The Frontiers Saga. Tom 8. Celestia CV-02 - Ryk Brown - ebook + audiobook

The Frontiers Saga. Tom 8. Celestia CV-02 audiobook

Ryk Brown

4,6

Opis

Po niebezpiecznej podróży przez kosmiczne rubieże kapitan Scott i jego załoga docierają w końcu do ojczystego Układu Słonecznego, ale zastają Ziemię pod brutalnymi rządami imperium Jungów. Przekonani, że „Aurora” to ostatnia nadzieja na wyzwolenie planety, odkrywają jednak, że przetrwał także jej siostrzany okręt – UES „Celestia”.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 12 min

Lektor: Roch Siemianowski
Oceny
4,6 (234 oceny)
150
70
14
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
Bartek_Mroz

Dobrze spędzony czas

książka super.... niestety wersja audio to syntezator mowy
00
ula25

Nie oderwiesz się od lektury

fajna jak pozostałe
00
Funio-58

Nie oderwiesz się od lektury

kapitalna kontynuacja serii.
00
KWARTYLION

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwszej serii trudno nie docenić
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #8: Celestia CV-02

Copyright © 2013 by Ryk Brown

All rights reserved

Warszawa 2022

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]

ISBN EPUB: 978-83-67053-38-9 ISBN MOBI: 978-83-67053-39-6

1

Nathan Scott zapiął koszulę i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, rozważając ostatnie wydarzenia. Siedem godzin wcześniej dowiedział się, że nie wypełnił misji. Nie powrócił do domu na czas. Ziemia padła ofiarą inwazji i wyglądało na to, że Jungowie przejęli kontrolę nad całym Układem Słonecznym. Jedna z wielu kolonii Ziemi sprzed zarazy zjawiła się tysiąc lat później, by ją podbić, i nie udało mu się powrócić z „Aurorą” i jej napędem skokowym dostatecznie szybko, by temu zapobiec. Przez to wszystko miał tym większą pewność, że nie jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Nie powinien być kapitanem „Aurory” bo nie wypełnił ostatniego wydanego mu bezpośredniego rozkazu – by sprowadzić ją do domu.

Wkładając koszulę w spodnie, Nathan spróbował zmniejszyć poczucie winy stwierdzeniem, że technicznie wypełnił rozkaz – powrócił na Ziemię. Niestety, nie powitano ich tak, jak się tego spodziewali. Nie ogłoszono ich bohaterami, nie urządzono parad na ich cześć, nie było raportów, śledztw ani komisji śledczych. Ani nawet sądu wojskowego za podzielenie się technologią napędu skokowego z nowymi sojusznikami. Czekała na nich jedynie zasadzka ze strony Jungów, z obawy przed którymi stworzono całe Ziemskie Siły Obronne. Pięćdziesiąt lat ogromnych inwestycji ziemskich państw w budowę okrętów kosmicznych z użyciem niedawno odkrytych ponownie technologii… To wszystko zawiodło.

Ta porażka była dla Nathana ogromnym ciosem, ale dzięki wsparciu przyjaciół i oficerów udało mu się znów założyć mundur i był gotów ponownie stawić czoła obowiązkom kapitana „Aurory”. Ojciec przez całe jego życie mówił mu, że powinien w końcu zacząć zachowywać się odpowiedzialnie. Nawet gdy Nathan zaciągnął się do Ziemskich Sił Obronnych, Scott senior uważał to tylko za sposób uniknięcia odpowiedzialności, jako że ktoś inny będzie podejmować decyzje. Nathana zastanowiło, co pomyślałby teraz, widząc go jako kapitana jedynego wciąż sprawnego ziemskiego okrętu, stanowiącego jedyną szansę na wybawienie od Jungów. Czy byłby dumny? Przerażony? Zdenerwowany? Czy może…

Te rozważania przerwała straszna myśl, że ojciec i cała jego rodzina już nie żyją. Ojciec był członkiem Senatu Północnoamerykańskiego, a teraz być może nawet prezydentem całej Unii Północnoamerykańskiej. Jej rząd na pewno znalazł się na celowniku Jungów podczas inwazji.

Nathan miał w głowie burzę myśli, tętno przyspieszyło, skóra stała się blada i wilgotna, a kapitan zaczął odczuwać mdłości. Przez cały ten czas pozaziemskiej podróży, gdy użalał się nad sobą, nigdy nie przyszło mu do głowy, że jego rodzice, jego brat, jego siostry… „Jak mogłem być takim egocentrykiem?”

Musiał chwycić za brzeg małej umywalki w łazience kapitańskiej, aby utrzymać równowagę.

„To niemożliwe” – pomyślał. „Mieli ochronę, agentów specjalnie wyszkolonych do obrony kluczowych członków rządu”.

Fakty pędziły przez głowę Nathana z prędkością światła.

„Nawet senatorowie i ich małżonkowie mieli ochronę”.

Jeśli ojciec wygrał wybory i rzeczywiście był obecnie prezydentem, to ochronie podlegała cała jego rodzina. Mogli znajdować się w tajnym bunkrze, głęboko pod ziemią, z dala od Jungów. Mogli wciąż czekać na ratunek.

Nathan usiadł na krawędzi sedesu, jako że zaczęło mu się kręcić w głowie, a łazienka kurczyła się w oczach. Cała rodzina liczyła na niego i na jego załogę, wraz ze wszystkimi mieszkańcami Ziemi. Ale myśl ta przyszła mu do głowy dopiero teraz, cztery miesiące po tym, jak umierający kapitan przekazał mu dowództwo.

Nathan skoczył na nogi, chwycił jeszcze raz za umywalkę i wyrzucił z siebie wszystko, co pozostało mu w żołądku. Stał pochylony przez kilka minut, chociaż nie miał już czego zwymiotować. Odkręcił kran i obmył twarz wodą. Trwał jeszcze przez kilka sekund, starając się uspokoić. Chwycił za ręcznik i przycisnął go obiema rękami do twarzy. W końcu wyprostował się i przyjrzał sobie w lustrze. „To ma być twarz człowieka, który uratuje Ziemię?” Na tę myśl zaśmiał się gorzko. „Nie jestem sam” – przypomniał sobie. „Mam przyjaciół. Mam załogę. Mam okręt”. Wypiął pierś i poprawił mundur.

***

Sierżant Weatherly stanął na baczność, gdy kapitan wyszedł z kabiny. Sierżant miał na sobie pancerz Corinari i hełm bojowy floty. Na jego ramieniu wisiał standardowy karabin energetyczny Corinari. Oprócz tego przy pasie miał pistolet energetyczny i swój ulubiony nóż bojowy.

Nathan przyjrzał się sierżantowi, nieco zaskoczony, że go widzi, a jeszcze bardziej zdziwiony jego niestandardowym wyposażeniem. Uniósł brwi.

– Nowa moda, sierżancie?

– Toczymy wojnę, sir – odpowiedział sierżant.

Nathan skinął głową.

– Tak, na to wygląda.

– Wszystko z panem w porządku? Blado pan wygląda…

– Zjadłem coś ciężkostrawnego – odparł Nathan, idąc naprzód. Sierżant szedł krok za nim. – Nic mi nie będzie.

– Tak jest, sir.

– Zapewne to komandor porucznik Nash kazała za mną chodzić.

– Tak, panie kapitanie. Jako że….

– Toczymy wojnę, tak. Pewnie powinienem się przyzwyczajać.

– Nie będę wchodzić panu w drogę, sir.

– Proszę się nie martwić, sierżancie. Doceniam pańskie towarzystwo. Zawsze jedno zmartwienie mniej.

– Tak jest, sir.

Szli tak w ciszy przez kilka chwil, aż sierżant w końcu zapytał:

– Ma pan plan, sir?

– Cóż, planowałem iść na odprawę. W końcu jestem tam głównym mówcą.

– Nie, chodziło mi…

– A, tamto. – Nathan zdał sobie sprawę, że sierżant mówi o okupacji Ziemi przez Jungów. – Jeszcze nie, sierżancie, ale pracuję nad tym.

– Tak jest, sir.

Gdy dalej szli w milczeniu, Nathan pomyślał, że może lepiej byłoby okłamać młodego marine, powiedzieć mu coś w rodzaju „zawsze mam plan” albo „znacie mnie, zawsze coś wymyślę”. W tej chwili jednak nie potrafił się do tego zmusić.

Minutę później dotarli do włazu do sali odpraw.

– Proszę się nie martwić, sir – powiedział sierżant. – Wymyśli pan coś. Jak zawsze. – Uśmiechnął się do kapitana z wyraźną wiarą w dowódcę.

– Dziękuję, sierżancie – odparł Nathan.

Wziął głęboki oddech i przeszedł przez właz.

– Kapitan na pokładzie! – ryknął wartownik po drugiej stronie.

– Spocznij – rozkazał Nathan. Starał się wyglądać na pewnego siebie.

Dookoła długiego stołu na środku sali odpraw zasiadali ludzie. Obecni byli wszyscy starsi oficerowie, w tym kilku takich, którzy rzadko odwiedzali tego rodzaju spotkania. Teraz było jednak inaczej. Mieli zdecydować, jak toczyć wojnę z wrogiem, który miał prawdopodobnie co najmniej stukrotną przewagę liczebną.

Nathan stał przez chwilę u szczytu stołu. Przez głowę przelatywał mu milion pomysłów, jak zacząć. W ciągu kilku sekund spojrzał we wszystkie oczy w sali. To oni mieli ocalić Ziemię, nie on.

Odetchnął, a potem się odezwał:

– Na pewno zdajecie sobie wszyscy sprawę, że nasz powrót do domu nie poszedł zgodnie z planem. Wygląda na to, że Jungowie przejęli już kontrolę nad Ziemią, a prawdopodobnie nad całym Układem Słonecznym.

Jako pierwsza odezwała się Abby, czego się spodziewał, jako że widział w jej oczach więcej strachu niż u innych.

– Skąd mamy pewność? Może tylko zniszczyli flotę, a Ziemia wciąż jest wolna?

Nathan widział odrobinę nadziei w oczach fizyczki, nadziei związanej z jej mężem i dziećmi. Wiedział, że chociaż mieszkali wraz z nią w bazie naukowej, Abby przez ostatnie dziesięć lat miała dla nich niewiele czasu.

– Kapitanie – przerwała jej porucznik komandor Nash – mamy potwierdzenie, że Jungowie zajęli Ziemię. Udało nam się wykonać w trakcie bitwy kilka szybkich skanów powierzchni. Mamy też kilkadziesiąt zdjęć zrobionych, zanim wyskoczyliśmy z układu.

Nathan widział, jak nadzieja w oczach Abby gaśnie. Miał poczucie winy, że cieszy się, iż nie musiał sam przekazać jej tych wieści.

– Co znaleźliście? – spytał.

– Podczas naszego krótkiego pobytu na orbicie widoczna była tylko jedna trzecia planety – odpowiedziała Jessica – ale kapitol NAU w Winnipeg, parlament Nowej Brytanii w Londynie i ich odpowiedniki w Paryżu, Madrycie, Amsterdamie, Rzymie… wszystkie, które mieliśmy w zasięgu wzroku, przepadły. Zapewne uderzyli we wszystkie budynki rządowe.

– Co z otaczającymi je miastami? – odezwała się Cameron, próbując ukryć osobiste obawy.

Nathan wiedział, że Cameron pochodzi z Nowej Brytanii, chociaż nie był pewien, z którego miasta.

– Wszędzie widać było szkody wynikające z ataków na parlamenty – odpowiedziała Jessica. – Ale wygląda na to, że Jungowie zniszczyli też sporo infrastruktury cywilnej. Elektrownie, ośrodki łączności, główne sieci transportowe, oczyszczalnie ścieków…

– Dlaczego oczyszczalnie? – przerwał jej Riley siedzący z boku pomieszczenia, wyraźnie zdziwiony.

– Aby uczynić życie mieszkańców Ziemi tak uciążliwym, jak to możliwe – wyjaśniła Jessica. – Im szybciej egzystencja ludzi będzie zależeć w jak największym stopniu od Jungów, tym szybciej zaakceptują ich władzę, żeby przetrwać.

– Brud, smród i choroby świetnie motywują – dodała doktor Chen. – Bez oczyszczania ścieków główne ośrodki ludności wyludnią się w ciągu kilku lat z powodu zgonów i przesiedleń.

– Musieli mieć wcześniej niezłe dane wywiadowcze, jeśli znali położenie budynków rządowych wszystkich państw – stwierdził Nathan. – A co z budynkiem Zjednoczonej Republiki Ziemi w Genewie?

– Nadal stoi – odparła Jessica. – Większość kompleksu wokół niego uległa zniszczeniu, ale sam budynek wygląda na nienaruszony. Chyba taki był zamysł. Już ustawili nowe budynki pomocnicze, wieżyczki strażnicze i bunkry obronne… To miejsce stało się fortecą i zapewne stanowi obecnie centrum ich władzy na Ziemi.

– Ciekawy wybór – powiedział Władimir, unosząc brwi.

– Nieszczególnie – odparł Nathan, patrząc na swojego przyjaciela i głównego inżyniera. – To logiczne, że wybraliby istniejący symbol władzy, który ludzie znają i któremu ufają. Nie przychodzi mi na myśl lepszy niż siedziba ZRZ.

– A co z instalacjami wojskowymi? – spytała Cameron. – Porty kosmiczne, bazy rakietowe, akademie floty? Co z dowództwem floty?

– Dowództwo floty to teraz krater – odparła bez ogródek Jessica. – Zapewne sami wysadzili tam atomówkę, aby zniszczyć dane. Inne bazy wojskowe, które widzieliśmy na zdjęciach, również uległy zniszczeniu, ale z góry, nie od środka.

– Gdy zrozumieli, że to koniec, wycofali się i zniszczyli własne centrum dowodzenia – spekulował major Prechitt.

– To standardowa praktyka podczas odwrotu – dodał major Waddell – przynajmniej dla Corinari.

– Coś jeszcze? – spytał Nathan.

– Nie, sir. To wszystko, czego dowiedzieliśmy się z tej garstki danych.

– Czy mamy jakieś pojęcie, kiedy to się stało? – odezwała się Cameron.

– Nie mamy pewności – przyznała Jessica. – Ale patrząc po tym, w jakim stopniu wyczyszczono zbombardowane miasta, które udało nam się uchwycić, powiedziałabym, że miesiąc lub dwa temu.

Nathan westchnął. Miał cichą nadzieję, że odpowie, że wydarzyło się to od dwóch do trzech miesięcy temu, co nieco ulżyłoby jego poczuciu winy. Nawet gdyby opuścili gromadę Pentaura tuż po ucieczce z Przystani, nie zdążyliby wrócić na Ziemię tak szybko.

Nathan przyjrzał się twarzom swoich ludzi.

– Pozostaje więc pytanie: co robimy?

– Wykopiemy Jungów z planety – odpowiedziała bez wahania Jessica – a następnie dokopiemy im tak, że zwieją do Jungolandii, gdziekolwiek to jest.

– Brzmi dobrze – dodał Władimir z podobnym entuzjazmem.

– Naprawdę? – spytał Nathan. – Serio? – Jego ludzie spoglądali na niego z niedowierzaniem. – Nie zrozumcie mnie źle – dodał, unosząc dłonie – chętnie skopię Jungom tyłki. Ale mamy tylko jeden okręt przeciwko ilu? Stu? Pięciuset? Tysiącowi? Nie mamy bladego pojęcia. Wiemy tylko, że przeszli przez Światy Centralne jak burza i podbili wszystkie planety, z jakimi mieli do czynienia, w tym Ziemię. Jestem gotów zginąć, próbując, tak samo jak wy, ale czy mamy prawo oczekiwać tego od reszty załogi? Od Corinairian? Od Takaran? Czy mamy prawo żądać, aby ryzykowali życie przy tak ogromnej przewadze wroga?

W pomieszczeniu zapadła cisza. Nathan przyjrzał się ich twarzom. Widział, że niektórzy z nich rozumieją jego argumenty, ale inni wyraźnie byli w szoku, że ich kapitan ma wątpliwości. Jedyny wyjątek stanowił główny bosman Montrose. Wyglądał po prostu na wściekłego.

– Bosmanie? – spytał Nathan, widząc jego wyraz twarzy.

– Mogę mówić swobodnie, sir? – spytał bosman, wyraźnie powstrzymując emocje.

– Oczywiście.

Główny bosman wstał powoli z fotela obok Jessiki, ważąc słowa.

– Spróbuję powiedzieć to poprawnie w sposób, jakiego oczekiwać można od bosmana w waszych Ziemskich Siłach Obronnych. – Odchrząknął. – Co to, kurwa, za głupie pytanie… sir?

Znów zapadła cisza. Bosman spojrzał na Jessicę po swojej prawej.

– Powiedziałem to prawidłowo?

Jessica uniosła kciuk i z uśmiechem odchyliła się w fotelu.

– Tak, jak najbardziej – szepnęła. – Ale proszę nie przestawać, dobrze panu idzie.

Bosman spojrzał na nią z zakłopotaniem, nie wiedząc, czy sobie z niego nie żartuje. W końcu odwrócił się do kapitana.

– Sir, nie mogę mówić za Takaran, ale podejrzewam, że powiedzą to samo. Corinairianie służący na tym okręcie są członkami załogi „Aurory”. Nie są gośćmi i nie są już Corinari. Należą przede wszystkim do Sojuszu. Tego, który stworzył pan, by ocalić nasze światy. Powie nam pan, że mamy walczyć, to będziemy. Nikt nie rozkazał wam walczyć, gdy „Yamaro” zaatakował nasz świat. Sami podjęliście tę decyzję, bo uznaliście to za słuszną sprawę. Odebranie Ziemi Jungom to również słuszna sprawa. Jeśli wyda pan rozkaz, będziemy walczyć. – Bosman rozejrzał się wokół, jakby sprawdzał, czy ktoś się z nim nie zgadza, po czym usiadł, dodając: – Oczywiście bardzo doceniamy to, że nie chce pan niepotrzebnie ryzykować naszego życia.

Nathan znów popatrzył po sali.

– Dziękuję, bosmanie. Przepraszam pana i załogę. Nie zamierzałem kwestionować niczyjej lojalności.

– Tak jest, sir. Dziękuję. Przepraszam, jeśli przesadziłem. Wasz protokół wojskowy nie jest dla mnie jeszcze w pełni zrozumiały.

– Wszystko w porządku, bosmanie – zapewnił Nathan.

– Jak dla mnie brzmiał jak porządny bosman – dodał Władimir, śmiejąc się.

– Na razie załóżmy, że będziemy walczyć – powiedział Nathan. – Zanim cokolwiek zrobimy, będziemy potrzebować więcej informacji. Znacznie więcej. Przede wszystkim musimy dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co działo się na Ziemi podczas naszej nieobecności i jak Jungowie zdołali ją podbić. Nie mamy wielkiego pojęcia o ich taktyce, ale teraz wiemy już, co i mniej więcej kiedy zaatakowali. Mamy możliwość przyjrzeć się całemu rozwojowi wydarzeń.

– Stare światło – zgadła porucznik Kayla Yosef, używając potocznego określenia, które ukuł dawno temu kapitan.

– Właśnie. Ruszymy ku Ziemi z odległości czterech miesięcy świetlnych i zaczniemy zbierać wszystko, co możemy: programy informacyjne, sygnały komunikacyjne, obrazy optyczne dalekiego zasięgu i tak dalej.

– Jest jeden problem, sir – przypomniała Cameron. – Musielibyśmy zawrócić. Znajdujemy się już ponad dwa lata świetlne od Ziemi i oddalamy się od niej. O ile nie zamierza pan czekać dwa i pół roku, aż dotrze do nas to światło, potrzebujemy więcej paliwa.

– Właśnie o tym myślałem. Panie Riley, czy wystarczy nam paliwa na drobne korekty kursu? Powiedzmy, o kilka stopni od obecnego?

– Tak, sir. Póki nie będzie ich zbyt wiele.

– A co ze zmianą prędkości, przyspieszeniem lub zwolnieniem o kilka punktów procentowych?

– Być może. Znów, póki nie musimy robić tego zbyt często ani w zbyt wielkim stopniu podczas jednego manewru. Sugeruję jednak tego unikać.

– Proszę znaleźć gwiazdę – rozkazał Nathan. – Najlepiej bliską, nie więcej niż jeden czy dwa stopnie od obecnego kursu.

– Jaki jest plan? – spytała Cameron.

– Skoczymy do gwiazdy, wykonamy obrót wokół niej i skierujemy się na Ziemię – powiedział Nathan. – Wtedy skoczymy z powrotem do punktu, gdzie chcemy zacząć zbierać sygnały.

– Przy obecnej prędkości lepsza może być duża planeta – wtrącił Riley. – Gdybyśmy znaleźli się dość blisko gwiazdy, żeby wykonać taki manewr, ugotowalibyśmy się.

– W takim razie proszę znaleźć gwiazdę z dużą planetą – powiedział Nathan. – Z tego, co wiem, jest ich sporo.

– Tak jest, sir.

– Dobry pomysł, kapitanie – zgodziła się Cameron. – Ale przy postojach na ładowanie skok do odpowiedniej asysty grawitacyjnej może trochę zająć.

– W porządku, pani komandor. I tak potrzebujemy czasu na przygotowania.

– To wystarczy na teraz, sir – powiedziała Jessica – ale prędzej czy później będziemy potrzebować więcej paliwa, zwłaszcza jeśli mamy dokonywać korekt kursu, żeby katapultować się wokół olbrzymów gazowych.

– Poruczniku Montgomery? – odezwał się Nathan, pamiętając ich rozmowę w drodze z gromady Pentaura.

– Przejrzałem projekty w waszej bazie danych, które pozwoliłyby na umożliwienie „Aurorze” zbierania surowców z olbrzymów gazowych, aby przerobić je na paliwo. To ciekawa konstrukcja i mogłaby zadziałać. Są jednak pewne problemy. Po pierwsze, wymagałoby to znacznych środków, więcej, niż mamy ich obecnie. Nie tylko musielibyśmy zbudować systemy wydobywcze, ale również rafinacyjne, nie mówiąc o przechowywaniu zebranej materii, w większości w formie lotnej. Aby zrobić to porządnie, musielibyśmy rozpocząć działania górnicze na asteroidzie zawierającej odpowiednie materiały, wydobyć je, a następnie użyć do budowy okrętowej infrastruktury potrzebnej do rozpoczęcia produkcji paliwa i intensywniejszego wydobywania surowców. Wszystko to wymagałoby czasu, środków i siły roboczej…

– I paliwa – dokończył za niego Nathan. – O jakim czasie mówimy?

– O miesiącach, sir. Jeśli nie więcej.

– Mamy niemal pełny ładunek paliwa dla myśliwców – powiedział major Prechitt. – Czy można by je wykorzystać do zasilenia głównych silników „Aurory”?

– W teorii tak – odpowiedział Władimir. – Ale wymagałoby to pewnych dodatków.

– Które musielibyśmy także skądś pozyskać – stwierdził Montgomery.

– Kapitanie, Jungowie bez wątpienia potrzebują paliwa – zauważyła Jessica. – Zapewne mają wiele zakładów produkcyjnych i magazynowych, być może w każdym kontrolowanym przez siebie układzie. Może po prostu je ukradniemy?

– Najpierw musielibyśmy je znaleźć – przypomniała Cameron. – Brak nam paliwa nawet na to, nie mówiąc o ataku na układ kontrolowany przez Jungów.

– A co z „Sokołem”? – spytała Jessica.

– Naprawa „Sokoła” zajmie przynajmniej kilka tygodni – odparł Władimir. – Może dłużej, jeśli będziemy musieli wyprodukować dużo części.

– Zebranie sygnałów z Ziemi potrwa dłużej – wtrąciła porucznik Yosef.

– Zajmijcie się tym priorytetowo – rozkazał Nathan Władimirowi. – Nawet jeśli nie będziemy szukać jungowskiego składu paliwa, potrzebujemy „Sokoła”.

– Kapitanie – przerwał mu major Prechitt – potrzebujemy też dla niego innej załogi.

Nathan spojrzał na doktor Chen.

– Loki powinien być w stanie wrócić do czynnej służby w ciągu tygodnia – oznajmiła. – Nadal nie wiemy, czy Josh w pełni odzyska siły. A jeśli tak, zapewne zajmie to miesiące.

– Nawet gdyby obaj byli całkowicie zdrowi, potrzebowalibyśmy jeszcze jednej załogi, kapitanie – dodał Prechitt. – Sytuacja się zmieniła. Sam pan to powiedział. Zwiad jest kluczowy. To oznacza wiele godzin w kokpicie „Sokoła”, więcej, niż to bezpieczne dla jednej załogi. Bez chociaż jednej pary zmienników nasze możliwości zwiadowcze będą bardzo ograniczone.

– Rozumiem – odparł Nathan. – Proszę wybrać dwie dodatkowe załogi. Pomyślimy o tym, jak ich wyszkolić.

– Kapitanie – odezwał się główny bosman – podczas gdy „Sokół” podlega naprawom, nie będziemy mogli podpiąć do niego symulatora.

– Czy może pan zbudować coś zastępczego? – spytał Nathan.

– Być może, ale to nie będzie proste.

– Mogę skupić się najpierw na naprawach kokpitu – zaproponował Władimir. – Poza osłoną kabiny pilota kokpit nie jest szczególnie uszkodzony. Problem w tym, że wiele napraw wymagać będzie dostępu do kokpitu, nie mówiąc o późniejszym testowaniu systemu.

– Wymyślcie coś – powiedział Nathan. – Jakiś rodzaj terminarza, żeby nowi ludzie mogli odbyć trochę symulowanych lotów w czasie napraw.

– Tak jest, sir – odparł Władimir.

– Jest jeszcze jeden sposób na to, by dowiedzieć się, gdzie Jungowie przechowują paliwo – odezwała się Jessica. – Możemy spytać ruch oporu na Tannie.

– Tannie? – spytała doktor Chen.

– Planecie, na której rozbili się Josh i Loki – wyjaś­niła Jessica. – Kapitanie, jeśli ten cały Garrett należy do większego, zorganizowanego ruchu oporu, to może wiedzieć, gdzie znajdują się jungowskie magazyny paliwa.

– Może nawet parę sami wysadzili – rzucił żartem Władimir.

– Jak proponuje pani skontaktować się z nimi? – spytał Nathan.

– Użyjemy promu skokowego. Loki powiedział, że według Garretta używają często tej jaskini jako punktu obserwacyjnego. Więc zaparkujemy w niej i poczekamy, aż się zjawią.

– Zapominasz o jednym – zauważył Władimir. – Prom nadal jest w kawałkach.

– To go złożysz do kupy – rzuciła Jessica. – Jesteś inżynierem, prawda?

– Jak długo zajęłoby doprowadzenie go do użytku? – spytał Nathan.

Władimir spojrzał na porucznika Montgomery’ego, jako że to jego ludzie używali promu w ramach prób sprawienia, aby zminiaturyzowany napęd skokowy działał z mini-UEPZ.

– Tydzień lub dwa?

Montgomery skinął głową.

– W takim razie Loki będzie miał dość czasu, aby odzyskać siły – stwierdziła Jessica.

– Zaraz, zabierasz tam ze sobą Lokiego? – spytał zaskoczony Nathan.

– Garrett już go zna – przypomniała Jessica. – Jeśli zabierzemy ze sobą jednego z nich, wzrosną szanse, że nam zaufa. A Josh na pewno nie poleci.

– Rozważę to – powiedział w końcu Nathan. – A tymczasem postarajmy się doprowadzić prom skokowy do użytku. Gdybyśmy nim wcześniej dysponowali, Josh i Loki siedzieliby tutaj, zamiast leżeć w ambulatorium. – Nathan spojrzał na siedzących przy ścianie Rileya i Chilesa. – To nic osobistego, panowie.

– Moja ekipa natychmiast się tym zajmie – obiecał Władimir. – Pańscy ludzie będą najpierw musieli usunąć swój sprzęt – powiedział do Montgomery’ego.

– Oczywiście.

– Sir – odezwał się major Prechitt – zastanawia mnie jedno. Czy ktoś rozważył wysłanie promu skokowego do gromady Pentaura, aby poprosić o pomoc?

– Tysiąc lat świetlnych jednym promem? – Nathan zastanawiał się głośno. – Zasięg skoku promów to tylko jeden rok świetlny, majorze. Owszem, nie potrzebują ładowania, ale to nadal niemal tysiąc skoków.

– Osiemset dziewięćdziesiąt siedem, sir – poprawił go Riley.

– To nadal sporo, zwłaszcza dla paru osób.

– Zapewne nieco więcej – powiedziała Abby. – Musieliby ominąć czarną dziurę.

– Racja – zgodził się Nathan. – Czarne dziury i Bóg jeden wie co jeszcze. I mamy komuś kazać pokonać taką drogę w promie?

– Kapitanie – przerwał mu porucznik Montgomery – możemy być w stanie zwiększyć szanse na pomyślną podróż.

– Jak?

– Nadal uważam, że możliwe jest bezpośrednie zasilenie napędu skokowego z użyciem UEPZ.

– Ostatnio nie poszło to zbyt dobrze – przypomniał mu Nathan.

– Nie mówię o aktualnym napędzie skokowym „Aurory”, kapitanie, ani o obecnym napędzie promu. Uważam, że problem leży w materiałach użytych do produkcji napędu skokowego, a przynajmniej wielu z jego kluczowych elementów.

Abby pochyliła się do przodu, wyraźnie zaintrygowana słowami porucznika.

– Abby? – odezwał się Nathan.

– Pierwsze o tym słyszę, kapitanie – przyznała. – Ale chętnie dowiem się więcej.

– Gdybyśmy zbudowali nowy napęd skokowy, przeznaczony od początku do pracy z mini-UEPZ jako jedynym źródłem zasilania, moglibyśmy znacznie zwiększyć zasięg skoku.

– Jak znacznie?

– Prom skokowy używa tego samego rodzaju emiterów co „Aurora” – wyjaśniła Abby. – Są tylko mniejsze. Ale można do nich przesłać takie same ilości energii.

– Mówi pani, że prom mógłby wtedy skakać tak daleko jak my? – spytał Nathan. – Bez ładowania?

– Jeśli teoria porucznika się sprawdzi, to możliwe.

– Nawet jeśli tylko podwoimy zasięg, to zwiększa szanse – dodał major Prechitt.

– To nadal spory kawał drogi dla promu – powiedział Nathan – i dużo skoków dla jednej załogi.

– W takim razie wyślijmy dwie zmiany – zasugerowała Cameron. – Albo trzy.

O tym Nathan nie pomyślał. Promy były dość duże, aby względnie wygodnie pomieścić kilka wacht, i można było wyposażyć je we wszystko, czego ludzie potrzebowaliby w czasie podróży.

– Załóżmy, że mielibyśmy dwie obsady. Jak długo zajęłaby podróż?

– Jeśli nawet wyliczenie każdego skoku trwałoby pięć minut – powiedziała Cameron – a tak nie będzie, dotarcie do gromady Pentaura zajmie im nieco mniej niż cztery dni.

– Cztery dni – powtórzył Nathan z niedowierzaniem – tysiąc lat świetlnych z taką prędkością.

– Osiemset… – odezwał się Riley, ale Chiles go szturchnął, żeby się zamknął.

– Zakładając, że podróż tam i z powrotem pójdzie zgodnie z planem, powinni wrócić w ciągu paru tygodni. Może wcześniej – dodała Cameron.

– Ale czy Takaranie albo Corinairianie będą w stanie nam pomóc? – spytał Nathan.

– Corinairianie mogą przynajmniej przysłać paliwo – odpowiedział major Prechitt. – Gdy opuszczaliśmy gromadę, wyposażali już okręty w napędy skokowe, więc powinni mieć do tej pory przynajmniej jeden skokowy frachtowiec.

– Chociaż wątpię, aby moi ludzie mieli już do dyspozycji skokowy okręt, to przynajmniej dowiedzą się, że potrzebujemy pomocy – dodał porucznik Montgomery. – Ta wiedza i czas na przygotowanie i jej zapewnienie mogą być kluczowe.

Nathan spojrzał na Jessicę i znów na porucznika Montgomery’ego.

– Możliwe, panie poruczniku, ale wolę nie stawiać wszystkiego na jednego konia. Czy możemy zbudować i zainstalować nasz nowy, zasilany UEPZ mininapęd skokowy na kolejnym promie?

– Zajęłoby to więcej czasu, jako że musielibyśmy wyprodukować i zainstalować kolejną konsolę kontrolną napędu skokowego, ale nie widzę powodu, aby miało nie zadziałać.

– Kapitanie, będą musieli wyprodukować wszystko od zera. To spowolni naprawy „Sokoła” – zauważył Władimir.

– Poruczniku Montgomery, „Sokół” jest bardziej priorytetowy niż pański projekt. – Nathan spostrzegł, że porucznik zamierza zgłosić obiekcje. – Potrzebujemy jego zdolności zwiadowczych bardziej niż wysłania wiadomości do gromady Pentaura, zwłaszcza że pomoc nie przybyłaby zbyt szybko. Kończy nam się paliwo. Nie mogę pozwolić, abyśmy skończyli, dryfując.

Scott rozejrzał się po sali odpraw.

– Jakieś jeszcze sprawy do omówienia? Dobrze. Mamy już wstępne ustalenia. Weźmy się do roboty. – Patrzył, jak jego ludzie wstają z foteli i wychodzą z pomieszczenia. Jak zwykle Cameron została w sali, czekając na możliwość porozmawiania z nim na osobności.

– Naprawdę rozważasz wysłanie Lokiego z powrotem na Tannę? – spytała Cameron.

– Owszem, rozważam to.

– Może lepiej będzie, jeśli Jessica weźmie tam kogoś takiego jak Waddell czy jeden z jego ludzi.

– Jessica ma rację, że prędzej zaufają Lokiemu.

– Tak, ale jeśli wpadnie w kłopoty, Loki nie zda się na wiele.

– Jessica na pewno to przemyślała, Cam. Da sobie radę.

– Mam nadzieję, że masz rację. Po prostu wydaje mi się, że bezpieczniej byłoby poczekać i zobaczyć, jakiej pomocy mogą nam udzielić Corinairianie i Takaranie.

– Cam, spędziłem sporo czasu na Takarze z Tugiem podczas napraw. Ma teraz dużo na głowie. Wątpię, aby mógł pozwolić sobie na wysłanie choć jednego okrętu. Gdy odlatywaliśmy, szlachta nie była zbyt zadowolona. Nie chcieli pozbywać się swoich ziem na podbitych światach. Jeśli Tug ich nie przekona, może go czekać wojna domowa.

– Może major Prechitt ma rację – zasugerowała Cameron. – Może Corinairianie wyślą nam trochę paliwa.

– Nawet jeśli mogą to zrobić, transport zajmie tygodnie, jeśli nie miesiące. Nie zamierzam czekać tak długo z pustymi zbiornikami. Właściwie to kusi mnie, żeby katapultować się wokół gwiazdy tak, żebyśmy sami polecieli na Tannę i zaoszczędzili czas. Problem w tym, że mamy bardzo niewielkie okno czasowe na zebranie starych sygnałów z Ziemi. Jeśli je przegapimy, większość z nich stanie się zbyt słaba, a potrzebujemy tych informacji.

– A jeśli ruch oporu na Tannie nie okaże się pomocny?

– To „Sokół” sam zacznie szukać zapasów paliwa, a my poczekamy na wieści od sojuszników. W najgorszym razie założymy własną kolonię górniczo-produkcyjną gdzieś na pograniczu. Jeśli tego potrzeba do wygrania tej wojny, to tak zrobimy. Nie ma tu szybkiego zwycięskiego scenariusza, Cameron. Wszyscy o tym wiemy.

Cameron wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze, wzdychając ciężko, co było do niej niepodobne.

– Wiem. Tylko nie mogę przestać myśleć o tym, co może dziać się teraz na Ziemi.

– Doskonale cię rozumiem. Ale tym razem naprawdę jesteśmy jej jedyną nadzieją, Cam. Nie możemy pozwolić sobie na żaden błąd.

***

– Gdy tylko major Prechitt przekaże mi szacowany czas potrzebny na wyszkolenie nowej załogi „Sokoła”, będę mogła wypracować grafik z głównym inżynierem tak, aby wszyscy byli w stanie robić swoje – powiedziała Cameron do Nathana, gdy zbliżali się do wejścia na mostek.

– Nie spodziewam się, aby zajęło im to długo. Wszyscy jego piloci są dobrze wyszkoleni, a „Sokół” jest technologicznie przestarzały nawet jak na corinairiańskie standardy.

– Rozmawiałam z Władimirem i myśli, że uda mu się przerobić datapad tak, aby działał jako symulator kokpitu na potrzeby testowania bieżących napraw.

– Jak to możliwe?

– Kapitan na mostku! – zawołał wartownik, gdy Scott przeszedł przez właz.

– Czy on musi to robić? – Nathan szepnął do Cameron.

– Rozmawialiśmy już o tym, sir – odszepnęła. – Potrzebujemy ściślejszej dyscypliny. W końcu szykujemy się do wojny.

Nathan skinął głową ze zrozumieniem.

– W każdym razie – mówiła dalej Cameron, gdy dochodzili do centralnej części mostka – Władimir przeprogramuje datapad tak, aby przesyłał te same sygnały kontrolne, co kokpit „Sokoła”, oraz odbierał i wyświet­lał te same dane o jego systemach, co wyświetlacze w kokpicie. Jeśli to zadziała, nowa załoga będzie mogła trenować tak długo, jak tylko będzie chciała, bez zakłócania napraw.

– To naprawdę dobry pomysł – stwierdził Nathan, wchodząc na niewielkie podium na środku mostka. – Jest sprytniejszy, niż na to wygląda.

– Właściwie to nie był jego pomysł. Mechanicy Corinari używali podobnych urządzeń w czasie przeglądów. Oszczędza im to czasu potrzebnego na wdrapanie się do kokpitu.

– Zaadaptowanie do tego naszych datapadów to nadal dobry pomysł. – Nathan usiadł na fotelu kapitańskim i skupił uwagę na tym, co dzieje się na mostku. – Panie Riley, co pan dla nas ma?

– Beta Virginis, Wolf 1481 i Sol – odpowiedział Riley. – To doprowadzi nas do odpowiedniego miejsca w Układzie Słonecznym. Nasz kurs nie prowadzi bezpośrednio ku Ziemi, ale w razie potrzeby obierzemy kurs przechwytujący przy drobnej zmianie kierunku lotu.

– Czy da nam to odpowiedni kąt widzenia? – Nathan skierował to pytanie do porucznik Yosef.

– Na tyle bliski, że nie zrobi to różnicy – odparła.

– Przejrzałam kurs zaproponowany przez pana Rileya – odezwała się Cameron. – Przy prędkości, z jaką będziemy podróżować w momencie przybycia do punktu obserwacyjnego, zmiana naszego kąta widzenia podczas jednodniowego lotu wymagać będzie jedynie korekty o jeden stopień.

– Wiemy, czy któreś z tych układów są zamieszkane?

– Zgodnie z informacjami z Arki Danych w żadnym z nich nie ma zdatnych do zamieszkania światów. To głównie olbrzymy gazowe i zamarznięte skały – odparła Cameron. – Beta Virginis ma super-Ziemię, ale znajduje się zbyt daleko od gwiazdy, aby występowała tam woda w stanie ciekłym. Jeśli w którymś z układów znajdują się kolonie, to zapewne są to instalacje górnicze, aczkolwiek wątpię, abyśmy kogoś zastali. Wokół jest wiele lepszych lokalizacji.

– Bardzo dobrze – stwierdził Nathan. – Nie potrzebujemy teraz dodatkowych komplikacji, chyba że znajdziemy tam zbiornik z paliwem.

– Nikt nie ma aż takiego szczęścia. Nawet pan.

– No tak, to by było za wiele, co? Ile czasu zajmie nam dotarcie na miejsce? – spytał Nathan.

– Jeśli wyciągniemy z napędu skokowego maksymalną bezpieczną odległość piętnastu lat świetlnych i ograniczymy każdy skok do czternastu, aby mieć dość mocy na skok awaryjny w każdym punkcie docelowym, wyjdzie około czterdziestu dwóch godzin – wyjaśniła Cameron. – Łącznie z czasem wymaganym na wykonanie manewrów z asystą grawitacji.

– Lepiej, niż myślałem. Może powinniśmy przemyśleć częstsze wykonywanie większych zwrotów właśnie w ten sposób.

– Tym razem mieliśmy szczęście, sir – przypomniała Cameron. – Nie zawsze znajdziemy odpowiedni układ.

– Mimo wszystko, póki nie dysponujemy źródłem paliwa, powinniśmy szukać możliwości katapultowania się, gdy tylko to możliwe. Jak mówiłaś, liczy się każda kropla.

– Tak, sir.

– Dobra robota, panie Riley – powiedział Nathan. – Proszę wykonać pierwszy skok, gdy tylko będzie pan gotowy.

– Aye, sir. Aktywuję autonawigację. Wykonuję zmianę kursu na Beta Virginis za minutę.

– Tak swoją drogą – Nathan odwrócił się do Cameron – jeśli zamierzamy prowadzić dłuższą wojnę partyzancką, w końcu potrzebna nam będzie baza operacyjna.

– Ma pan coś na oku?

– Nie wiem, mały księżyc, asteroida, może nawet zdatny do zamieszkania świat.

– Zapewne trudno będzie znaleźć wśród Światów Centralnych taki, którego jeszcze nie zajęto. Z tego, co się dowiedzieliśmy, może nie być łatwo natrafić na taki w odległości kilkuset lat świetlnych.

– Tak, to wymagałoby sporego szczęścia, prawda?

– Myślę, że na razie baza operacyjna nie będzie nam potrzebna, panie kapitanie.

– Tylko wybiegam w przyszłość, pani komandor.

Cameron przymrużyła oczy.

– Czy to dlatego w drodze powrotnej do domu miał pan nadzieję na znalezienie uprzemysłowionej planety poza układami centralnymi? Szukał pan bazy operacyjnej?

– Nie, chociaż byłoby miło. Szczerze mówiąc, naprawdę spodziewałem się, że oddam okręt do dyspozycji floty, gdy wrócimy na Ziemię.

– Nie przyszło panu do głowy, że może być za późno? – spytała Cameron z lekką nutą niedowierzania w głosie.

Nathan poczuł, jak systemy manewrowe zmieniają orientację okrętu. Kilka sekund później uruchomiły się główne silniki, obierając ostateczny kurs. Amortyzatory inercyjne „Aurory” nadal pozwalały w pewnym stopniu odczuwać ruch przy osłabieniu siły przyspieszenia na tyle, by nie zakłócała pracy załogi.

– Być może. Może po prostu starałem się nie myśleć o tej możliwości. Tak między nami, nie byłem aż tak zaskoczony, gdy to się stało, zważywszy na to, jak wszystko szło do tej pory.

– Cóż, mieliśmy sporo szczęścia, ale i też pecha – zgodziła się Cameron.

Minutę później główne silniki ucichły.

– Korekta kursu wykonana – oznajmił Riley. – Kierujemy się teraz na Beta Virginis.

– Dobrze, panie Riley – odparł Nathan. – Może pan skakać.

Nathan poczuł ulgę, skacząc dalej od Ziemi, choć jego myśli nadal krążyły wokół miliardów ludzi żyjących teraz pod okupacją Jungów. Próbował odsunąć obawę o rodziców, brata, siostry i ich dzieci, ale wciąż powracała. Przynajmniej na razie oddalali się od kłopotów, nawet jeśli tylko tymczasowo.

Gdy w chwili skoku mostek wypełnił błękitnobiały rozbłysk światła, wiedział, że „Aurora” może lecieć prosto do kolejnej twierdzy Jungów, ale musiał podjąć to ryzyko. Każdy skok był niebezpieczny, zwłaszcza teraz, gdy wró­cili do Światów Centralnych, na teren nieprzyjaciela. Dziwnie się czuł, myśląc o swoim rodzimym układzie jako o wrogim terytorium, ale tak obecnie wyglądała sytuacja.

***

Marcus stał w hangarze naprawczym na bakburcie „Aurory” i ze skrzyżowanymi na piersi rękami przyglądał się uszkodzonemu „Sokołowi”.

– Co pan myśli, bosmanie? – spytał Władimir, wchodząc do hangaru.

– Nie wiem – przyznał Marcus. – Chłopak nieźle poobijał w swoim czasie sporo statków i byłem w stanie naprawić je wszystkie. Ale ten? Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, od czego zacząć.

– Nie jest aż tak źle – zapewnił go Władimir.

Przyjrzał się kadłubowi. „Sokół” spoczywał na wózku podwoziowym, jako że drzwiczki podwozia zostały wgniecione i nie otwierały się. Przednia część osłony kokpitu była całkowicie roztrzaskana. Na kadłubie znaleziono ślady niespalonego paliwa, co oznaczało problemy z turbinami. Było też mnóstwo wgnieceń, rys, a nawet rozdarć kadłuba w pewnych miejscach.

– Ale potrzeba będzie generalnego remontu.

Marcus podał mu datapad.

– To raport diagnostyczny systemów wewnętrznych.

Władimir przejrzał listę.

– Tylko dwanaście punktów.

Marcus sięgnął do pada i wcisnął przycisk przełączający stronę.

– No dobrze, dwadzieścia cztery – poprawił się Władimir, podczas gdy zaczęli przybywać członkowie jego zespołu naprawczego.

– To tylko strona druga – powiedział Marcus – z ośmiu.

– Och, Boże moj… – mruknął Władimir. – Jak w ogóle udało im się tym odlecieć?

– Proszę pamiętać, że pilotował Josh – odparł Marcus. – Chłopak nie wie, kiedy lepiej trzymać nogi przy ziemi.

Władimir przyjrzał się przechylonemu pod dziwnym kątem myśliwcowi.

– Proszę zacząć od jednego końca, a ja od drugiego – zażartował.

– Założyć linki i podnieść go, chłopaki! – rzucił Marcus do swoich ludzi. – Najpierw musimy go podeprzeć, żeby wysunąć podwozie.

– Spędzimy tu sporo czasu – stwierdził Władimir, podciągając rękawy i ruszając ku ogonowi „Sokoła”.

– Fakt.

***

– Tak sobie myślałam – powiedziała Cameron, jedząc sałatkę.

– O czym?

– O tym, jak się za to zabrać. Za walkę z Jungami, oczywiście.

– I?

– Póki nie spuszczą nam zbytniego łomotu, możemy skakać, uderzać i odskakiwać bez końca. Jak się przed tym obronią?

– Przygotowując się na ogień z każdej strony – odparł Nathan. – Albo rozkładając wszędzie miny. Czy korzystając z wzorca ostrzału podobnego do tego, jakiego użył Tug, żeby zestrzelić drona komunikacyjnego. – Wziął do ust kolejny kęs. – Mają do dyspozycji wiele środków, gdy tylko dowiedzą się, jak to robimy. Ta przewaga nie wystarczy na długo. Gdy każdy okręt we flocie Jungów dowie się o nas, będą gotowi.

– Gdybyśmy mieli sprawne działko plazmowe, mog­libyśmy skoczyć obok, oddać kilkanaście salw i skoczyć ponownie w tym samym kierunku bez manewrowania. Znaleźlibyśmy się w zasięgu ich wzroku tylko na kilka sekund. Jeśli zrobić to pod różnymi kątami i z różnych odległości, można prędzej czy później zniszczyć każdy okręt.

– Dlaczego nie mielibyśmy skakać dziobem w kierunku punktu, w którym wiemy, że znajdzie się przeciwnik, gdy skoczymy? – spytał Nathan. – Działko plazmowe w wyrzutni pierwszej nieźle go pokiereszuje.

– Możemy skoczyć z dziobem skierowanym pod kątem do kierunku lotu? – spytała Cameron.

Nathan wzruszył ramionami.

– Dlaczego nie? Jak rozumiem, istotne są tu nasz kurs i prędkość oraz ilość mocy przesłanej do pól skoku. Ustawienie okrętu nie jest tu ważne.

– Będę musiała omówić to z Abby. Swoją drogą, powinniśmy chyba wymienić wszystkie nasze wyrzutnie torped na działka plazmowe.

– Dlaczego?

– Prędzej czy później skończą nam się torpedy – wyjaśniła Cameron. – Wymiana wydaje się logiczna.

– Nie jestem taki pewien. Fizyczne torpedy mogą mieć pewne zalety, o których nie wiemy w porównaniu z plazmą. Wolałbym zachować przynajmniej połowę wyrzutni w pierwotnym stanie. Poza tym nadal nie mamy dowodów na to, że dwa działka plazmowe po każdej stronie będą dwa razy skuteczniejsze niż jedno. – Nathan przeżuł kolejny kęs. – Jak mówiłem, nie popełniajmy błędów.

– Można popełnić błąd również, nie robiąc czegoś, Nathanie.

– Owszem. Mówię tylko, że należy to dokładnie przeanalizować, zanim podejmiemy decyzję.

– Nathan Scott myślący, zanim coś zrobi. – Cameron roześmiała się. – Nie spodziewałam się, że tego dożyję.

Nathan uśmiechnął się krzywo, dokończył lunch i odsunął puste naczynie.

– To i tak nie ma znaczenia. Póki pracujemy nad „Sokołem” i nowym promem skokowym, fabrykatory przez najbliższe parę tygodni będą zajęte. Na razie musi nam wystarczyć to, co już mamy. Gdy tylko zainstalujemy nowe grodzie wewnętrzne w prawej dziobowej torpedowni, będziemy dysponować dwoma skierowanymi do przodu plazmowymi działami torpedowymi. To musi wystarczyć.

– Plazmowymi działami torpedowymi? – spytała Cameron. – Nie słyszałam wcześniej takiego określenia.

– Jak dla mnie ma sens – odparł Nathan. – Strzelają kulami plazmy z działa umieszczonego w jednej z naszych wyrzutni torped. Plazmowe działa torpedowe.

– Może po prostu torpedy plazmowe? – zasugerowała Cameron. – W ten sposób nie będą się mylić z działem zamontowanym na wieżyczce, gdy w końcu je uruchomimy.

– Brzmi dobrze.

– Myślałam też o baterii rakietowej. Dysponujemy skończoną liczbą rakiet.

– Ją też chcesz czymś zastąpić?

– To nie bateria jest problemem, tylko przestrzeń zajmowana przez skład rakiet. Gdyby ich liczba spadła o połowę, zyskalibyśmy sporo miejsca na górze.

– Co możemy z nim zrobić?

– Umieścić tam więcej działek plazmowych? Może dwa skierowane do przodu i dwa na boki? Albo pierścień wieżyczek plazmowych, jak na „Avendahlu”?

– Gdzie umieścimy resztę rakiet?

– Na dole, na pokładach magazynowych – zaproponowała Cameron. – Przednie szyby windowe prowadzą od pokładu rakietowego do magazynowego. W ten sposób przenosi się je z promów frachtowych w hangarze na pokład rakietowy.

– To oznacza przeniesienie ich z dala od wyrzutni. Przetransportowanie z powrotem zajmie godzinę.

– Ile najwięcej wystrzeliłeś podczas jednej bitwy?

– Nie wiem, może dwadzieścia, trzydzieści?

– W takim razie przechowujmy dwadzieścia cztery przy wyrzutniach. To sześć salw po cztery. Zapewne teraz czekają nas szybkie ataki z zaskoczenia. Wątpię, aby w takim przypadku udało nam się je zużyć.

– Może masz rację – przyznał Nathan. – Porozmawiaj o tym z porucznikiem Montgomerym i Władimirem. Zobaczmy, co powiedzą.

– Tak jest, sir.

– To będzie spory projekt.

– Być może. – Cameron dokończyła sałatkę. – Ale chyba niejedyny.

***

– Kapitanie – odezwała się Jessica, stając we włazie do biura Scotta – ma pan chwilę?

– Oczywiście – odpowiedział Nathan. Odłożył datapad na biurko. Przeglądał raporty o sile rażenia nowych działek plazmowych zainstalowanych w wyrzutniach torped oraz wersji montowanej na wieżyczce, którą zamierzano przetestować. Były to nudne dane naukowe i ucieszył się z przerwy. – Słucham?

– Przeglądałam sygnały, które zebraliśmy podczas krótkiego pobytu na orbicie Ziemi – zaczęła mówić Jessica, zamykając za sobą właz.

– Zebrałaś też sygnały?

– Nie wspominałam?

– Nie.

– Ups – stwierdziła, jak zwykle rozsiadając się na kanapie. – Tak, poleciłam asystentowi Naraleny, żeby monitorował wszystkie sygnały nadchodzące z Ziemi.

– Ile ich zebraliście?

– Tylko kilka minut transmisji. Ale było w nich sporo danych. Po pierwsze, miałam rację. Na Ziemi działa zorganizowany ruch oporu. Odebraliśmy kilka raportów o atakach na pomniejsze bazy Jungów na powierzchni. Nic wielkiego, ale dość, żeby ich wkurzyć.

– Co jeszcze?

– Sporo gadki o nas, to znaczy o naszym powrocie. Najwyraźniej uznano nas za zaginionych. Oficjalnie powiedziano, że rozbiliśmy się na Jowiszu. Nasze nagłe pojawienie się było nie lada szokiem. Z tego, co wiem, ludzie są tym bardzo podekscytowani.

– Nasi zapewne tak, ale Jungowie raczej nie. Co jeszcze?

– Był też sygnał skierowany bezpośrednio na nas.

– Tak?

Oznaczało to, że chciano uniknąć odebrania wiadomości przez kogoś niepowołanego.

– Transmisja laserowa. Urządzenie mobilne, sądząc po sile sygnału. Szeroka wiązka, zapewne dlatego, że manewrowaliśmy i trudno było nas namierzyć.

– Myślałem, że ten sprzęt miał automatycznie kierować się na układ komunikacji laserowej przyjaznego okrętu.

– Tak, ale gdy tylko ogłosiliśmy alarm bojowy, Naralena wyłączyła sygnał lokalizacyjny. Standardowa procedura. Poza tym nawet gdyby był aktywny, przenośne urządzenia nie działają tak dobrze, jak powinny.

– Więc wiadomość przeznaczono dla nas – podsumował Nathan. – Co w niej było i od kogo?

– To rozkazy wysłane na kanale floty z użyciem standardowej rotacji kodów szyfrowania. Z odpowiednimi kodami uwierzytelniającymi.

– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – spytał Nathan, nie kryjąc irytacji w głosie.

– Technik łączności nie zauważył tego sygnału, Nathanie. To Corinairianin i nigdy nie widział komunikatu floty. Naralena też nie. Poza tym odkodowanie wiadomości zajęło mi nieco czasu. Nie robiłam tego od czasu akademii, a nie mamy żadnych szyfrantów na pokładzie.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10