Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lenny i Natalie – dwójka bohaterów o zupełnie przeciwnej osobowości. Ona to z natury romantyczka, która uwielbia czytać historie miłosne i mieszka w leśnej chatce z kotką. On jest hybrydą, stworzoną w laboratorium i sprzedaną na czarnym rynku jeszcze jako dziecko. Został wyszkolony na pozbawioną uczuć maszynę do zabijania.
Los sprawia, że pewnego dnia ich drogi się ze sobą krzyżują. Podczas wypadku Natalie pomaga rannemu mężczyźnie i zabiera go do domu. Okazuje się, że Lenny nie znalazł się w lesie przypadkiem. Otrzymał rozkaz, by zabić Natalie. Plan nie dochodzi jednak do skutku, ponieważ wychodzą na jaw nowe fakty. Teraz bohaterowie muszą zawalczyć o przetrwanie i stawić czoła osobom, które za wszelką cenę chcą odzyskać coś, co należy do Natalie.
Czy Lenny obroni ją przed złem, czy okaże się, że jest bezduszną bestią, która nie potrafi zapanować nad swoim zwierzęcym instynktem? Co się stanie, gdy staną naprzeciw siebie jako człowiek i bestia? Czy przetrwają to starcie? I kto tak naprawdę okaże się w tym wszystkim bestią, a kto jedynie ofiarą?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
PROLOG
Bestia, potwór, hybryda – określenie stworzenia, które po ucieczce z laboratorium zbłąkane szukało swojego domu. Chociaż okryte ludzką skorupą, wewnątrz skrywało instynkty zwierząt, których wielu z nas zazdrościło tym tajemniczym istotom. Regeneracja, siła, czuły węch to tylko kilka z cech wszczepionych wraz z DNA. Wszystkie razem tworzyły to, co wydawało się nieprawdopodobne, by istnieć, a jednak istniało. Chociaż zrodzone ze sztucznego łona, pragnęły akceptacji, tak jak każdy jeden człowiek. Niestety nie wszystkie miały okazję, aby swobodnie żyć.
Przehandlowane, sprzedane na ludzkim targu jak warzywa, stawały się zabawkami dla dorosłych, wykorzystywane wbrew swojej woli oraz krzywdzone. Czasem służyły jako broń, innym razem – istota do dawania nieziemskiej rozkoszy. A wszystko to dla pana, jakim był dla nich człowiek.
Lenny
Mroczki przed oczami niespiesznie rozstępowały się i pozwalały wrócić myślami na ziemię. Dzwonienie w uszach przerwał nagły świst moich płuc, który z każdym jednym oddechem rozrywał je i dotleniał zestresowane komórki.
Dyszałem ciężko, niczym parowóz po długiej podróży. Przyglądając się dłoniom, po których strumieniem lała się gęsta krew, zaczynałem rozumieć, co się wydarzyło kilka chwil temu. Ciepła, lepka posoka roznosiła dookoła odór śmierci. Przelewała się między palcami niczym szkarłatna ciecz, kapiąc na zmasakrowaną twarz, która jeszcze pół godziny temu bezczelnie się do mnie śmiała. Piszczący dźwięk gwizdka dla psów przeszył mój wyostrzony słuch. Zawyłem donośnie jak wilk do księżyca w zenicie, niemal natychmiast upadając na poobdzierane kolana. Zasłaniałem jednocześnie uszy, aby odciąć się od ryjącego moją czaszkę hałasu. Strzał bicza, który przeszył skórę pleców, spowodował rwący ból na gładkiej, nagiej powierzchni. Momentalnie przeciął moje ciało niczym impuls prądu. Jakby przeklęty pisk nie wystarczał, aby ranić moje wnętrze. Kilka kolejnych szybkich ciosów przeszyło ciało; skóra trzasnęła jak zbyt mocno rozciągnięta guma i pozostawiła krwawe pręgi. Goiły się niemal natychmiast, ponieważ byłem bestią składającą się z wielu zwierzęcych genów, odzianą w ludzką powłokę.
– Dość! Wyłącz sygnał! – Przytłumiony, buczący głos zza białej maski rozległ się pomiędzy irytującymi dźwiękami z głośnika. – Na kolana! No już, do nogi!
Potulnie, na czworaka, ruszyłem w stronę mojego tyrana. Trzasnął biczem, gdy warknąłem niczym niepokorne zwierzę. Wskazał grubym palcem strumień cieknący po betonowej posadzce. Szkarłatna posoka spłynęła ciurkiem do kratki kanalizacji. Kopnął pantoflem moją głowę, na co jęknąłem jak potrącony szczeniak. Gdy upadłem, bez oporów przycisnął moją twarz do podłogi.
– Pij! Liż, jak na psa przystało! Już!
Kolejny trzask na skórze zmusił do posłuszeństwa. Wysunąłem język, nachyliłem się nad strużką i jak wprawiony drapieżnik zacząłem chłeptać ciepłą krew. Smakowała obłędnie, doprowadzała moje kubki smakowe do szaleństwa. Pazury na dłoniach ponownie wydłużyły się i wbiły w posadzkę. Poruszałem biodrami w przód i tył, napawając się tą upojną chwilą. Wzwód rozrywał materiał moich bokserek, a przecież chwilę temu gwałciłem wkurwiającą mnie sukę. Teraz spijałem to, co z niej wyciekło, dając swojemu ciału pełnię rozkoszy. Szedłem wzdłuż ścieżki, wytyczonej strumieniem do ciała. Warknąłem, podniosłem wzrok i nie odrywałem go od poplamionego szkarłatem błyszczącego materiału szlafroka, który otulał martwą kobietę. Leżała bez ducha z rozłożonymi rękoma, a brązowe kępki jej potarganych włosów zlepiały się na zmiażdżonej twarzy. Uderzałem tak mocno pięściami, aż ją zmasakrowałem, odbierając tę anielską urodę. Sapnąłem nerwowo, bo krew przestała się lać. Podniosłem odzianą w pazury łapę, wbiłem ją w mostek ofiary i jak wprawiony rzeźnik rozciąłem go. Wsunąłem drugą, wciąż cicho rycząc pod nosem. Rozerwałem klatkę piersiową niczym stary worek, rozpruwając bez wysiłku. Żebra pękły z trzaskiem przypominającym łamanie suchych gałęzi. Płuca zapadły się, pozostawiając pomiędzy sobą nieruchome, bordowe serce. Odciąłem je pazurem od tętnic, które już dawno nie pompowały życiodajnego płynu do jego wnętrza. Trzymałem w dłoniach niczym słodkie jabłuszko zerwane prosto z drzewa. Jędrne, duże, jak dla mnie pachniało słodko, jak maliny latem. Przebiłem je, a resztka soku z marnego, ludzkiego truchła trysnęła mi prosto w twarz. Płynęła strumieniem w dół i zachlapała ciało.
– Grzeczna bestia. Grzeczna. – Pogłaskał mnie po głowie zachwycony pan. – Spisałeś się.
Machnął ręką w stronę kamery wiszącej w rogu. Kiwałem się na boki, dochodząc do siebie, wciąż ściskając w dłoni martwy organ. W weneckim lustrze dojrzałem swoje nędzne oblicze, gdy klęczałem nad tym, co pozostało z kobiety. Kilka dłuższych, ciemnych włosów zlepiało się na mokrym od krwi czole. Do tej pory błyszczące błękitem oczy wracały do normalności: ciemniały, stawały się puste i ludzkie. Pazury również chowały się pod zranioną skórę palców. Kilka dłuższych kłaków na dłoniach obsypało się, wyliniały wraz z malejącymi mięśniami. Jeszcze chwilę temu były nienaturalnie rozrośnięte, jakby ktoś napompował je powietrzem. Wrzasnąłem w stronę swojego odbicia, czując wstręt. Wstałem z jazgotem, który przez kolejne chwile wyrywał się z mojego gardła. Rzuciłem w lustro resztką serca, wypluwając ze wstrętem to, co miałem w ustach. Pozostawiło krwawy rozbryzg na gładkiej powierzchni. Za szklaną taflą kilka minut wcześniej widzowie mogli oglądać bestialską jatkę, jaką urządziłem swojej ofierze; dziwce, którą sprzedał mąż. Rzucił mi ją pod nogi jak jakiś ochłap, abym zajął się niewierną suką i pozbawił życia.
– Jasmine – szepnąłem. Znałem imię każdej wypatroszonej przeze mnie osoby, bez względu na płeć czy wiek.
– Lenart.
Pan zawołał mnie imieniem, gwizdnął donośnie i uderzył dłonią o spodnie, jakby przywoływał psa. Popatrzyłem na niego złowrogo. Trzasnął biczem o mokrą posadzkę, a kilka kropel krwi trysnęło i pobrudziło jego nieskazitelnie biały garnitur. Trafiły również na maskę zakrywającą twarz. Była bez konkretnego wyrazu czy nawet uśmiechu, jedynie z otworami na diabelskie oczy. Skrywał pod nią swoją latynoską twarz, szpetną bliznę pazurów jednej z bestii, którą zdążył ubić, nim stracił świadomość. Hodował takich jak ja, odmieńców, których traktował jak zwierzątka do zarabiania grubych pieniędzy. Dla niego nimi byliśmy, zwierzętami, krzyżówką człowieka ze wszczepionym zwierzęcym DNA; hybrydą, wyhodowaną od poczęcia w laboratorium na potrzeby wojska. Walczący o nasze prawa mówili „superludzie”, brzydzący się nas nazywali odmieńcami bez krzty litości. Według nich mieliśmy za zadanie unicestwiać ludzkość. Niestety, niektóre stwory, tak jak ja, wydostały się z klatek i wymknęły spod kontroli. Szukając jakiejkolwiek szansy na przeżycie, zgodziłem się być psem walczącym na rozkaz. Innego życia nie znałem. Instynkt – to on rządził mną i moim losem.
– Piękne show, Lenny. Klienci są zachwyceni, szczególnie gwałtem na suce. Co powiesz na powtórkę w niedługim czasie?
Przytaknąłem zdecydowanym skinieniem jak posłuszny goryl. Byłem jak zaprogramowany; działałem tak, jak nakazywała zwierzęca natura, zmuszając się do posłuszeństwa i wierności łapie, która mnie karmi.
Idąc tunelem po starych, przeciwatomowych bunkrach, wiedziałem, że pan już ma dla mnie gotową ofiarę. Przeciągnął magnetyczną kartę przez czytnik, zamek w metalowych drzwiach trzasnął, a skrzydło uchyliło się dzięki automatycznemu systemowi. Wskazał ręką przed siebie, zapraszając pewnym ruchem do środka. Światło jarzeniówki pod sufitem było zimne jak moje serce. Padało na biurko, kanapę przykrytą folią oraz pełen drogich alkoholi barek. To do tego konkretnego miejsca udałem się w pierwszej kolejności. Stąpając boso po betonowych płytkach, zostawiałem krwawą ścieżkę. Miałem to gdzieś. Złapałem za butelkę jacka danielsa i przechyliłem, wlewając w siebie część bursztynowego płynu. Polałem nim twarz oraz ciało, odkażając je, a następnie wtarłem we włosy i dopiłem resztę, nie zwracając uwagi na bałagan, jaki się przy tym tworzy. Pan, a raczej Jorge Ramirez, zaśmiał się, obserwując ten teatr. Mnie wcale nie było do śmiechu, bo po raz kolejny zabiłem w amoku. Stałem się potworem, którym być nigdy nie chciałem.
– Z czego się cieszysz? – zapytałem, odwracając się w jego stronę.
Zasiadł za biurko już bez maski, a sekundę potem zarzucił na blat białe, skórzane obuwie. Odpalił cygaro, wymownie buchnął dymem, gdy chwyciłem za kolejną butelkę. Padłem z nią na ofoliowany mebel, zatapiając się w niewygodnym materiale. Facet po czterdziestce, pomarszczony od nadmiaru alkoholu i wciąganej latami heroiny, posłał mi zadowolony uśmiech. Napiłem się, musiałem stłamsić ten metaliczny posmak w ustach. Chociaż to, co robię, nie było pierwszyzną, to od dawna nie czułem satysfakcji. Zabijanie na rozkaz zaczynało mnie nudzić. Tylko czy chciałem z tym skończyć? Zrezygnować z życia jako pies na rozkaz, skoro miałem z tego wszystko, czyli dziki seks i pieniądze? Raczej nie. Żyłem łatwo, bez obaw, że zostanę pojmany przez służby mundurowe.
– Wiesz, że jesteś moim najlepszym zawodnikiem? Od lat nie hodowałem tak dobrego zabójcy, a legendy o tobie przyciągają nowych klientów.
– I to jest powód twojego zadowolenia?
– Nie do końca. – Wyprostował się, odłożył cygaro na ciężkiej, kryształowej popielniczce i sięgnął ręką do szuflady. Wyjął z niej teczkę, którą następnie rzucił na blat, po czym przesunął po gładkiej powierzchni w moją stronę. – W nagrodę, za dobre sprawowanie. Dostałem jako zlecenie od jednego z klientów, ale pomyślałem, że się ucieszysz.
Upiłem kolejny łyk i zajrzałem do środka. Wyszczerzyłem zęby z zadowolenia. Cmoknąłem w palce jak wyrafinowany kucharz, widząc zarys postaci. Niewysoka, bladziutka kobieta, która chudziutką ręką pełną drobnych piegów podawała kawę jakiemuś klientowi i czarowała go uśmiechem. Mruknąłem, niczym zadowolony kociak, i już miałem wzwód na sam widok jej rumianych policzków oraz ciemnych kropeczek, które okraszały gładką skórę.
– Ostatnio masz same farbowane blondynki. Dla odmiany ruda, bo wiem, że takie uwielbiasz.
– Jak jej na imię?
Chciałem prędko poznać imię mojej kolejnej ofiary.
– Natalie. Jej matka pracowała w laboratorium, w którym stworzono pierwsze hybrydy, a ojciec był gliną. Odstrzelił kilku takich odmieńców jak ty. Liczę w jej przypadku na pełny pakiet.
– Już ja będę ją pakował w te słodkie usta, aż zrzyga się trzewiami – podsumowałem. Kolejny cierpki łyk whisky chlusnął do moich ust, ani na moment nie studząc zapędów względem rudzielca. – Rozerwę jej gardło i spiję co do kropli, aby mieć pewność, że zdechła.
– Twoja ofiara, twoja sprawa. Daję ci dwa tygodnie wolnego. Zregeneruj się, wypatrosz jakąś dziewicę...
– Mógłbym zaopiekować się jedną z twoich córek, bo cnotkami to one już dawno nie są.
– Wierz mi. – Roześmiał się głośno. – Rosalia wciąż powtarza, że liczy na takie zaliczenie jak na filmach, ale jakoś nie mam odwagi rzucać jej tobie na pewną śmierć. Chyba z każdą kobietą spałeś w życiu tylko raz, bo zwykle kończyły tak samo, z dziurą zamiast serca.
– Miejsce szmat jest w piekle – stwierdziłem, bez większego podniecenia. – Wypatroszyłbym każdą sukę na tym świecie, aby tylko nie urodziła takiego popaprańca jak ja.
– Lenny, zbyt mocno przejmujesz się swoją naturą. Jesteś młody, za kilka lat znudzi ci się nadziewanie suk na pal i spuszczanie się na ich truchła. Może wtedy pozwolę ci się ożenić z jedną z moich cór, bo jesteś idealnym kandydatem na mojego następcę.
– Po moim trupie, Jorge.
Gromki rechot wyrwał się z jego płuc. Zastąpił go kaszel buchający wraz z gęstym dymem cygara. Stary, popierdolony wyga. Przyjdzie taki czas, kiedy rozwalę mu łeb na blacie, a potem przerżnę córki. Ale cóż, póki to on jest moim panem, musiałem zachować te scenariusze jedynie dla siebie. Dzięki niemu byłem kimś; postrachem, cieniem, który bezszelestnie odbiera życie innym, nie tylko w bunkrze. Zabójstwami zajmowałem się na pełny etat, patrosząc na rozkaz nawet poza granicami kraju. Dawanie show, nagrywanie morderstw w grubych murach schronu przeciwatomowego było tylko dodatkowym zajęciem. Po opuszczeniu biura udałem się do swojej kwatery.
W pokoju przeglądałem wszystkie informacje, jakie zawierała w sobie teczka. Wcześniej wziąłem długą kąpiel, następnie dodatkowy prysznic, spłukujący resztki krwi tam, gdzie jej nie domyłem. Leżałem na dwuosobowym hotelowym łóżku i gryzłem czerwone jabłko. Przypominało jędrne serduszko Jasmine, tej samej szmaty, która wyśmiała moje pochodzenie. Nie była taka harda, gdy krztusiła się własnymi rzygami, po tym, jak wpychałem jej pięść w gardło. Z wyciągniętą ku górze ręką czytałem uważnie każdą pozostawioną przez Jorge informację. Chciałem poznać moją ofiarę, nim zapoluję, prześledzę każdy zgrabny krok, zaatakuję i zgwałcę na oczach widzów. A wszystko po to, by porwać i zabić przed zadowolonymi klientami Jorge Ramireza. Uwielbiałem rude, blade, strachliwe, kruche, po prostu inne, zupełnie jak ja. Natalie taka była; doskonała w każdym calu, oprószona piegami, z uśmiechem wartym każdego wysiłku, aby tylko zniewolić i pozbawić życia.
– Idealna – sapnąłem, głaszcząc jej zdjęcie.
Ucałowałem je jak fotografię z ukochaną, za którą tęskniłem. Sięgnąłem dłonią do kutasa, który już sterczał rozochocony. Pogłaskałem czubkiem tę bladą twarz i nawet nie wiem, kiedy trysnął ciepły strumień spermy. Zwierzęcy warkot wyrwał się z moich płuc, przez co zadrżało całe ciało. Byłem na nią gotowy, chociaż tego dnia przerżnąłem już jedną sukę. Zwierzęcego instynktu nie oszukasz, nie w moim wypadku. Pukanie do drzwi przerwało tę cudowną chwilę rozkoszy. Nie wstałem, nawet nie wytarłem tego, co przed chwilą opuściło moje ciało. Wciąż nagi chwyciłem za kartki, tasując je uważnie.
– Właź, Jorge.
Wyczułem jego zapach z daleka. Miałem w sobie silny gen wilka, potrafiłem rozpoznać ludzi po smrodzie, jaki roznoszą dookoła siebie. Tak samo na jego podstawie określić wiek, co jadł, a nawet jak dawno temu brał prysznic. Do tego moje ciało regenerowało się szybciej niż ludzkie tkanki dzięki DNA salamandry. Z ran zadanych przez jego bicz pozostały już jedynie czerwone pręgi, a za kilka godzin będę miał tylko blade blizny.
Jorge cuchnął jak zawsze kubańskim cygarem oraz drogą wodą kolońską. O innych, bardziej przyziemnych aspektach, jak smród potu na skórze, nie wspomnę. Nie był sam. Czułem cudowny, delikatny aromat kobiecych feromonów, około dwudziestoletnich, słodkie perfumy z dodatkiem piżma i nutą cytrusów. Rzuciłem okiem w przejście, zza którego wszedł najpierw on, wciąż w bieli, następnie rozochocona ciemnoskóra dziewczyna. Spojrzała zaskoczona, bezwstydnie zasłoniła nadymane usta i uraczyła mnie śmiechem.
– Nie mówiłeś nic, że będzie trójkąt – oznajmiła.
– Nie, rżnięcia z tą bestią byś nie przeżyła, laleczko. – Parsknął śmiechem w jej stronę i sunął ręką pod złotą, błyszczącą sukienką. – Ustaliłem nazwę miasta tej lali ze zdjęcia, ale dokładny adres musisz zdobyć na miejscu. Po plamie wnioskuję, że już zdążyłeś zachlapać jej podobiznę.
– Chętnie to ja zapaskudzę buźkę twojej towarzyszki.
– O, jaki słodki – mruknęła, nachylając się nieco w moją stronę.
– To bestia. Wyruchałby cię na sto sposobów, a potem zeżarł. Takiemu rzuca się tanie suki, nie tak zacne laleczki jak ty.
Warknąłem i wyszczerzyłem odstające kły. Jej głośny śmiech i to, jak czuła się lepsza, będąc człowiekiem, doprowadzało mnie do szału. Gdyby nie donośne przywołanie Jorge i gwizd jak do psa, zapewne rzuciłbym się na jej szyję i wyrwałbym krtań wraz z płucami. Spasowałem, bo Jorge odwrócił się na pięcie, życzył mi miłej nocy i wyszedł ze swoją wybranką. Na odchodne pokazałem im środkowy palec.
– „Milton, Pensylwania” – przeczytałem na głos, zapamiętując te informacje. Podpaliłem kartkę, z której buchnął płomień. Zdusiłem go, zaciskając dłoń w pięść. – Jutro po ciebie ruszam, lisiczko.