29,90 zł
Okręt zagubiony w obcym zakątku Galaktyki czeka długa i trudna droga powrotna. Rodzima planeta niezwłocznie potrzebuje pomocy. A na domiar złego kończy się żywność…
Załoga „Aurory” musi zaufać swoim nowym sojusznikom, jeśli chce przetrwać. Sytuacja okazuje się jednak poważniejsza, niż sądzili, a ich decyzje mogą wpłynąć na losy Galaktyki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 225
Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #2: Rings of Haven
Copyright © 2012 by Ryk Brown
All rights reserved
Warszawa 2020
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]
ISBN EPUB: 978-83-66375-39-0ISBN MOBI: 978-83-66375-40-6
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
– Jak sytuacja? – zapytał Nathan, wchodząc na mostek ze swojego gabinetu. Trochę się denerwował, choć przecież wiedział, czego się spodziewać. Przez ostatnich parę dni ciężko pracowali, ale przynajmniej mogli odpocząć od chaosu, z jakim zmagali się wcześniej.
– Czujniki bliskiego zasięgu wykryły kontakt – zameldowała Jessica. – Wciąż jest daleko, ale leci w naszą stronę. I to szybko.
– Czy to nasz gość? – Pytanie było skierowane do Jalei, która również przyszła i stanęła obok Nathana. Zlustrowała wyświetlacz taktyczny, aby zidentyfikować okręt. Nadal nie przywykła do sposobu wyświetlania informacji na ekranach „Aurory”.
– Najprawdopodobniej – powiedziała – ale nie możemy być pewni, dopóki nie usłyszę jego głosu.
– Sugeruję zająć pozycje bojowe, sir – wtrąciła nagląco Jessica. – Mamy ograniczoną załogę i uzbrojenie, więc lepiej bądźmy ostrożni.
– Zgadzam się.
– Kapitanie, nie róbmy nic, co mogłoby go sprowokować – zaprotestowała Jalea. – Jeżeli zmieni zdanie, nie można zagwarantować, że ktoś inny nam pomoże.
– Nadal leci strasznie szybko – ostrzegła Jessica.
Nathan wyczuł w jej głosie napięcie. Zwykle była w takich sytuacjach całkiem spokojna, więc jeśli nawet ona się niepokoiła, najlepiej było słuchać jej rad.
– Ogłosić gotowość bojową – rozkazał – ale jeszcze nie wysuwajmy wieżyczek.
Jessica nie do końca się z nim zgadzała, ale rozumiała jego tok myślenia. Nadlatująca jednostka nie była wielka i jak dotąd nie podjęła agresywnych działań, jeśli nie liczyć prędkości, z jaką się zbliżała.
– Gotowość bojowa, ale bez aktywacji uzbrojenia. Przyjęłam.
Uruchomiła ostrzeżenie. Panele świetlne na ścianach, belkach sufitowych i nad włazami zmieniły kolor z zielonego na czerwony, a tymczasem oficer łączności oznajmił przez głośnik:
– Gotowość bojowa. Wszyscy na stanowiska.
– Czas do przylotu? – zapytał Nathan.
– Minuta – odpowiedziała Jessica. – Nadal nie zwolnił.
– To on? – zapytała Cameron, która właśnie weszła na mostek.
– Jeszcze nie wiemy – odpowiedział.
– Jak możesz nie wiedzieć? – mruknęła, siadając za sterami.
– Wszystkie stanowiska obsadzone i gotowe – zameldowała Jessica. – Trzydzieści sekund.
Wszystkie oczy skupiły się na głównym ekranie, który otaczał przednią połowę mostka. Nadlatująca jednostka z początku była jedynie maleńką plamką na tle rozgwieżdżonego kosmosu, ale szybko rosła, by wreszcie przybrać kształt okrętu kosmicznego. Przemknęła tuż obok, omal nie uderzając w kadłub.
– Jezu! – wykrzyknął Nathan. Choć mostek mieścił się w głębi okrętu, za każdym razem, gdy coś przelatywało blisko kamery, miał ochotę się uchylić.
– Zawraca – zameldowała Jessica.
Skrzywiła się i zacisnęła zęby. Nathan wiedział, że tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzymuje się przed rozwaleniem stateczku i jego aroganckiego pilota.
– Spokojnie, podporuczniku – mruknął, pochylając się nad konsolą taktyczną. Zamiast odpowiedzieć, Jessica uśmiechnęła się szyderczo.
– Wiadomość przychodząca – oznajmił oficer łączności.
– Dajcie ją – rozkazał Nathan, prostując plecy.
– „Aurora”, tu Tobin Marsh – usłyszeli z głośnika. – Wyląduję na waszym pokładzie startowym. – Po tych słowach sygnał się urwał.
– Kanał zamknięty, sir – oznajmił oficer łączności.
– Arogancki gnojek, co? – mruknęła Jessica. Po dwóch latach w nabuzowanych testosteronem szeregach operacji specjalnych nie przywykła jeszcze do bardziej kulturalnej atmosfery mostka.
– On chce się tylko zaprezentować z pozycji siły, zanim przystąpi do negocjacji – wyjaśniła Jalea. – Spodziewałam się tego.
– Znów nadlatuje, tym razem wolniej – zameldowała Jessica. – Faktycznie będzie lądował.
– Idź do hangaru i go powitaj, Jess – rozkazał Nathan – a potem przyprowadź gościa do sali odpraw.
– Tak jest – przytaknęła i wyszła.
Nathan odwrócił się do Jalei.
– Jesteś pewna, że można mu ufać?
– Tak jak mówiłam, nie pierwszy raz korzystamy z jego usług.
– No cóż, facet lubi robić show z samego przybycia – dodała Cameron.
*
Jessica dotarła na dół rampy, gdzie czekał jej partner z operacji specjalnych, Enrique Mendez. Przez ramię przewiesił standardową automatyczną broń do walki w zamkniętych przestrzeniach, a w kaburze przy pasie miał pistolet.
– Stęskniłaś się?
Z uśmiechem podał jej broń. To był jego standardowy uśmiech w stylu Pan Czarujący, którym z uporem obdarzał kobiety. Zawsze mu powtarzała, że to nie działa, ale nigdy nie słuchał.
– Medycy tak szybko pozwolili ci wrócić do służby? – Spojrzała na jego udo, gdzie gruba warstwa opatrunku wypychała nogawkę.
– Wcale nie pytałem o pozwolenie – przyznał. Jessica rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie. – Hej, przecież nic mi nie jest.
– Doprawdy? – Mijając kolegę, poklepała go po opatrunku. Skrzywił się z bólu.
– Jess, do cholery, bądź miła.
Ruszyli korytarzem, aż dotarli do głównego wejścia do hangaru. Wewnątrz czekało dwóch marines, sierżanci Weatherly i Holmes. Ze wszystkich osób na pokładzie Jessica tylko o nich, o sobie i o Enrique mogła powiedzieć, że na pewno potrafią celnie strzelać.
– Tam podobno jest tylko jeden facet – oznajmiła. – Choć chyba trochę arogancki. Tak czy inaczej, rozegrajmy to ostrożnie. Jasne?
– Tak jest.
– Enrique, ty i Holmes ustawcie się po prawej burcie, my idziemy na lewą. Kąt ostrzału czterdzieści pięć stopni, ale jeśli zrobi się paskudnie, próbujcie go zranić, a nie zabić.
Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się w swoją stronę i zajęła odpowiednią pozycję za leżącym kontenerem. Enrique i Holmes stanęli po przeciwnej stronie hangaru.
– Jesteśmy gotowi – powiadomiła mostek przez komunikator.
– Przyjąłem. Śluza napełnia się powietrzem, wrota za chwilę się otworzą – odpowiedział Nathan.
Po kilku chwilach ogromne wrota centralnej śluzy transferowej wsunęły się w sufit przy akompaniamencie pracujących przekładni i mechanizmów. Po drugiej stronie znajdował się ten sam okręt, który minutę temu śmigał wokół „Aurory” niczym irytujący owad. Patrzyli, jak maszyna powoli kołuje do hangaru. Gdy tylko opuściła śluzę, wrota automatycznie się zamknęły. Choć opuścili orbitę Ziemi bez żadnych jednostek na pokładzie, śluzy były zautomatyzowane i potrafiły wypuszczać i wpuszczać jednostki, nawet gdyby zawiodły wszystkie inne systemy.
Inaczej niż kilka dni temu, kiedy czekali na pojawienie się okrętu Maraka, hangar był w pełni oświetlony, a Jessica bynajmniej nie próbowała ukrywać się przed gościem. W reakcji na arogancję chciała pokazać, że jego obecność nie budzi w nikim strachu. To była jedna z wielu psychologicznych sztuczek, jakich się nauczyła.
Niewielki statek zatrzymał się, silniki ucichły powoli, ze szczelin buchnęły opary. Jednostka posiadała długi, cylindryczny kadłub podobny do spłaszczonego cygara. Po bokach miała krótkie, grube skrzydła, a na rufie parę silników. W różnych miejscach kadłuba widoczne były dysze licznych silników manewrowych, ale Jessica nie dostrzegła żadnego uzbrojenia.
Tuż za kokpitem otworzył się niewielki właz, z którego wysunęły się schodki. Po chwili wyłonił się szczupły mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, z atramentowoczarnymi włosami i zadbanym zarostem okalającym usta. Rozejrzał się i natychmiast zauważył cztery lufy, celujące w niego z obu stron. Na ten widok uniósł otwarte dłonie, dając znać, że są puste.
– Jestem nieuzbrojony – oznajmił. – Nie stanowię zagrożenia.
– Trzymaj ręce na widoku – poinstruowała go Jessica.
Mężczyzna przez chwilę lustrował ją, aż doszedł do wniosku, że w razie konieczności nie miałaby problemu z pociągnięciem za spust.
– Jak sobie życzysz – zgodził się, unosząc ręce jeszcze wyżej. Zszedł po stopniach. – Proszę, nie róbcie mi krzywdy. Jestem tu na prośbę Jalei Torren. Jest z wami, prawda?
– Zgadza się – odpowiedziała. Mężczyzna nadal szedł w jej stronę. – Tyle wystarczy – dodała z napięciem w głosie. – Ręce na kark. Nawet nie drgnij, a wszystko będzie dobrze.
Wyłoniła się zza osłony i ruszyła w jego kierunku. Dała znak Enrique, żeby zrobił to samo, a tymczasem Weatherly i Holmes zostali z tyłu, gotowi ich osłaniać.
Nagle zamknął się właz statku przybysza. Jessica przystanęła.
– Miałeś się nie ruszać!
– Ja nic nie zrobiłem – zapewnił. – To automat.
– Coś jeszcze się poruszy… automatycznie?
– Nie, nic. Po prostu zadziałały zabezpieczenia statku.
– Przeszukaj go – rozkazała Enrique.
Ten zbliżył się i zaczął szukać ukrytej broni.
– Zapewniam, że zgodnie z umową jestem bezbronny – oświadczył przybysz.
– Dziewczyna zawsze powinna być ostrożna – rzuciła Jessica. Mężczyzna uśmiechnął się, wyczuwając jej sarkazm.
– W rzeczy samej – odpowiedział. – Zgaduję, że teraz zabierzecie mnie do swojego kapitana?
– Tędy – poleciła i dała mu znak, aby podążał za Enrique.
*
Tobin Marsh wkroczył pewnym krokiem do sali odpraw. Gdy dostrzegł Jaleę, wyciągnął ręce, uścisnął ją i ucałował w oba policzki, mówiąc słowa, które w ich języku z pewnością były miłe i czarujące. Po wstępnych uprzejmościach Jalea odwróciła się do Nathana i Cameron, którzy stali po przeciwnej stronie stołu.
– Tobinie Marsh – zaczęła po angielsku – poznaj komandora Nathana Scotta i komandor porucznik Taylor z „Aurory”.
– Niezmiernie mi miło – powiedział Tobin poprawnie, choć z wyraźnym akcentem. Miał inną wymowę i odrobinę gorszą składnię niż Jalea, choć ewidentnie bardzo się starał, aby jego Angla wypadł nienagannie.
– Mam nadzieję, że moje nietypowe wejście was zbytnio nie zaniepokoiło – dodał, ukradkiem zerkając w stronę Jessiki. Wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Cameron, a później Nathana.
– Rzeczywiście, masz trochę agresywny styl latania – przyznał uprzejmie Nathan. – Ale nie chcieliśmy wyciągać z tego powodu pochopnych wniosków, ponieważ jesteśmy nowi w tym zakątku kosmosu.
– Doprawdy? Nie wiedziałem. – Trudno było nie zauważyć jego zaciekawienia. – Skąd pochodzicie?
Nathan zauważył ostrzegawcze spojrzenie Jessiki.
– Na razie powiedzmy, że z dość daleka.
– Ach tak? Teraz mnie zaintrygowałeś, kapitanie. Czy to naprawdę tak wielka tajemnica?
– Dopiero się poznaliśmy. A ta informacja jest obecnie nieistotna w kontekście usług, których potrzebujemy. Chyba że ujawnienie, skąd pochodzimy, stanowi niezbędny warunek dalszej współpracy. Bo jeśli tak, nie będziemy więcej marnować twojego czasu.
Nathan był zaskoczony, z jaką łatwością przyszły mu do głowy te słowa i jak naturalnie zaznaczył odpowiednią mową ciała, że jest gotowy w każdym momencie wyjść. Chyba zaowocowały lata obserwowania zmagań ojca na arenie politycznej.
– Nie, to nie jest konieczne, kapitanie – powiedział Tobin. Czuł się aż nazbyt swobodnie podczas tego rodzaju negocjacji i w żaden widoczny sposób nie zareagował na ultimatum Nathana. – Przemawiała przeze mnie jedynie ciekawość, za co przepraszam. – Skłonił głowę na znak, że nie będzie naciskał. – A teraz słucham, kapitanie, jakich usług oczekujecie?
– Ci ludzie potrzebują wielu rzeczy – zaczęła Jalea. – Przede wszystkim jednak miejsca do przeprowadzenia napraw okrętu, a także żywności i innych zapasów. – Zawiesiła głos i rzuciła Tobinowi poważne spojrzenie. – A to wszystko trzeba im zapewnić… dyskretnie.
– Tak, tak, wspomniałaś w wiadomości. Nie będzie trudno to zorganizować, zwłaszcza w układzie Przystani – zapewnił Tobin. – W końcu dyskrecja jest jednym z powodów, dla których ludzie tu przylatują. Jednak świadczenie takich usług może się okazać dla mnie dość ryzykowne, dlatego muszę dokładnie wiedzieć, czyjej uwagi chcecie uniknąć.
– Mieliśmy niespodziewany i, pozwolę sobie dodać, niezawiniony zatarg z pewnym rządem – wyjaśnił Nathan.
– Tak, zauważyłem uszkodzenia waszego okrętu. To musiał być całkiem poważny zatarg. Słusznie zakładam, że mówimy o tym samym rządzie, z którym nasza przyjaciółka Jalea pozostaje w nie najlepszych stosunkach?
Nathana w pewien obrzydliwy sposób rozbawiła myśl, że wszędzie, nawet na drugim końcu Galaktyki, negocjacje zawsze wyglądają podobnie.
– Jak najbardziej.
– Rozumiem.
Tobin przygładził zarost, udając, że rozważa ich prośbę. Nathan doskonale wiedział, że nie odmówi, bo przecież nie leciałby kilkanaście godzin w ciasnym stateczku, gdyby nie zamierzał dobić targu.
– Więc jesteś gotów zapewnić nam swoje usługi?
– Owszem, kapitanie. Myślę, że dojdziemy do porozumienia.
– A jakiego wynagrodzenia oczekujesz? – Nathan wolał uniknąć późniejszych niespodzianek.
– Proszę, kapitanie, jestem tu jedynie z powodu długu życia wobec Jalei i jej ludzi.
– Bez obrazy, Tobin, ale musi istnieć jakiś sposób rekompensaty. Tak byłoby uczciwiej, bo przecież nie jesteś naszym dłużnikiem.
– Doskonale mnie rozumiesz, kapitanie. Widzę, że jesteś człowiekiem mądrzejszym, niż wskazywałby na to twój wiek. – Tobin znów się uśmiechnął. Nathan milczał, czekając na ciąg dalszy. – Masz rację. Istnieje sposób, w jaki mogę wyjść na swoje w obecnej… sytuacji. Jak wiele Jalea powiedziała wam o Przystani?
– Obawiam się, że bardzo mało. Przez ostatnich kilka dni byliśmy trochę zajęci. Może zechcesz nas oświecić?
– Oczywiście. – Tobin rozparł się wygodnie na krześle i zaczął: – Przystań jest swego rodzaju schronieniem. Miejscem, gdzie można znaleźć dyskretny azyl, a także centrum, że tak powiem, nieoficjalnego handlu rozmaitymi towarami.
Nathan nachylił się do Cameron.
– To pewnie ci kosmiczni piraci, o których wspominałaś – zakpił pod nosem.
Cameron przewróciła oczami i skupiła uwagę na Tobinie, który niczego nie zauważył.
– Więc to możliwe, żebyśmy się tu ukryli? Pomimo obecności tak wielu statków?
– Gospodarka Przystani opiera się na pozyskiwaniu surowców z rozległych pierścieni. W układzie znajduje się tylko jedna planeta, gazowy olbrzym z wieloma księżycami. Miasto Przystań oraz jedyny port kosmiczny w układzie znajduje się na jednym z tych księżyców. W pierścieniach planety można znaleźć rudy metali, minerały oraz lód wodny. A atmosfera gazowego olbrzyma obfituje w przydatne gazy. Jednostki z całego kwadrantu przylatują, aby napełnić ładownie pozyskanymi tutaj surowcami. W zamian uiszczają opłatę pobieraną przez władze układu.
– Więc jest tu jakiś rząd? – zapytał Nathan, zaniepokojony perspektywą dalszych komplikacji.
– Nie nazwałbym tego rządem, kapitanie. To bardziej, że tak powiem, interes rodzinny. Jednak radziłbym traktować ich z takim samym szacunkiem, jak każdą inną legalną władzę. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Oczywiście.
– Jeśli chodzi o ukrycie waszego okrętu, to tylko kwestia załatwienia wam czasowej licencji górniczej. Jeśli będziecie mieli odpowiedni transponder identyfikacyjny, zapewniam, że nikt nie zwróci na was uwagi. Codziennie przez pierścienie przewija się tyle statków, że wszystko oprócz otwartej walki przejdzie niezauważone.
– A w jaki sposób ty na tym zyskasz?
– Ach, racja. – Tobin uśmiechnął się chytrze. – Jeśli chcecie zdobyć zapasy, będziecie potrzebowali czegoś cennego na wymianę. Bez obrazy, ale po wyglądzie okrętu domyślam się, że nie przewozicie wielkich bogactw. A skoro i tak zamierzacie udawać jednostkę górniczą, w mieście na księżycu załatwię wam ekipę wydobywczą. Część pozyskanych surowców wymienicie na zapasy, a część zostawicie sobie do własnych celów. Udział w zyskach będą też mieli robotnicy oraz ja sam. Pobiorę skromną opłatę w zamian za usługi pośrednika.
– Rozumiem – odpowiedział Nathan. Spojrzał na Cameron i Jaleę. Ich miny nie zdradzały, co myślą o propozycji Tobina. Na Jessicę nawet nie patrzył. Unikał jej wzroku, bo wiedział, jak bardzo nie odpowiada jej perspektywa wpuszczenia na pokład kolejnych obcych. – No cóż, to bardzo ciekawa oferta. Ufam, że nie poczujesz się urażony, jeśli przeproszę cię na kilka minut, żeby przedyskutować to ze swoimi ludźmi.
– Ani trochę, kapitanie. Ani trochę.
– Dziękuję. – Nathan zwrócił się do Jalei: – Zabierzesz naszego gościa na krótki spacer? Odezwę się, kiedy będziemy gotowi kontynuować rozmowę.
– Jak sobie życzysz, kapitanie.
Jalea wstała od stołu i ruszyła do wyjścia.
– Będę czekał cierpliwie na decyzję – powiedział Tobin, również wstając.
– Postaram się, żeby to nie trwało długo.
Nathan pożegnał ich szczerym uśmiechem. Jeden marine wyszedł razem z nimi. Nathan uniósł rękę na znak, żeby Jessica i Cameron zaczekały, aż zamkną się drzwi.
– No dobrze, słucham – powiedział wreszcie.
– Nie ufam ani jemu, ani jej – stwierdziła Cameron.
– To oczywiste – zgodził się Nathan, odchylając się w fotelu. – Ale musimy coś zrobić. Nie możemy po prostu dryfować po obrzeżach układu.
– Czemu nie? – zapytała Cameron. – Oczywiście nie na stałe. Ale czemu nie możemy tu zaczekać i sami wszystkiego naprawić, a potem ruszyć w drogę? To bezpieczniejsze, niż pchać się do systemu pełnego podejrzanego elementu.
– A co z jedzeniem, Cam? Zostały tylko orzechy i suszone owoce, które skończą się za dzień albo dwa.
– Nie wiem, Nathanie. Może uda się wymienić coś na żywność. Może ten cały Tobin przywiózłby nam trochę zapasów.
– Chyba chodzi mu po głowie coś innego. Liczy na większy zysk.
– Tego właśnie się obawiam – powiedziała z naciskiem Cameron.
Odwrócił się w stronę Jessiki.
– Wcale się nie odzywasz. Na pewno masz coś do powiedzenia.
Jessica, która do tej pory stała oparta o ścianę, podeszła do stołu i usiadła na krawędzi blatu.
– Słuchaj, cały ten układ jest podejrzany, nie mówię, że nie. Ale uważam, że nie mamy wyboru. Potrzebujemy żywności i zapasów. Ale też, co ważniejsze, potrzebujemy informacji. Znacznie więcej informacji, niż możemy wycisnąć z Jalei. Jeśli mamy wrócić do domu, nie pomoże nam jeden szczęśliwy skok ani siła ognia, tylko spryt. A żeby się nim wykazać, musimy wiedzieć, co i jak. A to znaczy, że nie wolno nam ukrywać się gdzieś w próżni. Trzeba porozumieć się z tutejszymi, inaczej nie zbierzemy rzetelnych danych wywiadowczych.
Nathan spojrzał na Cameron.
– Ona ma rację.
– Tak, wiem – powiedziała Cameron z widoczną irytacją. Nie lubiła sytuacji, w których wręcz roiło się od niewiadomych. – Żałuję tylko, że pakujemy się w to na ślepo.
– Właśnie o to chodzi. Musimy wiedzieć więcej. – Nathan zwrócił się do Jessiki. – Więc co proponujesz?
– Trzeba odwiedzić miasto. Własnymi oczami i uszami zebrać tyle informacji, ile zdołamy.
– Polecisz na powierzchnię księżyca?
– Nie ja, tylko my, oczywiście razem z obstawą.
– A do czego ja ci jestem potrzebny? – zapytał ze zdumieniem Nathan.
– No cóż, masz talent do negocjacji. Dobrze dogadujesz się z ludźmi. Ale nie jesteś zbyt spostrzegawczy.
– Pracuję nad tym.
– Od tego masz mnie.
– Z góry zakładacie, że w jego stateczku jest miejsce dla pasażerów – wtrąciła Cameron.
– Jeśli nie, na pewno potrafi załatwić coś większego – powiedziała Jessica. – Nie będziemy przecież daleko od Przystani.
– Więc ustalone – skwitował Nathan.
Było oczywiste, że Jessica się zgadza. I równie oczywiste wydawało się niezadowolenie Cameron.
– Przykro mi, Cam. Dwa do jednego, przegrywasz. – Uśmiechnął się i powiedział do Jessiki: – Wezwij ich z powrotem.
– To nie demokracja – przypomniała mu Cameron z ponurym wyrazem twarzy. – Jesteś kapitanem, ty decydujesz.
– Hej, odpuść mi trochę. Jestem w tym nowy, pamiętasz?
Po kilku chwilach do sali odpraw wrócili Tobin i Jalea.
– Postanowiliśmy przyjąć twoją ofertę, ale pod kilkoma warunkami – oznajmił Nathan. – Po pierwsze, robotnikom, których sprowadzisz na pokład, nie wolno opuszczać hangaru. Żadnemu, bez wyjątku. Za złamanie zakazu grozi co najmniej areszt. Po drugie, wszystkie działania w hangarze będą odbywać się pod czujnym okiem uzbrojonych strażników, którzy otrzymają pozwolenie na użycie ostrej amunicji w razie konieczności. – Na twarzy Nathana pojawił się wyraz surowej determinacji. – Ta kwestia nie podlega negocjacjom. Znajdujemy się w nieznanej przestrzeni. Sam mówiłeś, że Przystań nie jest do końca bezpiecznym miejscem, szczególnie dla obcych. Mam nadzieję, że te warunki są do przyjęcia.
– Oczywiście, kapitanie. Rozumiem, że musicie zadbać o bezpieczeństwo okrętu, tym bardziej biorąc pod uwagę ostatnie zatargi z rządem.
– I jeszcze coś. Jeśli na pokładzie twojego statku jest miejsce dla pasażerów, kilkoro z nas chciałoby towarzyszyć ci w drodze na powierzchnię, żeby się rozejrzeć.
Tym razem Tobin zaprotestował.
– Kapitanie, sam przyznałeś, że Przystań nie należy do miejsc przyjaznych przybyszom. Uważam, że nie warto ryzykować. Przystań potrafi być bardzo niebezpieczna.
– Myślę, że zdołamy o siebie zadbać, jeśli zdarzy się coś niespodziewanego. Ale dzięki za troskę.
Tobin zrozumiał, że Nathan nie zmieni zdania, więc przestał się sprzeciwiać.
– Jak sobie życzysz, kapitanie. Mam miejsce dla maksymalnie sześciorga pasażerów i wolny fotel drugiego pilota. Jednak z powodu ciasnoty sugerowałbym zaczekać, aż znajdziecie się w obrębie pierścieni.
– Oczywiście. A jeśli chodzi o twoje wynagrodzenie, interesuje nas tylko tyle urobku, ile trzeba, żeby zapłacić za zapasy. Całą nadwyżkę możesz podzielić między siebie i swoich ludzi.
Na te słowa Tobinowi zaświeciły się oczy.
– To bardzo hojne z twojej strony, kapitanie. Wolno zapytać, jak długo zamierzacie przebywać w naszym układzie?
– Tylko tyle, ile trzeba, żeby zdobyć zapasy. Dłuższy pobyt byłby… nierozważny – odparł z uśmiechem Nathan.
– Świetnie, a więc doszliśmy do porozumienia – stwierdził Tobin. Wstał i wyciągnął rękę.
– Na to wygląda – zgodził się Nathan, po czym uścisnął mu dłoń.
– Mogę zapytać, jak długo zajmie wam podróż do Przystani?
Nathan spojrzał na Cameron.
– Około siedmiu godzin – oszacowała.
– Rozumiem, że masz dla nas transponder – powiedział Nathan.
– Owszem. Po instalacji będzie was identyfikował jako voloński frachtowiec – wyjaśnił gość. – Tego rodzaju statki mają zróżnicowany wygląd i dość często spotyka się je w tym zakątku kosmosu. Nawet jeśli ktoś wam się przyjrzy, nie powinniście wzbudzać podejrzeń. Zresztą i tak Volon znajduje się daleko stąd. Zanim ktokolwiek zdąży zweryfikować waszą tożsamość, was już tutaj nie będzie.
– A ile potrwa instalacja tego urządzenia?
– Podejrzewam, że niecałą godzinę. Będę potrzebował pomocy jednego z waszych techników.
– Zajmę się tym – obiecał Nathan. – Jalea, zaprowadź pana Marsha do działu inżynieryjnego, a ja uprzedzę Władimira, że będzie miał gości.
Jalea skinęła głową i wyprowadziła Tobina z pomieszczenia w eskorcie marines. Kiedy wyszli, Nathan odwrócił się do Jessiki.
– Nie musisz nic mówić – rzuciła, zanim zdążył się odezwać. – Zadbam o to, żeby byli pod stałym nadzorem – obiecała i wyszła.
Spojrzał na Cameron, której mina wyrażała dezaprobatę dla jego planu.
– Wiem, wiem. Ja też nie skaczę z radości. Przekaż Abby, żeby zawsze miała gotowe parametry skoku, tak na wszelki wypadek.
– Jasne – zgodziła się i wstała.
– Ruszamy, gdy tylko zainstalujemy i uruchomimy transponder – dodał.
– Tak jest – odpowiedziała bez przekonania. – Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz – rzuciła na odchodne.
– Ja też – przyznał.
Kiedy opuściła salę odpraw, Nathan odchylił się w fotelu i powoli wypuścił powietrze. Po głowie krążyły mu dziesiątki myśli. Kilka dni temu opuścili orbitę Ziemi w przekonaniu, że to będzie rutynowy lot ćwiczebny. Jednak nieprzewidywalny ciąg zdarzeń sprawił, że utknęli tysiąc lat świetlnych od domu, w pokiereszowanym okręcie i z ułamkiem liczebności docelowej załogi. Zapasy żywności były na wyczerpaniu, a oni nadal nie mieli pojęcia, jak wrócić na Ziemię. Ale przynajmniej teraz nie groziła im śmierć głodowa.
*
– Może nie działa kod, który wprowadziłeś? – Władimir zaczynał się denerwować. Od ponad godziny bezskutecznie próbowali zmusić transponder Tobina do współpracy z nadajnikiem nawigacyjnym „Aurory” i Rosjanin zaczynał mieć dość tej obcej technologii.
– Zadziała – upierał się Tobin. – Po prostu trzeba czasu. Wasz okręt jest wciąż daleko od centrum układu. Potrzeba kilku godzin, żeby sygnał przebył drogę stąd do Przystani i z powrotem.
– A po co nam to urządzenie?
– Wszystkie jednostki w układzie muszą być zarejestrowane. Podczas rejestracji statek spędza kilkanaście godzin w porcie, przechodzi skrupulatne inspekcje i tworzy się dla niego specjalne konto handlowe. To wymaga dużego zaangażowania i nie da się zrobić dyskretnie. Dlatego transponder będzie identyfikował was jako statek należący do niewielkiej firmy, która od czasu do czasu pozyskuje surowce z tutejszych pierścieni. Kiedy kontrolerzy odbiorą wasz sygnał, po prostu dodadzą was do systemu śledzącego ruch jednostek w przestrzeni i pobiorą standardową opłatę. Nikt nie zwróci na was uwagi.
– Opłatę? Musimy coś płacić? A jeśli tego nie zrobimy? – zastanowił się Władimir. Wiedział, że na pokładzie „Aurory” nie ma żadnych funduszy.
– To byłoby nierozsądne – ostrzegł Tobin. – Rodzina, która obecnie kontroluje Przystań, nie słynie z pobłażliwości.
– Skąd wziąłeś to urządzenie?
– Każdy może kupić transponder – wyjaśnił Tobin. – Za to kody trudniej zdobyć bez rejestracji. Na szczęście znam odpowiednich ludzi – dodał z uśmiechem.
– To aż tak proste? – zapytał z niedowierzaniem Władimir.
– Wcale nie mówiłem, że to proste – poprawił go Tobin – ale Przystań ma wiele do zaoferowania, jeśli człowiek wie, gdzie szukać.
Władimir odpowiedział uśmiechem. Zrozumiał, że w każdym zakątku Galaktyki musi istnieć czarny rynek.
– Jestem przekonany, że wszystko działa jak należy – zapewnił go Tobin. Wpisał ponownie kod i wcisnął klawisz „zatwierdź”, a wtedy na ekranie pojawiło się jedno słowo. Mignęło trzy razy, a potem przestało mrugać. Było jednak w Angla, języku podobnym do angielskiego w mowie, ale pisanym przy użyciu trochę innych liter.
– Co to znaczy? – zapytał Władimir.
– Urządzenie jest zablokowane – oznajmił nonszalancko Tobin.
– W jakim sensie? – zaniepokoił się Władimir.
– Kod musi być zablokowany, bo w przeciwnym razie nie zaakceptują go kontrolerzy.
To miało sens, choć Władimirowi nie podobał się pomysł, żeby cokolwiek było „zablokowane”.
– Skąd wiadomo, że możemy bezpiecznie lecieć dalej?
– Jeśli wasz okręt zbliży się do Przystani i nie zostanie zaatakowany, to znaczy, że jest bezpiecznie.
Rosjanin spojrzał na niego, unosząc brwi.
– Nie martw się, będzie dobrze. Robiłem to wiele razy – zapewnił Tobin.
– Przepraszam, to nie tak, że ci nie wierzę. Po prostu mam wrażenie, że to zbyt proste.
– Nie ma sprawy. Ale zrozum, rządząca rodzina ma gdzieś, czy jesteście tym, za kogo się podajecie. Liczą się pieniądze. Jeśli dostaną swoją zapłatę, nie będą wnikać w waszą tożsamość. Korupcja ma swoje zalety. – Tobin zaśmiał się pod nosem, po czym wstał, zadowolony z faktu, że instalacja przebiegła pomyślnie. – Powiedz kapitanowi, że możecie bezpiecznie wlecieć w głąb układu.