Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Transakcja wojny chocimskiej” to lektura szkolna. Ebook „Transakcja wojny chocimskiej” zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów liceum i technikum.
Transakcja wojny chocimskiej lub krócej: Wojna chocimska to wierszowany epos opowiadający o zwycięstwie Polski nad Turkami pod Chocimiem w 1621 roku.
Treść utworu została oparta o kroniki Jakuba Sobieskiego oraz inne manuskrypty. W dziele występują postaci historyczne (np. Karol Chodkiewicz, Stanisław Lubomirski), jednak autor wprowadza elementy fikcji literackiej, wplata również własne komentarze, dygresje, uzupełnia o mowy wodzów. Opisana historia opowiada o przygotowaniach do bitwy oraz o jej przebiegu (tj. w barokowej polszczyźnie pełnej łacińskich zapożyczeń: „transakcji”). Autor podkreśla wielkość narodu polskiego, który pomimo śmierci wodza podczas bitwy stawił czoła kilkukrotnie większemu wojsku najeźdźcy. Wyraża jednak krytykę wobec współczesnej mu Polski i chce obudzić w Polakach dawnego ducha.
Wacław Potocki to jeden z najważniejszych polskich autorów okresu baroku. Znany przede wszystkim jako autor Wojny chocimskiej oraz wierszy o charakterze patriotycznym i moralizatorskim.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 665
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6513-6
Polskę uważali Turcy od czasów Batorowych za hołdownika1, ale bardzo niesfornego. Bo i haracz-upominki nadchodziły do Stambułu niestale; i rościła ta Polska jakieś do hospodarstw2, mianowicie do mołdawskiego, prawa, zsadzając lub wysadzając, z wiedzą bojarów3 lub bez niej, hospodarów, wprowadzając tam np. samowolnie Mohiłów4, którzy nie mogli sobie rościć najmniejszego tytułu (oprócz poparcia polskiego) do tej godności. Co jednak najgorsza, jej Kozacy plądrowali bezkarnie brzegi morza tureckiego, zapędzali się do Małej Azji i w przedmieścia stambulskie. Prędzej czy później musiało więc przyjść do rozprawy orężnej, do poskromienia przemocą hardego hołdownika-buntownika. Przeszkadzało temu widoczne rozprzężenie potęgi wyłącznie wojskowej, jaką była Turcja, i szereg najniedołężniejszych sułtanów — opojów, żarłoków, idiotów. Skoro miejsce ich zajął dzielny, ambitny młokos, Osman5, wojna stała się nieunikniona, gdyż klęska cecorska6 uprzątnęła, wedle przekonania Turków, najlepsze siły polskie. Więc zaciął się Osman w uporze, aby samemu wyruszyć na wyprawę, która miała go postawić w rzędzie dawnych zdobywców, mianowicie obok Solimana II: jak ten Węgry, tak on miał wcielić Polskę do swego państwa; nakazał więc jak największe wysiłki i zebrawszy wojsko, wyruszył na czele jego 21 maja 1621 r. ze Stambułu. Wojsko było olbrzymie, dochodziło do liczby 300 tysięcy, ale tylko połowa jego była zdatna do boju, a wyborowe siły były wcale7 szczupłe, janczarów8 np. było tylko około 12 tysięcy; co najważniejsze, nie było żadnego wodza; młodziutki sułtan władał znakomicie bronią, był odważny (sam prowadził jeden szturm), nienawidził chrześcijan, ale nie miał doświadczenia żadnego, a obok niego nie było nikogo. Akcji tureckiej brakowało zupełnie celowości; tłumy sobie przeszkadzały nawzajem, a dowódcy z zazdrości paraliżowali siły. Mimo to, szczególniej z powodu katastrofy cecorskiej, obruszyło się na Polskę nadzwyczajne niebezpieczeństwo; groza imienia tureckiego była jeszcze niezachwiana i zarozumiały młodzik tuszył9 sobie, że samą tą grozą porazi hołdownika.
W Polsce brakło wszystkiego: gotowości wojennej (np. artylerii), pieniędzy, fortec; starano się poruszyć sąsiadów na pomoc, bez skutku; zaciągać wojsko w kraju i zagranicą; powołać pospolite ruszenie; zasoby powiększyć licznymi poborami. Czego nie dostawało10, zastąpił hart wodza i męstwo wojska, którego zebrano około 34 tysięcy, a do nich przybyło około 30 tysięcy Kozaków. Wojsku koronnemu brakło jednak hetmanów: wielki poległ, Żółkiewski; polny, Koniecpolski, był w niewoli — więc poszło wojsko koronne pod dowództwo hetmana litewskiego, Karola Chodkiewicza11; polny, Krzysztof Radziwiłł12, miał pilnować Inflant. Chodkiewicz, żołnierz wytrawny, który z najlepszej szkoły wyszedłszy, własnego geniuszu niepospolite złożył nieraz świadectwa, przedwcześnie z powodu niesposobnego zdrowia zestarzały, hartem woli i poczuciem obowiązku i honoru, syn wierny kraju i Kościoła, celował nad współczesnymi. Dodany mu do boku podczaszy koronny, Stanisław Lubomirski (późniejszy wojewoda krakowski, ojciec buntownika Jerzego) daleko poza nim kroczył i wiekiem, i zdolnościami, mimo wszelkiej własnej krewkości i dzielności; używał tytułu hetmana polnego. Z ramienia sejmu występowali przy nich komisarze, biorąc udział we wszystkich znaczniejszych sprawach; był między nimi Jakub Sobieski13 (ojciec króla Jana), przyszły dziejopis tej wojny. Kozakami dowodził niesforny Borodawka14, którego miejsce zajął wnet Jan Konaszewicz Sahajdaczny15, najdzielniejszy obrońca wszelkich dodatnich tradycji kozackich, na którego odwadze, doświadczeniu, wierności polegał dwór i hetman, a któremu ufali Kozacy najbardziej.
Wojna zataczała szerokie kręgi; pragnęli do niej wciągnąć Turcy również Moskwę, ale ta lizała się z ran i wymówiła się grzecznie. Oba hospodarstwa, mołdawskie i wołoskie (multańskie), zasilały wojskiem i prowiantem obóz turecki; wojewoda siedmiogrodzki, Betlen Gabor16, z swej strony podjudzał stale Turków do wojny polskiej, chcąc w ten sposób odciągnąć wszelkie posiłki, jakie by Zygmunt wysyłał cesarzowi Ferdynandowi17, bo z nim Betlen wojował. Udawał mimo to przyjaźń dla Polski, ale poprzedni hospodar mołdawski, Grek Gracjan18, przejął jego listy do Turków i przesłał do Warszawy; z Warszawy odesłano je Betlenowi, aby mu wytknąć zdradę; on natychmiast oskarżył Gracjana przed Portą i Porta nakazała Gracjanowi stawić się w Stambule; ten, zamiast jako manzul (odwołany z urzędu) szyję oddać pod stryczek, spróbował szczęścia w jawnym buncie, wciągnął Żółkiewskiego, ale zapłacił to własną śmiercią jeszcze przed katastrofą cecorską. Nowy hospodar, Grek Aleksander, za nie dosyć walną sprężystość w wykonywaniu tureckich wymagań został również niebawem złożony z urzędu, a miejsce jego zajął wróg Polaków, Tomsza19; hospodar wołoski, Raduł20, odegrał rolę pośrednika w późniejszych rokowaniach pokojowych. Powoli przeprawiało się wojsko tureckie przez Bałkany i Dunaj; dopiero 2 września stanęło na górach naprzeciw Chocima. Wojsko polskie gromadziło się równie opieszale; o planie pierwotnym, spotkania Turków nad Dunajem, niebawem nie było mowy, i dopiero około 20 sierpnia przeprawiło się całe przez Dniestr na ziemię mołdawską, pod Chocim, walcząc z góry z niedostatkiem żywności i amunicji. Mołdawię po Jassy21 wyniszczono, ale Tatarzy poprzecinali rychło połączenia z krajem i pustoszyli okropnie prowincje ruskie; pospolite ruszenie nie ukazywało się wcale. 1. września przeprawił się i królewicz Władysław przez Dniestr pod Chocim, i przybyli Kozacy, ledwie opędziwszy się Turkom i Tatarom (mirzy22 Kantymira23 i samego chana).
Samego przebiegu czterotygodniowych walk nie zamierzamy przedstawiać24. Dzielnie odpierano wszystkie ataki tureckie i przekonano Osmana, że o łatwym zwycięstwie, jakie sobie sam a pochlebcy jemu obiecywali, nie było i mowy, a niewczasy jesienne, słota i zimno morderczo doskwierały jego siłom. W ciągu tych tygodni zaszły walne zmiany: sterany, nie tak wiekiem, jak chorobą, Chodkiewicz umarł, ale duch jego przejmował i dalej dowódców i mimo coraz dokuczliwszych braków nie myślał nikt o ustąpieniu; liczono przecież na króla, który nareszcie w połowie października do Lwowa zjechał, i na pospolite ruszenie, które się, z przerażającą powolnością, przecież skupiać poczynało. U Turków zajął miejsce równie namiętnego, jak nieudolnego wezyra25 Husseina26, nowy wezyr, Dilawer27, gotowy do traktatów pokojowych przy byle jakim zachowaniu pozorów, to jest nieprzyznaniu się do jawnej klęski. Do takich traktatów była gotowość i po stronie polskiej, wobec wyczerpania zasobów, mianowicie prochów, wobec chorób srożących się w obozie (i królewicz przeleżał całą kampanię na febrę), wobec rozpaczliwej powolności króla i szlachty. Pośredniczył ajent28 wojewody wołoskiego, Wewelli; wymieniano listy, w końcu wyruszyło poselstwo polskie do obozu tureckiego i po krótkich rozprawach, gdy posłowie niczym się ustraszyć ani nakłonić nie dali, zawarto zawieszenie broni i zgodzono się na wstępne traktaty, które później osobne uroczyste poselstwo (księcia Zbaraskiego w r. 1622) na stałe przemienić miało. Traktaty stanu rzeczy nie zmieniały; co w nich o Kozakach i Tatarach wypisano, nie miało znaczenia. Osman zadowolił się tym, że twierdzę mołdawską, Chocim, Polacy Mołdawianom oddali i sułtanowi wyłączne prawo mianowania hospodarów przyznali; z tego tytułu wyprawił też w grudniu świetny, tryumfalny wjazd do Stambułu. Nierównie większy był tryumf Zygmunta, bo po raz pierwszy, przeciw wszelkim tradycjom tureckim, zawierał sułtan pokój na własnej ziemi. Przebieg kampanii dowiódł Osmanowi niesposobności armii własnej, szczególniej jej jądra, piechoty, janczarów; więc za dzielną poradą mądrego Dilawera zabrał się do wytworzenia nowej armii i zniesienia niewygodnych pretorianów, ale ci przewąchali jego zamiary, i Dilawer, i Osman przypłacili życiem, co dopiero w 200 lat później dało się przeprowadzić.
Zygmunt sarkał na traktaty, że nie czekano z nimi jego przybycia, ale sam tu zawinił najwięcej. Polska przypłaciła zwycięstwo chocimskie utratą Inflant, których ogołocony ze wszystkiego Radziwiłł przeciw Gustawowi Adolfowi obronić nie mógł. Pospolite ruszenie zawiodło zupełnie; po wojnie kokoszej z r. 1537 nastąpiła gęsia z r. 1621; opowiadała o niej spółczesna satyra (Niepospolite ruszenie abo gęsia wojna, 1621); potykało się ono, ale podle29 płota, a ruszało, ale gęsi, gumna i skrzynie. Sami żołnierze chocimscy gorzkiego doznali zawodu; wynędzniałych, chorych, głód, mrozy do reszty dobiły. Ale sława zwycięstwa chocimskiego, gdyż Turcy mimo olbrzymich przygotowań po raz pierwszy z niczym odeszli, rozeszła się po całym chrześcijaństwie i opromieniła wojsko, wodzów i królewicza, a napełniła dumą słuszną obrońców chrześcijaństwa. W pół wieku później miał Chocim nowym, walniejszym zasłynąć zwycięstwem.
Poezja współczesna uwieczniła natychmiast zwycięstwo oręża polskiego; nastąpiły szybko po sobie Jana Bojanowskiego Naumachia30 (!!) chocimska, 1622; Marcina Paszkowskiego Chorągiew sauromacka w Wołoszech, 1621 („dwu autorów przydłuższe zabawy tej marsowej sprawy wciąż przeczytawszy” napisał jej autor); Bartłomieja Zimorowica Pamiątka wojny tureckiej, 1623 i inne. Ale to były gazety wierszowane, nie dzieła sztuki. Pierwszy godniejszy nieco wojny pomnik poetycki wystawił dopiero Samuel Twardowski w epopei o Władysławie Czwartym (1648 r. ), „punkt drugi” (str. 51–142) sprawie chocimskiej poświęciwszy. Panegiryzmem zwichnął nieco jej opis, bo tak coraz Władysława wysuwał, jakby ten osobiście wpłynął na zwycięstwo, gdy wiemy, że wprawdzie jego obecność w obozie niejedną trudność (z Kozakami, z Litwą po śmierci Chodkiewiczowa) usunęła, jednakże zwlókł się z łóżka dopiero przy Te Deum31 końcowym. Dalej opisał on rzecz acz bardzo treściwie, ale zupełnie po kronikarsku, nabierając farb poetyckich na wykład całkiem prozaiczny. Nierównie piękniejszy pomnik zawdzięczamy pióru Wacława Potockiego.
Wojna chocimska Ignacego Krasickiego natomiast jest epopeją filigranową (jak i pomnik wilanowski Sobieskiego) i romansową, w stylu Woltera i Tassa, a z dziejami nie liczy się nigdy, bawiąc się w niemożliwe przybory epickie, obowiązujące jeszcze od Eneidy i Włochów; gładki język, miękkie wysłowienie, banalne wymysły, od hartu ludzi i czasów odbiegły nieskończenie. Żadnego związku nie ma również kronika Wacława Potockiego z Osmanem Jana Gundulicia32.
Wojnę pisał Potocki w r. 1670, przed upadkiem Kamieńca i haniebnymi układami buczackimi, które obowiązywały Polskę do haraczu tureckiego i do utraty Podola. Pisał ją wobec coraz groźniejszego niebezpieczeństwa od Turków, gdy się im Doroszeńko z Kozakami poddał, aby wnukom wystawić jako wzór męstwo dziadów, obudzić ich waleczność, wysławiając wielkie dzieło oswobodzenia chrześcijaństwa przez jego przedmurze, Polskę, od najpotężniejszego wroga, który wszystkie siły skupił dla jego ostatecznego zhołdowania. Dla nas jest po prostu niezrozmiałym, jak mógł poeta najbardziej patriotyczne i najaktualniejsze swe dzieło z góry do zależenia w „sepecie” (biurku) przeznaczać i ani na chwilę nie pomyśleć o jego ogłoszeniu, chociaż tego właśnie i czasy i ludzie koniecznie by wymagały, zagadkę rozwiążemy, pomnąc, że publiczność współczesna nie znosiła już wolnego słowa, że poeta nie mógł więc swobodnie rozprawiać, że krępowała go republikańska podejrzliwość, wietrząca wszędzie zamachy na stan szlachecki i jego złote przywileje, tj. na anarchię. Z obawy przed tą nieprzebłaganą cenzurą obywatelską wyrzekał się poeta wszelkiej myśli o druku, aby tern swobodniej rozprawić się z gnuśnością i nierządem współczesnym. I celu dosiągł. O Wojnie chocimskiej nikt się nigdy niczego nie dowiedział, oprócz tych kilku ludzi, szczególniej Lipskich i Pisarskich, którzy oryginał lub odpisy poematu odczytywali. Najcelniejsze dzieło epiki siedemnastowiecznej nikomu nie było znane do r. 1839; nawet J. A. Załuski, którego wiekopomnej zasłudze winniśmy ocalenie niemal całego, olbrzymiego spadku poetyckiego po Potockim, który wiedział o wszystkim, co kiedykolwiek po polsku napisano, nic o Wojnie nigdy nie słyszał. A przecież i oprócz Załuskiego znano i ceniono w XVIII wieku Potockiego, „wielkiego poetę”. Tak nazywał go wyraźnie np. Matuszewicz w swoich Pamiętnikach (III, 25), gdy satyrę Horacego poświęcał wnuczce — nie córce! — poety, Helenie Morsztynowej, wojewodzinie inflanckiej, najzacniejszej matronie polskiej.
Usłyszał o tym poemacie świat polski po raz pierwszy dopiero w r. 1839 w „Tygodniku Petersburskim” (nr. 22 i 24) od Samuela Nowoszyckiego, posiadacza rękopisu; rękopis przeszedł na własność hr. Józefa Borkowskiego, a ogłosił go drukiem Stanisław Przyłęcki p. t. Wojna chocimska, poemat bohaterski w X częściach przez Andrzeja Lipskiego, podwojewodzica sandomierskiego, podczaszego chełmskiego. Z rękopisu współczesnego wydał Stanisław Przyłęcki. We Lwowie 1850.
Rękopisowi Nowoszyckiego-Przyłęckiego brakło pierwszej karty, i z przedmowy, z poświęcenia dzieła J. Lipskiemu, wykombinowali Nowoszycki i Przyłęcki nazwisko mylne autora (Nowoszycki w „Athenaeum” Kraszewskiego, I 1841, wydał „ułamek” z Wirginii Potockiego, znaleziony przy owym rękopisie, niby „Hieronima Lipskiego z r. 1652”). Dopiero Karol Szajnocha w szkicu historycznym o Wacławie Potockim ustalił słusznie jego autorstwo. Po raz wtóry wydano go w „Bibljotece najcelniejszych autorów europejskich — Literatura polska” ,Warszawa 1880 (W. P., Wojna chocimska, poemat w 10 częściach i cztery inne tegoż utwory, ze wstępem A. Tyszyńskiego o poecie). Prawdziwy tytuł poematu poznajemy z jednej z kopii rękopiśmiennych (Ossol. nr. 1348); jest on bardzo obszerny, a zaczyna się (co potwierdzają aluzje w dedykacji) od słów: Transakcya Wojny chocimskiej itd., jak niżej na str. 1 naszego wydania
Jan Lipski, starosta czchowski, sądecki i perejasławski (1637–1683), dzielny żołnierz, zięć poety (drugą jego żoną była Zofia Potocka, r. 1669 — 1677; po jej śmierci ożenił się po raz trzeci, tym razem z Sapieżanką, wdową po Lubomirskim), otrzymał w darze od teścia ten poemat; nie dla niego go napisał, ale w nim umieszczał zaszczytne wzmianki o Lipskich i Pisarskich (pierwsza żona starosty była bowiem Pisarska z domu). Trybem nieodzownym zaczyna poeta od wiersza herbowego na jego Drużynę (odmianę Szreniawy własnej: rzeka w polu), przekabaconą na italską jakąś Druentia wedle mody ówczesnej; zepsuł wiersz nieskończonym wyliczaniem wszelakich sławnych rzek świata. Dalej szła obszerna przemowa prozą, zagajona i zakończona wierszami.
„Z wojną idę do ciebie, o mój Janie złoty”... — zaczyna ją poeta — „i niedługo rozmyślałem się, że tę pracowitem wyrobioną piórem moję lukubracyą ofiaruję W. Panu testamentem... tę sarmacką Bellonę, wieczny sławy naszego narodu pomnik, wierną odrysowaną pracą poświęcam”.
Po wycieczce, równie wówczas nieodzownej, przeciw zawiści, szczypiącej wszelakie obce dzieło, przechodzi poeta do wysławiania pisma, co jedyne nieśmiertelność ludziom poręcza; przeciwstawia dawnym, pogańskim czasom z ich bohaterami i cnotami naszą marną, acz chrześcijańską teraźniejszość, żałuje szczególniej, że właśnie Polsce brak pisarzów, którzy by świetne przodków czyny na chwałę narodową wiekopomną wystawiali, i takie wyliczając wszelakie (szczególniej Jana Zamojskiego), przechodzi do królów obcych, których zwykłym swym trybem silnie nicuje (nie oszczędzając i Batorego). Że się bez obcych śmiało obejść możemy, dowodzi właśnie chocimska wojna — tu wplata panegiryk na króla Michała i tu już tworzy ów anagram, Jam Lech (z Michael), co powtórzy w samym poemacie. „Transakcyi (sprawy) tedy wojny chocimskiej jedno przez lat ośmdziesiąt od śmierci Stefana, jakośmy zza morza przywieźli króla, pamięci godne dzieło do rąk ludzkich podaję”,bo „domowych z Kozaki i z Tatary hałasów wspominać szkoda, za szwedzkie się wstydzić potrzeba; Węgrowie (mowa o Rakoczym) i Moskwa trochę nas ozdobią, i to, kto uważy smoleńskie trzyletnie oblężenie, jako wiele okazji dzielnych czynów zgubiło, nie masz się z czego chlubić; nie masz dla Boga, bo na koniec upadliśmy i nie tylko Smoleńsk nazad, ale Kijów, Perejasław i inszych niemało powiatów z całym nam odebrali Zadnieprzem, za to, żeśmy palili księgi owe Twardowskiego o ich ekspedycjach napisane33” Nasarkawszy się na pobory, co kraj zubożyły, na Jana Kazimierza i stronnictwa za interregnum34, wysławia nowego króla, i po tym prozaicznym odstępie od rzeczy wraca do Lipskiego „z swoim prezentem”, wierszami wychwala przezacny dom Lipskich i wszystkich Srzeniawitów, dalej dziada, ojca, stryjów Lipskiego; dalej koleje jego własnego życia i dzielne spełnianie wszelkich obowiązków, i kończy życzeniami szczęścia, zaszczytów, nagrody za trudy i najdłuższego życia.
Ogromny wstęp ten przenosimy w naszym wydaniu na koniec poematu do Dodatku. Razi on nas dzisiaj niejednym: wiersze herbowe są niesmaczne; proza przedstawia cienką nitkę polską, na której nanizane olbrzymie cytacje, zdania i słowa łacińskie, trudno zrozumiałe dla dzisiejszego czytelnika: nawet w kilku przytoczeniach powyżej łacinę usuwaliśmy. Przedrukowujemy go jednakowoż, żeby nie rozrywać całości. Dawniejsi wydawcy zeszpecili haniebnie tekst prozaiczny; nie rozumieli go wcale i z mądrych a trafnych zdań, acz niemiłosiernie łaciną przytłoczonych, uczynili jakąś nieforemną masę; uwzględnienie dwóch niewyzyskanych dotąd rękopisów pozwoliło nam przywrócić dedykacji właściwe i zrozumiałe brzmienie.
Czyż poeta nie pomyślał i o innym wstępie, o innej redakcji jego? Bo sam a sobie słusznie twierdził, że nie był extemporaneus, tzn. nie zadowalał się, jak niemal wszyscy skrybenci XVII wieku, pierwszym rzutem, że pracę pociosywał stale. Posiadamy też rozmaite redakcje innych jego wierszy, np. jego Pogrom turecki pod Chocimem w r. 1673 (zwycięstwo Sobieskiego) istnieje w brzmieniu krótszym (w Wirydarzu Trembeckiego) i obszerniejszym i poprawniejszym (w rękopisie poznańskim, wydanym przez B. Erzepkiego); podwójnej redakcji uległ wstęp do Wirginii itd. Wiemy przecież, że Potocki władał i piękną prozą polską; znakomite jej próby daje rozpoczęty w r. 1669 zbiór p. t. Przypowieści i przysłowia. Nic jednak nie wiadomo dotąd o jakiejś nowej redakcji czy Wojny chocimskiej, czy samego do niej wstępu.
Wiemy więc od samego poety, że obruszyło go, iż Polacy o sobie i własnych sławnych dziełach mało co wiedzą, a jeszcze mniej piszą, gdy np. Francuzi „szczere fabuły i bajki, ludziom próżnującym dla zabawy, romansze35 wielkimi tomami piszą”. Wybrał oto z tej przeszłości właśnie to, co największy zaszczyt narodowi przyniosło, Chocim, i dzieła w dziesięciu „częściach” dokonał. Rozmiary tych części nierówne, najdłuższa (trzecia), liczy 1784 długich wierszy, najkrótsza (ósma) 694; podział jednak wcale odpowiedni. Zaczyna dzieło korną prośbą od Stwórcy o zmiłowanie nad chrześcijaństwem i własnym narodem, a kończy również prośbą o zachowanie pokoju i wolności, rządnej a silnej. Pierwsze dwie części — to przygrywka do Chocima; pierwsza opowiada o przyczynach zatargu, o zachłanności potęgi tureckiej, o Tatarach i Kozakach, o sprawach wołoskich, o Cecorze; druga wprowadza w przygotowania tureckie i polskie, uchwały sejmowe, wysyłanie poselstw o pomoc do krajów ościennych. Część trzecią zaczyna opisem wiosny i lata 1621 r., pochodu Lubomirskiego, przybycia Chodkiewicza i przeprawy przez Dniestr, wyczekiwania posiłków, szczególnie Kozaków i kończy ich tęsknie i trwożliwie upragnionym przybyciem. Czwarta zaczyna [się] opisem jesieni, poświęcona pierwszym wrześniowym szturmom tureckim; piąta i szósta dalsze opisują. Siódmą zajęła śmierć Karakasza, osadzenie nowego wezyra, Dilawera, i śmierć Chodkiewicza. W ósmej obok dalszych i równie bezskutecznych szturmów nawiązują się pierwsze układy, prowadzone coraz skuteczniej w dziewiątej, aż w dziesiątej pokoju dobito i wojska pole walk opuściły. Zwyczajem ówczesnym, stale np. przez Twardowskiego przestrzeganym, dopisywał Potocki na brzegach kart króciutką tylko treść każdego ustępu (»ustępem« sam nazywał tylko dygresje, tj. zboczenia od wątku głównego, i epizody); »argumenty« te w naszym wydaniu na tym samym miejscu zachowujemy.
Wyliczył je na karcie tytułowej sumiennie poeta. Uważał za swoje powołanie wierszopiskie, prozę łacińską „przysmaczać” rymami polskimi. Za głównego przewodnika obrał Jakuba Sobieskiego, wojewodzica lubelskiego, jednego z komisarzy sejmowych, dodanych wodzom do boku, który wypadki dzienne notował w „diaryuszu” (Dzienniku), a później je po łacinie opracował i wydał pt. Commentariorum belli Chocimensis libri tres, w Gdańsku 1646 r. Potocki śledzi Sobieskiego krok za krokiem — jego wiersz bywa nieraz tylko omówieniem owej prozy — ale korzystał i z innych źródeł, np. z łacińskiej kroniki biskupa Pawła Piaseckiego (jemu zawdzięcza opis wycieczki Osmanowej pod Kamieniec i Paniowce, o czym Sobieski zupełnie milczy, jak i inne źródła współczesne), dalej z obu epopei-kronik S. Twardowskiego, z Przeważnej Legacji (1638 r. i częściej), jak i z Władysława Czwartego (1649 r.): znał je tak dokładnie, że słowa Twardowskiego tkwiły mu w pamięci i że je powtarzał; jemu też chyba zawdzięcza używanie prócz w znaczeniu tylko. Obok tych czterech dzieł zasadniczych polegał i na podaniach rodzinnych, np. Pisarskich i Lipskich.
Natomiast zmyślał swobodniej wszelkie modlitwy i wota (śluby) Chodkiewicza i Lubomirskiego, i innych (Sobieskiego, Lipskiego, Pisarskiego), i Turków przemowy i rady, na polu bitwy i w namiocie, w dywanie i u sułtana, chociaż i do niektórych z tych mów znachodził36 w źródłach oparcie i szczegóły. Całkiem jego własnością są opisy przyrody, pór roku, zajęć dziennych; wycieczki przeciw współczesnym, niewieściuchom, piecuchom (domatorom), sobkom; przeciw pochlebcom i obmowcom (u dworów); o znikomości ludzkich przedsięwzięć. Na koniec liczne, nieraz szeroko opowiedziane anegdoty i aluzje (napomknienia) historyczne, przeważnie z świata starożytnego; tu zapuszcza się poeta w szczegóły dzisiejszemu czytelnikowi zupełnie obce, nieraz nadto dziwaczne.
Wylicza np. z powodu Srzeniawy-rzeki wszelkie i najobskurniejsze37 rzeki starożytne, np. „niechaj się Cybeliną Almon chełpi łaźnią” (w podrzymskim tym potoczku obmywali kapłani Cybeli jej posąg co roku), dalej Amphrysus, Lincestis itd., rzeczki w Tessalii itd., z mitologii znane; za to rzeki Arymaspus złotonośnej wcale nie było; on ją sam zmyślił, był tylko lud Arymaspów, co gryfom złoto wykradał. W przytaczaniu tych anegdot nieraz się Potocki myli, czy z własnej winy, pomieszawszy nazwy i rzeczy, czy z winy ogólnie powtarzanej bajędy. Jeden przykład: w księdze siódmej, w. 927–1018, o zgubnym pochlebców i obmowców wpływie na panujących, trzy anegdoty przytoczył, wszystkie mylne. Nie Thais wymogła na Aleksandrze, że spalił Persepolis (on pałac, nie miasto, i nie dla Taidy spalił); Kallistena, krewnego Arystotelesa, kazał Aleksander obwiesić, ale nie dlatego, że Kallistenes przeczył jego boskiemu pochodzeniu: przeciwnie, to właśnie Kallistenes tę bajkę zmyślił i szerzył i tym się szczycił — zarozumiały i niezręczny historiograf Aleksandra potknął się na czymś zupełnie innym. Arystypa wreszcie nie kazał ściąć Dionizjusz po obiedzie: dowcipnemu dworakowi, mistrzowi sztuki życia i odpowiedniej filozofii (hedonizmu, używania mądrego, filozofii cyrenajskiej, co Potocki z cyniczną pomieszał), wybaczał Dionizjusz chętnie i najdrażliwsze dowcipy; — umarł też Arystyp najprozaiczniej, zachorowawszy podczas powrotu do ojczyzny.
Za takimi to anegdotami upędzał się formalnie poeta i czyhał na sposobności albo sam je stwarzał, aby takie pouczające powiastki wtrącać. Zmyśla np., że nowy wezyr z nauczycielem Osmanowym opowiadają sobie stare dzieje, niby „dni pożycia swego” (musieliby dwieście lat żyć, gdyby to pamiętali), aby tylko wsadzić bajeczkę o „Tamburlanie”,obwożącym zwyciężonego Bajazeta w żelaznej klatce, o którą głowę sobie Bajazet rozbił, gdy żonę i córki na usługach nagie obaczył: „stąd prawo, co ich (Turków) carom broni ożenienia”; — wszystko najmylniej: bajkę o klatce itd. wymyślili Grecy; w istocie Tamerlan Bajazetowi wszelkie wyrządzał zaszczyty, acz go, szczególniej po nieudałej ucieczce podkopami ziemnymi, pilnie strzegł; owego zaś prawa nigdy nie było; zwyczaj bronił sułtanom tylko żenienia się z turkiniami (córkami wezyrów itp.); przeciw temu zwyczajowi właśnie Osman postępował.
Potocki znał na wylot całe Pismo św. i autorów klasycznych (łacińskich; po grecku wcale nie umiał), Liwiusza, Tacyta, Justyna, a z poetów, obok Eneidy i Georgik Wergiliuszowych, osobliwiej Przemiany i „Kalendarz” (Fasti) Owidiuszowe; czytając to, notatki robił i z nich później obficie korzystał; stąd to nagromadzenie wszelakich nazwisk mitologicznych i innych. Czytał równie uważnie historyków nowszych, Thuana i in., ale brakło mu tablic synchronistycznych, porównawczych, więc mylił się co do współczesności wypadków i osób fatalnie; np. Tamerlan (1400) i nasz Bolesław Wstydliwy (Pudyk, 1250) są mu współcześni, pomieszał więc napad Mongołów z XIII w. z późniejszym o półtora wieku. Albo taką popełnia myłkę: Sobieski powoływa u niego w r. 1621 bitwę pod Groningen, którą Szwedzi przegrali — po raz pierwszy powinęła się im wtedy noga w Niemczech — w r. 1634 dopiero, chociaż właśnie różnowiercy polscy dzieje wojny trzydziestoletniej a szczególniej Gustawa Adolfa bardzo pilnie śledzili (i Potocki przerobił wiersz Przypkowskiego na Gustawa Adolfa z łaciny na polskie i do straconego Kamieńca odniósł r. 1672). Dla konceptu z królem Michałem, mniemanym przyszłym oswobodzicielem Europy od Turków, naciąga Michała VIII Paleologa, jakoby po jego trupie Turcy do Europy wkroczyli; tymczasem Michał ów założył tylko ostatnią carogrodzką dynastię Paleologów (po zniesieniu cesarstwa łacińskiego), a Turcy dopiero w następnym wieku w Europie się usadowili na stałe. Więc z historycznością tych przykładów bywa nieraz bardzo krucho, jak i z pisownią nazwisk, dla rymu przekręcanych (np. Selin zamiast Selim, mylnie oprócz tego przezwany zięciem zamiast wnękiem — wnukiem Mahometa II; był on zięciem chana tatarskiego, ale synem Bajazeta II, którego z tronu złożył). Najzabawniej wypadł katalog narodów wschodnich, jakie niby Osman pod swoje buńczuki pozaciągał (ks. IV, w. 150 — 190); jest to straszna gmatwanina nazw mitologicznych, klasycznych i nowych wschodnich, gdzie tylko rym i ilość zgłosek rozstrzygały; dostały się do tego katalogu i narody celtyckie, np. Cadurci, z trackimi Bisalty; Cyrci, to Liwiuszowy ludek rozbójniczy w Persji, Cyrtii lub Cyrtaei; Chiny i Indie tu zastąpione wbrew wszelkiej historii; zaczyna zaś od obu słupów Herkulesowych, Kalpe i Abila (dzisiejszy Gibraltar i t. d. ). Wobec tej powodzi klasycznej ustępuje zupełnie świat biblijny, chociaż i on z Karmelem i in. poprzytaczany; Nabuchodonozor, Sisara, Antioch, Senacherib itd. przewijają się równo z Sesostrisem, Macedończykiem, Emiliuszami. Cokolwiek bądź, widoczne jest znaczne oczytanie poety, obfitość jego źródeł.
Wojna chocimska nie jest poematem; pozostaje kroniką wierszowaną; nie gardził jednak poeta wypróbowanymi środkami epickimi. Nie wprowadza nas wprawdzie in medias res, jak to powinien epik prawdziwy; zamiast zacząć od 2 września lub później nieco, poświęca pierwsze dwie księgi przesłankom wojny, chociaż to wszystko dałoby się wygodnie i później streścić. Ale jest inwokacja epicka, wezwanie Boga; są dalej próby kreślenia przyrody, niezłe opisy zmian pór rocznych i dziennych, dowodzące bystrego oka myśliwego i rolnika, co się zżył z przyrodą; mianowicie wschód dnia coraz inaczej, a zawsze ładnie opisany. Co jednak nierównie ważniejsze: poeta charakteryzuje ludzi, chociaż wyłącznie tylko przez ich mowy. Polacy, Kozacy, Turcy mówią językiem Potockiego, ale jednolity język nasiąka odmiennymi tonami wedle osoby mówiącej. Inaczej mówi gorączka Lubomirskiego; inaczej przezorność Sobieskiego, co nigdy wszystkiego na jedną kartę nie stawi; inaczej głęboka powaga Chodkiewicza, animusz rycerski młodego Lipskiego, natchnienie krzyżowca, starego Pisarskiego, dojrzałość rady Muftiego, zapalczywość niesforna chłopczyka Osmana; — tylko Kozaka nie utrafił Potocki: przemawia on do Osmana nie z chłopska-kozacka, lecz jak rycerz, i słusznie mu Osman zarzuca: „czy nie uczył ty u giaurów38 szkoły?” Z tym jednym wyjątkiem należy te pierwsze próby odmiany charakterystycznej wedle wieku, stanu, temperamentu uznać za bardzo udałe, chociaż Turcy nie używają własnego wschodniego stylu (którego Potocki wcale nie znał), polskim jedynie się posługują.
Starał się dalej Potocki zachować obiektywność epika, oddać i nieprzyjacielowi, na co zasłużył, i wyraźnie ten swój zamiar zapowiedział (ks. I. w. 429–433), chociaż niezupełnie dotrzymał; mianowicie w scenach z Osmanem obniżał się do zbyt płaskich i grubych rysów. Od kroniki suchej odbiegał wylewami gorącego uczucia; jego sarkania na nierząd dawny, na zbytki nowe, na niewojenność szlachty, jego docinki rodowi szwedzkiemu, jego panegiryki Michałowi (całkiem niezasłużone, jak to niebawem sam się przekonał), to wszystko ożywia skutecznie, przerywa jednostajne opowiadanie. Umie je i inaczej urozmaicić: opisami osób głównych, acz tylko ich zbroi i rumaków (o rysach twarzy itd. nie ma jeszcze mowy, jakby szlachta przedstawiała się masą zbiorową bez rysów indywidualnych); dalej ich mowami; opisami przyrody (głównie tylko atmosfery, oświetlenia); anegdotami historycznymi, wspomnieniami (najpiękniejsze w przemowie do Lipskiego str. 390, gdzie wylicza „domy szlacheckie” Śrzeniawitów od Podgórza do Śląska). Nawet opisy szturmów i bitew nie powtarzają się jednostajnie, jest pewne ich stopniowanie; tu jednak Potocki poniekąd zawodzi. Żaden bowiem batalista XVII w., ani Piotr Kochanowski, ani Samuel Twardowski, ani Wacław Potocki, osobiście nie walczyli nigdy, więc te ich opisy trącą raczej literaturą, schematem, niż prawdą-przeżyciem.
O kompozycji nie ma mowy; zastąpił ją układ chronologiczny, dzień za dniem — acz nie każdy wymieniony, uwaga na głównych skupiona; więc i o jakimś zawikłaniu akcji, intrygi, nie myślimy; jedność stworzyły wypadki same; główny ich bohater zstępuje przedwcześnie do grobu. Styl natomiast epicki, podniosły, uroczysty, godny przedmiotu; miejscami tylko rubaszność autorska i niewyrobiony smak oszpeciły zbyt płaskimi konceptami tok zresztą znakomity. Nie brak ulubionych kalamburów, gry słownej: więc Warna, klęską pamiętna, woła wara na Polaków; są anagramy, Michael — Jam Lech; są liczne aluzje herbowe. Mowy w stylu Liwiuszowym. Epika wyróżnia malowniczość stylu, osiągana głównie przymiotnikami, bez których rzadki rzeczownik; są obszerne porównania, znakomite przenośnie, głównie z życia i wrażeń myśliwego, rolnika, gospodarza. Nie dba jednakowoż o stale epitety; chyba Osman coraz „durny” (szalony, zarozumiały); powtarzają się porównania i opisy głównie dnia wschodzącego; dla dobitności powtarza nieraz anafora słowa lub całe części zdania.
Największą poematu ozdobą jest jego język. Przestarzałych form, słów, zwrotów w nim mało. Z form należy wymienić drugie i czwarte przypadki liczby pojedynczej żeńskiej: prace, baszę, pracą, płacą, zamiast pracy, baszy, pracę, płacę; drugie przypadki liczby mnogiej męskiej Tatar, suchar, janczar zamiast Tatarów itd.; bardzo liczne 6 przypadki na -y, zamiast -ami; przed wojski, pióry (piórami), z pułki, pęty itd.; 7 przypadki na -iech: w hetmaniech, raziech (razach); używa jeszcze liczby podwójnej: obie stronie (strony), siestrze, córce, strzelę (strzały). I to niemal wszystko już; Azyej zamiast Azji, o płacej itp. do wyjątków należą, jak i imiesłów bojący, bojąc (bez się, które Potocki często opuszcza, jak i końcówkę -je, np. sroże zamiast srożeje). Ociec (ojciec), wszytkie (wszystkie), barzo (ale bardziej), aże (aż), wżdy (przecież), to najpospolitsze okazy dawnego języka. Imiesłowu używa całkiem swobodnie, jak Francuzi, jak Pasek, najbardziej zaś St. Leszczyński i Litwa, np. który rano z Hussejnem, podskarbi trzecie miejsce wziąwszy, zaprasza itd.
Form i słów narzeczowych używa dla rymów, nieraz wcale sztucznych, nieraz dosyć pospolitych (powtarzanie np. czasownika złożonego i niełożonego: ukaże i każe rymują), więc kościół, gościoł (zamiast gościł wedle wymowy ludowej pewnych okolic); dla cynadry powie ladry, zamiast leiry (Leiter, drabina); zmieni dowolnie pisownię, aby rym dla oka pełny wypadł; w niniejszym wydaniu przywracamy formy poprawne tam, gdzie nas przekręcenia zbyt rażą, bez względu na rym; usuwamy więc takie formy jak gościoł, rościoł, dosić, na czesie (zam. na czasie), lepi, bardzi, gęści itp. (zam. lepiej, bardziej, gęściej), umyśnie, loźny, pioron, z grontu, sierci (dla rymu, gdzie indziej czytamy poprawnie: umyślnie, luźnym, piorun, grunt, sierść), ony, ty, obfity itp. (zam. onej, tej, obfitej), wreszcie gwarowe e przed ł, r (w słowach jak: siła, miły, omyłki, uprzedził, nawiedził, zostawił, Kazimirski, Birże, itp. ).
Potocki mistrz nad językiem nieporównany, bo owładnął jego bogactwem i z nadzwyczajną lekkością i zręcznością każdą przezwycięża trudność. Jak blady język Kochanowskiego wobec jędrności, barwności, wypukłości, niesłychanej obfitości, która język Potockiego nawet nad Twardowskiego wyniosła! Myśliwy, gospodarz, rolnik, szafuje skarbem domorosłym, najrzadszych użyje wyrazów dla pełnego wydania obrazu, myśli, porównania. Lecz słowniczek, dodawany do wydań dawniejszych, zawodzi; nie objaśnia wcale, czego dzisiejszy czytelnik już nie zrozumie. Np.: (wojsko) idzie na maciory; domyślamy się ze związku, że „wraca na leże”, ale to przenośnia od pszczół (pczołami je jeszcze Potocki zowie) i ula; maciora to ich matka, królowa. Albo: fortuna daje coś komu na wymiot; nazwa to stała małego daru, jaki ubogi wymiata (wyrzuca), aby wielki ułowić: i fortuna drobnostką usidli człowieka, aby go tym silniej porazić. W ks. I, w. 220: Prócz że tamecznych krajów ludzie są tworzydła znaczy: Oprócz tego, że (tak stale Potocki samo prócz że używa), są (Polacy) ludźmi tworzydła tamtejszych krajów (tworzywa, osnowy); — w słowniczku znajdzie czytelnik tylko: tworzydło, worek, w którym sery wyciskają! Gdzie znaczy u Potockiego, jak i u Kochanowskiego i in., także i gdy, ale o tym wydawcy nie wiedzą, itd.
Otóż na stronę językową zwrócono w niniejszym wydaniu baczną uwagę; objaśniano słowa, które na pozór objaśnienia nie wymagają, lecz w istocie dziś są niezrozumiałe, np. takie ustawnie sprawować — słowniczki milczą, że to znaczy: ustawicznie się usprawiedliwiać. Dla wygody czytelnika objaśnia się stale każde słowo w przypisku, nie w słowniczku; ile więc razy powtarza się imo, kobuz itd, tyle razy objaśnia się je u dołu, nie odsyła czytelnika do poprzedniego objaśnienia. Dotyczy to szczególnie słów obcych, tureckich i łacińskich, których aż nadto w poemacie, więc za każdym razem objaśnia się emiry (rozkazy), propozyt (zamiar) itd.
Co do słów obcych, używa poeta wiele tureckich (ale przeważnie tylko pospolitych), za przykładem Twardowskiego, dla oddania kolorytu wschodniego. Używa, jako Podgórzanin i właściciel wsi ruskich, słów i form ruskich (dla wiersza), np. sorom i i.; czeskie rzadkie, najczęstsze hustem, gęsto (pisze je mylnie i przez ch, chustem, bo jako Polak h i ch nie odróżnia). Francuskich nie ma jeszcze, prócz randewu i szarża (stopień wojskowy); więcej niemieckich, czasem dla żartu, czasem dla rymu, np. binder, pluder, kranki, szwanki, wincze, glance, cugi im. Nierównie więcej włoskich: dziardyn (ogród), foza (moda), galantomo (elegant), speza (wydatek), bando (ogłoszenie), spasso (zabawa), tyr (tiro, przytyk), awizy, splendeca i kontenteca, rewolta, seguito (orszak) itp.
Najwięcej łacińskich, szczególnie dla wszelkich pojęć umysłowych, dalej dla wyrazów prawnych — ale obfitego szeregu kauz, kwerel, obligów, errorów, komputów, wotów, pakt (2 przyp. liczby mnogiej!), lig, laudów, sensów, magistrów itd. itd. nie myślimy wyliczać. Gorzej, że autor nie pogardza łaciną i dla wyrazów konkretnych, że powie rugi zamiast zmarszczków, stywa zamiast kozicy, spuma zamiast piany (pomijam sag, kons, fluks, fast i i., objaśniane niżej). Co jednak najgorzej, dał się autor uwieść łacinie szkolnej i co do składni, i co do szyku słów, łacińskiego, wolnego, nie polskiego, naturalnego. Ten łaciński szyk słów sprawia największe trudności dzisiejszemu czytelnikowi, który winien sobie nieraz policzbować właściwe następstwo słów, np. (z Pogromu Tureckiego):
Piętą Achillesową i rękopisu i wydań dotychczasowych jest przecinkowanie. Potocki tylko o kropki dbał; jego dwukropek i średnik i i. nieraz tylko przestanek, cezurę wiersza oznacza; szafuje nadto hojnie znakiem zapytania. Wydawcy tekstu wcale nie rozumieli dokładniej i ich przecinkowanie stale myśli przeczy, — więc zupełnie je zarzuciłem i własne przeprowadziłem, wedle istotnej myśli, aby jej zrozumienie czytelnikowi umożliwić. Przy obfitości pomysłów i porównań, np. z pisma Starego Zakonu (por. modlitwę Lubomirskiego, ks. VIII, w. 57–70, porównanie z budową Świątyni, o którym panu podczaszemu się ani śniło), szafował Potocki co raz nawiasami, ale sam kładł je wyjątkowo na piśmie — w tym wydaniu stale je wyrażano. Potocki sam przerywa podobne wtręty, jeśli obszerniejsze, najprozaiczniejszymi zwrotami, np. więc do rzeczy, krótce rzekszy, ale wracam do miejsca (III, 1291), dokąd mnie pióro uniosło itp.
Obfitość przysłów i zwrotów przysłowiowych nawet Rejową przewyższa. Są takie, których ani Rysiński nic zapisał; inne znakomicie jego zbiór przysłów potwierdzają; niejeden zwrot stale się powtarza, np. zadąć sowę (zasępić się), odtoczyć od czopa (oddać za swoje), upijać się na co (przedwcześnie liczyć na coś), na szydłach siedzieć (o sytuacji drażliwej nadto), wpaść w ptaki (popłochu narobić, pomieszać szyki) itp.; nawet z klasycznego świata się odnajdą zwroty, np. Ulisses na Frygi (frant na głupich) itp. Nie wystrzega się Potocki powtarzania obojętnych słów (co ostateczna redakcja utworu usuwać by winna) w zbyt krótkich odstępach. Niejedno słowo powtarza w rozmaitym znaczeniu, np. rum (wykrzyknik: dalej, w drogę; rumowisko, gruzy; wolna droga, przestwór, przejście); rugi (zmarszczki, z łac. ruga; z niem. rugi sądowe; w końcu i gwar, szum) itp.
Budowa wiersza, ulubionego trzynastozgłoskowca rymowanego dwójkami, prawidłowa; myśl urywa się z wierszem, lecz, częściej niż u spółczesnych, przenosi się i do następnego; średniówka zawsze z końcem słowa przypada; dwugłoski eu, au słów obcych liczy poeta, wedle wiersza, bądź za jedne, bądź za dwie zgłoski: feud, kausa, Europa itp. są więc i dwu–, trzy– i czterozgłoskowe. Rym, znacznie obfitszy, pełniejszy, niż np. u Kochanowskiego (jego rymów gramatycznych, na końcówki -ować, -emu itp. nie ma już wcale), winien dla oka jawnie wystąpić, nie tylko dla słuchu, i z tego powodu poeta nieraz sam kawi (dziwy stroi), co innym wyrzucał; w niniejszym wydaniu przywrócono nieraz formę prawidłową z uszczerbkiem dla rymu; zresztą zatrzymano dawny język, ale kreskuje się ó (poeta zna tylko o), i pisze się i, y, gdzie wypada, zamiast ie, e przed m, nimi, nie niemi; którymi, nie któremi. Język i wiersz nie odbiegają więc znaczniej od współczesnych znakomitszych pisarzy, Twardowskiego czy Kochowskiego; na uznanie szczególne zasługuje, że złożonych przymiotników Potocki niemal wcale nie używa, jest tylko orzeł białopióry i gdy o słońcu mowa, złotobiodre, ogniogrzywe (jego konie), złotolite itp.
Dla Potockiego — najbardziej to słoneczny utwór muzy jego, niesłychanie obfitej; tylko sielanka Libusza, spółcześnie napisana, jeszcze większą tchnie swobodą, a nawet swywolą. Powstał bowiem poemat w najszczęśliwszej chwili życia: żaden cios nie ugodził jeszcze w błogie zacisze domowe, nic nie zamąciło ani nawet nie zagrażało szczęściu rodzinnemu, a myśl upragniona, ulubiona, że na koniec przestały „kwoki szwedzkie wodzić polskie kaczęta”: że Piast osiadł na tronie, a z nim wrócą Jagiełłowe czasy, opromieniała całe dzieło i chwile jego tworzenia. Optymizm poety jeszcze niewzruszony.
Dla nas — najbardziej to jednolity, najdoskonalszy więc utwór poety. Nazwaliśmy go kroniką, ale wystarczy rzut oka na kronikę Twardowskiego, aby ocenić wyższość Potockiego. Twardowski wciągał sumiennie każdy szczegół, niczym nie wiążący się ani z Władysławem, ani z Chocimem, a więc: pogrzeby cecorskich ofiar, zamach Piekarskiego, wesele Chodkiewicza itd.; Potocki wybierał, chociaż miał Twardowskiego przed oczyma, odrzucał wszystko zbędne. Twardowski nie ustrzegł się brzydkiego panegiryzmu wobec króla Władysława: ten, choć całą kampanię w łóżku przeleżał, jest niemal wszędzie obecny i czynny; Potocki prawdę ciął, a już najbardziej znienawidzonym Szwedom; nie przemilczał o dezercjach szlachty, o rzezi niewinnych Wołochów (i sarkał na zbyt łagodne jej ukaranie), o łupieskich zapędach Kozaków i ciurów. Twardowski pisze sucho, mimo grubo nałożonej szminki literackiej (począwszy od wzywania Muzy, gdy Potocki od Boga zaczyna, i od porównań i zwrotów szkolnych). Wykład Potockiego, przeciwnie, nabrzmiał uczuciami kornej wdzięczności i ufności w łaskę i opatrzność boską; dumy szlachetnej, radości nadmiernej, że należy do narodu, co takiego dzieła dokonał; zespolili się w nim gorący miłośnik ojczyzny i katolik szczery. Boć to nie tylko najbardziej patriotyczne, ale i najbardziej katolickie dzieło Potockiego39. Nie tylko uznaje na każdym kroku palec Boży, ale i przed świętymi (św. Wacławem) się korzy i przed Matką Boską i aniołami; co do św. Michała, zniża się nawet do płaskiego konceptu, godnego najlichszego ascetycznego pisarka (św. Michał zachował tryumf nad Turkiem dla swego „drużby”, tj. współimiennika, króla Michała!). Przeciwko duchowieństwu raz tylko zdobył się na uwagę uszczypliwa, na tyr, o jego nieofiarności dla ojczyzny, gdy inne jego dzieła w nierównie dotkliwsze tyry stale obfitują.
Wzniósł się Potocki w tym dziele najwyżej; w trzy lata później opisał drugi pogrom chocimski (1673 r.), ale jakże obniżył lot z r. 1671. Szpecą go teraz płaskie koncepty; szydzi z tych Turków, co się w 1673 r. nierównie lepiej bili niż w r. 1621; z ich Huseina robi Gąsiora (wedle ruskiej husi), a z Kaplanbaszy Kapłona, i rozwodzi się szeroko nad nieprzyzwoitą „gadką” Kochanowskiego o „dziale” przyrodzonym! W roku 1621 miał przecież również Husseina przed oczyma, ale o gąsiorze itp. ani pomyślał. Pogrom 1673 r. — to zwykła gazeta („nadzwyczajny dodatek”), wierszowana; Wojna, to dzieło sztuki i natchnienia patriotycznego.
To nim owładło — więc, że sam Polak, zazdrości poniekąd Litwie, iż Chodkiewicza wydała, i kosztem Chodkiewicza podwyższa nieco Lubomirskiego, tegoż monomachię nawet wykomponował; między Kozakami sławi Sahajdacznego głównie dla wierności niewzruszonej; wprowadzając jego osobę, poświęca jej więcej wierszów niż wodzom polskim; obok Lipskich i Pisarskich sławi Arciszewskich, eksarian arianów, i różnowierców Anglików (dla Jakuba króla i dla ich floty, zwycięskiej nad hiszpańską) chlubnie wysławia. Zygmunta wyszydza coraz dotkliwiej: na początku prawi jeszcze o nim jako o wielkim, bo o królu polskim, ale czym dalej, tym sroższe docinki; przedrwiwa też wóz panegiryków, naładowany dla Władysława za granicą. Natchnienie patriotyczne wybucha jednak także inaczej: w skargach na opieszałość, próżnowanie, marnotrawstwo, zbytki, zniewieściałość, brak miłości ojczyzny, sobkostwo współczesnych. Epik ustąpił satyrykowi; dydaktyczna, moralizatorska żyłka nabrzmiewa; poeta, obruszony miernotą i niskością otoczenia, żółci domieszał do swych lazurów; ogarnia go pesymizm na widok nędznych potomków sławnych dziadów i pradziadów; dlatego wystawia im to zwierciadło, aby się w niem przejrzeli. Nowa to podnieta i pobudka do żywego, uczuciowego tworzenia. I powstało w końcu dzieło, z obfitego piśmiennictwa siedemnastowiecznego dziś nam najbardziej w swej całości dostępne, zrozumiałe, bliskie.
Aby je słusznie ocenić, należy je zestawić z najcelniejszymi poematami słowiańskimi, Gundulicia, Twardowskiego, Kochowskiego (innych nie ma, bo Czechy już, a Ruś jeszcze milczą) Żaden z nich nie ma tego rozmachu epickiego; śmiało gardzi Potocki ich podpórkami sztucznymi, ich machiną epicką. Twardowski zaczyna: „Muzo, ty to wypowiesz ducha w się natchnąwszy I kaduków (!) Febowych” itd., ale o natchnieniu nie ma dalej i śladu; Gundulić i Kochowski poruszają siły nadprzyrodzone, piekielne, o czym u Potockiego głucho; racjonalista eksarianin gardzi nawet wróżbami nieszczęścia, jakich mu Twardowski obficie dostarczał. Ten nie opuści niczego; z całego „punktu” o chocimskiej mniejsza połowa (str. 51–93) zawarła to, z czym się Potocki w pierwszej „części” uporał, a miał przecież Twardowskiego przed oczyma ciągle (od niego przejął i wotum Lubomirskiego o świątyni itd.). Żółkiewskich i Chodkiewiczów nie znał wiek XVI ani XVIII; rycerski duch, obcy ziemiańskim tym wiekom, ożywiał wiek XVII, ożywia, przenika poemat Potockiego: ten duch, gorące uczucia patriotyczne i chrześcijańskie (odnoszące powodzenia i klęski do woli opatrzności, wzywanej kornie a ufnie), język przepyszny, stworzyły najpiękniejszy, najtrwalszy pomnik chluby narodowej, Chocima.
Wiek XVI próżno marzył i tęsknił o epopei, szczycie poezji, o polskim Maronie40; brakło mu tchu do tego, bo znał tylko walki parlamentarne i walkę o swobodę sumienia; szczęk oręża w nim zagłuchł. Ożył w siedmnastym i rozwinęła się bujnie poezja epicka, a szczytem jej pozostanie Wojna chocimska, i dla przedmiotu, słusznie przez poetę wybranego, i dla stylu, godnego tej treści wyraziciela.
O życiu i twórczości poety por. Wstęp do drugiego wydania Wyboru poezyj jego, w Bibliotece Narodowej nr. 19.
Gdy malutki kraik dalmacki Osmana Gunduliciowego (również dopiero w wieku XIX drukowanego) w trzydziestu kilku odpisach (jeden u Zamoyskich, z biblioteki Stanisława Augusta) przechował, olbrzymia Polska szlachecka tylko trzema czy czterema odpisami Wojny się zadowoliła.
Przy opracowaniu niniejszego wydania krytycznego rozporządzaliśmy trzema rękopisami. Najstarszy, rękopis Ossolineum nr. 1822, przyjęliśmy za podstawę. Jest on ponad wszelką wątpliwość autografem Potockiego. Stwierdzamy to, porównywając pismo z szeregiem własnoręcznych podpisów poety, zachowanych w krakowskim Archiwum grodzkim i ziemskim. Ale gdyby nawet brakło tego dowodu zewnętrznego, cechy wewnętrzne rękopisu wystarczyłyby dla przekonania, że wyszedł z pod pióra samego autora; tak mianowicie jest staranny i poprawny, tak konsekwentnie zachowuje te same charakterystyczne właściwości form, ortografii, interpunkcji, jak by tego żaden kopista zachować w tak ogromnym skrypcie nie potrafił. Jeżeli przedruk Przyłęckiego, na tymże rękopisie oparty, zawierał rozliczne błędy i niekonsekwencje, oraz wiele zbyt jak na Potockiego zmodernizowanych form, skąd nasuwać się musiało przekonanie, iż rękopis nie wyszedł spod pióra samego poety, trzeba to położyć jedynie na karb niedostatecznej staranności przedruku (na którym znów oparło się wydanie warszawskie). Autograf zawiera tu i ówdzie uzupełnienia i dodatki grup wierszy, pisane tą samą ręką, ale w późniejszym czasie, które w innych znanych rękopisach są normalnie w tekst wcielone, pod każdym też względem (form językowych, poprawności brzmienia, ortografii itp.) góruje nad innymi rękopisami Wojny. Niestety brak w autografie jedenastu pierwszych kart dedykacji wraz z kartą tytułową, tudzież karty 197/8.
Z kopii najstarszy jest rękopis biblioteki młynowskiej Chodkiewiczów, dziś złożony w Muzeum Narodowym w Krakowie, pisany ręką pierwszej połowy XVIII wieku. Posiada on całą dedykację. Niestety tak bardzo zbutwiał, że korzystać można zaledwie z pierwszych sześciu pieśni; reszta rozpadłaby się, gdyby odwracać karty. Na podstawie studium dostępnej części przypuścić można, że rękopis ten pochodzi od innego tekstu niż wyżej opisany autograf, w dedykacji np. brak kilku wierszy, które w tamtym zostały później na marginesie dopisane, a ma natomiast wiele odmian w wyrazach i formach, na ogół jednak, wyjąwszy kilka drobnych miejsc, nie lepszych od tamtego.
Obydwa te rękopisy nabył w r. 1838 adwokat Samuel Nowoszycki równocześnie od krzemienieckiego Żyda antykwarza, który je wynalazł gdzieś na Podolu; drugi, jako pełniejszy, ofiarował Chodkiewiczom, pierwszy odstąpił hr. Borkowskiemu we Lwowie, gdzie posłużył Przyłęckiemu za podstawę do pierwszej edycji drukowanej. Przyłęcki jednakowoż wiele form nieuważnie zmodernizował, bardzo wiele miejsc mylnie odczytał, które to błędy w niniejszym wydaniu poprawiamy. Jest ich zbyt wiele, aby je szczegółowo wymieniać. Rękopis Chodkiewiczowski przydał się tu i ówdzie jedynie dla upewnienia się co do brzmienia niektórych zwrotów, oraz do poprawienia niektórych miejsc w dedykacji.
Niewiele usługi, gdy chodzi o sam poemat, oddaje rękopis trzeci, z Ossolineum nr. 1348; jest to kopia ręką drugiej połowy XVIII w. (właścicielem jej był w r. 1776 Michał Jordan), pochodząca nie od tekstu Chodkiewiczowskiego, gdyż ma w dedykacji dwa wiersze więcej niż tamten; ale niewątpliwie przepisana z pierwszego rękopisu, z autografu, którego jednakże język często modernizuje i psuje, wiersze opuszcza lub przestawia. Natomiast ten właśnie rękopis przekazuje nam i kartę tytułową, i całą dedykację (znać, że odpisany został jeszcze, zanim jego oryginał uległ zdefektowaniu), dzięki czemu możemy w niniejszym wydaniu nadać dedykacji treść zrozumiałą, oczyścić ją z ogromu błędów dotychczasowych wydań; pozwala wreszcie zastąpić brak jednej karty w autografie dla ustępu pieśni X w. 666–762.
J. I. Kraszewski oglądał rękopis Wojny znajdujący się ok. r. 1880 w Cekowie w kaliskiem w posiadaniu zbieracza Celińskiego; nie powiodło nam się wykryć dzisiejszych losów tegoż rękopisu, którego Celiński miał się jeszcze za życia pozbyć. Kraszewski, porównawszy jego wstęp z ogłoszonym przez Przyłęckiego, stwierdził, że znajdowało się w nim więcej o 10 wierszy w poemacie na klejnot Lipskich; za to brakowało całej dedykacji prozą i wierszem. (Por. „Przegląd bibljograficzno-archeologiczny”, t I., Warszawa 1881, str. 31–34)
Całą literaturę o Potockim i o Wojnie wyliczył starannie dr. L. Bernacki w Historji literatury polskiej R. Piłata, III (Lwów 1911), str. 142–146; odtąd nic nie przybyło ważniejszego; wydania wymieniliśmy we Wstępie, str. XII.
Gdzie Osman cesarz turecki wszytkie państw swoich z Afryki, z Azji i z Europy na Polaki zgromadziwszy siły, za łaską Najwyższego Pana, roztropnością czułych opatrznych wodzów a dzielnością rycerstwa polskiego, spadł z imprezy42 swojej i straciwszy sto tysięcy ludzi, część w polu, część do naszych szturmując, część własnych broniąc obozów: starego z Koroną polską potwierdziwszy przymierza, inglorius43 wrócił do Konstantynopola roku zbawiennego 1621 i stanąwszy pod Chocimem dnia trzeciego Septemb., odszedł dnia dziesiątego Octob.
Z różnych jako manuskryptów i diaryuszów44, tak z relacyj ludzi starych, którzy tam byli praesentes, zebrana, ale osobliwie z tradycyi Jw. Jm. Pana Jakóba Sobieskiego, od stanu rycerskiego w tej ekspedycyi komisarza a potym kasztelana krakowskiego, z łacińskiego na polskie dostatecznie dla nieśmiertelnej narodu polskiego sławy wierszem przetłomaczona.
Roku pańskiego 1670 dnia Decembra ostatniego.