Te chwile - Herbjørg Wassmo - ebook + książka

Te chwile ebook

Herbjørg Wassmo

4,2
31,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W najnowszej książce Herbjørg Wassmo zostajemy wciągnięci w fascynującą historię, która toczy się przez wiele lat, a właściwie przez całe życie. Podróż jest długa i trudna – od dziewczynki, która dorastała w biedzie w Vesterålen, do pisarki u szczytu sławy, należącej do artystycznej elity kraju.

Podobnie jak Tora i Dina we wcześniejszych powieściach Wassmo, tak i tutaj powoli wyłania się przed nami postać głównej bohaterki. Wrażliwej i nieskończenie silnej. Serce i ból.

Te chwile to z jednej strony fascynujący utwór o dorastaniu i rozwoju, z drugiej zaś – ujawnienie drastycznej prawdy o głównej bohaterce, o byłym mężu, matce i ojcu, o mężczyznach, z którymi łączyły „ją” relacje uczuciowe, a których czytelnik może łatwo zidentyfikować.

„Doskonale napisana, wyważona, bezwzględnie szczera książka. [...] Dialogi dźwięczą, a postacie w pozornie nieznaczących, ale intensywnych scenach niosą opowieść dalej”.

Guri Hjeltnes, „VG” 

„Wrażliwość to nie kwestia zewnętrznego kształtu, jaki pisarka nadaje swojemu dziełu i samej sobie, to potężna wewnętrzna siła, wydobywająca kolejne zdania z przemyślanej i odczutej głębi. Te zdania nie przemknęły tylko przez głowę Herbjørg Wassmo, zanim zostały przeniesione na papier; one przeniknęły całe jej ciało. [...] Wassmo nie daje nam wykładu. Życie nie zostaje ocenione ani wyjaśnione. Zostaje opowiedziane. To jest właśnie talent pisarski Herbjørg Wassmo”.

Atle Christensen, „Aftenposten”

"Właśnie  dla  takich  powieści  nauczyłam  się  czytać.  Dla  tej  niesamowitej przyjemności poznawania świetnie skonstruowanych historii, oczekiwania co przyniesie  kolejna  strona,  poczucia  dziwnego  smutku,  gdy  książka  się kończy."

Beata Kęczkowska,  "Wysokie Obcasy Extra"

Herbjørg Wassmo – wybitna norweska pisarka urodzona w 1942 roku w Vesterålen. Zadebiutowała w 1976 zbiorem wierszy Skrzydlaty zespół, ale zasłynęła jako autorka znakomitych powieści, w tym dwóch trylogii poświęconych dwóm bohaterkom: Torze i Dinie. Wielokrotnie nagradzana, otrzymała między innymi prestiżową nagrodę literacką Rady Nordyckiej, Nagrodę Krytyków, Nagrodę Księgarzy oraz Nagrodę im. Amalie Skram. Najbardziej znanym jej dziełem jest Księga Diny, która została zekranizowana w 2002 roku. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 370

Oceny
4,2 (13 ocen)
4
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
thalinka

Dobrze spędzony czas

Historia życia nietuzinkowej kobiety. Dużo głębi, psychologii, problemów okołofeministycznych... czyli wszystko, czego mi potrzeba w dobrej lekturze.
00



Młody wędkarz i piętno na skórze

Osuwa się do tyłu, w nieznane.

Wieczorna mgła unosi się nad bagnami i wodą. Jak oddech obcego. Wszystko staje się nierzeczywiste. Kiedy wiosłuje, mgła wciska się w dulki. Tarcie wioseł zdaje się odległym westchnieniem.

Wędkarz siedzi z twarzą zwróconą ku niej i obserwuje kierunek. Podnosi dłoń, wskazując, dokąd płyną. Delikatnymi ruchami wioseł w milczeniu koryguje kurs. W wiosłowaniu jest dobra.

Szykuje haczyki. Dwoma żylastymi palcami wyciąga z blaszanej puszki wypełnionej czarną ziemią wijącego się robaka. Puszka ma podziurawione wieczko, żeby robakom nie zabrakło powietrza do chwili, gdy będą mu potrzebne. Biedne z nich stworzonka. Wyjmuje je po kolei. Na żyłce wisi kilka haczyków. Robaki z całych sił wiją się wokół metalu.

Potem wyrzuca żyłkę. Ciężarek ściąga ją w dół. Na samo dno. Podciąga ją o parę sążni w górę i od czasu do czasu lekko szarpie. Jakby dla zabicia czasu. Myśli o czymś innym. Opowiada o tym, co widzi. O górach. Wodzie wokół nich. O wszystkim, co stanowi dziedzictwo po ojcu i co przypadnie mu w udziale. Ma plany związane z gospodarstwem. Jak tylko będzie starszy i zdolny je przejąć. Owce, turystyka i połowy pstrąga. Pompa z benzyną przy drodze krajowej, to dopiero będzie kopalnia złota.

– Wszyscy potrzebują benzyny! – mówi, uśmiechając się.

Kiedy przybijają do brzegu, na dnie łodzi leżą trzy ryby przykryte workiem.

– Nie zabieramy ich? – pyta ona.

– Później – odpowiada.

Z czasem okaże się, że to swego rodzaju cecha. On robi tylko to, co chce w danej chwili. Wszystko inne będzie później. Właśnie skończył szkołę realną i ma wakacje. Uśmiecha się smutnym uśmiechem z zamkniętymi ustami i mówi cicho i z przejęciem.

Powinna iść do domku, który rodzice wynajmują od jego ojca. Ale nie robi tego. Trawa na drodze do domu jest pokryta rosą. Idzie boso, czując westchnienia wody pomiędzy palcami u stóp. Drzwi wejściowe zawodzą. Schody skrzypią. I już są w pokoju na pięterku. Przez otwarte okno wpływa noc, nagle przepełniona słońcem. Siedzi na łóżku, wdychając chłodny zapach świeżego, sosnowego drewna. I tę osobliwość, jaką jest skóra drugiego człowieka. Na nocnym stoliku leży zakurzona harmonijka. Są we dwoje. Blisko. Bierze w dłoń jej warkocz i przygląda się. Jakby go ważył. Po chwili puszcza i się uśmiecha.

Początkowo w domu panuje zupełna cisza. Słucha tej ciszy. A potem, jakby oboje na to czekali, z dołu dochodzi wołanie sparaliżowanej kobiety. Oboje wiedzą, że tam jest. Woła swojego syna.

On nie ma oczu. Ona wie, że są niebieskie, ale zapadły się gdzieś w głąb jego głowy. Powieki drgają mu w nocnej poświacie. Ma różowe wargi. Włosy bujne z głębokimi zakolami. Jasne, niemal zielone. Wstaje i nastawia adapter. Muzyka do tanga. Męski głos śpiewa po niemiecku. Potem wychodzi do korytarzyka i idzie w dół po schodach.

Kiedy wraca, mówi, że jego matka wie, iż ona tu jest, i że to nic nie szkodzi. Nastawia głośniej muzykę. Tańczą przytuleni do siebie w małym pokoiku. Jego sparaliżowana matka tańczy wraz z nimi pod belkami w podłodze. Ale więcej już nie woła. Wiruje tylko wraz z nimi, bo nie mogą zrobić nic innego, niż jej na to pozwolić.

.

Kobieta siedzi na stołku przy kuchennym blacie i ma trudności z mówieniem. Jej twarz jest lekko wykrzywiona. W końcu się odzywa. Pozostaje tylko stać przy drzwiach i czekać, aż wypowie swoją prośbę. Kupić kankę mleka.

– Siadaj, dziewczyno – mówi starsza pani.

W jej głosie nie słychać miejscowego dialektu, pobrzmiewa za to akcent z dalekiego południa. Robi, jak jej nakazano. Samotność wypełnia izbę niczym echo. Między nimi zawisa ciekawość. Małe, ostre pazury i ciepło. Jak kociak pełzający po kolanach. Nie znając jego matki, lubi ją. Jej twarz nosi ślady łez. Ale ona nie płacze. Każe nalać sobie kawy z imbryka stojącego na piecu.

– Weź sobie placka – mówi. Leżą na stole, na półmisku.

Muchy już tam są. Jej matka użyłaby przykrywki. Albo nakryła placki czystą ściereczką.

Wychodząc, myśli sobie, że nigdy kogoś takiego nie spotkała. I że to wyjątkowe. O muchach już prawie zapomniała.

.

Siedzi przy oknie w małym domku i spodziewa się, że on będzie tędy przechodził. Wkrótce. Wie, że kiedy idzie łowić w wodospadzie, chodzi starą drogą. Ale nie pojawia się. Ma inne zajęcia. Nie wie, czy on jest dla niej ważny. Ale w pewien sposób odcisnął na jej skórze piętno. Całkowicie nową chwilę. Nie zdawała sobie sprawy, że do skóry potrafi czuć coś innego niż odrazę.

*

Zaczęła naukę w szkole realnej. Łany wierzbówki na zboczach straciły już wszystkie kwiaty. Lekcje odbywają się w poniemieckim baraku, a ona prawie wszystkich zna. Siedzą blisko siebie i razem spędzają wolny czas. A przynajmniej ci, którzy nie muszą wracać autobusem do domu.

On chyba teraz rzadko pokazuje się we wsi. Widzi go parę razy, ale tylko z daleka. Trudno przecież zawołać kogoś, kogo spotkało się tylko dwukrotnie. Jest starszy od niej i szybko znika w oddali. Inni rozmawiają o nim, a ona nie bierze w tym udziału. W sumie jest jej niepotrzebny. Bo niby czemu miałoby to służyć?

Słyszy pogłoski, że stan jego matki się pogorszył. Czasami widzi przed sobą jej twarz i słyszy, jak mówi, żeby wzięła sobie placka.

Szybko nadchodzi październik. Na zabawie w lokalu widzi go, jak tańczy i się śmieje. W kieszeni ma butelkę. Marynarka zwisa mu ciężko z jednej strony. Jest inny niż latem. To pewnie przez garnitur i krawat. Cały czas otacza go wianuszek dziewcząt. Najwyraźniej ma duże powodzenie i jej nie dostrzega. Czuje, jak nieśmiałość otacza ją niby śnieżna zaspa. Tańczy z chłopcami z klasy. Muzyka jest gdzieś w oddali.

Idąc do domu, czuje, jak w jej piersi rozrasta się ogromna bańka. Stara się oddychać lekko, żeby nie pękła. Podchodzi jej do gardła i ma niedobry smak.

Jesień dopada ją mimo wełnianego swetra.

Rock

Oparta o ścianę, pozwala się dotykać. Pod cudzymi dłońmi dostaje gęsiej skórki. Skóra broni się, tworząc drobną, łuskowatą zaporę. W jej głowie gra radio, które mówi: Słuchaj. Czuj! To się dzieje teraz. Musisz poczuć, jak to jest. Nie zajmuj się tym, że na dachu siedzi mewa. Tuli się do kalenicy i krzyczy.

Odchyla głowę do tyłu i zamyka oczy, żeby zostać sama. To nie chłopiec ją przeraża, tylko uczucie, że nie może uciec. Słyszy, jak do niej mówi, ale nie pojmuje treści. On dostrzega, że ona po prostu tam stoi. Jego dłonie opadają.

– W porządku – mówi, puszczając ją.

Mewa krzyczy. Ona jest taka sama jak wcześniej. Stoi po prostu, spokojnie czekając, aż znów stanie się wyraźna sama dla siebie. Inaczej nie będzie widoczna dla innych.

.

Inni to ci, którzy się śmieją. Szepczą. Stoją razem zbici w grupki. Wiedzą wszystko to, czego ona nie wie. Na przykład, dlaczego chłopiec poznany latem nie kontaktuje się z nią. Ci, którzy być może widzieli jej drżenie, kiedy musi powiedzieć cokolwiek, stojąc przy ławce. Niemieckie przypadki. Przyimki. I przy tablicy, stojąc przed długimi rzędami nierozwiązanych równań. Ci, którzy wiedzą, że jej skóra kurczy się, poci. Żeby po chwili wyschnąć. Zacząć wydzielać zapach.

Niektórzy zbierają dowody. Egzaminują. Wypisują świadectwa. Zaświadczenia o moralności. Rozpatrują podania o przyjęcie do szkoły. Inni siedzą za kuchennymi firankami i wiedzą wszystko, czego ona nie zdążyła jeszcze przemyśleć na własny temat. Są zadowoleni lub rozgniewani, ale nigdy nie czują pustki. Mają prawo oceniać. Nawet to, o czym nic nie wiedzą, tylko sądzą, że wyczuwają.

.

Ojciec jeszcze nie śpi i siedzi w kuchni ze swoim głupim uśmieszkiem. Nie wchodzi tam, zamyka drzwi bez słowa, nie biorąc kromki chleba, której potrzebuje. Pije wodę prosto z kranu nad umywalką w łazience. Drzwi mają solidny, żelazny klucz, który kiedyś obracała ręka poety. Pachnie mokrymi ręcznikami i starą wilgocią. Malowana na czerwono wanna na lwich łapach i zaśniedziały miedziany bojler wydają się obce. W skrzynce pod piecem leży zimny popiół.

Kiedyś w tej wannie siedział poeta, myśli sobie. Poeta też miał ciało. To osobliwa myśl. Teraz wszystko należy do gminy. Ale poeta nie żyje. I jest tylko wstydem i symbolem zdrady Ojczyzny. Ojciec płaci czynsz, żeby mogli tam mieszkać. Ojciec jest w każdym pokoju. Również nocą.

.

Zima jest niczym wilgotna, zimna wełna. I śmiech w prywatnej, dwuletniej szkole realnej. Nie zawsze wie, z czego się śmieje. To nie szkodzi. Najważniejsze to się śmiać.

Tańczy rocka ze starszym od siebie chłopakiem, który uczy się na elektryka. Można pośmiać się z tego, co mówi. Śpiewa i cytuje teksty z kogoś, kogo ona nie czytała.

Tańczą w klubach młodzieżowych w okolicznych wsiach. Akordeon i gitara usiłują załkać tak, jak słyszy się w radiu. Rodziców tam nie ma. Myśli sobie, że być może nigdy wcześniej się nie śmiała. Ale to przecież niemożliwe. Stara się przypomnieć sobie, z czego mogła się śmiać, zanim zaczęła tańczyć rocka. Nic szczególnego nie przychodzi jej do głowy, ale coś chyba musiało być zabawne. Tęskni za swoimi kuzynami, którzy są tam, skąd oni się wyprowadzili. Niewiele potrafi sobie przypomnieć, ale to tam chyba trwał śmiech.

Czy często się zdarza, żeby nie pamiętać swojego życia, kiedy ma się piętnaście lat? – myśli, pragnąc jednocześnie, aby matka, siostra i ona mieszkały same. Ale teraz mieszkają w wiosce rodzinnej ojca. Jego matka, ciotka i brat zajmują dom w kolorze ochry. Niedaleko od wielkiego, białego domu, w którym kiedyś mieszkał poeta. Teraz jej rodzice wynajmują tu kilka pokoi na pięterku.

.

Praktykant na elektryka zabiera ją do swojego pokoju, wynajmowanego u starszej pani. To zabronione. Przemykają się po schodach z butami w dłoniach. On smaży jajka i bekon na starej kuchence, w której zamontował nowy włącznik. Później dokładnie wietrzy, żeby zapach jedzenia nie zalegał, bo wówczas staruszka byłaby zrozpaczona. Na pewno ma ponad pięćdziesiąt lat.

Siedzą w łóżku ze skrzyżowanymi nogami i jedzą, drżąc przy otwartym oknie, na którym mróz namalował róże pomiędzy szprosami. Kiedy tak siedzą, róże zaczynają płakać od wewnątrz. Ciekną drobne krople. Bekon na talerzu sztywnieje z zimna. On mówi, żeby jadła szybciej, bo jedzenie jej ostygnie. Uśmiecha się szeroko. Jego oczy błyszczą w ciemności.

Pali się tylko nocna lampka. Na podłodze i stole leżą kable, wtyczki i narzędzia. Wszystko trzeszczy. Schody, drzwi, krzesło, łóżko. Ściany mają oczy i uszy. A jednak na dłuższą metę tylko do pewnego stopnia udaje im się być cicho. On nie jest szczególnie skrępowany. Z bliska pachnie świeżością mydła i wody po goleniu.

.

Nie powinna tańczyć tak gwałtownie i długo, by nie ryzykować upadku. A mimo to tańczy. Ma na sobie baletki i spódnicę z czarnej tafty z gumowym paskiem w talii. Sama ją uszyła. Z pełnego klosza, tylko z otworem pośrodku. Zabawnie to wygląda, gdy rozkłada ją płasko na podłodze. Halka jest sztywna i powiewa przy każdym poruszeniu. Spódnica ją chroni. Świat nie jest w stanie jej dopaść. Czuje, że żyje, czuje się odważna.

Być może już wyrosła z tych omdleń?

Błyskawicznymi ruchami chwyta wyciągniętą dłoń elektryka. Potem ją puszcza i sama unosi się we wszechświecie.

Pieszo do Szwecji

Już się nie boi ojca. Mówi mu, że wszystko spisała i że jeśli coś jej się stanie, to istnieje ktoś, kto to znajdzie.

Ucieka spojrzeniem, potem wpatruje się w nią i rusza do drzwi. Ojciec zawsze tak robi, kiedy jest zły lub obrażony. Od dawna już uważa, że nie jest człowiekiem. Tylko czymś, od czego nie sposób uciec. Po pewnym czasie rozumie, że ma nad nim coś w rodzaju przewagi. Stara się nie myśleć o tym, że mógłby odkryć, iż jedynym kimś, kto wie, gdzie jest ukryty dowód, jest ona sama.

Obnosi się ze swoją złudną władzą. Jeśli w chwili jego powrotu do domu siostra, matka i ona siedzą razem przy stole kuchennym i rozmawiają, ona milknie. I nie patrzy na niego. Postać w drzwiach spowija lepka warstwa. Nieprzenikalna maź, na którą lepiej nie patrzeć. Tak jak na stary garnek z osadem zjełczałego tranu na dnie w fabryce tranu na Wyspie.

Swoimi myślami o postaci stojącej w drzwiach udaje jej się zmienić nastrój w pomieszczeniu. Matka i siostra również przestają rozmawiać i zapada milczenie. Tak jakby one także wiedziały. Ale tego nie wolno wypowiedzieć na głos.

*

Ojciec zdecydował, że wybiorą się pieszo do jego siostry w Szwecji. Ona nie zna nikogo, kto zrobiłby coś takiego. Wyobraża sobie, jak będą błądzić po górach niczym małe stadko owiec. Tylko że owce nie muszą nosić plecaka, mogą skubnąć trawy tam, gdzie mają ochotę, a kiedy zapada wieczór, kładą się pod skalnymi ścianami i przeżuwają.

Iść na wycieczkę z ojcem to tak, jakby wybrać się z radiem nastawionym na niewłaściwą stację. Stacja przez cały czas wysyła rozkazy, skarży się i opowiada bezsensowne historie. I wybucha wściekłością.

Najpierw mają pojechać autobusem do miejsca jak najbliżej granicy. Potem z plecakami, śpiworami i namiotem mają przejść przez góry. Ojciec pakuje kompas i mapę, matka i ona przygotowują całą resztę. Pomaga matce w spisywaniu listy.

Po drodze będą musieli przynajmniej dwie noce spać pod namiotem, mówi ojciec, i trzeba zabrać jedzenie na co najmniej cztery dni na wypadek, gdyby dopadła ich i zatrzymała gdzieś niepogoda lub mgła. Ojciec czuje się królem, kiedy tak wyjaśnia i dyryguje. Babka, wuj i ciotka potrząsają głowami. Siedzą w swoim domu w kolorze ochry i potrząsają głowami. Nigdy jednak nie krytykują ojca w jej obecności.

Nie wie, czy to dlatego, że boi się tej wycieczki, ale wymiotuje prawie każdego ranka i mdleje jeszcze częściej niż zazwyczaj.

– Nie chcę iść z wami! – mówi pewnego ranka do matki.

– Głupstwo! – odpowiada matka i w ten sposób ta sprawa jest rozstrzygnięta.

Skoro młodsza siostra jest dobrze nastawiona do wycieczki, to i ona powinna okazywać entuzjazm. Prawda jest taka, że od zawsze lubiła podziwiać góry raczej z odległości. Lub traktowała je jako zło konieczne, które trzeba pokonać, chcąc trafić tam, gdzie musi się dojść. Podobnie jak jazdę na nartach. Przez całe dzieciństwo na Wyspie musiała zimą poruszać się na nartach, żeby gdziekolwiek dotrzeć. Do szkoły, do ubikacji na dworze, na plebanię, do biblioteki i do sklepu. Ale przypięta do tych desek czuje się zniewolona. Stopy stają się niewolnikami i nie mogą tańczyć tak, jak chce.

Najlepiej czuje się na przybrzeżnych kamieniach, rozciągających się wzdłuż plaż. Biegnąc przed siebie, tańcząc, unosząc się w powietrzu. Robi to zupełnie z własnej woli i ma nad wszystkim kontrolę. Już tak z nią jest, że gdy tylko czuje utratę kontroli, upada.

.

W miejscu, z którego mają ruszyć prosto w góry, pada deszcz. Wszędzie błyszczą liście małych, karłowatych brzóz. Wrzosowiska napuchły od wilgoci. Wysoko w górze, nad szczytami, świat przechodzi w warstwy błękitu i szarości. Nieprzenikalne i odległe. Mają iść w kaloszach, a do plecaków zabrać tenisówki, bo nie stać ich na zakup butów do wędrówek górskich.

Kiedy mężczyzna, mający wskazać im drogę prowadzącą do szlaku turystycznego, zauważa, co mają na nogach, mówi, że będą w kłopocie. Albo spływające potem nogi w kaloszach, albo mokre od wilgotnych wrzosów w tenisówkach. Uważa, że ogólnie są źle wyposażeni. Cienkie śpiwory i namiot bez podłogi. Ale teraz jest już za późno. W tej chwili trzeba po prostu iść, stwierdza ojciec.

Miejscowy zawraca, a matce dostaje się za to, że mają taki zły sprzęt. Kupiła sobie na raty maszynę do szycia, a nie zarobiła złamanego øre. To on przecież zawsze musi spłacić ratę, mówi. Łaja górskie zbocza, dopóki starcza mu oddechu. Nikt nie odpowiada. Zawiązuje węzły na rogach dużej chusteczki do nosa. Niesie ją potem na głowie jak szejk. Od czasu do czasu zdejmuje ją i wykręca z niej pot i deszcz. Po pewnym czasie zapomina o pomstowaniu, ale zaczyna mówić o wszystkim innym. Sprawach błahych i ważnych. Gdyby dało się wyłączyć jego gadanie, to można by było w spokoju wdychać zapach karłowatych brzóz i wilgotnych wrzosów, można by było cieszyć się tym, że warstwa chmur się rozstępuje, a niebo nad szczytami staje się czyste.

Po wspięciu się na pierwsze zbocze usiłuje być miły dla siostry, dając jej czekoladę. Jej również wręcza kawałek, ale ona odmawia. Nie jest w stanie jeść niczego, czego dotykał. Piją ze strumienia i odpoczywają przez chwilę. Gdyby nie obecność ojca i te straszne mdłości, to byłoby nawet dosyć przyjemnie, myśli. Nie da się wiele z tym zrobić prócz udawania przed sobą, że jego tam nie ma.

Wieczorem przy rozstawianiu namiotu okazuje się, że brakuje połowy śledzi. Kiedy pretensje do matki, że nie sprawdziła tego przed wyjazdem, płyną nieprzerwaną rzeką, ona nagle czuje, jak głowa jej pęka. Wydobywa się z niej dziki ryk. Dźwięk, którego nigdy wcześniej nie słyszała.

Biegnie w jego stronę, trzymając w obu dłoniach maszt od namiotu. Zaczyna walić go nim w plecy, wykrzykując chaotyczne zdania, które równie dobrze mogłyby być po chińsku. Kiedy ojciec się odwraca, nadal wali na oślep, nie zważając na to, gdzie trafia. On stoi, zasłaniając oburącz twarz. Ona wciąż ryczy i bije, bije. Aż do chwili, kiedy słyszy za sobą przerażony płacz siostry.

To matka wyjmuje jej z rąk maszt od namiotu i wydaje krótkie polecenie.

– Cicho!

To matka w końcu stawia namiot, korzystając ze śledzi, które mają. Mocuje go w poszyciu i kamieniach. Metodycznie, bez jednego słowa. Ojciec już dawno poszedł w swoją stronę. Jego plecy zniknęły za wielką skałą.

Ona wstydzi się, ale zarazem jest zadowolona, że zmusiła go do oddalenia się. Razem z siostrą przysiadają na ziemi przy ognisku, rozpalanym przez matkę. Kiedy czekają, aż zagotuje się woda na zupę, matka odwraca się do niej i uważnie się jej przygląda.

– Lepiej uważaj, bo staniesz się taka jak on – mówi cicho.

.

Ojciec nakleja plaster na ogromne otarcia na nogach matki i trochę karci ją za to, że nie powiedziała nic wcześniej. Nikt nie odpowiada. Nie ma na co odpowiadać. Czy byłby w stanie zapobiec otarciom? Czy by ją niósł? Czy ktokolwiek był kiedykolwiek świadkiem tego, żeby ojciec próbował matkę nieść, starając się uczynić jej życie lżejszym? Teraz chce wszystko sobie ułatwić, wyrzekając na nią, że nabawiła się odcisków.

Ołówkiem stolarskim zaznacza linie na mapie i używa kompasu. Tylko on potrafi korzystać z kompasu. Prawdopodobnie jedyny na całym świecie. Ale i tak udaje im się zabłądzić.

Po pewnym czasie odnajdują oznaczony szlak turystyczny i wszystko się uspokaja. A przynajmniej trochę. Młodsza siostra jest bohaterką. Na nic nie narzeka, a jej loki skaczą i podrygują w słońcu i wietrze. Ale kiedy docierają do rzeki, której według mapy nie powinno tam być, siostra odmawia przejścia. Nie ma odwagi, żeby przeniósł ją ojciec. Brak jej odwagi, żeby przeniosła ją matka. Chce, żeby one, siostry, wróciły do domu.

– Możemy pójść w górę rzeki po tej stronie i zobaczyć, czy może tam jest węższa – próbuje przekonać małą.

I tak robią. Rodzice poczekają na drugim brzegu. Ojciec przenosi również jej plecak. Dziewczynki mozolnie idą w górę połoniną wzdłuż rzeki. Paprocie są tak wysokie, że nie widzi siostry idącej z przodu.

Mają szczęście, za grzbietem góry krajobraz robi się bardziej płaski. Rzeka wypływa z bajora, rozlewającego się po równinie. Ale tam mogą zdjąć buty i przebrnąć przez wodę, nie bojąc się porwania przez wodospad. Zbiegają w dół po właściwej stronie rzeki i spotykają rodziców. Ona wyciera szelki swojego plecaka kawałkiem mchu. Ojciec miał go na sobie.

Ojciec wygłasza długą przemowę o tym, jak ważne jest, by się nie poddawać, tylko szukać rozwiązań. Należy trzymać się razem i nie tracić odwagi. Brać pod uwagę najsłabsze ogniwo i nie tracić dobrego humoru, tak się to nazywa.

Idzie za skałę i tam wymiotuje. Matka pyta, czy źle się czuje, a ona odpowiada, że jest zdrowa jak ryba. Na dowód tego śmieje się głośno. Góra przedrzeźnia ją głucho.

.

Okazuje się, że przejście łańcucha gór zwanego Kjølen[1] zajmuje im pięć dni. To wyjątkowo odpowiednia nazwa dla łodzi pełnej rozbitków. Kiedy są w najwyższym punkcie, nadciąga mgła. Jest tam również najzimniej i najbardziej wilgotno.

Ostatniego dnia nie mają już jedzenia, tylko trochę płatków owsianych i kilka kostek rosołowych. Namiot jest mokry, a śpiwory wilgotne, chociaż ojciec kopie wokół miejsc noclegów rowy małą łopatą, którą ukradł ze Straży Granicznej.

.

Piątego dnia świeci palące słońce, a ojciec prowadzi ich według wskazań mapy i kompasu, machając rękami i nawołując jak dowódca w wojsku. W dół po zboczach i przez pagórki. Przez zarośla i gęste poszycie równin wzdłuż rzek. Jest pewien zwycięstwa i przez cały czas powtarza, że zostały najwyżej trzy mile lub coś koło tego.

Czuje się całkowicie wyczerpana i myśli sobie, że to pewnie przez swoją miesięczną przypadłość, która się opóźnia. Matka za to krwawi obficie. Z podbrzusza, z otarć na nogach i zdartej skóry na obu łokciach. Siostra ma plastry na kolanach. Ojciec zebrał wszystkie ukąszenia komarów. Ma spuchniętą twarz. Kiedy narzeka, ona mamrocze półgłosem, że jest mu z tym do twarzy. Matka słysząc to, patrzy na nią ostrzegawczo.

Młodsza siostra nauczyła się, że nie warto marudzić, ale w chwilach największej wilgoci i zimna trochę jednak zaczyna. Matka niesie ją kilka kroków, po czym wyczerpane przysiadają na dłużej. Siostra cicho płacze, wycierając nos w swoje kasztanowe loczki. Matka przytula ją mocno, blisko. Aż do chwili, kiedy mała nie ma już siły dalej płakać i wymyka się z objęć.

Mokre ubrania rozwiesili do suszenia na plecakach i idą noga za nogą tak, jakby ta droga miała się nigdy nie skończyć. Nawet on przestał mówić. Za to dyszy. Dyszy i ciężko stawia jedną stopę za drugą.

Ojciec zawsze przeszkadza światu. Ludziom pojawiającym się na jego drodze. Wydarzeniom. Ojciec jest niczym cień, który ona usilnie – ale bez powodzenia – stara się wymazać. Wie przecież, że tego nie da się zrobić. Ma taką władzę nad jej snami, że ona budzi się nagle, w środku nocy stojąc pośrodku pokoju. Przenika wszystkie rzeczy cuchnącym wstrętem. Nawet gdy siedzi w kościele, to z każdego kąta wyziera jego cień.

Gdyby teraz przewrócił się martwy, to musiałybyśmy go tutaj zostawić. Nie byłabym zmuszona więcej go oglądać, myśli. Nadleciałyby kruki i przyszły górskie lisy szczęśliwe, że mają co zjeść. A potem myszy i inne drobne gryzonie. Przez cały czas komary, meszki i gzy. Przez cały czas. W końcu pozostałby tylko zbielały, wypolerowany szkielet leżący w słońcu. Wtedy wszystko zostałoby oczyszczone i usunięte ze świata, myśli. Też chciałabym zostać oczyszczona, ale tu, w świecie.

I zanim jest w stanie temu zapobiec, już posłała błagalną modlitwę Najwyższemu. Zabierz go! Teraz! Proszę.

Uświadamiając sobie tę myśl, wie, jaka jest nikczemna. Jak bezgranicznie pełna niegodziwości. Ponadto nie jest w stanie za to żałować. Wkłada kciuki pod szelki plecaka, żeby złagodzić ból spowodowany otarciami, i zmusza się do myślenia o wyjątkowej naturze zła. Że ma ono moc utrzymania jej przy życiu. Bez tego zła w środku już dawno by jej tu nie było.

.

Kiedy w końcu schodzą z gór do ludzi, widzi mały, czerwony domek z dymem unoszącym się z komina, ale nie wierzy, że to prawda. Jest pewna, że to zaledwie wyobrażenie. Mały domek jak z bajki, otoczony dzikimi różami, schowany wśród wysokich sosen. Tylko patrzeć, jak wyjdzie czarownica, żeby ich złapać i zjeść na kolację.

Wydaje jej się, że idzie trochę w tyle za resztą, bo chce zostać chwilę sama. Ale kolana się pod nią uginają. I ostatnie, co czuje, to świeży zapach szczawiu. Potem jej usta wypełniają się i wszystko znika.

Budząc się, słyszy opowieść ojca o tym, jak to zabłądzili we mgle, ale on odnalazł właściwy kierunek za pomocą mapy i kompasu. Słowa wynurzają się z mdłości. Ulga spowodowana powrotem do ludzi staje się opustoszała, jak bezkresne morze w dzikich górach.

Potem wyczuwa zapach zupy z owoców dzikiej róży i słyszy dźwięk północnoszwedzkiego dialektu.

[1] Kjølen (norw.) – słowo to ma kilka znaczeń, m.in. „kil”, „chłód”, ale też „okropność”. (Wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).

Wszystko wychodzi na jaw

Musi jakoś sprawić, żeby myśleli, iż świetnie się bawi. Żeby tylko nie zauważyli, jak sprawy się mają. Sama słyszy, że jej śmiech brzmi jak przenikliwy dźwięk dawno nieoliwionego hamulca przy rowerze podczas jazdy ze stromizny. Ale udaje jej się wywołać ich wesołość. Głośną.

Matka lubi, kiedy odwiedzają ją koleżanki, i zawsze jest dla nich miła. Przyrządza coś do jedzenia. Jedzą i piją kakao. Dziewczęta ze szkoły i ona. Tańczą w wielkim, pustym salonie na parterze, bo nikt tam obecnie nie mieszka. Zabierają tam ze sobą adapter. Tango, walc i rock. Przede wszystkim rock. Nie pamięta tytułów piosenek ani kto je śpiewa. Z jednym wyjątkiem. Elvis. Blue Suede Shoes. Mdli ją już, zanim zacznie tańczyć, i od czasu do czasu upada. Nie tylko w trakcie tańca.

.

– Usiądź – mówi łagodnym głosem matka.

Siostra poszła już spać i są tylko we dwie.

– Przybrałaś trochę na wadze? – kontynuuje matka. Dostrzegła to. Zrozumiała. Z praktykantem na elektryka łączył ją nie tylko rock i taniec.

Pewnego dnia wszystko wychodzi na jaw, jak to się mówi. Wszystko się wydaje. Jedyne, o co matka ją obwinia, to lekkomyślność, że poszła z nimi przez góry, nic nie mówiąc.

– Nie wiedziałam o tym, nie wierzyłam, nie mogłam w to uwierzyć – twierdzi niepewnym głosem, ale w końcu się poddaje.

Najpierw panuje cisza. Potworna cisza. Można odnieść wrażenie, że mijają dni, zanim matka w końcu się odzywa.

– Dobrze już, dobrze, jakieś wyjście się znajdzie – mówi.

Słyszy jednak w jej głosie, że nawet matka w to wątpi.

Wielki, okrągły piec w salonie jest zimny. Ze swoją ozdobną, żeliwną koroną i figurami sięga prawie do sufitu. Matka go świeżo poczerniła i umyła ręce. Teraz podaje jej ręcznik, żeby mogła wytrzeć nos. Czernidło i ścierki leżą w tekturowym pudełku przy węglarce.

– Posprzątasz tutaj po mnie ten cały bałagan? Pójdę przygotować coś do jedzenia – mówi matka, podnosząc się.

.

Nosi wstyd w brzuchu. Jeśli nie uda jej się znaleźć jakiegoś rozwiązania, to lepiej będzie umrzeć. Czasu jest niewiele, ale nie ma pojęcia, co mogłaby zrobić. Życie odlicza się teraz w miesiącach. Zostało ich tylko siedem i pół. Śmieje się głośno z każdym, kogo spotyka, i przygotowuje się. Czasami schodzi do wysokiego mostu nad strumieniem. Głęboko pod nim widać kamienie i ciemną wodę. To nie trwałoby dłużej niż kilka sekund. Wie przecież o tym.

.

Praktykant na elektryka przychodzi i chciałby się z nią zaręczyć. Stoją przy schodach wejściowych i on nagle wydaje jej się obcym człowiekiem, chociaż nie ma pojęcia, jak to się stało. Musi powiedzieć prawdę, tak jak jest, że nie może się z nim zaręczyć.

Dlaczego nie? – chciałby to wiedzieć.

Nie jest w stanie podać żadnego rozsądnego powodu, więc tylko potrząsa głową.

Ujmuje jej dłoń, mówiąc, że wszystko w porządku, a potem odchodzi. Na szczycie wzgórza prowadzącego do drogi jeszcze raz odwraca się i uśmiecha.

Następnego dnia przychodzi jego matka i powiada, że muszą się pobrać. Jest to jedyne słuszne rozwiązanie, twierdzi jego drobna, piękna matka. Była kiedyś u niej z wizytą i jadła gulasz. Padał deszcz, siedzieli w środku i grali w karty. Jego matka przez cały czas się uśmiechała i dała im wygrać. Zupełnie jakby byli małymi dziećmi.

Jej matka stoi przy blacie i mimo wizyty kończy zagniatać ciasto na chleb. Ciasto na chleb nigdy nie może czekać. Wizyta też o tym wie. Matka odwraca się i wyciera ręce w fartuch. Powoli. Potem czystą kuchenną ściereczką nakrywa ciasto w drewnianej dzieży.

– Oni oboje są jeszcze tylko dziećmi. Już dostatecznie trudne jest to, że będą mieli dziecko, nie potrzeba im dodatkowo zmagania się z małżeństwem. Powinni raczej pomyśleć o usamodzielnieniu się, tak żeby mogli utrzymać dziecko i siebie samych. Jeśli będą chcieli być razem, to załatwią to, kiedy dorosną – mówi matka, nastawiając kawę.

Jak na matkę to długa przemowa.

.

Widzi Jezusa, leżącego z uśmiechem w ramionach matki. Ma koronę cierniową i małe, pulchne rączki. Nad głową matki niczym aureola jaśnieje księżyc w pełni. Jezus pociesza matkę, że wszystko będzie dobrze. Przeciąga się, stawiając stopy na podłodze.

Stoją tam obok siebie i uśmiechają się do niej. Matka i Jezus. Zupełnie jakby byli rodzeństwem. Jest tam razem z nimi, a zarazem jej nie ma. Matka głaszcze Jezusa po cierniowej koronie, kłując się. Jezus wyciąga plaster ze swojej szaty i nakleja jej na palec.

Sprawiają wrażenie zajętych sobą i chyba o niej zapomnieli.

W oknie wstydu

W pierwszym okresie po ustaniu mdłości jada razowy chleb i świeżo przetarte maliny. Pije mleko jak cielak i robi się coraz grubsza i bardziej zaokrąglona. Akurat na tyle, żeby ukryć stan rzeczy.

Zostaje jednak wezwana na badanie w szkole. Zupełnie jakby miała jakąś niebezpieczną chorobę zakaźną. Doktor bada ją i zadaje mnóstwo pytań, których treść zapomina natychmiast po udzieleniu odpowiedzi.

Rodzice dostają pismo pocztą.

Przerywa naukę w szkole realnej i uczy się sama w domu.

Napotykani ludzie gapią się na nią pusto i w milczeniu. Jakby nie powinno jej tam być. Spuszcza oczy albo patrzy w bok. Jeśli osób jest więcej, to gdy tylko je minie, zaraz zaczynają między sobą szeptać.

Więc przestaje wychodzić za dnia.

Ojciec płacze, mówiąc, że przyniosła rodzinie okropny wstyd. Babka ze strony ojca przychodzi z wizytą, niosąc migdałową tartę w drewnianym pudełku. Powiada, że nie jest pierwsza ani ostatnia, która urodzi dziecko, będąc panną. Nie stanowi to pociechy dla ojca. Mówiąc o niej, nazywa ją wstydem.

.

Ojciec wychodzi do biura, zanim ona wstanie. Kiedy wraca do domu, siada w ulubionym fotelu i wzdycha, ona znika w swoim pokoju, który dzieli z siostrą. Dzięki temu może mieć nadzieję, że nie będzie męczył matki.

Wtedy zaczyna opowiadać w korytarzach, że ta dziewczyna zhańbiła całą rodzinę. Matka napomina go, że wstydem jest raczej to, że inni mieszkańcy go słyszą. Ciche, z naciskiem wypowiedziane słowa matki docierają do niej przez ścianę.

Wówczas ojciec idzie do domu w kolorze ochry, do swojej rodziny. Tam z pewnością może sobie zarówno popłakać, jak i pokrzyczeć. A matka wreszcie ma spokój i może zająć się swoimi nieuniknionymi obowiązkami.

.

Teraz wcześnie się ściemnia. Nosi wielką kurtkę z kapturem. Pewnego wieczoru robi to, o czym myślała już od dawna. Wspina się. Barierka na moście jest lodowata. Strumień syczy chodź. Pełno w nim wirów.

Czuje przerażenie prawie tak wielkie, jak wstyd w brzuchu. Nie wiadomo, od czego mdli ją bardziej. Czeka na to, żeby zemdleć i nie musieć zrobić tego samej. To chyba straszny grzech uczynić coś takiego. Ale jeśli trzeba, to trzeba. Bóg nie będzie w stanie dosięgnąć jej swoją karą, kiedy jej już nie będzie. A zmartwychwstanie i tak nie jest dla takich jak ona.

Dużo myślała o tym, kto by za nią tęsknił. Niewiele jest takich osób. Być może tylko młodsza siostra. Ona przecież nic by z tego nie zrozumiała. Babka ze strony matki, być może ona, ale ona ma tylu bliskich. Przez całe życie kogoś traciła i jest do tego przyzwyczajona. Babka ze strony ojca by płakała. A przynajmniej w pierwszej chwili. Stara ciotka pewnie by się smuciła i wzdychała, ale czyby za nią tęskniła? Rodzina miałaby jeden duży problem z głowy. Przecież wie o tym. Po pogrzebie zaczęliby myśleć o innych sprawach. Nawet matka. Z jej przyczyny życie matki stało się prawie nie do zniesienia. Widziała jej twarz, kiedy wraca ze sklepu, gdzie musi spotykać ludzi. Zgaszoną. Pustą. Jak z zapomnianego obrazka w kolorowance. Czy matka czułaby ulgę?

Być może powiedzą sobie, że z tą jej skłonnością do upadków mogli się tego w sumie spodziewać. Przecież zdarzało się, że leżała na ziemi z wygiętym w łuk ciałem i pianą wokół ust. Może to właśnie tak się stało? Że w ten czy inny sposób przechyliła się przez poręcz i dostała ataku? I wszystko wydarzyło się niechcący.

Ojciec wydałby z siebie westchnienie ulgi i płakałby, gdy ludzie by go widzieli. Każdemu, kto tylko chciałby słuchać, opowiadałby dramatyczną historię o czymś, czego nawet nie był świadkiem. Zadowolony jak skowronek wiosną. Ona stanowi dla ojca wielki problem. Zrozumiał już dawno temu, że nie jest w stanie przewidzieć, jak się zachowa i co zrobi. Teraz siedzi tu, przyciskając się mocno do lodowatej barierki, i żałuje sama siebie. To chyba odziedziczyła po ojcu, myśli.

Daleko w dole przelewają się masy wody. Tak to jest. Kiedy nadchodzi przypływ, woda wpływa przez wąski kanał do zamkniętej zatoki. Wiele razy pomagała wujowi wiosłować łódką dokładnie pomiędzy przypływem a nadbrzeżnymi skałami, kiedy prądy nie są zbyt gwałtowne. Czasami woda się spiętrza. Ale nie dziś. Strumień wstrzymuje oddech i czeka na nią.

Pomiędzy dwiema skałami wynurza się para edredonów i pływa wśród wirów jak gdyby nigdy nic. Światło mostu odbija się w ciemnych piórach samca. Samica jest zaledwie szarobrązowa. Domy stojące na cyplu mają czarne kontury, zupełnie jakby zostały narysowane jej ręką.

Czy zabije się od razu, zanim prąd zabierze ją dalej? Ile czasu trwa tonięcie? Dlaczego nie wie czegoś tak ważnego?

To upokarzające, ale ktoś nadchodzi. W ciemności nie widzi, kto to jest. Czuje wstyd, to dziecinne, że tak siedzi tam bez sensu. Więc zsuwa się szybko.

Kiedy człowiek pozdrawia ją z ciemności, mówiąc dobry wieczór, odpowiada mu tym samym. Nie wspomina o tym, co widział. Zupełnie jakby każdy od czasu do czasu to robił. Siedział na balustradzie i wpatrywał się w wieczność na dole. Przechodzi obok niej lekko, jak gdyby nigdy nic. Jakby właśnie minął końskie gówno. Albo ludzki cień.

Prawdopodobnie to w tym tkwi problem. Że ona w zasadzie jest tylko cieniem czegoś. Lub odpadem. Czymś, co ktoś inny odrzucił. Stoi, opierając się o balustradę, i w całym ciele ma jakieś dziwne uczucie. Rodzaj paraliżu. Czuła to już wcześniej. Ale nie tak mocno. To uczucie mówi jej, że tutaj, na powierzchni ziemi, jej nie ma. Tylko udaje, że jest. Pozostaje nadal udawać – tak długo, jak długo się jeszcze da, myśli.

W końcu ludzie nie mówią dobry wieczór końskiemu gównu.

Nie ma nawet siły ponownie wdrapać się na balustradę.

Ta obcość.

Pęknięcie w piersi zaszyte drutem kolczastym.

.

Niektórzy ludzie są tak bezwstydni, że nie można im pozwolić nawet chodzić do szkoły. Ona jest kimś takim. Nikt nie może jej zobaczyć. Po pewnym czasie, kiedy wszyscy już wiedzą, a ona przerwała naukę, trudno jej cokolwiek przełknąć. A gdyby to mogło być aż tak proste? Tylko przestać jeść? Ale matka najwyraźniej odgaduje jej myśli.

– Siadaj! – mówi zmęczonym głosem. I wtedy to pada.

– Jeżeli nie będziesz jadła, żeby zachować zdrowie, to dla mnie również wszystko stanie się jeszcze gorsze, nie rozumiesz tego?

Po raz pierwszy matka mówi wyraźnie, że jest jej źle. Ale gotuje bulion, który wypijają razem, siedząc przy kuchennym stole. Potem ona zjada pół kromki chleba z przetartymi malinami, a matka pilnuje jej, nie mówiąc już nic więcej.

Po tym dniu zaczyna obserwować matkę, żeby zawsze wiedzieć, na ile jest jej źle. Im matka jest bledsza i wygląda na bardziej zmęczoną, tym więcej ona stara się zjeść. Ale wszystko z niej wraca.

Wstydu nie da się nakarmić siłą.

.

Od czasu do czasu ktoś z nauczycieli przychodzi do domu, żeby pomóc jej przerobić program. Matka bardzo ich o to prosiła. Szkoła nie ma uprawnień do przeprowadzania egzaminu, więc wszyscy muszą go zdać jako prywatyści. Dzięki temu ona nie jest jedyna. Uczy się i rozwiązuje zadania, chociaż wie, że umrze przed egzaminem. Umrze już w styczniu. A egzamin jest dopiero w maju lub w czerwcu.

.

Matka idzie do starej położnej, ich najbliższej sąsiadki, prosząc, żeby ją obejrzała. Może mogłaby przyjąć dziecko, kiedy nadejdzie czas, żeby nie musiała leżeć w szpitalu daleko od domu, taka młoda pomiędzy obcymi kobietami.

Stara położna ogląda ją i bada. Niczego nie obiecuje, ale też nie odmawia.

– To oczywiste, że jeśli dziewczyna dostanie krwotoku albo dziecko będzie źle ułożone i umrze, to cała wina spadnie na mnie, starą babę – mówi, wzdychając.

Ale nie sprawia wrażenia przesadnie zaniepokojonej i kończy słowem napomnienia. – Kobiety oczekujące dziecka muszą porządnie jeść, inaczej może być źle – mówi groźnie.

Brzuch jej rośnie, mimo że wciska w siebie tylko kromkę chleba od czasu do czasu. Całkowicie przestała wychodzić. Zamiast tego się uczy. Ciągle się uczy. Przede wszystkim przerabia program obowiązkowy. Ale wydaje jej się, że ma dziurę w głowie, bo wszystko, co wieczorem z pozoru już umie, znika po przebudzeniu. Tak jakby noc wypuszczała z niej wiedzę uszami, nosem i oczami. Przecieka niczym sito, a brzuch jej rośnie.

.

Młodsza siostra nie rozumie, co to za wstyd, że spodziewają się dziecka. Chciałaby nauczyć się robić na drutach dla tego czegoś, powiada. Matka mówi, że to nie jest żadne to, tylko człowiek.

Znajdują trochę jasnozielonej włóczki i zaczynają. Narzuca oczka, a siostra stale je gubi. Idzie im powoli. Kiedy siostra już śpi, sama przerabia kawałek robótki, żeby jej pomóc. Tyle może dla niej zrobić.

– Jak myślisz, do kogo dziecko będzie podobne? – pyta z zadowoleniem siostra.

Odpowiada, że do niej, taką ma nadzieję, przecież ona jest ciocią.

Siostra smakuje przez chwilę słowo „ciocia” i pyta, dlaczego tak myśli. – Bo ty jesteś najładniejszym dzieckiem, jakie widziałam – odpowiada z powagą.

Mała energicznie kiwa głową i uśmiecha się ukontentowana.

.

Matka przynosi z biblioteki książkę. O płodzie leżącym w brzuchu kobiecej postaci, podzielonej na pół bez jednej kropli krwi. Oczywiście to tylko rysunek. Można obejrzeć wszystko, co jest w środku. Na innych obrazkach widać, jak dziecko wychodzi. To całkowicie nienaturalne i trudno temu dać wiarę. Najchętniej by tego nie oglądała. A jednak musi. Przegląda książkę i czuje się okropnie. Teraz wie, jak czują się ludzie uwięzieni w skałach. Jeszcze gorzej. To ona ma w sobie skałę, która musi opuścić jej ciało.

I znów matka wie, co ona myśli, i opowiada jej, że zarówno ona, jak i babka miały łatwe porody i prawdopodobnie odziedziczyła po nich tę skłonność. Kiwa głową, przerażona.

– Tak czy owak będę przy tobie, kiedy nadejdzie ten czas. I stara położna również – mówi matka.

Potem siedzą krótko w milczeniu, nie ma już nic więcej, co można by powiedzieć.

– Musimy pamiętać, że to nie jest żadne nieszczęście, ale człowiek, który nas obchodzi – mówi matka na końcu, a oczy jej błyszczą.

Uświadamia sobie, że jeszcze nigdy nie widziała, jak matka płacze. Pochylają głowy i płaczą przez chwilę razem. Bez łkania. Raczej pociągają nosami, żeby okazać sobie nawzajem zrozumienie. Matka odsuwa książkę z połową kobiecej postaci z płodem w brzuchu, żeby jej nie zamoczyć. Przecież to z biblioteki, a nie ich własna.

.

Stara, emerytowana położna ma obszerny, biały fartuch i mówi spokojnym głosem, mrużąc poważnie oczy zza okularów. – Oddychaj! – wydaje polecenie. Pomiędzy skurczami opowiada o poprzednim dziecku, które odbierała w tej samej izbie. Wiele, wiele lat temu.

– Tamto dziecko jest dzisiaj dorosłym mężczyzną. To był dzieciak tej biednej Marie, ona była taka samotna z tym wszystkim. On nic tylko siedział i pisał w pawilonie tutaj obok i nie wolno mu było przeszkadzać. Ten chłop nie był wcale dorosłym mężczyzną, jakkolwiek był sławny. Pewnie nie chodziło wcale o to, że miał pisać, ale bał się krwi! Wiesz, mężczyźni często są tacy. Znam pewnego gospodarza z Nordbygda, nie wymienię jego nazwiska, który nawet nie jest w stanie przyjąć na świat własnych jagniąt. Te chłopy... polowanie i zarzynanie, wojna i zabijanie, ale jak przyjdzie co do czego, to okropnie boją się krwi. I kto to zrozumie? Biedna Marie, okropnie się męczyła, ale udało nam się wspólnymi siłami wydobyć dziecko, mnie i jej razem. Równiacha była z tej pani! I powiem ci, on sam wcale nie wyszedł dobrze na tym, że był taki sławny. Zaczął uważać, że jest ulepiony z lepszej gliny niż inni ludzie. Dla wielu takich jak on w tym właśnie tkwi problem, zaczynają myśleć, że zostali wyniesieni przez Najwyższego. Ale Najwyższy ani trochę nie zajmuje się takimi sprawami, zapewniam cię, moje dziecko. Ty i twój dzieciak jesteście tyle samo warci co ten poeta!

Nie zastanawia się, ile jest warta. Wystarczy, że jest rozdzierana na kawałki, rozszarpywana na strzępy razem z kośćmi, mięśniami i wszystkim innym. Pomiędzy bólami myśli, że to gorsze niż skok z mostu. Nie ma nawet czasu, żeby się bać. Chce tylko mieć to już z głowy. Przez cały czas było wiadomo, że umrze wśród własnych wymiocin w łóżku matki, słuchając, jak położna papla o sypialnianych meblach poety, które były znacznie lepsze do odbierania porodu. Wyższe łóżka, ale oczywiście nie takie nowoczesne.

– Te meble mają naprawdę wyjątkowo piękny kolor – mówi położna z zadowoleniem, kiedy matka wnosi kolejne czyste prześcieradło. – Nie odpływaj mi tu teraz, trzeba pomagać, moje dziecko, pomagać!

.

Stoi w samej koszuli nocnej w wielkim, otwartym oknie. Niebo usiane jest kolczastymi gwiazdami. Siekają ją na kawałki. Poniżej poruszają się ludzie. Niektórzy wymachują pięściami i wykrzykują coś, czego nie chce słyszeć. Nie mają twarzy. A jednak rozumie. Ich pogarda wypełnia wszystkie zakamarki i zaczyna ją pożerać. Zdziera z niej przepoconą koszulę. Rozrywa ścięgna. Łamie kość po kości. Rozdziera biodra. Szczęki. Czy ciągle stoi wyprostowana? Nie, teraz wisi. Wisi głową w dół. Wyczuwa, że poeta wisi tam również. Ale przynajmniej jest ubrany, ma marynarkę zapiętą na guziki. Jednak szarpie się i chce się na niej wesprzeć. Koszula nocna zsuwa się z niej, przez nogi na biodra. Przez brzuch. I jest naga. Zawinięta w lód. Nagle słyszy, że poeta coś mówi, jego głos właśnie taki słyszała kiedyś w radiu, chrapliwy, władczy.

Bądź zupełnie spokojna i podążaj za swoimi myślami, aż to przejdzie, powiada. Łatwo mu to mówić, chciałaby odpowiedzieć. Ale nie jest w stanie. Ból ma swój dźwięk. Jednak poeta jest uparty. Mówi dalej.

Sądzą, że cię schwytali, ale pokażesz im, że się mylą.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Żona poety

Dostępne w wersji pełnej

Cena nauczki

Dostępne w wersji pełnej

W pojedynkę

Dostępne w wersji pełnej

Raskolnikow

Dostępne w wersji pełnej

Niespodziewana wizyta

Dostępne w wersji pełnej

Fałsz i pociecha słów

Dostępne w wersji pełnej

Prawdziwa historia

Dostępne w wersji pełnej

Noc nie ma okien

Dostępne w wersji pełnej

Nie ma co zdawać się na los – trzeba tworzyć go samemu

Dostępne w wersji pełnej

Początek

Dostępne w wersji pełnej

Przybytek samotności

Dostępne w wersji pełnej

Być normalną

Dostępne w wersji pełnej

Źródło

Dostępne w wersji pełnej

Narzeczona myśliwego

Dostępne w wersji pełnej

Synek

Dostępne w wersji pełnej

Rytuał

Dostępne w wersji pełnej

Dom patriarchy

Dostępne w wersji pełnej

Przemiana

Dostępne w wersji pełnej

Zejście

Dostępne w wersji pełnej

Nagły przebłysk słońca

Dostępne w wersji pełnej

Marzenie o własnym pokoju

Dostępne w wersji pełnej

Protest

Dostępne w wersji pełnej

Adwent

Dostępne w wersji pełnej

Wyrok

Dostępne w wersji pełnej

Tylko filiżanka herbaty

Dostępne w wersji pełnej

Prezent

Dostępne w wersji pełnej

Świat wkracza do bloku

Dostępne w wersji pełnej

Słowa

Dostępne w wersji pełnej

Światło i chłód

Dostępne w wersji pełnej

Przystań promowa

Dostępne w wersji pełnej

Męski gen

Dostępne w wersji pełnej

Siła

Dostępne w wersji pełnej

Lekcja angielskiego

Dostępne w wersji pełnej

Upokorzona jaszczurka

Dostępne w wersji pełnej

Dwie rzeczywistości

Dostępne w wersji pełnej

Zazdrość

Dostępne w wersji pełnej

Prom przypływa i odpływa

Dostępne w wersji pełnej

Miedziane drzwi

Dostępne w wersji pełnej

I na złe

Dostępne w wersji pełnej

Myśliwy przynosi zdobycz pod drzwi

Dostępne w wersji pełnej

Powieść

Dostępne w wersji pełnej

Redaktor

Dostępne w wersji pełnej

Take This Waltz

Dostępne w wersji pełnej

Zdrada i karnawał

Dostępne w wersji pełnej

List w październiku

Dostępne w wersji pełnej

Co może spowodować własnoręcznie napisana powieść

Dostępne w wersji pełnej

Jestem szpiegiem obcego mocarstwa

Dostępne w wersji pełnej

List w lutym

Dostępne w wersji pełnej

Przygotować się na to, co nadchodzi

Dostępne w wersji pełnej

Ogród z ziołami

Dostępne w wersji pełnej

Zerwanie

Dostępne w wersji pełnej

Demontaż łóżka

Dostępne w wersji pełnej

Pies i klucze

Dostępne w wersji pełnej

Krzew gorejący

Dostępne w wersji pełnej

Bumerang zemsty

Dostępne w wersji pełnej

Podróżniczka

Dostępne w wersji pełnej

Jak toporem

Dostępne w wersji pełnej

Obca w świecie

Dostępne w wersji pełnej

Ostrzeżenie

Dostępne w wersji pełnej

Porządkowanie życia

Dostępne w wersji pełnej

Czas jest płynącą wodą

Dostępne w wersji pełnej

Odstępstwo od zasad

Dostępne w wersji pełnej

Miasto w świecie

Dostępne w wersji pełnej

Sama musisz dokopać się do światła

Dostępne w wersji pełnej

Głos

Dostępne w wersji pełnej

Mężczyzna

Dostępne w wersji pełnej

Ściana znika

Dostępne w wersji pełnej

Odwiedziny przed obiadem

Dostępne w wersji pełnej

Obrońca Nietzschego

Dostępne w wersji pełnej

Smutek po stracie psa

Dostępne w wersji pełnej

Archiwista życia

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Disse Øyeblikk

Copyright © 2013 Gyldendal Norsk Forlag AS

All rights reserved.

Copyright © 2015 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Ewa M. Bilińska

This translation has been published with the financial support of NORLA

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Opracowanie redakcyjne: Anna Mackiewicz

Projekt graficzny okładki: Agnieszka Karmolińska

Zdjęcia wykorzystane na okładce: ©istockphoto

Wszystkie wiersze przetłumaczyła Karolina Drozdowska.

ISBN 978-83-64846-20-5

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4

81-781 Sopot

tel. 507-030-045

Szukaj nas także na

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl