Teczka Pandory - Waligóra Ewa - ebook
NOWOŚĆ

Teczka Pandory ebook

Waligóra Ewa

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Spotkanie przyjaciół po latach… Co może pójść nie tak? Okazuje się, że bardzo wiele. Dawna koleżanka warszawskiej przewodniczki Magdy Łaszyńskiej urządza przyjęcie. Po prawie czterdziestu latach w gronie znajomych, którzy przyjeżdżają nawet z zagranicy mają powspominać czasy studiów. Miła impreza szybko przeradza się w pełną niebezpieczeństw historię.
Akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jest dom, w którym straszy, ponura piwnica i stare grzechy, które rzucają długie cienie. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Zapomniane sekrety jakby z otwartej przypadkowo puszki, a może teczki Pandory wydostają się na wolność. Magda wraz z koleżankami i z ukochanym, komisarzem Izydorem Kościeszą, odważnie stawia czoła przeszkodom, które czyhają w ponurym domostwie przyjaciółki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (36 ocen)
20
10
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Catherine123

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, zabawna, pozytywna. Przemycone informacje o Warszawie nie przytłaczają i nie odbierają lekkości. Fajne charaktery postaci. Od razu znalazłam swoją ulubienicę, ulubieńca. Polecam z całego serca.
10
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Kryminalne perturbacje bohaterki Magdy są wyśmienite, Jej ukochany świetnie sobie z nią radzi oraz z rozwiązywaniem zagadek, które mu dostarcza, tak mimochodem. Polecam książki Ewy Waligóry.
10
HaniaLig

Nie oderwiesz się od lektury

😄fajna książka szybka akcja dreszczyk emocji trochę humoru jestem mile zaskoczona Polecam❤️
00
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

Stary dom, spotkanie przyjaciół po latach, wspomnienia stanu wojennego, seans spirytystyczny, duchy i morderstwa. Jak myślisz co może wyjść z tego połączenia. Pani Ewie wyszła z tego całkiem udana komedia kryminalna. Co ja piszę, całkiem udana? Rzec chciałam bardzo udana, bo dawno się przy książce tak nie uśmiałam. Lekki, błyskotliwy język, przepełniony świetnym poczuciem humoru sprawiły, że bawiłam się przy tej powieści wyśmienicie. Mimo, że ten humor w środkowej części zaginął. Na rzecz podróży po naszej stolicy i odkrywaniu jej tajemnic to i tak książka zapewniła mi solidną porcję rozgrywki i dobrej zabawy. Przyjemnie było śledzić losy przyjaciół, zabawić się w detektywa i rozwikłać zagadkę tajemniczych morderstw, badając przy tym powód owych zbrodni. Nawet wspomnienia stanu wojennego były ciekawą lekcją historii i powrotem do wspomnień mojej mamy, o których często słyszałam w dzieciństwie. A podróż po Warszawie, która niestety nie jest mi dobrze znana to taka wisienka na tym ...
00
Zdobniczka1967

Nie oderwiesz się od lektury

dreszczyk emocji, garść historii i dużo humoru. To lubię najbardziej. Dawno tak się nie uśmiałam nad lekturą. Cudo!!!
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ewa Wa­li­góra Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Luc­ky­gra­phics, Chri­stian (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-42-4
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Spo­tka­nie po la­tach

Magda spa­ce­ro­wała le­ni­wie pa­sa­żem cen­trum han­dlo­wego Złote Ta­rasy. Wła­ści­wie to nie za­mie­rzała nic ku­po­wać, ale na dwo­rze było zimno, a po­ry­wi­sty li­sto­pa­dowy wiatr nie za­chę­cał do spa­ce­rów. Była war­szaw­ską prze­wod­niczką, a po­nie­waż se­zon tu­ry­styczny koń­czył się pod ko­niec paź­dzier­nika, nie miała nic do ro­boty. W pracy była szczę­śliwa. Tu­ry­ści, re­ali­za­cja pro­gramu, pre­sja czasu, ruch, nowi lu­dzie. Cią­gle coś się działo. Poza se­zo­nem nuda i bez­ruch. Rano uświa­da­miała so­bie, że wła­ściwe to nie musi wsta­wać z łóżka. Miała ochotę zro­bić w jo­dze świecę i no­gami pod­rzu­cać po­duszkę, żeby czymś się za­jąć.

Od pół roku była w obie­cu­ją­cym związku z sza­tań­sko cza­ru­ją­cym ko­mi­sa­rzem po­li­cji. Po­łą­czyły ich dra­ma­tyczne wy­padki w cza­sie nie­szczę­snej wy­cieczki an­glo­sa­skich wa­ria­tów. Uro­czy do­cho­dze­nio­wiec za­pew­niał jej dużo roz­kosz­nych pod­niet, przy­jemne i, co ważne dla Magdy, in­te­li­gentne to­wa­rzy­stwo, wy­pady do faj­nych knaj­pek i wy­szu­ka­nych re­stau­ra­cji no­uvelle cu­isine. I co naj­waż­niej­sze, nie wy­ma­gał go­to­wa­nia do­mo­wych obiad­ków i pra­nia jego ciu­chów.

Jako stróż prawa był jed­nak za­pra­co­wany i to w nie­nor­mo­wa­nym, a co gor­sza nie­prze­wi­dy­wal­nym cza­sie pracy. W końcu jest prawdą po­wszech­nie znaną, że de­ka­log to tak zwany prze­pis mar­twy i to już od mo­mentu, kiedy Moj­żesz przy­tasz­czył słynne ka­mienne ta­blice do obozu współ­ple­mień­ców. Tak więc li­cho nie śpi, a mor­dercy gra­sują po uli­cach, więc ko­mi­sarz Izy­dor Ko­ście­sza miał pełne ręce ro­boty, naj­czę­ściej w naj­bar­dziej nie­for­tun­nych mo­men­tach, wli­cza­jąc w to noce, ro­man­tyczne wie­czory czy ko­la­cje przy świe­cach. Magda nie miała żalu, nie była głu­pią fo­cho­watą gę­sią, żeby mieć pre­ten­sje do fa­ceta, że za dużo pra­cuje, albo wy­ma­gać pre­zen­tów na miarę mi­lio­nera z Do­liny Krze­mo­wej. Ro­zu­miała, że cza­sem jest bar­dzo za­jęty i to sza­no­wała. W końcu w se­zo­nie tu­ry­stycz­nym też za­po­mi­nała, co to czas wolny. Jed­nak wią­zało się to z nie­obec­no­ścią Izy­dora i to nie­kiedy bar­dzo długą. Zwłasz­cza gdy z Wi­sły wy­ło­wiono ja­kieś zwłoki albo spa­ce­ro­wicz zna­lazł w parku trupa na ławce czy inne po­dobne ma­ka­bry, o które w sto­łecz­nym mie­ście nie było trudno, nie­stety. Nie­stety głów­nie dla Magdy, która, gdy uko­chany zni­kał w ot­chłani do­cho­dze­nia... nu­dziła się jak po­tę­pie­niec.

Tak było od po­czątku li­sto­pada, kiedy w jed­nym z osie­dlo­wych kon­te­ne­rów na śmieci zna­le­ziono za­miast dyń dwie ludz­kie głowy. Ktoś wi­docz­nie po­trak­to­wał zbyt do­słow­nie hal­lo­we­enowe za­bawy. Izy­dora po­chło­nęło ko­lejne śledz­two.

To wła­śnie jego nie­obec­ność i li­sto­pa­dowy spleen za­pro­wa­dziły Ła­szyń­ską do cen­trum han­dlo­wego.

Było so­bot­nie przed­po­łu­dnie. Złote Ta­rasy, jedno z naj­po­pu­lar­niej­szych miejsc han­dlo­wych w sto­licy, wy­peł­niał tłum lu­dzi, zwłasz­cza że już pa­no­wała przed­świą­teczna at­mos­fera, a go­rączka za­ku­pów po­woli udzie­lała się wszyst­kim. Sły­chać było ka­ko­fo­nię bo­żo­na­ro­dze­nio­wych szla­gie­rów, kró­lo­wał znany chyba wszyst­kim na pa­mięć „Jin­gle Bells”.

Magda wci­snęła czapkę i sza­lik do kie­szeni płasz­cza. Szła po­woli, spo­glą­da­jąc na świą­tecz­nie przy­stro­jone wy­stawy. Nie pla­no­wała za­ku­pów. Pre­zenty sta­rała się ro­bić sama albo wy­naj­dy­wała oka­zje na tar­gach sta­roci lub au­kcjach in­ter­ne­to­wych. Sztampa i blichtr sie­ció­wek zu­peł­nie jej nie od­po­wia­dały. Uwa­żała że pre­zent musi nieść ze sobą dozę emo­cji i choćby odro­biny pracy czy czasu, żeby ob­da­ro­wany czuł się do­ce­niony. Ku­po­wa­nie przy­pad­ko­wych skar­pet, ko­sme­ty­ków, nie­po­trzeb­nych i brzyd­kich bi­be­lo­tów było we­dług niej po pro­stu oka­za­niem lek­ce­wa­że­nia tym, któ­rzy te szka­ra­dziej­stwa znajdą pod cho­inką.

Ale nie ża­ło­wała, że się tu zna­la­zła. Świą­teczna at­mos­fera udzie­liła się i jej. Po ci­chutku pod­śpie­wy­wała, sły­sząc ko­lejny ko­lę­dowy prze­bój.

– Magda! Hej, Magda! – Nie­spo­dzie­wa­nie wśród gwaru i mu­zyki usły­szała wo­ła­nie. Obej­rzała się, ale ni­kogo nie roz­po­znała.

– Chyba to nie do mnie – po­my­ślała i wró­ciła do oglą­da­nia ko­lej­nej wi­tryny.

Na­gle ktoś bez­ce­re­mo­nial­nie klep­nął ją w ra­mię. Od­wró­ciła się gwał­tow­nie i sta­nęła oko w oko z ja­kąś obcą starą babą w kosz­mar­nym, po­ma­rań­czo­wo­ru­dym sztucz­nym fu­trze. Jej­mość była, de­li­kat­nie mó­wiąc, ob­fi­tych kształ­tów. Tle­nione blond loki mi­ster­nie utre­fione do­okoła ja­jo­wa­tej głowy upodob­niały ją do Bar­bie po kli­mak­te­rium. Ca­ło­ści do­peł­niał błę­kitno-ró­żowy ma­ki­jaż, a prze­dłu­żone rzęsy za­trze­po­tały ra­do­śnie jak mo­ty­lek na haju.

– Cześć! Co sły­chać, kopę lat! – wrza­snęła tle­niona wiedźma tak gło­śno, że Magda od­ru­chowo się wzdry­gnęła.

– Dd... dzień do­bry – od­po­wie­działa grzecz­nie, zgod­nie z za­sa­dami sa­voir vi­vre’u, który wpo­jony przez tro­skliwe matki przy­wiera do nas jak zbroja do Jo­anny d’Arc.

– Nie po­zna­jesz? To ja, Anka!

Magda prze­szu­ki­wała de­spe­racko za­ka­marki pa­mięci, pró­bu­jąc przy­po­mnieć so­bie wszyst­kie Anki, Anie czy Anny swego ży­cia. Ko­le­żanki, są­siadki, stu­dentki, sze­fowe. Kiedy się­gała już pa­mię­cią do grupy kra­snali w znie­na­wi­dzo­nym przed­szkolu...

– No co ty! De­men­cję masz już, Ła­szyń­ska, to ja Anka Maj­cher – za­mil­kła, cze­ka­jąc na re­ak­cję. – Cho­lera, ock­nij się, strajk stu­den­tów, stan wo­jenny, nie pa­mię­tasz?

– Aaaa, Ania... Te­raz cię po­zna­łam! Kopę lat – Magda wy­krzyk­nęła z uda­waną ra­do­ścią.

Świet­nie, spo­ty­kasz ja­kąś sta­ru­chę, a to twoja ko­le­żanka ze stu­diów. Mo­ty­wu­jące – po­my­ślała.

– Co tu ro­bisz? – za­gad­nęła, uda­jąc że ją to nie­zmier­nie in­te­re­suje, a w du­chu ża­łu­jąc, że nie zo­stała jed­nak w domu.

– No jak co? Za­kupy! Pre­zenty trzeba zor­ga­ni­zo­wać. Przez te lata ro­dziny się tro­chę na­gro­ma­dziło, cooo? – ro­ze­śmiała się tu­bal­nie. – Szwa­gierka, szwa­gier, sio­stra, brat, ich dzieci... Mó­wię ci, stud­nia bez dna. Dzie­cia­kom ku­pi­łam Lego, szwa­gierka tro­chę przy ko­ści, wiesz? – Mru­gnęła mo­tyl­kami po­ro­zu­mie­waw­czo. – Do­sta­nie swe­ter XXL, ale fajny ko­lor, zo­bacz – traj­ko­tała.

Magda nie mo­gła ode­rwać od niej wzroku.

Boże, jak ten czas leci. Ależ ona się roz­tyła. I to fu­tro. Chyba nie wy­szła za mąż. Ani słowa o dzie­ciach. Ale fajna w su­mie była ta Maj­cherka, taka kum­pela do wszyst­kiego. To były czasy.

– Ja tu ga­dam i ga­dam, a po­wiedz, co u cie­bie. Dzieci masz? Męża? – za­gad­nęła bez­ce­re­mo­nial­nie Anka.

– Tak, dwoje, stu­denci. Roz­wio­dłam się, ale te­raz mam ko­goś. Pra­cuję jako prze­wod­nik po War­sza­wie...

– Se­rio? O kur­czę, nie­sa­mo­wite. To ja mu­szę cię wy­na­jąć, tyle lat tu miesz­ka­łam, a mia­sta prze­cież w ogóle nie znam. Mu­sisz mi po­ka­zać.

– Nie ty jedna. To ty­powe. Na ogół lu­dzie nie znają miejsc, gdzie miesz­kają wiele lat – Magda uśmiech­nęła się wy­ro­zu­miale. – A może wy­pi­jemy kawę. Masz czas? – Na­gle po­czuła, że cie­szy ją to nie­spo­dzie­wane spo­tka­nie po la­tach.

Mimo tłu­mów dość szybko udało im się zna­leźć wolny sto­lik i wkrótce sie­działy nad fi­li­żan­kami aro­ma­tycz­nego ame­ri­cano.

– Tak to można roz­ma­wiać – sap­nęła Anka, mosz­cząc się w ka­wiar­nia­nym fo­te­liku, który skrzyp­nął ostrze­gaw­czo. – To na­wi­jaj o so­bie.

– No wiesz, cią­gle miesz­kam w War­sza­wie. Dzie­ciaki na stu­dia po­wy­jeż­dżały, z mę­żem już dawno się roz­wio­dłam, ale te­raz. – Tu Magda wznio­sła ma­ślane oczy i za­mil­kła.

– Aha, mo­żesz nie koń­czyć. Wi­dzę, że nie jest źle – uśmiech­nęła się Ania i z apro­batą po­ki­wała głową. – Kto to? Co robi? Wiesz, u fa­ceta naj­waż­niej­szy urok to sta­no­wi­sko.

– Ko­mi­sarz po­li­cji z ko­mendy sto­łecz­nej.

– To fak­tycz­nie wła­dza. Nie­źle.

– Do­bra, dość o mnie. A ty? Dzieci, mąż, bo ja­koś nie wspo­mnia­łaś? – Magda zgrab­nie prze­rzu­ciła pi­łeczkę.

– Cóż, rze­czy­wi­ście nie zło­żyło się. Naj­pierw stu­dia, kon­spi­ra­cja, dzia­łal­ność w pod­ziem­nej So­li­dar­no­ści, po­tem sza­lone lata dzie­więć­dzie­siąte. Poza tym wiesz, jak było z Jur­kiem... – Głos Anki się za­ła­mał, ale chwilę póź­niej traj­ko­tała da­lej. – Pra­co­wa­łam do po­czątku no­wego ty­siąc­le­cia jako se­kre­tarka w In­sty­tu­cie Che­mii. I tak lata mi­jały, a ja zo­sta­łam cio­cią i to moja główna rola w przy­ro­ście na­tu­ral­nym pla­nety. Fa­ceci ow­szem, byli, ale pi­łam tylko mleko. Swo­jej krowy się nie do­ro­bi­łam. Haaa, ha, ha.

– Ro­zu­miem. Ale mó­wisz, że pra­co­wa­łaś. A te­raz co ro­bisz? Na eme­ry­turę to jesz­cze za wcze­śnie? – za­gad­nęła Magda.

– W 2001 prze­nio­słam się do Ka­to­wic. Za chło­pem, a po­tem już nie mia­łam do czego wró­cić i tam osia­dłam. A te­raz wra­cam! – wy­krzyk­nęła en­tu­zja­stycz­nie.

– O, a co się stało?

– Pa­mię­tasz starą willę w Kon­stan­ci­nie? Tę, która na­le­żała do mo­jej ciotki Ger­trudy? – za­gad­nęła.

– Pew­nie, że pa­mię­tam. Sym­bol kon­spi­ra­cji i im­prez. Ger­truda była wspa­niała. – Magda przy­po­mniała so­bie od razu sza­lone pry­watki w sta­rym do­mo­stwie z ogrom­nym ogro­dem.

– Odzie­dzi­czy­łam ją! – za­krzyk­nęła Anna tak gło­śno, że parę osób obej­rzało się przy sto­li­kach.

– Se­rio? O kur­czę, to eks­tra – Magda za­nie­mó­wiła z wra­że­nia. – A co się stało cioci? – Szybko sko­ja­rzyła star­szą pa­nią z dzie­dzi­cze­niem. – Bo skoro odzie­dzi­czy­łaś, to chyba ona...

– No tak, to ja­sne. Ciotka zmarła pół roku temu. Dzie­więć­dzie­siąt trzy lata. Nor­malka. I na­gle oka­zało się, że prze­pi­sała mi dom. Wła­śnie wra­cam, żeby upo­rząd­ko­wać pa­piery, przej­rzeć me­ble i w ogóle zo­rien­to­wać się, w ja­kim sta­nie jest cha­łupa.

– A masz ja­kieś zdję­cie, jak to te­raz wy­gląda? – za­gad­nęła Magda roz­czu­lona lekko wspo­mnie­niem stu­denc­kich lat.

– A tak, mam. Cze­kaj, za­raz ci po­każę, bo na fej­sie udo­stęp­ni­łam. Kilka osób z daw­nej paczki na­wet się ode­zwało i wy­słało lajki. O jest – klik­nęła w smart­fon, żeby po­więk­szyć fotkę.

– Fakt, ten sam dom. Tylko bar­dziej za­nie­dbany i drzewa uro­sły. Nor­mal­nie ta­jem­ni­czy ogród się zro­bił. Jak ty dasz radę to ogar­nąć? – za­py­tała, nie mo­gąc ode­rwać wzroku od zdję­cia.

– Po­ma­lutku wszystko się da. Patrz, już dwa­dzie­ścia trzy osoby po­lu­biły. A może wy­ślę ci za­pro­sze­nie na fejsa, bę­dziemy w kon­tak­cie? – Anka, naj­wi­docz­niej ama­torka por­tali spo­łecz­no­ścio­wych, już za­częła szu­kać pro­filu Magdy.

– Do­bra, to ci po­twier­dzę, ale ja nie je­stem spe­cjal­nie fa­ce­bo­okowa – Magda brnęła w męt­nych tłu­ma­cze­niach, bo nie zno­siła tych wszyst­kich spo­łecz­no­ścio­wych „in­ter­ne­tów”.

– Ooo, zo­bacz, kto się ode­zwał!? – Anka na­wet nie za­uwa­żyła nie­chęci ko­le­żanki, wpa­tru­jąc się w ekra­nik ko­mórki.

– Kto? – za­py­tała lekko zdzi­wiona swoim za­in­te­re­so­wa­niem.

– Ka­zio Ro­licki!

– No co ty, Ka­zio, kum­pel two­jego brata? – Magda z tru­dem, ale za­czy­nała so­bie przy­po­mi­nać daw­nych ko­le­gów. – Ten sam. Pa­mię­tasz, z Jur­kiem byli nie­roz­łączni, do­póki Jura w sta­nie wo­jen­nym bez­pieka nie wy­koń­czyła – tu Anka za­mil­kła.

– Wia­domo w końcu, kto był wi­nien? – spy­tała Magda ci­cho.

– Coś ty! Kto w tam­tym cza­sie wie­dział, co się działo z ludźmi, zwłasz­cza z dzia­ła­czami nie­za­leż­nych or­ga­ni­za­cji? Wiesz, jak było, Ju­rek znik­nął i jak ka­mień w wodę. Sta­ra­li­śmy się na­wet szu­kać cze­goś w IPN-ie, ale nic to nie dało. – Za­my­śliła się. Po chwili wró­ciła do prze­glą­da­nia smart­fona. – Było, mi­nęło. Cze­kaj, zo­ba­czymy, kto so­bie jesz­cze o tam­tych cza­sach przy­po­mniał.

– O, patrz, Bo­żena Se­wer! – wy­krzyk­nęła Anka, a krze­słko znowu skrzyp­nęło.

– Fak­tycz­nie, Bo­żenka – za­wtó­ro­wała Magda, wpa­tru­jąc się jak urze­czona w mały ekra­nik. – Spójrz, cią­gle ma ten war­ko­czyk i na­wet się dużo nie zmie­niła. Za­wsze była taka okrą­glutka.

Spo­tka­nie było fajne, ale Magda po­woli miała do­syć. Ga­pie­nie się w te­le­fon i szu­ka­nie zdjęć lu­dzi, któ­rych z tru­dem wy­dłu­by­wała z za­ka­mar­ków pa­mięci, za­czy­nało ją mę­czyć.

– Jak­bym grała w te­le­tur­nieju „Zgad­nij, kto to” albo jesz­cze le­piej „Trup w każ­dej sza­fie” – po­my­ślała do reszty znu­dzona. Wy­piła ły­czek zim­nej już kawy i ziew­nęła dys­kret­nie.

Anna nie­stru­dze­nie prze­su­wała ikony na ekra­nie, wy­krzy­ku­jąc co ja­kiś czas imiona sta­rych zna­jo­mych i po­ka­zu­jąc Mag­dzie.

– To kiedy wy­bie­rasz się do domu ciotki? – spy­tała w de­spe­rac­kiej pró­bie ode­rwa­nia ko­le­żanki od te­le­fonu.

– Noo... chyba w czwar­tek albo w pią­tek – od­parła Anka, z ocią­ga­niem od­kła­da­jąc uko­chany te­le­fon. Upiła ły­czek z fi­li­żanki i już miała ją odło­żyć na spode­czek, gdy na­gle znie­ru­cho­miała z ręką w po­wie­trzu i z miną, jakby od­kryła pla­netę za­miesz­kaną przez żywe istoty.

– Co się stało? – spy­tała lekko za­nie­po­ko­jona Magda. Przy­po­mniała so­bie bo­wiem, że w daw­nych cza­sach Anka sły­nęła z sza­lo­nych po­my­słów.

– A może byś się tam ze mną wy­brała? – spy­tała i utkwiła za­chwy­cony wzrok w Mag­dzie, trze­po­cząc sztucz­nymi rzę­sami.

– Jaaa? – Ale dla­czego ja? Chyba po­win­naś tam po­je­chać z kimś z ro­dziny, tak mi się wy­daje – za­mil­kła kom­plet­nie za­sko­czona pro­po­zy­cją.

– Eee tam, sio­stra mieszka w Po­zna­niu, a brat w Ber­li­nie. Zresztą przy­je­cha­liby z dzie­cia­kami i tylko byłby za­męt i wrza­ski. Z tobą bę­dzie faj­nie. Na­pi­jemy się wina, na­pa­limy w ko­minku, po­grze­biemy w pa­pie­rach. Ciotka wszystko gro­ma­dziła, na­wet stare ga­zety. Po­dej­rze­wam, że jest tam bar­dzo dużo fo­to­gra­fii i róż­nych pa­pie­rzysk z cza­sów, kiedy się wszy­scy spo­ty­ka­li­śmy. Bę­dzie co wspo­mi­nać i z czego się po­śmiać. No Magda, zgódź się. Sama boję się tro­chę tam po­je­chać. – Wa­chlo­wała pro­sząco swo­imi prze­dłu­żo­nymi rzę­sami.

– Noo do­bra. W su­mie i tak nie mam nic do ro­boty ak­tu­al­nie – wes­tchnęła Magda zre­zy­gno­wana. Po­win­nam jed­nak po­pra­co­wać nad aser­tyw­no­ścią – po­sta­no­wiła w du­chu.

– To wspa­niale, bę­dziemy się świet­nie ba­wić. – Maj­cherka pra­wie kla­snęła z ra­do­ści. – Do­bra, w środę do­peł­niam for­mal­no­ści z no­ta­riu­szem i wtedy do­stanę od niego do­ku­ment wła­sno­ści i klu­cze do po­se­sji i domu. Zdzwo­nimy się, jak będę już po wi­zy­cie w kan­ce­la­rii – za­koń­czyła z ani­mu­szem i ski­nęła na kel­nera. – Ja za­pra­szam. – Ubie­gła ko­le­żankę i szybko za­pła­ciła.

Magda za­częła gra­mo­lić się od sto­lika, ale Anka zła­pała ją bez­ce­re­mo­nial­nie za rę­kaw i usa­dziła z po­wro­tem.

– Co się stało?

– Cze­kaj, cze­kaj. Zro­bimy so­bie sel­fie i udo­stęp­nię na fej­sie wszyst­kim na­szym kum­plom z daw­nej paczki. Na­pi­szę, że przy­pad­kiem na cie­bie wpa­dłam i ra­zem je­dziemy do domu ciotki. Spraw­nie pstryk­nęła fotkę i bły­ska­wicz­nie wsta­wiła post. Magda na­wet nie zdą­żyła za­opo­no­wać.

– Su­per! – ucie­szyła się jak na­sto­let­nia blo­gerka. – Na­pi­sa­łam, że cię na­gle spo­tka­łam i obie je­dziemy do domu Ger­trudy prze­glą­dać pa­miątki z daw­nych lat. Faj­nie, co nie?!

– No rze­czy­wi­ście, su­per­faj­nie. – Magda miała już do­syć to­wa­rzy­stwa daw­nej kum­peli.

– Te­raz cały świat się do­wie, że jadę do sta­rej willi ciotki Ger­trudy żło­pać wino i wspo­mi­nać sza­lone czasy stu­diów w sta­nie wo­jen­nym. Izy­dor mnie rzuci, jak so­bie uświa­domi, jaka już je­stem stara – uty­ski­wała po ci­chu.

Przed wej­ściem do cen­trum szybko się po­że­gnały, bo wiatr był zimny i prze­ni­kliwy.

Magda zo­stała sama. Po znik­nię­ciu ga­da­tli­wej ko­le­żanki na­wet gwar uliczny i szum je­sien­nego wia­tru wy­dały się jej roz­koszną ci­szą.

– W co ja się wpa­ko­wa­łam – wes­tchnęła. Nie zno­siła in­ge­ren­cji we wła­sny świat, plany i dzia­ła­nia. Nie lu­biła, jak ktoś usta­wiał jej ży­cie czy or­ga­ni­zo­wał gra­fik.

Ale z dru­giej strony prze­cież nu­dziła się jak po­tę­pie­niec i nie miała w naj­bliż­szym cza­sie nic cie­ka­wego do ro­boty. Izy­dor utknął chyba na do­bre w skom­pli­ko­wa­nym śledz­twie, więc pew­nie jesz­cze z ty­dzień albo dwa bę­dzie spę­dzać wie­czory sama. To w su­mie co za róż­nica. Ania Maj­cher mimo że wy­gląda jak pod­sta­rzała księż­niczka Fiona po roz­wo­dzie ze Shre­kiem, to w grun­cie rze­czy po­zo­stała tą samą szczerą i lekko po­strze­loną Anką, która w willi swo­jej tak samo zwa­rio­wa­nej ciotki urzą­dzała sza­lone im­prezy w cza­sach, gdy wszystko ota­czał mrok stanu wo­jen­nego i ko­mu­ni­stycz­nych re­pre­sji.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki