Ten jedyny - Kamila Mikołajczyk - ebook + książka
BESTSELLER

Ten jedyny ebook

Mikołajczyk Kamila

4,7

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Poznaj dalsze losy bohaterów książki „Ten drugi”!  

Myślała, że ta noc nic dla niego nie znaczyła, a on codziennie czekał na jej odpowiedź.

Sądził, że zignorowała jego list, bo nie chciała kontynuować tej relacji. Nie miał pojęcia, że ona też nie potrafiła zapomnieć o tym, co między nimi zaszło.

 

Aria traci grunt pod nogami, gdy odkrywa, że młodszy brat jej chłopaka coś do niej czuje, i to od dnia, w którym się poznali. Gdyby nie to, że po upojnej urodzinowej nocy nie znalazła listu pozostawionego przez mężczyznę, najprawdopodobniej ona i Ash byliby razem. Czasu nie da się jednak cofnąć, życie napisało dla nich inny scenariusz. Za późno na zastanawianie się, co by było gdyby: Aria zaangażowała się w związek z Jamesem, a to, co zdarzyło się w dniu jej dwudziestych piątych urodzin, musi pozostać jedynie wspomnieniem. Razem z Asherem postanawia, że jedynym wyjściem z trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, jest wygaszenie uczuć. Oboje muszą zapomnieć o tym, co na chwilę ich połączyło.

Czy da się zapanować nad pragnieniem? Czy warto ryzykować w imię fascynacji, jeśli można przez to stracić stabilny, bezpieczny związek i zepsuć relacje rodzinne? Czy Aria jest w stanie podjąć taką decyzję, by w trójkącie uczuć, który powstał między nią, Jamesem i Asherem, nikt nie ucierpiał?

ONA JEDNA I DWÓCH BRACI. KTÓRY Z NICH OKAŻE SIĘ TYM JEDYNYM?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 640

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (554 oceny)
429
90
25
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janett28

Nie oderwiesz się od lektury

Emocje towarzyszące podczas czytania tej książki są nie do opisania słowami. Nie mogłam się doczekać premiery i pochlonelam w jeden dzień. Bardzo podoba mi się styl pisania autorki, książki pisane zrozumiałym językiem a wszystkie słowa tak idealnie dobrane. Nie można się oderwać. Chemia między głównymi bohaterami jest tak ogromna, że czytelnik ją odczuwa na swojej skórze. Pokochałam Arię i Asha. Na pewno jeszcze wrócę do tej książki za jakiś czas, bo żadna nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Chcesz poczuć te emocje, szczerze polecam przeczytać! ♥️
80
Sowa161

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ❤️❤️
30
WeRoTkA

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, a epilog rozbawił mnie do łez 😄🥰
30
aga1420

Całkiem niezła

Druga część wymęczona, wszystko takie na siłę. Zdecydowanie można było zamknąć historię w jednej książce.
75
paaula29

Całkiem niezła

za długa, i przez większą część książki wręcz irytująca. Spodziewałam się większego wow w tej książce
31

Popularność




– Jak tak dalej pójdzie, nie zaproszę własnej matki na ten ślub.

Spoglądam na przyjaciółkę ponad liśćmi monstery z gatunku minima. Unoszę pytająco brwi, a Bianca wydaje z siebie pełne oburzenia prychnięcie.

– Wszystko krytykuje, każdy mój pomysł. Robi to specjalnie. To kara za to, że nie zgodziłam się na zorganizowanie wesela w winnicy. Ale to mój ślub, a nie jej, ja za wszystko płacę i ja o wszystkim decyduję, nie ona, więc nie wiem, po co w ogóle się wtrąca. Nie przemawia do mnie argument, że jestem jej jedyną córką i chce, by moje wesele było dopięte na ostatni guzik. Ona jest po prostu tyranką i aż się trzęsie, kiedy ktoś ma odmienne zdanie.

Zachowuję dla siebie uwagę, że najwyraźniej Bianca odziedziczyła po swojej matce tę cechę, by nie wkurzać jej jeszcze bardziej. Do ślubu mojej przyjaciółki i Sebastiana pozostało jeszcze sporo czasu, ale przygotowania już dają Biance w kość. Szczerze jej współczuję.

– Skrytykowała nawet zaproszenia, które wybrałam! A ja już je kupiłam i tylko czekam, aż mi je przyślą. Stwierdziła, że wyglądają jak list gończy, a my przecież bierzemy ślub, nie idziemy za kratki! Rozumiesz to?

Moje myśli automatycznie zatrzymują się w miejscu na tym jednym słowie.

List…

Biorę drżący oddech, bo jak zawsze, gdy tylko przypominam sobie o tej sytuacji, czuję nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.

Minęło już kilka dni od tamtego zdarzenia. W zeszłym tygodniu zostałam najpierw powalona informacją o tym, co czuje do mnie Asher, a następnie znokautowana faktem, że zostawił mi wiadomość po naszej wspólnej nocy. Potem los postanowił dobić mnie jeszcze bardziej, bo znalazłam ten zagubiony list, który potwierdził słowa mężczyzny i był dla mnie gwoździem do trumny.

Myślałam, że czas pozwoli mi się oswoić z tą informacją, ochłonę, przemyślę wszystko i będę wiedziała, co zrobić. Niestety dalej mam mętlik w głowie i z dnia na dzień jestem tym wszystkim coraz bardziej przerażona.

Asher coś do mnie czuje i jest mną zafascynowany od pięciu miesięcy. Jego brat, James, kocha mnie i nalega na wspólne mieszkanie. A między nimi ja – dwudziestopięciolatka, która chyba nie wie, co to znaczy kogoś kochać. Ale za to jestem pewna, że zależy mi na obu mężczyznach.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kompletnie nie mam pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji, by nikogo nie zranić. Nie chcę się rozstawać z Jamesem, dobrze mi z nim. Ale nie chcę też, by Ash przez nas cierpiał. Wyraźnie powiedział, że boli go widok mnie i jego brata razem. Obawiam się, że w tej sytuacji jedynym rozsądnym rozwiązaniem będzie ograniczenie naszego kontaktu. Nie wyobrażam sobie tego i na samą myśl o tym odczuwam tęsknotę i smutek, ale wierzę, że tak będzie lepiej. Dla nas obojga. Ja też muszę przestać myśleć o Asherze w sposób, w jaki nie powinnam. Jestem z Jamesem i to on ma być obecny w mojej głowie i w sercu.

– Aria, czy ty mnie słuchasz? – dociera do mnie pełne niezadowolenia fuknięcie mojej przyjaciółki.

– Tak, tak – zapewniam, ale kiedy dostrzegam wymowne spojrzenie Bianki, wzdycham z jękiem. – Nie…

– Tak myślałam, bo od kilku minut przecierasz ten sam liść. Z takim zapałem, że zdążyłaś go urwać, ale nawet tego nie zauważyłaś.

Z przerażeniem spoglądam na swoje dłonie. To prawda, trzymam ten sam liść monstery co kilka minut temu, zanim się zamyśliłam, ale na szczęście nie uszkodziłam rośliny. Mrużę oczy, patrząc na przyjaciółkę, która pozostaje poważna.

– Odpłynęłaś, znowu. Pytanie, o którym z braci Hale’ów tym razem myślałaś?

Pochylam nieco głowę i dla odmiany robię gniewną minę. Bianca wie, co się stało. Powiedziałam jej od razu całą prawdę. Pierwsza reakcja mojej przyjaciółki była podobna do mojej: szok. Po przemyśleniu stwierdziła, że nie powinno nas to dziwić, bo Asher od początku zachowywał się podejrzanie. Błędnie odbierałyśmy jego aroganckie, a momentami wręcz chamskie zachowanie jako troskę o brata wynikającą z obawy, że jestem z Jamesem jedynie dla kasy. Zresztą na początku rzeczywiście tak myślał. Teraz jednak na jaw wyszedł drugi powód jego wrednego podejścia do mnie. Asher miał żal o to, że postanowiłam o nim zapomnieć i wolałam się związać z jego starszym bratem. Chryste… Gdyby nie to wielkie nieporozumienie z listem, możliwe, że nasze życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Bianca wie wszystko, bo wyznałam jej jeszcze jeden sekret, dla odmiany swój. Musiałam w końcu komuś to powiedzieć, a ona była najlepszą i właściwie jedyną opcją. Prosto z mostu przyznałam się, że Asher nie jest mi obojętny. W reakcji na moje wyznanie przez kilka długich sekund patrzyła na mnie oszołomiona, a kiedy już ochłonęła, skwitowała ironicznie: „Nie dość, że rozkochałaś w sobie dwóch braci, to jeszcze sama czujesz coś do obydwu? Tylko ty masz takie szczęście, Aria”.

A mogłam nie wymawiać tamtego życzenia w dniu urodzin. Brakowało mi w życiu wrażeń, a teraz mam ich aż nadmiar.

– Czyli o Ashu – stwierdza Bianca z przekonaniem.

Marszczę brwi.

– Skąd ta pewność?

– Bo kiedy myślisz o Jamesie, masz neutralny wyraz twarzy, a gdy to Asher zaprząta ci głowę, krzywisz się, jakbyś trzymała cytrynę w ustach.

Bo wtedy za każdym razem boli mnie serce – dopowiadam w myślach. Pozostawiam to jednak dla siebie.

Moja przyjaciółka podchodzi bliżej i obejmuje mnie pocieszająco.

– Nie przestaniesz się tak krzywić, dopóki nie podejmiesz decyzji.

– Nie muszę się zastanawiać – zapewniam od razu. – Jestem z Jamesem.

Bianca chwyta w dłonie moją twarz i odwraca ją w swoją stronę, by posłać mi uważne spojrzenie.

– I jesteś pewna, że to właśnie z nim chcesz być?

– Chyba tak – odpowiadam ciszej, bo do mojego głosu wkrada się niechciana niepewność.

Nie powinnam się wahać. Przecież dobrze mi z Jamesem. Kocha mnie, jest dla mnie dobry, czuły, troskliwy. Myśli o mnie na poważnie.

Zresztą nie miałabym żadnych wątpliwości co do nas, gdyby nie to, czego się dowiedziałam… Kiedy sobie uświadomiłam, że mogłam być od początku z Asherem, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co by było gdyby. Wyprowadziło mnie to z równowagi. Ale powtarzam sobie, że czasu już nie cofniemy. Przypadek zadecydował za nas.

– Wiesz, co to oznacza dla ciebie i Ashera? – Kolejne pytanie Bianki sprowadza mnie brutalnie do rzeczywistości.

Brakuje mi tchu, bo znowu coś zaczyna mnie uwierać w piersi.

– Tak… – szepczę.

Brązowe oczy patrzą na mnie z powagą, ale i tak dostrzegam w tym spojrzeniu nieudolnie ukrywane współczucie. Jestem wdzięczna Biance, że nie mówi tego na głos.

– Pojechać z tobą do Orono? – proponuje, co daje mi pewność, że niezależnie od tego, jaką decyzję podejmę, ona zawsze stanie po mojej stronie.

Nie zastałyśmy Ashera w mieszkaniu, ale dowiedziałam się od Piper, że drużyna Maine Black Bears ma teraz trening na uczelnianej hali sportowej. Niedługo później wylądowałyśmy więc z Biancą przed budynkiem Uniwersytetu Maine w Orono.

Idąc kamienistą ścieżką w stronę wejścia, mimowolnie przyglądam się mijanym studentom. Widzę zestresowaną dziewczynę, która ściska w dłoniach kilka podręczników, grupkę beztrosko roześmianych osób planujących sobotnią imprezę, chłopaka, który wygląda, jakby dopiero co wstał, mimo że jest już późne popołudnie. Wszyscy są… młodzi.

Wbijam wzrok w drogę przed sobą, starając się ukryć grymas, który ciśnie mi się na usta. Asher też jest młody. Ja mam już za sobą czasy studenckie, a on jest na ostatnim roku. Powinien żyć chwilą. Spędzać czas z innymi studentami, imprezować, stresować się egzaminami, prowadzić beztroskie życie, a nie myśleć o trzy lata starszej od siebie kobiecie. I w dodatku dziewczynie swojego jedynego brata.

Jesteśmy na kompletnie innych etapach życia. On ma jeszcze czas na decyzje dotyczące przyszłości, dorosłość i nawiązywanie poważniejszych relacji. Ja też nie czuję się gotowa na zakładanie rodziny, to raczej mnie przeraża, niż ekscytuje, ale zależy mi na stabilnym związku. Już się wyszalałam, wystarczy.

Tak czy inaczej, jestem za stara dla Ashera. Powtarzam sobie, że podjęłam najlepszą możliwą decyzję.

Odnajdujemy z Biancą halę sportową i wchodzimy do środka. Przełykam ślinę, bo znowu czuję się nie na miejscu, gdy widzę ledwo dwudziestoletnie dziewczyny, które kręcą się w pobliżu. Zapewne przyszły oglądać trening drużyny, a konkretnie podziwiać zawodników. Ash wspominał, że nie narzeka na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej.

W końcu dostajemy się na salę. Trafiłyśmy na idealny moment, bo wygląda na to, że trening właśnie dobiegł końca. Zawodnicy Maine Black Bears utworzyli okrąg i z uwagą słuchają słów stojącego na środku trenera.

– Czy on trzyma Krzywołapa? – nie dowierza Bianca.

Parskam śmiechem, bo dopiero teraz zauważam, że trener rozmawia ze swoimi zawodnikami, a na rękach ma rudego kota. Nawet z daleka widać, jak Krzywołap wierci się i ociera o mężczyznę, ale nie próbuje się wyrwać ani uciec. Ash nie żartował. Naprawdę zabiera go ze sobą na treningi.

Szukam wzrokiem Ashera, a kiedy go odnajduję, momentalnie poważnieję. Ewidentnie myślami jest teraz całkiem gdzieś indziej, nie na sali treningowej. Ma nieobecny wyraz twarzy. Wątpię, by słuchał trenera.

Nie wiem, czy wyczuwa moje spojrzenie, ale nagle podnosi głowę i patrzy prosto na mnie. Przez pierwsze kilka sekund jedynie powoli mruga, jakby się zastanawiał, czy dobrze widzi. Chyba do niego dociera, że to naprawdę ja, bo przez jego twarz przemyka cień zdziwienia. Od razu rusza w moim kierunku.

Wstrzymuję powietrze. Pozostali zawodnicy oraz trener zauważają odejście Asha i wszyscy podążają za nim wzrokiem, a po sekundzie koncentrują się na mnie. Wprawia mnie to w zakłopotanie i robi mi się ciepło. Ale prawdziwe gorąco czuję, gdy dostrzegam spojrzenie Ashera. Mężczyzna nie odrywa ode mnie oczu, patrzy z taką intensywnością, jakby widział tylko mnie. Jakby wokół nie było nikogo. Czy ja byłam wcześniej ślepa, czy to on tak świetnie się kamuflował i dopiero teraz, kiedy już wyznał mi swoje uczucia, przestał się kontrolować?

– Boże… Jak on na ciebie patrzy – szepcze Bianca z przejęciem i równoczesnym współczuciem.

Serce zamiera mi na moment, by zaraz potem zacząć szybciej pompować krew. Czyli nie tylko ja to dostrzegłam.

To wszystko zabrnęło za daleko. A teraz jest już za późno. Nie unikniemy cierpienia.

Asher zatrzymuje się tuż przede mną, zyskując sto procent mojej uwagi. Przełykam nerwowo ślinę. Ma na sobie spodenki i koszulkę bez rękawów z logo drużyny, dzięki czemu widać jego wytatuowane, poznaczone żyłami ramiona. Jego wilgotne włosy nie są ułożone i splątane opadają mu na czoło. Kolejny raz powala mnie fakt, jak bardzo jest przystojny.

– Wiewióreczko? – odzywa się, wypowiadając to jedno słowo jak pytanie i jednocześnie powitanie.

Chce znać powód mojego przyjazdu, ale mnie chwilowo zaschło w gardle. Jak mam mu to powiedzieć? Jak ja mam o nim zapomnieć?

– Halo, też tutaj jestem! – wtrąca z rozbawieniem Bianca, machając dłonią między naszymi twarzami, by zwrócić na siebie uwagę.

Asher nawet na nią nie zerka, wzrok ma cały czas utkwiony we mnie.

– Cześć, Bianco – rzuca w przestrzeń.

Znowu na moment zapada cisza, którą po raz drugi przerywa moja przyjaciółka:

– Przyjechałyśmy z tobą porozmawiać. A właściwie to Aria, ale aktualnie gadam za nią, bo dziewczynę chyba zamurowało. – Porusza dłonią, jakby odganiała niewidzialne muchy. – To pewnie od tego testosteronu unoszącego się wokół.

Powstrzymuję się od uderzenia przyjaciółki, choć mam na to wielką ochotę. Posyłam za to Asherowi błagalne spojrzenie.

– Możemy porozmawiać? Na osobności?

Mężczyzna najpierw bierze głęboki oddech i dopiero później zgadza się kiwnięciem głowy. Wyraz jego twarzy poważnieje. Chyba się domyśla, że to nie będzie przyjemna rozmowa.

– Wezmę szybki prysznic i zaraz wrócę.

Teraz to ja potakuję, po czym odprowadzam go wzrokiem, wzdychając. Nadal nie wiem, jak zacząć ten temat i co powiedzieć, by sprawić mu jak najmniej bólu. Równocześnie staram się nie wpaść w panikę na myśl o tym, co będzie, gdy już zakończymy tę rozmowę.

Mrugam ze zdziwieniem, bo zauważam idącego w moją stronę Chrisa, który ma ewidentnie zirytowaną minę.

– Co ty wyprawiasz, dziewczyno? – cedzi ze złością przez zęby, jeszcze zanim do mnie podchodzi. – Lecisz na dwa fronty?

Mrugam zaskoczona, bo nic z tego nie rozumiem. Wiem, że to najlepszy przyjaciel Asha, ale do tej pory był dla mnie bardzo miły.

– Słucham?

– Po co tutaj przyjechałaś? Mieszasz mu w głowie, choć jesteś z jego bratem. Jak możesz się tak zachowywać?!

On wie. To od razu do mnie dociera, przez co moje zdumienie z powodu jego zachowania nieco się zmniejsza. Nie zdążam nic powiedzieć, bo stojąca u mego boku Bianca momentalnie się najeża. Jest podminowana i niemal automatycznie zaczyna mówić, wtrącając w swoją wypowiedź włoskie słówka, które, znając ją, są wulgaryzmami:

– Ma che stronzo che sei! 1Kim ty jesteś, by się wtrącać? To sprawa pomiędzy Ashem a Arią!

Chris posyła jej posępne spojrzenie.

– Przyjacielem, który martwi się o kumpla. – Koncentruje się z powrotem na mnie, a wtedy jego mina robi się jeszcze bardziej surowa. – A przez ciebie Ash jest rozkojarzony w czasie gry, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało. Jeśli nie dostanie się do NBA, to będzie wyłącznie twoja wina.

Udaje mi się nie odwrócić wzroku, choć najchętniej zwinęłabym się teraz w kulkę. Nawet tutaj, na hali sportowej. Ma rację, to wszystko moja wina, a Ash na to nie zasłużył. Przecież dla niego koszykówka jest najważniejsza. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby przeze mnie nie osiągnął swojego największego życiowego celu.

Słyszę ironiczne prychnięcie Bianki.

– No to właśnie udowodniłeś, jaki z ciebie zatroskany przyjaciel, skoro przedkładasz jakąś głupią grę w piłkę nad uczucia Ashera! Un pirla! 2

Interweniuję, bo zauważam, że Chris już szykuje się do kontrataku.

– On ma rację, Bianca. Ranię Ashera swoim zachowaniem, a on musi się teraz skupić na koszykówce. To jego najważniejszy rok, nic nie może go rozpraszać. – Zamiast „nic nie może” powinnam powiedzieć „ja nie mogę”, ale nie chciało mi to przejść przez gardło. – Zdaję sobie z tego sprawę, Chris, dlatego tutaj przyjechałam – oznajmiam stanowczo.

Na te słowa już nie ma riposty. Pewnie to chciał ode mnie usłyszeć.

– Daj Asherowi spokój – rzuca, obdarzając mnie kolejnym ostrym spojrzeniem.

Kiedy odchodzi, przewracam oczami. Mogłam go wtedy mocniej uderzyć tą piłką.

– Vai a quel paese! 3 – woła za nim Bianca, choć mężczyzna już tego nie słyszy. Zresztą i tak by nie zrozumiał. – A miałam go zaprosić na swój ślub. Pierwsze, co zrobię po powrocie do domu, to wykreślę go z listy.

Też jestem nieco zdziwiona zachowaniem Chrisa. Jeszcze do niedawna był dla mnie dobrym kumplem, ale najwyraźniej Asher musiał z nim rozmawiać na nasz temat i stąd zmiana w jego nastawieniu.

Niedługo później wraca Ash, a wtedy Bianca postanawia się ulotnić.

– Zaczekam w samochodzie – informuje, po czym ściska moją dłoń w geście, który zapewne miał mi dodać otuchy.

Lustruję wzrokiem zbliżającego się mężczyznę. Przebrał się, teraz ma na sobie jeansy i luźną białą bluzę, która podkreśla jego ciemną karnację. Pewnie nie zdążył wysuszyć włosów, bo nadal są wilgotne. Odgarnia je dłonią do tyłu, ale niesforne kosmyki i tak pozostają w nieładzie. Na ramieniu ma zawieszoną torbę. Jest otwarta, a z jej wnętrza wystaje rudy łebek Krzywołapa. Uśmiecham się na ten widok.

– Jedziemy do mojego mieszkania czy chcesz pójść gdzieś do…

– Może po prostu się przejdźmy? – proponuję, przerywając mu. – Nie chcę, by Bianca zbyt długo na mnie czekała.

Piwne oczy obserwują mnie uważnie.

– Czyli to będzie szybka rozmowa – stwierdza z powagą.

Nic nie mówię, co jest wystarczającą odpowiedzią.

Opuszczamy halę, a wtedy Ash prowadzi mnie w stronę znajdującego się nieopodal budynku parku. Idziemy obok siebie w milczeniu wąską alejką, a ja z każdą chwilą czuję się coraz bardziej spięta. Próbowałam wcześniej ułożyć sobie w myślach to, co chcę mu powiedzieć, ale nie potrafiłam odnaleźć odpowiednich słów. Teraz żałuję, że się do tego bardziej nie przyłożyłam.

W pewnym momencie Asher głęboko wzdycha.

– Aria, po prostu powiedz to wprost. Oboje dobrze wiemy, po co tutaj przyjechałaś.

Serce drży mi boleśnie w piersi. On już wie.

Nawet nie zarejestrowałam, że zatrzymałam się w miejscu, zauważam to dopiero wtedy, gdy Asher staje twarzą do mnie i patrzy wyczekująco. W jego spojrzeniu dostrzegam dziwną łagodność.

Wpatruję się w jego piwne tęczówki, czując, że kulę się w sobie ze zdenerwowania.

– Znalazłam twój list – wyznaję szeptem. – Wpadł pod szafkę.

Ash uśmiecha się smutno.

– Czyli Frank jest niewinny.

W gardle tworzy mi się uciążliwa gula, kiedy wzbierają we mnie intensywne emocje.

– Mam nauczkę – wyduszam z trudem, ze wszystkich sił starając się panować nad sobą i łzami, które cisną mi się do oczu. – Powinnam częściej sprzątać.

Mężczyzna unosi kącik ust, choć ta sytuacja nie jest ani trochę zabawna. Wymyka mi się drżący jęk, gdy usilnie tłumię płacz. Spojrzenie Ashera momentalnie poważnieje i pojawia się w nim troska. To mój koniec. Pierwsze łzy uciekają mi spod powiek.

– Dlaczego płaczesz? – pyta delikatnie Ash.

– Bo jestem głupia.

– Nieprawda. Jesteś najbardziej inteligentną, zaradną i niesamowitą kobietą, jaką znam.

Łzy płyną już ciurkiem po moich policzkach. To boli. To cholernie boli.

– To przeze mnie tkwimy w tej sytuacji – mówię rozemocjonowana, a potem zaczynam coraz szybciej wyrzucać z siebie słowa: – Przez to, że nie znalazłam wtedy twojego listu. Przez to, że dalej o tobie nie zapomniałam. Przez to, że nie potrafiłam od razu wygasić uczuć do ciebie. Zraniłam ciebie, a teraz ranię Jamesa. Jego ranię podwójnie, bo nawet nie jest świadomy tego, co się stało i co cały czas się dzieje. Nie powinno dojść do takiej sytuacji i na pewno by nie doszło, gdybym nie była taką kretynką. – Szloch, który mną wstrząsa, nie pozwala mi wziąć pełnego oddechu.

– Też nie jestem bez winy, wiewióreczko. – Spokojny głos Ashera jest jak balsam na moją duszę. – Specjalnie przyjeżdżałem do Portland, by cię zobaczyć. Zagadywałem cię pod byle pretekstem, by spędzić z tobą chociaż chwilę, by zyskać twoją uwagę. Myślałem o tobie w sposób, w jaki nie powinienem. Tak nie zachowuje się facet, który szanuje swojego brata, najbliższą rodzinę. Ja też okłamywałem wszystkich i głupio sobie wmawiałem, że kieruje mną chęć udowodnienia Jamesowi twojej obłudy, a nie fascynacja twoją osobą. Oboje popełniliśmy błąd.

Nie mam siły się z nim kłócić. Tak samo jak nie jestem w stanie opanować łez. Nigdy nie należałam do osób płaczliwych, nie lubię się też nad sobą użalać, a przy Ashu już drugi raz pękam. Zakrywam twarz dłońmi, ale mimo to widzę między palcami, jak mężczyzna rozkłada ramiona w zapraszającym geście.

Nie powinniśmy, ja nie powinnam, ale bez zawahania ruszam od razu w jego stronę i pozwalam, by mnie objął. Do moich nozdrzy dociera dobrze mi znany zapach perfum i otula mnie błogie ciepło. Zaciskam powieki i płaczę mężczyźnie w bluzę, dając upust emocjom, które się we mnie nagromadziły.

– Naprawdę bardzo żałuję, że tak się stało… – wyznaję niewyraźnie, czując, że całe moje ciało drży. – Przykro mi, Ash… Nigdy nie chciałam cię zranić.

Mężczyzna gładzi moje plecy, a ja powoli się uspokajam. Jest mi cieplej i raźniej dzięki jego dotykowi.

– Wiem – zapewnia łagodnie, po czym składa na czubku mojej głowy czuły pocałunek, a ja wzdycham bezgłośnie. – Jestem dużym chłopcem, wiewióreczko, poradzę sobie.

To mnie nie pociesza. Nadal czuję się jak największa kretynka, przez którą cierpi cudowny facet.

Usta Ashera znowu lądują na mojej głowie, ale tym razem zatrzymują się dłużej w tym miejscu.

– Jesteś teraz szczęśliwa z Jamesem – wypowiada te słowa wprost w moje włosy. – Na tym się skup.

– Tak, ale… – zacinam się, bo pod wpływem emocji po raz kolejny zaciska mi się krtań. Chwytam kurczowo białą bluzę mężczyzny i chowam twarz tuż pod jego brodą. Ta bliskość jest zła, ale tak cholernie jej teraz potrzebuję. – Odkąd znam prawdę… zastanawiam się, czy… – Głos mi drży, ale w końcu udaje mi się dokończyć: – Czy nie byłabym szczęśliwsza z tobą.

Obejmujące mnie ramiona wzmacniają nieco swój uścisk. Słyszę ponad głową i czuję, że Asher zaczął szybciej oddychać. Pocieram delikatnie nosem jego szyję, świadoma, że gdybym tylko przybliżyła się nieco bardziej, mogłabym dotknąć wargami jego skóry. Ale nie robię tego, mimo że moje usta zaczynają mrowić.

Trwamy w tej pozycji przez dłuższą chwilę, aż w końcu Ash rozluźnia ramiona i przestaje mnie przyciskać do swojej klatki piersiowej.

– Nie rób tego, nie zastanawiaj się nad tym, bo to tylko pogorszy sytuację – mówi z powagą. – Jesteś szczęśliwa z Jamesem, to jest najistotniejsze. Ja pewnie nie miałbym dla ciebie wystarczająco dużo czasu przez swoje zobowiązania, studia, treningi i ciągłe wyjazdy na mecze. A to jest ważne w związku, by mieć dla siebie czas.

W mojej głowie automatycznie materializuje się myśl, że James też nie ma dla mnie czasu i ciągle tylko pracuje, ale nie wypowiadam jej na głos.

– Już jest za późno na… cokolwiek – kontynuuje Ash, znów głaszcząc moje plecy. – Jesteś z Jamesem, a ja muszę odpuścić. Nie ma co się zastanawiać, co by było gdyby. A przynajmniej ja wolę tego nie robić, bo… za bardzo mnie boli świadomość, że od początku mogłaś być ze mną.

Gula w moim gardle staje się większa i coraz bardziej uciążliwa. Nieprzyjemne uczucie, które mnie ogarnęło, też przybiera na sile. Boli mnie cierpienie Ashera.

– Jesteś świetnym facetem, Ash – wyduszam z trudem, ściskając w dłoniach materiał jego bluzy. – Inteligentnym, zabawnym…

– Nie musisz mnie pocieszać, naprawdę… – przerywa mi i choć nie widzę jego twarzy, wiem, że się uśmiecha. Czuję to. – Dla mnie satysfakcjonujące jest już to, że odwzajemniałaś moje uczucia. Gdyby nie zagubiony list i James, od początku byłabyś moja.

Tłumię jęk, bo czuję, jakby ktoś wbijał mi w serce igłę, ale jednocześnie zalewa mnie fala ciepła.

– Ale może rozstalibyśmy się po kilku tygodniach, bo nie moglibyśmy znieść siebie nawzajem – odzywam się, starając się rozładować napięcie, które pojawiło się między nami. – Może pozabijalibyśmy się przez te wszystkie kłótnie.

– Na pewno nie – zaprzecza od razu Ash, nawet nie zastanawiając się nad taką możliwością. – Do tej pory się kłóciliśmy, bo oboje mieliśmy, jak się okazało, niesłuszny żal. Ty myślałaś, że uciekłem, bo to, co między nami zaszło, nic dla mnie nie znaczyło, a ja, że ty wolałaś o wszystkim zapomnieć. Jestem pewien, że gdyby nie to nieporozumienie, do teraz bylibyśmy razem. – Kolejne muśnięcie ust na moich włosach. – Nigdy nie pozwoliłbym ci odejść.

Igła, która kłuła moje serce, przyjmuje postać ostrego kolca. Szczerość w jego głosie i ta pewność, z jaką to mówi, trafia do mnie bardziej, niżbym tego chciała.

– No, chyba że przeraziłaby cię perspektywa bycia z facetem młodszym od siebie – dodaje po chwili żartobliwym tonem.

Uśmiecham się, mimo że czuję gorycz.

– Trochę pewnie tak, ale tylko na początku.

– Bo szybko przekonałbym cię zajebistym seksem – mruczy w moje włosy ze swobodą.

Parskam śmiechem rozbawiona tym hasłem. Tylko Asher to potrafi: swoimi wyznaniami w sekundę robi ze mnie emocjonalną płaczkę, by w następnym momencie sprawić, że chichram się jak głupia.

Mężczyzna odsuwa mnie delikatnie od siebie, ale tylko po to, by móc spojrzeć na moją twarz. Uśmiecha się, ten uśmiech nie sięga jednak jego piwnych oczu.

– Tak lepiej. – Ściera mi kciukami łzy z policzków. – Już nie płacz. Nie przeze mnie.

Jak na zawołanie żal po raz kolejny ściska mnie za gardło, ale równocześnie moje serce zrywa się i zaczyna wybijać szybki, chaotyczny rytm.

Za każdym razem, gdy Asher mówi do mnie tym ciepłym tonem, mam ochotę uciec z nim na koniec świata. Z dala od wszystkich i wszystkiego, nie licząc się z konsekwencjami. Tylko ja i Ash.

Ale potem przypominam sobie o Jamesie. To on był obecny w moim życiu przez ostatnie pięć miesięcy. To on jest moim chłopakiem. Nie mogę go zostawić. To dobry facet. Nie zasłużył na to. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym zraniła go w ten sposób i uciekła z jego bratem. Złamałabym mu serce i w dodatku rozwaliłabym ich rodzinę.

Nie zamierzam tego robić. Lepiej po prostu zdusić w sobie uczucia do Ashera, które na tym etapie straciły rację bytu.

Znowu mam ochotę się rozryczeć, ale uparcie z tym walczę. Chryste… nigdy w życiu nie płakałam tyle, ile przez ostatnie dni.

– Wiesz, dlaczego tutaj przyjechałam – szepczę, a w zasadzie skrzeczę, bo przez emocje, które mam w sobie, ledwie jestem w stanie cokolwiek powiedzieć.

Oczy Ashera uważnie badają moją twarz, jakby próbował wyryć w pamięci to, jak wyglądam.

– Wiem. Spodziewałem się tego – odpowiada równie cicho.

O Boże, jak to boli.

Pociągam nosem, a podczas wypowiadania kolejnych słów zaciskam mocno powieki.

– Powinniśmy ograniczyć kontakt. Tak będzie… dla nas lepiej.

Ash potakuje, zgadzając się ze mną. Ledwo powstrzymuję jęk.

– Przez jakiś czas nie będę przyjeżdżać – zapowiada mężczyzna, a ja się domyślam, że już wcześniej podjął tę decyzję. On też wie, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. – Zbyt często wracałem do Portland pod byle pretekstem, żeby cię zobaczyć. Taka przerwa dobrze nam zrobi.

W głowie mam tylko jedno pytanie: jak długo tak będzie, ile to ma potrwać?! Duszę je w sobie. Zamiast tego otwieram oczy i zadaję inne:

– A co potem?

Wargi Ashera wyginają się w smutnym uśmiechu.

– Zaczniemy od nowa. Ja jako brat twojego chłopaka, a ty jako dziewczyna mojego brata.

Wyrywam ostatni żółty liść i się odsuwam, by spojrzeć oceniająco na roślinę z gatunku Ficus lyrata. Na mojej twarzy momentalnie pojawia się grymas. Teraz pozostała praktycznie sama łodyga, a i tak nie jest pewne, czy reszta liści przeżyje. Co gorsza, takich przelanych albo uszkodzonych roślin mam kilkanaście i choć robię, co mogę, nie każdą jestem w stanie odratować. Wszystko przez szefową, która w zeszłym tygodniu oznajmiła, że mamy z Zoey znaleźć tańszego dostawcę. Na nic zdały się moje argumenty, że lepiej płacić więcej, ale mieć pewność, że wszystkie rośliny dotrą w dobrym stanie. Teraz mam przed sobą efekt oszczędzania za wszelką cenę: połowa zamówienia niezdatna do sprzedaży, a dostawca rżnie głupa, udając, że nie ma pojęcia, co się stało z roślinami.

Oczywiście szefowa wydarła się na mnie, jakbym to ja była winna tej sytuacji. W ogóle nie chciała mnie słuchać, kiedy przypominałam, że to ona postanowiła zmienić stałego dostawcę na niesprawdzonego, byle tylko jak najbardziej zmniejszyć koszty. Na dodatek usłyszałam, że jeśli nie wcisnę klientom tych wszystkich uszkodzonych roślin, to sama będę musiała za nie zapłacić.

No to od razu tak zrobiłam, kupiłam je wszystkie. Nie ze strachu czy po to, by wyszło na jej. Nie pozwalam nikomu, by tak mnie traktował, co jasno zaznaczyłam w rozmowie telefonicznej z szefową. Dodałam, że sumienie nie pozwoliłoby mi sprzedać felernych roślin, a następnym razem niech sama robi zamówienia. Kategorycznie odmówiłam też ponownej współpracy z niesprawdzonymi handlarzami. Potem się rozłączyłam, nim zdążyła na mnie nawrzeszczeć albo mnie zwolnić.

Wyrzucam z westchnieniem zgnite liście do worka na śmieci i zabieram się za oglądanie następnej rośliny.

– Przepraszam, Aria. To wszystko przeze mnie – odzywa się rozżalona Zoey. – Mogłam dokładniej sprawdzić tego dostawcę.

Odwracam się w stronę koleżanki, by posłać jej uspokajające spojrzenie.

– Daj spokój, to nie jest twoja wina. Opinie miał dobre, więc nie było podstaw, by podejrzewać, że będzie źle. Stało się i trudno. Zresztą… roślin nigdy za mało, dzięki temu powiększę swoją kolekcję.

Uśmiecham się do niej, a ona po chwili wahania odwzajemnia się tym samym.

– Dzięki, Aria. Ostatnio tyle się u mnie dzieje, że chyba bym nie zniosła kolejnego powodu do stresu. – Jej twarz blednie, a uśmiech gaśnie. – O Boże… Co jeśli mnie za to zwolni?

Znam sytuację Zoey, więc nie dziwię się jej reakcji, bo ma na utrzymaniu chorą matkę, a do tego spłaca kredyt. Tym bardziej próbuję podnieść ją na duchu.

– Na jakiej niby podstawie? Nic nie zrobiłaś, to ona chciała oszczędzić, więc teraz ma za swoje. Przestań się już, dziewczyno, tym zadręczać, bo przedwcześnie osiwiejesz! A najlepiej pomóż mi z tymi zdechlakami, bo sama nigdy tego nie skończę.

Zoey bez słowa sprzeciwu dołącza do mnie i pomaga mi ratować rośliny. Muszę je jakoś przewieźć do mieszkania. Początkowo planowałam ogarnąć transport, ale mój chłopak zaoferował pomoc. Wolałam nie zawracać mu niepotrzebnie głowy, uparł się jednak i nie chciał słuchać moich argumentów. Obawiam się tylko, że za jednym kursem nie przewiezie wszystkiego.

– To pozwól chociaż, bym w ramach podziękowań za to, że mnie nie wydałaś, została za ciebie dzisiaj do końca zmiany – proponuje Zoey.

Parskam śmiechem, ale zaczynam się zastanawiać, bo to naprawdę kusząca propozycja. Jeśli James dałby radę wyrwać się wcześniej z pracy, to po zawiezieniu kwiatów może udałoby się nam w końcu spędzić ze sobą nieco więcej czasu niż tylko wieczór. To dla mnie wystarczający powód, by się zgodzić.

Kiedy przyjeżdża James, kończymy właśnie z ostatnią rośliną. Mój chłopak wchodzi szybkim krokiem do kwiaciarni, a po jego surowej minie od razu poznaję, że jest zdenerwowany. Był oburzony, kiedy przez telefon opowiedziałam mu o kłótni z szefową. Gdy mnie dostrzega, jego spojrzenie łagodnieje.

– Jestem, skarbie. Przyjechałem najszybciej, jak tylko mogłem.

Podchodzę do niego i całuję go na powitanie. Jestem mu wdzięczna za szybkie przybycie. Mężczyzna obejmuje mnie i rozgląda się po wnętrzu kwiaciarni w poszukiwaniu przygotowanych roślin. Na ich widok z irytacją marszczy brwi. Tylu chyba się nie spodziewał.

– Twoja szefowa jest niepoważna. To, w jaki sposób cię potraktowała, jest skandaliczne.

Odsuwam się od niego z głębokim westchnieniem, nie mam ochoty poruszać ponownie tego tematu.

– Lepiej bierzmy się do pracy – zarządzam i podwijam rękawy koszuli do łokci.

Tak jak się obawiałam, nie zapakowaliśmy wszystkich roślin do auta. Ostatecznie musieliśmy zrobić trzy kursy, ale najbardziej męczące okazało się wnoszenie kwiatów do mieszkania. W moim bloku nie ma windy, przez co musieliśmy kilkukrotnie wchodzić na trzecie piętro i schodzić na parking. Masakra. Nienawidzę wysiłku fizycznego, a dzisiejszy trening dobitnie mi o tym przypomniał.

Stawiam w przedpokoju ostatnią roślinę, a potem człapię wolniej niż Frank w stronę lodówki. Wyjmuję z niej puszkę z energetykiem, ale nie mam już sił podejść do krzesła, dlatego po prostu osuwam się na podłogę. Dyszę ciężko i popijam napój, a po chwili słyszę na klatce schodowej rozmawiającego z kimś Jamesa.

– To samo jej powiedziałem, ale wiesz, jaka ona jest. – Mężczyzna pojawia się w zasięgu mojego wzroku, wchodzi do kuchni i odkłada na stół jeszcze dwie rośliny. Sięga po komórkę, którą przytrzymywał przy uchu barkiem, i zerka na mnie z wymowną miną. – Nie znam drugiej tak upartej kobiety.

Marszczę brwi, bo nie wiem, z kim rozmawia, ale najwyraźniej mówią o mnie.

– To jej zaleta. – Cierpnę, kiedy dociera do mnie głos Ashera. – Nie pozwala nikomu wejść sobie na głowę.

Mój puls automatycznie przyspiesza. Nie widziałam go już ponad miesiąc. Przeszło cztery tygodnie, odkąd postanowiliśmy ograniczyć kontakt. A moje głupie serce i tak zaczęło wariować, kiedy tylko usłyszałam jego głos.

– Wolałbym, by rzuciła tę robotę w cholerę – oznajmia James z wyraźną niechęcią. Ponownie na mnie spogląda, a jego mina wyraża szczerą troskę. – Nie mogę znieść tego, że wypruwa sobie żyły i nie zostaje za to doceniona.

Przełykam ciężko ślinę, czując się nieswojo ze świadomością, że jestem świadkiem ich rozmowy. W dodatku o mnie.

– A ty przypadkiem nie zachowujesz się podobnie, spędzając całe dnie w firmie? – pyta poważnie Ash. – Praca nie jest najważniejsza, James. Lepiej pielęgnuj to, co masz. Swoją relację.

Przechodzi przeze mnie fala ciepła. Dobrze wiem, do czego pije Asher. On też uważa, że jego brat za bardzo angażuje się w pracę, przez co nie ma dla mnie wystarczająco dużo czasu. Ale chyba tylko ja biorę jego słowa na poważnie, bo James się śmieje.

– I mówi to ktoś, kto nie odwiedził własnego brata i rodziców od przeszło miesiąca?

Wbijam wzrok w trzymaną w dłoni puszkę. Asher nie przyjeżdża przeze mnie. Przez to, co się między nami wydarzyło. Przez to, co do mnie czuje, i przez to, że ja też nie potrafiłam być dłużej obojętna.

– Mam teraz więcej treningów, ale masz rację… zadzwonię do Cynthii.

– Zadzwoń, ucieszy się – doradza mu James, a zaraz po tym uśmiecha się kącikiem ust. – Pamiętaj o biletach dla nas na najbliższy mecz w Orono. Z chęcią się wybierzemy, prawda, kochanie? – Koncentruje się na mnie i czeka, aż potwierdzę.

Denerwuję się, bo James właśnie uświadomił bratu, że jestem świadkiem ich rozmowy. Nie potrafię nic z siebie wydusić, dlatego jedynie kiwam głową.

James parska śmiechem.

– Aria potwierdza.

Po drugiej stronie na moment zapada cisza. Do Ashera dotarło, że wszystko słyszę.

– Tak, będę pamiętał – odzywa się w końcu z nienaturalną powagą. – Muszę kończyć. Pogadamy innym razem.

Musiał się rozłączyć, bo James ze zmarszczonym czołem sprawdza komórkę.

– Dawno się z nim nie widziałem – informuje, jakbym nie była tego świadoma. – W czerwcu jest draft, więc pewnie chce teraz maksymalnie skupić się na treningach, by być jak najlepiej przygotowanym.

Nie wiem, jak na to zareagować, więc by nie musieć odpowiadać, zaczynam pić swojego energetyka.

– Aria, co ty pijesz?!

Wzdrygam się zaskoczona, gdy słyszę wzburzenie w głosie Jamesa. Mężczyzna wskazuje mój napój.

– To jest sam syf. Wiesz, jakie to ma szkodliwe działanie? – mówi z wyrzutem.

Przewracam oczami, bo jakoś się tym nie przejmuję.

– Nie musisz mi matkować. Piję to na własną odpowiedzialność.

– Ale mam prawo się o ciebie martwić – ripostuje i zabiera mi napój. Gdy wylewa go do zlewu, w szoku otwieram usta. – Skoro brakuje ci energii, zaparzę ci yerbę.

Wydaję z siebie pełne niedowierzania sapnięcie. Prostuję się i krzyżuję ramiona, z irytacją patrząc na Jamesa.

– Nie podoba mi się to, jak się teraz zachowujesz. Próbujesz decydować za mnie.

– A mnie się nie podoba, że moja dziewczyna niszczy sobie zdrowie i pracuje w miejscu, w którym nie szanuje się ludzi.

Parskam, choć w ogóle nie jest mi do śmiechu. Jestem coraz bardziej oburzona, bo nie lubię, kiedy ktoś mi coś narzuca i mówi, co jest dla mnie dobre. Wystarczy, że moja matka zachowywała się tak przez całe moje dzieciństwo, a nawet teraz nadal to robi. Mój chłopak ma być moim partnerem, a nie dyktatorem próbującym mnie ustawić. Wiem, że James chciał dobrze, ale mu nie wyszło. Mimo to odpuszczam kłótnię.

– Mało świata widziałeś, James. Byłam traktowana dużo gorzej, kiedy pracowałam w gastro. To, że szefowa czasem podnosi mi ciśnienie, to praktycznie nic w porównaniu z tym, z czym mierzyłam się jako kelnerka. Nie martw się, mam twardą skorupę, nie ruszają mnie jej zagrywki. Zdaję sobie sprawę, jakie z niej pazerne babsko.

Gdyby James poznał mnie w czasie moich studiów, kiedy dorabiałam w barze jako kelnerka, pewnie osiwiałby z nerwów. Nie zliczę, ile razy strzeliłam w pysk typom, którzy nie trzymali rąk przy sobie, i jak często słyszałam obleśne komentarze od pijanych mężczyzn. Z właścicielem baru też mam niemiłe wspomnienia, bo dupek zabierał nam napiwki i potrącał z pensji za każde pęknięte szkło. Nieważne, że zwykle to pijani klienci rozbijali szklanki i kieliszki.

– Mógłbym zapewnić ci pracę w o wiele lepszych warunkach i ze znacznie większymi zarobkami.

Propozycja Jamesa przywołuje mnie gwałtownie do rzeczywistości. Patrzę na niego bez mrugnięcia okiem. On mówi serio.

– Jako recepcjonistka w jednym z twoich hoteli czy może jako portierka jak mój ojciec? – ironizuję, bo po pierwszym szoku poczułam przypływ irytacji. – Nie, dzięki. Już wolę być bezrobotna.

Zielone oczy mężczyzny skupiają się na mnie.

– Jako moja asystentka – mówi szczerze.

Kręcę głową, powstrzymując śmiech.

– Doceniam twój gest, ale nie będę u ciebie pracować. Wolę zarabiać mniej, ale przynajmniej robić to, co kocham. A ja kocham pracę w kwiaciarni.

Mężczyzna zbliża się do mnie i sięga po moją dłoń, by spleść palce z moimi.

– Cały czas powtarzasz, że spędzamy ze sobą mało czasu. Gdybyś pracowała dla mnie, bylibyśmy całe dnie razem.

– Spędzalibyśmy czas razem w pracy? – powtarzam za nim, w pierwszej chwili myśląc, że to żart. – No świetnie. O takiej relacji zawsze marzyłam. Może zamieszkajmy od razu w twoim biurze i w ogóle z niego nie wychodźmy?

Zabieram rękę i się odsuwam, nie kryjąc rozgoryczenia jego zachowaniem. Zaczynam przenosić wypełniające kuchnię i przedpokój rośliny do miejsc, w których jest jeszcze trochę wolnej przestrzeni.

– Przepraszam, kochanie… – James idzie za mną ze skruszoną miną, po czym unosi dłonie w obronnym geście. – Źle to zabrzmiało, ale miałem dobre intencje. Chcę dla ciebie jak najlepiej.

– Potrafię sama o siebie zadbać – burczę pod nosem. – Nie potrzebuję faceta, który będzie mnie prowadził za rączkę i wszystko za mnie załatwiał. Lubię czuć się niezależna.

James obejmuje mnie w talii i zatrzymuje w ten sposób w miejscu. Składa czuły pocałunek na mojej skórze pomiędzy szyją a barkiem.

– Dobrze… Będzie tak, jak ty chcesz. Tylko zrozum, jako twój chłopak chcę ci pomagać i być dla ciebie oparciem. Wiem, że jesteś zaradna i samodzielna, ale nie musisz wszystkiego załatwiać sama.

Zaciskam usta, choć mimowolnie zastanawiam się nad jego słowami. Chyba rzeczywiście mam problem z przyjmowaniem pomocy. Czuję ogromnie silną potrzebę niezależności i samowystarczalności i przez to trudno mi tak po prostu chwycić wyciągniętą w moją stronę pomocną dłoń.

Irytacja, która wypełniała mnie jeszcze chwilę wcześniej, znika.

– Możesz mi pomóc ulokować gdzieś pozostałe rośliny, a potem zrobić kawę. – Spoglądam na Jamesa przez ramię. – Ale prawdziwą kawę, nie żadną yerbę. Nie będę piła tego zielonego paskudztwa.

Męcząca melodyjka dźwięczy mi w uszach i wyrywa mnie z błogiego snu. Mruczę niewyraźnie do śpiącego obok Jamesa, by to wyłączył. Kiedy mężczyzna nie reaguje, kopię go delikatnie, lecz stanowczo.

– Wyłącz tę syrenę, bo zaraz wywalę ci telefon przez okno.

James zawsze wstaje dużo wcześniej niż ja, ale zwykle zrywa się już przy pierwszym budziku. Ja potrzebuję ich co najmniej kilkunastu, zanim mój mózg w końcu pojmuje, że pora wstawać.

Materac się ugina, gdy mój chłopak się porusza.

– To nie mój telefon. – Czuję, jak siada na łóżku. – Ktoś do ciebie dzwoni. Nazwa kontaktu to „głupia pipa”.

Pipa? Co on wygaduje?

Otwieram gwałtownie oczy. To moja szefowa!

Zrywam się do pozycji siedzącej i odbieram od Jamesa komórkę. Telefon przestał już dzwonić, dlatego szybko oddzwaniam, równocześnie próbując pojąć, co się mogło stać. Zaspałam? Którą miałam zmianę? Rozglądam się po pokoju, w którym panuje ciemność. Jest jeszcze noc. Co jest grane?

– No w końcu raczyłaś się odezwać! – krzyczy na wstępie rozwścieczona kobieta. – Przyjedź natychmiast. Ktoś się włamał do kwiaciarni!

Na miejsce docieramy po kilkunastu minutach. Przed budynkiem widzę samochód swojej szefowej, auto Zoey oraz radiowóz policyjny, którego światła nas oślepiają. Nie mam pojęcia, kto jest sprawcą, jak mogło do tego dojść i w jakim celu ktoś chciałby włamać się do kwiaciarni.

Kiedy wysiadam z mercedesa Jamesa i dostrzegam wyrządzone szkody, dłonie same kierują mi się do ust. Szyba wystawowa została wybita, a w środku dostrzegam pobojowisko. Przyglądam się szeroko otwartymi oczami połamanym meblom, doszczętnie zniszczonym roślinom i fragmentom rozbitych, zapewne zrzuconych z wysokości doniczek. Ktoś, kto tutaj wszedł, ewidentnie wyżył się na wszystkim, co znalazło się w zasięgu jego rąk. Musiało do tego dojść już jakiś czas temu, bo przez wybite okno wpadło do środka sporo śniegu, który nieprzerwanie sypie z nieba. Najbardziej boli mnie widok roślin.

Szefowa zauważa moje przybycie i przerywa rozmowę z funkcjonariuszem. Podchodzi do mnie z miną wyrażającą wściekłość.

– Patrz, do czego doprowadziłyście! Przez wasze niedbalstwo ktoś zrujnował mój sklep!

Otwieram i zamykam usta, bo aż zabrakło mi słów. Ona nas wini? Odszukuję wzrokiem Zoey. Stoi niedaleko i zanosi się płaczem. Chwilowo nie mam co liczyć na jej wsparcie.

– Dlaczego sądzi pani, że to przez nas? – pytam powoli, próbując zachować spokój.

Twarz szefowej aż czerwienieje. Kobieta chyba dostała szczękościsku ze złości.

– Któraś z was nie zamknęła drzwi! Ci wandale, którzy to zrobili, weszli tutaj jak do siebie i urządzili sobie rozróbę! Z waszej winy!

Wstrzymuję powietrze i ponownie spoglądam na Zoey. Moja koleżanka na mnie nie patrzy i jeszcze rozpaczliwiej szlocha. To ona zamykała wczoraj sklep. A przynajmniej miała to zrobić.

– No słucham! – niecierpliwi się szefowa, plując się ze wzburzenia. – Która z was odpowiada za to, że moja kwiaciarnia została zrujnowana?!

Tuż obok mnie staje James.

– Krzyki nic tutaj nie pomogą – stwierdza surowo, obdarzając kobietę nieprzyjemnym spojrzeniem.

– Wtrącanie się w nie swoje sprawy również – odgryza się błyskawicznie moja szefowa, po czym ponownie koncentruje wzrok na mnie. – Która z was kończyła wczoraj zmianę?

Milczę, nie wiedząc, co powiedzieć. Przecież nie wydam Zoey. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, trudno mi zresztą uwierzyć, że moja koleżanka zapomniała zamknąć sklep. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Ale w ostatnim czasie Zoey miała wiele na głowie, a życie dało jej okrutnie w kość. Może się zamyśliła… Jest mi głupio, bo to ja miałam wczoraj zamknąć. To ja miałam drugą zmianę, ale Zoey została za mnie…

Krzywię się, kiedy stojąca przede mną szefowa podnosi głos, najwyraźniej tracąc cierpliwość:

– Nie przyznajecie się? Świetnie! To obie wylatujecie! Zwalniam was!

Unoszę brwi. Ona chyba żartuje… Mrugam otępiale, będąc w szoku. Czy ja właśnie straciłam pracę za niewinność?

Przez złość, jaka mnie ogarnęła, krew w moich żyłach zaczyna szybciej płynąć. Prostuję się, już szykując się na kłótnię, ale wtedy rozlega się przeraźliwy płacz Zoey.

– Proszę… Proszę tego nie robić… – chlipie w rozpaczy. – Ja nie mogę stracić pracy… Mam chorą mamę na utrzymaniu. Kredyt!

– To już nie mój problem! – burczy szefowa. – Trzeba było myśleć wcześniej! Ja właśnie straciłam cały swój dobytek! I to nie ze swojej winy, tylko z winy którejś z…

Nie mogę tego dłużej słuchać.

– To ja nie zamknęłam. – Słowa same wymykają mi się z ust. Od razu zyskuję uwagę szefowej, która przygląda mi się ze złością spod przymrużonych powiek. Zauważam bladość na twarzy koleżanki i niedowierzanie widoczne w jej spojrzeniu. – Musiałam zapomnieć. Zoey jest niewinna.

– Zapłacisz mi co do centa za wszystkie poniesione szkody i remont!

Nie reaguję już w żaden sposób. Wiem, że postąpiłam słusznie. Lubiłam tę robotę, ale po tej sytuacji na pewno żywiłabym urazę do szefowej za to, jak nas potraktowała. Zoey nie może sobie pozwolić na utratę pracy, a ja poszukam czegoś innego. Przecież zawsze daję sobie jakoś radę. Tak będzie i tym razem.

Czy w chwili, gdy postanowiłam zgrywać superbohaterkę i wspaniałomyślnie wzięłam na siebie winę, pomyślałam, co będzie, kiedy moja matka dowie się o tym, że straciłam pracę? Nie. Czy ponoszę teraz nieprzyjemne konsekwencje tej decyzji? Tak.

Przymykam powieki i tłumię jęk rezygnacji, gdy słyszę wywód mamy.

– I co ty teraz zrobisz? Gdzie znajdziesz pracę? Mówiłam, trzeba było od razu zacząć pracować w zawodzie, ale ty się uparłaś i nie chciałaś mnie słuchać! Widzisz, jak skończyłaś?!

Mama wie jedynie, że ktoś zdemolował kwiaciarnię, w której pracowałam. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę zostałam zwolniona. Wtedy to dopiero by lamentowała. Jednak jej sugestie, że gdybym pracowała w zawodzie, czyli jako księgowa, uniknęłabym takiej sytuacji, są bezsensowne. Biuro też wandale mogliby zdemolować.

Wbijam łopatę w zaspę i poprawiam telefon przy uchu. Nie dostaję szansy, by się obronić, bo mama jak zawsze pod wpływem emocji dostała słowotoku.

– Boże, jak to dobrze, że masz Jamesa! Módl się, dziecko, by cię teraz nie zostawił! Najlepiej bierz się do roboty i zajdź jak najszybciej w ciążę. Ciężarnej chyba nie zostawi?

Rozdziawiam szeroko usta.

– Mamo, czy ty siebie słyszysz? – oburzam się, a moja złość narasta. – Nie wierzę, że naprawdę to powiedziałaś. Co jest z tobą nie tak?

– Myślę przyszłościowo w odróżnieniu od ciebie! Jak sobie poradzisz bez pracy? Chcesz, tak jak ja i twój ojciec, ledwo wiązać koniec z końcem? Trzymaj się Jamesa, bo on zapewni ci godne życie.

Nie, to są jakieś kpiny. Jej już całkiem padło na głowę.

– Yhym, czyli nieważne, czy kocham faceta, czy nie, najważniejsze, by był bogaty?

– Ja w twoim wieku nie miałam tyle szczęścia, a tobie trafił się mężczyzna marzeń. Proszę cię, chociaż tego nie zepsuj.

Aż się we mnie gotuje, ale równocześnie czuję nieprzyjemny ucisk w piersi. Dla matki jestem życiową porażką, bo choć skończyłam studia, nie pracuję w zawodzie, nie mam męża, a ona przecież w wieku dwudziestu pięciu lat urodziła już trzecie dziecko. W dodatku jestem niepoważna i bujam w obłokach, bo zamiast twardo stąpać po ziemi, ja planuję spełniać jakieś głupie marzenia.

Rozłączam się, nim zdąży powiedzieć coś jeszcze, co sprawi, że stracę panowanie nad sobą. Ale chyba już nie kontroluję swoich reakcji, bo z głośnym okrzykiem irytacji ciskam komórką daleko przed siebie. Zaraz potem warczę pod nosem na własną porywczość, bo dociera do mnie, co zrobiłam. Wrzuciłam telefon w zaspę.

Zaczynam go szukać w miejscu, gdzie chyba upadł. Mimo rękawic mam już przemarznięte dłonie, bo od godziny odśnieżam ogród państwa Hale’ów. Wszystko jest pokryte tym białym gównem, przez co nie mogłam rozładować nerwów w kontakcie z roślinami. Dlatego chwyciłam za łopatę i postanowiłam wyżyć się w inny sposób, by pozbyć się rozsadzającej mnie od środka złości.

– Aria, złociutka – dociera do mnie głos rozbawionej Cynthii. – Czy to jakaś nowa metoda odśnieżania? Ręcznie?

Spoglądam w stronę domu i w otwartym oknie dostrzegam matkę Jamesa.

– Nie, to tylko moja głupota. – W końcu odnajduję komórkę, podnoszę ją i pokazuję Cynthii.

– Może wróć już do środka? Na pewno zmarzłaś. Zrobię ci gorącą czekoladę, co ty na to?

Mimo parszywego nastroju na moje usta wypływa uśmiech. Jestem dla Cynthii obcą osobą, ale ona traktuje mnie niczym córkę. Inaczej niż moja matka, nie zrobiła mi wykładu po tym, jak się dowiedziała o sytuacji z kwiaciarnią, wręcz przeciwnie, podnosiła mnie na duchu. A tego właśnie potrzebowałam – usłyszeć coś, co mnie nie zdołuje, tylko pocieszy i przekona, że utrata pracy to nie koniec świata.

Ostatnie dni były dla mnie niezwykle stresujące. Nie ukrywam, przerażała mnie perspektywa poniesienia kosztów remontu kwiaciarni. Nawet gdybym poświęciła wszystkie oszczędności z ostatnich kilku lat, nie byłoby mnie na to stać. Moim ratunkiem ponownie okazał się James. Nie prosiłam go o nic, ale mnie z tym nie zostawił. Jego prawnik skontaktował się z moją byłą szefową. Doszli do porozumienia albo po prostu czymś ją nastraszył, używając mocnych argumentów, bo wszystkie oskarżenia zostały z dnia na dzień wycofane. Pracy jednak nie udało mi się odzyskać, ale to nawet lepiej. Nie wyobrażam sobie, bym miała dalej pracować dla tej kobiety po tym, jak mnie potraktowała.

Pojawił się do tego kolejny problem: brak ofert. Byłam we wszystkich kwiaciarniach w Portland i nikt nie szukał pracownika. Jak na złość natrafiłam za to na kilka propozycji dla księgowej, ale nawet nie brałam pod uwagę pracy w zawodzie. Już wolałabym zapieprzać w magazynie albo pracować dla Jamesa. Obiecałam sobie, że nie dam matce satysfakcji. Do końca życia by mi wypominała, że miała rację. Bo przecież ona zawsze wie najlepiej i od początku mówiła, że robota za biurkiem to dla mnie idealne rozwiązanie.

Mimo to nie tracę pogody ducha. Coś na pewno uda mi się znaleźć. Jestem bezrobotna dopiero od kilku dni i zgromadziłam jakieś oszczędności. Mam za co żyć.

– Proszę, okryj się – zwraca się do mnie Cynthia, kiedy wchodzę do kuchni i pocieram dłonie, by się rozgrzać. Uśmiecham się do niej z wdzięcznością, gdy podaje mi gruby koc. – Nie chcę, żebyś się przeziębiła. Czekolada zaraz będzie gotowa.

Opatulam się szczelnie milusim materiałem i siadam na jednym z krzeseł przy wyspie kuchennej.

– Gdzie James? – dopytuję, bo nie widziałam go, odkąd tutaj przyjechaliśmy. W sumie nic dziwnego, skoro niemal od razu poszłam wyładować się podczas odśnieżania.

– W gabinecie George’a. Musiał wykonać kilka telefonów służbowych.

Kiwam głową. Ten człowiek non stop pracuje. Ale dzisiaj specjalnie wyszedł wcześniej z firmy, bo usłyszał w czasie rozmowy ze mną, że jestem w kiepskim nastroju.

– Moja mama robiła mi czekoladę, kiedy coś mnie trapiło albo byłam smutna – oznajmia Cynthia, rozlewając parujący napój do dużych kubków. Po chwili podaje mi jeden z nich i zajmuje miejsce po przeciwnej stronie wyspy. – Siedziałyśmy i rozmawiałyśmy, a gdy w kubku ukazywało się dno, czułam się znacznie lepiej. Obiecałam sobie kiedyś, że będę robić podobnie ze swoimi dziećmi. I tak też było. Zawsze robiłam chłopcom czekoladę, kiedy mieli gorszy dzień.

Uśmiech sam formuje mi się na ustach, gdy Cynthia wspomina o swoich synach. Ciepły kubek przyjemnie ogrzewa mi dłonie.

– Dla nich to była uciecha, bo starałam się ograniczać im słodycze – kontynuuje kobieta, uśmiechając się delikatnie. – Za każdym razem prosili o dolewkę, a ja nie odmawiałam, bo przy odpowiedniej ilości gorącej czekolady wszystko mi wyśpiewywali. A przynajmniej James. Asher nie był aż tak skory do zwierzeń, zresztą pozostało mu to do dzisiaj.

– Nadrabia za to dzieleniem się informacjami – żartuję.

Ze zdziwieniem zauważam, że na wzmiankę o Ashu nie czuję już aż tak dokuczliwego bólu jak wcześniej. Pozostała tęsknota, jakby brakowało mi obecności kogoś, kto do niedawna był cały czas blisko.

– Masz rację – zgadza się ze mną Cynthia. – Zadziwia mnie czasem, skąd on tyle wie. Od dziecka interesował się różnymi ciekawostkami ze świata. Kiedy chłopcy byli mali, czytałam im co wieczór do snu. Pewnego razu Asherowi tak spodobała się encyklopedia dla dzieci Świat bez tajemnic, że potem nie chciał już żadnych dziecięcych książeczek. Po tym, jak nauczyłam go czytać, pochłaniał sam książkę za książką. Nie nadążałam z zamawianiem nowych, bo tak szybko mu to szło – parska śmiechem, ale zaraz poważnieje. W jej oczach pojawia się nostalgia. – Lubię wracać wspomnieniami do tamtych chwil. Asher bardzo późno zaczął mówić. Długo był wycofany, nieufny. Dzięki wspólnemu czytaniu bardziej się otworzył. Zdobyłam jego zaufanie, co wiele dla mnie znaczyło.

Staram się bezgłośnie przełknąć czekoladę, bo w kuchni zapada cisza. Przyjemna rozmowa niespodziewanie nabrała ciężkiego tonu.

Cynthia koncentruje na mnie wzrok, a w jej oczach dostrzegam niepewność.

– Pewnie nie wiesz, ale Ash nie jest moim… – zaczyna ostrożnie.

– Wiem – wchodzę jej w słowo i powoli odstawiam kubek na blat, starając się nie porysować błyszczącej powierzchni. – Powiedział mi.

Niepewność widoczna jeszcze chwilę temu na twarzy kobiety znika zastąpiona autentycznym zdziwieniem.

– Naprawdę?

Nie spodziewała się, że znam prawdę? To aż taka tajemnica? Wszystkiego dowiedziałam się od Ashera. Z Jamesem nigdy nie poruszałam tego tematu, więc nie jestem pewna, jakie podejście ma do tego reszta rodziny.

Zaczynam się stresować pod spojrzeniem Cynthii. Niepotrzebnie się przyznałam. Może to temat tabu? Może tacy bogaci i szanowani ludzie ukrywają prawdę, bo to hańba mieć nieślubne dziecko, i to z kobietą, która często spotykała się z różnymi mężczyznami?

Pogodny uśmiech, który wypływa na twarz Cynthii, wywołuje we mnie konsternację.

– Musi darzyć cię ogromnym zaufaniem, skoro ci o tym powiedział. Asher bardzo nie lubi rozmawiać na ten temat.

Mrugam powoli. Ta informacja sprawia mi radość i równocześnie wywołuje nieprzyjemny ucisk w piersi.

– Niesłusznie uważa to za powód do wstydu i od samego początku czuł się przez to gorszy od Jamesa – mówi Cynthia, kręcąc delikatnie głową. – Jakby był mniej nasz, skoro urodziła go inna kobieta. Nieważne, ile razy go zapewnialiśmy, że wcale tak nie myślimy, a ja kocham go dokładnie tak samo jak Jamesa.

Przełykam z trudem czekoladę, bo nagle nie czuję już jej słodyczy. Tego nie wiedziałam. Asher przez całe życie uważał się za gorszego od Jamesa? A teraz jeszcze ja jestem z jego bratem…

– Kocham go jak własnego syna – opowiada dalej Cynthia, a zmartwienie w jej głosie mówi mi, że ten temat jest dla niej bolesny. – Nigdy nie faworyzowałam żadnego z nich i zawsze traktowaliśmy Jamesa i Ashera tak samo. Mimo to Ash i tak uważa, że nie powinien należeć do naszej rodziny. Dlatego się nie zgodził, gdy George zaproponował, by chłopcy razem prowadzili firmę. Twierdzi, że na to nie zasługuje.

Jak przez mgłę przypominam sobie rozmowę z Jamesem. Powiedział coś podobnego do tego, co teraz wyznała mi jego mama. Asher nie poszedł w ślady starszego brata nie dlatego, że nie chciał zajmować się rodzinną firmą, on po prostu uważał, że nie należą mu się takie przywileje.

– Ani razu nie nazwał mnie mamą – szepcze Cynthia z żalem, który wywołuje kolejne bolesne ukłucie w moim sercu.

Utwierdzam się w przekonaniu, że jest dobrą i godną podziwu osobą. Nie każdy potrafiłby pokochać tak szczerze i głęboko nie swoje dziecko. Wychować je i troszczyć się o nie… A Cynthia umiała, mimo wiedzy, że matką Asha jest kobieta, z którą jej mąż się przespał, gdy byli w separacji…

– Ale myśli o tobie jak o swojej mamie – zapewniam, czując, że muszę to powiedzieć. – Darzy cię ogromnym szacunkiem i za każdym razem, kiedy o tobie mówi, to w samych superlatywach. Jest ci wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiłaś, i kocha cię jak prawdziwą i jedyną mamę.

Cynthia patrzy na mnie z uwagą, przez co wiem, że trafiają do niej moje słowa.

– Nie zmyślam, by cię pocieszyć. Asher naprawdę tak powiedział – dodaję.

– Nawet nie wiesz, jak mnie to raduje. – Kobieta chwyta się za serce i wzdycha, a potem posyła mi pełen wdzięczności uśmiech. Jest naprawdę poruszona. – Cieszę się, że James cię spotkał. Widzę, jak go uszczęśliwiasz, jak dzięki tobie w jego życiu w końcu jest coś więcej niż tylko praca w firmie. A teraz jeszcze się okazuje, że Asher opowiedział ci o swojej przeszłości, choć nigdy wcześniej nikomu o niej nie mówił. Wiele znaczysz dla obu moich synów.

Ostatnie zdanie Cynthii sprawia, że moje serce na moment zamiera, by sekundę później zacząć szybciej bić. Biorę głęboki oddech, bo robi mi się ciężko na duszy. Gdyby tylko wiedziała, jak rozpoczęła się moja znajomość z Ashem i co nas łączyło, zapewne nie byłaby dla mnie taka miła.

– No patrz, to ty miałaś się wygadać, a tu ja prawie płaczę ze wzruszenia – żartuje kobieta, przez co atmosfera odrobinę się rozluźnia.

– Ja też jestem raczej z tych mało wylewnych osób – wyznaję i unoszę wyżej pusty kubek. – Wystarczyła mi czekolada.

– Nic się nie martw. – Cynthia sięga ponad blatem i ujmuje moją dłoń we wspierającym geście. – James odpowiednio się wszystkim zajmie. Wychowałam swoich chłopców nie tylko na dżentelmenów, ale przede wszystkim na odpowiedzialnych mężczyzn, którzy nigdy nie zostawią bliskich w potrzebie.

Przeglądam kolory farb na wzorniku, aż w końcu trafiam na idealny odcień o nazwie „kawa z mlekiem”.

– Ten będzie pięknie wyglądał w kontraście z zielenią roślin – zapewniam, potakując przy tym samej sobie. Oczami wyobraźni już widzę ten efekt.

– Proszę zapisać – zwraca się do pracownika James, a mężczyzna od razu notuje.

Jesteśmy właśnie w sklepie z farbami i pomagam swojemu chłopakowi wybrać odpowiednie kolory do lokalu w jednym z nowo powstałych budynków należących do Hale Inn. James będzie wynajmował przestrzeń na parterze kobiecie, która – jak się okazało – postanowiła założyć kwiaciarnię. Wielka szkoda, że budynek jest jeszcze w stanie surowym i trochę potrwa, zanim zakończą się wszystkie prace, bo od razu uderzyłabym do tej osoby z pytaniem, czy nie poszukuje przypadkiem pracownika.

– Wszystkie ściany w jednym kolorze czy może jedna w innym dla urozmaicenia? – dopytuje James, kiedy przechadzamy się wzdłuż alejki z wizualizacjami wykończonych pomieszczeń.

Mój chłopak jest tak uczynny, że postanowił pomóc w aranżacji lokalu, bo przyszła właścicielka kwiaciarni jest chwilowo poza krajem i ma wrócić dopiero za kilka tygodni. Trochę się zdziwiłam, że zajął się tym osobiście i jeszcze mnie prosił o pomoc. Zamierzałam nawet zacząć dopytywać, czy przypadkiem nie mam o co być zazdrosna, ale szybko wyrzuciłam ten pomysł z głowy. James po prostu taki jest.

Zatrzymuję się przy ścianie, na której zostały umieszczone próbki kamienia i cegieł.

– Hmm… Plus jedna ceglana ściana – odpowiadam na pytanie Jamesa, mrużąc oczy z namysłem. Ostatecznie wskazuję cegłę w kolorze brązu wpadającego w czerwień. – O, taka jak tutaj.

James wydaje pracownikowi polecenie, by to zapisał, po czym idziemy dalej.

– A jakie meble? Drewno czy stal?

Wzruszam ramionami.

– To już zależy, co woli ta kobieta.

– Dała mnie i budowlańcom wolną rękę. Co ty byś wybrała?

Nawet nie muszę się zastanawiać. Od lat marzę o własnej kwiaciarni w takiej kolorystyce.

– Jasne drewno i metalowe kwietniki, które będą przymocowane do ścian.

Gdy w końcu udaje nam się wszystko ustalić, a James finalizuje zamówienia, wsiadamy do mercedesa zaparkowanego przed budynkiem.

Marzę już tylko o kąpieli i położeniu się w ciepłym łóżku. Dzisiaj znów szukałam nowych ofert pracy, a potem przeszłam się po sklepach, bo liczyłam, że może akurat gdzieś kogoś potrzebują. No niestety. Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to naprawdę będę musiała zacząć pracować jako księgowa. Takie mam wykształcenie, ale już na pierwszym roku studiów znienawidziłam ten kierunek.

– Nie jedziemy do mnie? – dziwię się, bo w pewnym momencie zauważam, że jesteśmy w innej części miasta.

– Podjedziemy w jeszcze jedno miejsce.

Nie protestuję, domyślam się, że to sprawy firmowe. Na czas zimy niestety musiałam schować swój rower do piwnicy, więc teraz korzystam z komunikacji miejskiej albo, tak jak dzisiaj, wożę się w wygodnym aucie Jamesa. Nie zamierzam narzekać.

Po kilku minutach zatrzymujemy się na wolnym miejscu na parkingu, a na widok nazwy ulicy przygryzam nerwowo wargę. Niedaleko była budowa, którą miałam przyjemność odwiedzić z Asherem. To wtedy wylałam na siebie farbę, a on pomagał mi ją zmyć, przez co doszło między nami do niewielkiego zbliżenia. Na wspomnienie tamtych chwil nadal oblewa mnie gorąco.

– Potrzebuję na moment twojej chusty – informuje James, na co otwieram szerzej oczy.

Że co?

Mężczyzna wskazuje na moje włosy, które dzisiaj rzeczywiście związałam chustą. Robię pytającą minę.

– Zawiążę ci nią oczy, bo mam dla ciebie niespodziankę – wyjaśnia z szerokim uśmiechem.

– Czym sobie zasłużyłam?

Sięga po moją dłoń i składa na niej pocałunek.

– Byciem moją ukochaną dziewczyną.

Parskam cicho, ale już bez dalszych pytań rozwiązuję chustę i mu ją podaję. Mężczyzna zasłania mi oczy, po czym pomaga wysiąść z samochodu. Prowadzi mnie przez kilka minut w tylko sobie znanym kierunku. Czuję się niepewnie, idąc w ciemno, i kilkukrotnie się potykam, ale James trzyma mnie mocno i nie pozwala mi się przewrócić.

Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, docieramy na miejsce. Mój chłopak obejmuje mnie od tyłu i szepcze mi wprost do ucha:

– Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła. Pragnę jedynie twojego szczęścia, myszko.

Zdziwiona jego słowami wstrzymuję oddech, gdy zaczyna rozwiązywać chustę. Materiał opada, a wtedy dostrzegam przed sobą drzwi. Przez szerokie okno wystawowe widzę białe ściany, w środku niczego nie ma.

James podnosi moją dłoń i podaje mi klucz.

– Od teraz to miejsce należy do ciebie.

Mrugam. Jeden raz, drugi. Cisza. Mój mózg próbuje pojąć to, co właśnie usłyszałam.

– C-co? – wyduszam z trudem.

James mnie obejmuje i czule całuje w czoło. Chyba zauważa, że jestem w szoku, bo ujmuje moją twarz, bym spojrzała mu w oczy.

– Jesteś właścicielką tego lokalu. W końcu możesz spełnić swoje największe marzenie i urządzić tutaj kwiaciarnię.

Rozglądam się po wnętrzu lokalu, który od tej pory ma należeć do mnie, i pierwszy raz od dawna brakuje mi słów. Chyba nawet nie wiem, co czuję w tym momencie. Mam pustkę w głowie. Albo po prostu jestem w szoku.

Patrzę na białe ściany, drewnianą podłogę i szerokie okna, które sięgają od podłogi do sufitu. Wnętrze jest dzięki temu jasne, wręcz idealne dla roślin. Koncentruję się na widoku – główna ulica, ruchliwa, sporo budynków, sklepów i restauracji dookoła. Tutaj na pewno przychodziłoby o wiele więcej klientów niż do kwiaciarni, w której do niedawna pracowałam. Nie narzekałabym na nudę i słaby obrót.

Przełykam ciężko ślinę, świadoma, gdzie popłynęły moje myśli. Otwarcie w tym miejscu własnej kwiaciarni byłoby szczytem moich marzeń. Czymś nieosiągalnym. A teraz to miałoby się ziścić? Stać rzeczywistością? To przecież nie wpisuje się w moje podejście do życia… a ambicje, potrzeba niezależności? Nie powinnam się zgadzać, nie powinnam przyjmować tak kosztownego prezentu. Ale… dlaczego miałabym zrezygnować z czegoś, o czym marzę od kilku lat? Czy zawsze muszę się unosić dumą i być samodzielna, samowystarczalna za wszelką cenę? Czy nie zasłużyłam na szczęście, które mam na wyciągnięcie ręki? A właściwie już mam je w ręku, bo w zaciśniętej dłoni trzymam kurczowo klucz, którym otworzyłam lokal. MÓJ LOKAL.

Serce mi przyspiesza na samą myśl o tym. Teraz to dopiero mam mętlik w głowie.

Mrugam kilkukrotnie, odganiając kuszące wizje, w których pracuję w tym miejscu i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Robię głęboki wdech, by wziąć się w garść. Stojący obok James cały czas bacznie mnie obserwuje i wyczekuje mojej reakcji, a ja od kilkunastu minut zachowuję pokerową twarz. Już mam na niego spojrzeć i się odezwać, ale mój wzrok zatrzymuje się na budynkach po drugiej stronie ulicy. A konkretnie na restauracji o nazwie The Willow Tree. Zamieram. To jest ta knajpa, w której kiedyś byłam z Asherem. Zabrał mnie tam na lunch, zanim pojechaliśmy na budowę. Wychodząc z restauracji, zauważyłam kwiaciarnię. Podeszłam do niej, bo tak bardzo spodobała mi się z zewnątrz…

Krew w moich żyłach zaczyna szybciej płynąć. Jeszcze raz rozglądam się po wnętrzu lokalu. To ta sama kwiaciarnia… Wypuszczam drżący oddech spomiędzy spierzchniętych warg, nie wiedząc, co o tym myśleć. Niemożliwe, by to był przypadek.

– Ja… – Muszę odchrząknąć. – Znam to miejsce. Tutaj była kiedyś kwiaciarnia.

Czuję na sobie wzrok Jamesa i kątem oka widzę, że się uśmiecha.

– Tak, to prawda.