The Frontiers Saga. Tom 5. Rebelia Corinari - Brown, Ryk - ebook + audiobook

The Frontiers Saga. Tom 5. Rebelia Corinari audiobook

Ryk Brown

4,4

Opis

Po ocaleniu „Aurory” i ludności Corinair nadszedł czas na odpoczynek, odbudowę zniszczeń i zawarcie nowych sojuszy. Chwila spokoju nie trwa jednak długo i wkrótce kapitan Nathan Scott i jego załoga uzupełniona, o nowych rekrutów spośród Corinari, muszą znów stawić czoła siłom Imperium Ta’Akarów.  Podbita dekady wcześniej cywilizacja z pomocą Ziemian stara się odzyskać utracony honor i stawić czoła tyranom. 

Mimo że nowo zawiązany sojusz dysponuje znacznie mniejszymi siłami, dzięki ziemskiemu napędowi skokowemu efekt zaskoczenia wciąż jest po jego stronie. Wróg ma jednak w zanadrzu kilka niespodzianek...

 

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 17 min

Lektor: Roch Siemianowski
Oceny
4,4 (329 ocen)
195
96
31
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
skurynka

Dobrze spędzony czas

Z każdym tomem robi się coraz ciekawsza.
00
Gas400

Nie oderwiesz się od lektury

Ok godna polecenia
00
Bartek_Mroz

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
OlaP25

Dobrze spędzony czas

Ok
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #5: Rise of the Corinari

Copyright © 2012 by Ryk Brown

All rights reserved

Warszawa 2021

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]

ISBN EPUB: 978-83-66375-63-5ISBN MOBI: 978-83-66375-64-2

1

Nathan wpatrywał się w duży ekran na przedniej ścianie swojego gabinetu, przeglądając kolejne strony raportów o uszkodzeniach, wygenerowanych przez nowo zainstalowane automatyczne systemy diagnostyczne „Aurory”. Lista awarii mocno go niepokoiła. Napęd skokowy był niesprawny, działał tylko jeden reaktor na antymaterię, płyty grawitacyjne na połowie okrętu podlegały fluktuacjom, a do tego bezużyteczna była połowa wieżyczek z działami elektromagnetycznymi. Oczywiście amunicji wystarczyłoby na jakieś dwie sekundy, więc niesprawne działa stanowiły tu najmniejszy problem. Przynajmniej dysponowali silnikami manewrowymi, więc w razie konieczności mogli poruszać się w ślimaczym tempie po układzie.

Ze skupienia wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi. Właz otworzył się, po jego drugiej stronie stał Tug z typowym dla niego srogim, ale jednocześnie przyjaznym wyrazem twarzy.

– Czy mogę wejść, kapitanie? – spytał wyjątkowo formalnie.

Nathan odpowiedział zapraszającym gestem, wciąż przyglądając się wyświetlanym na ścianie raportom.

– Oczywiście.

– Interesujące dane? – spytał Tug, rzucając okiem na ekran.

– Raporty o uszkodzeniach – odparł Nathan z niesmakiem. Odchylił się w fotelu, wyłączył ekran i odwrócił się w stronę Tuga. – Corinair wydawała się miłym miejscem, prawda? Można znaleźć sobie dobry kawałek ziemi, zbudować dom, zająć się rolnictwem, prowadzić spokojne życie…

– Do czasu, aż wrócą Ta’Akarowie i zajmą system – przerwał mu Tug. – Albo gorzej.

– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytał Nathan, którego marzenia ostatecznie się rozwiały.

– Chciałbym coś z panem omówić, kapitanie – zaczął Tug, znów dziwnie formalnym tonem.

– Nazwałeś mnie tak już dwa razy w ciągu dwóch minut. To chyba coś poważnego.

– Wybacz, jeśli to, co powiem wyda się… – Tug przez chwilę szukał odpowiedniego wyrażenia w Ang­la. – Nie na miejscu.

Wyraz twarzy Nathana zmienił się, widać było na niej lekkie zaskoczenie.

– Powiedz śmiało, o co chodzi, Tug.

– Cóż, chodzi o sposób pańskiego dowodzenia. – Tug usiadł naprzeciwko Nathana po drugiej stronie biurka.

– Naprawdę?

– Proszę mnie źle nie zrozumieć – szybko dodał Tug. – Cenię pańską przystępność i to, że jest pan godny zaufania. Nie jestem jednak pewien, czy dobrze się to panu przysłuży w obecnych okolicznościach.

– Jak to? – Nathan miał poczucie, że Tug do czegoś zmierza, ale zaskoczyło go, że tak bardzo owija w bawełnę, zamiast powiedzieć wprost, o co mu chodzi.

– Corinari to świetnie wyszkoleni, bardzo zdyscyplinowani żołnierze. Są też niezwykle lojalni. Na tę lojalność trzeba jednak sobie zasłużyć.

– I uważasz, że moje przyjazne usposobienie nie zaskarbi sobie ich lojalności?

– Spodziewam się raczej, że zaskarbił ją sobie pan poprzez swoje działania – wyjaśnił Tug. – Ale zachowanie jej na dłuższą metę to inna sprawa. Corinari nie tolerują słabości u swoich przywódców.

– Uważasz, że jestem słaby? – spytał Nathan z udawaną urazą.

– Skądże, kapitanie. Wręcz przeciwnie. Ale pańskie „przyjazne usposobienie”, jak sam pan to ujął, może zostać źle zrozumiane przez Corinari.

– Rozumiem. – Nathan nie mógł powstrzymać rozbawienia, widząc, jak niekomfortowo czuje się Tug. – Wezmę to pod uwagę i postaram się nie być tak „przyjazny” na przyszłość. – Uśmiechnął się i zauważył, że Tug wydaje się zamyślony. – Coś jeszcze?

– Obawiam się, że tak. Pańska załoga… wyraźnie się niepokoi.

Nathan zauważył zmiany u tej resztki, która przeżyła. Wydawali się jeszcze bardziej oddalać od siebie i ograniczać towarzystwo do małych grupek, unikając pozostałych. Przypominali drużyny sportowe, które ze sobą nie rozmawiają.

– Tak, zauważyłem to – przyznał.

– Uważam, że przyczyną niepokoju jest ostatni atak Ta’Akarów – stwierdził Tug. – Przypadkiem zdarzyło mi się usłyszeć różne rozmowy. Wygląda na to, że pańska załoga próbuje ustalić, kto jest winny tego, że ich atak się powiódł. Obawiam się, że wynika to z oskarżeń rzucanych przez Jessicę i Władimira. Każde z nich zdaje się obwiniać drugie, nawet jeśli nie bezpośrednio.

– Nie uważam, aby ktokolwiek ponosił tu całkowitą winę.

– Myli się pan, kapitanie. Wina leży po stronie wyłącznie jednego człowieka.

Nathan wpatrywał się przez chwilę w Tuga, czekając na odpowiedź. Gdy nie nadeszła, wzruszył ramionami i dał gestem znać, aby rozmówca kontynuował.

– Obawiam się, że winę ponosi pan, kapitanie.

– Tug, nie przebywałem nawet na pokładzie, kiedy…

– Właśnie – przerwał mu Tug z wyraźnie narastającą frustracją. – Nie było pana na pokładzie. A powinien pan być.

– Próbowałem jedynie zabezpieczyć…

– Kapitanie, rozumiem, co pan robił, i szanuję pańskie oddanie przyjaciołom. Ale musi pan coś zrozumieć. Nie może pan już sobie pozwolić na bycie ich przyjacielem. Przynajmniej nie publicznie. Jest pan teraz kapitanem i tym musi pan być przede wszystkim. Potrzebują przywódcy bardziej niż przyjaciela, podobnie jak Corinari. Jeśli pan ich poprowadzi, pójdą za panem. Jeśli nie, zwrócą się przeciwko panu szybciej, niż może pan sobie wyobrazić.

– Mówi pan, że Corinari mogą się zbuntować? – zdumiał się Nathan. – Jeśli tak, może powinienem przemyśleć kwestię włączenia ich do załogi.

– Kapitanie, proszę nie reagować przesadnie na moje słowa – ostrzegł go Tug. – Musi pan spojrzeć na to z ich perspektywy. Corinari mogą być lojalni, ale stawką jest tu cały ich świat. Może nie wszyscy widzą pana jako legendarnego Na-Tana, ale rozumieją, że pański okręt i jego napęd skokowy to najlepsza szansa dla planety. Jeśli uznają, że nie sprosta pan temu wyzwaniu, zrobią, co muszą, aby się ratować, nawet jeśli uczynią to z wielką niechęcią.

– Co w takim razie powinienem zmienić? – spytał Nathan bardziej wyzywającym tonem, niż zamierzał.

– Kapitanie – westchnął Tug – odkąd się poznaliśmy, działał pan w trybie walki o przetrwanie. Starał się pan desperacko utrzymać okręt w jednym kawałku oraz załogę całą i zdrową. Sprostać każdemu napotkanemu wyzwaniu. Mimo braku doświadczenia pan i pańska załoga doskonale się dotąd spisaliście.

– Ale? – spytał Nathan, świadom, że komplementy Tuga miały złagodzić nadchodzącą krytykę.

– Ale wiele z pańskich dotychczasowych sukcesów opierało się na wyjątkowym szczęściu – stwierdził ostrzegawczo starszy mężczyzna.

Nathana to nie zaskoczyło. Wyjątkowe szczęście dopisywało mu przez całe życie. Gdy tylko znalazł się w tarapatach, jakimś cudem udawało mu się z nich wydostać. Tug nie był pierwszym, który to zauważył, jednak Nathan przez lata zaczął polegać na swoim farcie. Jego rodzice, siostry, a nawet Luis, współlokator w Akademii Floty, ostrzegali go, że kiedyś dobra passa się skończy.

– Tak, zawsze miałem sporo szczęścia – stwierdził.

– A czy zastanawiał się pan, co zrobi, kiedy szczęście w końcu pana zawiedzie? – spytał Tug.

– Nieszczególnie – przyznał Nathan z lekkim zakłopotaniem.

– Kapitanie, znałem ludzi takich jak pan. Może pan to nazwać szczęściem, przeznaczeniem czy instynktem. Nazwa nie ma znaczenia. Ale prędzej czy później zawsze człowieka opuszcza. Niestety, zwykle cierpi nie tylko zawiedziony. – Tug spojrzał Nathanowi prosto w oczy. – Czy jest pan gotów zaryzykować los wszystkich? Naszych światów i własnego? Jest pan gotów ryzykować, opierając się tylko na swoim szczęściu?

– Tug – odezwał się z wahaniem Nathan – obaj wiemy, że nie jestem szczególnie wykwalifikowany do tej roboty.

Po dłuższej pauzie Tug spytał mniej oficjalnym tonem:

– Jak zostałeś kapitanem, Nathan?

– Już wiesz…

– Tak, ale powiedz mi jeszcze raz – przerwał mu Tug.

– Jako ostatni zostałem przy życiu – podsumował skrótowo Nathan.

– Czy nie została także komandor Taylor?

– Byłem najstarszym stopniem oficerem, który pozostał przy życiu – odpowiedział Nathan, nieco zirytowany, że musi się powtarzać.

– Ponieważ twój kapitan awansował ciebie wyżej niż komandor, wówczas podporucznik Taylor.

– Owszem.

– A jak myślisz, dlaczego cię awansował?

– Uznał, że mam naturalne zdolności przywódcze – rzekł Nathan, chociaż nigdy nie podzielał opinii kapitana. – Ale wątpię, aby spodziewał się, że zastąpię go tak szybko.

– Był jednak świadomy, że istnieje taka możliwość – naciskał wciąż Tug. – I że jedno z was musiało mieć wyższy stopień od drugiego.

– Tak, ale na potrzeby pilotowania okrętu, a nie dowodzenia.

– Być może. Ale podejrzewam też, że dokonał tego wyboru, bo czuł, że lepiej poradzisz sobie, jeśli dojdzie do tragedii. – Nathan chciał już się z nim kłócić, ale Tug nie dał mu szansy. – Powiedziałeś, że kapitan Roberts był świadomy, gdy formalnie przekazał ci dowodzenie nad „Aurorą”. Gdyby nie uważał, że nadajesz się do tego najlepiej, gdyby uważał, że lepiej sprawdzi się w tej kwestii podporucznik Taylor, zapewne by to powiedział.

Nathan odchylił się w fotelu, przyglądając się Tugowi, i przypomniał sobie to, co kapitan Roberts, którego pochował dopiero wczoraj na planecie pod nimi, powiedział mu ledwie parę tygodni wcześniej. On też lubił stopniowo prowadzić Nathana do konkluzji, zamiast przedstawiać je od razu.

– Wiesz, Tug, przypominasz mi go czasami.

– Słucham?

– Kapitana Robertsa – uściślił Nathan.

– Uznam to za komplement. – Tug przyjrzał się Nathanowi z zaciekawieniem. – Zmierzam do tego, że dysponujesz wyszkoleniem odpowiednim do wykonywania swoich zadań, chociaż brakuje ci doświadczenia. Sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. – Tug zauważył, że Nathan wciąż się w niego wpatruje. – Mam nadzieję, że cię nie uraziłem, kapitanie.

– Skądże, panie Tugwell – zapewnił go Nathan. – Postaram się na przyszłość zachowywać bardziej jak kapitan.

– Dobrze – odpowiedział mężczyzna, wstając i kierując się do wyjścia. – W takim razie do zobaczenia na odprawie.

– Gdzie pan zyskał tyle wiedzy o dowodzeniu, panie Tugwell? – spytał głośno Nathan. – Raczej nie jako przywódca rebeliantów, a na pewno nie jako rolnik.

– Mam bogatą i barwną przeszłość, kapitanie – odparł Tug z uśmiechem. – Nawet z czasów sprzed milicji na Palee. Kiedyś być może coś panu opowiem.

Nathan odpowiedział uśmiechem. Nie wątpił, że Redmond Tugwell skrywa niejedną tajemnicę, być może nawet przed Jaleą, swoją zastępczynią wśród Karuzari. Nie sądził, aby ktokolwiek miał kiedyś poznać wszystkie sekrety tego człowieka.

***

Nathan zatrzymał się przed wejściem do sali odpraw, gdy zobaczył dwóch strażników Corinari eskortujących podporucznika Willarda z załogi „Yamaro”. Dotarli właśnie na szczyt rampy prowadzącej z głównego pokładu „Aurory” na pokład dowodzenia i szli korytarzem w jego stronę.

– Panowie – przywitał ich Nathan.

Dwaj Corinari zatrzymali się kilka kroków przed kapitanem, oddając mu honory, na co Nathan odpowiedział niedbałym salutem. Salut Corinari wyglądał nieco inaczej niż ziemski, z rękami ustawionymi pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stosunku do tułowia i wnętrzem dłoni skierowanym w stronę twarzy, ze schowanym kciukiem. Nathan pomyślał, że gdyby skierowali ręce bardziej w stronę nosów, wyglądaliby, jakby zakrywali jedno oko.

– Dziękuję za przybycie – powiedział do podporucznika Willarda.

– To dla mnie zaszczyt – odparł oficer.

Nathan spojrzał na kajdanki na nadgarstkach podporucznika, tego samego rodzaju jak na rękach takarańskiego żołnierza, którego przesłuchiwali kilka dni wcześniej. Scott wolał sobie o tym nie przypominać.

– Czy to naprawdę konieczne? – spytał jednego ze strażników.

Strażnik spojrzał na partnera, po czym odpowiedział:

– Rozkazy, sir. Pańska szefowa ochrony…

– Zdejmijcie to – przerwał mu Nathan.

– Tak jest, sir – odparł strażnik, natychmiast uwalniając podporucznika Willarda. – Czy mamy nadal go pilnować?

– Zostańcie na zewnątrz – odparł stanowczo Nathan.

– Dziękuję, panie kapitanie – powiedział podporucznik, wchodząc do sali odpraw.

– Nie ma za co. Oczekuję, że pańskie doświadczenie w służbie Ta’Akarów dostarczy nam cennych informacji.

– Pomogę na tyle, na ile będę w stanie.

– Dobrze mówi pan w Angla – stwierdził Nathan, gdy przeszli kilka metrów i dotarli do stołu.

– Moja matka mocno wierzyła w legendy – wyjaśnił gość. – Nauczyła nas języka, żebyśmy znali prawdę.

– Rozumiem. – Nathan szedł dalej wzdłuż rzędu krzeseł, dając Willardowi do zrozumienia, że ma usiąść naprzeciwko miejsca kapitana.

Wszyscy już czekali na jego przybycie. Scottowi przyszło do głowy, że Tug, teraz siedzący na krześle na lewo od miejsca dla kapitana, miał rację. Gdyby do sali wszedł kapitan Roberts, wszyscy stanęliby na baczność z szacunku dla jego pozycji, a przynajmniej zrobiliby tak oficerowie floty. Może rzeczywiście był bardziej ich przyjacielem niż kapitanem.

– Spocznij – powiedział sarkastycznym tonem, siadając.

Jessica rozejrzała się i w końcu zrozumiała aluzję. Było jednak za późno, bo zdążył się rozsiąść i zamierzał zacząć odprawę.

Nathan zrobił krótką pauzę, upewniając się, że wszyscy słuchają.

– Przez ostatnie dwa tygodnie działaliśmy w trybie kontrolowanego sporadycznie chaosu. Oczywiście nie mieliśmy w tej kwestii szczególnego wyboru, ale doprowadziło to do problemów z komunikacją między działami oraz w ogólnym łańcuchu dowodzenia. To się musi skończyć.

– Nathan… – zaczęła mówić Jessica. Nathan spojrzał na nią chłodno. – Przepraszam, sir. Chciałam powiedzieć: „kapitanie”. – Spojrzała na Nathana, zanim uznała, że może kontynuować. – Trochę trudno zachować formalny łańcuch dowodzenia, gdy jest nas dwadzieścia troje.

– Być może, ale wkrótce dołączą do nas posiłki z Cori­nair. Jeśli nie damy im dobrego przykładu, jak możemy oczekiwać, że będą wykonywać rozkazy? – Nathan spojrzał na Jessicę, która skinęła głową, przyznając mu rację. Następnie odwrócił się do Tuga. – Skoro mowa o ochotnikach, jak wygląda sytuacja, panie Tugwell?

– Do tej pory zgłosiło się jakieś cztery tysiące osób. I wciąż ich przybywa, zgodnie z tym, co mówi pan Montrose.

– Jacy ludzie się zgłaszają?

– Bardzo różni. Od zwykłych robotników po fizyków.

– Ktoś z doświadczeniem w kosmosie?

– Niewielu – odparł Tug. – Ale proszę pamiętać, kapitanie, że większość młodych ludzi wcielanych do wojsk Ta’Akarów nigdy nie wraca na ojczyste światy. Myślę, że mniej niż dziesięć procent.

– Mówi pan, że dziewięćdziesiąt procent z nich ginie w walce?

– Czy mogę? – przerwał mu podporucznik Willard.

Nathan skinął głową.

– Niektórzy giną, ale większość po prostu trafia gdzie indziej. Gdy mija czas służby, Ta’Akarowie pozwalają wylądować na najbliższej planecie i szukać tam sobie nowego domu, co nie jest łatwe.

– Urocze – mruknęła Jessica.

– Właśnie tak – zgodził się Tug. – Dlatego niewielu na Corinair ma doświadczenie w walce kosmicznej. Jako że większość rejsów okrętów bojowych kończy się w takarańskim układzie gwiezdnym, sporo rekrutów tam pozostaje. Dzięki temu Ta’Akarowie dostają też tanich robotników do prac, których sami nie chcą wykonywać.

– Wśród załogi „Yamaro” wciąż jest ich przynajmniej dwudziestu – mówił dalej podporucznik Willard. – I zapewne więcej ludzi z innych planet, którzy mogą zgodzić się na służbę po waszej stronie w zamian za obietnicę powrotu do domu. Na dodatek mają doświadczenie w walce na pokładzie okrętu kosmicznego.

– Tak, takarańskiego – wtrąciła się Jessica. Wyraźnie nie podobał jej się ten pomysł.

– Właśnie. – Willard zignorował jej zgryźliwy ton. – Walka dla was byłaby ich wyborem. Dla Ta’Akarów nie.

– Wezmę to pod uwagę – powiedział Nathan. Kątem oka zauważył dezaprobatę na twarzy Jessiki, ale zignorował ją. – Pani doktor – zwrócił się do doktor Chen – jak wygląda stan komandor Taylor?

– Nadspodziewanie dobrze – stwierdziła doktor Chen z oczywistym zdumieniem. – Używane przez nich nanity są niesamowite. Zanim skończą, minie jeszcze kilka tygodni, a potem parę kolejnych, zanim opuszczą jej organizm. Według corinairiańskich lekarzy czeka ją co najmniej miesiąc rekonwalescencji. Na Ziemi, gdyby przeżyła, potrzebowałaby rocznej terapii, a i wtedy zapewne nigdy nie odzyskałaby pełnej sprawności ruchowej i umysłowej.

– Czy nadaje się do przeprowadzania rozmów kwalifikacyjnych? – spytał Nathan.

– Jeśli będą miały miejsce blisko szpitala, aby mogła łatwo wrócić do pokoju, gdy się zmęczy. Przez jeszcze kilka tygodni będzie musiała sporo odpoczywać.

– Dobrze. Tug, proszę przesłać listę zgłoszeń do Cameron. Wciąż jest pierwszym oficerem i chcę, aby to ona wybrała załogę.

– Tak jest.

– Jak inni pacjenci, pani doktor?

– Jacy pacjenci? – spytała doktor Chen. – Cori­nairianie zajęli się wszystkimi. Najcięższe przypadki zabrano na powierzchnię, a resztę ich medycy wyle­czyli na miejscu. Tych na planecie czeka dłuższy wypoczynek, ale dwunastu leczonych na pokładzie będzie gotowych do służby w ciągu kilku dni.

– A co z Joshem?

– On też został na okręcie. Znów będzie wszystkich irytował za dzień lub dwa.

– Dobrze to słyszeć. – Nathan zwrócił się do Jalei, kolejnej osoby po tej stronie stołu. – Jalea?

– Na razie zgłosiło się sześciu Karuzari.

– Ilu może ich być na Corinair?

– Nie wiadomo – odparła. – Wiem, że przynajmniej tylu, ilu uciekło podczas ataku na Taroa. Kilkunastu znajdowało się na planecie w czasie ataku „Yamaro”. Jeśli przeżyli, może jeszcze się z nami skontaktują. Sytuacja na Corinair jest wciąż nieco chaotyczna. Jeden z Karuzari zgłosił nam, że słyszał o jeszcze parunastu w układzie Savoy. Najwyraźniej jeden z naszych werbowników trafił tu po drodze do Savoy kilka miesięcy temu. Jeśli trafił na Ancot, jedyny zamieszkany świat w układzie Savoy, mógł tam znaleźć więcej ochotników.

– Rozumiem.

– Kapitanie – znów przerwał mu podporucznik Willard – „Yamaro” miał dotrzeć do układu Savoy w ciągu około czterdziestu standardowych dni. Powinniśmy zebrać tam grupę rekrutów przed powrotem na Takarę.

– A jeśli „Yamaro” nie zjawi się zgodnie z planem? – spytał Nathan.

– Jeśli spóźni się choćby o kilka dni, miejscowy dowódca wojskowy wyśle patrol na poszukiwanie okrętu, jeśli jakiś będzie dostępny, albo przekaże wiadomość o opóźnieniu na stołeczną planetę, gdzie zostaną podjęte działania.

– Ile zajmuje lot między Savoy a Darvano?

– Około trzydziestu waszych dni, jeśli dobrze liczę. Wciąż nie do końca rozumiem ziemskie jednostki – odparł Willard.

– Zatem jeśli w układzie Savoy znajdzie się jakiś okręt, gdy „Yamaro” się spóźni – podsumował Nathan – dotarcie tu zajmie mu miesiąc. O ile będą mieli powód, aby udać się prosto tutaj.

– Owszem. Standardowy patrol przelatywał zwykle dość blisko układu Darvano. Szukanie tutaj byłoby logiczne na wypadek, gdybyśmy mieli problemy i zawinęli tu do portu.

– Więc mamy około siedemdziesięciu dni, zanim kolejny okręt Ta’Akarów zacznie tu węszyć – stwierdził Nathan.

– Bardziej martwiłbym się o drona komunikacyjnego w drodze na Takarę, kapitanie – przypomniał mu podporucznik Willard.

– Jakiego drona? – spytała Jessica.

– Powiedziałem o tym podporucznikowi Mendezowi – odparł Willard. – Był tam również sierżant Weatherly.

– Dlaczego dopiero teraz o tym słyszę? – spytał Nathan, spoglądając z ukosa na Jessicę.

– Przepraszam, kapitanie – powiedziała. – Sierżantem Weatherlym mocno wstrząsnęło to, co się stało. To była dość krwawa walka, a on i Enrique przez ostatnie kilka tygodnie bardzo się zaprzyjaźnili. Nie przesłuchałam go jeszcze.

– To niedopuszczalne, pani podporucznik – stwierdził Nathan. – Proszę kazać sierżantowi wziąć się w garść. Nikt nie może zatrzymywać dla siebie ważnych informacji, zrozumiano?

– Tak, sir.

– Powiedz więcej o tym dronie – powiedział Nathan do podporucznika Willarda.

– Przechwyciliśmy go, lecąc przez układ. Niesie na Takarę informacje o waszej obecności w układzie. Gdy dotrze do dowództwa, wyślą tu grupę bojową.

– I ile jej zajmie dotarcie tutaj? – spytał Nathan. Nie podobał mu się kierunek, w którym zmierza rozmowa.

– To zależy od jej położenia – wyjaśnił Willard. – Przez większość czasu jest w ruchu i jej kurs zna tylko admiralicja. Jeśli znajduje się w pobliżu, może to zająć zaledwie trzydzieści dni. Jeśli jest zbyt daleko, wyślą okręty bezpośrednio z Takary, co zajmie około stu sześćdziesięciu dni.

– Pani podporucznik, proszę porządnie przesłuchać tego człowieka zaraz po zakończeniu spotkania. Chcę wiedzieć wszystko to, co on.

– Tak jest, sir.

– Zakładam, że możemy liczyć na pańską współpracę, podporuczniku Willard.

– Oczywiście, panie kapitanie.

– Sir, czy mogę? – odezwała się Jessica.

Pytanie o pozwolenie było do niej niepodobne. Nathan wiedział, że wynika to z jego bardziej oficjalnego zachowania.

– Proszę.

– Bez urazy dla podporucznika Willarda – zaczęła, kiwając uprzejmie głową w jego stronę – ale radziłabym nie ufać informacjom z żadnego źródła bez niezależnej weryfikacji.

– Słuszna uwaga – przyznał Nathan. – Jak bardzo może pan pomóc w tej kwestii, panie Tugwell?

– Trochę. Czas podróży, moc okrętów, standardowe trasy patroli. Wiemy o tych kwestiach od jakiegoś czasu. Niestety, wielu informacji dostarczonych przez podporucznika Willarda nie będziemy obecnie w stanie zweryfikować.

– Proszę zrobić tyle, ile pan może.

– Oczywiście.

– Podporuczniku Kamieniecki – Nathan zwrócił się do Władimira siedzącego po jego prawej stronie – w jakim stanie jest okręt?

– Obawiam się, że niezbyt dobrym. Mamy jeden sprawny reaktor. Pozostałe trzy będą działać w ciągu kilku dni, więc zasilanie nie stanowi problemu. Silniki manewrowe są sprawne, ale nie w pełni. Będziemy latać, ale w żółwim tempie. Mamy też problemy z podtrzymywaniem życia, płytami grawitacyjnymi, a po strzelaninie hangar jest pokiereszowany, nie mówiąc o szkodach, których dokonał ten szalony pilot. Niemal stopił nam grodzie.

– Co jest nie tak z podtrzymywaniem życia?

– Jeszcze nie wiem. Jakieś problemy z wychwytywaniem dwutlenku węgla. Najgorsze jest to, że nie możemy skakać, jako że przynajmniej sześć emiterów jest uszkodzonych lub zniszczonych. Nie mówiąc o wielkiej dziurze w dziobie.

– Ale wszystko jest do naprawienia, tak? – spytał Nathan.

– W większości tak, ale zajmie to trochę czasu. I nie wiem, co z emiterami, chyba brakuje części do budowy nowych. Na Ziemi nie zdążyli zainstalować urządzeń produkcyjnych.

– O jakim czasie mówimy?

– O ile uda mi się znaleźć albo wyprodukować części, może trzy do czterech miesięcy. Jeśli znajdziemy więcej techników. Przy obecnym stanie osobowym może rok lub więcej.

– Kapitanie – przerwał mu podporucznik Willard – mógłby pan skorzystać z fabrykatorów „Yamaro”.

– Słucham? – spytał Nathan. Willard spoglądał na niego, zmieszany. – Jakich fabrykatorów?

– Wszystkie okręty Ta’Akarów zawierają fabrykatory, produkujące części zapasowe w czasie patroli. Zwykle znajdujemy się daleko od linii zaopatrzenia i musimy być samowystarczalni. Jeśli dostarczy im się odpowiednich specyfikacji i surowców, urządzenia są w stanie wyprodukować dowolne części.

– Ile „Yamaro” ma tych maszyn?

– Cztery. Dwie do większych podzespołów i dwie do mniejszych.

– Umie pan je obsługiwać?

– Niestety nie. Oficerem obsługującym fabrykatory był jeden z arystokratów biorących udział w ataku. Zginął w walce. Ale myślę, że Corinairianie szybko je rozgryzą.

– Myślałem, że są mniej zaawansowani technologicznie niż Ta’Akarowie.

– Technologicznie owszem – wyjaśnił Tug – ale nie pod względem wiedzy. Istniały ograniczenia, z jakiej technologii mogą korzystać, ale nie co do tego, co są w stanie wiedzieć czy rozumieć. Jestem pewien, że podporucznik Willard ma rację. Corinairianie powinni z łatwością obsłużyć takarańskie fabrykatory. Mogą nawet zbudować za ich pomocą kolejne, co znacznie zmniejszyłoby czas potrzebny na naprawy. W dodatku konieczne surowce można będzie znaleźć w układzie Darvano, zwłaszcza w pasie asteroid. Dlatego był tak mocno eksploatowany. I dlatego też Ta’Akarowie przejęli kontrolę nad tym układem.

Nathan przez chwilę się zastanowił.

– Podporuczniku Willard, wcześniej powiedział pan, że „Yamaro” przechwycił drona komunikacyjnego z układu Darvano lecącego na Takarę. W jaki sposób?

– Gdy tylko takarański okręt leci przez znany szlak dronów komunikacyjnych, nadaje sygnał powiadamiający wszystkie urządzenia w okolicy, że chce wymienić się wiadomościami. Gdy dron wykryje sygnał, wychodzi z nadświetlnej i zwalnia na tyle, żeby wymiana danych była możliwa. Przekazując wiadomości poprzez drony międzyukładowe, zmniejszamy potrzebę wykorzystania własnych.

– W takim razie możliwe jest powstrzymanie drona przed dotarciem na Takarę.

– W teorii tak.

– Nikt tego jeszcze nie próbował – dodał zaintrygowany Tug.

– Dlaczego nie? – spytał Nathan.

– Drony komunikacyjne to najszybsze obiekty w kos­mosie – wyjaśnił Tugwell. – Przynajmniej zanim wy się zjawiliście.

– Może więc uda nam się go przechwycić. Skoczymy przed niego i nadamy sygnał.

– Najpierw musielibyście skoczyć za niego – wtrąciła Abby. – Nie można zobaczyć obiektu podróżującego z prędkością nadświetlną, gdy leci w twoją stronę, bo nadlatuje przed światłem, przynajmniej aż do ostatniej sekundy. Ale wtedy będzie już za późno. Gdy nas minie, znów będzie lecieć szybciej niż sygnał, by się zatrzymał, i trzeba będzie znów skoczyć do przodu, by ponownie nadać sygnał zatrzymania.

– Ale gdy nas minie, zobaczymy go? – upewnił się Nathan.

– Tak. Jego światło będzie oczywiście przesunięte ku czerwieni, ale go zobaczymy.

– Więc musimy go znaleźć, wyliczyć jego dokładną prędkość i wtedy skoczyć przed niego. Wtedy nadajemy sygnał stopu, aby go zniszczyć. – Nathan spojrzał po wszystkich zgromadzonych, spodziewając się, że będą równie podekscytowani pomysłem jak on. – To może się udać, prawda?

– W teorii tak – przyznała Abby.

– Mówi pan o naprawdę małym i szybkim celu – ostrzegła Jessica. – Wątpię, aby działa elektromagnetyczne były go w stanie dokładnie namierzyć.

– Możemy go spowolnić?

– Gdy dron wyjdzie z nadświetlnej, automatycznie zmniejszy prędkość o jakieś dziesięć procent, aby umożliwić wymianę sygnałów. Gdyby musiał zmniejszyć ją jeszcze bardziej, ponowne przyspieszenie kosztowałoby go zbyt wiele energii i nie byłby w stanie zatrzymać się, gdy dotrze do celu – wyjaśnił Willard.

– Trzeba strzelić prosto w dziób – zasugerowała Abby.

– Co? – spytała Jessica.

– Jeśli strzelimy, kiedy będzie leciał prosto na nas, to w zasadzie nie będzie już ruchomym celem.

– Owszem, będzie – odparła Jessica. – Poruszającym się w naszą stronę z prędkością zbliżoną do prędkości światła!

– Trzeba tylko być gotowym na zejście z drogi, jeśli się nie trafi – stwierdziła Abby.

– Problem w tym, że przy takiej prędkości nie wystarczy nam czasu na wystrzał i zejście mu z drogi – wyjaśnił Nathan. – A celność naszych dział elektromagnetycznych znacząco spada ze wzrostem odległości, więc strzelanie od tyłu też nic nie da. Poza tym nie mamy do nich amunicji. Wystarczy nam na dwusekundową salwę, czyli kilkaset pocisków, i do tego musielibyśmy strzelać na ślepo.

– Możemy użyć mojego myśliwca – zasugerował Tug. – Dysponuje bronią energetyczną, jest zwrotniejszy i szybszy. I może strzelać ciągłą wiązką bez obaw, że skończy się amunicja. To kwestia zajęcia pozycji za dronem, gdy tylko przeleci obok, i otwarcia ognia.

– Będzie pan miał niewiele czasu – ostrzegł podporucznik Willard. – Po pięciu minutach dron automatycznie wróci do prędkości nadświetlnej.

– A zatem – podsumował Nathan – mamy pięć minut na trafienie drona wielkości autobusu z działa laserowego zamontowanego na myśliwcu przechwytującym. – Wzruszył ramionami. – Bułka z masłem, ale pytanie brzmi, czy to warte ryzyka.

– Jakiego? – spytała Jessica. – W końcu dron nie odpowie ogniem.

– Trzy jednostki lecące z prędkościami zbliżonymi do relatywistycznych w niewielkiej odległości – odparł Nathan. – Proszę mi zaufać, będzie ryzyko.

– Dzięki zniszczeniu drona Ta’Akarowie nie dowiedzą się, że coś dziwnego zdarzyło się w układzie Darvano – stwierdził Willard. – Możemy zyskać tygodnie, a nawet miesiące na przygotowanie obrony.

– Będziemy potrzebować pomocy Corinairian – przypomniał Tug.

– Zostawcie to mnie – odparł Nathan. – Kochają mnie tam.

– Jak pan sobie życzy, kapitanie.

– Czy zostały jeszcze jakieś istotne kwestie do omówienia? – Nathan się rozejrzał. – Dobrze więc. Doktor Sorenson, muszę się później z panią spotkać. Mam pytania dotyczące fizyki i teorii względności.

– Jestem do pańskich usług, kapitanie.

– Nash, Kamieniecki, proszę zostać. Podporuczniku Willard, proszę zaczekać na zewnątrz z wartownikami. Podporucznik Nash wkrótce pana przesłucha.

– Oczywiście.

– Pozostałym dziękuję, możecie się rozejść. – Nathan odchylił się w fotelu, patrząc, jak większość zebranych wychodzi. Odezwał się dopiero, gdy zostało ich troje. Czuł się jak dyrektor liceum, który ma ukarać dwoje krnąbrnych nastolatków. Była to zabawna myśl, bo dawniej to on sprawiał kłopoty nauczycielom. Chociaż nie patrzył im prosto w oczy, zauważył, że Jessica i Władimir spoglądają po sobie. Żadne z nich nie wydawało się mieć pojęcia, dlaczego kazano im zostać. Jessica wyglądała spokojnie jak zawsze, pewna, że nie zrobiła nic złego. Stanowiło to jej mocną stronę, ale czasami zmieniało się w słabość i Nathan zastanawiał się, czy jest świadoma tej cechy swojej osobowości.

Władimir był zupełnie inny – pobudliwy, pełen emocji, szczery do bólu, ale zazwyczaj serdeczny i godny zaufania. Na Przystani okazało się też, że jest sprawny w walce. Jeśli miał jakąś prawdziwą wadę, to taką, że zbyt ciężko pracował. Nie szedł spać, dopóki wszystko nie działało jak trzeba, i czasami zasypiał przy konsoli w maszynowni z jakimś narzędziem w ręku. „Aurora” wymagała ciągłych napraw, odkąd opuścili Układ Słoneczny, więc można było zakładać, że Władimir niewiele się wyspał przez ostatnie dwa tygodnie.

„Dwa tygodnie” – pomyślał Nathan. Wydawało się, że minęło zaledwie parę dni. Wszystko działo się tak szybko. Czasami zaś przeciwnie, miał wrażenie, że minęły miesiące, odkąd ostatnio widział z orbity Ziemię. Do dziś nie zdawał sobie sprawy, jak kojący był to widok.

Tug wyszedł jako ostatni, spoglądając znacząco na Nathana, gdy zamykał za sobą właz. Nathan zastanawiał się, jak najlepiej załatwić sprawę. Nie uśmiechało mu się karcenie przyjaciół. Wiele razem przeżyli, a ostatnie dni były trudne dla wszystkich. Sprawiły też, że zbliżyli się do siebie. Stawali się towarzyszami broni, rodziną. Niestety, zachowanie jego przyjaciół zaburzało pracę okrętu i jako kapitan nie mógł tego tolerować.

– Doszły do mnie słuchy, że obwiniacie się nawzajem o ostatnią próbę ataku na okręt. Czy to prawda?

– Nigdy nie powiedziałam, że to jego wina – odparła Jessica.

– Proszę cię, po co te kłamstwa? – zaprotestował Władimir.

– Nie powiedziałam, że to twoja wina, tylko że powinieneś…

– Dość! – przerwał jej surowo Nathan. – Posłuchajcie się sami. Jesteście jak para nastolatków…

– …gdyby tylko znalazł czas, aby sprawdzić…

– Czas? Jaki czas? Gdyby ona wykonywała swoje obowiązki jak należy…

– Cisza! – powiedział jeszcze głośniej Nathan. – To nie twoja wina – powiedział do Władimira. – I twoja też nie, Jess. Wina leży po mojej stronie. Ja jestem kapitanem. Powinienem się upewnić, że okręt jest bezpieczny, zanim poleciałem na powierzchnię. Właściwie to nawet nie powinienem tam lecieć. Ale bardziej martwiłem się o ranną przyjaciółkę niż o „Aurorę”. Powinienem wydać wam obojgu jasne polecenia. Wina leży więc po mojej stronie, zrozumiano?

– Tak, sir.

– Da.

– Muszę przestać być dla wszystkich przyjacielem i zacząć pełnić funkcję kapitana – powiedział bardziej do siebie niż do nich. Znów odwrócił wzrok w ich stronę. – Oznacza to, że również wy musicie zacząć traktować mnie jak kapitana. Żadnego „Nathan to” czy „Nathan tamto”. Mówicie do mnie „panie kapitanie” albo „sir”. Zrozumiano?

– Tak jest, sir – odparła Jessica.

Nathan spojrzał na Władimira, który zacisnął usta tak, jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Scott kopnął Rosjanina w goleń pod stołem.

– Oj!

– Pytałem, czy mnie zrozumiałeś – powtórzył Nathan, próbując powstrzymać uśmiech.

– Da, da, da – odpowiedział Władimir, trzymając się za goleń.

– Do naszej załogi dołączy około setki ochotników z Corinair. Wielu z nich to członkowie Corinari. Sami musimy trzymać się jasnego łańcucha dowodzenia, jeśli mamy oczekiwać tego od nich. Jako wysocy stopniem oficerowie, musimy dawać innym przykład. Trzeba… – Nathan zauważył, że Jessica z wahaniem podnosi rękę. – Słucham?

– Przepraszam, sir, ale nie jesteśmy wysokimi stopniem oficerami, tylko podporucznikami. – Jessica spojrzała na Władimira. – Prawda?

– Tak, to prawda, uch, sir – zgodził się Władimir.

Nathan przyjrzał się obojgu i w końcu się zgodził.

– Słusznie. Zgłoście się do kwatermistrza po nowe oznaki stopni. Jesteście teraz komandorami porucznikami.

Oboje spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się.

– Czy dostaniemy też podwyżki? – spytała Jessica.

– Zobaczymy – odparł Nathan. – Rozejść się.

Jessica i Władimir szybko wstali i ruszyli ku wyjściu, bojąc się, że Nathan może zmienić zdanie.

– Lepiej zasłużcie sobie porządnie na te stopnie albo odbiorę je wam równie szybko.

Jessica wyszła z sali odpraw jako pierwsza, a Władimir szedł jedynie o krok za nią. Zwalisty Rosjanin zatrzymał się na chwilę, upewniając się, że nikt na korytarzu go nie usłyszy, po czym odwrócił się do Nathana.

– Nadal nie będę ci salutować – zażartował.

– Jeśli nie, to utnę ci rękę i każę corinairiańskim chirurgom ponownie ją przymocować w odpowiedniej pozycji.

– No, może raz mi się zdarzy. – Władimir stanął na baczność i regulaminowo zasalutował, na co Nathan odpowiedział równie pieczołowicie.

– No, idź już – rozkazał.

***

W porównaniu z tym, jak wyglądało tutaj wcześniej, w hangarze „Aurory” panował spory ruch. Na pokładzie znajdowały się cztery promy Corinari, jeden wahadłowiec medyczny i jeden towarowy, który przybywał codziennie z posiłkami dla załogi oraz żołnierzy Corinari. W rogu pracował zespół mechaników z planety, pilnujących stanu promów latających między „Aurorą” a planetą. Po raz pierwszy odkąd okręt opuścił Ziemię, hangar rzeczywiście wydawał się pełen życia.

Po tym, jak „Aurora” oraz przechwycony takarański okręt „Yamaro” niemal przepadły, Corinari trakto­wali kwestie bezpieczeństwa bardzo poważnie. Automatyczne otwieranie śluz wyłączono i nadlatujące promy przebywały na zewnętrznej płycie postojowej, podczas gdy technicy w skafandrach szukali na ich kadłubach podejrzanych urządzeń. Dopiero potem prom mógł wlecieć do śluzy, gdzie dokładnie przeszukiwano wnętrze i sprawdzano tożsamość załogi i pasażerów. Dzięki Corinari na pokład „Aurory” nie miał szans wślizgnąć się nikt niepowołany.

Podobne środki przedsięwzięto także na pokładzie „Yamaro”, chociaż tam hangary wciąż pozostawały w większości puste. Kilka dni wcześniej reszta załogi opuściła okręt w kapsułach ratunkowych, kiedy obawiali się, że kapitan de Winter zniszczy okręt, aby nie wpadł w ręce Corinairian. Większość z nich albo znaleziono na powierzchni planety, albo sami oddali się w ręce władz i byli przetrzymywani do czasu, aż będzie możliwe odstawienie ich na ojczyste planety. Zważywszy na okoliczności, wyglądało na to, że nie nastąpi to zbyt szybko.

Nathan kroczył po hangarze w stronę promu, który wydawał się przygotowywać do odlotu. Przy jego włazie stała czwórka Corinari, najwyraźniej czekających, aż pozwoli im się wejść do środka. Tug, Jessica i sierżant Weatherly weszli do hangaru od sterburty i ruszyli w stronę Nathana. Jessica powiedziała coś do sierżanta, który udał się do Corinari przy promie.

– Kapitanie – powitał go Tug.

– Sierżant leci z nami? – Nathan spytał Jessicę, kiwając głową do Tuga.

– Uznałam, że przyda mu się jakieś zadanie, aby przestał się zadręczać – odparła. – Więc mu je przydzieliłam.

– Jakie?

– Będzie dowodzić ochroną kapitana.

– Czy naprawdę potrzebna mi ochrona?

– Zgodnie z przepisami, przebywając poza Układem Słonecznym, kapitan okrętu nie opuszcza go bez ochrony – uśmiechnęła się Jessica. – Po prostu wykonuję swoją pracę, sir – dodała, dotykając nowych oznak komandora porucznika na kołnierzu.

– Naprawdę starasz się zarobić na podwyżkę, co?

– Jeszcze jak.

– Nie uważam, abym potrzebował…

– A ja owszem – przerwał mu Tug. – Na Corinair wciąż są ludzie, którzy źle panu życzą. Byłby pan cennym celem dla takarańskiego zabójcy.

– Dzięki, od razu czuję się lepiej. – Nathan znów spojrzał na Jessicę. – Czy piątka ludzi na pewno wystarczy? – spytał półżartem.

– Nie będą spuszczać pana z oka. I już skontaktowałam się z ochroną kosmodromu w Aitkennie. Po pańskim przybyciu zapewnią dodatkowych ludzi.

– Czy nie byłoby bezpieczniej, gdybyśmy polecieli od razu na spotkanie? – spytał Tug.

– Cała planeta objęta jest teraz strefą zakazu lotów, wyjąwszy jednostki Corinari. Cały ruch z orbity i na orbitę leci bezpośrednio do Aitkenny albo…

– Albo co? – spytał Nathan.

– Albo zostaje zestrzelony – odparła.

– Wygląda na to, że traktują tam bezpieczeństwo równie poważnie jak tutaj – stwierdził Nathan.

– Owszem. Teraz, gdy kurz już opadł, wszędzie w Aitkennie widać żołnierzy. Wygląda to jak państwo policyjne. Z tego, co słyszałam od Corinari, nie da się przejść stu metrów bez wylegitymowania.

Czerwone światła na spodzie promu zaczęły migać, co oznaczało, że uruchomiono silnik. Nathan widział przygotowującą się do odlotu załogę przez okno kokpitu.

– Gotów, sierżancie? – spytał Nathan, podchodząc do statku.

– Tak, sir – odparł sierżant, salutując.

Nathan odsalutował. Chociaż na pokładzie okrętu nie wymagało się zwykle ciągłego oddawania honorów, marines zwykle byli w tej kwestii nieco większymi służbistami. Poza tym Scott czuł, że regulaminowa rutyna pomoże sierżantowi przezwyciężyć traumę.

– Dobrze więc – rzucił Nathan, wchodząc na rampę promu – lećmy.

Technik pokładowy zamknął właz i prom zaczął powoli ruszać w stronę śluzy transferowej. Jessica przyglądała się, jak wlatuje do śluzy, która zaczęła zamykać się, zanim jeszcze statek znalazł się w pełni w środku. Po kilku minutach, gdy śluza uległa dekompresji i otworzyły się zewnętrzne wrota, prom wyjechał na płytę postojową, gdzie niska grawitacja wymagała niewielkiego ciągu.

***

– Dzień dobry, panie premierze, panie Briden – powiedział Nathan, gdy wraz z Tugiem usiedli na krzesłach w gabinecie premiera Corinair. Stołeczny kompleks rządowy Hakai uległ kilka dni temu znacznym zniszczeniom w wyniku bombardowania, podczas gdy budynki administracyjne w mieście pozostały nieuszkodzone. Jako że wielu tamtejszych urzędników zginęło lub zaginęło, ich biura szybko zajął rząd planety.

Premier siedział za okazałym biurkiem, najwyraźniej przeniesionym z innego gabinetu, jako że nie pasowało do reszty mebli ani do niewielkich rozmiarów pomieszczenia. Tłumacz premiera, Briden, stał po jego prawej stronie. Premier znał nieco Angla, ale jego stanowisko wymagało precyzyjnego przekładu.

– Dziękuję, że zgodził się pan z nami spotkać – zaczął Nathan. – Przepraszam za pośpiech, ale dotarły do nas nowe informacje, które wymagają natychmiastowych działań zarówno z naszej, jak i waszej strony, zanim będzie za późno.

– Proszę mówić, kapitanie – odezwał się Briden.

– Wygląda na to, że takarański dron komunikacyjny leci na ich ojczystą planetę i dotrze tam za jakieś dziesięć dni – wyjaśnił Nathan.

– Jak się pan o tym dowiedział? – spytał Briden, zanim przetłumaczył słowa kapitana.

– Jeden z oficerów łącznościowych z „Yamaro” wyjawił nam to dziś rano podczas przesłuchania.

– I wierzy pan w jego słowa? W końcu to jeden z Ta’Akarów.

– Nie do końca – odezwał się Tug. – Tak naprawdę jest corinairiańskiego pochodzenia, urodzony i wychowany na waszej planecie i powołany do służby dwa lata temu. Służył jako zwykły oficer, bez praw i przywilejów przysługujących takarańskiej szlachcie. Awansowano go ze względu na szczególne umiejętności w zakresie łączności i kryptologii.

– Czy pan to zweryfikował? – Jasne było, że Briden nie był przekonany co do wiarygodności źródła informacji.

– Byłoby to trudne, zważywszy na okoliczności – odparł Nathan. – Ale nie mam powodów, aby wątpić w słowa tego człowieka.

– Tylko ze względu na corinairiańskie pochodzenie?

– I dlatego, że był przywódcą buntu na pokładzie „Yamaro”, a potem dowodził ochotnikami, którzy pokonali wroga. Możliwe, że jego działania ocaliły planetę przed całkowitym zniszczeniem.

Briden nie odpowiedział od razu, tylko przetłumaczył w końcu całą wymianę zdań premierowi. Przez kilka minut dyskutowali nad sprawą, co dla Nathana nie brzmiało jak rozmowa między premierem a zwykłym tłumaczem. W końcu Briden spytał:

– Panie kapitanie, wspomniał pan o potrzebie podjęcia działań. O jakich działaniach mowa?

– Uważamy, że przechwycenie drona to sprawa największej wagi. Dzięki temu informacje o naszej obecności w waszym układzie nie dotrą do Ta’Akarów, co może nam dać dodatkowe tygodnie, jeśli nie miesiące na przygotowania.

Briden był wyraźnie zmieszany.

– Panie kapitanie, cotygodniowy dron komunikacyjny miał odlecieć dopiero jutro. Przygotowujemy fałszywe raporty mające na celu ukrycie ostatnich wydarzeń. Skąd wziął się dron, o którym pan mówi?

– Z tego, co wiemy, musiał wysłać go oficer Ta’Akarów stacjonujący na tej planecie – wyjaśnił Nathan. – Otrzymał anonimowy donos i natychmiast wysłał priorytetową wiadomość do dowództwa. „Yamaro” odebrał ją po drodze i dlatego tu przyleciał. Szukali nas i mojego towarzysza z Karuzari.

– W takim razie w wiadomości nie ma nic o naszym udziale w wydarzeniach – stwierdził tłumacz.

– Być może nie – przyznał Nathan. – Ale gdy przybędą tu Ta’Akarowie i znajdą swój uszkodzony okręt na orbicie waszej zbombardowanej niedawno planety, to jak pan sądzi, co zrobią? Naprawdę myśli pan, że można schować tego dżina z powrotem do butelki?

Briden znów rozmawiał przez niemal minutę z premierem, zanim odpowiedział.

– Ile mamy czasu?

– Zmiennych jest zbyt wiele, żeby mieć pewność, ale szacujemy, że od kilku tygodni do kilku miesięcy. Wszystko zależy od pozycji takarańskich okrętów w chwili, gdy otrzymają rozkaz od dowództwa.

– Rozumiem.

Tłumacz znów naradził się z przełożonym w ich ojczystym języku. Tug, znający nieco corinairiański, skupił się na ich szeptach, mając nadzieję, że usłyszy coś użytecznego.

– Panie kapitanie – odezwał się Briden – czy przyszło panu do głowy, że to może być pułapka?

– Słucham?

– Chociaż mogło nie przyjść to do głowy kapitanowi Scottowi – przerwał mu Tug – to mnie owszem, jako że lepiej znam sposoby działania Ta’Akarów.

– Tak, jako przywódca owianych złą sławą rebeliantów Karuzari zapewne je pan zna.

Tug zignorował oczywistą pogardę tłumacza dla partyzantów i mówił dalej:

– Chociaż może wyglądać to jak sposób na zwabienie „Aurory” w zasadzkę, taka zasadzka wymagałaby planowania ze znacznym wyprzedzeniem i dużo szybszej komunikacji niż ta, jaką dysponują obecnie Ta’Akarowie. Mówiąc wprost, byłoby to logistycznie niemożliwe.

Nathan ledwie powstrzymał uśmiech, zdając sobie sprawę, że podczas gdy Briden obraził Karuzari, Tug właśnie oskarżył tłumacza o głupotę.

– Zapewniam pana, panie premierze – powiedział Nathan, subtelnie przypominając Bridenowi, że rozmowa toczy się między nim a premierem, a nie jego tłumaczem – przeanalizowaliśmy kwestie logistyczne i możliwe motywacje, i jesteśmy przekonani, że odpowiadają prawdzie i wymagają natychmiastowych działań.

Po chwili dalszej dyskusji z premierem Briden spytał:

– I czego oczekuje pan od mieszkańców Corinair?

– Czy wiecie coś o fabrykatorach używanych przez Ta’Akarów?

– Tak, słyszeliśmy o nich, ale chociaż rozumiemy tę technologię, to nie dysponujemy własnymi. Są pilnie strzeżone przez Ta’Akarów.

– Najwyraźniej cztery znajdują się na „Yamaro”. Uważamy, że mogą posłużyć do szybkiej naprawy uszkodzonych komponentów, dzięki którym uda nam się przechwycić drona. Niestety, nie potrafimy ich używać.

– Czy wasz informator nie może was poinstruować?

– Nie. Najwyraźniej obsługiwał je arystokrata, który zginął podczas próby odbicia „Yamaro”. Zwykli członkowie załogi nie znają się na ich działaniu. Ale nasz informator jest przekonany, że wasi ludzie będą w stanie je rozgryźć.

– Rozumiem – odparł Briden. – Jestem pewien, że się nie myli. Ale zastanawia mnie jedno, panie kapitanie. Jeśli pomożemy panu w naprawie napędu skokowego, to co powstrzyma pana przed skokiem w bezpieczne miejsce i zostawieniem całego układu Darvano na pastwę wroga?

Nathan spojrzał tłumaczowi prosto w oczy. W tej chwili był pewien, że Briden nie tylko jest kimś więcej niż zwykłym tłumaczem, ale też że nie mówi wyłącznie w imieniu premiera. Najwyraźniej w grę wchodziły interesy jeszcze kogoś innego.

– Mój honor – odparł bez wahania Nathan. – Ten sam honor, który sprawił, że ryzykowałem własne życie, okręt i swój świat, aby bronić waszego. – Nie odwracając wzroku, dodał: – Proszę przetłumaczyć to swojemu pracodawcy… słowo w słowo.

Wpatrywali się w siebie jeszcze przez chwilę, po czym Briden odwrócił się do premiera i przetłumaczył słowa Nathana, mówiąc na tyle głośno, aby Tug był w stanie go zrozumieć. Nathan przyglądał się mu wciąż, póki nie skończył tłumaczyć, po czym odwrócił się do Tuga.

– To nie było słowo w słowo, kapitanie – stwierdził Tug. – Ale wydaje mi się, że przekazał znaczenie pańskiej wypowiedzi wystarczająco dokładnie, by pańskie intencje były jasne.

On również powiedział to tak głośno, by tłumacz dokładnie słyszał. Premier zaczął mówić bardziej oficjalnym tonem do podwładnego. Po chwili Briden zaczął tłumaczyć:

– Premier oświadcza, że chociaż mieszkańcy Cori­nair mogą dołączyć do pana w walce przeciwko Ta’Akarom, użyczenie naukowych, technologicznych i być może naturalnych zasobów tej planety pańskiej sprawie obciążyłoby jeszcze bardziej znajdujący się już w trudnej sytuacji świat, a więc może okazać się niemożliwe, chyba że…

„No tak” – pomyślał Nathan. Lata słuchania przemów politycznych i oświadczeń ojca oraz czas, jaki spędził w roli jego stażysty, nauczyły go dwóch rzeczy: polityk zawsze czegoś chce i nigdy nie daje nic, nie żądając czegoś w zamian. Nathan z kamienną twarzą czekał na dalszą część wypowiedzi premiera.

– …lud Corinair otrzyma coś, dzięki czemu będzie w stanie się obronić. Być może coś, co da mu znaczną przewagę technologiczną nad Ta’Akarami.

– Co takiego? – spytał Nathan, mimo że znał już odpowiedź.

– Specyfikacje waszej technologii napędu skokowego.

Nathan wziął głęboki oddech, zanim przemówił, nietypowo dla siebie tym razem zastanawiając się mocno, co odpowiedzieć.

– Prosi pan o wiele.

– Nie zgadzam się, panie kapitanie – odparł Briden. – Premier uważa, że misja w celu przechwycenia drona jest obarczona znacznym ryzykiem. Jeśli pański okręt ulegnie zniszczeniu albo, co gorsza, zostanie przejęty przez wroga, będzie to oznaczać katastrofę dla mieszkańców Corinair. Pozostalibyśmy bez obrony.

Nathan zdał sobie sprawę, że sprytnie go rozegrano. Jasne już było, że premier nie jest głupcem.

– Słuszna uwaga – przyznał. – Ale nie wiem, czy jestem upoważniony do spełnienia tej prośby. Będę musiał skonsultować się ze swoim oficerem prawnym. – Nathan wstał, Tug zrobił to samo. – Postaram się wkrótce wrócić z odpowiedzią – dodał.

– Oczywiście, panie kapitanie – zgodził się Briden.

Premier wstał i podał rękę Nathanowi, któremu zdało się, że przez chwilę widzi satysfakcję na twarzy starego polityka.

– Dziękuję, kapitanie Scott – powiedział premier niezbyt wyraźnie w Angla, z mocnym akcentem.

– Miłego dnia – odpowiedział Nathan, ściskając rękę polityka, po czym odwrócił się i wyszedł.

Ruszyli z Tugiem bez słowa wzdłuż korytarza do głównego holu budynku. W końcu wyszli na zewnątrz wśród promieni popołudniowego słońca.

– Nieźle poszło – stwierdził Nathan, delektując się świeżym powietrzem i blaskiem. W Aitkennie wciąż czuć było spaleniznę i pył.

– Nie wiedziałem, że ma pan na pokładzie „Aurory” oficera prawnego – zdziwił się Tug.

– Nie mam – przyznał Nathan. – Ale mam Cameron, a to prawie na jedno wychodzi.

***

Sierżant Weatherly wszedł do sali szpitalnej komandor Taylor i rozejrzał się czujnie, zanim pozwolił wejść do środka kapitanowi i Tugowi. Cameron siedziała na łóżku, ubrana w szpitalną koszulę, i czytała dane z data­pada.

– Panie sierżancie – odezwała się ze zdziwieniem w oczach – czy mogę w czymś pomóc?

– Nie, pani komandor. Tylko sprawdzam salę – odparł sierżant. Odwrócił się i skinął głową do kapitana Scotta, który wciąż czekał na korytarzu. – Czysto, sir – oznajmił, po czym stanął z boku, cały czas wypatrując potencjalnych zagrożeń.

– Co, do cholery… – zaczęła mówić Cameron.

– Ochrona – przerwał jej Nathan. – Komandor porucznik Nash nalegała. Na zewnątrz, na korytarzu, jest ich jeszcze czterech. – Nathan odwrócił się do sierżanta. – Dziękuję, może pan zaczekać na zewnątrz.

– Tak jest, sir.

– Komandor porucznik Nash? – spytała zaintrygowana Cameron.

– Nie martw się, wciąż przewyższasz ją stopniem.

– Kogo jeszcze awansowałeś?

– Na razie tylko ją i Władimira. Ale myślałem też o podporuczniku Willardzie.

– Tym z „Yamaro”?

– Tak.

– Chcesz zwerbować do naszej załogi buntownika? – W jej głosie słychać było niedowierzanie. – Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?

– Jasne. Myślałem o zrobieniu go porucznikiem i przydzieleniu mu łączności i kryptologii.

– Co, jesteś teraz nie tylko kapitanem, ale i pierwszym oficerem?

– Masz rację – przyznał Nathan. – Decyzja o przydziale należy do ciebie.

– No dzięki – odparła z nutą sarkazmu w głosie.

– Zaraz… skąd już o nim wiesz?

Cameron uniosła datapad.

– Jessica przesłała mi niecałą godzinę temu raport zawierający informacje z jego przesłuchania.

Nathan wzruszył ramionami.

– Jasne. Ale nie po to tu przyszedłem. Mamy pewien dylemat.

– Dron komunikacyjny – domyśliła się Cameron.

– Tak jakby. – Nathan podrapał się po potylicy.

– Oj – jęknęła Cameron, zauważywszy jego gest. – Co ci znowu przyszło do głowy?

– Co?

– Zawsze drapiesz się po karku, kiedy musisz powiedzieć coś, czego nie chcesz, albo kiedy masz wątpliwości.

– Naprawdę? – spytał zaskoczony. Natychmiast przestał się drapać i usiadł na krześle obok łóżka. – Przypomnij mi, żebym nigdy nie grał z tobą w karty.

– Wyduś to z siebie, Nathan.

– Bez sprawnych emiterów nie jesteśmy w stanie skakać. Bez skakania nie złapiemy drona, co oznacza, że mamy mniej czasu na naprawy…

– Czego chcą Corinairianie? – spytała, przerywając mu. Nathan spojrzał na nią nieco zmieszany. – Raport – przypomniała mu, unosząc znów datapad. – Zawiera informacje o fabrykatorach „Yamaro”.

Nathan wziął głęboki oddech, zanim odpowiedział.

– Chcą napędu skokowego. – Nathan przygotował się na jej odpowiedź, oczekując, że zaprotestuje.

– Zdajesz sobie sprawę, jak niebywale tajna jest ta technologia? – spytała spokojnie.

– Oczywiście.

– I zdajesz sobie sprawę, że jeśli się nią podzielisz, to zapewne skończysz jako pierwszy oficer skazany na śmierć w krótkiej historii Ziemskich Sił Obronnych.

– Przyszło mi to do głowy.

– Już to zrobiłeś, prawda? – zapytała oskarżycielskim tonem.

– Nie – żachnął się Nathan. – Oczywiście, że nie.

– Spójrz mi w oczy i powiedz mi, że jeszcze im jej nie obiecałeś! – nalegała.

– Nie zrobiłem tego! – odparł, wybałuszając oczy.

Cameron spojrzała na Tuga, który wciąż stał przy drzwiach.

– Zapewniam, pani komandor, że kapitan nic im nie obiecał. Powiedział nawet, że nie jest do tego upoważniony i że musi to najpierw skonsultować z oficerem prawnym.

– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem.

– Tak – potwierdził Tug. – Wydaje mi się, że nazywacie to blefem.

– Wow. Wygląda na to, że nie jesteś taki głupi, jak myślałam, szefie.

– Dzięki – odparł Nathan.

– Czyli jestem teraz twoim oficerem prawnym?

– Mniej więcej. Pomyślałem, że może znasz jakiś kruczek w przepisach, który mógłby nam pomóc.

Cameron zastanowiła się przez chwilę.

– Nie wiem, czy chodziło im o coś takiego, ale jest rozdział o sojuszach. Zgodnie z nim kapitan Ziemskich Sił Obronnych może pod pewnymi warunkami zawrzeć porozumienie z rządem układu pozasłonecznego.

– Jakimi warunkami?

– Po pierwsze, kapitan musi być niezdolny do kontaktu z dowództwem floty albo z wyższym stopniem oficerem flagowym, albo też nawiązanie takiego kontaktu oznaczałoby utratę szansy. Po drugie, porozumienie musi zwiększać bezpieczeństwo Ziemi lub zwiększyć jej zdolność do obrony przed agresją.

– Jakieś jeszcze warunki? – spytał Nathan.

– Tak, porozumienie musi być zrównoważone. Nie możemy dać więcej, niż otrzymujemy.

– W takim razie wszystko gra – stwierdził.

– Zaraz, nie tak szybko. Przyznaję, że to brzmi, jakby pasowało do naszej sytuacji, ale mamy tu dwie niejasności. Po pierwsze, czy umowa jest zrównoważona?

– To dość arbitralne, prawda?

– Tak, ale może warto najpierw omówić jej warunki ze starszymi oficerami, tak na wszelki wypadek. Chociaż przyznam, że niewielu twoich oficerów rzeczywiście jest starszych, więc nie wiem, ile nasze zeznania będą warte w czasie rozprawy.

– A druga niejasność?

– Okoliczności twojego objęcia roli kapitana mogą zostać zakwestionowane. Czy ktoś był przy tym, jak kapitan przekazał ci dowodzenie przed śmiercią?

– Nie wiem, spytam doktor Chen. Wiem, że była w pobliżu, jako że zareagowała szybko, gdy zmarł.

– Może warto ją spytać – zasugerowała Cameron.

– Myślisz, że to zajdzie tak daleko? – spytał Nathan. – To znaczy, że będę sądzony?

– Nie wiem, Nathanie. Naprawdę nie wiem. Ale jako twój pierwszy oficer, muszę ci doradzić, abyś to poważnie przemyślał. Może istnieje sposób, abyśmy sami naprawili emitery, bez potrzeby dzielenia się napędem skokowym?

Nathan odchylił się na krześle i westchnął. Właśnie przez takie kwestie nigdy nie interesowało go dowodzenie.

– Niestety, obawiam się, że to jedna z sytuacji „utraty szansy”. – Poprzesz mnie, jeśli będzie trzeba?

Cameron spojrzała mu głęboko w oczy i po zastanowieniu powiedziała:

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Przykro mi.

***

W drodze powrotnej do kosmodromu panowała cisza. Nathan wyglądał w milczeniu przez okno statku powietrznego, unoszącego się nad dachami budynków, czasami zmieniającego kurs, aby uniknąć najwyższych z tych, które jeszcze zostały. Przynajmniej lot był spokojniejszy, niż gdy pierwszy raz odwiedził Corinair. Oczywiście wówczas sytuacja w Aitkennie była zupełnie inna.

Instynkt mówił mu, że sojusz z Corinair to słuszny wybór, ale podzielenie się napędem skokowym z nimi, czy też z kimkolwiek innym, oznaczało ogromne ryzyko. Chociaż był pewien, że nie będzie to miało bezpośrednich negatywnych skutków, na dłuższą metę konsekwencji nie dało się przewidzieć.

– Co ty byś zrobił? – zapytał w końcu Tuga.

– Nie wiem, czy powinienem zabierać głos w tej sprawie – przyznał Tug. – Nie jestem bezstronny. Moi ludzie tak samo jak Corinairianie skorzystaliby na technologii silnika skokowego.

– Tak, mnie również przyszło to do głowy – powiedział Nathan. – Bez urazy, ale moi przełożeni gorzej odebraliby podzielenie się nią z Karuzari niż z Corinair.

– Nie obrażam się, ale dziwi mnie to. Chyba nie uważa pan Karuzari za zagrożenie dla Ziemi? – spytał Tug oficjalnym tonem.

– Skądże. Ale niektórzy mogliby postrzegać was jako nielegalną rebelię próbującą obalić panujący nad wieloma układami rząd. Owszem, dość brutalny, ale szczerze mówiąc, nie wiemy zbyt wiele o Ta’Akarach.

– Rozumiem pańskie położenie, kapitanie, i nie zazdroszczę. Może lepiej będzie, jeśli oprze pan decyzję na tym, co pan wie, niż na tym, czego pan nie wie.

Nathan skinął głową i znów spojrzał w okno. Ta’Akarowie na pewno byli bezlitośni, a ich przywódca, Caius Wielki, jak kazał się nazywać, był megalomanem. Jeśli jakieś imperium w historii należało obalić, to właśnie Ta’Akar, i z tego, co wiedział, tego właśnie starali się dokonać Karuzari.

– Co zrobią Karuzari, jeśli obalą Caiusa? – spytał.

Pytanie nieco zbiło Tuga z tropu.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10