Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
41 osób interesuje się tą książką
Słodko-gorzka historia o nieśmiałej dziewczynie i zbuntowanym chłopaku
Dla piętnastoletniej Nellie Jones szkoła to prawdziwe piekło. Nikt jej nie lubi i dziewczyna od lat jest obiektem drwin i okrutnych żartów, przez które boryka się z nieśmiałością oraz problemami w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami. Jedyną ucieczką są dla niej książki, które pochłania jedna za drugą. Oprócz czytania Nellie uwielbia również śnieg i wszystko, co ma związek ze świętami. Zima to jej ulubiona pora roku, bo to właśnie wtedy wszystko pokrywa biały puch, a budynki i ulice są pięknie ozdobione świątecznymi dekoracjami.
Zbliżająca się zima będzie jednak inna. Mama dziewczyny oznajmia, że czeka je miesięczny wyjazd do San Francisco, do domu nowego partnera kobiety. Dla Nellie to niemal koniec świata, bo nie wyobraża sobie spędzić świąt w miejscu, gdzie nawet nie sypie śnieg!
Co gorsza, okazuje się, że partner mamy ma syna – siedemnastoletniego Kadena, który wcale nie jest zadowolony z przyjazdu nowych lokatorek, o czym otwarcie je informuje już pierwszego dnia. Nellie szybko się przekonuje, że chłopak nie żartował i naprawdę chce uprzykrzyć im pobyt w Kalifornii.
Zarówno Nellie, jak i Kaden nie przypuszczają jednak, że ich słowne potyczki i wzajemna niechęć z czasem przerodzą się w nieco inne uczucie. Problem w tym, że nie mogą sobie na nie pozwolić. W końcu wkrótce mogą zostać przyszywanym rodzeństwem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 704
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Kamila Mikołajczyk
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Redakcja: Beata Buko
Korekta: Beata Stefaniak-Maślanka
Skład DTP: Anna Hat – Zyszczak.pl
Przygotowanie wersji elektronicznej: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki: Ewa Popławska, Angelika Karaś
Druk: Abedik SA
Wydanie I
Andrychów 2023
ISBN: 978-83-963885-6-8
Wydawnictwo Inspire
Kamila Mikołajczyk-Jasica
E-mail: [email protected]
Powieść ta jest wyłącznie fikcją literacką.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci
lub zdarzeń jest przypadkowe.
Dedykuję tę książkę każdej osobie, która była kiedyś wyśmiewana.
To, co myślimy o sobie, jest istotniejsze niż to, co myślą o nas inni.
Nigdy nie przestawaj w siebie wierzyć.
Mariah Carey – All I Want for Christmas Is You
Shakin’ Stevens – Merry Christmas Everyone
Queen – The Show Must Go On
Wham! – Last Christmas
Aerosmith – I Don’t Want to Miss a Thing
Dean Martin – Let It Snow
Melanie Martinez – Soap
Mariah Carey – Hero
Scorpions – Wind of Change
Arctic Monkeys – I Wanna Be Yours
Sting – Shape of My Heart
Scorpions – Still Loving You
The Rolling Stones – (I Can’t Get No) Satisfaction
Guns N’ Roses – Don’t Cry
The Police – Every Breath You Take
The Beatles – Let It Be
Harry Styles – As It Was
Sia – Snowman
Nirvana – Come As You Are
Foreigner – I Wanna Know What Love Is
Richard Marx – Right Here Waiting
Led Zeppelin – Stairway to Heaven
Bon Jovi – Always
Eagles – Hotel California
R.E.M. – Losing My Religion
Queen – Another One Bites the Dust
John Legend – All of Me
Arctic Monkeys – Do I Wanna Know
Pixies – Where Is My Mind
Ruth B. – Dandelions
Mam wrażenie, że życie każdego z nas składa się z momentów. Tych, które odegrały istotną rolę, wywołały radość albo cierpienie. Tych, które odcisnęły piętno na psychice i pod których wpływem nieodwracalnie się zmieniliśmy.
To one kształtują nasz charakter.
Pierwszym takim momentem, który diametralnie wpłynął na dalszy rozwój mojego życia, był dzień, gdy wylał się na mnie wrzątek. Nigdy więcej nie poczułam tak mocnego cielesnego bólu jak w tamtej chwili. Ta sytuacja odegrała najbardziej znaczącą rolę w moim życiu, bo pociągnęła za sobą szereg trwających do dzisiaj konsekwencji.
Moment, gdy po raz pierwszy zostałam wyśmiana przez rówieśników, już na zawsze wyrył ślad w mojej psychice. Ktoś pewnie powiedziałby, że czas leczy rany, a pierwszy raz boli najbardziej. Nie w moim przypadku. Nadal o wszystkim pamiętam, a jednorazowy żart koleżanek i kolegów z przedszkola przeobraził się w wieloletnie szykanowanie.
Nigdy nie zapomnę też momentu, kiedy mój ojciec z dnia na dzień oznajmił mamie, że ma kochankę, która spodziewa się jego dziecka. Zaraz potem zażądał rozwodu i kazał nam opuścić jego dom w ciągu trzech dni. Tak, jego dom, bo wszystko, co mieliśmy, było zapisane wyłącznie na niego. Cóż, mama nie spodziewała się, że wyszła za mąż za człowieka pozbawionego honoru i sumienia, przez co po rozwodzie została z niczym. Podziwiam ją, że wtedy się nie załamała. Ale chyba nie miała na to czasu. Musiała zacisnąć zęby i jak najszybciej znaleźć dla nas nowe lokum, a dla siebie dodatkową pracę.
Za to do tych przyjemniejszych momentów na pewno zaliczę wszystkie chwile, gdy mama stawała po mojej stronie, broniąc mnie przed całym światem. Zawsze mogę na nią liczyć, jest dla mnie jak najlepsza i jedyna przyjaciółka. Śmiałyśmy się do rozpuku, kiedy mojego ojca potrąciło auto. Na jego szczęście przeżył, ale my z mamą i tak urządziłyśmy sobie tamtego dnia imprezkę i co chwilę wznosiłyśmy toast, stukając się przy tym kubkami z gorącą czekoladą. To wspomnienie chyba już zawsze będzie wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
Mogę wymienić jeszcze jeden moment, który zaważył na moim życiu. Dzień, gdy poznałam Kadena. Tak właściwie początek naszej znajomości nie był zbyt przyjemny, bo on zachowywał się jak największy buc. Ale kiedy już zrozumiałam, co jest tego powodem, przekonałam się, że jesteśmy tacy sami. Oboje nosiliśmy w sobie ból i poczucie skrzywdzenia, tylko każde z nas radziło sobie z tym na swój własny sposób.
To jedno nas łączyło, ale dzielących nas różnic było o wiele więcej. Kaden to buntownik, który często wymyka się z domu, ja jestem nieśmiałą introwertyczką, która zbyt często zamyka się w pokoju, by móc książkami odgrodzić się od świata. On otacza się ludźmi i potrafi postawić na swoim. Ja unikam innych i nie jestem w stanie obronić nawet samej siebie. On jest lubiany przez wszystkich, choć ma się za najgorszego. Mnie nie lubi nikt, choć wiem, że jestem dobrym człowiekiem. Ale przede wszystkim różnimy się tym, że ja obwiniam wszystkich dookoła, a on jedynie siebie.
Mimo tego wszystkiego Kaden już na zawsze pozostanie dla mnie tym chłopakiem, który pomógł mi wyjść ze strefy komfortu i sprawił, że zaakceptowałam siebie na nowo. A ja dla niego będę tą dziewczyną, dzięki której zrozumiał, że nie jest niczemu winny, i która obudziła w nim dawną pasję.
Popełniliśmy tylko jeden błąd. Zakochaliśmy się w sobie, chociaż nie powinniśmy nic do siebie czuć.
Wkrótce będziemy przecież przyszywanym rodzeństwem.
Wchodzę do klasy i ze wzrokiem wbitym w podłogę przechodzę do swojej ławki. Wzdycham z ulgą, gdy nikt nie zwraca na mnie uwagi, każdy jest zajęty rozmową. Jeszcze nie ma wszystkich, bo do rozpoczęcia zajęć zostało piętnaście minut. Wyjmuję z torby podręcznik i zeszyt, postanawiając przejrzeć notatki z poprzednich lekcji. Wolę być pewna, że wszystko umiem. Dzięki temu nie dam nikomu więcej powodów do kpin w sytuacji, gdyby profesor wezwał mnie do odpowiedzi pod tablicę. Chociaż dla nich to i tak bez różnicy, zawsze znajdą jakiś pretekst.
Powtarzam zapisany materiał, ale kątem oka rejestruję moment, gdy do klasy wchodzi znienawidzona przeze mnie święta trójca: Charlotte, Ava i Connor. Automatycznie staję się czujna i spinam się lekko. Na szczęście mijają mnie i zajmują miejsca w swoich ławkach, które stoją obok siebie w ostatnim rzędzie. Zawsze tak siadają, na każdych zajęciach, które mamy razem. Uważają się za elitę naszego rocznika.
– William zaprosił mnie do Francji – słyszę za sobą wyniosły głos Charlotte. Specjalnie podniosła ton, by jej słowa dotarły do wszystkich. – Spędzimy święta w Paryżu.
Charlotte już rok temu zaczęła się z nim spotykać. William był wtedy w ostatniej klasie, a teraz studiuje na jednej z francuskich uczelni. Ale jak dla mnie ta ich relacja już w szkole nie wyglądała zbyt dobrze. Will obmacywał Charlotte w każdej nadarzającej się sytuacji, tylko że to samo robił za jej plecami z innymi dziewczynami. Każdy o tym wiedział, pewnie nawet sama Charlotte, ale ona najwyraźniej wolała to tolerować, byle tylko móc się pochwalić, że ma chłopaka z ostatniej klasy. Kretynka.
Wiem, że nie powinnam czuć satysfakcji, ale wtedy naprawdę cieszyłam się, że spotkał ją taki los. Zasłużyła na to.
– Ale romantycznie! – zachwyca się siedząca tuż za mną Chloe.
– Rodzice ci pozwolą? – dopytuje Madison, nie kryjąc zdziwienia. – Nie masz jeszcze nawet szesnastu lat.
Charlotte momentalnie się oburza:
– Spróbowaliby mi na coś nie pozwolić! Zresztą ja ich nigdy nie pytam o pozwolenie, bo mogę robić, co chcę.
– Przynajmniej ma chłopaka, nie to co wy – staje w obronie przyjaciółki Ava, a zaraz potem to samo robi Connor:
– Na was to żaden nigdy nie spojrzy.
Po klasie roznosi się śmiech, kiedy wszyscy udają rozbawienie z obawy, że nasza trójca skieruje na nich swój gniew. Każdy woli zachować dla siebie swoje zdanie na ten temat, ludzie nie chcą się im narazić. Charlotte, Ava i Connor potrafią być wredni.
Chwilę później już wiem, że mój brak reakcji został przez nich zauważony.
– Ej, Zombiara! – zwraca się do mnie prześmiewczym tonem Connor. – Mówię do ciebie!
Nie reaguję, udaję, że nie słyszę, choć śmiech reszty klasy wkrada mi się do umysłu i sprawia, że czuję coraz większą gulę w gardle. Serce zaczyna mi szybciej bić, gdy obrywam czymś w głowę. Nie bolało, bo to pewnie zwinięta papierowa kulka, ale wystarczyło, bym spięła się ze strachu. Co tym razem wymyślą?
Przełykam ciężko ślinę, gdy słyszę zbliżające się kroki. Mam wzrok cały czas utkwiony w notatkach, ale widzę, jak Charlotte zatrzymuje się obok mojej ławki. Dziewczyna wyrywa mi zeszyt i ciska nim przez całą klasę. W sali znowu rozlega się śmiech.
– Głucha jesteś? – pyta, opierając dłonie na brzegu ławki i mierząc mnie z góry pełnym wyższości spojrzeniem. – Connor cię wołał.
Nie odpowiadam, to i tak nie ma żadnego sensu. Po prostu patrzę w przestrzeń przed sobą i odliczam w myślach, czekając, aż to się skończy. Już dawno przekonałam się, że jakiekolwiek moje tłumaczenia zawsze tylko pogarszają sytuację, bo jeszcze bardziej ich nakręcają.
– Nie pogratulujesz mi wyjazdu do Francji? Pewnie mi zazdrościsz. Ciebie nikt nigdy nie zaprosi na taki wyjazd. A wiesz dlaczego? – Charlotte nachyla się w moją stronę. – Bo z takim szpetnym ryjem nigdy nie będziesz mieć chłopaka.
Staram się zachować kamienny wyraz twarzy, ale jest mi ciężko udawać, że jej słowa nie wywołują bólu. Mam napięty chyba każdy mięsień w ciele, ale to mi nie pomaga uchronić się przed wpływem raniących komentarzy. Czuję, jak prześlizgują się przez pory skóry i zagnieżdżają w moim wnętrzu, coraz bardziej zaniżając moją samoocenę.
– Nikt nie zechce być z Zombiarą.
Zaciskam mocno wargi, by powstrzymać ich drżenie. Gula w gardle staje się już nie do zniesienia, a do oczu cisną mi się łzy. Usilnie walczę, by nie okazać słabości. Oni tylko na to czekają. Uwielbiają doprowadzać mnie do płaczu, jakby to było dla nich wyznacznikiem, że osiągnęli swój cel.
Do sali wchodzi profesor, wybawiając mnie z opresji.
– Charlotte, wracaj do ławki, zaczynamy zajęcia.
Dziewczyna posyła mi ostatni drwiący uśmiech, po czym odchodzi. Wypuszczam ze świstem powietrze, rozluźniając się. Po sali przebiega szmer, gdy profesor nakazuje głośno, by wszyscy otworzyli podręczniki na nowym temacie, który będziemy dzisiaj omawiać. Wykonuję polecenie, choć dłonie nadal mi drżą pod wpływem emocji.
– Wszystko w porządku? – pyta dyskretnie profesor, podając mi mój zeszyt. Musiał go podnieść z podłogi.
Znowu zaciskam wargi, teraz dla odmiany zamiast strachu czując złość. Mam ochotę odpowiedzieć mu, że nic nie jest w porządku, a on, zamiast udawać ślepego, powinien bronić takich uczniów jak ja. Ale wiem, że nigdy tego nie zrobi, tak samo jak żaden z pozostałych nauczycieli, którym zależy na pracy w tej szkole. Matką Charlotte jest dyrektorka, a nasze miasteczko w New Hampshire jest niewielkie i trudno tutaj o stałą posadę. Tym sposobem Charlotte jest nie do ruszenia, bo dyrektorka zwalnia każdego, kto podpadnie jej lub jej córce.
Do końca dnia na szczęście mam spokój. Po zajęciach wychodzę jak zawsze ostatnia z klasy, a idąc korytarzem, trzymam się z tyłu, blisko ściany. Nie chcę rzucać się w oczy. Zostawiam podręczniki w szafce i w końcu opuszczam szkołę. Wzdycham z ulgą, czując, jak mój ściśnięty żołądek powoli się rozluźnia, kiedy tylko znajduję się poza murami budynku. Ale prawdziwy i szczery uśmiech pojawia się na moich ustach dopiero wtedy, gdy przenoszę spojrzenie na biały puch pokrywający wszystko wokół. Uwielbiam zimę. A jeszcze bardziej kocham święta!
Nasz dom już od tygodnia jest ozdobiony dekoracjami, jako jeden z pierwszych w okolicy. Żałuję tylko, że nasi sąsiedzi, podobnie jak my, nie są zbytnio zamożni, więc nikogo nie stać na bardziej wypasione ozdoby, przez co organizowanie konkursu na najlepiej przystrojony dom nigdy nie miało w naszym przypadku sensu. Mimo to ja i tak co rok wymyślam nowe dekoracje, czerpiąc z tego niesamowitą frajdę. Już się nie mogę doczekać, kiedy pojedziemy z mamą po choinkę i przyniesiemy ze strychu wszystkie pozostałe pudła z ozdobami. Jak każdej zimy będziemy razem z mamą stroić wnętrze domu i kleić piernikowe domki, słuchając przy tym świątecznych piosenek i pijąc gorącą czekoladę. Muszę wytrzymać jeszcze tylko dwadzieścia jeden dni chodzenia do szkoły i znoszenia wyzwisk rówieśników, by następnie móc cieszyć się przerwą świąteczną.
Idąc chodnikiem w stronę domu, co chwilę zgarniam dłonią śnieg z gałęzi albo ogrodzeń mijanych domów. Obserwuję z uśmiechem, jak przesypuje mi się między palcami. Powiedzieć, że jestem zimiarą, to jak nic nie powiedzieć. To aż dziwne, że nie urodziłam się zimą, lecz w upalne i duszne lato, ale najwyraźniej pora roku, w której się ktoś narodził, nie decyduje o późniejszych preferencjach pogodowych.
– Nellie!
Spoglądam zaskoczona w kierunku wołającego mnie głosu i zauważam mamę, która zatrzymała się na poboczu drogi i teraz macha mi z entuzjazmem przez boczną szybę.
– Chodź szybko!
Upewniam się, że nic nie jedzie, i przebiegam na drugą stronę jezdni. Wsiadam do auta i posyłam rodzicielce zaciekawione spojrzenie.
– Skończyłaś wcześniej pracę?
Powinna w niej być jak co dzień do późnego wieczora. Mama pracuje jako przedstawicielka handlowa firmy z branży motoryzacyjnej, a w wolnych chwilach dorabia sobie jako krawcowa. To nie są jej wymarzone zawody, ale chwyciła się pierwszej lepszej pracy, jaką udało jej się znaleźć w naszym miasteczku.
– Nie, wzięłam miesiąc urlopu – oznajmia mama z euforią, potęgując tym moje zdziwienie. Rusza i wjeżdża z pobocza na drogę.
– Jak to miesiąc?
Mama szczerzy się z radości, ewidentnie podekscytowana.
– Lecimy do San Francisco! Anthony zaprosił nas do siebie na cały miesiąc! Jutro z samego rana mamy samolot!
W pierwszej chwili jedynie się zapowietrzam, myśląc, że to jakiś żart. Ale nie, mama mówi serio.
– Że co?! – wybucham, wpadając w panikę. – Jak to lecimy? Na miesiąc? Do… do Kalifornii?!
Nie, to nie dzieje się naprawdę. Ja chyba śnię. Kręcę bez przerwy głową, próbując nieudolnie oswoić się z tą informacją. Mama oszalała.
– Ale jak to nas zaprosił? I ty tak po prostu się zgodziłaś?
– A dlaczego nie?
Mam wrażenie, że teraz to ja jestem tą rozsądniejszą. Mama poznała Anthony’ego Mitchella podczas jednego z wyjazdów służbowych, zaledwie trzy miesiące temu. Mężczyzna jest dyrektorem firmy, która również zajmuje się sprzedażą części do samochodów, i mieszka w San Francisco. Przez dzielącą ich odległość on i mama widzieli się tylko dwa razy. Pierwszy raz na tym wyjeździe służbowym, a drugi – gdy Anthony przyleciał do New Hampshire i został w naszym domu na niespełna dwa dni. Może i wydawał się w porządku i od razu było wiadome, że jest zauroczony moją mamą, zresztą ona nim też, ale czy to nie za wcześnie na takie długie odwiedziny?
– Nie uważasz, że to trochę za szybko? – mówię głośno o swoich obawach, pod wpływem zdenerwowania dostając słowotoku. – Widziałaś się z nim tylko dwa razy, a on nagle zaprasza nas na miesiąc na drugi koniec kraju. To, że codziennie ze sobą rozmawiacie, nic nie oznacza, bo kłamać i udawać kogoś innego może każdy. A co, jeśli to jest seryjny morderca? Jakiś psychopata? Albo wywiezie nas gdzieś i sprzeda na organy, albo co gorsza… do domu publicznego? Nie chcę zginąć!
Mama posyła mi łagodne spojrzenie, w czasie gdy ja oddycham urywanie, przeżywając minizałamanie nerwowe.
– Znowu wpadasz w paranoję.
– Przecież ja mam szkołę! – sięgam po ostatni argument, jaki mi pozostaje. Ale mama oczywiście dostaje ataku śmiechu.
– Od kiedy ty tak chcesz chodzić do szkoły, co? Nellie… – Poważnieje, posyłając mi uspokajający uśmiech. – Spójrz na to inaczej. Od jutra będziesz miała aż miesiąc przerwy zimowej. Przez cztery tygodnie nie zobaczysz ani razu parszywej buźki tej żmii Charlotte, nie usłyszysz od nikogo z jej paczki ani jednego krzywdzącego cię słowa i przestaniesz codziennie budzić się z bólem brzucha.
Spuszczam wzrok na swoje dłonie. Mama specjalnie użyła najmocniejszych argumentów, wiedząc, co mnie najprędzej przekona. Mimo obaw mimowolnie zaczynam się nad tym zastanawiać.
– Skarbie… – Mama znowu zatrzymuje się na poboczu drogi, by móc chwycić moją dłoń. – Rozmawiałam już z twoją psycholożką. Ona też uważa, że taki wyjazd dobrze ci zrobi.
Kiedy nie reaguję, mama delikatnie chwyta mnie za podbródek i obraca moją twarz w swoją stronę. Widzę, że w jej niebieskich oczach zbierają się łzy, i czuję bijącą od niej determinację.
– Obiecałam ci, że zrobię wszystko, by wyrwać cię z tego piekła. Wierzę, że tym razem los się do nas uśmiechnie i nasza zła passa wkrótce się skończy. Może już niedługo nie będziemy się nazywać Jones? Anthony jest dla nas szansą. To dobry i wrażliwy mężczyzna, a jak w końcu mi się oświadczy, przeprowadzimy się do niego do Kalifornii. Wyjedziemy z tej dziury i zaczniemy żyć tak, jak powinnyśmy żyć zawsze. Szczęśliwe.
Jej dłoń zaciska się mocniej na moich palcach, a widoczne przed chwilą w jej oczach łzy znikają, zastąpione pewnością siebie i wewnętrzną siłą.
– Ale żeby tego dokonać, potrzebuję twojej zgody. Jesteś w tym ze mną?
Patrzę w oczy mamy, jedynej bliskiej mi osoby, po raz kolejny widząc niezbity dowód jej bezgranicznej miłości do mnie. Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu, między wszystkimi obawami i wątpliwościami, tworzy się ciche pytanie, czy mama naprawdę czuje coś do Anthony’ego i czy przypadkiem nie chce związać się z nim, bo kieruje się moim dobrem.
Pociągam nosem, gdy pierwsze łzy bez kontroli spływają mi po policzkach.
– Nie chcę, byś wiązała się z kimś, kogo nie kochasz.
– Och, skarbie. – Mama przyciąga mnie do siebie i przytula mocno do piersi. – O mnie nie musisz się martwić. Ja będę szczęśliwa, gdy i ty taka będziesz.
Wstrząsa mną spazm szlochu, jak zawsze, kiedy płaczę. Chciałabym móc się stąd wyrwać. Opuścić New Hampshire i zacząć wszystko na nowo. Może tam będzie inaczej? Nikt nie będzie mnie wyśmiewał? Nie proszę o przyjaciół, jedynie o zaakceptowanie mnie takiej, jaka jestem.
Gdy w końcu przestaję płakać, przecieram nos szalikiem.
– Czy tam też będę mogła udekorować dom?
Tak, naprawdę o to zapytałam. Jakby to było z tego wszystkiego najważniejsze. Mama parska śmiechem i wypuszcza mnie z objęć.
– Jeśli Anthony nie będzie miał nic przeciwko. A miałabyś co dekorować, bo mieszkają w piętrowym domu z wielkim ogrodem. Widziałam na zdjęciach.
– Mieszkają? – zwracam uwagę na liczbę mnogą.
– Anthony był już żonaty, jego żona zmarła. Ma syna.
Ponownie mnie przytula, ale tym razem nie jest to pocieszający gest, lecz taki, który mówi: „Wszystko będzie dobrze”.
– Koniec naszych krzywd – obiecuje z pewnością w głosie. – Już nikt nas nie zrani. Nie pozwolę na to.
Idziemy za tłumem pasażerów, który podąża do głównego wejścia na lotnisko. Jesteśmy w San Francisco zaledwie od kilku minut, a ja przez ten czas zdążyłam przeżyć już dwa załamania nerwowe. Pierwsze, gdy po wyjściu z samolotu zarejestrowałam kompletny brak śniegu i uderzyło mnie nieadekwatne do pory roku gorąco. Drugie, gdy dotarło do mnie, że w te święta zamiast w moich ukochanych swetrach będę pewnie chodzić w krótkim rękawku.
Nie chcę znowu zachowywać się tak dramatycznie i niepokoić mamy, dlatego zaciskam zęby i przyklejam na usta przekonujący uśmiech. Przecież wszystko jest okej, spędzimy tylko ferie zimowe bez zimy, mieszkając przez miesiąc u obcych ludzi. Normalna sprawa.
Zbliżamy się do wejścia, a mama robi się nerwowa. Przygładza swoje idealnie proste blond włosy i poprawia dopasowaną sukienkę.
– Pięknie wyglądasz, mamo – zwracam się do niej, chcąc ją uspokoić.
Mama posyła mi delikatny uśmiech, przeczesując pieszczotliwie dłonią moje włosy, które w porównaniu z jej wyglądają na ciemne i puszyste niczym śnieg. Ale powiedziałam to szczerze. Uważam, że moja mama jest piękną kobietą i ma naprawdę świetną figurę jak na swoje trzydzieści osiem lat. Ja niestety cechy wyglądu odziedziczyłam po ojcu i zamiast blond włosów i niebieskich oczu mam ciemne włosy i brązowe oczy, a zamiast zgrabnej sylwetki patykowate nogi i kompletny brak cycków. Nienawidzę swojego wyglądu.
Kiedy już jesteśmy w głównej części lotniska, naszym oczom ukazuje się tłum ludzi, którzy czekają na przylatujących. Mama staje na palcach i rozgląda się, próbując dostrzec Anthony’ego.
– Widzę go! – informuje z podekscytowaniem i kieruje mnie w stronę mężczyzny.
W końcu i ja go dostrzegam. Stoi wśród tłumu, z szerokim uśmiechem na ustach i wielkim bukietem różowych frezji – ulubionych kwiatów mamy – w ręku. Ma na sobie elegancką szarą marynarkę, a pod nią śnieżnobiałą koszulę, co idealnie komponuje się z jego czarnymi włosami, delikatnie oprószonymi siwizną przy skroniach.
Zostaję nieco z tyłu i przyglądam się z uśmiechem, jak oboje wpatrują się w siebie z wymalowaną na twarzach radością. Anthony wręcza bukiet mojej mamie, patrząc w nią jak w obrazek. Zaraz jednak szybko odwracam wzrok, czując się nie na miejscu, gdy mama rzuca się mężczyźnie w ramiona i całuje go na powitanie.
Spoglądam na nich dopiero wtedy, gdy słyszę głos Anthony’ego i widzę kolejny bukiet, tym razem czerwonych różyczek, przed sobą.
– To dla ciebie, Nellie. Miło widzieć cię ponownie. – Anthony wydaje się nieco speszony, gdy z wahaniem przyjmuję kwiaty, zaskoczona tym gestem. – Nie wiedziałem, jakie lubisz.
Dziękuję mu, uśmiechając się uprzejmie. Anthony nie jest zły. Miło z jego strony, że przywitał nas kwiatami. Może i go nie znam, ale tym gestem naprawdę zapunktował w moich oczach.
Odbieramy nasze bagaże i wsiadamy do grafitowego mercedesa należącego do Anthony’ego. Czeka nas jeszcze półgodzinna droga do domu mężczyzny. Mama przez cały czas trajkocze, opowiadając o tym, jak minął nam lot. Ona naprawdę cieszy się z przyjazdu tutaj i pewnie ma nadzieję, że uda nam się zostać w Kalifornii na zawsze. Mnie niekoniecznie ekscytuje perspektywa mieszkania w San Francisco. O wiele bardziej od zatłoczonego miasta wolę urok spokojnego miasteczka, ale jeśli przeprowadzka sprawi, że moje życie stanie się lepsze, jestem w stanie znieść każdą zmianę.
– A gdzie twój syn? – pyta mama, a ja widzę we wstecznym lusterku, jak łagodne spojrzenie Anthony’ego momentalnie robi się ostrzejsze.
– Kaden czeka na nas w domu. A przynajmniej mam nadzieję, że mnie posłuchał i nigdzie nie wyszedł. Ostatnio… ciężko nam się rozmawia.
Mama posyła mu uspokajający uśmiech.
– Mam nadzieję, że nasz przyjazd pomoże nam wszystkim się do siebie zbliżyć, a ty naprawisz relację z synem.
Przysłuchuję się ich wymianie zdań z zainteresowaniem. Tak naprawdę nic nie wiem o synu Anthony’ego. Mama za wiele o nim nie mówiła, a ja też nie dopytywałam, bo po co? Mam tylko nadzieję, że nie będzie to jakiś rozkapryszony gówniarz. Najchętniej w ogóle nie wchodziłabym z nim w żadną relację. Niech da mi spokój, a najlepiej udaje, że mnie nie ma. Nie jestem dobra w zapoznawaniu się z nowymi ludźmi.
– Na to właśnie szczerze liczę. – Anthony spogląda na mamę z uśmiechem pełnym wdzięczności i chwyta jej dłoń w czułym geście.
Odwracam wzrok od splecionych rąk i wymownych spojrzeń, by skupić się na widoku za oknem. Znajdujemy się w dzielnicy San Francisco, w której zabudowa jest tak wysoka i gęsta, że trudno cokolwiek dostrzec między budynkami. Co chwilę widzę sięgające nieba wieżowce i okazałe siedziby kolejnych korporacji, ekskluzywnych hoteli albo banków. Ale kiedy przejeżdżamy niedaleko brzegu Pacyfiku, mimowolnie przyklejam się do szyby. Jeszcze nigdy nie widziałam oceanu na żywo. New Hampshire na niewielkim odcinku graniczy z Atlantykiem, ale nigdy nie było okazji, by tam pojechać. Latem zawsze z mamą wybierałyśmy jeziora, które były znacznie bliżej naszego domu. Tutaj będziemy miały pod nosem Ocean Spokojny, zatokę San Francisco i cieśninę Golden Gate.
Widzę po reakcji mamy, że chyba ma teraz myśli podobne do moich, bo też siedzi z nosem przyklejonym do szyby. Anthony śmieje się cicho.
– Pamiętam o twoim marzeniu, Hazel. Będziemy mogli codziennie chodzić nad ocean i zwiedzimy wszystkie najpiękniejsze plaże wzdłuż całego San Francisco.
Ekscytacja mamy staje się jeszcze większa, przez co moje podenerwowanie nieco traci na intensywności. Okej, może jednak Anthony nie jest seryjnym mordercą.
Niedługo później opuszczamy dzielnicę biznesową i wjeżdżamy w tereny na wyższym wzniesieniu. Już po chwili moim oczom ukazuje się urokliwa okolica pełna bogato wyglądających domów w wiktoriańskim i nowoczesnym stylu. Tym razem to moje podekscytowanie wzrasta, bo zauważam pierwsze świąteczne dekoracje w zadbanych ogrodach i światełka ozdabiające budynki.
– Tutaj mieszkasz? – pytam Anthony’ego z nadzieją. – Jak tu pięknie!
– Tak, niedługo dotrzemy. Mój dom znajduje się na wzgórzu w dzielnicy Pacific Heights, w północnej części miasta.
Zatrzymujemy się pod ogrodzeniem jednego z osiedli mieszkaniowych, a kiedy pracownik ochrony otwiera bramę, wjeżdżamy do środka. Rozchylam usta na widok mijanych domów, ale mojego zachwytu nie wzbudza ich nowoczesny wygląd, lecz to, jak wszystkie budynki są cudownie ozdobione. Chyba z gardła wyrywa mi się niekontrolowany jęk, bo słyszę słowa mamy, tłumaczącej moje zachowanie:
– Nellie uwielbia świąteczne dekoracje.
– Och… akurat nasz dom nie ma żadnych. – Wyłapuję w lusterku przepraszające spojrzenie mężczyzny. – Kaden, mój syn, nie przepada za świętami.
Uśmiech jak na zawołanie gaśnie na moich ustach. To chyba żart, tak?
Mama ogląda się do tyłu, posyłając mi pełne niepokoju spojrzenie. Domyśliła się, jaką reakcję wywoła we mnie ta informacja. Kolejne załamanie nerwowe.
– Może jednak w tym roku przymknie na to oko i zgodzi się na kilka dekoracji? W końcu co to za święta bez świątecznych motywów? – żartuje mama.
Anthony waha się przez moment, ale ostatecznie się z nią zgadza.
– Masz rację, kochanie. Skoro Nellie na tym zależy, Kaden będzie musiał się przyzwyczaić. – Uśmiecha się do mnie w lusterku, a dzięki jego zapewnieniu udaje mi się nieco odprężyć. Nie zniosłabym świąt bez żadnych ozdób. Wystarczy, że pogodziłam się z brakiem śniegu. Musiałby stać się cud, by jednak zrobiło się biało. Ostatni raz w Kalifornii śnieg spadł kilkadziesiąt lat temu, a prognozy na najbliższe tygodnie nie sugerują, by miały nastąpić zmiany klimatyczne.
Moje przemyślenia przerywa Anthony, który oznajmia, że dotarliśmy na miejsce. Wyglądam przez okno w momencie, gdy wjeżdżamy na podjazd piętrowego domu w stylu wiktoriańskim. Mężczyzna mówił prawdę, nie ma na nim ani jednej ozdoby.
Wysiadamy z auta, a ja rozglądam się wokół. W porównaniu z budynkami obok dom wygląda jak opuszczony. Albo jakby mieszkał w nim ktoś, kto nie obchodzi świąt. Boże, czy ten Kaden jest nienormalny?
– Jak tutaj pięknie! – zachwyca się mama, gdy wchodzimy do środka. – A jak czysto! Nie żartowałeś, mówiąc, że lubisz porządek!
Dreptam za nimi, gdy Anthony oprowadza nas po swoim domu, tłumacząc, gdzie co się znajduje. Rzeczywiście wszystkie pokoje są idealnie posprzątane, a wnętrza wyglądają, jakby zostały wyjęte wprost z internetowych wizualizacji. Największe wrażenie wywiera jednak na mnie widok za sięgającymi od podłogi do sufitu oknami. Dzięki temu, że dom znajduje się na wzniesieniu, z pokojów można podziwiać panoramę miasta, brzeg oceanu albo fragment mostu Golden Gate. Po minie mamy domyślam się, że ona chyba też nie spodziewała się tego, co tutaj zastałyśmy.
– O, jest Kaden – informuje Anthony z ulgą, spoglądając na wejście do salonu za moimi plecami.
Odwracam się, a na widok czarnowłosego chłopaka wchodzącego do pomieszczenia serce skacze mi do gardła. O… kurczę.
Przełykam nerwowo ślinę, czując nagłe uderzenie gorąca. Nie spodziewałam się, że Kaden, syn partnera mojej mamy, będzie wyglądał jak model z Pinteresta. Przypomina mi jednego z tych sławnych tiktokerów, których filmiki nałogowo oglądam wieczorami. Jest wysoki i ma barczystą sylwetkę, a dzięki podwiniętym rękawom bluzy dostrzegam kilka pojedynczych tatuaży na jego przedramionach. Nie wygląda na dużo starszego ode mnie, więc albo zrobił te tatuaże za zgodą ojca, albo u jakiegoś nieprofesjonalnego tatuatora, który nie przejmuje się wiekiem swoich klientów.
Anthony obejmuje moją mamę i wskazuje na chłopaka.
– Kochanie, Nellie, poznajcie mojego syna.
Obie z mamą uśmiechamy się miło do Kadena, ale miny szybko nam rzedną, gdy chłopak odwzajemnia się pochmurnym spojrzeniem. Nie wygląda na zadowolonego z naszego przyjazdu. Trzymając dłonie w kieszeniach spodni, podchodzi bliżej i niewzruszony lustruje wzrokiem najpierw mamę, a potem mnie. Na końcu skupia się na swoim ojcu i to do niego się odzywa, parskając kpiąco:
– Serio? Blondynka? Myślałem, że masz lepszy gust.
Jego drwiący wyraz twarzy i chamski komentarz podnoszą mi ciśnienie. Uśmiech, który gościł na moich ustach, błyskawicznie przeobraża się w grymas. Co za złamas!
Anthony reaguje oburzeniem, ale to moja mama odpowiada chłopakowi jako pierwsza:
– Najwyraźniej według twojego taty jestem wyjątkową blondynką, skoro zwróciłam jego uwagę. – Kładzie dłoń na ramieniu Anthony’ego, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Ale ja znam swoją mamę i wiem, że dla świętego spokoju wolała zignorować jego uszczypliwy tekst.
W odpowiedzi chłopak unosi ironicznie kącik ust, jakby był rozbawiony słowami mamy.
– Albo jest już tak zdesperowany.
– Kaden – zwraca się do syna z ostrzeżeniem Anthony. – Uważaj na słowa.
Ale ten nawet na niego nie patrzy, skupia się na mojej mamie.
– Niełatwo znaleźć kogoś, gdy jest się wdowcem i ma się siedemnastoletniego syna na wychowaniu. Ale pani pewnie coś już o tym wie. – Spogląda wymownie w moją stronę.
Tym razem ja również patrzę na niego z niechęcią. Czy on coś sugeruje?
Kaden przenosi z powrotem wzrok na mamę, a jego spojrzenie staje się jeszcze bardziej pochmurne.
– Co innego, gdy jest się bogatym. Wtedy chętne kobiety wyrastają jak grzyby po deszczu.
Jestem oburzona tym tak jak mama, w której oczach dostrzegam urazę. Żałuję, że nigdy nie potrafię się nikomu odgryźć, bo teraz nadeszła na to idealna pora. W naszej obronie staje jednak Anthony:
– Milcz, jeśli masz zamiar pleść takie bzdury. Hazel i Nellie są naszymi gośćmi przez najbliższy miesiąc, a ty masz zachowywać się przez ten czas stosownie, jeśli nie chcesz ponieść konsekwencji.
Spojrzenie Kadena rozświetlają wojenne ogniki, ostrzeżenie ojca wyraźnie go irytuje.
– Sprowadzaj sobie do naszego domu, kogo ci się podoba, ale mnie nie zmuszaj do bawienia się w szczęśliwą rodzinkę – odpowiada niemiłym i gniewnym tonem. – To ty chcesz zastąpić mamę jakąś pindą, nie ja.
Nie czekając na niczyją reakcję, opuszcza salon. Na moment zapada cisza, kiedy we troje staramy się przetrawić to, co się stało. Atmosfera, zamiast się rozluźnić, stała się jeszcze bardziej napięta. Anthony wzdycha bezradnie.
– Przepraszam was za niego. Kaden… przechodzi teraz trudny okres, a ja nie za bardzo sobie z tym radzę. Przerasta mnie wychowywanie dorastającego dziecka.
Jego zrezygnowana mina nawet we mnie wzbudza współczucie. Mama chwyta go za dłoń we wspierającym geście i uśmiecha się do niego pogodnie.
– Daj mu trochę czasu. To dla niego też nie jest łatwa sytuacja. W końcu do jego domu, miejsca, które powinno być dla niego bezpieczne, wparowała z dnia na dzień obca kobieta, i to jeszcze z piętnastoletnią córką. Musi się z tym oswoić, a kiedy to zrobi, jestem pewna, że wszyscy dojdziemy do porozumienia.
Mężczyzna dziękuje jej pocałunkiem w skroń.
Wygląda teraz na spokojniejszego. Mama wie, jak załagodzić każdą sytuację.
– Chodźmy po wasze bagaże – proponuje Anthony. – Zaniesiemy je do pokoi.
Najpierw wnosimy walizki do przestronnej sypialni, którą mama będzie dzielić z Anthonym. Jest ona połączona z łazienką i tarasem, z którego rozciąga się widok na miasto i ocean. Mama wpada w zachwyt na widok wielkiego łoża małżeńskiego, ale ja już niekoniecznie. Od razu wykonuję w tył zwrot i cieszę się w duchu, że pokój, w którym ja będę nocować, znajduje się piętro wyżej. Przynajmniej nie powinny docierać do mnie żadne dźwięki, gdyby mama i Anthony… nieważne.
Wchodzę do pokoju, który przez najbliższe cztery tygodnie ma należeć do mnie. Muszę przyznać, że prezentuje się równie nienagannie jak pozostałe pomieszczenia. Wiem od mamy, że Anthony specjalnie kupił przed naszym przyjazdem meble do tego pokoju i idealnie trafił w mój gust, bo wszystkie są wykonane z białego drewna i uzupełnione klasycznymi dodatkami. Łóżko ma kutą ramę, a ja oczami wyobraźni już widzę, jak pięknie będą się prezentować na niej światełka.
– I jak? – dopytuje Anthony, odstawiając moje bagaże. – Podoba ci się?
Posyłam mu szczery uśmiech. Coraz bardziej lubię tego mężczyznę.
– Jest pięknie.
Wskazuje na sąsiadujące drzwi, informując mnie, że tam znajduje się łazienka. Nieco dalej dostrzegam kolejne pomieszczenie, teraz zamknięte, ale po głośnej muzyce dudniącej ze środka domyślam się, czyj to pokój.
– Łazienkę będziesz miała niestety wspólną z Kadenem, ale zawsze możesz też korzystać z tej w naszej sypialni, gdyby pojawiły się jakieś… niedogodności.
Niedogodności zwane jego synem. Kiwam głową, przyjmując to do wiadomości.
Mężczyzna zostawia mnie samą i wraca do mamy, chcąc zapewne pomóc jej się rozpakować. Obie marzymy o odświeżeniu się po podróży, bo – jak zapowiedział Anthony – niedługo mamy pójść wszyscy do restauracji na kolację.
Biorę głębszy oddech i otwieram walizkę, po czym zaczynam powoli wyjmować rzeczy. Mam mętlik w głowie, a emocje jeszcze ze mnie nie zeszły. To był intensywny dzień i sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Nie miałam wielkich oczekiwań, ale nie przypuszczałam, że jesteśmy tutaj z mamą niemile widziane przez syna Anthony’ego.
Liczę na to, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę i jakoś oboje przetrwamy ten miesiąc wspólnego mieszkania. Trudno jest mi zawierać nowe znajomości, dlatego ja z pewnoscią nie wyjdę z inicjatywą i nie zaproponuję ocieplenia relacji.
Gorzej, jeśli Anthony rzeczywiście ma dalekosiężne plany wobec mojej mamy i wkrótce się pobiorą. Wtedy pewnie zostaniemy tutaj na zawsze, a cała nasza czwórka stanie się rodziną. Żołądek jak na zawołanie zwija mi się w kłębek. Ale to nie pora na takie rozmyślania, skoro jeszcze nic nie jest pewne.
– Radzę ci się nie rozpakowywać.
Na dźwięk chłodnego głosu wzdrygam się wystraszona. To Kaden, który stoi ze skrzyżowanymi ramionami, opierając się o futrynę drzwi mojego pokoju. Nie wiem, jak długo tam sterczy, ale jego mina świadczy o tym, że nadal czuje wobec mnie niechęć.
Marszczę brwi, patrząc na niego pytająco. Co on sugeruje?
Chłopak przechyla nieco głowę, obdarzając mnie kpiącym i wręcz aroganckim spojrzeniem. Ma prawo czuć przewagę nade mną, bo nie dość, że jest dużo wyższy, to jeszcze ja siedzę na podłodze, pochylona nad otwartą walizką.
– Nie zdążysz wyjąć wszystkich ubrań, a już będziesz musiała je pakować z powrotem – odzywa się ponownie pewnym głosem. – Nie zostaniecie tutaj ani jeden dzień dłużej niż miesiąc. Nie licz na to.
Ogarnia mnie niekontrolowana złość. Nie lubię go. Co on sobie w ogóle myśli? Jak może w ten sposób odzywać się najpierw do mojej mamy, a potem do mnie? Nic mu nie zrobiłyśmy, a on od razu na nas naskakuje.
Zaciskam usta, bo automatycznie robi mi się przykro. Czy ja nawet na drugim końcu kraju będę mieć wrogów? Czy rzeczywiście jestem taka beznadziejna, że nikt nie jest w stanie mnie polubić? Miałyśmy tutaj zacząć wszystko od nowa. W San Francisco moje życie miało stać się lepsze. A wygląda na to, że znów wróciłam do punktu wyjścia.
Desperacja i strach chwytają mnie za gardło, zmuszając moje nogi do ruchu. Nie umiem pyskować. Nie potrafię się bronić, ale teraz odczuwam silną potrzebę, by zrobić cokolwiek, byle tylko nie zachować się jak beksa.
Dlatego robię pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi na myśl. Wyrzucam wszystkie rzeczy z walizki, zasypując nimi pokój.
– Jakoś zdążyłam – odpowiadam głosem drżącym od emocji.
Tylko ja wiem, ile kosztowało mnie wypowiedzenie tego na głos i powstrzymanie łez napływajacych mi do oczu. Świadomość, że kolejna osoba mnie nie lubi i ze mnie drwi, niszczy pokłady nadziei, którą żywiłam, wsiadając do samolotu na lotnisku w New Hampshire.
Kaden prycha ironicznie i posyła mi ostatnie gniewne spojrzenie, zanim zostawia mnie w spokoju.
Kiedy jestem już sama, odgarniam drżącą ręką włosy z twarzy i wzdycham z ulgą. To nie sprawia jednak, że się uspokajam. Łzy dalej niebezpiecznie balansują w kącikach moich oczu, gdy zbieram porozrzucane po podłodze ubrania.
– Kaden!
Obie z mamą wymieniamy wymowne spojrzenia, gdy Anthony, stojąc na pierwszym stopniu schodów, po raz kolejny woła swojego syna. I po raz kolejny odpowiada mu głucha cisza.
Nie widziałam Kadena od wczorajszego popołudnia, kiedy to wparował mi do pokoju i oznajmił, że niepotrzebnie się rozpakowuję. Nie pojechał z nami na kolację do centrum miasta. Podobnie jak teraz, ignorował nawoływania ojca, a kiedy Anthony próbował wejść do jego pokoju, okazało się, że drzwi były zamknięte na klucz. Po naszym powrocie również ani razu się nie pokazał. Cały czas siedział zabarykadowany u siebie, ale w nocy wydawało mi się, że słyszę dźwięk przekręcanego klucza, a następnie ciche kroki, gdy schodził z piętra. Nie wiem, co on zamierza osiągnąć takim zachowaniem, ale jak dla mnie może nawet przez cały miesiąc nie wychodzić z pokoju.
Anthony jednak dotarł już do kresu cierpliwości.
– Jeśli nie otworzysz drzwi w ciągu następnych pięciu sekund, wyważę je, a wtedy zapomnij, że wyjdziesz gdziekolwiek aż do świąt!
Mama robi do mnie minę, wytrzeszczając nieco oczy. Obie siedzimy przy stole w kuchni z przygotowanym śniadaniem i mimowolnie przysłuchujemy się wszystkiemu.
Anthony nie zdąża zrealizować ostrzeżenia, słyszymy dźwięk przekręcanego klucza, a następnie zirytowany głos Kadena:
– Może jeszcze zacznij odliczać, drąc się na całe osiedle? Po co ten teatrzyk? Udajesz przed swoją laską, że taki z ciebie niby surowy ojciec? Nie mam najmniejszej ochoty z wami przebywać, a ty nie masz prawa mnie do niczego zmuszać.
– Mam prawo, dopóki nie jesteś pełnoletni i mieszkasz pod moim dachem.
Kaden wydaje z siebie ironiczny śmiech.
– Twój stały tekst. Poczekaj jeszcze rok i już nie będziesz musiał się ze mną użerać.
Na moment zapada cisza, kiedy Anthony usiłuje równocześnie wymyślić najrozsądniejszą odpowiedź i załagodzić sytuację.
– Jemy śniadanie – oznajmia w końcu, ale jego syn ponownie odpowiada ironią.
– To super, smacznego.
– Jemy je wspólnie i czekamy tylko na ciebie.
– To czekajcie dalej, bo…
– Kaden, jeszcze słowo i inaczej porozmawiamy – odwarkuje Anthony. – Za minutę widzę cię przy stole albo nie tylko będziesz miał zakaz wychodzenia, ale też oddasz mi klucze do swojego samochodu.
Chwilę później mężczyzna wraca do kuchni i z zaciśniętą ze złości szczęką siada na krześle obok mamy. Zaczynamy posiłek w ciszy, każde z nas chyba obawia się odezwać. Anthony bez przerwy spogląda w stronę drzwi, wyczekując syna, i z każdą mijającą minutą staje się coraz bardziej podenerwowany.
W końcu słyszymy kroki, a zaraz potem do pomieszczenia wchodzi Kaden z miną, jakby miał ochotę nas wszystkich pozabijać. Najwyraźniej groźby podziałały.
Koncentruję na nim wzrok zaledwie na sekundę i zaraz z powrotem skupiam się na smarowaniu pieczywa, ale zauważam ubiór chłopaka. Ma na sobie jasne spodnie z licznymi przetarciami i luźną koszulkę z nazwą rockowego zespołu. Jego czarne włosy są w totalnym nieładzie, przez co sterczą we wszystkie strony, co nadaje mu wygląd buntownika, którym zresztą najwyraźniej jest.
– Dzień dobry, Kadenie – wita się z nim uprzejmie moja mama.
Oczywiście w odpowiedzi otrzymuje jego pozbawione wyrazu spojrzenie. Chłopak zajmuje wolne krzesło obok mnie i skupia się na nakładaniu na talerz tostów.
– Wiem, że dzisiaj sobota, ale niestety muszę zjawić się w firmie – informuje Anthony, nie kryjąc niezadowolenia z tego powodu. – Hazel jedzie ze mną, więc wasza dwójka zostanie do popołudnia sama. Nie chcę, żebyście siedzieli bezczynnie w domu, dlatego, Kaden, pojedziesz z Nellie i pokażesz jej okolicę.
Wytrzeszczam oczy, prawie dławiąc się konsumowanym jedzeniem. Moje myśli głośno wypowiada Kaden wzburzonym tonem:
– Słucham? Chyba żartujesz!
– Czy wyglądam, jakbym żartował? – Teraz to Anthony przyjmuje ironiczną postawę, niezrażony sprzeciwem syna. – Macie czas do wieczora, bo potem idziemy wszyscy na wspólną kolację. Powtarzam, wszyscy – wyraźnie akcentuje ostatnie słowo, patrząc wymownie na Kadena. – Tym razem nie waż się zamykać w pokoju, bo nic ci to nie da, a jedynie pogorszy twoją sytuację.
Atmosfera przy stoliku błyskawicznie gęstnieje, a Anthony z Kadenem mierzą się wzrokiem. Oblicze starszego z nich pozostaje surowe i nieugięte, za to szczęka młodszego z każdą sekundą napina się coraz bardziej. Teraz, gdy widzę ich z profilu, zauważam ich podobieństwo. Taki sam kształt twarzy, kolor włosów, a nawet tak samo wykrojone usta, które teraz każdy z nich zaciska w wąską linię. Różnią się jedynie kolorem oczu, Anthony ma zielone, a Kaden niebieskie.
Walka na spojrzenia nie wyłania zwycięzcy, bo żaden nie zamierza odpuścić. W końcu młodszy z Mitchellów pierwszy się odzywa, cedząc przez zęby:
– Nie będę jej niańczyć.
Opuszczam głowę i zaczynam dłubać w skórce od kanapki, czując się nieswojo. Powinnam się teraz odezwać i powiedzieć, że ja też nie chcę z nim nigdzie jechać, ale oczywiście nie potrafię.
– A chcesz mieć szlaban?
Kaden zaczyna się bujać na krześle, patrząc na ojca z mieszaniną kpiny i litości.
– Za każdym razem, kiedy ci się sprzeciwię, będziesz mi groził szlabanem? Nie potrafisz wymyślić żadnego innego, rozsądniejszego rozwiązania?
– Nie, bo ty potrafisz słuchać jedynie wtedy, gdy ci czegoś zakażę albo coś zabiorę. Sam jesteś sobie winny.
Chłopak wstaje od stołu, śmiejąc się ojcu w twarz.
– To nie jest moja wina, lecz twoja nieporadność w byciu rodzicem. – Zabiera z talerza swoje zaczęte tosty, ale zanim opuszcza jadalnię, kieruje na mnie spojrzenie na zaledwie ułamek sekundy. – Za dziesięć minut masz być gotowa.
Moje palce zaciskają się niekontrolowanie na kubku z niedokończoną kawą. Nie chcę z nim nigdzie jechać. Nie chcę być z nim sama. Nie chcę nawet przebywać w jego obecności dłużej, niż to konieczne.
Zerkam na mamę, za pomocą spojrzenia przekazując jej swoje myśli. Nie każ mi z nim jechać. Zrób coś, proszę!
Ale już po pierwszym uspokajającym uśmiechu mamy wiem, że nic tym nie ugram. Tym razem nie stanie w mojej obronie.
– Na pewno będzie super – zapewnia, ale nie pomaga mi tym w żadnym stopniu. Całuje mnie w skroń. – Zobaczymy się po południu.
Nie mam innego wyjścia, więc podnoszę się z miejsca, nie kończąc śniadania. Żołądek zwija mi się ze stresu, przez co już i tak nie jestem w stanie nic przełknąć. Nie czuję się pewnie przy obcych osobach, zwłaszcza przy kimś, kto ewidentnie nie pała do mnie sympatią, a właśnie zostałam zmuszona do przebywania sam na sam z Kadenem. Po prostu świetnie.
W swoim pokoju pakuję najpotrzebniejsze rzeczy do niewielkiej torebki. Dzisiaj jest w miarę ciepło, bo temperatura sięga pięćdziesięciu stopni Fahrenheita, ale ciemne chmury zapowiadają deszcz, dlatego na wszelki wypadek wkładam przez głowę grubszy sweter. Cieszę się, że jednak nie jest tutaj aż tak gorąco, jak zakładałam. Oczywiście przez kontakt z materiałem moje włosy puszą się i elektryzują. Wygładzam je dłońmi, próbując opanować niesforne kosmyki.
– Dziesięć minut minęło.
Odwracam się w samą porę, by zauważyć, że Kaden mija mój pokój i zmierza w stronę schodów. Nawet nie spogląda w moim kierunku.
Zabieram torebkę i idę za nim, wpatrując się niechętnie w jego plecy, teraz okryte flanelową koszulą. To jedno z tych ubrań, w których facet wygląda jak bezdomny, a mimo to jest aktualnie trendem w modzie.
Macham mamie i Anthony’emu na pożegnanie i biegnę za oddalającym się chłopakiem, który burczy nieprzyjemnie, że nie ma całego dnia. Przechodzimy do garażu, w którym są zaparkowane dwa samochody. Mercedes należy do Anthony’ego, a pomarańczowy ford mustang najwyraźniej do Kadena, bo to do niego mnie prowadzi.
Unoszę brwi, mimowolnie podziwiając piękno tego pojazdu. Już się nie dziwię, dlaczego Kaden stał się taki posłuszny, gdy tata zagroził mu zabraniem kluczyków. Ale skoro Anthony ma takie problemy z synem, mógł mu w ogóle nie kupować auta albo przynajmniej nie takie wypasione. Drogimi prezentami nie nauczy go szacunku.
Zachowuję jednak swoje spostrzeżenia dla siebie i wsiadam do mustanga.
– Zapnij pas – rzuca oschłym tonem Kaden, nawet nie spoglądając w moją stronę.
Wykonuję jego polecenie w ciszy, zaczynając się obawiać, czy chłopak potrafi jeździć. Skoro ma siedemnaście lat, to może już od roku prowadzić samochód, ale to nie czas, lecz praktyka przekłada się na umiejętności.
Wyjeżdżamy z garażu w milczeniu i w ciszy spędzamy też kilka następnych minut. Na szczęście Kaden dobrze prowadzi samochód, a ja nieco się rozluźniam, choć nadal siedzę jak na szpilkach.
– Gdzie chcesz jechać? – odzywa się jako pierwszy, patrząc na drogę przed nami ze zblazowaną miną.
Wzruszam ramionami.
– Nie musimy nigdzie jechać – odpowiadam nieśmiało, bo najchętniej w ogóle nic bym nie mówiła.
Mój towarzysz wydaje z siebie kpiące prychnięcie.
– Musimy, bo nie mam zamiaru dostać przez ciebie szlabanu. – Rzuca mi szybkie i niechętne spojrzenie. – Nie mogłaś się odezwać i powiedzieć, że wolisz zostać w domu? Ciebie mój ojciec by posłuchał, bo przecież nie sprzeciwiłby się córce swojej nowej laski. A tak, teraz muszę się z tobą użerać. Ja naprawdę mam co robić w sobotę, w wolny dzień.
Opuszczam głowę, wbijając wzrok w swoje splecione na udach dłonie. Czuję się jak kula u nogi. Tylko mu przeszkadzam i wywołuję jego irytację. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, bo zapewne moje słowa, że jestem tchórzem i nie potrafię wyrazić głośno własnego zdania, nie polepszyłyby sytuacji. Pewnie znowu zaśmiałby się drwiąco.
Ale choć przyzwyczaiłam się do bycia nielubianą i wyśmiewaną, nie oznacza to, że bez sprzeciwu dopiszę do tej listy również bycie niewygodnym balastem. Kiedy więc zatrzymujemy się na światłach, odpinam pas i otwieram drzwi.
– Co ty robisz, wariatko?! – podnosi głos Kaden, gdy wysiadam z mustanga. – Gdzie ty idziesz?
– Nie musisz mnie niańczyć, dam sobie radę.
– Przecież się zgubisz w obcym mieście! – woła za mną, gdy ja już znajduję się na chodniku.
Kolejny raz wzruszam ramionami.
– Będę pytać o drogę.
– Jeśli powiesz potem mojemu ojcu, że cię zostawiłem…
Nie odwracam się i nie reaguję.
– Ej! Mówię do ciebie!
– Jedź robić te lepsze i fajniejsze rzeczy, które zwykle robisz w wolnym czasie w soboty! – odkrzykuję, a Kaden nie ma możliwości, by mi odpowiedzieć, bo światło zmienia się na zielone i musi ruszyć za pozostałymi autami.
Rozglądam się dookoła, zastanawiając się, w którą stronę pójść. Anthony dał mnie i mamie klucze, więc nie muszę się martwić, że nie będę miała jak wejść do domu po powrocie. Nie potrzebuję Kadena, zwiedzać San Francisco mogę również sama.
Przez następną godzinę spaceruję ulicami miasta, podziwiając wszystko, co napotykam na swojej drodze. Moim głównym celem, do którego podążam, jest jednak brzeg oceanu. Kiedy w końcu tam docieram, widok zapiera mi dech w piersi. Znajduję się właśnie na promenadzie, skąd idealnie widać sięgającą linii horyzontu wodę i wiszący nad nią most Golden Gate, który łączy San Francisco z hrabstwem Marin.
Widziałam wielokrotnie ten most na zdjęciach, ale nie sądziłam, że w rzeczywistości robi takie piorunujące wrażenie. Zanim przyjechałyśmy do San Francisco, przeczytałam nawet kilka ciekawostek o nim. Najbardziej zainteresowało mnie to, że od momentu powstania most ten był świadkiem około tysiąca sześciuset skoków samobójczych i większość z nich zakończyła się śmiercią na skutek zderzenia z taflą wody, utonięcia lub hipotermii. Natomiast ci, którzy jakimś cudem przeżyli, zapewniali, że żałują skoku, ale był on wart choćby samych widoków.
Daruję sobie podchodzenie pod sam brzeg, by choćby dotknąć wody, bo w pewnym momencie zaczyna tak wiać, że czuję, jakby miało mi urwać głowę. Wracam z powrotem tą samą drogą, którą tutaj przyszłam, a gdy nie jestem pewna, czy dobrze idę, dopytuję mijanych ludzi. Nie wstydzę się pytać obcych, bo wiem, że prawdopodobnie nigdy już ich nie spotkam. Kogoś znajomego nie zapytałabym o drogę, wolałabym błądzić albo szukać po omacku.
Kiedy jestem już niedaleko dzielnicy Pacific Heights, rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś sklepu z ozdobami. Udaje mi się jeden znaleźć, a kiedy z niego wychodzę, taszczę dwie reklamówki. Anthony wyraził zgodę, a ja nie mam zamiaru przejmować się sprzeciwami Kadena. Ozdobię ich dom, choćbym miała wywołać tym kłótnię roku.
Wchodzę do domu Mitchellów i dyszę głośno z wysiłku. Wejście pod górę z dwiema ciężkimi siatkami jest nie lada wyczynem, ale daję radę. Kupiłam naprawdę bardzo dużo świątecznych ozdób i już nie mogę się doczekać, aż zacznę nimi dekorować cały dom. Wnętrze od razu nabierze cieplejszego klimatu i już nie będzie wyglądało, jakby mieszkali tutaj ludzie pozbawieni radości z życia.
Strasznie chce mi się pić, idę więc najpierw do kuchni. Na widok siedzącego przy aneksie Kadena ledwo udaje mi się powstrzymać grymas. Chłopak ogląda coś na telefonie, ale kiedy mnie zauważa, unosi delikatnie brwi w zdumieniu.
– O proszę, jednak się nie zgubiłaś.
Ignoruję go i odkładam zakupy na wolne krzesło. Wyjmuję z szafki szklankę, a z lodówki wodę i nalewam ją do naczynia. Piję łapczywie, pragnąc ugasić doskwierające mi pragnienie.
– Już myślałem, że siedzisz gdzieś zapłakana w nieznanej uliczce albo uciekasz przed narkomanami – kontynuuje Kaden, choć dalej jest wpatrzony w ekran komórki.
Po charakterystycznej ścieżce dźwiękowej poznaję, że ogląda Grę o tron. Wiem, bo też to kiedyś zaczęłam, ale zrezygnowałam w połowie pierwszego odcinka. Za dużo nagości i brutalnych scen. Ale moja szkoła żyła tym serialem i za każdym razem na drugi dzień po emisji nowego odcinka na korytarzu toczyły się zażarte rozmowy na ten temat. Dzięki temu i bez oglądania wiedziałam, co się dzieje w serialu.
Nie rozumiem, co sugeruje Kaden, dlatego marszczę brwi i spoglądam na niego ponad krawędzią szklanki.
– Co, nie wiedziałaś, że San Francisco jest pełne szemranych typków? – wyjaśnia chłopak ironicznym tonem. – A jeszcze więcej jest bezdomnych.
Odchyla się niebezpiecznie na krześle, przez co jestem pewna, że zaraz runie do tyłu, ale nic takiego się nie dzieje. A szkoda.
Obrzuca mnie oceniającym spojrzeniem, by na koniec unieść kącik ust w kpiącym uśmieszku.
– Oni lubią zaczepiać takie niewinne dziewczynki jak ty. Lepiej sprawdź, czy nic ci nie zwinęli.
Przewracam oczami, ale nie reaguję na te brednie. Widziałam w centrum kilka osób, które chyba były bezdomne albo bardzo biedne, ale żadna z nich nie zaczepiała przechodniów i nie wyłudzała pieniędzy.
Odkładam pustą szklankę do zmywarki i podnoszę z powrotem siatki, co nie umyka uwadze Kadena.
– Co to?
Ponownie ignoruję jego pytanie i jak gdyby nigdy nic wychodzę z kuchni.
– Nie umiesz odpowiedzieć? – słyszę za sobą jego zirytowany głos, a następnie prychnięcie. – Okej, zgrywaj dalej wielce obrażoną.
Nie jestem obrażona. Po prostu nie mam ochoty rozmawiać z kimś, kto nie szanuje ani mnie, ani mojej mamy i jeszcze sugeruje, że przyjechałyśmy tutaj, by wycyckać Anthony’ego z jego pieniędzy.
W mojej głowie pojawia się wspomnienie sprzed wyjazdu, rozmowa z mamą w aucie, kiedy poinformowała mnie, że lecimy do San Francisco. Nie, nie wierzę w to. Mama na pewno coś czuje do Anthony’ego. Nie zdecydowała się na przyjazd tutaj jedynie ze względu na mnie i wizję zmiany na lepsze jakości naszego życia. Widać od razu, że łączy ich szczere uczucie.
Gdy jestem już w swoim pokoju, odkładam zakupy na łóżko. Staję na środku i opieram dłonie na biodrach, po czym rozglądam się dookoła. Mrużę oczy i zastanawiam się, gdzie rozłożę wszystkie zakupione ozdoby.
Moje rozmyślania przerywa jednak Kaden, który pojawia się w progu otwartych drzwi.
– Ej, młoda… – przerywa na mój widok i marszczy czoło, obrzucając mnie wzrokiem. – Dlaczego patrzysz w ścianę? Opętało cię czy co?
Posyłam mu niechętne spojrzenie, które ma być dla niego informacją, że powoli mam go już dosyć.
– Musimy ustalić wspólną wersję zdarzeń – kontynuuje, gdy nie uzyskuje ode mnie żadnej odpowiedzi. – Jeśli mój ojciec cię zapyta, co dzisiaj widziałaś, masz powiedzieć, że pojechaliśmy pod Golden Gate, to ten wielki most nad oceanem, gdybyś nie wiedziała. – Przygląda mi się, jakby chciał się upewnić, czy na pewno zrozumiałam, a ja przewracam oczami. – Potem zawiozłem cię do Chinatown, to taka chińska dzielnica. Oglądałaś tam budki z różnymi badziewiami, byłaś zachwycona wycieczką. Zapamiętasz?
Tłumię prychnięcie. Taki niby z niego buntownik, a zrobi wszystko, byle tylko nie dostać szlabanu od ojca. Splatam ramiona na piersi i kiwam głową. To rodzaj mojego buntu. Nie odezwę się do niego, jeśli nie zostanę do tego zmuszona.
Kaden chyba uznaje mnie za nienormalną, bo znowu marszczy czoło, a na jego twarzy maluje się konsternacja. Nie przejmuję się tym ani trochę. W końcu daje mi spokój i wychodzi, a ja zamykam za nim drzwi, robiąc to specjalnie ciut głośniej, niżby wypadało. Niech zajmie się sobą.
Postanawiam zacząć ozdabianie pokoju od zawieszenia lampek wokół metalowych barierek na łóżku. Już sobie wyobrażam, jaki to zrobi nastrój. Wieczorami będę czytać książkę albo coś oglądać, a światełka będą rozjaśniać mrok. No idealnie!
Chcę poczuć świąteczny klimat i poprawić sobie humor, dlatego włączam na telefonie playlistę z piosenkami idealnie nadającymi się na tę okazję. Mariah Carey i jej All I Want for Christmas Is You to mój faworyt, więc jak zwykle od tego utworu zaczynam.
Ozdabiam łóżko lampkami i nucę pod nosem. Mam jeszcze sztuczne gałązki sosnowe, które planuję przyczepić wzdłuż karnisza, styropianowe choinki i renifery, które zawieszę w każdym możliwym miejscu, bombki z malowanymi ilustracjami i przede wszystkim świeczki, na których punkcie mam po prostu obsesję. Kupiłam tych ozdób tak dużo, że planuję jeszcze udekorować nimi salon i schody, ale najpierw upewnię się, czy Anthony nie będzie miał nic przeciwko.
Wzdrygam się wystraszona, gdy nagle drzwi pokoju otwierają się gwałtownie, a w ich progu ponownie staje Kaden z miną, jakby chciał kogoś zabić.
– Wyłącz to gówno – cedzi przez zęby.
Patrzę na niego jak na wariata, w pierwszej chwili nie wiedząc, jak zareagować. Przecież nie słucham muzyki zbyt głośno.
Szuka czegoś wzrokiem, a kiedy lokalizuje mój telefon, idzie w jego kierunku sztywnym krokiem niczym tyran.
– Ej! – oburzam się i doskakuję do niego, chcąc mu odebrać swoją własność.
Blokuje mi drogę ramieniem i unosi telefon wyżej, poza zasięg moich rąk. Próbuję doskoczyć i dosięgnąć komórkę, a kiedy dociera do mnie, że to bezowocne działanie, zaczynam okładać Kadena pięściami.
Muzyka cichnie, a on odrzuca telefon na łóżko.
– Nie jesteś u siebie w domu – warczy z furią w głosie, po czym wychodzi z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zgrzytam zębami i wydaję z siebie rozłoszczony jęk. Co on sobie myśli?!
Ogarnia mnie ochota, by zrobić mu na złość, więc sięgam po komórkę i podłączam się do głośnika, który przywiozłam ze sobą z New Hampshire. Włączam od nowa playlistę i pogłaśniam maksymalnie dźwięk.
Długo nie muszę czekać. Kaden znowu pojawia się w progu i mierzy mnie rozjuszonym spojrzeniem. Wygląda na mniej wściekłego niż przedtem, ale jego wzrok bardziej mnie przeraża. Niebieskie oczy chłopaka ciskają gromy i nie dostrzegam w nich już ostrzeżenia, lecz wyrok.
Przełykam ślinę i opuszczam ramiona, tracąc automatycznie odwagę.
– Czy ty jesteś głucha?! – przekrzykuje muzykę, a w jego głosie słychać wyraźne napięcie. – Masz to wyłączyć!
Zaciskam mocniej palce na telefonie, mając nadzieję, że on nie widzi tego, jak drżą mi dłonie. Nigdy nie potrafiłam się sprzeciwić. Ani razu nie odpyskowałam Charlotte i jej beznadziejnym przyjaciołom, kiedy się nade mną znęcali. A teraz włączyłam głośno muzykę, buntując się. Niby błahostka i nic wielkiego, ale tylko ja wiem, ile mnie takie zachowanie kosztuje.
Merry Christmas Everyone rozbrzmiewające teraz z głośników zupełnie nie pasuje do ciężkiej atmosfery, jaka panuje w pokoju.
Mam wrażenie, że Kadenowi drży powieka.
– Powiedziałem: wyłącz to.
Kiedy nadal nie słucham, rusza w moim kierunku. Panikuję i robię pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi na myśl. Wkładam telefon do biustonosza.
Kaden staje jak wryty, a ja czerwienię się chyba na całej twarzy, zawstydzona własnym zachowaniem. Udało mi się jednak dzięki temu go powstrzymać. Zaciska zęby, a przez jego twarz przemyka zdeterminowanie. Przez jedną straszną chwilę obawiam się, że on zaraz podejdzie i… Na szczęście wychodzi z pokoju, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Chwilę później już wiem dlaczego, bo moją piosenkę zagłusza utwór The Show Must Go On Queen.
Krzywię się, bo nie wiem, do jakich Kaden podpiął się głośników, ale bas tak dudni, że aż drżą szyby w oknach. Zatrzaskuję drzwi kopniakiem, ale to i tak nic nie daje. Ledwie słyszę muzykę, która gra z mojego telefonu.
Nie mam jednak najmniejszego zamiaru jej wyłączać. Skoro on tak się zachowuje, nie będę gorsza. Powracam do ozdabiania pokoju, słuchając świątecznych piosenek równocześnie z utworami The Beatles, Aerosmith, Scorpions i innymi wykonawcami rocka. Ciekawe przeżycie słyszeć miks Last Christmas z I Don’t Want to Miss a Thing. Żadne z nas nie chce odpuścić i jako pierwsze przyciszyć muzyki.
Stoję akurat na biurku i przyczepiam wiszące styropianowe ozdoby na karniszu, kiedy do mojego pokoju wpada zaniepokojona mama. Za jej plecami widzę rozzłoszczonego Anthony’ego, ale on idzie dalej, do swojego świrniętego syna.
– Kaden, w tej chwili ścisz tę muzykę! – wydziera się, ale i tak ledwo go słychać. – Czy wy chcecie, by nasi sąsiedzi zaraz wezwali policję?
Nie wiem, kto ostatecznie przycisza, ale nagle utwór Stinga się urywa. Teraz słychać jedynie głos Deana Martina i jego Let It Snow.
– Słychać to dudnienie już kilka domów dalej! – krzyczy Anthony. – Co wy wyprawiacie?
– Niech ona wyłączy ten jazgot, bo mnie zaraz szlag trafi! – podnosi głos Kaden, najwyraźniej nadal nie mogąc zdzierżyć mojej muzyki. Jakże mi przykro.
Mój kpiący uśmieszek zastyga, gdy zauważam ponaglające spojrzenie mamy. Wzdycham bezgłośnie, ale wyłączam playlistę. Mama dziękuje mi skinieniem, po czym podchodzi do Anthony’ego. Oboje teraz patrzą w głąb pokoju Kadena, ale ja nie jestem w stanie ze swojego położenia niczego dostrzec.
– Kaden, to twoją muzykę było słychać głośniej – zauważa mama, stając w mojej obronie.
– Właśnie, muzykę – podkreśla chłopak ze wzburzeniem. – Jest różnica między rockiem a tym cukierkowym skowytem!
– Dosyć! – Anthony traci cierpliwość. – Ma być cisza. Myślałem, że oboje jesteście rozsądnymi, prawie dorosłymi ludźmi, a wygląda na to, że jeszcze daleko wam do tego i dalej zachowujecie się jak rozkapryszone dzieciaki.
Zapada cisza, bo żadne z nas nie odpowiada. Ja wolę zachować milczenie, a Kaden chyba zgrywa obrażonego. Sytuację jak zwykle ratuje moja mama, chcąc oczyścić atmosferę.
– Skoro tak wam zależy, by w domu była włączona muzyka, to zaraz coś na to poradzę. Nic nie brzmi lepiej niż klasyki z lat osiemdziesiątych, prawda, kochanie? – Spogląda z uśmiechem na Anthony’ego. – Pokażemy młodzieży, czego słuchało się w naszych czasach.
Mężczyzna przytakuje z zadowoleniem i podąża za mamą, gdy ta kieruje się w stronę schodów. Anthony w ostatniej chwili odwraca się na moment, by dodać jeszcze:
– Aha, przypominam, że wieczorem idziemy na kolację. Wszyscy, Kaden.
Wypuszczam wstrzymywane powietrze, rozluźniając się, gdy Anthony z mamą się oddalają. Zaraz jednak podskakuję w miejscu wystraszona, kiedy na piętrze rozlega się donośny trzask zamykanych z hukiem drzwi. Humorzasty Kaden daje dobitnie do zrozumienia, co myśli o czekającej nas „rodzinnej” kolacji.
– Gdzieś tutaj powinny być – oznajmia Anthony, kiedy razem przechodzimy z garażu do następnego pomieszczenia. Mężczyzna nazywa je rupieciarnią. Nazwa właściwa, bo w środku znajduje się dosłownie wszystko.
Idę za Anthonym, przyglądając się mijanym krzesłom ogrodowym, zapasowym oponom, kosiarce i regałom, które są wypełnione narzędziami i innymi ustrojstwami. My jednak szukamy ozdób świątecznych, które – jak powiedział mężczyzna – gdzieś tutaj są.
– Pamiętam, że były schowane w kartonowych pudłach – informuje mnie, sprawdzając zawartość stojącego na podłodze kartonu. Niestety jest w nim sporych rozmiarów urządzenie z licznymi wejściami na kable. Wygląda jak głośnik. – Wiem, powinienem tutaj w końcu posprzątać, ale ciągle to odkładam.
Przeglądamy zawartość następnych pudeł, ale nie znajdujemy w nich tego, czego szukamy.
– Och… – Anthony wydaje się zaskoczony na widok sterty książek leżących w kartonie. Podnosi jeden z egzemplarzy i przeciera okładkę z kurzu. To książka kucharska. – Należały do Emily. Uwielbiała gotować.
Do głosu mężczyzny wkrada się wzruszenie. Czuję się niezręcznie, bo uśmiecha się teraz z ewidentnym rozczuleniem i tęsknotą. Zaraz jednak reflektuje się i chrząka w zakłopotaniu. Odkłada szybko książkę z powrotem do kartonu.
– Emily, czyli mojej… zmarłej żony. – Posyła mi szybki uśmiech, po czym kontynuuje poszukiwania. – Ona też, podobnie jak ty, uwielbiała ten przedświąteczny czas. Co rok kupowała kolejne ozdoby, choć miała już aż nadto. Nasz dom zawsze był ozdobiony jako pierwszy w całej dzielnicy, bo już po Święcie Dziękczynienia zaczynała przygotowywania.
Szkoda tylko, że jej syn nie odziedziczył po niej tego zamiłowania. Chyba że… To dlatego Kaden nie lubi świąt? Bo przypominają mu o zmarłej mamie?
Moje przypuszczenia potwierdza Anthony, który cmoka ze zrezygnowaniem, gdy sprawdza ostatnie pudło.
– Przykro mi, Nellie, ale obawiam się, że Kaden pozbył się wszystkiego. Dzisiaj już nie zdążymy, ale jutro możemy poszukać na strychu. A jak tam też nic nie znajdziemy, to obiecuję, że pojedziemy do sklepu z ozdobami i kupisz sobie, co tylko będziesz chciała. – Posyła mi łagodny uśmiech. – Chcę, żebyś dobrze czuła się w tym domu.
Dziękuję mu, mile zaskoczona. Coraz bardziej lubię partnera mamy. Nie odbieram jego zachowania jako próby przypodobania mi się. Intencje Anthony’ego wydają się szczere.
Mężczyzna wskazuje na drzwi prowadzące do wyjścia z rupieciarni.
– Wracajmy, czas zbierać się na kolację. Lepiej sprawdzę, czy twoja mama nie rozpuściła się w łazience, skoro tak długo leży w wannie.
No tak, mama uwielbia długie kąpiele. Idę za Anthonym, ale po drodze mój wzrok przykuwa coś, czego wcześniej nie zauważyłam. Na drugim końcu pomieszczenia jest dużo więcej pustej przestrzeni. Wzdłuż podłogi ciągną się kable, ale nie wiem, do czego są podpięte. Widok zasłaniają mi szafki i komplet ogrodowy. Ale ponad nimi dostrzegam, że do ściany przyczepione są liczne kartki zapisane pochyłym pismem. Jest za daleko, bym mogła cokolwiek odczytać, ale wzbudza to moje zainteresowanie.
Mimo wszystko nie pytam Anthony’ego, co się tam znajduje, i wracam razem z nim do mieszkalnej części domu. Z niechęcią godzę się z tym, że muszę zacząć przygotowywać się na kolację. Wybieramy się do eleganckiej restauracji i wiem, że mama nie pozwoli mi jechać w spodniach i bluzie. A szkoda.
W swojej garderobie w New Hampshire nie mam zbyt wielu eleganckich sukienek, ale mama miała pożyczyć mi jedną ze swoich.
– Anthony, mógłbyś powiedzieć mojej mamie, by przygotowała dla mnie sukienkę? – proszę mężczyznę, a kiedy ten potwierdza, idę do swojego pokoju.