Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Spotkanie przyjaciół po latach… Co może pójść nie tak? Okazuje się, że bardzo wiele. Dawna koleżanka warszawskiej przewodniczki Magdy Łaszyńskiej urządza przyjęcie. Po prawie czterdziestu latach w gronie znajomych, którzy przyjeżdżają nawet z zagranicy mają powspominać czasy studiów. Miła impreza szybko przeradza się w pełną niebezpieczeństw historię.
Akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jest dom, w którym straszy, ponura piwnica i stare grzechy, które rzucają długie cienie. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Zapomniane sekrety jakby z otwartej przypadkowo puszki, a może teczki Pandory wydostają się na wolność. Magda wraz z koleżankami i z ukochanym, komisarzem Izydorem Kościeszą, odważnie stawia czoła przeszkodom, które czyhają w ponurym domostwie przyjaciółki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Spotkanie po latach
Magda spacerowała leniwie pasażem centrum handlowego Złote Tarasy. Właściwie to nie zamierzała nic kupować, ale na dworze było zimno, a porywisty listopadowy wiatr nie zachęcał do spacerów. Była warszawską przewodniczką, a ponieważ sezon turystyczny kończył się pod koniec października, nie miała nic do roboty. W pracy była szczęśliwa. Turyści, realizacja programu, presja czasu, ruch, nowi ludzie. Ciągle coś się działo. Poza sezonem nuda i bezruch. Rano uświadamiała sobie, że właściwe to nie musi wstawać z łóżka. Miała ochotę zrobić w jodze świecę i nogami podrzucać poduszkę, żeby czymś się zająć.
Od pół roku była w obiecującym związku z szatańsko czarującym komisarzem policji. Połączyły ich dramatyczne wypadki w czasie nieszczęsnej wycieczki anglosaskich wariatów. Uroczy dochodzeniowiec zapewniał jej dużo rozkosznych podniet, przyjemne i, co ważne dla Magdy, inteligentne towarzystwo, wypady do fajnych knajpek i wyszukanych restauracji nouvelle cuisine. I co najważniejsze, nie wymagał gotowania domowych obiadków i prania jego ciuchów.
Jako stróż prawa był jednak zapracowany i to w nienormowanym, a co gorsza nieprzewidywalnym czasie pracy. W końcu jest prawdą powszechnie znaną, że dekalog to tak zwany przepis martwy i to już od momentu, kiedy Mojżesz przytaszczył słynne kamienne tablice do obozu współplemieńców. Tak więc licho nie śpi, a mordercy grasują po ulicach, więc komisarz Izydor Kościesza miał pełne ręce roboty, najczęściej w najbardziej niefortunnych momentach, wliczając w to noce, romantyczne wieczory czy kolacje przy świecach. Magda nie miała żalu, nie była głupią fochowatą gęsią, żeby mieć pretensje do faceta, że za dużo pracuje, albo wymagać prezentów na miarę milionera z Doliny Krzemowej. Rozumiała, że czasem jest bardzo zajęty i to szanowała. W końcu w sezonie turystycznym też zapominała, co to czas wolny. Jednak wiązało się to z nieobecnością Izydora i to niekiedy bardzo długą. Zwłaszcza gdy z Wisły wyłowiono jakieś zwłoki albo spacerowicz znalazł w parku trupa na ławce czy inne podobne makabry, o które w stołecznym mieście nie było trudno, niestety. Niestety głównie dla Magdy, która, gdy ukochany znikał w otchłani dochodzenia... nudziła się jak potępieniec.
Tak było od początku listopada, kiedy w jednym z osiedlowych kontenerów na śmieci znaleziono zamiast dyń dwie ludzkie głowy. Ktoś widocznie potraktował zbyt dosłownie halloweenowe zabawy. Izydora pochłonęło kolejne śledztwo.
To właśnie jego nieobecność i listopadowy spleen zaprowadziły Łaszyńską do centrum handlowego.
Było sobotnie przedpołudnie. Złote Tarasy, jedno z najpopularniejszych miejsc handlowych w stolicy, wypełniał tłum ludzi, zwłaszcza że już panowała przedświąteczna atmosfera, a gorączka zakupów powoli udzielała się wszystkim. Słychać było kakofonię bożonarodzeniowych szlagierów, królował znany chyba wszystkim na pamięć „Jingle Bells”.
Magda wcisnęła czapkę i szalik do kieszeni płaszcza. Szła powoli, spoglądając na świątecznie przystrojone wystawy. Nie planowała zakupów. Prezenty starała się robić sama albo wynajdywała okazje na targach staroci lub aukcjach internetowych. Sztampa i blichtr sieciówek zupełnie jej nie odpowiadały. Uważała że prezent musi nieść ze sobą dozę emocji i choćby odrobiny pracy czy czasu, żeby obdarowany czuł się doceniony. Kupowanie przypadkowych skarpet, kosmetyków, niepotrzebnych i brzydkich bibelotów było według niej po prostu okazaniem lekceważenia tym, którzy te szkaradziejstwa znajdą pod choinką.
Ale nie żałowała, że się tu znalazła. Świąteczna atmosfera udzieliła się i jej. Po cichutku podśpiewywała, słysząc kolejny kolędowy przebój.
– Magda! Hej, Magda! – Niespodziewanie wśród gwaru i muzyki usłyszała wołanie. Obejrzała się, ale nikogo nie rozpoznała.
– Chyba to nie do mnie – pomyślała i wróciła do oglądania kolejnej witryny.
Nagle ktoś bezceremonialnie klepnął ją w ramię. Odwróciła się gwałtownie i stanęła oko w oko z jakąś obcą starą babą w koszmarnym, pomarańczoworudym sztucznym futrze. Jejmość była, delikatnie mówiąc, obfitych kształtów. Tlenione blond loki misternie utrefione dookoła jajowatej głowy upodobniały ją do Barbie po klimakterium. Całości dopełniał błękitno-różowy makijaż, a przedłużone rzęsy zatrzepotały radośnie jak motylek na haju.
– Cześć! Co słychać, kopę lat! – wrzasnęła tleniona wiedźma tak głośno, że Magda odruchowo się wzdrygnęła.
– Dd... dzień dobry – odpowiedziała grzecznie, zgodnie z zasadami savoir vivre’u, który wpojony przez troskliwe matki przywiera do nas jak zbroja do Joanny d’Arc.
– Nie poznajesz? To ja, Anka!
Magda przeszukiwała desperacko zakamarki pamięci, próbując przypomnieć sobie wszystkie Anki, Anie czy Anny swego życia. Koleżanki, sąsiadki, studentki, szefowe. Kiedy sięgała już pamięcią do grupy krasnali w znienawidzonym przedszkolu...
– No co ty! Demencję masz już, Łaszyńska, to ja Anka Majcher – zamilkła, czekając na reakcję. – Cholera, ocknij się, strajk studentów, stan wojenny, nie pamiętasz?
– Aaaa, Ania... Teraz cię poznałam! Kopę lat – Magda wykrzyknęła z udawaną radością.
Świetnie, spotykasz jakąś staruchę, a to twoja koleżanka ze studiów. Motywujące – pomyślała.
– Co tu robisz? – zagadnęła, udając że ją to niezmiernie interesuje, a w duchu żałując, że nie została jednak w domu.
– No jak co? Zakupy! Prezenty trzeba zorganizować. Przez te lata rodziny się trochę nagromadziło, cooo? – roześmiała się tubalnie. – Szwagierka, szwagier, siostra, brat, ich dzieci... Mówię ci, studnia bez dna. Dzieciakom kupiłam Lego, szwagierka trochę przy kości, wiesz? – Mrugnęła motylkami porozumiewawczo. – Dostanie sweter XXL, ale fajny kolor, zobacz – trajkotała.
Magda nie mogła oderwać od niej wzroku.
Boże, jak ten czas leci. Ależ ona się roztyła. I to futro. Chyba nie wyszła za mąż. Ani słowa o dzieciach. Ale fajna w sumie była ta Majcherka, taka kumpela do wszystkiego. To były czasy.
– Ja tu gadam i gadam, a powiedz, co u ciebie. Dzieci masz? Męża? – zagadnęła bezceremonialnie Anka.
– Tak, dwoje, studenci. Rozwiodłam się, ale teraz mam kogoś. Pracuję jako przewodnik po Warszawie...
– Serio? O kurczę, niesamowite. To ja muszę cię wynająć, tyle lat tu mieszkałam, a miasta przecież w ogóle nie znam. Musisz mi pokazać.
– Nie ty jedna. To typowe. Na ogół ludzie nie znają miejsc, gdzie mieszkają wiele lat – Magda uśmiechnęła się wyrozumiale. – A może wypijemy kawę. Masz czas? – Nagle poczuła, że cieszy ją to niespodziewane spotkanie po latach.
Mimo tłumów dość szybko udało im się znaleźć wolny stolik i wkrótce siedziały nad filiżankami aromatycznego americano.
– Tak to można rozmawiać – sapnęła Anka, moszcząc się w kawiarnianym foteliku, który skrzypnął ostrzegawczo. – To nawijaj o sobie.
– No wiesz, ciągle mieszkam w Warszawie. Dzieciaki na studia powyjeżdżały, z mężem już dawno się rozwiodłam, ale teraz. – Tu Magda wzniosła maślane oczy i zamilkła.
– Aha, możesz nie kończyć. Widzę, że nie jest źle – uśmiechnęła się Ania i z aprobatą pokiwała głową. – Kto to? Co robi? Wiesz, u faceta najważniejszy urok to stanowisko.
– Komisarz policji z komendy stołecznej.
– To faktycznie władza. Nieźle.
– Dobra, dość o mnie. A ty? Dzieci, mąż, bo jakoś nie wspomniałaś? – Magda zgrabnie przerzuciła piłeczkę.
– Cóż, rzeczywiście nie złożyło się. Najpierw studia, konspiracja, działalność w podziemnej Solidarności, potem szalone lata dziewięćdziesiąte. Poza tym wiesz, jak było z Jurkiem... – Głos Anki się załamał, ale chwilę później trajkotała dalej. – Pracowałam do początku nowego tysiąclecia jako sekretarka w Instytucie Chemii. I tak lata mijały, a ja zostałam ciocią i to moja główna rola w przyroście naturalnym planety. Faceci owszem, byli, ale piłam tylko mleko. Swojej krowy się nie dorobiłam. Haaa, ha, ha.
– Rozumiem. Ale mówisz, że pracowałaś. A teraz co robisz? Na emeryturę to jeszcze za wcześnie? – zagadnęła Magda.
– W 2001 przeniosłam się do Katowic. Za chłopem, a potem już nie miałam do czego wrócić i tam osiadłam. A teraz wracam! – wykrzyknęła entuzjastycznie.
– O, a co się stało?
– Pamiętasz starą willę w Konstancinie? Tę, która należała do mojej ciotki Gertrudy? – zagadnęła.
– Pewnie, że pamiętam. Symbol konspiracji i imprez. Gertruda była wspaniała. – Magda przypomniała sobie od razu szalone prywatki w starym domostwie z ogromnym ogrodem.
– Odziedziczyłam ją! – zakrzyknęła Anna tak głośno, że parę osób obejrzało się przy stolikach.
– Serio? O kurczę, to ekstra – Magda zaniemówiła z wrażenia. – A co się stało cioci? – Szybko skojarzyła starszą panią z dziedziczeniem. – Bo skoro odziedziczyłaś, to chyba ona...
– No tak, to jasne. Ciotka zmarła pół roku temu. Dziewięćdziesiąt trzy lata. Normalka. I nagle okazało się, że przepisała mi dom. Właśnie wracam, żeby uporządkować papiery, przejrzeć meble i w ogóle zorientować się, w jakim stanie jest chałupa.
– A masz jakieś zdjęcie, jak to teraz wygląda? – zagadnęła Magda rozczulona lekko wspomnieniem studenckich lat.
– A tak, mam. Czekaj, zaraz ci pokażę, bo na fejsie udostępniłam. Kilka osób z dawnej paczki nawet się odezwało i wysłało lajki. O jest – kliknęła w smartfon, żeby powiększyć fotkę.
– Fakt, ten sam dom. Tylko bardziej zaniedbany i drzewa urosły. Normalnie tajemniczy ogród się zrobił. Jak ty dasz radę to ogarnąć? – zapytała, nie mogąc oderwać wzroku od zdjęcia.
– Pomalutku wszystko się da. Patrz, już dwadzieścia trzy osoby polubiły. A może wyślę ci zaproszenie na fejsa, będziemy w kontakcie? – Anka, najwidoczniej amatorka portali społecznościowych, już zaczęła szukać profilu Magdy.
– Dobra, to ci potwierdzę, ale ja nie jestem specjalnie facebookowa – Magda brnęła w mętnych tłumaczeniach, bo nie znosiła tych wszystkich społecznościowych „internetów”.
– Ooo, zobacz, kto się odezwał!? – Anka nawet nie zauważyła niechęci koleżanki, wpatrując się w ekranik komórki.
– Kto? – zapytała lekko zdziwiona swoim zainteresowaniem.
– Kazio Rolicki!
– No co ty, Kazio, kumpel twojego brata? – Magda z trudem, ale zaczynała sobie przypominać dawnych kolegów. – Ten sam. Pamiętasz, z Jurkiem byli nierozłączni, dopóki Jura w stanie wojennym bezpieka nie wykończyła – tu Anka zamilkła.
– Wiadomo w końcu, kto był winien? – spytała Magda cicho.
– Coś ty! Kto w tamtym czasie wiedział, co się działo z ludźmi, zwłaszcza z działaczami niezależnych organizacji? Wiesz, jak było, Jurek zniknął i jak kamień w wodę. Staraliśmy się nawet szukać czegoś w IPN-ie, ale nic to nie dało. – Zamyśliła się. Po chwili wróciła do przeglądania smartfona. – Było, minęło. Czekaj, zobaczymy, kto sobie jeszcze o tamtych czasach przypomniał.
– O, patrz, Bożena Sewer! – wykrzyknęła Anka, a krzesłko znowu skrzypnęło.
– Faktycznie, Bożenka – zawtórowała Magda, wpatrując się jak urzeczona w mały ekranik. – Spójrz, ciągle ma ten warkoczyk i nawet się dużo nie zmieniła. Zawsze była taka okrąglutka.
Spotkanie było fajne, ale Magda powoli miała dosyć. Gapienie się w telefon i szukanie zdjęć ludzi, których z trudem wydłubywała z zakamarków pamięci, zaczynało ją męczyć.
– Jakbym grała w teleturnieju „Zgadnij, kto to” albo jeszcze lepiej „Trup w każdej szafie” – pomyślała do reszty znudzona. Wypiła łyczek zimnej już kawy i ziewnęła dyskretnie.
Anna niestrudzenie przesuwała ikony na ekranie, wykrzykując co jakiś czas imiona starych znajomych i pokazując Magdzie.
– To kiedy wybierasz się do domu ciotki? – spytała w desperackiej próbie oderwania koleżanki od telefonu.
– Noo... chyba w czwartek albo w piątek – odparła Anka, z ociąganiem odkładając ukochany telefon. Upiła łyczek z filiżanki i już miała ją odłożyć na spodeczek, gdy nagle znieruchomiała z ręką w powietrzu i z miną, jakby odkryła planetę zamieszkaną przez żywe istoty.
– Co się stało? – spytała lekko zaniepokojona Magda. Przypomniała sobie bowiem, że w dawnych czasach Anka słynęła z szalonych pomysłów.
– A może byś się tam ze mną wybrała? – spytała i utkwiła zachwycony wzrok w Magdzie, trzepocząc sztucznymi rzęsami.
– Jaaa? – Ale dlaczego ja? Chyba powinnaś tam pojechać z kimś z rodziny, tak mi się wydaje – zamilkła kompletnie zaskoczona propozycją.
– Eee tam, siostra mieszka w Poznaniu, a brat w Berlinie. Zresztą przyjechaliby z dzieciakami i tylko byłby zamęt i wrzaski. Z tobą będzie fajnie. Napijemy się wina, napalimy w kominku, pogrzebiemy w papierach. Ciotka wszystko gromadziła, nawet stare gazety. Podejrzewam, że jest tam bardzo dużo fotografii i różnych papierzysk z czasów, kiedy się wszyscy spotykaliśmy. Będzie co wspominać i z czego się pośmiać. No Magda, zgódź się. Sama boję się trochę tam pojechać. – Wachlowała prosząco swoimi przedłużonymi rzęsami.
– Noo dobra. W sumie i tak nie mam nic do roboty aktualnie – westchnęła Magda zrezygnowana. Powinnam jednak popracować nad asertywnością – postanowiła w duchu.
– To wspaniale, będziemy się świetnie bawić. – Majcherka prawie klasnęła z radości. – Dobra, w środę dopełniam formalności z notariuszem i wtedy dostanę od niego dokument własności i klucze do posesji i domu. Zdzwonimy się, jak będę już po wizycie w kancelarii – zakończyła z animuszem i skinęła na kelnera. – Ja zapraszam. – Ubiegła koleżankę i szybko zapłaciła.
Magda zaczęła gramolić się od stolika, ale Anka złapała ją bezceremonialnie za rękaw i usadziła z powrotem.
– Co się stało?
– Czekaj, czekaj. Zrobimy sobie selfie i udostępnię na fejsie wszystkim naszym kumplom z dawnej paczki. Napiszę, że przypadkiem na ciebie wpadłam i razem jedziemy do domu ciotki. Sprawnie pstryknęła fotkę i błyskawicznie wstawiła post. Magda nawet nie zdążyła zaoponować.
– Super! – ucieszyła się jak nastoletnia blogerka. – Napisałam, że cię nagle spotkałam i obie jedziemy do domu Gertrudy przeglądać pamiątki z dawnych lat. Fajnie, co nie?!
– No rzeczywiście, superfajnie. – Magda miała już dosyć towarzystwa dawnej kumpeli.
– Teraz cały świat się dowie, że jadę do starej willi ciotki Gertrudy żłopać wino i wspominać szalone czasy studiów w stanie wojennym. Izydor mnie rzuci, jak sobie uświadomi, jaka już jestem stara – utyskiwała po cichu.
Przed wejściem do centrum szybko się pożegnały, bo wiatr był zimny i przenikliwy.
Magda została sama. Po zniknięciu gadatliwej koleżanki nawet gwar uliczny i szum jesiennego wiatru wydały się jej rozkoszną ciszą.
– W co ja się wpakowałam – westchnęła. Nie znosiła ingerencji we własny świat, plany i działania. Nie lubiła, jak ktoś ustawiał jej życie czy organizował grafik.
Ale z drugiej strony przecież nudziła się jak potępieniec i nie miała w najbliższym czasie nic ciekawego do roboty. Izydor utknął chyba na dobre w skomplikowanym śledztwie, więc pewnie jeszcze z tydzień albo dwa będzie spędzać wieczory sama. To w sumie co za różnica. Ania Majcher mimo że wygląda jak podstarzała księżniczka Fiona po rozwodzie ze Shrekiem, to w gruncie rzeczy pozostała tą samą szczerą i lekko postrzeloną Anką, która w willi swojej tak samo zwariowanej ciotki urządzała szalone imprezy w czasach, gdy wszystko otaczał mrok stanu wojennego i komunistycznych represji.