The Frontiers Saga. Tom 9. Opór - Ryk Brown - ebook + audiobook

The Frontiers Saga. Tom 9. Opór audiobook

Ryk Brown

4,7

Opis

Chcąca bezpiecznie wrócić do portu załoga „Aurory” zastała Ziemię pod okupacją wrogiego imperium.

Na ojczystej planecie ludzkości powstał ruch oporu przeciwko najeźdźcom i zadaniem wysłanej na samotną misję komandor porucznik Jessiki Nash jest nawiązanie z nim kontaktu. Jednocześnie Loki powraca na Tannę, inną z okupowanych przez Jungów planet, aby skontaktować się z tamtejszymi partyzantami. Czy podbite światy zdołają wspólnie wyzwolić się spod wrogiego jarzma?

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 13 min

Lektor: Roch Siemianowski
Oceny
4,7 (216 ocen)
156
47
12
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
solo81

Nie oderwiesz się od lektury

Super mega dzięki za kolejna cześć ❤️💪🏻💪🏻💪🏻
10
Hurgus

Nie oderwiesz się od lektury

Calkiem interesujaca seria. Wartka akcja, wszystko wydaje sie miec rece i nogi na swoim miejscu. Lektora sie przyjemnie slucha, ale zalecal bym mu zapoznanie sie z wymowa niektorych zwrotow. "Aje ser" potwornie wkurza juz od trzech tomow, podobnie jak "ceagie". Zwykle marynarze mowia "Aj ser" albo "aj aj ser" na potwierdzenie przyjecia rozkazu. Natomiast dowodca grupy lotniczej "ceagie" to poprostu "kag", nawet latwiej to przeczytac.
00
kopyto11

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra tylko co to koniec?
00
Duda1234

Nie oderwiesz się od lektury

z niecierpliwością czekam na kolejne części.
00
waltharius

Dobrze spędzony czas

przyjemna, lekka historyjka
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #9: Resistance

Copyright © 2013 by Ryk Brown

All rights reserved

Warszawa 2023

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]

ISBN EPUB: 978-83-67053-62-4 ISBN MOBI: 978-83-67053-63-1

1

– Kapitan na mostku – oznajmił wartownik przy włazie, gdy Nathan Scott wyszedł ze swojego gabinetu.

Załoga nie zareagowała na to w żaden szczególny sposób. Wszyscy byli zajęci swoimi obowiązkami. Minęły ponad dwie godziny od czasu krótkiego starcia z siłami Jungów na orbicie Ziemi. Co ważniejsze dla Nathana, minęły ponad dwie godziny, odkąd pozostawili komandor porucznik Nash w trakcie ekstremalnie trudnego skoku na powierzchnię ojczystej planety. Jej zadaniem miało być nawiązanie kontaktu z ruchem oporu.

– Pani komandor – powiedział Nathan do swojej pierwszej oficer.

Ton kapitana był bardziej stanowczy niż zwykle. Komandor Taylor spojrzała na niego zdziwiona.

– Napęd skokowy w pełni naładowany, panie kapitanie. Możemy skakać w dowolnej chwili.

– Czy miała pani szansę przeanalizować dane z czujników skafandra komandor porucznik Nash? – spytał Nathan oficer naukowej.

– Tak, sir – odparła porucznik Kayla Yosef. – Nie zarejestrowaliśmy żadnej awarii skafandra, zderzeń z odłamkami ani wykraczającego ponad normę poziomu plazmy. W momencie skoku nadal otrzymywaliśmy sygnały telemetryczne.

– Więc pozostaje pytanie, czy przeżyła temperaturę wewnątrz.

– Tak, sir.

– Czy Jungowie mogli wykryć jej skok?

Yosef pokręciła głową.

– Wątpię, sir. Jeśli nie wiedziałabym, gdzie szukać, sama bym jej nie wypatrzyła.

Nathan wziął głęboki oddech i zastanowił się nad losem Jessiki. Była silna fizycznie i psychicznie, bardziej niż większość jego załogi. Była też jego przyjaciółką, co tym bardziej sprawiało, że być może nadmiernie się o nią martwił. Ryzykowanie życia ludzi, na których mu zależało, było jedną z rzeczy, których nie lubił w dowodzeniu. Tym razem jednak było inaczej. Nie miał już nadziei na to, że przekaże dowództwo komuś lepiej wykwalifikowanemu. Los ojczystego świata spoczywał na jego barkach.

– Na pewno nic jej nie będzie – powiedziała cicho Cameron.

Nathan spojrzał na nią z wdzięcznością.

– Status hangaru startowego?

– Obecnie czerwony, sir – odparła Cameron.

– Wszyscy na stanowiska – oznajmił spokojnie Nathan. – Panie Riley, proszę przygotować się na skok na obrzeża układu Barnarda.

– Wyznaczam kurs na obrzeża Barnarda, aye – odparł nawigator.

– Skoczymy daleko od gwiazdy i rozejrzymy się przed skokiem w głąb układu – powiedział Nathan do Cameron.

– Będę w centrum bojowym. – Ruszyła do wyjścia.

Nathan usiadł w fotelu dowódcy pośrodku mostka. Wokół niego załoga przygotowywała się na skok w potencjalnie wrogą przestrzeń, do tego dyspono­wali niebezpiecznie niskim poziomem paliwa i musieli ograniczyć manewry do minimum.

Spoglądał na sferyczny ekran otaczający przednią część ścian i sufitu. Synchroniczne obrazy z zewnętrznych kamer dawały w sumie równie dobry widok, jak gdyby przebywał poza okrętem, w kosmicznej próżni. Chociaż obraz ten nie był szczególnie przydatny, przypominał o ogromie środowiska, w którym działali.

W tle słychać było dziesiątki głosów dobiegających z centrum łączności, w miarę jak poszczególne stanowiska na niemal tysiącpięćsetmetrowej długości okręcie zgłaszały gotowość. Naralena i jej dwaj corinairiańscy technicy odpowiadali kolejno na każdy z komunikatów. Była to procedura, którą załoga „Aurory” opanowała podczas niezliczonych ćwiczeń zorganizowanych przez pierwszą oficer.

Zgodnie z poleceniem Nathana na głównym ekranie pojawiły się okna przedstawiające mapę taktyczną i mapę układu, unoszące się po bokach sferycznego wyświetlacza. Wkrótce taktyczny system namierzania miał także oznaczyć niedostrzegalne gołym okiem obiekty w polu ich widzenia.

– Wszystkie stanowiska zgłaszają gotowość, sir – zameldowała formalnie Naralena z centrum łączności na tyłach mostka. – Pierwszy oficer przebywa w bojowym centrum informacyjnym, a główny bosman w centrum kontroli uszkodzeń. Żółty status pokładu startowego.

– Doskonale.

– Skok do krawędzi układu Barnarda wyznaczony i wprowadzony – oznajmił Riley siedzący w fotelu nawigatora.

– Proszę skakać, gdy będzie pan gotowy, panie Riley – rozkazał Nathan.

– Aye, sir. Aktywuję autonawigację. – Riley odwrócił się do sternika po swojej prawej.

Sternik cofnął ręce znad ekranów dotykowych na konsoli pilota. System automatycznej nawigacji napędu skokowego przejął kontrolę nad okrętem i dokonał niezbędnej korekty kursu oraz prędkości dla wyznaczonego skoku. W tym wypadku okręt leciał już w prawidłowym kierunku i skok obliczono na podstawie obecnej prędkości „Aurory”. Nie minęła sekunda, i system autonawigacji rozpoczął odliczanie.

– Skok za trzy… dwa… jeden… Skok.

Gdy tylko pole skoku objęło zewnętrzny kadłub okrętu, główny ekran automatycznie odfiltrował intensywny rozbłysk. Z emiterów wypłynęły błękitnobiałe fale energii. Gwiazdy przesunęły się niemal niezauważenie, na tyle, że Nathan by tego nie dostrzegł, gdyby nie przyglądał im się w czasie skoku.

– Skok wykonany – oznajmił Riley.

– Weryfikuję pozycję – odezwał się operator czujników. – Pozycja zweryfikowana. Znajdujemy się na obrzeżach układu Barnarda, jakieś osiemdziesiąt dni świetlnych od gwiazdy.

– Ekran taktyczny czysty – zgłosił Randeen ze stanowiska taktycznego.

– Na wszelki wypadek wyznaczyć skok awaryjny – polecił Scott nawigatorowi.

– Aye, sir.

– Proszę rozpocząć skany, panie Navashee – powiedział Nathan do operatora czujników.

– Aye, sir. Wykonuję pasywne skany dalekiego zasięgu układu Barnarda.

– Skok awaryjny wyznaczony – zameldował Riley.

– Dobrze. – Nathan oparł prawy łokieć o poręcz fotela, czekając na raport z czujników. Dostanie się do układu Barnarda i wykorzystanie jednej z jego skalistych planet jako katapulty grawitacyjnej było kluczowe, jeśli mieli udać się do 72 Herculis. Ostatnie, czego potrzebowali, to okręty Jungów w okolicy.

– Nie wykrywam niczego nadzwyczajnego, sir – oznajmił Navashee. – Żadnych śladów ruchu okrętów, sygnałów komunikacyjnych ani nietypowych sygnatur cieplnych. Układ wygląda na pusty, przynajmniej osiemnaście godzin temu.

– Dobrze. Panie Riley, proszę znaleźć cel do asysty grawitacyjnej i wyznaczyć kolejny skok.

– Aye, sir.

Mapa nawigacyjna układu Barnarda pojawiła się przed nimi na głównym ekranie.

– W Barnardzie są trzy skaliste planety blisko gwiazdy – powiedział Riley. – Barnard Dwa znajduje się po drugiej stronie gwiazdy i nie będziemy mieć czystej linii skoku jeszcze przez kilka dni. Barnard Jeden znajdzie się za gwiazdą za jakiś tydzień, ale nadal jest na linii skoku. Nie zużyjemy znacznej ilości paliwa, jeśli obierzemy kurs na niego, ale jako że znajduje się blisko gwiazdy, przelecimy dość blisko czerwonego karła, gdy wykonamy obrót wokół planety i odskoczymy.

– A trzecia planeta? – spytał Nathan, wskazując obraz na ekranie.

– Najdalsza od gwiazdy i z dość czystą ścieżką wyjścia po obrocie, ale zużyjemy trochę paliwa na dopasowanie się do niej.

– Czy są szanse, że w najbliższej przyszłości znajdzie się bliżej naszego obecnego kursu?

– Za cztery miesiące.

– Rekomendacje?

– Wybrałbym Barnarda Trzy, sir – odparł Riley. – Będzie nas to kosztować nieco paliwa, ale poza tym praktycznie niczego nie ryzykujemy. Jeśli wybierzemy Barnarda Jeden, znajdziemy się niebezpiecznie blisko gwiazdy. Szacowana masa czerwonego karła oparta jest na badaniach z użyciem technologii sprzed tysiąca lat, niekoniecznie precyzyjnej. W przypadku znacznego odchylenia może się okazać, że zużyjemy jeszcze więcej paliwa.

– W takim razie niech będzie trójka – zgodził się Nathan. – Wyznaczyć skok i zmienić kurs, gdy będzie pan gotów.

– Aye, sir. Wyznaczam skok do Barnarda Trzy.

Nathan odchylił się na fotelu, patrząc, jak jego nawigator przygotowuje ścieżkę skoku. Lubił Josha i Lokiego, ale zespół lotniczy drugiej zmiany doskonale sprawdzał się przez ostatnie kilka tygodni. Jako że Josh nadal dochodził do siebie, a Loki miał polecieć na Tannę, aby nawiązać kontakt z ruchem oporu, pozostali piloci i nawigatorzy „Aurory” mieli teraz znacznie więcej pracy.

– Skok wyznaczony i wprowadzony, kapitanie – oznajmił Riley.

– Wykonać.

– Uruchamiam autonawigację. Korekta kursu.

Nathan starał się nie skrzywić, słysząc, jak główny silnik spala cenne paliwo. Dziwnie się czuł, gdy musiał rozważać koszt każdego manewru. „Aurorę” zaprojektowano z myślą o długotrwałych misjach poza Sol, więc jej systemy napędowe zużywały tylko ułamek tego, co okręty klasy Defender przy podobnych manewrach. Gdyby nie niespodziewane spotkanie z czarną dziurą podczas podróży powrotnej z gromady Pentaura, nadal dysponowaliby znaczną ilością paliwa. Skoki na ogromne odległości nie zużywały go niemal wcale, poza drobnymi korektami kursu.

Jedno było oczywiste: do zmiany kursu w najbliższej przyszłości potrzebna im będzie asysta grawitacyjna. Bez wsparcia ze strony ojczystej planety musieli zacząć racjonować nie tylko paliwo, ale także żywność, wodę i wszystkie inne zużywające się zasoby. Nie mieli pojęcia, jak długo zajmie wyzwolenie Ziemi i wojna z Jungami.

– Korekta kursu wykonana. Skok za trzy… dwa… jeden… skok.

Na ekranie kadłub „Aurory” znów ogarnęło niebieskobiałe światło, jak kolorowa woda z dziesiątek zaworów. W mgnieniu oka światło z poszczególnych emiterów połączyło się i błysnęło jasno, co przytłumiały jedynie filtry cyfrowe głównego ekranu.

– Skok wykonany – oznajmił Riley. – Wejście na orbitę za dwie minuty.

Na ekranie pojawił się jałowy świat Barnarda Trzy. Był nieduży, może połowy wielkości Ziemi, i pokryty szaroniebieską mgłą rzadkiej atmosfery.

– Skoro tu już jesteśmy, możemy przy okazji zebrać dane o planecie – powiedział Nathan do porucznik Yosef przy stanowisku naukowym.

– Już zaczęłam, sir.

Nathan zauważył znaczną poprawę nastroju młodej porucznik, odkąd awansował ją na szefa działu naukowego „Aurory”. Przez poprzednie cztery miesiące służyła jako operator czujników, co było zadaniem znacznie poniżej jej kwalifikacji. Wyraźnie cieszył ją powrót do pierwotnych obowiązków.

Nathan przyglądał się obrazowi planety przed nimi. Przesuwała się powoli w kierunku sterburty.

– Wchodzimy na orbitę – ogłosił Riley.

– Czy to zamrożona woda? – spytał Nathan, gdy zauważył białe plamy pokrywające bieguny planety i znaczne połacie wokół nich.

– W większości – odparła porucznik Yosef. – Zapewne dawno temu występowała tu w stanie płynnym, dzięki większej aktywności gwiazdy albo termodynamice samej planety. Wykrywam wąwozy i kaniony prawdopodobnie wyżłobione przez wodę.

– Dobrze wiedzieć – stwierdził Nathan. – W razie gdyby zawiodły nasze systemy odzyskiwania wody.

– Woda to jeden z najłatwiejszych do znalezienia zasobów w układach centralnych. Chociaż tyle wiemy.

– Oczywiście. – Nathan odwrócił się do sternika. – Panie Riley, ile zajmie nam manewr przy asyście grawitacyjnej?

– Jeszcze parę minut, sir. To mała planeta i musimy tylko dokonać korekty o dwadzieścia cztery i siedem dziesiątych stopnia. – Riley spojrzał na konsolę. – Dotrzemy do następnego punktu skoku za dwie minuty i czterdzieści osiem sekund.

– Dobrze. – Nathan obrócił fotel. – Jak sytuacja, panie Randeen?

– Mapa taktyczna nadal czysta.

– Pozwoliłem sobie na przeskanowanie wszystkiego w zasięgu wzroku, sir – dodał Navashee ze stanowiska obsługi czujników. – Nie wygląda, aby ktokolwiek zadał sobie trud postawienia stopy na którymkolwiek z tych światów. Nie żebym się dziwił, bo są dość jałowe.

– Przeciwnie – odezwała się porucznik Yosef. – Jest tam wszystko, czego potrzeba, aby przeżyć. Ten świat jest zdatny do zamieszkania.

– Żartuje pani? Kto chciałby mieszkać na tym zamarzniętym kawałku skały? – żachnął się Navashee. – Pamięta pani BD+25?

– Powiedziałam, że zdatny do zamieszkania, a nie przyjazny. – Yosef wzruszyła ramionami.

– Jeśli jest tu tyle zasobów, to dlaczego nie zjawili się tutaj ludzie z Ziemi? – spytał siedzący za sterami Chiles.

– Studnia grawitacyjna – wyjaśnił Nathan. – Taniej jest eksploatować asteroidy, gdzie ciążenie na powierzchni to tylko niewielki ułamek g.

– Zbliżamy się do punktu skoku, sir – oznajmił Riley. – Piętnaście sekund.

– Dobrze. Może pan skakać, panie Riley.

– Dziesięć sekund.

Asysta grawitacyjna w układzie Barnarda poszła zgodnie z planem. Nathan ucieszył się na wieść, że jeden z najbliższych Ziemi układów jest niezamieszkany. Mógłby kiedyś posłużyć jako strategiczna baza wypadowa. Nathan nie miał wątpliwości, że Jungowie w końcu zajrzą tam w poszukiwaniu ziemskich sił, ale dla wroga oznaczało to siedmiomiesięczną podróż z Ziemi, a dla „Aurory” natychmiastowy skok.

– Trzy… dwa… jeden… skok.

Gdy okręt ponownie skoczył, Nathan zamknął oczy.

„Tak – pomyślał – napęd skokowy będzie naszą największą bronią w starciu z Jungami, podobnie jak w przypadku Ta’Akarów”.

***

Jessica poczuła tego ranka na twarzy promienie słońca. To było przyjemne doznanie. Przez ostatnie kilka miesięcy przebywała na kilku światach i widziała niejeden wschód i zachód słońca. Odwiedziła planety z wieloma słońcami, a nawet świat oświetlany głównie przez światło odbite od olbrzyma gazowego, wokół którego krążył. Ale wszystkie były nie takie, jak powinny. Nie były jej Słońcem.

Było tu chłodniej niż na Florydzie, gdzie dorastała i gdzie mieściła się Północnoamerykańska Akademia Floty Ziemskich Sił Obronnych. Na półkulę północną zawitało wczesne lato i chociaż od wschodu słońca upłynęło dopiero parę godzin, było już dość ciepło, by zdjąć kurtkę i obwiązać ją wokół pasa.

Po tym, jak wylądowała na pastwisku dwadzieścia kilometrów od Winnipeg, Jessica znalazła najbliższą drogę i ruszyła w kierunku miasta. Nie miała ze sobą żadnych map ani urządzeń nawigacyjnych, jako że wyglądałyby podejrzanie, gdyby znaleziono je przy niej. Zamiast tego próbowała zapamiętać okolicę najlepiej jak umiała.

Przez ponad pięć godzin szła opuszczonymi lokalnymi drogami. Podczas wędrówki opracowywała w głowie szczegóły tego, kim jest, skąd przybywa i dlaczego kieruje się do Winnipeg. Musiała wyglądać przekonująco dla każdego, na kogo natknie się po drodze. Jedną z wielu rzeczy, których nauczyła się podczas działań specjalnych, było to, że podczas okupacji nie można ufać nikomu. Miejscowi mogli być zmuszeni do współpracy z okupantami, a nawet dobrowolnie im pomagać, by zapewnić lepsze życie sobie i swoim rodzinom. To była kwestia przetrwania. Musiała założyć, że gdyby ktokolwiek uznał ją za choć odrobinę podejrzaną, pobiegnie z tą informacją prosto do Jungów.

Niestety, „Aurorze” dawno skończyły się standardowe środki higieny floty i od tego czasu używano corinai­riańskich mydeł, szamponów i dezodorantów. Były podobne, ale nie pachniały jak cokolwiek na Ziemi, jako że sporządzono je z użyciem corinairiańskich roślin. Jednym z jej pierwszych celów musiało być znalezienie miejscowych odpowiedników. Celowo nieco przybrudziła ubranie, żeby wyglądać, jakby podróżowała od dłuższego czasu. Przy odrobinie szczęścia jej spontaniczna kąpiel w stawie i pot zamaskują obce zapachy.

Droga prowadziła wzdłuż niewielkiej rzeczki, wijącej się pośród pól. Jessica wiedziała, że płynie do miasta, więc póki znajdowała się blisko wody, szła w odpowiednim kierunku. Pełna zakrętów trasa oznaczała powolną wędrówkę i Jessica rozważała udanie się na wschód wzdłuż jednej z głównych szos i podróż autostopem, ale oznaczałoby to także większe prawdopodobieństwo natknięcia się na siły okupacyjne.

Tego ranka niemal nie było ruchu. Kobieta starała się nie rzucać w oczy i gdy drogą przejeżdżał jakiś pojazd, zazwyczaj chowała się w zaroślach albo za drzewem. Rozważała zabranie się z kimś z miejscowych i wypytanie go nieco po drodze, ale uznała ostatecznie, że nie jest to warte ryzyka.

Rutynowo obejrzała się przez ramię i zauważyła tuman kurzu na bocznej drodze. Zbliżający się pojazd prawdopodobnie miał skręcić w kierunku miasta. Zaczęła szukać kryjówki, ale nie znalazła niczego – żadnych drzew ani większych krzaków. Tylko wyschnięty rów odwadniający po prawej stronie rzeki, który nie wydawał się dość głęboki.

Jessica odwróciła się, ale ledwie była w stanie wypatrzyć blade odbicie słońca na jednym z bocznych lusterek zatrzymującego się pojazdu. Po chwili samochód ruszył w jej kierunku.

– Cholera – rzuciła i rozejrzała się jeszcze raz. Najbliższe drzewa znajdowały się nadal zbyt daleko, a gdyby pobiegła w ich stronę, wyglądałaby podejrzanie.

„Najciemniej pod latarnią” – pomyślała. To była kolejna lekcja wyniesiona ze szkolenia.

Dźwięk silnika był coraz głośniejszy. Jessica nie miała wątpliwości, że samochód jedzie w jej stronę. Nadal szła wzdłuż drogi tempem normalnym dla pieszej wędrówki. Odgłos silnika zaczął słabnąć. Zdała sobie sprawę, że pojazd hamuje.

Samochód zatrzymał się tuż obok niej.

– Idzie pani do miasta?

– Tak – odparła, jakby nie po raz pierwszy zadano jej to pytanie.

– Podwieźć panią? – spytał starszy mężczyzna za kierownicą.

Jessica zatrzymała się na chwilę, spoglądając na horyzont, niby oceniając odległość.

– Nie wiem – odparła. – Daleko jeszcze?

– Dalej, niż powinna iść na piechotę samotna dziewczyna. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.

– No cóż, czasami trzeba – odpowiedziała i ruszyła przed siebie.

Samochód jechał powoli obok, dotrzymując jej tempa.

– Wie pani, Jungowie zwykle patrolują tę drogę około południa. Lepiej będzie, jeśli się pani na nich nie natknie.

Jessica znów się zatrzymała i spojrzała na niewielką ciężarówkę z rodzaju tych, z których korzystali rolnicy w całej Ameryce Północnej. Mężczyzna był postawny, zapewne nieco przed sześćdziesiątką. Wyglądał na dość silnego.

– Nie mam pieniędzy – powiedziała.

– Nie przypominam sobie, żebym o nie prosił – roześmiał się mężczyzna. – Poza tym od czasu gdy zjawili się Jungowie, nikt nie przyjmuje tu pieniędzy.

– Skąd mam wiedzieć, że nie jest pan jakimś seryjnym mordercą, który porąbie mnie siekierą i nakarmi kawałkami zwierzęta na farmie?

Znów się roześmiał.

– Kochana, mam dwie córki w twoim wieku, obie tak samo pyskate. Jak mógłbym spojrzeć im w oczy, wiedząc, że zrobiłem coś takiego dziewczynie takiej jak one?

Jessica znów mu się przyjrzała. Chociaż wyglądał na dużego i silnego, miał serdeczną twarz, a piesza wędrówka do Winnipeg zajęłaby jej jeszcze około pięciu godzin. Miałaby też okazję podpytać, jak wygląda okupacja.

– Poza tym raczej będziesz bezpieczniejsza ze mną niż z Jungami. – Sięgnął ku drzwiczkom od strony pasażera i otworzył je z uśmiechem. – Widzisz? Nie mam siekiery.

Jessica znów mu się przyjrzała, aż w końcu zdjęła plecak i ruszyła ku otwartym drzwiczkom.

– Chyba ma pan rację – stwierdziła, wsiadając. Gdy tylko zamknęła drzwiczki, kierowca delikatnie wcisnął pedał gazu i skierował pojazd ku miastu.

Wewnątrz ciężarówka nie wyglądała lepiej niż z zewnątrz. Porwane obicia, deska rozdzielcza popękana od słońca i rysa w rogu przedniej szyby mówiły o wielu kilometrach, jakie przebyła ze swoim właścicielem.

– Bill – powiedział.

– Jessica – odparła.

Pojazd podskakiwał na nierównej drodze.

– Długo już tak idziesz?

– Całkiem długo – odparła wymijająco.

– Co cię sprowadza do Winnipeg?

– Próbuję odszukać brata. Przeprowadził się tam kilka lat temu.

– A skąd jesteś?

– Pochodzę z Cocoa Beach.

– Pierwsze słyszę.

– To na Florydzie.

– Floryda? – W głosie mężczyzny zabrzmiało zaskoczenie. – Jesteś daleko od domu, mała. Chyba nie przeszłaś takiej drogi na piechotę.

– Trochę autostopem, trochę pieszo. Ostatnio częściej pieszo.

– Gdzie sypiasz, jadasz i się kąpiesz?

– Tu i tam. Czasami dopisuje mi szczęście i po drodze znajduję dorywczą pracę, zwykle u przyjaznych ludzi, którzy lubią pomagać innym. A ja w ten sposób im się odwdzięczam.

– Sporo się ostatnio dzieje. Gdzie twoi rodzice?

– Zginęli podczas inwazji Jungów – odparła zgodnie z historią, którą wymyśliła po drodze.

– Jak to się stało?

– Mieszkaliśmy niedaleko Akademii Floty. Mocno oberwała, podobnie jak pobliskie miasto. Nie wiem dlaczego, nie było mnie wtedy na miejscu.

Smutek na twarzy Jessiki był prawdziwy, jako że nie znała losu własnej rodziny.

– Od tego czasu jesteś w drodze? – spytał Bill, wyraźnie zdziwiony.

– Mniej więcej.

– Czy twój brat się ciebie spodziewa?

– Nie wiem. Nie rozmawiałam z nim od przybycia Jungów. Nie wiem, czy wie, że nasi rodzice nie żyją.

– Chyba musi już wiedzieć. Z komunikacją jest różnie, zwłaszcza na większe odległości, ale przynajmniej jakoś działa. Próbowałaś do niego dzwonić?

– Tak, ale nikt nie odbierał.

– Jak chcesz go odszukać?

– Mam jego adres, miejsce pracy i nazwisko jego dziewczyny. To jakiś początek.

– Taki sobie.

Jechali przez kilka minut w milczeniu. Jessica co kilka sekund czuła na sobie wzrok starszego mężczyzny. Nie była pewna, czy denerwował się, bo potencjalnie wziął na siebie kłopoty, czy jest tylko napalonym oblechem.

– Co zrobisz, jeśli go nie znajdziesz?

Wzruszyła ramionami.

– Jakoś poradzę sobie wtedy sama. Może udam się na północ, z dala od Jungów. Pewnie nie obchodzi ich tamtejsza dzicz.

– Możesz równie dobrze zostać w Winnipeg. Nieźle oberwało, ale jak na razie odbudowa idzie całkiem sprawnie. Poza tym życie na północy jest ciężkie.

– Nie przeszkadza ci, że Jungowie po prostu przylecieli tu i przejęli władzę?

– Zawsze ktoś ma władzę, moja droga. Pod inną nazwą i na innych zasadach. Jungowie, Unia Północnoamerykańska, koalicja rządząca… W zasadzie wszystko mi jedno. Ludzie potrzebują jedzenia. Produkuję je i dostaję za nie tyle, ile trzeba.

– Nigdy nie myślałam w ten sposób – odparła Jessica, starając się powstrzymać gniew. Chciała powiedzieć starszemu mężczyźnie, że pierdoli bzdury. Że są rzeczy, o które warto walczyć. Za niektóre nawet warto ginąć, ale nie chciała wychodzić na zbyt radykalną. Pragnęła po prostu dostać się niepostrzeżenie do Winnipeg.

Bill skręcił w boczną drogę prowadzącą do gęstego zagajnika. Dróżka była nieutwardzona i bardziej wyboista niż ta, którą jechali do tej pory.

– Gdzie jedziemy? – spytała.

– Na skróty – odpowiedział z uśmiechem.

– Skróty?

– Tamta droga idzie wzdłuż rzeki. Zakręci na kilka kilometrów w prawo, a potem znowu w lewo. To strata czasu. W ten sposób oszczędzimy przynajmniej dziesięć minut.

Jessica jedną ręką trzymała się uchwytu nad drzwiami po prawej, a drugą deski rozdzielczej, próbując utrzymać równowagę, gdy ciężarówka podskakiwała na wybojach. Patrząc przez okno na gęsty las, była świadoma, że mężczyzna przygląda się jej podskakującym wraz z samochodem piersiom.

Kilka minut później kierowca nagle skręcił w prawo na ścieżkę niemal zbyt wąską dla ciężarówki. Gałęzie drzew prawie dotykały bocznych lusterek.

– Co, u diabła?! – krzyknęła Jessica. – To kolejny z twoich skrótów? – spytała podejrzliwie.

– Zaufaj mi – odparł starszy mężczyzna z uśmiechem bardziej lubieżnym niż godnym zaufania.

Ścieżka skręciła jeszcze kilka razy, aż w końcu dotarła na pełną trawy polanę. Kierowca ostro zahamował, wzbijając tumany kurzu. Jessica odkaszlnęła parę razy, zanim opadł.

– Nie ten zakręt? – spytała. Odwróciła się i zobaczyła, że mężczyzna wyciągnął z buta długi nóż.

– Czas zapłacić za przejażdżkę, mała – powiedział, wpatrując się w piersi Jessiki.

Spojrzała na niego, udając przerażenie.

– Zgwałcisz mnie czy zabijesz?

– To zależy od ciebie, moja droga.

– Co z twoimi córkami? Jak spojrzysz im w oczy?

– Skłamałem – odparł. – Nie mam żadnych córek. Ale gdyby byli tu moi chłopcy, dołączyliby do zabawy.

Jessica nadal odgrywała rolę przerażonej, bezbronnej podróżnej, nie chcąc, żeby mężczyzna zorientował się, że coś mu grozi.

– Co mam zrobić? – spytała drżącym głosem.

– Rób, co każę, i może przeżyjesz. Jak zrobisz mi dobrze, może nawet zawiozę cię bliżej celu. – Pochylił się, machając jej nożem przed oczami. – Jak mnie wkurzysz – dodał złowieszczo – zostawię cię tu w kałuży własnej krwi.

Jessica nie wychodziła z roli. Wzięła głęboki oddech, udając, że zbiera w sobie odwagę, by zmierzyć się z seksualnym upokorzeniem, jakie miał zgotować jej mężczyzna.

– Dobrze – wymamrotała tak, jakby miała się rozpłakać. Odwróciła się do drzwiczek, ale klamka nie działała.

– Ej, gdzie ty idziesz?

– Pomyślałam, że na zewnątrz jest więcej miejsca – skłamała. – Trochę tu ciasno, prawda? – Spojrzała na niego wielkimi, niewinnymi oczami.

Kupił to i uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Czekaj no tu – powiedział i wygramolił się z drugiej strony samochodu.

Jessica patrzyła na przednią szybę, nadal udając przerażoną, podczas gdy mężczyzna szedł do jej drzwi. Starała się nie patrzeć mu w oczy, aby był przekonany o swojej dominacji. Tylko tego potrzebowała – nieco przestrzeni.

Wyszła z ciężarówki, cofając się przed nim o dwa kroki. Jej wystraszony wyraz twarzy zniknął, zastąpiony przez siłę i pewność siebie.

– To jak? – spytał mężczyzna.

– Zmiana planów, dziadku – odezwała się aroganckim tonem. – Odłóż nóż, przeproś i oddaj kluczyki. Jeśli zrobisz, co każę, może pozwolę ci żyć. Jeśli twoje przeprosiny będą wystarczająco szczere, może nawet pozwolę ci zatrzymać ciężarówkę… po tym, jak dojedziemy do Winnipeg.

Roześmiał się.

– Albo?

– Albo zabiorę ci nóż, poderżnę gardło i zostawię cię tu w kałuży krwi.

Spojrzał jej w oczy, a ona mrugnęła. Roześmiał się.

– O, to będzie niezła zabawa – powiedział z wrednym uśmiechem. Rzucił się na nią z wyciągniętym do przodu nożem, machając nim na boki.

To było kiepskie otwarcie. Jessica uderzyła pięścią w nos mężczyzny, który złamał się i zaczął krwawić.

Napastnik cofnął się o parę kroków.

– Kurwa! – zawołał, chwytając się za twarz.

– Co jest, dupku? Nie na taką grę wstępną miałeś nadzieję?

– Potnę cię, suko! – ryknął, szarżując prosto na nią.

Jessica odchyliła się nieco w lewo, schodząc z linii ataku. Chwyciła za prawą dłoń mężczyzny, balansując na prawej nodze, po czym uniosła lewą rękę i uderzyła nią w przedramię, sprawiając, że napastnik upuścił broń. Jej lewa stopa znalazła się na drodze prawej nogi niedoszłego gwałciciela, który padł na ziemię, uderzając głową w bok ciężarówki.

Jessica podeszła do leżącego. Podrzuciła nóż o parę centymetrów i złapała go z ostrzem skierowanym przed siebie. Oszołomiony mężczyzna leżał twarzą do ziemi. Stanęła na obu jego nogach, po czym chwyciła go za włosy. Odchyliła jego głowę i przykucnęła, przykładając mu nóż do gardła.

– Dość już, staruszku? – szepnęła mu do ucha. – Zadowolony?

– Moi ludzie cię dorwą, suko! – ryknął. – Moi chłopcy mnie pomszczą!

– Strzeliłam cesarzowi między oczy! Chuj mnie obchodzi banda wieśniaków z zadupia!

Jessica znów uderzyła głową mężczyzny w bok ciężarówki, co sprawiło, że stracił przytomność.

– Będziesz żył – powiedziała i podniosła się.

Rozejrzała się wokół, by upewnić się, że nie ma tam nikogo więcej. Nie miała pojęcia, jak daleko od głównej drogi się znalazła, nie do końca pamiętała, ile razy stary drań skręcił w drodze na polanę.

– Cholera! – zawołała i kopnęła mężczyznę w bok. – Przebyłam taką drogę, żeby uratować tę planetę, a tak mnie tu witają?

Przez chwilę zbierała myśli, próbując przypomnieć sobie wszystko, co się stało i co powiedziała po drodze.

– Pewnie nie powinnam była wspominać o strzelaniu cesarzowi między oczy – powiedziała do siebie. – Nie żeby zrozumiał, o co chodzi.

Jessica przykucnęła przy nieprzytomnym i zaczęła przeszukiwać kieszenie. Wyciągnęła z nich kluczyki, portfel i telefon oraz parę małych, plastikowych żetonów z wbudowanymi czipami. Przejrzała listę kontaktów na telefonie. Nie znalazłszy nic ciekawego, wyciągnęła z urządzenia baterię i rzuciła ją w zarośla. Rozbiła telefon o karoserię samochodu i cisnęła go w przeciwnym kierunku.

Przyjrzała się jednemu z małych żetonów, które znalazła w kieszeni mężczyzny. Widniał na nim jakiś symbol i dziwne pismo. Widziała je już wcześniej, na kanonierce Jungów na skraju Obłoku Oorta Układu Słonecznego. Po jednej stronie znajdował się pasek magnetyczny.

– Nie wiem dokładnie, co to, ale teraz są moje. Twoja ciężarówka też.

Wsiadła do pojazdu od strony kierowcy. Przekręciła kluczyk i ruszyła, skręcając w lewo i okrążając polanę. Gdy skierowała samochód z powrotem na polną drogę, zawołała przez okno:

– Dzięki za przejażdżkę, dziadku!

***

Luis Delaveaga leżał na materacu w swojej kabinie, z nogami zwisającymi z krawędzi łóżka. Właśnie zaczął zasypiać, gdy obudził go dźwięk interkomu. Od razu wiedział, kto dzwoni.

– Co tam, Devyn? – spytał. Jego głos automatycznie otworzył kanał. Na ekranie pojawiła się twarz Devyn.

– Śpisz? – spytała.

– Nie, tylko odpoczywam po kolejnej ekscytującej wachcie.

– Przeszkadzam?

– Czy to ważne?

– I tak za dużo śpisz. Powinieneś w wolnym czasie robić coś konstruktywnego.

– Niby co? – spytał. – Obejrzałem już chyba wszystkie filmy w bazie, nawet te szkoleniowe. Chcesz wiedzieć, jak poprawnie czyścić kambuz? To znaczy gdybyśmy w ogóle go mieli.

– Nie, dzięki. Mógłbyś przeczytać jakąś książkę.

– Przysypiam od tego.

– Przysypiasz od wszystkiego.

– Nieprawda – odpowiedział, unosząc palec dla podkreślenia swoich słów.

– W takim razie idź pobiegać.

– Pokład dowodzenia nie jest zbyt duży – powiedział Luis, siadając na skraju łóżka.

– W takim razie pochodź. Przynajmniej trochę się rozruszasz.

– Korytarze są wąskie i wszędzie coś zwisa z sufitu. To jak tor przeszkód. Ten pokład wcale nie jest wykończony.

– Myślałam, że Mola i Darcy nad tym pracują.

– Tak, kiedy nie pełnią wachty. Ale zostało im sporo roboty. I chyba nie mają wszystkich materiałów. To głównie prowizorka, na tyle, żebyśmy nie musieli się wciąż schylać.

– W takim razie idź i im pomóż.

– Raz próbowałem. Wkurzali się na mnie, bo robiłem to nie tak jak trzeba. Obawiam się, że woleliby, żebym im nie pomagał.

– Musi tam być jakieś miejsce, gdzie możesz rozprostować nogi.

– Łatwo ci mówić. Macie tam te fajne, długie korytarze.

– Owszem, ale chętnie oddałabym je za kabinę i porządny prysznic. Gdyby nie prysznice dekontaminacyjne, nie mielibyśmy nic.

– Tak, kabiny są całkiem niezłe – przyznał Luis. – Ale szkoda, że nie mamy porządnej pościeli. Coś czuję, że ten materac niedługo będzie czuć stęchlizną.

– Przynajmniej masz materac. Ja śpię na łóżku polowym od… Jak długo już tu siedzimy?

– Dwa i pół miesiąca. Cholernie długie dwa i pół miesiąca… plus minus dzień czy dwa.

Na kilka sekund zapadła cisza.

– Na Ziemi chyba nie jest najlepiej – powiedziała Devyn poważniejszym tonem.

Luis zauważył zmianę w jej głosie. Nie po raz pierwszy w ich rozmowach dało się odczuć beznadzieję sytuacji. Luis wstał, przeszedł do drugiego pomieszczenia i włączył główny ekran, łącząc go z systemem komunikacyjnym. Na wyświetlaczu chwilę później pojawiła się twarz Devyn.

– Nie wiemy tego, Devyn – powiedział. Usiadł na krześle i spojrzał na jej zmartwioną twarz.

– W takim razie dlaczego jeszcze po nas nie przylecieli?

Luis nie miał na to odpowiedzi. Nie otrzymali żadnych komunikatów od dowództwa floty, odkąd odebrali rozkaz kapitulacji, oddalając się od Ziemi.

– Nie wysłali nam żadnej wiadomości – dodała, spuszczając wzrok. – Jungowie zapewne przejęli kontrolę nad całą planetą. Z ZSO nic już nie zostało.

– Nasze rozkazy są nadal aktualne. Zostajemy w ukryciu do czasu, aż ktoś się z nami skontaktuje, i niszczymy okręt, jeśli spróbują przejąć go Jungowie.

– Jaki jest sens?

– Nie możesz tracić nadziei, Devyn.

– Za późno. – Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.

– Póki okręt jest w jednym kawałku, nadal jest nadzieja – stwierdził Luis. – Prędzej czy później jakoś do nas dotrą. Nie zadaliby sobie tyle trudu, abyśmy uciekli niezauważeni, gdyby nie mieli jakiegoś planu związanego z „Celestią”. Czekają tylko na odpowiedni moment.

– Jak zawsze optymista.

– Ty też kiedyś byłaś optymistką.

– To było dwa i pół miesiąca temu – przypomniała mu, uśmiechając się przez ułamek sekundy.

– Musimy tylko zabezpieczyć okręt i rdzenie danych do czasu, aż flota zacznie nas szukać.

– Ale jak długo?

– Ile będzie trzeba – oznajmił Luis. – Wiesz o tym, Devyn. Już o tym rozmawialiśmy.

Devyn spojrzała na niego z ekranu.

– Dużo łatwiej byłoby, gdybyśmy byli razem, a nie rozdzieleni próżnią.

– Nie wiedziałem, że tak ci zależy – rzucił Luis.

– Nie zależy mi – odpowiedziała z szelmowskim uśmiechem. – Po prostu chcę się w końcu przespać w prawdziwym łóżku.

– Dobre. – Lubił w Devyn to, że potrafiła szybko otrząsnąć się z przygnębienia.

Westchnęła.

– Masz ochotę znowu pograć w karty? – spytała, próbując zmienić temat.

– Ile już jesteś mi winna, jakieś pół miliona?

– Serio to liczysz?

– Jak najbardziej. Jeśli kiedyś nas uratują, puszczę cię z torbami.

– O tak, uwielbiam, gdy brzydko do mnie mówisz.

***

– Panie kapitanie – powiedziała Abby, zaglądając do gabinetu – ma pan chwilkę?

– Oczywiście, pani doktor – odpowiedział Nathan i wstał zza biurka. Wskazał, by usiadła. – Proszę.

Abby zajęła miejsce.

– Co mogę dla pani zrobić? – spytał Nathan, konstatując, że zamknęła właz, zanim cokolwiek powiedziała.

– Chciałabym poprosić pana o przysługę.

– Oczywiście. Czego pani potrzebuje?

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, ale miałam nadzieję, że komandor porucznik Nash podczas pobytu na Ziemi mogłaby nawiązać kontakt z moim mężem.

Nathan początkowo nie wiedział, jak na to odpowiedzieć.

– W jakim celu? – spytał ostrożnie.

– Chciałabym wiedzieć, czy moja rodzina… – Na chwilę opuściła wzrok, po czym znów go uniosła. – Muszę wiedzieć, czy żyją… czy wszystko z nimi dobrze.

Nathan pochylił się do przodu ze skrzyżowanymi na biurku rękami.

– Nie wiem, czy to możliwe. Ale nawet jeśli, to nie jest rozsądny pomysł.

– Rozumiem i nie prosiłabym o to bez zastanowienia. Ale odkąd wróciliśmy, od czasu raportu pani komandor, jestem bardzo rozkojarzona, nie mogę się skupić. Nie jestem w stanie pracować, jeść, spać. Moja matka zmarła, gdy byłam dzieckiem. Od śmierci ojca mam tylko męża i dzieci. Bez nich…

– Abby – przerwał jej Nathan, widząc, jak bardzo się zadręcza – rozumiem, jak się czujesz. Nikt z nas nie wie, co się dzieje z naszymi bliskimi.

– Wiem, ale…

– Rozważałaś może to, że próba znalezienia ich może skierować na nich podejrzenia? Stanowić zagrożenie dla twojej rodziny? – Widział w jej oczach, że nie przyszło jej to do głowy. – I co z pozostałymi na pokładzie? Czy komandor porucznik Nash ma znaleźć także ich rodziny?

– Oczywiście – przyznała, spuszczając wzrok. – Ma pan rację. Bardzo przepraszam, że spytałam.

– W porządku, Abby. Naprawdę. Niestety, stawka jest teraz znacznie większa. Nie próbujemy tylko wrócić do domu, ale na naszych barkach spoczywa los świata. Nie możemy pozwolić już sobie na luksus dbania o osobiste potrzeby ani na błędy. Wszystko, co robimy, musi mieć teraz ważny powód i musimy ważyć korzyści i ryzyko. – Nathan spojrzał na nią i zobaczył, że z trudem zachowuje pozory spokoju. Zrezygnował z dalszych argumentów i uznał, że Abby rozumiała, jak bardzo niemożliwa do spełnienia jest jej prośba, jeszcze zanim przyszła do niego. Podejrzewał, że spytała tylko po to, by ulżyć sumieniu, może jedynie z nikłą nadzieją, że jakimś cudem jest to możliwe.

Zmusiła się do uśmiechu.

– W zasadzie sama rozważałam założenie jednego z tych absurdalnych skafandrów i skok razem z komandor porucznik – powiedziała. – Oczywiście bez pozwolenia.

Nathan próbował się nie roześmiać.

– Z tego, co mi wiadomo, to niezbyt przyjemne doświadczenie.

– Nie będę już panu zawracać głowy. – Zaczęła wstawać.

– Może warto zrobić sobie nieco wolnego od obowiązków. Doktor Chen może dać pani coś na sen.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparła wyraźnie zawstydzona tym, że przyznała się do bezsenności.

– Wie pani, nie spałem dobrze od miesięcy – powiedział Nathan z nadzieją, że to pomoże. – Śpię tylko trzy, cztery godziny dziennie – dodał, odchylając się w fotelu. – Przynajmniej raz na tydzień muszę wziąć coś, co usypia mnie na dziewięć, dziesięć godzin. W przeciwnym razie zacząłbym bredzić na mostku.

– Naprawdę? – Ponownie usiadła, wyraźnie zaskoczona.

– Naprawdę. Zanim zacząłem brać środki przepisane przez panią doktor, co jakiś czas łapałem się na tym, że idę korytarzem, nie wiedząc, dokąd zmierzam. Proszę mi zaufać, znacznie lepiej się pani poczuje, jeśli pozwoli sobie pani co jakiś czas na porządny sen.

– Może więc porozmawiam z doktor Chen.

– Proszę powiedzieć, że to ja panią przysłałem. – Uśmiechnął się. – Dostanie pani zniżkę – dodał, puszczając oko.

– Dziękuję, panie kapitanie.

Nathan pochylił się lekko.

– Abby, powinienem powiedzieć to dawno temu… Wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy: ucieczka przed wybuchem antymaterii, przetrwanie przygód w gromadzie Pentaura i zwycięstwo nad Imperium Ta’Akar, a w końcu powrót do domu w serii skoków przez szeroki na tysiąc lat świetlnych bezmiar… żadna z tych rzeczy nie byłaby możliwa bez ciebie. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Gdy wygnamy Jungów i uwolnimy naszych, stanie się to dzięki wysiłkom twoim i twojego ojca. Dzięki poświęceniu twojemu i twojej rodziny, podobnie jak poświęceniu reszty załogi. Pewnego dnia opowiesz dzieciom o swoich przygodach. O tym, jak pomogłaś ocalić ich świat, i będą dumne ze swojej matki. Niezwykle dumne.

Abby uśmiechnęła się, tym razem bardziej szczerym uśmiechem.

– Dziękuję, kapitanie. – Ruszyła w kierunku włazu, ale zatrzymała się. – Podejrzewam, że pański ojciec będzie równie dumny z syna.

Nathan przyglądał się, jak Abby otwiera właz, i zastanowił się, czy tak rzeczywiście będzie.

„Czy mój ojciec będzie dumny?” – pomyślał. „I czy wciąż żyje?”

***

Jessica patrzyła na zbliżającą się panoramę miasta. Stwierdziła, że znajduje się nie więcej niż kilometr lub dwa od jego granic. Wzdłuż bocznej drogi, którą jechała, widziała coraz więcej gospodarstw. Dalej droga znów skręcała w lewo, oddalając się od rzeki.

Jessica spojrzała na zegarek. Zbliżało się południe. Człowiek, któremu zabrała samochód, wspomniał, że o tej porze Jungowie patrolują okolicę. Oczywiście nie było powodu, aby mu wierzyć. Mimo wszystko stwierdziła, że zajechała już na tyle daleko, na ile to bezpieczne. Wątpiła, aby mogła po prostu wjechać do miasta. Zgodnie z transmisjami, które monitorowała „Aurora” podczas lotu zwiadowczego wokół Ziemi, w obszarze metropolitalnym Winnipeg działała aktywna komórka ruchu oporu. To oznaczało, że Jungowie musieli ustanowić blokady i punkty kontrolne. Zapewne legitymowali kierowców i przeszukiwali pojazdy, czego wolała uniknąć. Jeśli miała niezauważenie znaleźć się w mieście, potrzebowała bardziej dyskretnej taktyki.

Jessica rozejrzała się po okolicy, zwolniła i skręciła na pobocze. W końcu całkiem zatrzymała się i poczekała, aż opadnie pył. Upewniwszy się, że nikt jej nie widział, wyłączyła silnik i zabrała kluczyki. Wzięła kurtkę z siedzenia obok i dokładnie wytarła kierownicę, deskę rozdzielczą oraz klamki. Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, myśląc o innych miejscach, których mogła dotknąć, po czym wytarła też uchwyt nad drzwiczkami od strony pasażera.

Wysiadła ze starej ciężarówki, zamknęła drzwiczki i wytarła zewnętrzną klamkę, po czym to samo zrobiła po drugiej stronie. Zatrzymała się jeszcze na chwilę, szukając kogoś, kto mógłby ją zobaczyć, ale nikogo nie zauważyła. Oparła się pokusie, by spojrzeć w górę i sprawdzić, czy Jungowie używają satelitów.

Poszła na tył ciężarówki i przykucnęła, by spojrzeć na podwozie. Nie znalazła koła zapasowego. Podeszła do lewego tylnego koła i wyciągnęła nóż, który zabrała napastnikowi. Końcem ostrza zwolniła zawór i wypuściła powietrze z opony.

Po raz ostatni rozejrzała się i ruszyła w stronę rzeki. Przy drodze rósł niewielki lasek, szeroki zaledwie na dziesięć czy piętnaście metrów. Parę minut później dotarła do brzegu. Znów sprawdziła, czy w pobliżu nikogo nie ma. Z czegoś, co zapewne było niewielkim obozowiskiem po drugiej stronie, unosiła się smużka dymu, ale nie widziała tam żadnych ludzi. Wyciągnęła z kieszeni kluczyki i wrzuciła je do rzeki. Następnie skręciła w lewo i skierowała się ku miastu, kryjąc się pod koronami drzew na wypadek inwigilacji z orbity.

***

– Kapitanie – odezwała się komandor Taylor. Weszła do biura Nathana i zamknęła za sobą właz.

– Tak, pani komandor?

– Za godzinę napęd będzie w pełni naładowany i gotowy do ostatniego skoku.

– Przyszłaś, żeby mi to powiedzieć? – spytał, wiedząc dobrze, że chodzi jej o coś więcej.

Cameron podeszła do biurka.

– Zastanawia mnie, czy dobrze przemyślałeś to, co zamierzamy zrobić.

– Myślałem, że lecimy na 72 Herculis.

– Nie teraz, tylko przez najbliższe kilka miesięcy.

– Trudno planować z takim wyprzedzeniem – powiedział Nathan – zwłaszcza gdy dysponujemy szczątkowymi informacjami. Może gdy jakoś uda nam się uzupełnić zapasy paliwa i nawiążemy kontakt z ziemskim ruchem oporu, będziemy w stanie opracować długo­terminowy plan. Na razie działam z dnia na dzień.

– Na pewno rozważyłeś już różne strategie, jeśli chodzi o wyzwolenie Ziemi.

– Właściwie to nie. – Nathan odchylił się na fotelu.

– Nathan, nie myślisz, że…

– Nie, nie myślę, Cam – przerwał jej. – Planowanie z wyprzedzeniem i opracowanie rozwiązania na każdy potencjalny problem to twój sposób działania, nie mój.

– Nadal myślę, że warto mieć jakiś większy plan.

– Ostatecznie tak. Co do tego się zgadzam. Ale na razie myślę, że musimy skupić się na zdobyciu odpowiedniego paliwa, nawiązaniu kontaktu z ruchem oporu na Ziemi i spotkaniu z „Celestią”. Naprawdę, Cameron, jesteś w stanie sporządzić długoterminowy plan, który nie wymaga najpierw osiągnięcia tych trzech celów?

– Oczywiście, że nie. Ale nie zaszkodzi trochę nad tym pomyśleć.

– Rozumiem. Uważam tylko, że lepiej skupić się na bieżących zadaniach. Gdy już je wypełnimy, nie tylko lepiej zrozumiemy sytuację, ale będziemy też bardziej gotowi na podjęcie odpowiednich działań. Obecnie, bez paliwa, tak naprawdę niewiele jesteśmy w stanie zrobić. Do czasu rozwiązania tego problemu wszystko inne to mrzonki.

– Mrzonki? – Cameron zmarszczyła czoło. – Bez wyznaczonego długoterminowego celu jak rozpoznasz szanse, na które natkniesz się po drodze?

– Długoterminowy cel to wolna od Jungów Ziemia. I powstrzymanie ich przed kolejną inwazją. To oczywiste. Problem mam z przygotowaniem strategii, zanim zyskamy szerszy obraz. Naprawdę, Cameron, to chyba jedna z tych sytuacji, w której będziemy musieli pogodzić się z tym, że się nie zgadzamy.

– Nie, to ty jesteś kapitanem i wykonam twoje rozkazy. Wiesz o tym. Ale wiesz też, że jako twoja pierwsza oficer powiem ci, kiedy uważam, że robisz z siebie idiotę.

– Czy to jedna z tych okazji?

– Blisko, ale jeszcze nie. Nie martw się, dam ci znać.

– Nie wątpię.

– A tymczasem zakładam, że nie masz nic przeciwko, abym wciąż planowała rozwiązanie każdego potencjalnego problemu.

Nathan zaśmiał się lekko.

– A mam wybór?

– Nie bardzo.

– W takim razie proszę robić swoje, pani komandor.

– Dziękuję, kapitanie.

– Coś jeszcze?

– Główny inżynier zgłasza, że prom skokowy jest w końcu sprawny, ale chce wykonać najpierw kilka testów, zanim go odda do regularnego użytku.

– W samą porę. Przekaż Władimirowi, że może wykonać jeden skok testowy, a potem mamy dla promu misje do wykonania. Niech podzieli ludzi zajmujących się do tej pory promem. Połowę ma przydzielić do naprawy „Sokoła”, a połowę do projektu ulepszonego promu porucznika Montgomery’ego.

– Właśnie to już zamierza zrobić, sir.

– Dopilnuj, aby nasz ostatni skok przeniósł okręt na odległość przynajmniej trzech lat świetlnych od 72 Herculis. Gdy ostatnio odwiedziliśmy ten układ, był jak gniazdo szerszeni, a Josh i Loki nieźle nim potrząs­nęli. Wyślemy prom na krawędź układu, żeby przez kilka godzin zbierał dane świetlne, zanim zrzucimy na Tannę Lokiego i majora.

– Tak jest, sir. Coś jeszcze?

– Nie, pani komandor. Może pani odejść.

Cameron ruszyła do wyjścia.

– Pani komandor – odezwał się Nathan, zanim dotarła do włazu – proszę dołączyć do mnie w mesie kapitańskiej o dziewiętnastej. Możemy wtedy porozmawiać o długoterminowych strategiach. – Na jego twarzy znów pojawił się lekki uśmieszek.

– Może pożałuje pan jeszcze tego zaproszenia – odparła.

***

– Podporuczniku Delaveaga – odezwał się komandor porucznik Kovacic.

– Dobry wieczór, sir – odpowiedział Luis, kierując się do stanowiska taktycznego na mostku „Celestii”. Chociaż nie dysponowali żadną bronią, dwaj cywilni technicy, którzy utkwili na pokładzie, przekonfigurowali konsolę taktyczną tak, aby wyświetlała większość krytycznych układów na mostku.

– Właściwie to wczesny poranek, przynajmniej zgodnie ze standardowym czasem ziemskim.

– Chyba straciłem poczucie czasu po tych wszystkich zmianach wachty. – Jako że na pokładzie dowodzenia „Celestii” znajdowało się tylko sześć należących do floty osób, musieli pracować parami, by przez dwadzieścia cztery godziny na dobę mostek był obsadzony.

– Za parę dni podporucznik Goba stanie na nogi. Do tego czasu musimy żonglować personelem.

– Czy jedna osoba nie mogłaby monitorować tego stanowiska, podczas gdy druga śpi w gabinecie kapitana? – spytał Luis.

– Czy nie to właśnie już robicie?

– Nie ja, sir – odpowiedział Luis, zgrywając niewinnego.

– Oczywiście, że nie – odparł dowódca. – Co ja sobie myślałem?

– Wydarzyło się coś nowego?

– Jowisz rośnie na ekranie – odpowiedział komandor porucznik, wskazując olbrzyma gazowego na wyświetlaczu taktycznym. – Poza tym nic. Nie zderzymy się z nim, prawda?

– Przeliczam to na początku, w środku i na koniec każdej wachty, sir. Wyniki wciąż te same. Przelecimy obok. Grawitacja planety nieco nas spowolni i zmieni nasz kurs o pełny stopień, ale na pewno w nią nie uderzymy.

– Tak tylko się upewniam – odparł dowódca i poklepał Luisa po plecach. – Wiem, że pracujesz za dwóch, więc zmienię cię za cztery godziny.

– Nie trzeba, sir. Nic mi nie będzie. Nadal mamy mnóstwo kawy i została mi do przeczytania ponad połowa podręcznika pilotażu.

– Jak pan sobie życzy, podporuczniku.

Gdy komandor porucznik wyszedł, Luis usiadł za konsolą.

– Jak tam plecy, Gus? – zawołał do Schenkera przy stanowisku operatora czujników.

– Nadal bolą.

– Coś ciekawego na sensorach?

– Tylko wiry gazu na Jowiszu.

– Wciąż nie widać nic wokół Ziemi?

– Nie, przy pasywnych skanach krótkiego zasięgu nie wyłapię nic z tej odległości. Powinni zainstalować czujniki dalekiego zasięgu, zważywszy na to, że zamierzali wysłać nas w przestrzeń międzygwiezdną.

– Ano – odparł Luis. Po licznych wspólnych zmianach Luis uznał, że lepiej po prostu zgadzać się z podporucznikiem, niż się z nim kłócić. Ułatwiało to pracę.

– To wkurzające nie wiedzieć, ile okrętów Jungów wciąż tam jest – dodał Schenker. – Nie przeszkadza mi rutyna i widzę sporo ciekawych rzeczy na księżycach Jowisza. Ale szkoda, że nie widzę nic dalej. Cholerny krótki zasięg.

– Racja, przyjacielu. Jakie plany na dziś? Kolejny stary film z bazy danych czy więcej propagandy Jungów z Ziemi?

– Ani jedno, ani drugie – odpowiedział Gus. – Mam dość filmów i nie zniosę już więcej bełkotu o chwale imperium i o tym, jak nasi przywódcy niewolili nas przez dziesiątki lat. Chyba po prostu zdrzemnę się w biurze, jak zwykle. Ta kanapa robi mi dobrze na plecy.

– W takim razie zostanę z instrukcjami technicz­nymi.

Luis otworzył cyfrowy podręcznik na jednym z ekranów.