ale jak można za­miast Worda ścią­gnąć na wszyst­kie fir­mowe kom­pu­tery Wormsy? I to jesz­cze z wi­ru­sem, który udu­pił wszyst­kie te sprzęty? To już szczyt wszyst­kiego, na­wet jak na cie­bie. – Po ostat­nim sło­wie znów za­czął re­cho­tać.

– Prze­stań się na­bi­jać, bo nie mam za­miaru cię ra­to­wać, jak do­sta­niesz czkawki – za­zna­czy­łam na wstę­pie. – Na swoją obronę po­wiem, że to firma spe­cja­li­zu­jąca się w grach kom­pu­te­ro­wych, więc my­śla­łam, że chcą wy­ba­dać kon­ku­ren­cję.

Hu­ber­towi za­czy­nało bra­ko­wać po­wie­trza. Zro­bił się fio­le­towy na twa­rzy. Rzu­cał się jak sza­lony na boki, trzy­ma­jąc się za brzuch i nie wy­da­jąc z sie­bie ab­so­lut­nie żad­nego dźwięku. Gdyby ktoś w tym mo­men­cie wszedł do po­koju, byłby prze­ko­nany o tym, że to atak pa­daczki, a nie głu­pawki. Ewen­tu­al­nie ja­kieś opę­ta­nie, ale to aku­rat mo­gła być prawda.

Ko­lejne wy­po­wie­dze­nie umowy o pracę po­winno mnie za­ła­mać. Nie po­tra­fi­łam jed­nak pod­dać się roz­pa­czy, gdy ten czu­bek znaj­do­wał się w po­bliżu. Jedno spoj­rze­nie w jego kie­runku au­to­ma­tycz­nie po­pra­wiało mi hu­mor. Pod­nio­słam z pod­łogi te­le­fon Hu­berta, który wy­padł mu z kie­szeni, i włą­czy­łam In­sta­gram. Klik­nę­łam okrą­gły przy­cisk na gó­rze ekranu i za­czę­łam na­gry­wać re­la­cję.

– W dzi­siej­szym od­cinku Ka­mery wśród zwie­rząt po­ka­żemy pań­stwu nie­ty­powy okaz Męż­czy­znus vul­ga­rus w jego na­tu­ral­nym śro­do­wi­sku. Osob­nik, który znaj­duje się za mną, jest dość roz­po­zna­walny. Mogą go pań­stwo ko­ja­rzyć z po­ran­nego pro­gramu Za­strzyk ener­gii, który emi­to­wany jest na an­te­nie ra­dia He­lios. – Ką­tem oka spoj­rza­łam na Hu­berta, który wła­śnie się zo­rien­to­wał, co ro­bię. W na­głej pa­nice pró­bo­wał za­brać mi te­le­fon, ale by­łam szyb­sza. Rzu­ci­łam się bie­giem w stronę dru­giego końca sy­pialni. – Za­zwy­czaj spo­kojny i po­ważny, w za­ci­szu czte­rech ścian po­ka­zuje swoje praw­dziwe ob­li­cze – kon­ty­nu­owa­łam.

Mój przy­ja­ciel ze­rwał się z łóżka, do­sko­czył do mnie w mgnie­niu oka i tym ra­zem sku­tecz­nie ode­brał mi urzą­dze­nie. Wy­cią­gnął dłoń w górę i po­sta­no­wił cią­gnąć przed­sta­wie­nie, które sama roz­po­czę­łam. Wie­dzia­łam, że za­raz po­ża­łuję tego, co zro­bi­łam. Sta­nę­łam obok niego, men­tal­nie przy­go­to­wu­jąc się na po­rażkę.

– Na­to­miast przy mnie znaj­duje się osob­nik dość cie­ka­wego ga­tunku, Zołza car­ni­vora, któ­remu cza­sem wy­daje się, że jest Kry­styną Czu­bówną. – Spoj­rzał na mnie, chcąc zo­ba­czyć moją re­ak­cję. – Naj­bar­dziej pło­chliwy ze wszyst­kich dra­pież­ni­ków, ni­g­dzie nie po­trafi za­grzać miej­sca na dłu­żej. Nie roz­róż­nia też pod­sta­wo­wego pro­gramu kom­pu­te­ro­wego od kul­to­wej gry. Pro­szę nie dać się zwieść jego nie­od­par­temu uro­kowi i ga­po­wa­to­ści, bo to tylko ka­mu­flaż. W rze­czy­wi­sto­ści zwie­rzę to jest na­prawdę nie­bez­pie…. Aua!

Hu­bert za­koń­czył na­gry­wa­nie w mo­men­cie, gdy wielka i nie­by­wale ciężka po­duszka wy­lą­do­wała z tyłu jego głowy.

– Ale z cie­bie łajza – oznaj­mi­łam. – Te­raz dwa­dzie­ścia ty­sięcy ob­cych lu­dzi do­wie­działo się, że je­stem nie­ogar­nięta ży­ciowo.

Mu­sia­łam przy­znać, że roz­ba­wiła mnie ta sy­tu­acja, i bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­łam uda­wać obu­rzoną. Od dzie­się­ciu lat by­li­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Zna­li­śmy się jak łyse ko­nie i każde z nas wie­działo, na ile może so­bie po­zwo­lić, by nie prze­ho­lo­wać i nie spra­wić temu dru­giemu przy­kro­ści.

– Do­wie­działo się też, że je­steś słodka. – Pu­ścił do mnie oko.

– Słodka może być ośmio­latka, ja mam o dwa­dzie­ścia lat wię­cej – przy­po­mnia­łam.

Hu­bert pod­szedł do mnie, zła­pał za ra­miona i od­wró­cił w stronę wiel­kiego lu­stra.

– A czy twoim zda­niem wy­glą­dasz na dwa­dzie­ścia osiem?

– Od­suń się, bo mi osąd za­bu­rzasz – za­żar­to­wa­łam. – Przy to­bie wy­glą­dam mak­sy­mal­nie na pięt­na­ście.

Róż­nica wzro­stu mię­dzy nami była ko­lo­salna. By oprzeć brodę na moim ra­mie­niu, mu­siał pra­wie zgiąć się w pół. Przy mo­ich stu sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trach każdy czło­wiek wy­da­wał mi się wiel­ko­lu­dem, ale fa­cet za mną prze­bił wszyst­kich.

Hu­bert speł­nił moją prośbę, a ja przyj­rza­łam się so­bie. Na pierw­szym pla­nie znaj­do­wały się dłu­gie, gę­ste, brą­zowe włosy. Nie uży­łam dziś pro­stow­nicy, więc te­raz fa­lami opa­dały mi na ra­miona. Na mo­jej twa­rzy nie znaj­do­wał się ani gram ma­ki­jażu. Uwa­ża­łam to za stratę czasu i ma­lo­wa­łam się tylko na spe­cjalne oka­zje, które ostat­nio nie zda­rzały się zbyt czę­sto. W in­nych przy­pad­kach wielki nos sku­tecz­nie od­cią­gał uwagę od faktu, że nie uży­wa­łam na­wet tu­szu do rzęs. Odzie­dzi­czy­łam tę część ciała po ma­mie i babci i kie­dyś jej nie­na­wi­dzi­łam, jed­nak sie­dem lat temu uświa­do­mi­łam so­bie, że to jedna z nie­wielu rze­czy, ja­kie mi po nich zo­stały. Oto­czy­łam swój ki­nol mi­ło­ścią i strasz­nie de­ner­wo­wał mnie fakt, że inni lu­bili się z niego na­bi­jać.

Kry­tycz­nym okiem oce­ni­łam swoją fi­gurę. By­łam drobna, a sze­ro­kie bio­dra i spory biust wy­glą­dały wręcz nie­na­tu­ral­nie. O ile z wy­sta­ją­cym brzusz­kiem zro­bi­łam po­rzą­dek, o tyle na resztę rze­czy, które mi się nie po­do­bały, nie mia­łam wpływu. Inne ko­biety ma­rzyły o tym, by upodob­nić się do klep­sy­dry. A ja? Pra­gnę­łam obu­dzić się pew­nego dnia, iść do sklepu i ku­pić spodnie, które będą ide­al­nie na mnie pa­so­wały. Zie­lone oczy tak­so­wały od­bi­cie w lu­strze w górę i w dół. Uzna­łam, że w ogól­nym roz­ra­chunku nie wy­pa­dam źle.

– Z tyłu wy­glą­dasz jak mały troll, który za­ło­żył pe­rukę – za­śmiał się Hu­bert. – Ale jak to mó­wią… Z tyłu przed­szkole, a z przodu skan­sen. Zmarszczki ci się ro­bią. – Zła­pał mnie za nos i po­cią­gnął żar­to­bli­wie. – Chodź, sko­czymy na kawę. Je­steś bez­ro­botna, więc ja sta­wiam.

– Co te­raz za­mie­rzasz? – za­py­tał Hu­bert, dmu­cha­jąc wście­kle w fi­li­żankę, którą trzy­mał w dło­niach. Rzu­cił mi przy tym spoj­rze­nie z ro­dzaju tych, które ozna­czają, że nie da mi spo­koju, do­póki nie wy­my­ślę cze­goś kon­kret­nego.

– Nie mam po­ję­cia, mam tro­chę oszczęd­no­ści, więc na kilka mie­sięcy wy­star­czy. – Przy­su­nę­łam ku so­bie cu­kier­nicę. – Tym ra­zem nie chcę rzu­cać się na pierw­sze lep­sze ogło­sze­nie. Chcę ro­bić to, co lu­bię i co sprawi mi sa­tys­fak­cję.

– Co masz na my­śli? – za­cie­ka­wił się.

– Wła­śnie nie wiem.

Hu­bert prych­nął z roz­ba­wie­niem, roz­le­wa­jąc tym sa­mym odro­binę kawy na sto­lik.

– Już wiem! Zo­stanę in­flu­en­cerką!

– I co, pój­dziesz w bar­ter z lo­kalną pie­kar­nią i wa­rzyw­nia­kiem? – za­żar­to­wał. – Prze­cież z tego nie da się wy­żyć.

– Gdyby to była prawda, to my­ślisz, że tyle osób ro­bi­łoby z sie­bie małpy w sieci?

– Do tego po­trzebne są duże za­sięgi. Ilu ty masz fol­lo­wer­sów? Trzy­stu? – za­py­tał i w końcu upił łyk kawy.

Chwy­ci­łam to­rebkę i wy­ję­łam z niej swój wy­słu­żony te­le­fon, by zo­ba­czyć do­kładną liczbę. By­łam dumna, bo wczo­raj na moim kon­cie wy­biło okrą­glut­kie pięć­set ob­ser­wu­ją­cych. Mia­łam na­dzieję, że dziś do­szedł ktoś nowy. Pięć­set je­den brzmi już dum­nie. In­sta­gram był moim ma­lut­kim uza­leż­nie­niem. Nie by­łam ni­kim szcze­gól­nym, ale lu­bi­łam dzie­lić się za­baw­nymi mo­men­tami z mo­jego ży­cia, które za­zwy­czaj było pa­smem nie­po­wo­dzeń i po­ra­żek. Nie po­tra­fi­łam ro­bić zdjęć, więc po­sił­ko­wa­łam się gra­fiką z Go­ogle, a tre­ści, które wrzu­ca­łam w po­stach, spo­ty­kały się z uzna­niem kilku osób, które za­pewne ob­ser­wo­wały mnie tylko po to, żeby po­cie­szyć się, że nie są ostat­nimi ofia­rami losu. Jak ja.

Od­blo­ko­wa­łam ekran, na­ci­snę­łam ikonkę In­sta­grama, prze­szłam do mo­jego pro­filu, a wtedy oczy nie­mal wy­szły mi z or­bit.

– Czter­na­ście… – szep­nę­łam. Zro­biło mi się go­rąco.

– Czter­na­ście? – po­wtó­rzył roz­ba­wiony Hu­bert. – O ka­rie­rze in­flu­en­cer­skiej mo­żesz so­bie ra­czej po­ma­rzyć.

– Czter­na­ście ty­sięcy…  

– Po­każ mi to.

Wy­rwał mi te­le­fon z dłoni i za­czął go­rącz­kowo prze­glą­dać mój pro­fil. Sku­pi­łam się na od­de­chu, co w tym mo­men­cie było nie­sły­cha­nie trudne. To na pewno ja­kaś po­myłka. Ktoś zro­bił mi na złość i wy­ku­pił pa­kiet ob­ser­wu­ją­cych w po­staci kont pod­sta­rza­łych Ara­bów, by­łam tego pewna. Tylko jedna osoba przy­cho­dziła mi na myśl.

Syl­wek… Od­kąd sie­dem lat temu ze­rwa­łam za­rę­czyny, nie po­zo­sta­wa­li­śmy w naj­lep­szych sto­sun­kach i dar­li­śmy koty przy każ­dej moż­li­wej oka­zji. Ja nie­na­wi­dzi­łam go za to, że zdra­dził mnie, gdy by­łam po­grą­żona w roz­pa­czy po śmierci ro­dzi­ców, a on mnie za to, że nie chcia­łam do niego wró­cić, gdy udało mi się nad tą roz­pa­czą za­pa­no­wać.

– Za­biję idiotę… – mruk­nę­łam pod no­sem.

Wy­rwa­łam Hu­ber­towi mój te­le­fon i wy­bra­łam nu­mer, który na li­ście kon­tak­tów wid­niał jako „Mi­kro­fiu­cik”. Bęb­ni­łam ner­wowo pa­znok­ciami w sto­lik, ocze­ku­jąc na ode­bra­nie po­łą­cze­nia. Tym­cza­sem mój przy­ja­ciel go­rącz­kowo prze­glą­dał coś na swoim smart­fo­nie. Chyba zna­lazł to, czego szu­kał, bo uśmiech­nął się sze­roko.

– Już wszystko wiem – po­wie­dział za­do­wo­lony z sie­bie. Spra­wiał wra­że­nie, jakby wła­śnie roz­wią­zał za­gadkę stu­le­cia. – Do kogo ty dzwo­nisz?

Od­rzu­ci­łam te­le­fon na sto­lik przede mną, bo ten głąb jak zwy­kle nie ra­czył ode­brać. Za­no­to­wa­łam so­bie w my­ślach, by wie­czo­rem wy­sma­ro­wać mu so­czy­stego SMS-a, za­wie­ra­ją­cego kilka nie­cen­zu­ral­nych epi­te­tów, choć na co dzień uni­ka­łam prze­kleństw jak ognia.

– Nie­ważne, co wiesz?

Hu­bert w od­po­wie­dzi pod­su­nął mi swo­jego iPhone’a. Przy­glą­da­łam się pro­fi­lowi jed­nej z naj­bar­dziej zna­nych pol­skich wo­ka­li­stek.

– Klik­nij w jej re­la­cje – do­dał.

Szybko na­ci­snę­łam zdję­cie pro­fi­lowe pio­sen­karki. Na ekra­nie po­ja­wiła się moja twarz, a tuż za mną zwi­ja­jący się ze śmie­chu Hu­bert.

Mój ulu­biony dzien­ni­karz w końcu po­ka­zał swoją dziew­czynę! Czyż nie są słodcy? – gło­sił na­pis pod spodem.

Nic z tego nie ro­zu­mia­łam. W gło­wie ko­tło­wało mi się mi­lion my­śli na se­kundę. Dźwięk wia­do­mo­ści przy­kuł moją uwagę.

– Zo­ba­czysz, co to? – po­pro­sił męż­czy­zna.

– To od two­jej sze­fo­wej, wy­słała ja­kiś link do por­talu plot­kar­skiego – po­in­for­mo­wa­łam.

Hu­bert zro­bił zdzi­wioną minę.

– Na co cze­kasz? Kli­kaj!

– Ja cie­bie za­raz kliknę, daj mi wyjść z szoku.

We­szłam w link, który prze­niósł mnie do naj­więk­szej bazy click­ba­itów w na­szym kraju. Nie wiem, co brali re­dak­to­rzy tego por­talu, ale zde­cy­do­wa­nie po­winni zmie­nić do­stawcę.

Trój­miej­skie cia­cho zna­la­zło wi­sienkę na swój tort! – gło­sił wielki na­głó­wek.

Za­in­te­re­so­wana za­czę­łam czy­tać da­lej.

Hu­bert Mika, ra­dio­wiec i je­den z naj­lep­szych dzien­ni­ka­rzy mu­zycz­nych w kraju, po­ka­zał dziś na In­sta­gra­mie swoją part­nerkę. Kim jest uro­cza bru­netka? Prze­pro­wa­dzi­li­śmy dla Was małe śledz­two.

„Swoją part­nerkę”? Czy oni już cał­kiem po­stra­dali ro­zum?, po­my­śla­łam.

Ma­ria Strze­lecka – bo tak na­zywa się wy­branka na­szego cia­cha – to młoda miesz­kanka Gdań­ska.

– Ja­sna dupa, chyba wła­śnie zo­sta­li­śmy ce­le­bry­tami – po­wie­dzia­łam, nie od­ry­wa­jąc wzroku od ekranu. 

ROZ­DZIAŁ 2

– Robi wra­że­nie, prawda? – za­py­tała Alina, sze­fowa Hu­berta. – To naj­wyż­szy bu­dy­nek w Gdań­sku i je­den z naj­wyż­szych w Pol­sce. Nie każda firma może po­zwo­lić so­bie na wy­na­ję­cie w nim sali kon­fe­ren­cyj­nej na­wet na go­dzinę, nie mó­wiąc już o sta­łej sie­dzi­bie…

Moje my­śli ucie­kły gdzieś da­leko. He­lios mie­ścił się przy alei Grun­waldz­kiej. Był to no­wo­cze­sny bu­dy­nek, który gó­ro­wał nad in­nymi. Z sali, w któ­rej się znaj­do­wa­li­śmy, roz­po­ście­rała się im­po­nu­jąca pa­no­rama znaj­du­ją­cego się pod nami mia­sta. Może i było to cał­kiem fajne miej­sce, ale nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć, jak można czuć się przez to le­piej od in­nych. Em­pa­tii i skrom­no­ści ku­pić so­bie nie można.

Spoj­rza­łam w stronę Hu­berta, który sie­dział na­prze­ciwko mnie. Był blady jak trup, a jego oczy ner­wowo ska­no­wały po­miesz­cze­nie. Zła­pa­łam jego wzrok i uśmiech­nę­łam się przy­jaź­nie, by do­dać mu otu­chy. Spró­bo­wał od­wza­jem­nić uśmiech, ale wy­szedł mu z tego ner­wowy tik, zu­peł­nie jakby na­gle za­bo­lało go w krzyżu. Ni­gdy nie wi­dzia­łam, żeby kto­kol­wiek wy­wo­ły­wał w nim aż ta­kie zde­ner­wo­wa­nie. Jego sze­fowa nie na­le­żała do naj­przy­jem­niej­szych osób, ja­kie znam, ale po­dej­rze­wa­łam, że naj­bar­dziej na świe­cie ob­cho­dzi ją czu­bek wła­snego nosa. Nie mo­gła być aż tak groźna, no chyba że ktoś przez przy­pa­dek zła­mie jej pa­zno­kieć.

– Czy może pani przejść do sedna? – prze­rwa­łam Ali­nie, która cały czas pro­wa­dziła swój mo­no­log. – Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że znaj­du­jemy się w eks­klu­zyw­nym miej­scu. Gdy będę po­trze­bo­wać szcze­gó­ło­wych in­for­ma­cji na jego te­mat, na pewno się do pani ode­zwę. Te­raz pro­szę nam po­wie­dzieć, co my tu ro­bimy.  

Hu­bert na­gle po­czer­wie­niał i ner­wo­wym ge­stem od­su­nął koł­nierz golfu od szyi. Zmro­ził mnie spoj­rze­niem, które krzy­czało, że mam się nie od­zy­wać, gdy nikt mnie o to nie prosi. Ja nie mia­łam za­miaru spę­dzać mo­jego cen­nego bez­ro­bo­cia na słu­cha­niu tej na­wie­dzo­nej, sa­mo­lub­nej ko­biety. W po­miesz­cze­niu za­pa­dła ab­so­lutna ci­sza, która po chwili zo­stała za­kłó­cona przez stu­ka­nie dłu­gich pa­znokci w szklany blat stołu. Alina przy­glą­dała mi się z nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy. Szyb­kim ru­chem od­wró­ciła się na krze­śle ob­ro­to­wym w stronę Hu­berta, który za­pewne miał te­raz ochotę znik­nąć.

– Ścią­gam twój po­ranny pro­gram – oznaj­miła po chwili bez cie­nia ja­kich­kol­wiek emo­cji.

Hu­bert wy­dał z sie­bie ni to jęk, ni to wes­tchnie­nie. Scho­wał twarz w dło­niach, a łok­cie oparł o uda. Co ja na­ro­bi­łam? Przez im­puls z na­gra­niem tej cho­ler­nej re­la­cji i swój nie­wy­pa­rzony ję­zyk po­zba­wi­łam go jed­nej z naj­waż­niej­szych rze­czy w jego ży­ciu. Z nie­wia­do­mych przy­czyn ten męż­czy­zna uwiel­biał wsta­wać o czwar­tej nad ra­nem, pić kawę, prze­glą­da­jąc in­ter­net w po­szu­ki­wa­niu dzi­wacz­nych świąt, i pla­no­wać, jak w kre­atywny spo­sób po­bu­dzić swo­ich słu­cha­czy do ży­cia. Znie­na­wi­dzi mnie przez to.

– Dla­czego? – wy­szep­tał.

– Dla­tego że nie każdy ma ochotę słu­chać nas o szó­stej rano, a przez ostat­nie wy­da­rze­nia sko­czyła nam po­pu­lar­ność. Zo­sta­li­śmy za­lani set­kami wia­do­mo­ści z prośbą, by przy­dzie­lono ci pro­gram week­en­dowy.

Że co pro­szę? Otwo­rzy­łam sze­roko oczy ze zdu­mie­nia. Może jed­nak nie doj­dzie dziś do mor­der­stwa. Hu­bert ma­rzył o tej chwili, od­kąd za­czął tu pra­co­wać, jed­nak do tej pory było to nie­osią­galne. Week­en­dowe au­dy­cje były za­re­zer­wo­wane dla Iza­beli Szy­mań­skiej, twa­rzy He­liosa i in­flu­en­cerki, którą w sieci śle­dziło dwie­ście ty­sięcy osób.  

– Eee… Yyy… – Hu­bert naj­wi­docz­niej chciał coś po­wie­dzieć, jed­nak nie był w sta­nie.

Do­sko­nale go ro­zu­mia­łam, bo gdy­bym spró­bo­wała wy­dać z sie­bie ja­ki­kol­wiek dźwięk, za­pewne skoń­czy­ła­bym tak samo. Nie mo­głam jed­nak po­zwo­lić na to, by taka szansa prze­szła mu koło nosa. Ze­bra­łam się w so­bie, wzię­łam trzy głę­bo­kie wde­chy i po­sta­no­wi­łam za­brać głos, tym ra­zem wa­żąc każde słowo. 

– Chciał przez to po­wie­dzieć, że bar­dzo się cie­szy. Tylko wie pani, odro­binę go z tego szczę­ścia za­tkało.

– Jest je­den wa­ru­nek – za­zna­czyła, pierw­szy raz zwra­ca­jąc się bez­po­śred­nio do mnie. – Ro­bi­cie fu­rorę w sieci. Hu­bert do­staje wolne do końca roku, ale oboje w tym cza­sie je­ste­ście ak­tywni w swo­ich so­cial me­diach i ro­bi­cie wo­kół sie­bie dużo szumu. Je­śli wam się uda, w stycz­niu wró­cimy do roz­mowy o pro­gra­mie.

– Nie ma mowy – od­par­łam. – Ja się na to nie pi­szę.

– Dla­czego? – za­py­tała zdzi­wiona Alina. – Prze­cież z tego, co się orien­tuję, uwiel­biasz re­la­cjo­no­wać swoje mało udane ży­cie w in­ter­ne­cie.

A to wredna po­czwara. Mia­łam ochotę ostro jej przy­ga­dać, ale żadne ob­raź­liwe słowo nie chciało mi przejść przez gar­dło. Ro­dzice za­wsze mi po­wta­rzali, że na­leży być mi­łym, na­wet je­śli ktoś jest dla nas skoń­czo­nym osłem. Naj­wi­docz­niej we­szło mi to w krew – aż za bar­dzo.

– Bo moje re­la­cje oglą­dało pięć osób, a nie pół Pol­ski, do ja­snej anielki! – Sta­ra­łam się pa­no­wać nad emo­cjami, ale nie było to ła­twe za­da­nie. – Poza tym nie je­ste­śmy parą – do­da­łam po chwili, ma­jąc na­dzieję, że to za­koń­czy całą tę szopkę.

– No i co z tego? Ważne, że każdy was za parę bie­rze.

– To ja­kaś pa­ra­noja – wy­szep­ta­łam do sie­bie.

– To jak, mogę na was li­czyć? – za­py­tała Alina.

– Nie – po­wie­dzia­łam do­kład­nie w tej sa­mej chwili, gdy mój przy­ja­ciel rzu­cił:

– Tak.

Hu­bert od­zy­skał głos w naj­mniej od­po­wied­nim mo­men­cie. Gdyby jego spoj­rze­nie mo­gło za­bi­jać, wła­śnie pa­dła­bym tru­pem.

– Za­łóżmy, że się zgo­dzę. On do­sta­nie pro­gram w week­end, a co ze mną? Uda­wa­nie dziew­czyny tego ba­rana to ro­bota na pełny etat. W do­datku ani pro­sta, ani przy­jemna.

Ką­cik ust ko­biety na mi­li­se­kundę po­wę­dro­wał do góry, zu­peł­nie jakby chciała się uśmiech­nąć. Cho­ciaż może to ja­kiś omam spo­wo­do­wany szo­kiem?

– Po­doba mi się ta mała – zwró­ciła się do Hu­berta, a ja za­zgrzy­ta­łam zę­bami. – Do­bra, zróbmy tak. Po­pro­wa­dzi­cie ten pro­gram wspól­nie, oczy­wi­ście je­śli się spraw­dzisz. – Tym ra­zem swoje słowa skie­ro­wała do mnie. – Masz po­ten­cjał.

Po­sta­no­wi­łam kuć że­lazo póki go­rące.

– Chcę też pię­ciu ty­sięcy w go­tówce. Na te­raz.

– Nie prze­gi­naj – ostrze­gła mnie, po­sy­ła­jąc spoj­rze­nie, któ­rego nie po­wsty­dzi­łaby się sama kró­lowa lodu.

– Do­bra – ska­pi­tu­lo­wa­łam.

– Hu­ber­cie, pa­mię­taj o Ha­de­sie w so­botę – po­wie­działa ko­bieta, zbie­ra­jąc swoje rze­czy ze stołu. Czy ona w ja­kiś po­krę­cony spo­sób mu gro­ziła? – Ma­cie po­ja­wić się tam ra­zem. W nie­dzielę cze­kam na ar­ty­kuł, prze­ślij go ma­ilem. W tym roku nie chcę cię już wi­dzieć.

Alina znik­nęła nie­mal tak szybko, jak się po­ja­wiła, oczy­wi­ście bez po­że­gna­nia, a my sie­dzie­li­śmy w miej­scu i ga­pi­li­śmy się na sie­bie w kom­plet­nym osłu­pie­niu.

– Czy twoja sze­fowa nie przy­po­mina ci cza­sem kró­lo­wej lodu? – za­py­ta­łam, nie bar­dzo wie­dząc, co po­wie­dzieć.

– Skąd ja mam wie­dzieć, jak wy­gląda kró­lowa lodu?

– No wiesz, białe włosy, lo­do­waty wy­raz twa­rzy i szpi­cza­ste pa­zury. W pew­nym mo­men­cie za­czę­łam się bać, że wła­duje tego szpona pro­sto w tęt­nicę któ­re­goś z nas.

Hu­bert prych­nął. Wi­dać było, że strach i szok od­pusz­czają, a on po­woli za­czyna się roz­luź­niać.

– Co my­ślisz o tym wszyst­kim? – Męż­czy­zna przy­glą­dał mi się z za­cie­ka­wie­niem w ocze­ki­wa­niu na od­po­wiedź.

– Nie my­ślę wcale.

– W su­mie to żadna no­wość, Ar­row.

Hu­bert pra­wie ni­gdy nie mó­wił do mnie po imie­niu. Dla niego by­łam Mari, Kur­du­plem, Małą, Sło­dzia­kiem. Od roku by­łam rów­nież Ar­row. Gdy za­py­ta­łam o ge­nezę tej ksywy, uśmiech­nął się do mnie czule i wy­ja­śnił wszystko tak, jakby była to naj­bar­dziej oczy­wi­sta rzecz na świe­cie. Jego zda­niem „Strze­lecka” brzmiało zbyt ofi­cjal­nie, więc po­sta­wił na an­giel­ski od­po­wied­nik. No i po­dobno mój ję­zyk cza­sem był ostry jak strzała.

– W ta­kim ra­zie, skoro nie my­ślę, nie po­wiem ci, na jaki po­mysł wła­śnie wpa­dłam.

Uśmiech­nę­łam się prze­bie­gle i do­piero w tym mo­men­cie w gło­wie po­ja­wił mi się cie­kawy plan.

– Niech zgadnę – wes­tchnął. – Uknu­łaś to do­piero po tym, jak wspo­mnia­łaś o po­my­śle. – Wy­ce­lo­wał w moją stronę pa­lec i pu­ścił do mnie oko.

Ja­sny gwint, ten fa­cet znał mnie na wy­lot.

– Być może. – Zro­bi­łam minę nie­wi­niątka. – Ale nie uda­waj, że nie chcesz rzu­cić wszyst­kiego, za­szyć się gdzieś w gó­rach i prze­cze­kać ten świą­teczny ar­ma­ge­don. Jedźmy w góry!

– Góry chyba nie są naj­lep­szym miej­scem od ucie­ka­nia przed Bo­żym Na­ro­dze­niem – za­uwa­żył.

– Są, je­śli wy­bie­rzemy się w ro­dzinne strony mo­jego taty. – Na samą myśl o cu­dow­nych oscyp­kach do ust na­pły­nęła mi ślinka. – Je­śli nie do­ciera tam au­to­bus, li­sto­nosz i cy­wi­li­za­cja, to nie do­trze i ma­gia świąt. Poza tym może spo­tkamy ko­goś, kto go znał. My­ślę, że je­śli odro­binę się po­sta­ram, w końcu może się udać. 

– Masz tok ro­zu­mo­wa­nia pię­cio­latka.

– W prze­ci­wień­stwie do cie­bie, bo ty nie masz żad­nego – obu­rzy­łam się.

– Słodka je­steś, jak uda­jesz, że się wku­rzasz.

– Jesz­cze raz po­wiesz, że je­stem słodka, a przy­walę ci w czaj­nik – za­gro­zi­łam.

– Do­się­gniesz? Masz tu gdzieś dra­binę? – Po­de­rwał się z miej­sca i pu­ścił się bie­giem w stronę wyj­ścia z sali kon­fe­ren­cyj­nej. Może by­li­śmy do­ro­śli, ale w swoim to­wa­rzy­stwie za­cho­wy­wa­li­śmy się czę­sto jak małe dzieci.

– Skoro je­stem taka nie­groźna, to cie­kawe, dla­czego ucie­kasz – mruk­nę­łam pod no­sem i ru­szy­łam za nim.

Po­dą­ża­łam dłu­gim ko­ry­ta­rzem, który wręcz lśnił czy­sto­ścią. Wszy­scy pra­cow­nicy snuli się po po­miesz­cze­niach jak du­chy. Nikt się nie uśmie­chał, nikt ze sobą nie roz­ma­wiał, każdy był sku­piony na przy­dzie­lo­nym mu za­da­niu. Zu­peł­nie ina­czej wy­obra­ża­łam so­bie ekipę, która pra­co­wała w He­lio­sie. Wy­da­wało mi się, że to bar­dziej roz­ryw­kowi lu­dzie, w któ­rych ży­łach pły­nie luz. Za­miast tego czu­łam się tak, jak­bym tra­fiła do za­kładu po­grze­bo­wego. Nic dziw­nego, że Hu­bert po wyj­ściu z tego miej­sca do­sta­wał szajby. No i jesz­cze ta sze­fowa o sercu sku­tym lo­dem…

Hu­bert stał oparty o drzwi windy, które przy­trzy­my­wał nogą, by się nie za­mknęły. Bez słowa go omi­nę­łam i we­szłam do środka. Mój mózg za­czął na spo­koj­nie prze­twa­rzać in­for­ma­cje, które przez ostat­nie pół go­dziny tylko re­je­stro­wał. Przez naj­bliż­szy mie­siąc mia­łam uda­wać dziew­czynę mo­jego naj­lep­szego przy­ja­ciela tylko po to, by speł­niło się jego naj­więk­sze ma­rze­nie, o któ­rym mó­wił nie­ustan­nie od pię­ciu lat. Je­śli się nie zgo­dzę, znie­na­wi­dzi mnie. Je­śli coś pój­dzie nie tak, znie­na­wi­dzi mnie na­wet bar­dziej. No i jesz­cze pro­gram, który mie­li­by­śmy pro­wa­dzić wspól­nie. By­łam prze­ko­nana, że się do tego nie na­daję. Prze­ko­ma­rza­nie się mię­dzy sobą to jedno, ale ro­bie­nie tego na an­te­nie, pod­czas gdy przy­słu­chuje się temu cały kraj, to już zu­peł­nie inna bajka.

Spoj­rza­łam na Hu­berta. Po jego ustach błą­dził nie­od­gad­niony uśmie­szek, zu­peł­nie jakby coś kom­bi­no­wał. Nie zdą­ży­łam się nad tym za­sta­no­wić, po­nie­waż me­ta­lowe skrzy­dła roz­su­nęły się z ci­chym pik­nię­ciem. Po­krę­ci­łam głową i wy­szłam z windy. Wbrew moim ocze­ki­wa­niom nie by­li­śmy na par­te­rze, za­miast tego po­czu­łam się tak, jak­bym wła­śnie wkro­czyła do in­nego wy­miaru. Prze­tar­łam oczy ze zdu­mie­nia. Wszę­dzie do­okoła znaj­do­wały się eg­zo­tyczne ro­śliny, a pa­nu­jącą wo­kół ci­szę za­kłó­cał tylko szum pły­ną­cej wody. Za­fa­scy­no­wana ru­szy­łam przed sie­bie drew­nianą kładką, roz­glą­da­jąc się przy tym do­okoła. Mi­ja­łam ukryte w gąsz­czu huś­tawki, ha­maki i sto­liki, przy któ­rych sie­dzieli lu­dzie. Nie­któ­rzy prze­glą­dali coś w sku­pie­niu na lap­to­pach, inni mieli za­mknięte oczy i po pro­stu od­po­czy­wali, chło­nąc ma­giczną at­mos­ferę tego miej­sca. Kto by po­my­ślał, że w środku no­wo­cze­snego cen­trum biz­ne­so­wego można ukryć praw­dziwą dżun­glę!

– To miej­sce jest nie­sa­mo­wite – wy­szep­ta­łam.

– Prawda? – Nie­mal pod­sko­czy­łam do góry, gdy Hu­bert mi od­po­wie­dział. Jego nor­malny ton głosu przy tej ci­szy brzmiał nie­mal jak krzyk. – Za­wsze gdy mam dość gro­bo­wej at­mos­fery, która pa­nuje na gó­rze, przy­cho­dzę tu­taj. Chwila w sa­mot­no­ści po­zwala mi przy­po­mnieć so­bie, dla­czego tak bar­dzo ko­cham tę ro­botę.

– Dla­czego? Bo wy­star­czy zje­chać parę pię­ter w dół, by zna­leźć się na pla­nie fil­mo­wym? – za­żar­to­wa­łam. – Prze­cież to miej­sce wy­gląda jak żyw­cem wy­jęte z Ju­manji.

– No do­bra, może tro­chę też – przy­znał. – Ale przede wszyst­kim ko­cham czy­tać wia­do­mo­ści od słu­cha­czy i wie­dzieć, że to­wa­rzy­szę im pod­czas drogi do pracy czy wspól­nego śnia­da­nia z uko­chaną osobą. Wiem, że to, co ro­bię, ma sens i dzięki mnie lu­dzie mają lep­szy hu­mor i wię­cej siły, by sta­wić czoła tru­dom co­dzien­nego dnia.

Ja za to uwiel­bia­łam słu­chać, jak Hu­bert opo­wiada o swo­jej pracy. Jako dzien­ni­karz był świetny i z pew­no­ścią lu­bił swoje za­ję­cie, ale to wła­śnie au­dy­cje ra­diowe były jego pa­sją. Zdra­dzało go każde słowo i roz­anie­lony wzrok, gdy tylko o tym wspo­mi­nał.  

Męż­czy­zna zła­pał mnie za rękę i po­pro­wa­dził w głąb tej nie­sa­mo­wi­tej dżun­gli. My­śla­łam, że nic mnie już nie zdziwi, ale naj­wi­docz­niej się my­li­łam. Moim oczom uka­zała się ma­lutka re­stau­ra­cja z kil­koma sto­li­kami. Moja mina mu­siała wy­glą­dać za­baw­nie, bo Hu­bert ro­ze­śmiał się we­soło.

 – Czy ty my­śla­łaś, że spę­dzam czas w miej­scu, w któ­rym nie po­dają je­dze­nia? – Moja re­ak­cja naj­wi­docz­niej dała za­mie­rzony efekt, bo uśmie­chał się od ucha do ucha, po­ka­zu­jąc słod­kie do­łeczki, które tak bar­dzo lu­bi­łam. – Chcesz drinka?

– Mają tu al­ko­hol?

– Tak, i po­dają go w od­jaz­do­wych kub­kach.

Te­raz to ja szcze­rzy­łam się jak głu­pia. Usia­dłam przy ma­łym, drew­nia­nym sto­liku, a Hu­bert po­szedł zło­żyć za­mó­wie­nie. Jak zwy­kle nie za­py­tał o to, na co mam ochotę. By­łam mu za to wdzięczna, bo mia­łam pro­blem z po­dej­mo­wa­niem de­cy­zji, na­wet je­śli cho­dziło o tak błahe sprawy jak wy­bór na­poju.  

Mój przy­ja­ciel wró­cił po chwili i po­sta­wił przede mną dwa na­czy­nia w kształ­cie nie­bie­skiego pta­szy­ska. Przy­su­nę­łam so­bie jedno z nich, skosz­to­wa­łam ta­jem­ni­czej za­war­to­ści i onie­mia­łam z wra­że­nia. Moje kubki sma­kowe osza­lały z roz­ko­szy, gdy po­czuły smak nie­biań­skiego na­poju. Chyba le­piej być nie mo­gło, by­łam w raju. Mia­łam wra­że­nie, że za chwilę z za­ro­śli wy­su­nie się wąż i za­cznie ku­sić mnie za­ka­za­nym owo­cem. Cho­ciaż może tę część od­ha­czy­li­śmy pod­czas roz­mowy z Aliną. W tym mo­men­cie by­łam w sta­nie zgo­dzić się na wszystko, byle tylko mieć moż­li­wość co­dzien­nego prze­by­wa­nia w raj­skim ogro­dzie.

– Nie mogę tu pra­co­wać. 

– Dla­czego? – Hu­bert wy­da­wał się za­wie­dziony. – My­śla­łem, że Gar­den of Eden prze­kona cię osta­tecz­nie.

Uśmiech­nę­łam się w my­ślach, gdy usły­sza­łam na­zwę tego raju. Pa­so­wała ide­al­nie.

– Nie mogę, bo zo­stanę al­ko­ho­liczką. Cho­lerka, ja­kie to pyszne! – Za jed­nym za­ma­chem opróż­ni­łam po­łowę fi­ku­śnej szklanki. – Coś czuję, że Riozo­sta­nie moim do­brym przy­ja­cie­lem. Zwłasz­cza gdy będę mieć tak na­dętą sze­fową jak Alina.

Hu­bert od razu się roz­po­go­dził i wziął się za swo­jego drinka.

– Z twoją słabą głową al­ko­ho­lizm ra­czej ci nie grozi – za­żar­to­wał. – Poza tym mają też wer­sję vir­gin, więc mo­żesz być spo­kojna. Dla­czego Rio? – za­cie­ka­wił się i wska­zał głową na ptaka w mo­ich dło­niach.

– Bo wy­gląda jak ta nie­bie­ska pa­puga z filmu ani­mo­wa­nego. Co ty, ba­jek nie oglą­dasz? – obu­rzy­łam się.

– Prze­cież do­sko­nale wiesz, że nie. To jak, zga­dzasz się?

– A mam inne wyj­ście? – wes­tchnę­łam zre­zy­gno­wana i do­pi­łam resztkę drinka.

Hu­bert ze­rwał się z krze­sła i za­ma­chał rę­koma w trium­fal­nym ge­ście.

– Zgo­dziła się zo­stać moją ko­bietą! – krzyk­nął do pary, która przy­glą­dała mu się z za­in­te­re­so­wa­niem.

Pod­biegł do mnie, zła­pał moją twarz i po­ca­ło­wał mnie pro­sto w usta. Z szoku pra­wie spa­dłam z krze­sła. Po chwili ode­rwał się ode mnie, ob­li­zał wargi, a jego twarz wy­krzy­wiła się w cwa­niac­kim uśmie­chu.

– Jesz­cze raz zro­bisz coś po­dob­nego, a od­gryzę ci ję­zyk – wy­sy­cza­łam.

Wy­tar­łam usta rę­ka­wem i spoj­rza­łam na niego ostrze­gaw­czo.

– Chcesz uda­wać, że je­ste­śmy ra­zem, i nie oka­zy­wać pu­blicz­nie czu­ło­ści? – za­py­tał.

– Do­kład­nie. Je­śli mamy to zro­bić, to tylko na mo­ich za­sa­dach. – Tym ra­zem po­sta­no­wi­łam być twarda. Wsta­łam ener­gicz­nie, przez co lekko za­krę­ciło mi się w gło­wie. – Je­dziemy do mnie, żeby spi­sać umowę.

– Umowę? Tak jak w Greyu? – Wy­ba­łu­szył oczy ze zdzi­wie­nia.

– A że­byś wie­dział. Z jedną za­sad­ni­czą róż­nicą. Mniej dy­manka, wię­cej dy­stansu. – po­wie­dzia­łam hardo.

– Mniej? Czyli jed­nak mogę na coś li­czyć?

– Przy­się­gam, że któ­re­goś pięk­nego dnia pójdę sie­dzieć za mor­der­stwo – po­wie­dzia­łam bar­dziej do sie­bie i skie­ro­wa­łam się w stronę wind.

Hu­bert szyb­kim kro­kiem ru­szył za mną, nie­ustan­nie pa­pla­jąc o tym, jak bę­dzie faj­nie. By­łam in­nego zda­nia. Czu­łam w ko­ściach, że nie wy­nik­nie z tego nic do­brego i żadne z nas nie wyj­dzie z tego obronną ręką. 

ROZ­DZIAŁ 3

Sie­dzia­łam na wy­so­kim ho­ke­rze i ob­ser­wo­wa­łam krzą­ta­ją­cego się po kuchni Hu­berta. Z garn­ków usta­wio­nych na pły­cie in­duk­cyj­nej za­częły wy­do­by­wać się ape­tyczne za­pa­chy. Typ był wku­rza­jący jak ja­sna cho­lera, ale umie­jęt­no­ści ku­li­nar­nych nie można mu było od­mó­wić.