Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
The Atlas Paradox – ekscytująca kontynuacja The Atlas Six, powieść w stylu dark academia, bestseller„Sunday Timesa”!
W Towarzystwie Aleksandryjskim wrze – sojusze wystawione na próbę, złamane serca i najtrudniejsze decyzje do podjęcia. Sześciu magom zaoferowano życiową szansę. Pięciu z nich jest obecnie członkami Towarzystwa. Przed nimi dwie ścieżki...
W tej części opowieści tajne Towarzystwo Aleksandryjskie zostaje zdemaskowane. Nowi adepci zdają sobie sprawę, że organizacja dysponuje potężną mocą zmieniającą świat. By posiąść bezcenną wiedzę i wejść do kręgu wtajemniczonych, muszą jednak dokonać trudnych wyborów. Gdy wydarzenia nabiorą tempa, a niebezpieczeństwa zaczną się mnożyć, każdy będzie musiał zdecydować, za którą frakcją podążyć. Dotychczasowe sojusze mogą się nie sprawdzić. Czy przetrwają przyjaźnie? Czy wrogowie pozostaną ci sami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 619
Tytuł oryginału: The Atlas Paradox
Okładka i projekt graficzny: Jamie Stafford-Hill
Ilustracje: Little Chmura
Redakcja: Beata Turska
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Łobodzińska-Pietruś, Monika Kociuba
Konsultacja merytoryczna: Kalina Konarzewska
Niniejsza powieść jest utworem fikcyjnym. Wszelkie przedstawione w niej postacie, organizacje i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki lub opisane są w sposób nieodzwierciedlający rzeczywistości.
The Atlas Paradox Text Copyright © 2022 by Alexene Farol Follmuth Published by arrangement with Tor Publishing Group All rights reserved.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Marta Ziegler
ISBN 978-83-287-2791-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Dla mojego talizmanu,
Henry’ego Atlasa
CAINE, TRISTAN
Tristan Caine to syn Adriana Caine’a, szefa magicznej organizacji przestępczej. Tristan czułby się urażony, gdyby dowiedział się, że jest przedstawiany przez pryzmat ojca, ale niewiele jest rzeczy, które nie sprawiają, że czuje się urażony. Urodzony w Londynie absolwent Londyńskiej Szkoły Magicznej jest byłym pracownikiem funduszu venture capital należącego do Wessex Corporation, jak również eksnarzeczonym Eden Wessex. Uczył się na wydziale iluzji; jego rzeczywista specjalizacja jest nieznana, choć wśród talentów, które posiada, należy wymienić rozpoznawanie iluzji (patrz też: teoria kwantowa; czas; iluzje – rozpoznawanie iluzji; składniki – składniki magiczne). Zgodnie z zasadami eliminacji Towarzystwa Aleksandryjskiego, powierzono mu zadanie zabicia Calluma Novy. Nie zdołał tego zrobić z powodów pozornie związanych z sumieniem.
FERRER DE VARONA, NICOLÁS (również: DE VARONA, NICOLÁS lub DE VARONA, NICO)
Nicolás Ferrer de Varona, powszechnie znany jako Nico, urodził się w Hawanie, na Kubie. W dzieciństwie został wysłany do Stanów Zjednoczonych, gdzie później ukończył prestiżowy Nowojorski Uniwersytet Sztuk Magicznych. Nico jest niezwykle uzdolniony w dziedzinie magii fizycznej i ma kilka umiejętności poza swoją specjalnością (patrz też: skłonności litosferyczne; sejsmologia – tektonika; przemiany – zwierzę w człowieka; alchemia; receptury – alchemiczne). Blisko przyjaźni się z innymi absolwentami NUSM – Gideonem Drake’iem i Maximilianem Wolfe’em. Pomimo długotrwałej niechęci, zawarł sojusz z Elizabeth „Libby” Rhodes. Jest wybitnie uzdolniony w walce wręcz, jednak nie uchroniło go to przed utratą sojuszniczki.
KAMALI, PARISA
Niewiele wiadomo o wczesnym życiu i prawdziwej tożsamości Parisy Kamali (patrz też: piękno, klątwa – Callum Nova). Parisa przyszła na świat w irańskim Teheranie. Uczęszczała do École Magique de Paris. Jest biegłą telepatką, ma na koncie wiele znanych relacji (Tristan Caine; Libby Rhodes) oraz eksperymentów (czas – chronometria umysłu; podświadomość – sny; Dalton Ellery). Zaufanie jej byłoby niewskazane. Jednak z całą pewnością to zrobisz.
MORI, REINA
Reina Mori jest jeszcze bardziej tajemnicza od Parisy Kamali. Oczywiście to żaden konkurs, ale gdyby tak było, Reina by wygrała. Urodzona w Tokio, w Japonii, jest wybitną przyrodniczką, postanowiła jednak studiować dziedziny klasyczne z naciskiem na mitologię w Instytucie Magii w Osace. Tylko Reinie natura osobiście oferuje swoje owoce i tylko do niej się odzywa. Warto jednak zanotować, że według własnej opinii, Reina posiada również inne talenty (patrz też: wzmacnianie – energii; doświadczenie w walce – Nico de Varona).
NOVA, CALLUM
Callum Nova, członek rodziny właścicieli wywodzącego się z RPA koncernu medialnego Nova, jest manipulistą posiadającym metafizyczne moce. Laik nazwałby go empatą. Urodzony w Kapsztadzie, w RPA, bez problemów ukończył Helleński Uniwersytet Sztuk Magicznych, po czym dołączył do rodzinnej firmy parającej się sprzedażą medejskich kosmetyków oraz iluzji, co przynosiło spore zyski. Tylko jedna osoba na świecie wie, jak naprawdę wygląda. Niefortunnie dla Calluma, ta osoba pragnęła jego śmierci. Niefortunnie dla niej,nie pragnęła jej wystarczająco mocno. Mowa o Tristanie (patrz też: zdrada, nie ma nic bardziej ostatecznego niż).
RHODES, ELIZABETH(znana również jako RHODES, LIBBY)
Elizabeth „Libby” Rhodes jest uzdolnioną Medejką fizyczną. Urodziła się w Pittsburghu (stan Pensylwania, Stany Zjednoczone), a jej młodość została naznaczona stratą starszej siostry, Katherine. Libby ukończyła Nowojorski Uniwersytet Sztuk Magicznych, gdzie poznała swojego rywala i sojusznika, Nicolása „Nico” de Varonę oraz swojego byłego chłopaka, Ezrę Fowlera. Jako rekrutka Towarzystwa przeprowadziła kilka godnych uwagi eksperymentów (patrz też: czas – czwarty wymiar; teoria kwantowa – czas; Tristan Caine), przeżywała również moralne rozterki (Parisa Kamali; Tristan Caine), po czym zniknęła. Reszta grupy początkowo uznała ją za zmarłą. Obecne miejsce przebywania Libby nie jest znane (patrz też: Ezra Fowler).
LITERATURA UZUPEŁNIAJĄCA
ALEKSANDRYJSKIE, TOWARZYSTWO
Archiwa – zaginiona wiedza
Biblioteka (patrz też: Aleksandria; Babilon; Kartagina; starożytne biblioteki – muzułmańskie; starożytne biblioteki – azjatyckie)
Rytuały – inicjacja (patrz też: magia – ofiara; magia – śmierć)
BLAKELY, ATLAS
Aleksandryjskie, Towarzystwo (patrz też: Aleksandryjskie, Towarzystwo – kandydaci; Aleksandryjskie, Towarzystwo – Kustosze)
Młodość – Londyn, Anglia
Telepatia
DRAKE, GIDEON
Zdolności – nieznane (patrz też: umysł ludzki – podświadomość)
Istota – podgatunki (patrz też: taksonomia – istota; gatunek – nieznany)
Przestępcze powiązania (patrz też: Eilif)
Dzieciństwo – Cape Breton, Nowa Szkocja, Kanada
Edukacja – Nowojorski Uniwersytet Sztuk Magicznych
Specjalizacja – Podróżnik (patrz również: sny – poruszanie się)
EILIF
Sojusze – nieznane
Dzieci (patrz też: Gideon Drake)
Istota – rusałka (patrz też: taksonomia – istota; rusałka – syrena)
ELLERY, DALTON
Aleksandryjskie, Towarzystwo (patrz też: Aleksandryjskie, Towarzystwo – kandydaci; Aleksandryjskie, Towarzystwo – badacze)
Ożywianie
Znane powiązania (patrz też: Parisa Kamali)
FOWLER, EZRA
Zdolności (patrz też: podróżowanie – czwarty wymiar; fizyk – kwantowy)
Aleksandryjskie, Towarzystwo (patrz też: Aleksandryjskie, Towarzystwo – niewtajemniczeni; Aleksandryjskie, Towarzystwo – eliminacja)
Młodość – Los Angeles, Kalifornia
Edukacja – Nowojorski Uniwersytet Sztuk Magicznych
Znane powiązania (patrz też: Atlas Blakely)
Poprzednie miejsca pracy (patrz też: NUSM – starosta domów studenckich)
Związki (patrz też: Libby Rhodes)
Specjalizacja – Podróżnik (patrz też: czas)
KSIĄŻĘ
Ożywianie – ogólne
Tożsamość (patrz też: tożsamość – nieznana)
Znane powiązania (patrz też: Ezra Fowler, Eilif)
PROGRAM NAUCZANIA INICJANTÓW TOWARZYSTWA ALEKSANDRYJSKIEGO
ROK PIERWSZY
Wytyczne:
Kandydaci na członków Towarzystwa Aleksandryjskiego mają za zadanie prowadzić innowacyjne badania i dostarczać nowej wiedzy do znajdujących się w Towarzystwie archiwów. Powinni również chronić archiwa i dbać o nie podczas rezydencji do czasu wypełnienia warunków inicjacji.
Podstawowe curriculum:
Przestrzeń
Czas
Myśl
Zamiar
Szczegółowe informacje będą dostępne po poznaniu warunków inicjacji.
Poszczególne części curriculum powinny zostać omówione, a warunki inicjacji spełnione do 1 czerwca.
PROGRAM NAUCZANIA INICJANTÓW TOWARZYSTWA ALEKSANDRYJSKIEGO
ROK DRUGI
Każdy z kandydatów dostarczy rozprawę – na wybrany przez siebie temat – o znaczeniu istotnym dla archiwów.
Projekt samodzielnych badań:
Minimalne wymagania oznaczone*
Tytuł pracy*: ___________________________________
Cele: ________________________________________
Metodologia (wymienić wszelkie związane z badaniami teksty):
___________________________________________
Terminarz:
Ukończenie projektu: Należy wskazać ramy czasowe zbioru danych, ich przeglądu i/lub analizy. Gotową rozprawę należy oddać nie później niż 1 czerwca.
Podpis inicjanta:
Zatwierdzono przez:
Atlas Blakely
Gideon Drake osłonił oczy przed palącym słońcem i przelotnie spojrzał na spieczone i poczerniałe wzgórza. Upał falował w powietrzu pomiędzy chmurami drobnych cząsteczek popiołu. I tak już ograniczone pole widzenia Gideona przysłaniał delikatnie unoszący się pył, przypominający warstwę łusek na skrzydłach ćmy. Gęsty, kredowy dym utknął mu w gardle. Gdyby to działo się naprawdę, wymagałby natychmiastowej pomocy medycznej.
Ale tak nie było. Gideon, marszcząc brwi w zamyśleniu, spuścił wzrok na siedzącego obok czarnego labradora, po czym znów podniósł głowę, by spojrzeć na tę obco wyglądającą scenę i zakrył usta koszulą, tworząc z niej cienką zasłonę, w której dało się w miarę normalnie oddychać.
– Bardzo interesujące – mruknął sam do siebie.
Taka pożoga zdarzała się od czasu do czasu w snach. Gideon nazywał to „erozją”, ale gdyby spotkał kiedyś kogoś takiego jak on, nie zdziwiłby się, gdyby istniała już na to jakaś nazwa własna. Nie było to szczególnie rzadkie wydarzenie, ale niemal nigdy nie bywało aż tak… łatwopalne.
Gdyby Gideon kierował się w życiu jakimś mottem, brzmiałoby ono: Nie ma sensu rozpaczać.
Dla Gideona Drake’a nie było różnicy między tym, co realne, a co nie. Jego percepcja tej wyśnionej ziemi jałowej mogła zupełnie różnić się od odczuć śniącego. Pożary stanowiły przypomnienie tego, czego Gideon nauczył się dawno temu: zagładę znajdziesz wszędzie, jeśli to właśnie jej szukasz.
– No dalej, Max – powiedział do psa, który przypadkiem był również jego współlokatorem. Max powęszył chwilę i jęknął na znak sprzeciwu, gdy ruszyli na zachód. Obaj rozumieli jednak, że sny były domeną Gideona, a więc to do niego należało wyznaczenie ścieżki.
Używając terminologii magicznej, sfery snów były częścią zbiorowej podświadomości. Każdy człowiek miał dostęp do skrawka tychże sfer, jednak mało kto był w stanie podróżować w snach tak intensywnie jak Gideon.
Dostrzeżenie granicy między świadomością dwóch osób wymagało szczególnych umiejętności. Gideon znał zmieniające się wzory sfer tak samo, jak marynarze znali się na falach. Teraz gdy rzadko wynurzał się ze snów, jego zmysły były jeszcze bardziej wyostrzone.
Dla świata zewnętrznego był całkiem normalną osobą z narkolepsją. Ale zrozumienie jego magii wcale nie było proste. Z tego, co udało mu się dowiedzieć, granica pomiędzy świadomością a podświadomością była w jego przypadku bardzo cienka. Potrafił we śnie zidentyfikować czas i miejsce, ale jego umiejętność chodzenia w sferze snu sprawiała, że zdarzało mu się nie doczekać końca śniadania w pozycji siedzącej. Czasem zdawało się, jakby przynależał bardziej do sfery snów niż świata żywych. Jednak ta noktambuliczna wada Gideona oznaczała, że może wykorzystywać to, co dla innych jest ograniczeniem. Przykład: normalny człowiek potrafi latać we śnie, ale wie, że śni, przez co jest świadom, że w prawdziwym życiu nie jest w stanie tego robić. Z kolei Gideon Drake potrafił latać, kropka. Za to nie zawsze był w stanie stwierdzić, czy akurat jest przytomny, czy śpi.
Formalnie Gideon nie miał we śnie większej władzy niż inni. Jego cielesne ograniczenia były podobne do tych, z którymi borykali się również telepaci – żadna poczyniona we śnie magia nie mogła go permanentnie skrzywdzić, chyba że jego fizyczna forma doznałaby jakiegoś udaru lub ataku. Gideon czuł ból w taki sam sposób jak inni śniący – w wyobraźni, ale ból znikał po przebudzeniu. Z wyjątkiem sytuacji, w których znajdował się pod wpływem ogromnego stresu, który mógłby spowodować jedną z wymienionych wyżej reakcji ciała… ale zupełnie się tym nie przejmował. Tylko Nico martwił się takimi rzeczami.
Jak zwykle na myśl o Nicu, Gideon poczuł ukłucie w jakąś odsłoniętą część siebie. To tak, jakby zgubił but i wlókł się dalej bez niego. Przez ostatni rok ze zmiennym powodzeniem uczył się nie katalogować nieobecności przyjaciela, który zwykle towarzyszył jemu i Maxowi. Na początku było trudno; myślał o Nicu odruchowo, bez żadnej zapowiedzi czy planu, czego nieprzewidzianym skutkiem było zaburzenie ścieżki, którą podróżował. Czasem, gdy jego myśli odwiedzały Nica, trafiał do niego także on sam.
W ostatecznym rozrachunku zarówno pułapką, jak i nieoczekiwaną korzyścią wynikającą ze znajomości z Nico de Varoną było to, że nie można było o nim łatwo zapomnieć ani łatwo od niego odejść. Tęsknota za nim była jak tęsknota za odciętą kończyną. Nie był bez niego całością, nie był kompletny, chociaż zdarzało się, że bóle, które z tego powodu odczuwał, okazywały się bogate w informacje.
Gideon pozwolił sobie poczuć to, na co w innych okolicznościach się zamykał i niczym oddech ulgi poczuł, jak wymiary poruszają się uprzejmie pod jego stopami. Koszmar powoli zanikał, ustępując atmosferze jego snów; chłopak poszedł więc tą ścieżką, którą podróżowało mu się najłatwiej: własną.
W miarę jak umysł Gideona wędrował, dym ze snu zaczął zanikać, a on i Max poruszali się przez świadomą percepcję czasu i przestrzeni. W miejsce spalonej ziemi pojawiła się nikła woń popcornu z mikrofali i przemysłowego detergentu do prania – zapachy stanowiące nutę głowy akademików NUSM.
Razem z nimi zjawiła się znajoma twarz nastolatka, którego Gideon kiedyś znał.
– Jestem Nico – powiedział chłopak o dzikim spojrzeniu i rozczochranych włosach. Jego koszulka podwinęła się na boku, ponad zawieszoną na ramieniu torbę. – Ty jesteś Gideon? Wyglądasz na wykończonego – rzekl po chwili zastanowienia i rzucił bagaż pod łóżko. Rozejrzał się po pokoju i dodał:
– Mielibyśmy tu o wiele więcej miejsca, gdybyśmy zrobili z łóżek jedno, piętrowe.
To było wspomnienie czy sen? Gideon nie był w stanie tego stwierdzić.
Trudno było wyjaśnić, co tak naprawdę Nico zrobił z powietrzem w pokoju, a sam zainteresowany zdawał się tego nie zauważać. Odczuwając lekką klaustrofobię, Gideon zdołał wydukać:
– Chyba nie powinniśmy sami przesuwać mebli. Ale może zapytamy?
– Moglibyśmy, ale to zmniejsza nasze szanse na pozytywny rezultat. – Nico przerwał i zerknął na Gideona. – Co to za akcent? Francuski?
– Tak jakby. Akadyjski.
– Jesteś z Quebecu?
– Prawie.
Nico uśmiechnął się szeroko.
– Wspaniale – odpowiedział. – Od jakiegoś czasu chciałem rozszerzyć lingwistyczne horyzonty. Za dużo myślę po angielsku, potrzebuję odmiany. Mam takie powiedzenie: nie ufaj dychotomii. A właśnie, wolisz górę, czy dół? – zapytał, a Gideon zamrugał.
– Ty wybierz – bąknął, po czym Nico machnął ręką, przemeblowując pokój z taką łatwością, że w kilka sekund Gideon zdążył zapomnieć, jak wyglądał przed jego ingerencją.
Gideon bardzo szybko nauczył się, że jeśli gdzieś nie było miejsca, Nico je tworzył. Jeśli rzeczy zbyt długo trwały w bezruchu, wiadomo było, że Nico z całą pewnością to zmieni. Administracja uniwersytetu oznaczyła Gideona w systemie jako „potrzebującego wsparcia dla osób niepełnosprawnych”. Wszystko to, co zdążył zauważyć u swojego nowego współlokatora w ciągu tych kilku chwil, dało mu jednak wzbudzającą niepokój pewność, że Nico nie da się nabrać. To tylko kwestia czasu.
– Dokąd chadzasz? – zapytał Nico, potwierdzając jego domysły. – Podczas snu?
To było dwa tygodnie po rozpoczęciu roku akademickiego. Nico zszedł wtedy z górnego łóżka i stanął przy Gideonie, gwałtownie go wybudzając. Chłopak nie wiedział nawet, że śpi.
– Mam narkolepsję – wydukał.
– Gówno prawda – odpowiedział Nico.
Gideon wlepił w niego spojrzenie. Nie mogę ci powiedzieć, pomyślał. Nie obawiał się, że Nico okaże się jakimś łowcą istot albo kimś podstawionym do akademika przez jego matkę (chociaż obie te opcje były jak najbardziej prawdopodobne), ale nienawidził chwili, gdy ludzie zaczynali patrzeć na niego inaczej, gdy nagle zauważali, że jest w nim coś – i to nie jedno – co potęgowało wrażenie, że jest w jakiś sposób odrażający. Odruch, odpowiedź zwierzyny na zagrożenie. Walka lub ucieczka.
Nie mogę nikomu powiedzieć, myślał wtedy Gideon, ale w szczególności nie tobie.
– Jest w tobie coś dziwnego – kontynuował beznamiętnie Nico. – Nie w żadnym złym sensie, po prostu coś dziwnego. – Skrzyżował ręce na piersiach, kontemplując. – Więc co z tobą?
– Mówiłem już. Narkolepsja.
Nico przewrócił oczami.
– Menteur.
Kłamca. Więc naprawdę planował nauczyć się francuskiego.
– Jak jest „zamknij się” po hiszpańsku? – zapytał w przeszłości dawny Gideon, a Nico obdarował go uśmiechem, który, jak miał się później dowiedzieć, był wyjątkowo niebezpieczny.
– Wyłaź z łóżka, Piaskunie – powiedział Nico, odrzucając na bok kołdrę. – Wychodzimy.
W teraźniejszości Max szturchnął nosem kolano Gideona, i to na tyle mocno, że ten musiał walczyć, by nie stracić równowagi.
– Dzięki – powiedział, otrząsając się ze wspomnienia. Pokój w akademiku zniknął, z powrotem zlewając się z płonącym w oddali krajobrazem erozji. Max patrzył na niego wyczekująco, nie mrugając.
– Nico jest tam – powiedział Gideon, wskazując na tlącą się zieloną gęstwinę.
Max spojrzał na niego z powątpiewaniem.
Gideon westchnął.
– W porządku – powiedział i wyczarował piłkę, którą rzucił miedzy drzewa. – Przynieś.
Piłka rozświetliła się, nabierając prędkości. Oblała las słabym, uspokajającym blaskiem. Max znów rzucił towarzyszowi zirytowane spojrzenie, ale pobiegł przed siebie, po ścieżce stworzonej przez magię Gideona.
W snach wszyscy potrafili czarować. Ograniczeniem nie były prawa fizyki, a raczej kontrola śniącego. Gideon, istota, która bez przerwy chwiała się pomiędzy świadomością a jej brakiem, nie miał pamięci mięśniowej związanej z ograniczeniami rzeczywistości. (Jeśli nie wiesz, gdzie dokładnie zaczyna się i kończy to, co niemożliwe, wtedy oczywiście nie może cię ona krępować).
To, czy Gideon po prostu posiadał magię, czy sam nią był, było przedmiotem wiecznej debaty. Nico był przekonany, że prawdą jest to pierwsze, natomiast sam Gideon nie był tego taki pewien. Ledwie był w stanie wykonać choćby przeciętne czary podczas zajęć, zresztą z tegoż właśnie powodu studiował głównie teorię magii – skąd się wzięła i dlaczego istnieje. Nico był fizykiem, więc widział świat jako pseudoanatomiczną konstrukcję. Gideon wolał myśleć o świecie jak o czymś przypominającym chmurę danych. W końcu tym właśnie były wszystkie sny – miejscem, w którym gromadziły się wszystkie doświadczenia ludzkości.
Prawdziwy Nico był teraz bliżej, a skraj płonącego lasu szybko skurczył się do cienkiego pasa pustej plaży. Gideon schylił się, by przesunąć dłonią po piasku, po czym na próbę wbił w niego rękę. Tutaj nic nie płonęło, ale jego ręka natychmiast zniknęła aż po samo ramię. Max warknął ostrzegawczo.
Gideon cofnął rękę i sięgnął nią do brody Maxa, by podrapać go uspokajająco.
– Może zostań tutaj – zasugerował. – Wrócę po ciebie za jakąś godzinę.
Max cicho zaskamlał.
– Wiem, wiem. Będę ostrożny. Naprawdę zaczynasz brzmieć jak Nico.
Max zaszczekał.
– Dobra, odwołuję to.
Gideon, przewracając oczami, uklęknął na plaży i po raz kolejny zanurzył rękę w piasku, tym razem nachylając się dopóty, dopóki ten nie zawładnął jego ciałem, a on sam nie prześlizgnął się na drugą stronę. Ciśnienie gwałtownie się obniżyło, a Gideon spadł z nieba głową w dół w kolejny piach – znajdował się bowiem na falistych pagórkach jałowej pustyni.
Walnął twarzą o piasek i wypluł kilka ziarenek kącikiem ust. Nie można go było nazwać miłośnikiem natury – zbyt często był narażony na działanie jej mniej przyjemnych darów. Czy istniały rzeczy gorsze od piasku? Z całą pewnością, jednak Gideon nie wstydził się swojego poglądu, że sama jego obecność jest czymś odrażającym. Czuł go już wszędzie – w uszach, w zębach, rozgościł się też na skórze głowy i w pasmach jego włosów. Nie była to idealna sytuacja, ale – jak zwykle – nie było sensu rozpaczać.
Gideon podniósł się, z trudem utrzymując równowagę w niekończącej się wstędze piachu, która sięgała górnej części jego łydek. Rozejrzał się po wydmach, szykując na coś, choć nie miał pojęcia na co. Za każdym razem było inaczej.
Brzęczenie w uchu sprawiło, że gwałtownie się odwrócił (a przynajmniej próbował) i zaskamlał, atakując powietrze. Tylko nie komary – Gideon nie przepadał za owadami. Odgonił dłonią kolejne bzyknięcie, tym razem przypłacając to ukłuciem w przedramię. Na jego skórze natychmiast zaczęła tworzyć się szrama, a z miejsca, w którym został ukłuty, wypłynęła pulchna krwawa łza. Gideon uniósł ramię, by bliżej przyjrzeć się ranie i przepędzić metalowy egzoszkielet – mikroskopijny ślad czarnego prochu.
Aha. Czyli to nie owady.
Poznanie kolejnej przeszkody po części przynosiło ulgę, bo znaczyło, że Gideon mógł już – i musiał – zaplanować defensywę. Czasem wkroczenie do tej konkretnej podświadomości było sprawą taktyki. Czasem trzeba było walczyć, czasem wyjść z labiryntu. Zdarzały się też escape roomy, pogonie i bójki – te preferował, z uwagi na swoją biegłość (przynajmniej do tej pory) w unikaniu śmierci i wszystkich jej jeźdźców. Bywało też tak, że wystarczyło się spocić, zmęczyć – co nie było skomplikowane, ale wymagało ogromnej wytrzymałości. Gideonowi nie groziła śmierć we śnie – nie groziła nikomu – jednak mógł cierpieć, czuć strach lub ból. Czasem test wymagał po prostu zaciśnięcia zębów i przetrwania.
Niestety ten sen należał właśnie do tego typu sprawdzianów.
Czymkolwiek były te miniaturowe pociski, które w niego trafiały – zbyt małe, by dało się robić przed nimi uniki, i zbyt szybkie, by z nimi walczyć – prawdopodobnie nie mogłyby istnieć na ziemi ani być obsługiwane przez ludzi. Gideon przyjmował strzały jak ugryzienia, których nie sposób uniknąć. Ruszył pod smagający go wiatr, zamykając oczy, by ochronić je przed piekącym piaskiem. Ten wpadał do otwartych ran, sprawiając, że po rękach zaczęła spływać mu krew. Przed przymrużonymi oczami widział smugi czerwieni, jasne i stosunkowo łagodne, ale i tak paskudne. Jak ślady łez na pomnikach męczenników i świętych.
Kimkolwiek był telepata, który postawił te zapory, bez wątpienia zasłużył na miano sadysty najbardziej niepokojącego sortu.
Coś przebiło szyję Gideona i zagłębiło się w jego gardle, natychmiast zatykając mu drogi oddechowe. Dusząc się, zaczął uciskać ranę i siłą woli starał się zmusić do szybszej regeneracji. Sny nie były rzeczywiste, jego obrażenia również nie – jedyne, co było prawdziwe, to walka, a to mógł zaoferować. Zawsze był w stanie się bić, bo w najgłębszych zakątkach serca wiedział, że walka jest uzasadniona. Nie była jedynie czymś, co powinien zrobić – była wręcz koniecznością.
Wiatr zaczął wiać jeszcze mocniej, piach osadzał się na jego oczach i ustach, przyklejał się do spoconej szyi. Gideon, wzywając cały swój ból, wydał z siebie pierwotny krzyk. Taki, który oznaczał, że krzyczący poddaje się, odpuszcza. Wrzeszczał bez końca, próbując swoją agonią zaoferować właściwy sposób kapitulacji, pewnego rodzaju tajne hasło. Odpowiednią wiadomość. Coś w stylu: Umrę, zanim się poddam, ale niczemu wewnątrz twoich osłon nic z mojej strony nie grozi.
Jestem tylko cierpiącym człowiekiem. Śmiertelnikiem z przesłaniem.
Musiało zadziałać, bo gdy Gideonowi zabrakło tchu, a płuca paliły go od krzyku i wysiłku, zapadła się pod nim ziemia. Spadł, wessany w dół, aż dostarczono go nagłej pustce czyjegoś pokoju.
– O, dobrze, cię widzieć – powiedział Nico z wyczuwalną ulgą. Wstał i podszedł do krat telepatycznych osłon, które ich od siebie oddzielały. – Wydaje mi się, że śniłem o jakiejś plaży albo czymś w tym stylu.
Gideon instynktownie zerknął na swoje ramiona w poszukiwaniu śladów krwi lub piasku, po czym wziął ostrożny oddech, by sprawdzić płuca. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, co oznaczało, że po raz sto osiemnasty przedostał się przez zasłony Towarzystwa Aleksandryjskiego.
Każdy kolejny raz był bardziej koszmarny od poprzedniego. Ale za każdym razem było warto.
Nico uśmiechnął się i oparł o kraty. Jak zwykle sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie.
– Nieźle wyglądasz – zauważył figlarnie. – Jak zwykle bardzo wypoczęty.
Gideon przewrócił oczami.
– Przyszedłem – potwierdził, po czym wyjaśnił, co było celem jego wizyty: – I chyba jestem coraz bliżej odnalezienia Libby.
PARADOKS:
Jeśli władzę można posiąść, musi ona być zdolna do bycia posiadaną. Ale nie ma ona wyraźnego rozmiaru czy wagi. Władza jest czymś ciągłym. Czymś parabolicznym. Powiedzmy, że otrzymujesz władzę, która zwiększa twój potencjał do tego, by gromadzić jej jeszcze więcej. Ten potencjał rośnie wykładniczo w stosunku do władzy, którą zyskujesz. A więc zdobywanie władzy oznacza jednocześnie zdanie sobie sprawy z tego, jak niewiele się jej posiada. Jeśli więc im więcej ma się władzy, tym mniej tak naprawdę się jej posiada, to czy to ona jest naszą własnością, czy my należymy do niej?
W chwili, gdy Ezra ją tu zostawił, dwie rzeczy stały się jasne. Po pierwsze, w pokoju, w którym się znajdowała, stało zaścielone łóżko, ubrania ułożone były w równą kostkę, a obok leżały uporządkowane rzędy opakowań gotowego jedzenia. Wszystko wskazywało na to, że ktoś miał w nim mieszkać przez kilka miesięcy, może i lat.
Po drugie, to właśnie Libby Rhodes miała zostać jego lokatorką.
Wybaczy mi, pomyślał Ezra.
A nawet jeśli nie, alternatywą nadal będzie koniec świata, do którego doprowadzi Atlas Blakely.
Więc może lepiej było nie prosić o przebaczenie.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz