Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bianka spełnia się zawodowo i jest w szczęśliwym związku z Grzegorzem. Para zamierza się wkrótce pobrać. Przygotowania do ślubu stopniowo jednak ujawniają kolejne rysy na ich, wydawałoby się nieskazitelnym, związku. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy do Polski przyjeżdża Mikołaj, przyjaciel Grzegorza. Jego pasją są wilki, sam ma wiele wspólnego z tymi tajemniczymi zwierzętami. Kiedy Bianka spotyka go na lotnisku, oboje jeszcze nie wiedzą, że ich życie na zawsze się zmieni. Rozpoczyna się gra pozorów, która wkrótce doprowadza do tragedii Tropem miłości to powieść o zakazanym uczuciu silniejszym niż lojalność i moralność, o cierpieniu i wybaczaniu, o bolesnej przeszłości, której nie da się zapomnieć, a także o wilkach. Jaką wartość ma miłość zrodzona z cudzego nieszczęścia? Czy rzeczywiście wiemy wszystko o tych, których kochamy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie postacie, sytuacje i wydarzenia występujące w powieści są fikcyjne, a ewentualna zbieżność nazwisk jest przypadkowa.
Wandzie Krakowiak, za nieustanne czytelnicze wsparcie i wilczą wręcz odwagę.
Wilk nie jest w pełni wilkiem bez rodziny.
Anna Maziuk, Instynkt. O wilkach w polskich lasach
Bo jeśli ludzie są w czymś dobrzy,
to w przypisywaniu dzikim zwierzętom
swoich własnych cech.
Lars Berge, Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo
CZĘŚĆ I
SAMOTNOŚĆ
Myślę, że aby przeżyć, trzeba znaleźć w sobie coś, co się lubi. Niektórzy powiedzą, że życie samotne to aspołeczność i egoizm. Ale człowiek jest wtedy niezależny i nie pociąga za sobą w otchłań innych, jeśli tam zmierza. Wielu ludzi boi się samotności. Ale mnie pomogła stać się wolnym, silnym i nietykalnym.
Jo Nesbø, Wybawiciel
Rozdział 1
Wtedy, 1991 rok
Trzymał się do momentu, w którym do kościoła weszło czterech mężczyzn ubranych identycznie. Organista zaintonował pieśń Przybądźcie z nieba, a pracownicy zakładu pogrzebowego podnieśli trumnę i ruszyli powoli w stronę wyjścia.
Anielski orszak niech twą duszę przyjmie
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi
Aż przed oblicze Boga Najwyższego
Mikołaj usłyszał, jak ktoś stojący blisko niego zaczął gwałtownie szlochać. Spojrzał w bok i nagle dotarło do niego, że to on płacze. Zupełnie nie potrafił zapanować nad potokiem łez, które wypłynęły z jego oczu. Tłumione przez dłuższy czas emocje teraz zaatakowały ze zdwojoną siłą. Chłopiec spuścił głowę, zawstydzony swoją słabością, i zaczął gorączkowo przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu chusteczki.
– Proszę, kochanie. Nie wstydź się, masz prawo płakać – usłyszał nagle nad sobą kojący głos, tak podobny do głosu mamy.
Ciocia Wanda podała Mikołajowi czystą chusteczkę i uśmiechnęła się do niego krzepiąco. Zauważył, że siostra matki również miała zapuchnięte oczy, pod którymi rozmazał się tusz do rzęs.
– Nie bój się, wszystko będzie dobrze – dodała, ale chłopiec pokręcił głową.
W tej samej chwili obok niego wyrósł ojciec. Jego prawa ręka, unieruchomiona w gipsie, spoczywała na temblaku. Na dłoni u lewej miał liczne zadrapania, podobnie na twarzy. Spojrzał ponuro na syna i skinieniem przywołał go do siebie.
– Chodź – mruknął, ruszając w stronę wyjścia z kościoła.
Mikołaj obejrzał się na ciocię Wandę, która szła za nimi razem z mężem i dwiema córkami. Kobieta uśmiechnęła się smutno do siostrzeńca, ale kiedy przeniosła wzrok na jego ojca, jej spojrzenie natychmiast spochmurniało.
– Mikołaj – warknął Tomasz, zerkając karcąco na syna. – Patrz przed siebie.
Chłopiec wyprostował się odruchowo i utkwił wzrok w tłumie, który wylewał się powoli ze świątyni. Żałobnicy nadal śpiewali o anielskim orszaku, który przyjął duszę jego mamy, ale Mikołaj nie rozumiał do końca słów tej pieśni pogrzebowej. Właściwie to nie rozumiał niczego z rzeczy, które działy się od kilku dni. Jeszcze tydzień temu mama pomagała mu nauczyć się wiersza na pamięć, a dziś niosło ją w trumnie czterech obcych facetów w czarnych garniturach. Mikołaj miał już dziewięć lat, ale pojęcia: „nie żyje”, „zginęła”, „osierociła” brzmiały dla niego przerażająco. Słyszał je nieustannie i wiedział, że dotyczą jego mamy, a jednak starał się ze wszystkich sił nie dopuszczać ich do swojej świadomości.
Kilka dni wcześniej rodzice zawieźli go do babci Teodory. Wybierali się na wesele jakiejś kuzynki ze strony ojca, która mieszkała w innym mieście. Uznali, że dla Mikołaja taka podróż będzie męcząca, poza tym udało mu się podsłuchać, jak tata mówił, że marzy o tym, żeby wreszcie pojechali gdzieś sami, tylko we dwoje. Mama oponowała, ale kiedy ojciec wyszeptał jej coś do ucha, uśmiechając się przy tym szelmowsko, zmieniła zdanie. Stanęło na tym, że Mikołaj spędzi weekend u babci.
– Zobaczysz, Miki, będzie fajnie. – Starsza kobieta przygarnęła go do siebie, widząc, że chłopiec jest bliski płaczu. – Mama i tata jadą tylko na dwa dni, w poniedziałek będziecie już wszyscy razem w domu.
Mikołaj popatrzył z żalem na rodziców. Mama wpatrywała się w niego z poczuciem winy, za to tata zrobił groźną minę i ostentacyjnie postukał palcem w zegarek.
– Alina, musimy jechać, inaczej spóźnimy się na ślub Kryśki – mruknął. – Mikołaj, przestań się mazgaić. Masz już dziewięć lat i nie jesteś dzidziusiem – skarcił syna.
– Tomek... – Mama jak zawsze stanęła w obronie chłopca.
Widział, że jest jej przykro, że muszą go zostawić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Mikołaj źle znosi rozłąkę z nimi. Nie miał rodzeństwa, dlatego przyzwyczaił się, że wszędzie towarzyszy mu mama albo tata. Rzadko godził się na nocowanie u matki Aliny. Rodzice Tomasza już nie żyli, podobnie jak dziadek Gustaw, mąż babci Teodory. Jedyna siostra mamy mieszkała w Kanadzie. Mikołaj nie wiedział, gdzie to jest, ale wyobrażał sobie, że to bardzo, bardzo daleko. Tata miał wprawdzie dwóch braci, ale od dawna nie utrzymywał z nimi kontaktu. Podobno pokłócili się o pieniądze po rodzicach Tomasza.
– Jedziemy – zakomenderował starszy Tarnowski. – Przestań go tak niańczyć, bo wyrośnie z niego totalne zero. – Spojrzał ze złością na żonę, a potem przeniósł wzrok na syna. – Mikołaj, bądź grzeczny. Za dwa dni po ciebie przyjedziemy.
– Synku, kocham cię. – Mama pocałowała go w czoło i pogładziła po twarzy. Kiedy Tomasz chrząknął znacząco, przewróciła oczami i odsunęła się od syna. – W porządku, jedźmy.
To był ostatni raz, kiedy Mikołaj widział mamę. Tak ją zapamiętał. Piękną i pachnącą mieszanką kwiatowych perfum, mówiącą, że go kocha, i głaszczącą go czule po policzku. To, co wydarzyło się później, wolałby wymazać z pamięci, udawać, że jest zbyt mały i nie rozumie, że bezpowrotnie stracił matkę.
W niedzielę rano ktoś zadzwonił do babci. Mikołaj jadł akurat w kuchni naleśniki z dżemem, gdy usłyszał, jak starsza kobieta podreptała do przedpokoju, podniosła słuchawkę i powiedziała „halo?”. Chwilę milczała, a potem zaczęła krzyczeć. Mikołaj ze strachu upuścił naleśnika, który plasnął na podłogę, brudząc ją malinową breją. Chłopiec jeszcze nigdy nie słyszał, by babcia Teodora tak wrzeszczała. Wybiegł z kuchni i zamarł. Starsza pani nadal trzymała słuchawkę w ręku. Widząc przerażonego wnuczka, umilkła, po czym zasłoniła usta dłonią, jakby bała się, że krzyk okaże się silniejszy i znowu wydobędzie się z jej gardła.
– Babciu, co się stało? – zapytał Mikołaj.
Teodora pokręciła głową, po czym opuściła drżącą dłoń, odetchnęła kilka razy i ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha.
– Jestem – odezwała się głucho.
Słuchała tego, co ktoś mówił do niej przez telefon, a po twarzy spływały jej łzy. Co chwilę zerkała na wnuczka, jakby w obawie, że usłyszy coś, czego nie powinien. W końcu odłożyła słuchawkę na widełki i popatrzyła na Mikołaja.
– Chodź, kochanie, muszę ci coś powiedzieć. Wydarzyła się okropna rzecz. Twoi rodzice...
Mikołaj słuchał tego, co mówiła do niego babcia Teodora, ale nie rozumiał ani słowa, zupełnie jakby wyrażała się w obcym języku. Pragnął, by przestała poruszać ustami, by pozwoliła mu pójść się pobawić, by mama i tata już po niego przyjechali. Patrzył na łzy starszej kobiety i uparcie udawał, że nie ma pojęcia, dlaczego babcia szlocha. Wypierał z umysłu kolejne zdania, które artykułowała, aż w końcu nie wytrzymał. Zatkał sobie uszy i zaczął głośno śpiewać piosenkę, którą zawsze rozpoczynały się Smerfy.
Teodora cofnęła się i popatrzyła na wnuka z przestrachem. Mikołaj zacisnął powieki i dalej fałszował o Gargamelu i świecie smerfów. Mimo że bardzo się starał, nie potrafił wyrzucić z głowy tych okrutnych wyrazów. Wypadek. Ranni. Lekarze walczą. Nie mieli szans. Czekamy na wieści ze szpitala.
– Mikołaj! – Babcia siłą opuściła jego ręce, po czym mocno przytuliła do siebie wnuczka. – Musimy być teraz bardzo dzielni. Mama i tata na pewno do nas wrócą, zobaczysz. Chodź, pomodlimy się za nich. – Matka Aliny wytarła łzy i wskazała Mikołajowi obraz Matki Boskiej Częstochowskiej wiszący na ścianie. – Ona zna ten ból, z pewnością nas wysłucha.
Mikołaj ruszył niepewnie za babcią, a kiedy ta sięgnęła po różaniec i uklęknęła przed wizerunkiem Czarnej Madonny z Dzieciątkiem, także osunął się na kolana.
– Wierzę w Boga Ojca... – zaczęła głośno Teodora, ale po chwili jej głos przeszedł w szept.
Mikołaj patrzył na babcię, która niemal bezgłośnie wymawiała tajemnicze dla niego słowa, przesuwając przy tym paciorki różańca zaciśniętego w dłoniach. Za dwa miesiące miał przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej, znał więc kilka modlitw i pieśni, jednak teraz nie potrafił przypomnieć sobie ani jednej. Przeniósł wzrok na Matkę Boską, która pozostawała nieczuła na słowa Teodory. Jezusek, którego trzymała w objęciach, także nie wyglądał na przejętego nieszczęściem starszej kobiety.
Mikołaj wstał gwałtownie i pobiegł do pokoju gościnnego, gdzie nocował podczas pobytu u babci. Usiadł w kucki na fotelu i zasłonił twarz dłońmi. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Chciało mu się płakać, a jednocześnie był wściekły. Targały nim niepokój i strach, a on nie potrafił nad nimi zapanować. Gdzie jest mama? Ona z pewnością zaradziłaby coś na jego cierpienie. Przytuliłaby go, zanuciła jakąś śmieszną piosenkę, poczytała ciekawą książkę lub zaproponowała, by narysowali autobus.
– Mikuś, dziecko. – Babcia weszła do pokoju i dotknęła ramienia wnuka. – Wiem, że jest ci potwornie ciężko, mnie też. Najgorsze jest to czekanie...
Obudził go dźwięk telefonu. Chłopiec poderwał głowę i uświadomił sobie, że zasnął w fotelu. Za oknem nadal było jasno, a on pomyślał z ulgą, że to wszystko mu się po prostu przyśniło. Nie było żadnego wypadku, a mama i tata zaraz po niego przyjadą. Zerwał się z miejsca i pobiegł do babci, by opowiedzieć jej, jaki potworny koszmar go dręczył.
– Babciu? – Zatrzymał się gwałtownie, ponownie zastając ją z słuchawką przy uchu. Twarz Teodory była kredowobiała. Kobieta opierała się o ścianę, jakby miała za chwilę upaść. Na widok wnuczka wybuchnęła płaczem.
– Jak ja mu to powiem? – załkała w słuchawkę, po czym rzuciła nią na widełki.
Mikołaj zrozumiał, że nie śnił, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Jego rodzicom stało się coś złego, a on nie wiedział nawet, gdzie oni są.
– Kochanie... – Babcia wyciągnęła do niego ręce, ale Mikołaj nadal tkwił w miejscu. – Mikusiu, twoja mama... Nie żyje, lekarze nie zdołali jej uratować. Moja córeczka odeszła... – Ostatnie zdanie wymówiła szeptem, po czym ukryła twarz w dłoniach. Z jej gardła wydobył się bolesny jęk, który przeszedł w zawodzenie. Kobieta osunęła się po ścianie, płacząc głośno.
Mikołaj pierwszy raz w życiu poczuł, czym jest prawdziwa samotność. Słowa babci spowodowały, że coś w nim pękło, przestało funkcjonować. Ogarnął go nieprzenikniony chłód, choć w mieszkaniu było przyjemnie ciepło. Po jego twarzy nie spłynęła ani jedna łza, mimo że powoli docierało do niego, że stało się coś strasznego, nieodwracalnego. Niespodziewanie przypomniał sobie baśń o Królowej Śniegu, którą niedawno czytała mu mama. Czy tak właśnie poczuł się Kaj, gdy do oka wpadł mu kawałek lustra? Nagle wszystko mu obrzydło i stało się nie do zniesienia?
Teraz, gdy szedł wraz z tatą i pozostałymi żałobnikami na cmentarz, czuł jedynie obojętność. Udawał, że nie zauważa pełnych żalu i współczucia spojrzeń, które rzucali mu uczestnicy pogrzebu. Zdawał się nie słyszeć tych wszystkich westchnień: „Biedny chłopiec, został mu już tylko ojciec!”, „Jak to dziecko będzie teraz żyło bez matki?”, „Co za nieszczęśliwy dzieciak!”.
Kiedy patrzył na trumnę spuszczaną na linach do grobu, jego ciało przeszedł dreszcz. Przez chwilę chciał wziąć ojca za rękę, jednak w porę się powstrzymał. Nigdy nie byli ze sobą blisko, a śmierć mamy tylko to pogłębiła. I jeszcze ta rozmowa babci z ciocią, którą podsłuchał przed kaplicą pogrzebową... Teodora, zalewając się łzami, wprost oskarżała zięcia o to, że przez niego Alina zginęła. Wyznała Wandzie, że nigdy za nim nie przepadała i uważała, że młodsza córka się przy nim marnuje. Nie podobało jej się, jak Tomasz traktuje synka i żonę, a teraz Mikołaj był zdany tylko na niego.
Chłopiec nie wiedział, co ma o tym myśleć. Czy mama rzeczywiście umarła przez tatę? Zdawał sobie sprawę, że nie może nikomu zadać tego pytania, a już zwłaszcza ojcu. Nie miał pojęcia, dlaczego Tomasz zawsze był dla niego oschły i tak... obcy. Kiedy obserwował innych tatusiów, czuł bolesne ukłucie zazdrości. Tamci ojcowie trzymali swoje dzieci za rękę, bawili się z nimi, kupowali słodycze i zabawki, nosili na barana, patrzyli na synka czy córeczkę z prawdziwą miłością.
Mikołaj przywykł do tego, że tata zwykle spogląda na niego z niechęcią i zniecierpliwieniem. Wobec mamy potrafił być miły i czuły, ale wobec swojego dziecka nie potrafił się zdobyć na najmniejszy serdeczny gest. Alina zawsze tłumaczyła synowi, że tata go kocha, tylko nie zawsze umie to okazać. Usprawiedliwiała zachowanie męża tym, że ciężko pracuje, szybko się denerwuje i tysiącami podobnych wymówek. Mikołaj kiwał głową, by nie robić jej przykrości, ale szczerze wątpił w to, że tata go lubi, a co dopiero, że darzy jakimś silniejszym uczuciem. Dopóki była Alina, obaj rozmawiali za jej pośrednictwem. Była ich komunikatorem i mediatorem. Teraz, gdy jej zabrakło, zostali skazani na swoje towarzystwo. Chłopiec bardzo bał się momentu, kiedy wrócą z ojcem do domu. Jak teraz będzie wyglądało ich życie? A może tata pozwoli mu zamieszkać z babcią? Dalej będzie go traktował z taką pogardą czy też wreszcie okaże mu trochę sympatii?
Odpowiedź nadeszła szybciej, niż Mikołaj mógł się spodziewać. Po pogrzebie najbliższa rodzina zebrała się w domu Tarnowskich, by powspominać Alinę i wesprzeć jej męża oraz synka.
– Przygotowałam wam jedzenie na kilka dni. Mikuś musi jeść, to istne chucherko... – Babcia włożyła do lodówki pojemniki z jedzeniem, udając, że nie widzi stojącej tam napoczętej butelki wódki. – Tomasz? – Zamknęła drzwi i popatrzyła uważnie na zięcia. – Może będzie lepiej, jeśli na jakiś czas zabiorę Mikołaja do siebie?
Ojciec chłopca spojrzał na nią gniewnie.
– Chłopak zostaje ze mną, starczy mu już tego niańczenia. Tak go obie z Aliną rozpuściłyście, że nie zdziwię się, jak wyrośnie z niego jakieś homo – warknął.
W kuchni zapadła cisza. Mikołaj, który siedział na krześle, spuścił głowę i znieruchomiał. Nie rozumiał, o czym dokładnie mówił tata, ale domyślał się, że nie było to nic miłego. Potwierdziła to reakcja babci, która zrobiła się czerwona na twarzy.
– Jak śmiesz mówić tak o mojej córce, i to chwilę po tym, jak została pochowana? Przez ciebie zresztą! – wysyczała starsza kobieta, patrząc hardo na zięcia. Oboje zdawali się nie zauważać przerażenia w oczach Mikołaja, który nadal tkwił nieruchomo przy stole.
– Ty wiedźmo, oskarżasz mnie o śmierć Ali? – Tomasz ruszył w stronę teściowej, ale w tej samej chwili drogę zastąpiła mu Wanda, która niespodziewanie zjawiła się w kuchni.
– Dość! Uspokójcie się oboje! – rozkazała, spoglądając to na matkę, to na szwagra. – Wstyd mi za was. Mikołaj właśnie stracił mamę, a wy urządzacie awanturę na jego oczach? – Jej spojrzenie było pełne wyrzutu.
Teodora i Tomasz odsunęli się od siebie, jakby przebudzili się z letargu.
– Wynoście się. Wszyscy – warknął ojciec chłopca. – Nigdy więcej tu nie przyłaźcie. To mój dom i moje dziecko. Wychowam je tak, jak mi się będzie podobało!
Obie kobiety popatrzyły na niego zszokowane.
– Tomek... – zaczęła pojednawczo Wanda, ale mężczyzna huknął pięścią w blat.
– Kazałem wam wypierdalać! Ogłuchłyście? – Ruszył szybkim krokiem do pokoju, gdzie siedziała reszta gości. – Wszyscy won z mojego domu! Natychmiast!
– Zrobię wszystko, żeby ci odebrać Mikołaja. Zmarnujesz mu życie, tak jak zrobiłeś to Alinie! – rzuciła wściekle Teodora, zanim zięć zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Kiedy mieszkanie opustoszało, Tomasz skierował się do kuchni i ukucnął przed struchlałym synkiem.
– Od tej pory jesteśmy tylko my, ja i ty. Nie ma żadnej babci ani cioci. Mamy też już nie ma i musisz sobie jakoś z tym poradzić. Ja na razie tego nie potrafię... – Mężczyzna wstał i wyjął z lodówki napoczętą wyborową. – Jak jesteś głodny, to możesz zjeść te świństwa od swojej babki. Ja nie zamierzam tego dotykać. Znosiłem tę starą cholerę tylko ze względu na Alinę, ale teraz już nie muszę – skwitował, wychodząc z pomieszczenia z butelką w dłoni.
Mikołaj siedział przy kuchennym stole jeszcze godzinę. Przez ten czas jego ojciec zdążył wypić całą wódkę i zasnąć w fotelu. Dopiero wtedy chłopiec pozwolił sobie na płacz.