Trylogia Death Bringer. Wojna z Kandrok - Adrianna Biełowiec - ebook

Trylogia Death Bringer. Wojna z Kandrok ebook

Adrianna Biełowiec

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książka wydana przez Canis Majoris, ebook udostępniany przez Wydawnictwo Hm...

Opis książki:

Zanim wybuchnie wojna, przemyśl dobrze, po której chcesz być stronie... Udoskonaleni technologicznie przez Nacxita Kiritianie lecą do innego wszechświata na samobójczą wojnę ze znacznie silniejszymi Kandrok. Stawką jest los wszystkich inteligentnych gatunków multiwersum. Przegrana równa się zagładzie całego kosmosu. Indoktrynowana przez Rei’thana, jednego z Kandrok, Jenny Sandstorm coraz bardziej wątpi w życie, jakie za nią wybrano. Spisek nieznanych sprawców przeciwko Kiretowi przybiera na sile. Finał może się okazać dla niego gorszy od śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 1292

Oceny
4,2 (18 ocen)
10
5
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
buziaczek0208

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
motodo

Nie polecam

Najlepsza z tej książki jest okładka i sam tytuł. Do środka nie zaglądajcie, polecam zakończyć na okładce.
01

Popularność




TRY­LO­GIA DE­ATH BRIN­GER

WOJNA Z KAN­DROK

AD­RIANNA BIE­ŁO­WIEC

WY­DAW­NIC­TWO CA­NIS MA­JO­RIS

Se­ria: Zo­diac Uni­ver­sum

Try­lo­gia: De­ath Brin­ger

Tom III

Co­py­ri­ght © Ad­rianna Bie­ło­wiec, 2022

Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Ca­nis Ma­jo­ris, Szcze­cin 2022

ISBN

978-83-962197-2-5; 978-83-962197-3-2 (druk część I i II)

978-83-962197-1-8 (e-book)

Wy­da­nie I 

Ilu­stracje naokładce

Grande Duc, An­driej Si­do­renko, pro­gramy sztucz­nej in­te­li­gen­cji

Pro­jekt okładki

Ad­rianna Bie­ło­wiec

Ilu­stra­cja w książce

Marta Anna Po­dol­ska

Re­dak­cja i ko­rekta

Anna No­wak

Druga ko­rekta

An­drea Smo­larz, Ja­nusz Mu­zy­czy­szyn

Re­dak­cja tech­niczna

Pa­weł Pru­si­now­ski

Strona au­tor­ska i wy­daw­nic­twa

fa­ce­book.com/zo­dia­cu­ni­ver­sum

fa­ce­book.com/wy­daw­nic­two­ca­ni­sma­jo­ris

Wiel­kie po­dzię­ko­wa­nia skła­dam Mar­ci­nowi Maj­chrza­kowi zarówno za cenne wska­zówki, jak i wy­tknię­cie błę­dów z za­kresu „twar­dej” fan­ta­styki na­uko­wej.

Słownik słów kandrockich i po­jęć powiązanych z nadkolektywem

Po­niż­sze tłu­ma­cze­nie to forma przy­bli­żona, wiele słów nie ma bo­wiem od­po­wied­nika w ludzkiej kul­tu­rze, zwłasz­cza do­ty­czy to stopni woj­sko­wych (struk­tura woj­ska avo­rów wy­gląda zu­peł­nie ina­czej, oparta jest na ko­lek­tywach, po­nadto nie­wiele wia­domo na te­mat za­kresu dzia­łań nie­któ­rych stopni). Kan­drok nie znają in­ter­punk­cji, róż­nie ak­cen­tują słowa, także ich odmiana jest nie­re­gu­larna, a więk­szość nie od­mie­nia się. Doda­nie zna­ków in­ter­punk­cyj­nychsłuży za­tem uła­twieniu czy­tania. Wy­razy pi­sane ze słu­chu (pi­smo kan­droc­kie nie­wiele ma wspól­nego z ludz­kim).

Stop­nie woj­skowe Kan­drok (we­dle rangi od naj­niż­szej):

Side – młod­szy żoł­nierz po re­kru­ta­cji, wy­ko­rzy­sty­wany do naj­gor­szych prac.

Nako – do­świad­czony młod­szy żoł­nierz, zaj­muje się szko­le­niem side. Może do­wo­dzić ma­łym od­dzia­łem.

Midu – bar­dziej do­świad­czony żoł­nierz. Dowódca kilku od­dzia­łów.

Umen – młod­szy pod­ofi­cer (kon­kretna funk­cja nie­znana).

Kabo – pod­ofi­cer (kon­kretna funk­cja nie­znana).

Ondo – ofi­cer, do­wódca ma­łego okrętu za­ło­go­wego.

Rici – do­wódca eska­dry, na lą­dzie kom­pa­nii.

Xepo – do­wódca kilku eskadr lub ba­ta­lionu (for­ma­cje po­wią­zane z ko­lek­ty­wami; użyte ludz­kie od­po­wied­niki pełnią je­dy­nie funk­cje ob­ra­zowe).

Troh – do­wódca floty.

Lyyh – naj­wyż­szy sto­pień woj­skowy, ma pod sobą do­wód­ców floty. Ko­or­dy­nuje dzia­ła­nia wojenne.

+

Eli­tarni/Elita – ko­lek­tyw uprzy­wi­le­jo­wanej straży przy­bocznej gerhy. Pod­czas walk Eli­tarny pełni funk­cję wy­so­kiego ofi­cera. Za­wsze mają po­stać Wy­zwolonego albo wyż­szego cy­borga (wię­cej me­talu niż tkanki w ciele). W pew­nych oko­licz­no­ściach, na po­le­ce­nie gerhy, na­wet lyyh słu­chająich po­le­ceń. Człon­ko­wie Elity jed­no­cze­śnie przy­na­leżą do swo­ich pier­wot­nych ko­lek­ty­wów, z któ­rych się wy­wo­dzą, choć już nie uczest­ni­czą w ich spra­wach, mają je­dy­nie z nimi po­wią­za­nie po­przez Jed­ność.

Gerha – władca Kan­drok. Uwa­żany za wcie­le­nie Nio­są­cego Świa­tło, boga avo­rów, nie­raz za sa­mego boga albo je­dy­nego z nim łącz­nika. We­dług zwy­czajugerha po­wi­nien mieć po­stać stu­pro­cen­to­wej ma­szyny, jest więc Wy­zwo­lo­nym.

***

Affe­ris – flota albo duża grupa okrę­tów wo­jen­nych.

AMP – wieża am­pli­fi­ka­cyjna/am­pli­fi­ka­tor neu­ro­sy­gnału woli gerhy. Na pla­necie Ase­phor’ Ce­ro­tis znaj­dują się trzy.

Demo – sta­tek ko­smiczny.

Devoka – okre­śle­nie lu­dzi.

Diar­duk – stop Kan­drok. Uży­wany też do cy­bor­gi­za­cji.

Dikrah – cykl; ka­len­da­rzowy „rok” w wieku avora. Jed­nostka wy­dzie­lona sztucz­nie. Nie po­krywa się z ro­kiem astro­no­micz­nym huva, bo ten ostatni jest dłuż­szy od di­krah.

Domo – chcesz.

Er­grih – do­wódca, prze­ło­żony.

Gah­reka – prze­kleń­stwo z ka­te­go­rii „do dia­ska”.

Gefombe demo – wielki okręt/sta­tek.

Heroko – szuja, nik­czem­nik, pe­jo­ra­tyw­nie o kimś.

Heroko de­voka – po­gar­dli­wie o czło­wieku albo lu­dziach.

Huva – astro­no­miczny rok kan­drocki, okre­ślany peł­nym okrą­że­niem pla­nety z ich układu trionar­nego (błę­kitny nad­ol­brzym + dwa żółte ol­brzymy) wo­kół jed­nego z trzech słońc (błę­kitny nad­ol­brzym). Nie równa się to cyklowi (di­krah), w czym li­czony jest wiek avora. Cy­kle są krót­sze.

Jed­ność – rod­zaj po­tęż­nej więzi spo­łecz­nej sty­mu­lo­wa­nej przez neu­ro­cyty. Zbio­rowe uczu­cie, ja­kie od­czu­wają człon­ko­wie ko­lek­tywu oraz wszy­scy Kan­drok jako nad­ko­lek­tyw. Nie jest po­wią­zane z gerhą.

Kanda – od­po­wied­nik „sir”.

Kra­goh gri­roka – we­dług okre­śle­nia ludzkiego to „mroczne ma­te­rie”. Sztuczna sub­stan­cja, za­wie­sina, roz­pra­szana przez Kan­drok na wy­so­ko­ści jo­nos­fery Ce­ro­tis, która po­wo­duje ciem­no­ści. Jej za­da­nie to osłania­nie przed za­bój­czymi skut­kami cy­klicz­nej nadak­tyw­no­ści trzech gwiazd, zwłasz­cza błę­kit­nego nad­ol­brzyma, bę­dą­cego głów­nym źró­dłem za­si­la­nia pla­nety w ener­gię. Kan­drok, któ­rych re­li­gia po­wią­zana jest ze świa­tłem gwiazd, aby nie po­paść na ten czas w sza­leń­stwo, wprzód przygo­towują się men­tal­nie na uwol­nie­nie kra­goh gri­roka i wów­czas scho­dzą do oświe­tlo­nych pod­ziemi. Se­dy­men­ta­cja za­wie­siny za­leży od usta­wień po­wią­za­nych z ak­tyw­no­ścią gwiazdy, może trwać kilka go­dzin, dni, na­wet mie­sięcy. Roz­py­lane są przy wy­ko­rzy­sta­niu spe­cjal­nych wież-ge­ne­ra­to­rów.

Kroll – znaj­du­jąca się w ma­cie­rzy mię­dzy wszech­świa­tami struk­tura o wiel­kiej sile gra­wi­ta­cyj­nej. Jest wy­ko­rzy­sty­wany do po­dróży mię­dzy wszech­świa­tami.

Kun­hi­kar – płynny, gę­sty po­karm wy­twa­rzany z roz­ma­itej bio­ma­te­rii i do­dat­ków, w tym prze­two­rzo­nych ciał ludz­kich. Wstrzy­ki­wany bądź po­da­wany doustnie. Jedna z kilku form od­ży­wia­nia Kan­drok. Śmier­telna tru­ci­zna dla lu­dzi, któ­rzy nie prze­szli mo­dy­fi­ka­cji.

Ky­bro – za­równo od­po­wied­nik łóżka u Kan­drok, jak i kap­suła me­dyczna po­ziomu pod­sta­wo­wego. Pojem­nik z pły­nem pół­or­ga­nicz­nym (w jego skład wcho­dzą mię­dzy in­nymi zmie­nione soki żo­łąd­kowe avo­rów), który służy nie tylko do wy­ci­sze­nia świa­do­mo­ści, lecz także re­ge­ne­ruje mi­kro­urazy i więk­sze rany. Cy­borgi wpusz­czaną tam do­dat­kowo maź kon­ser­wu­jącą me­tal ich ciał.

Le­be­riks – po­moc­nik, to­wa­rzysz, zwy­kle w po­staci drona o wła­snej SI, spa­ro­wany z neu­ro­cy­tem wła­ści­ciela. Może mieć formę stałą bądź zmien­no­kształtną. Wy­żsi ofi­ce­ro­wie zry­wają z nim po­łą­cze­nie, by wię­cej mocy ob­li­cze­nio­wej sku­pić w tym cza­sie na przy­kład na kie­ro­waniu okrę­tem. Wten­czas le­be­riks staje się nie­zależną jed­nostką.

Li­kum – świa­tło.

Ma­daxa – nad­rzędna me­tro­po­lia, od­po­wied­nik sto­licy na Ce­ro­tis, gdzie prze­bywa gerha w swoim ko­lek­ty­wo­ra­cie.

Neu­ro­cyt – nie­wiel­kich roz­mia­rów sztuczny mózg, mon­to­wany w pła­cie czo­ło­wym. Obo­wiąz­kowy ele­ment wy­po­sa­że­nia każ­dego Kan­drok, peł­niący wiele róż­nych funk­cji. Głów­nie służy do prze­ka­zy­wa­nia in­for­ma­cji, wy­da­wa­nia roz­ka­zów i kon­troli za­cho­wa­nia.

Neu­ros­fera – sztuczna sfera oka­la­jąca pla­netę Ase­phor’ Ce­ro­tis, znaj­du­jąca się bli­sko jo­nos­fery. Po­wią­zana z kon­trolą czy nisz­cze­niem neu­ro­cy­tów. Pod­czas ataku Ki­ri­tian zmie­niona w ba­rierę ochronną dez­ak­ty­wu­jącą ich sprzęt.

Nie­wy­zwo­lony – avor or­ga­niczny, także cy­borg.

Niguh – ro­ślina.

Nir – kan­drocka „go­dzina”. Poję­cie wy­wo­dzi się od pory dnia na Ce­ro­tis.

Or­hada – za­si­la­nie istoty ży­ją­cej, w prze­kła­dzie ludz­kim: du­sza.

Sarre – szkie­let.

Se­kwen­cja – dłuż­szy okres ży­ciowy avora, jak dzie­ciń­stwo czy okres młodzień­czy u czło­wieka.

Varoth – wo­jow­nik/żoł­nierz.

Wahi­rika – ofiara ry­tu­alna, dzięki której naj­czę­ściej zhań­biony avor może od­zy­skać sza­cu­nek wśród ko­lek­tywu czy nad­ko­lek­tywu. Musi po­cho­dzić spoza ro­dzaju i zgo­dzić się do­bro­wol­nie na to, by stać się ofiarą swo­jego avora, na przy­kład po­przez zjedze­nie, za­strze­le­nie czy prze­robienie na kun­hi­kar. Jej śmierć może być prze­cią­gana bar­dzo długo. Nie­ty­kalna dla in­nych Kan­drok. Nie musi mieć neu­ro­cytu ani pod­le­gać cy­bor­gi­za­cji. Za­miast gi­nąć, może być też uży­wana jako ży­wi­ciel ener­ge­tyczny dla avora.

Wy­zwo­lony – avor, który w pełni po­zbył się ciała, ale ma za­cho­waną or­hadę. Stu­pro­cen­towa ma­szyna.

Źró­dło – na­zwa bio­sieci sca­la­jąca wszyst­kich Kan­drok w nad­ko­lek­tyw. Prze­ka­zuje od gerhy zbio­rowe in­for­ma­cje, na­rzuca emo­cje czy za­cho­wa­nia.

Fragmenty powieści

Po­ło­żyła się spać póź­nym wie­czo­rem, wpa­tru­jąc się w pusz­czone ho­lo­grafy pla­net i gwiazd, które krą­żyły pod su­fi­tem. Sen nie chciał na­dejść jak przez wiele ostat­nich nocy.

Gdy po czte­rech go­dzi­nach walk z my­ślami i wier­ce­nia się po łóżku po­wieki w końcu za­czy­nały się kleić, Jenny roz­bu­dził brzęk PDA Ki­reta. Cie­ka­wość pod­ku­siła ją, aby otwo­rzyć wia­do­mość. Była krótka, od For­kisa:

Chodź do cen­trum łącz­no­ści. Przy­pro­wadź więź­nia.

Za­lążki snu zwię­dły na­tych­miast. Dziew­czyna usia­dła gwał­tow­nie na łóżku ni­czym Ki­ri­tia­nin po usłyszeniu alarmu kodu czer­wo­nego. Także nie­po­ko­iła się po­dob­nie jak teo­re­tyczny achij, bo mo­gła się tylko do­my­ślać, o co może cho­dzić. A na pewno wia­do­mość do­star­czona w środku nocy nie wró­żyła ni­czego do­brego.

Oczami wy­obraźni uj­rzała po­nure ob­li­cze For­kisa wy­sy­ła­ją­cego ów la­ko­niczny prze­kaz. Zdą­żyła nie­jednokrot­nie za­uwa­żyć, że gdy był zi­ry­to­wany, uży­wał krót­kich, oschłych zdań.

Myśl o ojcu na­tych­miast wy­parła inna.

– Rei’than... – szep­nęła. – O nie.

Prze­czucie w tej sy­tu­acji oka­zało się zbędne – wręcz wie­działa, że sta­nie się coś złego. Szczę­ście w nie­szczę­ściu, że Ne­cron nie otrzy­mał ad­re­so­wa­nej wia­do­mo­ści, co­kol­wiek miał wspól­nego z avo­rem. Jenny musiała do­stać się do niego pierw­sza. Ale co po­tem?

Od­po­wiedź po­ja­wiła się spon­ta­nicz­nie.

Ze stra­chu zmro­ziło ją do szpiku ko­ści, jak gdyby ano­ni­mowy za­ma­cho­wiec do­ko­nał dy­wer­sji na kli­ma­ty­zacji po­miesz­cze­nia.

Je­śli ją zła­pią, bę­dzie po niej. Może na­wet skoń­czy jak tamci achij, któ­rych oglą­dała z po­kładu Pa­ra­bel­lum – zbyt mało znała im­pe­ra­tora, aby prze­wi­dzieć jego po­su­nię­cia. To, że jest jego córką, nie okaże się ra­czej ta­ryfą ulgową.

Jednak nie miała wy­boru. Ne­crona już stra­ciła, ale nie po­zwoli lo­sowi wy­drzeć jej rów­nież Rei’ta­han. O to, ja­kie będą kon­se­kwen­cje pla­no­wa­nego szaleń­czego czynu, pomar­twi się póź­niej. Na­le­żało dzia­łać szybko, na­wet je­śli po wczo­raj­szym in­cy­den­cie z For­ki­sem wciąż czuła iry­ta­cję i przez to nie my­ślała do końca ra­cjo­nal­nie. Jed­nak pa­ra­dok­sal­nie złość i strach mo­gły sta­no­wić po­tężny ka­ta­li­za­tor pcha­jący do sku­tecz­nego dzia­ła­nia, bez zbęd­nego my­śle­nia.

Wło­żyła po­śpiesz­nieopiętą su­kienkę, leg­ginsy oraz pła­skie buty, by mo­gła wy­god­niej się prze­miesz­czać. Scho­wała do kie­szeni otrzy­many wcze­śniejpi­sto­let Da­riusa ze środ­kiem usy­pia­ją­cym.

Wyj­rzała na ko­ry­tarz. Ci­cho, pół­mrok i pu­sto. Mi­nąw­szy drzewno, za­częła truch­tać w stronę sta­cji ko­lejki kur­su­ją­cej do sek­tora D z pal­miar­nią. Uło­żyła już wstępny plan za­kła­da­jący za­bra­nie Tu­kum ze sobą, by od­blo­ko­wała za­mek w celi. Je­śli się nie uda, bę­dzie pro­blem, bo ak­ty­wa­tor do krat straż­nicy za­wsze trzy­mali przy so­bie. Wów­czas po­zo­sta­nie im­pro­wizacja.

Choć Jenny nie­raz na to uty­ski­wała, tym ra­zem dzię­ko­wała Ki­re­towi, że zde­cy­do­wał się nie in­sta­lo­wać w pod­zie­miach mo­ni­to­ringu, czego jak do­tąd For­kis nie zmie­nił, ma­jąc za­pewne na gło­wie po­waż­niej­sze sprawy.

Przy wa­go­niku krę­ciło się tro­chę osób. Znaj­du­jące się przed oran­że­rią fabryka ma­szyn i mon­ta­żow­nia pra­co­wały ostat­nio na peł­nych ob­ro­tach, przez całą dobę. Je­den z ope­ra­to­rów, z któ­rymi Sand­storm od­by­wała kurs ko­lejką, za­py­tał, do­kąd je­dzie tak późno, więc skła­mała, że Ag­gro po­pro­sił ją przez PDA, aby przy­nio­sła dla Tu­kum spe­cy­fik na za­tru­cie. Nie wy­my­śliła nic wia­ry­god­niej­szego. Męż­czy­zna oczy­wi­ście jej nie uwie­rzył i uśmiech­nął się wy­ro­zu­miale, my­śląc, że idzie na po­ta­jemną schadzkę.

W sek­to­rze D uni­kała głów­nych ko­ry­ta­rzy wy­peł­nio­nych ludźmi, tylko raz zer­k­nęła zza wy­soko za­wie­szo­nego mostka tech­nicz­nego na halę pro­duk­cyjną, gdzie z pat-b’itolu kształ­to­wano po­kaźne statki i okręty, a stare prze­bu­do­wy­wano. Wi­dok na­prawdę ro­bił wra­że­nie. Do­strze­gła Da­riusa zmie­nio­nego w my­śli­wiec Pa­ra­bel­lum, przy któ­rym krę­ciła się grupka osób i do­ko­ny­wała po­mia­rów. Aby zy­skać na cza­sie, Jenny pod­le­ciała sku­la­kiem bez­po­śred­nio pod pal­miar­nię. Stale miała pod­nie­siony puls, który zda­wał się re­zo­nan­so­wać z ka­ko­fo­nią mon­ta­żowni; drżały jej spo­cone dło­nie. Mo­gła już być spóź­niona, a Rei’than za­brany.

Osa­dziła sku­laka na ziemi i we­szła przez ka­mienną bramę na te­ren oran­że­rii. O tej po­rze dzia­łało oświe­tle­nie nocne, je­dy­nie przy al­tan­kach pa­liło się moc­niej­sze żółte świa­tło, jed­nak ko­rzy­sta­jącej z lek­kiej in­fa­wi­zji Sand­storm oba nie były po­trzebne. Poszła na skróty, roz­trą­ca­jąc li­ście więk­sze od sie­bie.

Prze­mie­rzała tę mi­kro­dżun­glę wiele razy, więc bez trudu zna­la­zła do­mek człe­ko­ja­guarów. W bla­sku za­mon­to­wa­nych przy wej­ściu świe­cą­cych krysz­ta­łów wi­działa przez otwarte drzwi całą piątkę. Tu­kum spała na po­sła­niu, przy­tu­lona do głowy Ag­gro­teha, na­to­miast po­zo­stałe ko­cięta le­żały przy matce parę kro­ków da­lej.

Spraw­dził się więc naj­gor­szy sce­na­riusz.

Jenny miała na­dzieję, że za­sta­nie Tu­kumbuszującą nocą przed dom­kiem, co czę­sto czy­niła, nie­przy­zwy­cza­jona jesz­cze do cy­klu do­bo­wego na­rzu­co­nego sztucz­nym oświe­tle­niem, a przy­naj­mniej nie za­śnie wtu­lona w ko­goś z ro­dziny. Wtedy wy­star­czy­łoby wy­wo­łać ją ge­stami albo bez­sze­lest­nie „po­ży­czyć” na tro­chę. Wów­czas strzałki okaza­łyby się nie­po­trzebne. Czy one w ogóle dzia­łały na On­ka­lo­tów? Noż głu­pia wcze­śniej o tym nie po­my­ślała...

Ale już po pta­kach.

Sta­rała się stą­pać przed gan­kiem po samej mięk­kiej gle­bie. Q’ualela, któ­rego zmy­sły stę­piły się pod­czas stu­leci prze­by­wa­nia z ludźmi, Jenny zdo­ła­łaby jesz­cze wy­ma­new­ro­wać, ale bę­dąca na H14 straż­niczką świą­tyni Chi­mal­mat do­piero nie­dawno we­szła w zu­peł­nie obcy dla niej świat „de­mo­nów z gwiazd”.

Nie było za­sko­cze­niem, że człe­ko­ja­gu­arka obu­dziła się, na­wet przez sen nie tra­cąc czuj­no­ści. Ob­ró­ciła głowę ku wej­ściu i za­uwa­żyła Jenny. Na se­kundę obie za­marły.

Chi­mal­mat do­strze­gła pi­sto­let w jej dłoni. Znała go – w po­dobny spo­sób Ki­ri­tia­nie za­apli­ko­wali jej kie­dyś en­tra­sera. Wy­ra­ża­jące skru­chę oczy Jenny do­peł­niły traf­nie oce­nio­nego za­gro­że­nia.

– Ty! – za­war­czała Chi­mal­mat, bu­dząc Ag­gro­teha i kocięta.

Za­nim użyła te­le­ki­nezy i po­słania ją w tył, dziew­czyna zdą­żyła wy­strze­lić, nie­znacz­nie tra­cąc kon­trolę nad ręką. Strzałka wbiła się w pod­stawę ogona, choćce­lo­wała w udo.

Chi­mal­mat od­pły­nęła po kilku se­kun­dach; Sand­storm za­bra­kło tchu, gdy wal­nęła ple­cami o grunt.

– Jenny, co ty ro­bisz?! – Ag­gro ze­rwał się na równe łapy.

– Prze­pra­szam, ale mu­szę – wy­beł­ko­tała i strze­liła po­nownie. Nie tra­fiła, bo On­ka­lot od­sko­czył i żwawo wy­co­fał ra­mię znaj­du­jące się na li­nii strzału.

– Za­ufa­li­śmy ci!

Do­stał w bok przed pro­giem domu, dwa kroki od le­żą­cej Sand­storm, li­cząc, że do­pad­nie ją, za­nimwy­ce­luje i strzeli po raz trzeci. Wy­cią­gnąw­szy łapą strzałkę, zachwiał się i upadł py­skiem na jej buty.

Umy­słem Jenny tar­gnęło ko­lo­salne po­czu­cie winy, gdy do­tarło do niej, co wła­śnie zro­biła.

Bra­cia Tu­kum pry­snęli na czwo­raka w krzaki poza bu­dy­nek. Za­sko­czona On­ka­lotka tkwiła w miej­scu, nie ogar­nia­jąc, co właśnie się wy­da­rzyło, nie bę­dąc w sta­nie oce­nić, czy Jenny wciąż po­zo­staje jej przy­ja­ciółką, czy te­raz sta­nowi za­gro­że­nie. Tur­ku­sowe tę­czówki pra­wie cał­ko­wi­cie uto­nęły w czarnych spodkach jej źre­nic.

Do­strze­ga­jąca te ob­jawy strachu Jenny osten­ta­cyj­nie od­rzu­ciła pi­sto­let, wstała, krzy­wiąc się i ma­su­jąc plecy. Gdy zbli­żała się do wej­ścia, fukająca człe­ko­ja­gu­arka wy­co­fała się pod naj­dal­szą ścianę.

– Tu­kum, wy­bacz. – Sand­storm osu­nęła się przed nią na ko­lana, po­krę­ciła głową. Jej twarz wy­ra­żała szczery smu­tek. Dwaj bra­cia wy­ło­nili głowy z za­ro­śli, po czym ostroż­nie po­de­szli do le­żą­cego na brzu­chu Ag­gra. – Nie zro­bi­łam nic twoim ro­dzi­com, tylko po­szli spać na ja­kiś czas.

On­ka­lotka nie spusz­czała Jenny z oczu, wy­mijając ją sze­ro­kim łu­kiem. Zbli­żyła się do Chi­malmat, sta­nęła na dwóch ła­pach i za­częła gła­dzić ją po gło­wie.

– Źle – udało jej się po­wie­dzieć po ki­ri­tiań­sku.

– Tu­kum, zro­bi­łam to, bo po­trze­buję two­jej po­mocy. Ag­gro i Chi­mal­mat nie da­liby się prze­ko­nać, a nie mam czasu. Nic im nie bę­dzie, tylko tro­chę po­śpią, przy­się­gam. Sama wi­dzisz, że matka śpi i od­dy­cha.

– Śpi – po­twier­dziła Tu­kum. Je­den z braci, po oglę­dzi­nach Ag­gra, spoj­rzał w jej stronę i uniósł kciuk, co na­uczył się od Da­riusa.

– Tylko ty je­steś w sta­nie mi po­móc, mo­żesz ura­to­wać Rei’thana. Chcą mu zro­bić krzywdę, ale mo­żesz go oca­lić. Ty, nikt inny – Jenny pró­bo­wała wpły­nąć na ego On­ka­lotki.

I chyba po­dzia­łało. Tu­kum spoj­rzała na nią z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Lu­bisz Rei’thana, prawda?

Ko­cica przy­tak­nęła, opa­dła na cztery koń­czyny i zbli­żyła się do Jenny.

– Chcę tylko, abyś zro­biła to, co za­wsze. Pój­dziemy tu­ne­lem i otwo­rzysz mi drzwi do jego celi. Po­tem wró­cisz do pal­miarni, a ja gdzieś ukryję Rei’thana. Pro­szę. – Dziew­czyna zło­żyła ręce niby do mo­dli­twy. – Zga­dzasz się?

Ku jej wiel­kiej uldze Tu­kum ski­nęła krótko. Dała się wziąć na ręce. Wstaw­szy, Jenny po­ca­ło­wała ją mię­dzy uszami i mocno ob­jęła.

– Dzię­kuję. A te­raz nie ma czasu. Chodźmy.

On­ka­lotka ze­sko­czyła na de­ski, opu­ściła dom i za­częła biec na czwo­raka ku do­sko­nale zna­nej im kry­jówce. Bra­cia wa­hali się przez chwilę, a po­tem ru­szyli jej śla­dem.

– Wy zo­sta­je­cie.

Przy­sta­nęli i spo­glą­dali ba­daw­czo dziew­czynie w oczy. Sand­storm wes­tchnęła. Od­ga­nia­jąc ko­cięta, zmar­no­wa­łaby ko­lejne cenne mi­nuty.

Czwórką po­ko­ny­wali nie­długi od­ci­nek minidżun­gli.

Okrą­żyli al­tankę, w któ­rej męż­czy­zna z ko­bietą roz­ma­wiali i pa­lili tum­baku, ro­biąc so­bie prze­rwę pod­czas noc­nej zmiany w mon­ta­żowni. Zer­k­nęli w stronę drzew, usły­szaw­szy ha­łasy. Tu­kum z braćmi ce­lowo po­ka­zali się na wi­doku, by Ki­ri­tia­nie stra­cili za­in­te­re­so­wa­nie sze­le­stami.

Jenny prze­mknęła nie­zau­wa­żona. Zo­rien­to­wała się, że za­po­mniała za­brać pi­sto­let Da­riusa spod domu On­ka­lo­tów. Od­rzu­ciła po­mysł, aby po niego wra­cać.

Gdy zna­leźli się w ja­skini, za­pa­liła świa­tło z PDA, bę­dą­cym w przy­padku po­śpie­chu lep­szą opcją niż in­fra­wi­zja.

Do­tar­cie do sek­tora B od­było się w miarę pręż­nie – cza­sem trzeba było po­ga­niać sam­czyki, gdy sta­wały, spło­szone zmianą oto­cze­nia. Tu­kum pierw­sza we­szła do ła­zienki, za nią Jenny. Bra­cia wahali się, nie­pewni ko­lej­nego miej­sca po­zba­wio­nego ro­ślin­no­ści i prze­strzeni, ale po kilku za­chę­ca­ją­cych miauk­nię­ciach On­ka­lotki przeszli przez dziurę w ścia­nie. Dziew­czyna nie fa­ty­go­wała się na­wet, by zasu­nąć ka­fle.

Prze­mie­rzyli wy­marły ko­ry­tarz.

Z du­szą na ra­mie­niu i ser­cem bi­ją­cym w gar­dle Sand­storm zaj­rzała do wię­zie­nia. Po­czuła się, jakby stra­ciła po­łowę swo­jej wagi, gdy uj­rzała Rei’thana śpią­cego na po­sła­niu.

Avor roz­bu­dził się, sły­sząc jej kroki i szczęk­nię­cie zamka od­blo­ko­wa­nego przez Tu­kum, która za­raz po­tem miękko wsko­czyła mu na pierś.

***

Star­szy sier­żant Ga­reth obu­dził Ki­reta w środku nocy. Ru­diard otrzy­mał roz­kaz, że ma bez­zwłocz­nie przy­pro­wa­dzić go do kan­ce­la­rii For­kisa, a jako że był ni­skiego stop­nia, nie po­tra­fił udzie­lić od­po­wie­dzi na py­ta­nie o przy­czynę we­zwa­nia. Nie­mniej Ne­cron wie­dział, że mu­siała być po­ważna – rzadko kiedy zrywa się czło­wieka po no­cach z łóżka, by do­star­czyć mu do­brą wia­do­mość.

Ubrał się na­prędce i po­szedł z Ga­re­them na sta­cję ko­lejki kur­su­jącą bez­po­śred­nio do sek­tora A. Nie­ba­wem zna­leźli się pod kan­ce­la­rią Pierw­szego Dy­gni­ta­rza Ga­lak­tycz­nego.

Gdy Ki­ret wszedł do środka, zo­ba­czył, że oprócz For­kisa w po­miesz­cze­niu jest też War­fi­gh­ter.

– Dzię­kuję, star­szy sier­żan­cie, mo­że­cie odejść. – Ma­jący za­ciętą minę im­pe­ra­tor od­pra­wił by­łego ba­taba, na­wet na niego nie pa­trząc. Ga­reth za­sa­lu­to­wał i na­tych­miast opu­ścił pokój, po czym się od­da­lił.

– Ile razy mam cię wzy­wać? – For­kis zwró­cił się ostro do Ki­reta. – I co z tym więź­niem?

– Ja­kim więź­niem? – Ne­cron nie sko­ja­rzył, do­piero po chwili przy­po­mniał so­bie, że nie miał przy so­bie tego cho­ler­nego PDA. Nie po­fa­ty­go­wał się, by go po­szu­kać albo po­brać nowy z ma­ga­zynu.

– Do­sta­łeś wia­do­mość go­dzinę temu – For­kis po­twier­dził jego przy­pusz­cze­nia. – Nie­ważne. Za­pra­szam tu­taj.

Bif­fter rzu­cił okiem na sto­jącego przy stole do pre­zen­ta­cji ge­ne­rała, który spo­glą­dał na niego nie­zbyt ocho­czo. Utrzy­my­wał wręcz po­gar­dliwe, po­ważne ob­li­cze; mina For­kisa zresztą nie była lep­sza.

– Oto na­gra­nie – mó­wił im­pe­ra­tor – sprzed ty­go­dnia, za­re­je­stro­wane na du­żym zbli­że­niu przez jed­nego z nie­licz­nych oca­la­łych po­śred­ni­ków umiej­sco­wio­nych nie­da­leko Marsa. Nie do­star­czono nam go w cza­sie rze­czy­wi­stym, bo ak­tyw­ność trans­fe­rowa w chwili prze­sła­nia po­pro­wa­dzi­łaby wroga na Car­goo jak po nitce do kłębka. Od­cze­kano, aż wróg od­leci da­leko, co na szczę­ście się stało. Nasz wy­wiad ze Sta­rej Strefy do­łą­czył też ra­port.

Obaj ob­ser­wo­wali re­ak­cję przy­by­łego, gdy nas sto­łem wy­świe­tlił się ho­lo­graf. For­kis przy­śpie­szył od­twa­rza­nie bez strat od­bior­czych, za­pis trwał bo­wiem dwie ter­reń­skie doby.

Z ro­sną­cym prze­ra­że­niem Ki­ret oglą­dał ofen­sywę – atak Kan­drok na Zie­mię. Na or­bi­cie za­ko­twi­czyło kilka ich brzyd­kich, nie­fo­rem­nych pro­mów wo­jen­nych, z któ­rych za­częły wy­sy­py­wać się małe okręty. Te na­tych­miast wbiły się w at­mos­ferę.

Bif­fter przy­gryzł dolną wargę do krwi. Czyli jed­nak wró­cili. Cho­ciaż wielu achij po­wta­rzało mu, że to nie jego wina, a przy­kre zrzą­dze­nie losu, iż ze wszyst­kich moż­li­wych sko­lo­ni­zo­wa­nych pla­net tra­fił z Jenny aku­rat na Zie­mię, czuł się jak ktoś przy­ła­pany na zbrodni, któ­rej do­wody mu przedaw­niano.

– Da­lej jest to samo. – For­kis wy­łą­czył od­twa­rza­nie. – Je­dy­nie Wa­kanda sta­wiała opór ar­ty­le­rią zie­mia-po­wie­trze, reszta świata nie miała sprzętu, by prze­ciw­sta­wić się ta­kiej po­tę­dze tech­no­lo­gicz­nej. Na Zie­mię nie do­tarły jesz­cze uspraw­nie­nia ko­mu­ni­ka­cyjne Fi­gama, więc nie mamy z nią kon­taktu. Moż­liwe że zo­stał urwany na do­bre. Na­gra­nie i ra­port otrzy­ma­łem nie­długo przed tym, jak do cie­bie na­pi­sa­łem. O ataku wie­dzą na ra­zie Ga­reth, ja, Vel­kee i te­raz ty.

– Czego szu­kali na Ziemi? – za­py­tał Ki­ret bar­dziej ru­chem warg niż gło­sem.

– Je­dy­nie lu­dzi. Ro­bili ła­pankę. Część po­pu­la­cji rej­te­ro­wała się w ko­smos. Ich nie ści­gano, bo w su­mie po co, skoro avo­ro­wie zdo­byli to, czego chcieli – za­koń­czył do­bit­nie im­pe­ra­tor.

Ki­ret czuł się przy­szpi­lony ich wzro­kiem. Wo­lał nie wni­kać, do czego ci biedni lu­dzie byli Kan­drok po­trzebni. Zresztą pew­nie wie­dział tyle samo, co For­kis i Vel­kee.

– Za­ata­ku­jemy? Te­raz mie­li­by­śmy już szanse.

– Kogo i gdzie? – od­parł ge­ne­rał. – Avo­ro­wie od­le­cieli nie wia­domo do­kąd, por­to­wali się pew­nie do wę­zła przy gar­ni­zo­nie za­ło­żo­nym na ja­kiejś pla­ne­cie w Dro­dze Mlecz­nej. Nie zo­sta­wili po so­bie śladu, na­wet naj­mniej­szego stru­mie­nia czą­stek. Mo­żemy rów­nie do­brze rzu­cać mo­netą.

Necron mógłby przy­siąc, że in­ter­lo­ku­to­rzy po­dzie­lają jego me­lan­cho­lię. Ich chłodne twa­rze zda­wały się mó­wić: „To twoja wina, ty ich tam spro­wa­dzi­łeś”.

– Co więc za­mie­rzasz? – za­py­tał im­pe­ra­tora.

– Na Ziemi prze­by­wali agenci, któ­rzy wie­dzieli, że mamy kry­jówkę na Car­goo. Część pla­nety po­tra­fi­łaby wy­mie­nić i wska­zać na ma­pie ko­smosu wszyst­kie na­sze ko­lo­nie w Zo­diac Uni­ver­sum. To tylko kwe­stia czasu, pew­nie bar­dzo krót­kiego, gdy avo­ro­wie do­wie­dzą się od schwy­ta­nych wszyst­kiego, czego chcą. Wy­star­czy, że po­da­dzą im neu­ro­cyty i przejmą kon­trolę nad ich umy­słami, choć za­pewne mają w za­na­drzu setki przy­jem­niej­szych spo­so­bów zdo­by­wa­nia in­for­ma­cji. Te­raz nie mamy wyj­ścia i mu­simy jak naj­szyb­ciej ude­rzyć w ich gerhę, tak jak po­in­stru­ował nas Nimja. To je­dyne wyj­ście. Atak wy­prze­dza­jący, z za­sko­cze­nia. Sa­mo­bój­czy ma­newr, któ­rego się nie spo­dzie­wają. Blitz­krieg.

Ki­ret żach­nął się.

– Chcesz ata­ko­wać Ase­phor’ Ce­ro­tis?! Prze­cież nie je­ste­śmy go­towi! Nic nie wiemy o tej pla­ne­cie i sta­cjo­nu­ją­cych tam si­łach, ani jak na nią tra­fić!

– Już wiemy, gdzie leży, z do­kład­no­ścią do dwóch ki­lo­me­trów – wtrą­cił Vel­kee. – Dok­tor Cor­tez roz­sze­rzył wzór rów­na­nia Baksa, które przed­tem, oka­zało się, mo­gli­śmy sto­so­wać tylko w od­nie­sie­niu do na­szego wszech­świata. Te­raz po­zwala na nie­ogra­ni­czoną ma­te­ma­tyczną eks­plo­ra­cję ko­smosu przy przy­ję­ciu, że jest nie­skoń­czony. Uzy­skany wynik po­krywa się z da­nymi, które prze­ka­zał nam Na­cxit. Go­towi już bar­dziej nie bę­dziemy, ale mo­żemy dać so­bie na przy­go­to­wa­nia jesz­cze dwa ty­go­dnie, choć to ry­zy­kowne. Każdy dzień zbliża Kan­drok do od­kry­cia na­szej kry­jówki, a wtedy już po nas. Ko­niec. Le­żymy.

– To niby jak mamy ata­ko­wać ich główną pla­netę w in­nym wszech­świe­cie, za­pewne strze­żoną jak szlag, skoro mo­żemy paść pod ułam­kiem sił, które prze­rzu­cili do Zo­diac Uni­ver­sum?

– Zgod­nie ze sło­wami Nimja wię­cej woj­ska mają w ata­ko­wa­nych stre­fach – cią­gnął ge­ne­rał. – Ich pla­neta jest prak­tycznie nie­strze­żona, bo nie spo­dzie­wają się ataku. Nikt ich ni­gdy nie na­padł. Uwa­żają, że nie ma w ko­smo­sie więk­szej siły od nich sa­mych, wy­klu­cza­jąc Nio­są­cego Świa­tło. A jak już wiemy, tak na­zwali Nimja. Wo­kół jed­nego z nich zbu­do­wali fun­da­menty swo­jej fa­na­tycz­nej re­li­gii.

For­kis wziął z półki fi­gurkę no­wego mo­delu devemera i za­czął nią stu­kać o pa­lec, cho­dząc po po­koju.

– Przed twoim przyj­ściem, Ki­re­cie, omó­wi­li­śmy z ge­ne­ra­łem wstępną stra­te­gię. Ki­ri­tian spoza Car­goo, najem­ni­ków i na­szych so­jusz­ni­ków szko­lić już nie bę­dziemy. Każdy do­sta­nie roz­pusz­czalnego en­tra­sera, co wcze­śniej nie było ko­nieczne, bo czas był na­szym sprzy­mie­rzeń­cem. Ty­go­dnie na­uki skró­cimy więc do kilku go­dzin. Tech­no­lo­gia pat-b’itolu umoż­liwi nam rów­nież stwo­rze­nie no­wych ma­szyn bo­jo­wych w dwa ty­go­dnie, za­miast w kilka lat. Może uda się na­wet zre­du­ko­wać ten czas do nie­zbęd­nego mi­ni­mum. Im kró­cej, tym więk­sze szanse dla nas. Do ataku na Ase­phor’ Ce­ro­tis na pewno wy­leci więk­szość Car­goo, zresztą i tak mu­sie­li­by­śmy się stąd ewa­ku­ować. Po­wstaną też dy­wi­zje, któ­rych za­da­nie bę­dzie po­le­gało na sy­mu­lo­wa­niu ataku my­lą­cego na Kan­drok w ob­rę­bie Zo­diac Uni­ver­sum – choć za­pewne skoń­czy się to re­alną walką. To zwięk­szy na­sze szanse na do­tar­cie do głów­nego celu, czyli gerhy.

– A je­śli ode­rsi-so­jusz­nicy nie ze­chcą przy­jąć en­tra­sera?

– Gdy zo­ba­czą, co się stało na Ziemi, z pew­no­ścią ze­chcą – od­parł War­fi­gh­ter. – Je­śli i to nie po­może, za­sto­suje się ter­ror psy­cho­lo­giczny i po­stra­szy ich Kan­drok. Do­staną wroga, na któ­rym będą mo­gli się wy­żyć.

Po tych sło­wach Ne­cron w pełni po­jął, że Ki­ri­tia­nie wró­cili do sta­rego re­żimu.

– Jak się do­sta­niemy na miej­sce głów­nego ataku? – in­da­go­wał.

Vel­kee oparł dło­nie o stół. Patrząc na Bif­ftera, uśmiech­nął się lewą stroną ust.

– Znamy już nim­jań­ską tech­no­lo­gię por­ta­cji. Bez żad­nych wę­złów po­śred­ni­czą­cych. Bez­po­śred­nio z punktu A do B. W wer­sji, że mo­żemy prze­no­sić całe po­jazdy.

– Czy to przy­pad­kiem nie wy­maga czyn­nego punktu do­ce­lo­wego? Mu­siałby ist­nieć taki na pla­ne­cie wroga.

– To było wła­śnie pierw­szą rze­czą, którą na­ukowcy wzięli pod de­batę. Nie wiem do­kład­nie, o co z tym cho­dzi, mu­siał­byś po­ga­dać z na­szą Wielką Trójką ja­jo­gło­wych. Zro­zu­mia­łem, że por­ter B nie musi być usta­wiany na prze­ciw­nym bie­gu­nie jesz­cze przed po­dróżą. W chwili wlotu floty do por­tera A czą­steczki pat-b’itolu lecą wiele lat świetl­nych przed nią na wy­li­czone ma­te­ma­tycz­nie miej­sce do­ce­lowe i za­wczasu wy­two­rzą drugi por­ter. Na pla­ne­cie albo w prze­strzeni ko­smicz­nej. W dru­gim przy­padku bę­dzie to wy­glą­dać, jak­by­śmy koń­czyli po­dróż na na­pę­dach Al­cu­bierre’a. Po­ja­wimy się zni­kąd. Kan­drok na Ce­ro­tis nie zdo­łają za­re­ago­wać. Po­dróż nie odbędzie się oczy­wi­ście w cza­sie rze­czy­wi­stym. Mię­dzy tu­ne­lem por­ta­cyj­nym a kla­syczną prze­strze­nią do­cho­dzi do ja­kiejś dy­la­ta­cji czasu – ge­ne­rał mach­nął ręką – bez względu na po­ko­ny­waną od­le­głość od­czu­walny czas po­dróży bę­dzie stały, ale tego to już w ogóle nie ogar­niam. Dla zwy­kłych achij i tak jest to nie­ważne.

– To wstęp­niak – oznaj­mił im­pe­ra­tor, od­kła­da­jąc fi­gurkę. – Wszystko mu­simy omó­wić z utwo­rzo­nym szta­bem i roz­pla­no­wać do­kład­nie. Wziąć pod uwagę jak naj­wię­cej moż­li­wych sce­na­riu­szy, i to pod pre­sją czasu.

Od nie­wiel­kiej ilo­ści snu, nad­miaru al­ko­holu w ostat­nim cza­sie, któ­rego nie po­zby­wał się spe­cy­fi­kami z krwi, prze­pro­wa­dza­nych eg­ze­ku­cji i na­tłoku in­for­ma­cji prze­cho­dzą­cych ludz­kie po­ję­cie, Ne­cron za­słabł. Musiał usiąść w fo­telu. Westch­nąw­szy, oparł czoło o pięść.

– Boże. – Przy­su­nął ją do ust.– Ale się po­ro­biło.

Spo­glą­dał napół­kulęwy­świe­tla­cza ho­lo­gra­ficz­nego, czując na so­bie pa­lące spoj­rze­nia to­wa­rzy­szy. Wie­dział, że tak­sują go skru­pu­lat­nie, każdy naj­drob­niej­szy ruch, do­szu­ku­jąc się cha­rak­te­ry­stycz­nych, pod­ręcz­ni­ko­wych sy­gna­łów. Spraw­dzali, jak przy­jął in­for­ma­cje o ataku na Zie­mię i jak za­re­aguje, gdy usły­szy plany blitz­kriegu. Oni na­prawdę my­śleli, że współ­pra­cuje z Kan­drok, a na Błękitną Pla­netę udał się je­dy­nie po to, by zro­bić re­ko­ne­sans pod póź­niej­szy atak wroga! Tylko dla­tego go we­zwano do kan­ce­la­rii. For­kis nie miał wy­rzutów su­mie­nia, że od­su­nięto go od klu­czo­wych spraw, i wcale nie po­sta­no­wił znów trzymać go bli­sko sie­bie, jak za do­brych sta­rych cza­sów.

– Idź te­raz po więź­nia i za­pro­wadź go do la­bo­ra­to­rium – mó­wiąc to, For­kis wciąż wy­pa­try­wał niu­an­sów w jego mo­wie ciała.

– Po co?

– Wy­cią­gniemy od niego, gdzie sta­cjo­nują jed­nostki, które za­ata­ko­wały Zie­mię.

– Był już prze­cież prze­słu­chi­wany wiele razy, na­wet przez cie­bie. Nie są­dzę, że po­wie coś jesz­cze. To tylko po­mniej­szy żoł­nierz, nie wie ta­kich rze­czy. A na pewno orien­tuje sięw obec­nej taktyce i stra­te­gii Kan­drok.

Ki­ret za­pra­gnął ugryźć się w ję­zyk. Wła­śnie wy­gło­sił mowę, ja­koby bro­nił więź­nia, na­wet je­śli tak wy­glą­dały fakty.

For­kis się zi­ry­to­wał.

– Mamy opra­co­waną nową, sku­teczną me­todę fil­tra­cji. Po­winna za­dzia­łać na przed­sta­wi­ciela Kan­drok. Przy­pro­wadź go bez ga­da­nia.

Zdu­miony Ki­ret pod­niósł się i sta­nął przed im­pe­ra­to­rem. Choć sam był wy­soki i miał mocną bu­dowę, mu­siał spo­glą­dać w górę, by pa­trzeć mu w oczy. Bła­gał w du­chu swe ciało, żeby nie za­ma­ni­fe­sto­wało ozna­kami sła­bo­ści. W prze­ciągu stu­leci nie­raz zda­rzało im się kłó­cić z For­ki­sem, ale za­wsze były to nie­winne sprzeczki. Ni­gdy po­dyk­to­wane czy­stym gnie­wem i chło­dem ni­czym na ostatnim glo­biewie­lo­pla­ne­tar­nego układu, obec­nymi zwłasz­cza w spoj­rze­niu. For­kis sam z sie­bie ra­czej nie zło­ściłby się na niego. Na­prawdę wie­rzył, że jest zdrajcą? O co tu mo­gło cho­dzić?

– Nie je­stem twoim chłop­cem na po­syłki – wark­nął Ne­cron. – Wy­ślij Ga­re­tha czy we­zwij so­bie ja­kie­goś in­nego sier­żanta.

Im­pe­ra­tor lekko uniósł brwi. Spo­dzie­wał się po zbla­zo­wa­nym Ki­re­cie wię­cej ule­gło­ści.

– Speł­nij prośbę swo­jego im­pe­ra­tora – rzekł ci­cho i tok­sycz­nie uprzej­mie.

Bif­fter po­słał mu twarde spoj­rze­nie, ob­ró­cił się i spo­koj­nie wy­szedł z po­koju. Psy­chozy trwał ciąg dal­szy. Te­raz ci dwaj za­pewne my­śleli, że jesz­cze bar­dziej ob­niżą jego mo­rale, je­śli każą mu przy­pro­wa­dzić Rei’thana, z któ­rym rze­komo utrzy­my­wał kon­takt. Za­chowa god­ność i nie bę­dzie się tłu­ma­czyć, że to ja­kieś bred­nie, ale też nie za­bije więź­nia, je­śli będą ka­zali mu to uczy­nić.

Nie po­zwoli so­bie na by­cie pion­kiem w nie­zro­zu­mia­łej dla niego grze.

***

– Jenny? – Zdzi­wie­nie roz­bu­dziło Rei’thana sku­tecz­niej niż gdyby użytolo­do­watej wody chlu­śniętej na na­gie ciało. Wsta­jąc, zsu­nął z sie­bie Tu­kum.

Jenny rzu­ciła się avorowi w ra­miona, a on ob­jął ją nie­pew­nie.

– Mu­simy ucie­kać – rze­kła. – Idą po cie­bie.

Nie za­da­wał py­tań, bo sprawa była oczy­wi­sta, kto i po co za­mie­rza go za­brać. Ist­niał tylko je­den wróg.

– Skąd wiesz?

– Ki­ret zgu­bił PDA, który zna­la­złam i tam zo­ba­czy­łam roz­kaz.

 Czuł przy piersi in­ten­sywne bi­cie mło­dego serca, jego zresztą nie było słabsze, choć z in­nych po­wo­dów niż u Jenny. Uśmiech­nął się prze­bie­gle, czego wtu­lona twa­rzą w jego szyję i bark dziew­czyna nie wi­działa.

Na­resz­cie! Tyle czasu cze­kał na tę chwilę!

– Rei, to boli – usły­szał szept. My­śląc o od­zy­ska­nej wol­no­ści, ści­snął Sand­storm zbyt mocno.

– Wy­bacz. – Od­su­nął się. Za­uwa­żył, że do po­miesz­cze­nia wcho­dzą nie­śmiało dwa ko­lejne ko­ciaki.

– To twoja ar­mia?

Dziew­czyna się od­wró­ciła.

– Same przy­szły za mną. Nie mia­łam czasu, by coś z nimi zro­bić. Ja je­stem spa­lona w tej ba­zie. Idąc po Tu­kum, mu­sia­łam uśpić jej ro­dzi­ców, któ­rzy wszystko wi­dzieli. Już się z tego nie wy­tłu­ma­czę. Ale nie­ważne. Mu­simy gdzieś cię ukryć – za­nie­po­ko­jona rze­kła z prze­ję­ciem. – For­kis tym ra­zem cię za­bije. Na­ukowcy mają nowe spo­soby, by wy­do­być z cie­bie wszyst­kie nie­zbędne in­for­ma­cje, wów­czas nie bę­dziesz im już po­trzebny żywy.

– Zacze­kaj. – Nie ru­szył się, gdy szarp­nęła go za rękę w stronę wyj­ścia. Po­pa­trzyła nań py­ta­jąco, a on na nią zde­cy­do­wa­nie. Jego oczy z drob­niut­kimi źre­ni­cami wy­da­wały się strasz­niej­sze niż za­zwy­czaj, ni­czym za­po­wiedź za­głady. Te­atral­nie wy­pu­ścił po­wie­trze. – Nie ukry­waj mnie na te­re­nie bazy, i tak mnie znajdą wcze­śniej bądź póź­niej. Mu­szę się stąd wy­do­stać. – Nie dał jej ze­brać my­śli, na­tych­miast do­bit­nie py­ta­jąc: – Je­steś ze mną? Po­mo­żesz mi?

– Tak – od­parła po krót­kiej chwili mil­cze­nia. Nie była zde­cy­do­wana, wa­hała się, coś w tym wszyst­kim jej nie pa­so­wało, ni­czym drobny ko­lec kak­tusa, kłujący iry­tu­jąco gdzieś w opuszce, któ­rego jed­nak nie dało się do­strzec go­łym okiem. Strasz­nie się bała, ale nie miała już wy­boru i mu­siała dzia­łać spon­ta­nicz­nie. Te­raz tylko ona mo­gła po­móc Rei’thanowi, i vice versa.

Po­de­szli do drzwi, wyj­rzeli na po­grą­żony w pół­mroku, ci­chy ko­ry­tarz. Nie­scy­bor­gi­zo­wany avor le­dwo wi­dział w tak ni­kłym, noc­nym świe­tle.

– Mu­szę się do­stać do la­bo­ra­to­rium. To ważne.

– Po co? – Sand­storm na­szły ko­lejne wąt­pli­wo­ści.

– Także zdo­być ja­kąś broń, nie­da­leko jest ar­se­nał. Mo­jej zbroi, w któ­rej przy­le­cia­łem na Car­goo, na pewno już nie odzyskam.

Ce­lowo mó­wił szybko, nie dając jej czasu na prze­my­śle­nia.Tylko tego bra­ko­wało, aby te­raz – w chwili, na którą cze­kał całe lata – wy­stra­szona dziew­czyna się wy­co­fała z ofe­ro­wa­nego wspar­cia i zruj­no­wała jego plany. Pocią­gnął ją za ra­mię i prze­jął pro­wa­dze­nie. Idąc, wy­ko­rzy­sty­wał jako punkty orien­ta­cyjne mi­zerne świa­tła lamp. Mi­nie tro­chę czasu, za­nim przy­zwy­czai się do pół­mroku, ale i tak bę­dzie wi­dzieć dwa razy go­rzej niż lu­dzie w ta­kich wa­run­kach. Ża­ło­wał, że nie ma zin­te­gro­wa­nego z mó­zgiem wspo­ma­ga­cza wzroku.

Eskor­to­wani przez ko­cięta ruszyli w stronę pu­stej o tej porze stró­żówki.

Stanęli jak wryci, gdy usły­szeli głosy mło­dych Ki­ri­tian, do­bie­ga­jące z głębi łu­ko­wa­tego ko­ry­ta­rza. W ich stronę zmie­rzały dwie osoby, są­dząc po śmie­chach i pro­wa­dzo­nym dia­logu.

– Gah­reka! – prze­klął Rei’than. Z tego, co wie­lo­krot­nie za­ob­ser­wo­wał, achij no­sili przy so­bie re­gu­la­mi­nowe uzbro­je­nie pod­sta­wowe, zwy­kle pi­sto­lety X17A4. Cy­wile nie­ko­niecz­nie, ale w tej czę­ści sek­tora prze­by­wali w więk­szo­ści żoł­nie­rze, któ­rzy ko­rzy­stali czę­sto z cen­trum re­kre­acji. Je­śli tylko zo­ba­czą ich duet, tospa­ra­li­żująw naj­lep­szym wy­padku; Jenny rów­nież obe­rwie się za spo­ufa­la­nie się z wro­giem. Rei’than nie mógł się wy­co­fać i żą­dać od dziew­czyny, by go za­pro­wa­dziła do tu­nelu ko­palni, o któ­rym mu opo­wia­dała. Nie po­tra­fiłby zre­zy­gno­wać i nie speł­nić nada­nego w eter roz­kazu xepo Thino’paia – neu­ro­cyt blo­ko­wał jego wolną wolę w przy­padku sprawy do­ty­czą­cejnad­ko­lek­tywu. Zresztą sam z sie­bie wo­lałby już dać się za­bić, niż okryć hańbą i stra­cić może nie­po­wta­rzalną szansę na prze­ję­cie je­dy­nej ludz­kiej broni zdol­nej zgła­dzić avo­rów.

Jenny chciała za­pro­po­no­wać, że mogą sta­nąć za za­ło­mem i z za­sko­cze­nia uśpić Ki­ri­tian, ale przy­po­mniała so­bie, że stra­ciła pi­sto­let Da­riusa. Rów­nież prze­klęła.

Z pro­blemu wy­ba­wiła ich Tu­kum, bły­ska­wicz­nie oceniając sy­tu­ację i wy­kazując się za­dzi­wia­jącą mą­dro­ścią. Wyrzu­ciłaz gar­dła se­rię miauk­nięć, na co jej bra­cia za­re­ago­wali nie­malże na­tych­miast, wa­ha­jąc się tylko przez mo­ment. Od­po­wie­dzieli coś, na co ko­cica od­parła z jesz­cze więk­szym na­ci­skiem.

– Wy stój – wy­du­kała ku Jenny i Rei’tha­nowi, gdy dwójka On­kalotów za­częła biec jak w wy­ścigu na krót­kim dy­stan­sie.

Zau­wa­żyli ich achij zmie­rza­jący nie­świa­do­mie w stronę ucie­ki­nie­rów.

– Ty, patrz, ko­cięta.

– Ej, to są chyba szkraby z pal­miarni. Po­noć ktoś uśpił te duże.

Sły­sząca wy­mianę zdań Jenny nie była zdzi­wiona. O in­cy­den­cie wie­działo pew­nie już pół bazy. Uśpio­nych Ag­gra i Chi­mal­mat mogła za­uwa­żyć tamta para przy al­tance.

– I co ro­bimy? – za­py­tał młody Ki­ri­tia­nin to­wa­rzy­sza.

– No goń je i łap!

Do stu­kotu pa­zur­ków po me­talu po­sadzki do­łą­czyły dud­niący od­głos kro­ków i na­wo­ły­wa­nia. Dźwięki sta­wały się co­raz cich­sze.

Jenny ode­tchnęła z ulgą; spięty avor roz­luź­nił nieco mię­śnie.

– Świetny po­mysł, Tu­kum – ode­zwała się.

Ru­szyli w stronę po­ło­żo­nego bli­żej niż la­bo­ra­to­ria ar­se­nału. Drzwi do niego za­wsze stały otwo­rem, o czym Rei’than do­wie­dział się pod­czas któ­rejś z luź­nych ga­dek straż­ni­ków. Achij do­sko­nale umieli ob­cho­dzić się z bro­nią, w ba­zie nie do­cho­dziło do jej kra­dzieży, wy­no­sze­nia po­ta­jem­nie czy in­nych form kon­spi­ra­cji, więc nie było sensu trzy­ma­nia obiektu pod klu­czem. Nikt na­wet w pi­jac­kim sta­nie świa­do­mo­ści nie wziąłby na po­waż­nie sce­na­riu­sza, że wię­zień może wy­do­stać się z kar­ceru i jego oczy­wi­stym pierw­szym ce­lem sta­nie się zdo­by­cie broni. Nie mieli jed­nak po­ję­cia o umie­jęt­no­ściach Tu­kum – i tym, że ktoś za­du­rzony w Rei’thanie może go uwol­nić.

Oboje sły­szeli w od­dali od­głosy go­ni­twy. Ta nie trwała długo, bo po tym, jak wy­wią­zała się sprzeczka na te­mat spo­sobu za­trzy­ma­nia ma­lu­chów, je­den z Ki­ri­tian strze­lił pa­ra­li­za­torem. Nie­przy­tom­nych braci Tu­kum zabrano ku sta­cji ko­lejki.

Rei’tha­nowi i Jenny udało się ukryć przed kolej­nymi prze­miesz­cza­ją­cymi się achij w kan­cia­pach czy bocz­nych ko­ry­tarzach. Bez­bronny avor nie śmiał na ra­zie ni­kogo ata­ko­wać.

Na dro­dze po­ja­wiła się na­stępna prze­szkoda, tym ra­zem nie do uniknię­cia – za wę­głem stał oparty ple­cami o ścianę Ryan i w na­boż­nym sku­pie­niu prze­glą­dał coś w swoim PDA. Dla­tego nie usłyszeli go wcze­śniej. Idący przo­dem Rei’than nie­malże się z nim zde­rzył.

W pierw­szej se­kun­dzie trójka wy­trzesz­czyła na sie­bie oczy; Jenny głośno wcią­gnęła po­wie­trze.

W ko­lej­nej achij się­gał po nóż przy pa­sku.

Avor oka­zał się szyb­szy.

Wy­szarp­nął mu narzę­dzie z po­krowca i dźgnął sil­nie Ry­ana w bok pod­brzu­sza. Wy­ko­pał da­leko PDA, które wy­su­nęło się z jego rąk.

Trzy­ma­ją­cej ko­cicę na rę­kach Jenny krzyk za­marł w krtani.

Krzy­wiący się Ryan chwy­cił dłońmi za wy­sta­jącą z ciała rę­ko­jeść, sku­lił się, pod­parł ręką o ziemię, po czym runął na nią ciężko. Poza sy­cze­niem i po­ję­ki­wa­niem nie mógł wy­do­być z sie­bie in­nego dźwięku.

Rei’than bez­względ­nie wy­szarp­nął ostrze z jego rany, która za­częła krwa­wić jesz­cze bar­dziej. Oka­zało się, że ubrany po cy­wil­nemu sze­re­gowy nie miał przy so­bie in­nej broni.

– Za­bi­łeś go – wy­szep­tała ochry­ple zszo­ko­wana Sand­storm. – Ty go za­bi­łeś…

– A czego się spo­dzie­wa­łaś? – rzu­cił avor lek­ce­wa­żąco. –Albo ja jego, albo on mnie. Zresztą nie za­bi­łem, tylko uniesz­ko­dli­wi­łem. Nic mu nie bę­dzie, kręci się tu dużo de­voka, za­raz ktoś go znaj­dzie i szybko na­pra­wią mu ranę. – I o to wła­śnie cho­dziło, do­dał w my­ślach. Chęt­nie po­zbyłby się tego śmie­cia, jak na­ka­zy­wał pro­gram neu­rocytu, jed­nak mar­twym nikt by się nie zaj­mo­wał, a ranny za­wsze o pe­wien czas opóźni po­ścig. Rei’than nie zdra­dził więc nad­ko­lek­tywu, oszczę­dza­jąc wrogiego va­roth. Za­bi­ja­nie prze­sta­wało być prio­ry­te­tem, kiedy można było po­my­słowo wy­ko­rzy­stać ży­wego Ki­ri­tia­nina. – Chodź.

Mu­siał szarp­nąć za­mro­czoną dziew­czynę. Do­piero te­raz do niej do­tarło, co też naj­lep­szego uczy­niła, uwal­nia­jąc groź­nego więź­nia. Nie mo­gła jed­nak uciec czy za­cząć krzy­czeć, gdyż za bar­dzo bała się za­krwa­wio­nego noża, który Rei’than dzier­żył w pra­wej dłoni. Zresztą sama wy­brała taki los i mu­siała po­nieść kon­se­kwen­cje swo­jej de­cy­zji – avor py­tał ją prze­cież, czy ze­chce mu po­móc do­bro­wol­nie.

Udało im się w biegu i bez prze­szkód do­trzeć do ar­se­nału. I wtedy za­dud­nił alarm, który ob­jął we wła­da­nie wszyst­kie kory­ta­rze sek­tora. Mi­zerne, nocne świa­tło zmie­niło się w ro­tu­jący kar­ma­zyn.

Kod czer­wony.

Ozna­czało to za­trza­śnię­cie wszyst­kich drzwi i gro­dzi w re­jo­nie, któ­rych nikt nie otwo­rzy bez upo­waż­nie­nia z góry.

Wrota do ar­se­nału zasunęły im się przed no­sem.

– Tu­kum, po­tra­fi­ła­byś coś z tym zro­bić? – po­wie­dział grzecz­nie Rei’than. Lu­biąca go kocica zin­ter­pre­to­wała zra­nie­nie Ry­ana ina­czej niż Jenny – avor za­ata­ko­wał achij, któ­rzy ko­ja­rzyli jej się z prze­mocą i za­da­wa­niem bólu, więc po­mo­gła mu od razu.

Za­mek pu­ścił, Rei’than z nie­wiel­kim wy­sił­kiem prze­su­nął drzwi, na­pie­ra­jąc na nie rękoma. Tu­kum wy­śli­znęła się z ob­jęć Sand­storm i we­szła przez prze­świt do po­miesz­cze­nia.

– Stój na cza­tach – zwró­cił się do Jenny, wciąż nie­mo­gą­cej otrzą­snąć się z oszo­ło­mie­nia.

 Nie miał czasu mysz­ko­wać po ogrom­nym po­miesz­cze­niu, więc wśród mo­no­tonnych dźwię­ków alarmu i ro­tu­ją­cej czer­wieni za­gar­nął z naj­bliż­szej otwar­tej ga­blotymi­tra­liezę ener­ge­tyczną z moż­li­wo­ścią roz­pię­cia tar­czy de­fen­syw­nej. Pomoc Tu­kum oka­zała się zbędna – jako że broń na­le­żała do klasy niż­szych i śred­nich prio­ry­te­tów, nie znaj­do­wała się w za­blo­ko­wa­nej czę­ści. Nie zo­stała też sper­so­na­li­zowana, mo­gła za­tem dzia­łać w do­wol­nych rę­kach. Kan­drok ko­rzy­stali z po­dob­nej broni, także w cięż­kiej wer­sji dla me­chów. Rei’than wło­żył też na sie­bie nie­ozna­ko­wany ki­ri­tiań­skipan­cerz; hełmu nie zna­lazł. Za­wsze to lep­sza ochrona niż bie­ga­nie w stroju me­dycz­nym, po­my­ślał. Prze­bo­leje i wy­trzyma w tym świń­stwie do chwili ucieczki z bazy. Za­krwa­wiony nóż wsu­nął za pa­sek.

Gdy wy­szedł z ar­se­nału i uj­rzał przy­gnę­bioną Jenny, ner­wowo zer­ka­jącą w obie strony ko­ry­ta­rza, wes­tchnął bez­gło­śnie i się zre­flek­to­wał. Znał już lu­dzi i ich po­trzeby za­leż­nie od wieku na tyle, by wie­dzieć, co ro­bić w ta­kiej sy­tu­acji. Przy­gar­nął Sand­stormwolną ręką do sie­bie, by po­ca­łować ją czule w usta.

– Nie martw się, bę­dzie do­brze. –Gła­skał ją po gło­wie. Czuł, jak od­prę­żają się jej mię­śnie. Spoj­rzała mu smutno w oczy, ale nie dało się z nich wy­czy­tać nic wię­cej. To do­bry znak, że nie ze­chciała się od­su­nąć. – Czas się zwi­jać. Te­raz la­bo­ra­to­rium.

Przy­tak­nęła.

Ru­szyli truch­tem z Tukum bie­gnącą przed nimi.

Ryan zdo­łał do­czoł­gać się do swo­jego PDA i po­in­for­mo­wał cen­tralę o ucieczce więź­nia. Po­pro­sił o po­siłki.

Na we­zwa­nie przybyli achij znaj­du­jący się w cen­trum re­kre­acji. Szybko zna­leźli in­truza. Jesz­cze bar­dziej niż wi­dok więź­nia na wol­no­ści za­sko­czyła ich obec­ność z nim Jenny. For­kis wy­dał już roz­kaz: ka­zał go zra­nić, uśpić, obez­wład­nić – co­kol­wiek, ale na ra­zie bez za­bi­ja­nia. Achij za­wa­hali się, nie chcąc przy­pad­kiem za­szko­dzić znaj­du­ją­cej się za nim dziew­czy­nie.

Rei’than w se­kundę wy­ko­rzy­stał ich nie­pew­ność. Chwy­cił obu­rącz kil­ku­ki­lo­gra­mową, ośmio­lu­fową mi­tra­liezę i za­czął szyć dziu­ra­wiącą ściany ener­gią.

Achij rzu­cili się za naj­tward­sze osłony, dwóch lekko obe­rwało, trzeci za­ro­bił w bark, aż ode­pchnęło go z im­pe­tem. Każdy miał na wy­po­sa­że­niu pi­sto­let X17A4, ale nie mo­gli ich użyć prze­ciwko tak gę­sto prują­cej ener­gii. Przy­byli tu bez­po­śred­nio na we­zwa­nie, z tym, co mieli pod ręką, pewni, że ła­two upo­rają się z pro­ble­mem – nie wie­dzieli, iż wię­zień zdo­był broń. Roz­sza­lały avor od­ciął ich od ar­se­nału, pój­ście po sprzęt do in­nego sek­tora także było pro­ble­ma­tyczne w ta­kich oko­licz­no­ściach.

– Złóż broń, te­ren jest za­bez­pie­czony! – za­wo­łał je­den z przyby­szy. – I tak cię w końcu do­rwiemy!

Rei’than zmie­nił tryb, zanim roz­grzana lufa wiąz­kowaskoń­czyła się ob­ra­cać. Zma­łej wy­rzutni wy­strze­liła ra­kieta wy­mie­rzona w strop przed Ki­ri­tia­nami. Kon­struk­cja nie wy­trzy­mała, z su­fitu spadła desz­czem me­ta­lowa otu­lina, a za nią po­le­ciały tony skał i ziemi sta­rej ko­palni, sku­tecz­nie od­ci­na­jąc boczny ko­ry­tarz.

Szarp­nię­ciem ręki avor zmu­sił Jenny do dal­szego biegu. Alarm nie usta­wał.

Mi­nęli pierw­sze, nie­in­te­re­su­jące ich la­bo­ra­to­rium; pra­cow­nicy na wi­dok mi­tra­liezy w rę­kach więź­nia unie­śli ra­miona. W przed­sionku dru­giego za­stali za­blo­ko­wane drzwi, zamek oka­zał się zbyt skom­pli­ko­wany dla Tu­kum. Rei’than pró­bo­wał je wy­wa­lić z kopa i bo­kiem z roz­pędu, a gdy i to nie po­mo­gło, roz­wa­lił je set­kami strza­łów ener­ge­tycz­nych.

– Stój tu. – Wska­zał Jenny ob­szar przed zde­wa­sto­wa­nymi drzwiami.

– Czego wła­ści­wie szu­kasz? – Wzięła Tu­kum na ręce.

Zigno­ro­wał dziew­czynę i ru­szył.

W tejpra­cowni prze­by­wali bar­dziej bra­wu­rowi na­ukowcy, od­po­wie­dzialni za klu­czowe eks­pe­ry­menty, któ­rzy nie otrzy­mali żad­nych in­struk­cji. Wy­cią­gnęli pi­sto­lety i poukry­wani za zbior­ni­kami, re­ga­łami, urzą­dze­niami do eks­pe­ry­men­tów – ogólnie wszyst­kim, za czym się dało – za­częli strze­lać ku Rei’tha­nowi. Po­le­ciało weń rów­nież kilka przed­mio­tów. Ktoś zdą­żył dra­snąć go nie­groź­nie w od­sło­nięty po­li­czek, nim wy­two­rzył przed sobą owalną tar­czę ener­ge­tyczną, pra­wie swo­jego wzro­stu, od­bi­ja­jącą po­ci­ski X17A4. Nie mógł jed­nak w ta­kim po­ło­że­niu wy­mie­niać ognia. Ku­ląc się za osłoną, zmie­rzał w stronę chłodni z set­kami kap­su­łek wy­peł­nio­nych błę­kit­nym pły­nem.

Znaj­do­wał się tam kiri­tiań­ski su­per­wi­rus.

Obo­jętna forma.

Wresz­cie na­de­szła ta wie­ko­pomna chwila.

Jego czas!

Prze­su­nąw­szy pas broni na ramię, zgar­nął me­ta­lowo-pu­ro­nak­sowy przed­miot wolną prawą ręką, przy­bli­żył do twa­rzy i spoj­rzał w za­du­mie na za­mkniętą we­wnątrz ciecz. Nie­wi­doczną śmierć. Moż­liwą za­gładęor­ga­nicz­nej czę­ści Nad­ko­lek­tywu. Jed­nak tym ra­zem avo­ro­wie, po przy­krych do­świad­cze­niach zdo­by­tych nie­świa­do­mie w K’otz’ib’aja na Mo­ra­scrik, będą już wie­dzieli, jak się ob­cho­dzić z tą nie­po­zorną bio­bro­nią.

Bom­bar­do­wany w osłonę, dla pew­no­ści wziął jesz­cze dwie kap­sułki. Wsu­nął je do schowka przy udzie.

Ude­rze­nie za­błą­ka­nego ry­ko­szetu uszko­dziło rurę, z któ­rej za­czął wy­do­by­wać się zie­lony, gry­zący dym.

Kasz­lą­cemu Rei’tha­nowi udało się wy­cofać do Jenny. Sły­szał prze­kleń­stwa na­ukow­ców, dla któ­rych prio­ry­te­tem stało się od­ka­ża­nie po­miesz­cze­nia. Je­den prze­bił się przez gę­sty ni­czym mleko opar, my­śląc, że avor już zbiegł, i padł nie­przy­tomny, do­staw­szy w głowę kolbą mi­tra­liezy.

Nie­opo­dal roz­brzmie­wały kroki i głosy nad­cią­ga­ją­cych achij.

– Ucie­kamy. – Krew z rany na twa­rzy Rei’thana utwo­rzyła stru­myczki spły­wa­jące za koł­nierz pan­ce­rza.

– Cze­kaj, tędy. – Dziew­czyna skie­ro­wała go w inny ko­ry­tarz.

Te­raz li­czyła się już tylko szyb­kość.

Zna­jący sek­tor Ki­ri­tia­nie byli pewni, że w końcu za­pę­dzą ucie­ki­niera w ślepy róg – co zde­cy­do­wa­nie wo­le­liby zro­bić jak naj­prę­dzej.

Ktoś za­czaił się w za­ułku i gdy oboje truch­tali,wy­sko­czył i zdzie­lił kar­wa­szem pan­ce­rza Rei’thana w twarz. Krew za­częła mu le­cieć także z nosa, co tylko spo­tę­go­wało jego wście­kłość.

Jenny na mo­ment za­mu­ro­wało.

To był Ki­ret. Rów­nie wku­rzony jak avor.

Zdo­łał wy­rwać mu mi­tra­liezę i rzu­cić da­leko za sie­bie. Rei’than z ko­lei chwy­cił go za nad­gar­stek ręki trzy­ma­ją­cej pi­sto­let. Ne­cron zro­bił to samo z jego dło­nią się­ga­jącą po nóż.

Obaj za­częli się sza­mo­tać, każdy twardo trzy­ma­jąc swoją broń. Upa­dli na zie­mię, je­den nie pusz­czał dru­giego.

Wy­stra­szona walką Tu­kum, któ­rej wcze­śniej nie spło­szyła strze­la­nina ani tok­syczny dym, te­raz wy­rwała się z ob­jęć dziew­czyny i dała dyla w stronę ła­zienki.

Jenny nie miała pomy­słu, co ro­bić. Wal­czyło ze sobą dwóch męż­czyzn, któ­rych da­rzyła pew­nym uczu­ciem. Krzy­cze­nie do nich byłobezsensowne, bo i tak zi­gno­rują jej bła­ga­nia. Roz­dzie­la­nie ich siłą wy­da­wało się jesz­cze gor­szym po­my­słem.

– Pod­daj się, nie masz szans – ce­dził Ki­ret, sta­ra­jąc się przy­gnieść pierś avora ko­la­nem. – Za mi­nutę będą tu achij.

– Tak bar­dzo się mnie bo­icie? – Rei’than na­sy­cił słowa ogromną dawką sar­ka­zmu. Tylko sku­tecz­nie draż­niąc Bif­ftera, mógł skło­nić go do po­peł­nie­nia błędu. Był od niego niż­szy i drob­niej­szy, przy prze­dłu­ża­ją­cej się sza­mo­ta­ni­nie z pew­no­ścią prze­gra, zwłasz­cza że przez wiele lat sie­dział w celi i nie­wiele się ru­szał. – Plu­ton na jed­nego avora? Czy może od razu ba­ta­lion?

Ne­cron nie uległ pro­wo­ka­cji.

Wię­zień wy­ko­rzy­stał wła­sną krew, na­pły­wa­jącą mu do ust, i splu­nię­ciem opo­nentowiw oczy za­mro­czył go na mo­ment.

Ki­ret sil­nie ode­pchnął go bu­tem, aby nie za­ro­bić no­żem w or­gan – w prze­ci­wień­stwie do Rei’thana miał na so­bie cy­wilne ubra­nie. W ży­ciu by nie po­my­ślał, że doj­dzie nocą do ta­kiego epi­zodu; był w dro­dze do celi, z za­mia­rem zgar­nię­cia straż­ni­ków, gdy roz­brzmiał alarm. Po­dob­nie jak reszta achij miał przy so­bie re­gu­la­mi­nowy pi­sto­let, który pra­wie ni­gdy nie był po­trzebny w pod­zie­miach Car­goo.

Rei’than od­tur­lał się poza za­sięg ra­mion Ki­ri­tia­nina, wstał – i chwy­cił od tyłu za­sko­czoną Jenny, przy­sta­wia­jąc jej nóż do gar­dła.

– Rzuć broń albo ją za­biję – wark­nął, pa­trząc na Ne­crona nie­na­wist­nym wzro­kiem. Efekt grozy po­tę­go­wała po­soka na jego twa­rzy i czer­wone oczy w bla­sku lamp alar­mo­wych.

Bła­gał w my­ślach dziew­czynę, aby miała na tyle ro­zumu w gło­wie, żeby sie­dzieć ci­cho. Mu­siała po­dzie­lać jego obawy, bo po­szła na współ­pracę, choć Rei’than przy­pusz­czał, że prę­dzej pa­nika ode­brała jej mowę. Je­śli rze­kłaby zdzi­wio­nym gło­sem coś w ro­dzaju: „Rei, to ty ro­bisz?”, by­łaby to­tal­nie skoń­czona na Car­goo. Tak przy­naj­mniej po­rzuci Jenny przed do­sta­niem się do po­jazdu, a Ki­ri­tia­nie będą prze­ko­nani, że zmu­sił za­kład­nika do przy­mu­so­wej po­mocy. Jako te­le­patka za­pewne oprze się me­to­dom son­du­ją­cym Fi­gama i psy­cho­me­trii Ag­gro­teha, więc może ustrzeże się przed wy­ja­wie­niem prawdy.

Tak wła­ści­wie to czemu przej­mo­wał się jej lo­sem?

– Prze­stań ma­chać klamką, wy­wal ją! Wy­kop! Cof­nij się! Łapy w górę! Stój tak! – wy­bą­ki­wał in­struk­cje.

– Puść dziew­czynę – burk­nął Ki­ret. Posłusz­nie wy­ko­ny­wał po­le­ce­nia poza unie­sie­niem ra­mion. Za­ci­snął dło­nie w bez­sil­nej zło­ści.

Przy­ci­ska­jący Jenny do piersi avor wy­co­fy­wał się w stronę ła­zienki. Sko­ło­wana dziew­czyna stra­ciła ro­ze­zna­nie, czy jej to­wa­rzysz gra, czy za­czął dzia­łać na po­waż­nie, wo­lała więc na mo­dłę Ne­crona speł­niać jego wolę i mil­czeć.

Gdy męż­czyzn dzie­liła od­le­głość kil­ku­na­stu kro­ków, z rów­no­le­głego ko­ry­ta­rza wy­bie­gli so­lid­nie już uzbro­jeni w ar­se­nale Ko­gan, Ga­reth, Shi­mizu, Dar­ko­ris, Shane i kilku in­nych achij. Ofi­ce­ro­wie i ich pod­władni.

Rei’than spa­ni­ko­wał jedy­nie na czas krót­kiego od­de­chu, gdy wska­zało go dzie­więć ce­low­ni­ków. Jego umysł za­dzia­łał au­to­ma­tycz­nie, jakby ste­ro­wał nim neu­ro­cyt, choć tym ra­zem w pełni kie­ro­wał się wolną wolą.

– Kirecie, mó­wi­łeś, że nikt tu nie przyj­dzie! –Uda­wał za­sko­cze­nie i strach. – Jak mo­głeś mnie oszu­kać, bra­cie?!

– Co?! – Ne­cron pa­trzył na avora w zdu­mie­niu, nie­pewny, czy aby się nie prze­sły­szał. Ob­ró­cił się ku Ki­ri­tia­nom, któ­rzy byli nie­mniej za­sko­czeni niż on sam. – Nie słu­chaj­cie go, gada bzdury!

– Nie, to on gada bzdury! – Rei’than nie prze­sta­wał się co­fać z za­kład­niczką. – Od dawna jest ze mną w zmo­wie. Wy­pu­ścił mnie. Tro­chę się po­sprze­cza­li­śmy, do­szło do walki mię­dzy nami. A te­raz chce oca­lić wła­sną skórę i wy­rzeka się wszyst­kiego, co zro­bił!

Rei’than osią­gnął za­mie­rzony efekt. Zdez­o­rien­to­wani achij pa­trzyli te­raz na swo­jego by­łego im­pe­ra­tora, a nie na niego.

– Chyba mu nie wie­rzy­cie! – wrzesz­czał Ne­cron. – Łap­cie go! – Spoj­rzał bła­gal­nie na Jenny. Avor tak trzy­mał jej głowę, że ze ści­śniętą krta­nią mo­gła je­dy­nie spo­glą­dać w su­fit. Na jej drga­ją­cej szyi wy­kwi­tały ko­lejne kro­ple krwi. Je­dyna na­dzieja na po­twier­dze­nie słów Bif­ftera zo­stała więc sku­tecz­nie wy­łą­czona z tej cho­rej roz­grywki. Dziew­czyna zgi­nę­łaby na­tych­miast, gdyby wy­dała z ust choćby dźwięk.

Gdy Rei’than za­trza­snął się już w ła­zience, achij ze­rwali się do biegu, jakby ich ska­mie­niałe ciała od­zy­skały peł­nię wła­ści­wo­ściowi ży­wego or­ga­ni­zmu.

– Co za kre­tyn! – huk­nął Ko­gan. – Nie uciek­nie stąd, to ślepy za­ułek.

– Zro­bił to z de­spe­ra­cji – od­parł Dar­ko­ris, pró­bu­jący uchy­lić drzwi.

– Mu­simy od­bić Jenny. – Ki­ret po­chy­lił się, aby zgar­nąć swój pi­sto­let.

– Stój, pa­nie Bif­fter – Shane rzekł z wy­raźną re­zy­gna­cją. Nie po­do­bało mu się to, co bę­dzie mu­siał zro­bić. – Cof­nij ręce. Nie ru­szaj się.

Ne­cron wolno się wy­pro­sto­wał, ze zdu­mie­niem spoj­rzał na ka­pi­tana.

– Wik­to­rze... Osza­la­łeś?

Ko­ry­ta­rzem nadcią­gali ko­lejni Ki­ri­tia­nie, zja­wił się rów­nież wy­bu­dzony już Ag­gro­teh, jak i sam For­kis.

– Gdzie jest Tu­kum? – On­ka­lot za­py­tał Ne­crona. Jego sy­nów do­star­czono wcze­śniej do oran­że­rii, jed­nak ci w usta­lo­nej omercie1 nie zdra­dzili, któ­rędy do­stali się do sek­tora B. Ag­gro na­to­miast nie miał chęci ani czasu, by ich prze­py­ty­wać przy wy­ko­rzy­sta­niu psy­cho­me­trii.

– Pa­nie For­kis, mamy pro­blem… – Shane chciał zło­żyć ra­port, gdy im­pe­ra­tor wy­ko­nał gwał­towny gest ręką, na­ka­zu­jąc mil­cze­nie.

– Wszystko sły­sza­łem przez ko­mu­ni­ka­tor star­szego sier­żanta Ga­re­tha – po­wie­dział stanowczo. – Ki­re­cie, je­steś aresz­to­wany.

– Zwa­rio­wa­li­ście wszy­scy? – Ne­cron cof­nął się o krok, gdy Ga­reth z Shane’em zbli­żyli się doń z unie­sioną bronią. – Ja nic nie zro­bi­łem! Oce­nia­cie sy­tu­ację, su­ge­ru­jąc się sło­wami tylko jed­nej strony. Tak się nie po­stę­puje. Rei’than na­mie­szał wam w gło­wach!

– Nie, Ki­re­cie. Tylko to­bie na­mie­szał – od­parł For­kis z bu­dzą­cym nie­po­kój spo­ko­jem. – Nie­jedna osoba już ze­znała, że współ­pra­cu­jesz z wro­giem. One wszyst­kie też zmó­wiły się prze­ciwko to­bie? Te­raz mamy żywy do­wód na to, że mó­wiły prawdę.

Przed ła­zienką achij pró­bo­wali per­trak­to­wać z avo­rem, ale na ich py­ta­nia i żą­da­nia od­po­wia­dało zwia­stu­jące nie­zbyt przy­chylny sce­na­riusz mil­cze­nie. Bez pro­blemu znisz­czy­liby bro­nią drzwi, nie chcieli jed­nak skrzyw­dzić za­kład­niczki.

Ne­crona za­lała fala zło­ści.

– Kto roz­siewa ta­kie bred­nie?! Je­stem wierny tylko Ki­ri­tia­nom! Prze­stań pie­przyć, For­ki­sie! Nie wi­dzie­li­ście ca­łego zaj­ścia! Nie było świad­ków! Zna­czy się, Jenny może po­twier­dzić, że je­stem nie­winny!

– Dziew­czyna nie jest wia­ry­god­nym świad­kiem. Do­szły mnie słu­chy, że łą­czą was... bli­skie re­la­cje. – Nie­wzru­szony ob­sce­nicz­nym za­cho­wa­niem roz­mówcy im­pe­ra­tor mach­nął ręką ku achij. – Za­mknij­cie go w celi.

Ki­ret na­wet nie wie­dział, jak to sko­men­to­wać. Car­go­oń­czycy po­waż­nie są­dzili, że on i Jenny sy­piali ze sobą?! Z dru­giej strony tro­chę to tłu­ma­czyło, dla­czego For­kis tak dia­me­tral­nie zmie­nił do niego na­sta­wie­nie.

– Przy­kro mi. – Ga­reth re­gu­la­mi­nowo wy­ce­lo­wał broń w jego plecy.

– Pro­szę tedy, pa­nie Bif­fter. – Shane wska­zał kie­ru­nek, któ­rędy szło się do wię­zie­nia Rei’thana.

Ki­ret za­pa­no­wał nad ner­wami, chciał współ­pra­co­wać i jak naj­szyb­ciej wy­ja­śnić to nie­wy­obra­żalne nie­po­ro­zu­mie­nie, więc po­słusz­nie dał się pro­wa­dzić.

Od strony ła­zienki do­szedł ło­mot po­wa­lo­nych, me­ta­lo­wych drzwi. Wszy­scy spoj­rzeli w tamtą stronę, także Ki­ret, Shane i Ga­reth, któ­rzy przy­sta­nęli na mo­ment. Trzech achij z dru­żyny we­szło do środka.

Po kilku chwi­lach z po­miesz­cze­nia pierw­szy wy­ło­nił się sze­re­gowy Ko­gan.

– Pa­nie im­pe­ra­to­rze, tu ni­kogo nie ma – ra­por­to­wał, strą­ca­jąc z rę­ka­wic wapno i piach. – Ucie­kli chyba ja­kimś tu­ne­lem, o któ­rego ist­nie­niu nie mie­li­śmy po­ję­cia. Wej­ście do niego jest za­sy­pane.

– Avor ukradł na­szego su­per­wi­rusa. Złap­cie go za wszelką cenę – na­ka­zał For­kis. – Za­bez­pieczcie wszyst­kie po­jazdy. Roz­lokuj­cie lu­dzi w stra­te­gicz­nych punk­tach. Wię­zień nie może wy­do­stać się z bazy. Ki­re­cie – zwró­cił się do Bif­ftera, gdy achij bez­zwłocz­nie za­częli wy­peł­niać roz­kazy. – Je­śli Rei’than uciek­nie, zo­sta­niesz uka­rany śmier­cią zgod­nie z pra­wem wo­jen­nym.

Na ob­li­czu Necrona wy­kwi­tło oszo­łomienie, stał z sze­roko otwar­tymi oczyma, nie będąc w sta­nie rzu­cić w od­po­wie­dzi na­wet sy­laby.

Ru­szył się, do­piero gdy Shane szturch­nął go lufą w plecy.

***

Rei’than był zły na sie­bie, że stra­cił mi­tra­liezę w tak głupi spo­sób. Przy jej po­mocy mógłza­wa­lić po­czą­tek tu­nelu rów­nie sku­tecz­nie, co wcze­śniej ko­ry­tarz w sek­to­rze. Po otak­so­wa­niu stropu stwier­dził, że nie gro­zi­łoby to łań­cu­cho­wym za­wa­le­niem się dal­szej czę­ści ko­palni.

Gdy z Jenny i Tu­kum zna­leźli się już w tu­nelu, avor roz­ko­pał ła­zien­kowe ka­fle z dru­giej strony, zde­sta­bi­li­zo­wał cio­sami noża, pię­ści i nóg wszelką sypką ma­te­rię ze ścian i stropu, byle stwo­rzyć pro­wi­zo­ryczną ba­ry­kadę.Udało mu się na­wet po­lu­zo­wać parę gła­zów i więk­szych brył skal­nych. Za ścianą sły­chać było przy­tłu­mione krzyki achij, któ­rzy zde­cy­do­wali się na roz­wa­le­nie drzwi.

Jenny przy­glą­dała się w mil­cze­niu, jakpra­cuje, a gdy pod­szedł do niej chwilę póź­niej, na­dal nie wy­krze­sała z krtani ani słowa. Rankę na jej szyi za­skle­pił już skrzep.

– Prze­pra­szam za tę krew i cały strach, który w to­bie wy­wo­ła­łem – rzekł kor­nie Rei’than, spusz­cza­jąc głowę, jed­no­cze­śnie świ­dru­jąc Jenny swymi upior­nymi oczyma. Tu­kum stała u jego stóp i zer­kała cie­kaw­sko to na jedno, to na dru­gie. – Ale tylko tak mo­głem uwia­ry­god­nić całą po­ka­zówkę. Mia­łem wszystko pod kon­trolą, nie mo­głem cię skrzyw­dzić.

– My­śla­łam, że to na po­waż­nie – rze­kła ci­cho, ła­mią­cym się gło­sem. – Na­dal mam wąt­pli­wo­ści…

– Cóż, chyba nie wy­daję ci się już taki fajny, jak wtedy gdy sie­dzia­łem za krat­kami. – Uśmiech­nął się zu­chwale, aby na swój spo­sób roz­ła­do­wać na­pię­cie. Dziew­czyna dała się po­gła­skać po po­liczku. – Skoro się mnie oba­wiasz, po­pro­szę cię jesz­cze tylko o jedną drobną przy­sługę: po­każ, jak do­stać się do han­garu. Tam się roz­sta­niemy, już na za­wsze. Spró­buję po­ra­dzić so­bie sam, ale mu­simy się śpie­szyć – pod­kre­ślił, gdy głosy achij przy­brały na sile.

– Tędy.

Dziew­czyna prze­ła­mała strach (te­raz bar­dziej niż avora bała się re­ak­cji swo­jego ojca), chwy­ciła Rei’thana za rękę i po­pro­wa­dziła po­cząt­kowo pro­stym tu­ne­lem. Po kil­ku­set me­trach na prze­mian szyb­kiego mar­szu i truchtu do­tarli do roz­wi­dle­nia dróg.

– Tu­kum, ale ty wra­caj – gło­śno ła­piąca od­dech Sand­storm zwró­ciła się do On­ka­lotki, która wciąż im to­wa­rzy­szyła, za­miast skrę­cić w szer­szą od­nogę pro­wa­dzącą do pal­miarni.

Ko­cica je­dy­nie na nią łyp­nęła, po czym we­szła w pod­kop pro­wa­dzący do szybu przy wschod­niej ścia­nie han­garu sek­tora A.

– To tu­taj? – za­py­tał Rei’than.

– Tak. – Jenny kiw­nęła głową.

Ob­jął ją tkli­wym spoj­rze­niem.

– Dzięki za wszystko. Już so­bie po­ra­dzę.

– Od­pro­wa­dzę cię do sa­mego końca. – Nie zwra­ca­jąc uwagi na jego re­ak­cję, sztywno wci­snęła się za Tu­kum do klau­stro­fo­bicz­nego, owal­nego przej­ścia o gli­nia­stych ścia­nach.

Rei’than ru­szył za nią. Jako że miał na so­bie pan­cerz do­da­jący mu ob­ję­to­ści, prze­dzie­rał się z nie­ma­łym tru­dem. W pew­nej chwili my­ślał na­wet, że utknie na do­bre, ale udało mu się wy­krę­cić ra­mię i ob­lu­zo­wać no­żem kilka miejsc pod­kopu, nato­miast resztą za­jęła się jego zbroja, dzia­ła­jąca tro­chę jak kret ko­pal­niany. Z ko­ry­ta­rza do­cho­dziły co­raz gło­śniej­sze dźwięki prze­pla­tane echem – Ki­ri­tia­nie prze­mie­rzali ko­pal­nię. Avor wykal­ku­lo­wał, że miał nad nimi może dwie mi­nuty prze­wagi.

W kwa­dra­to­wym, me­ta­lo­wym już szy­bie sek­tora A po­su­wali się gę­siego na czwo­raka. Dotarli do naj­bliż­szej kra­tow­nicy o siatce zło­żo­nej z drob­nych, gę­stych oczek. Alarm świetlny i dźwię­kowy nada­wał także w han­ga­rze, ob­le­wa­jąc ich re­gu­lar­nie po­kła­dami czer­wieni. Uj­rzeli tylko kilku achij w po­bliżu pół­noc­nej sztolni, co ozna­czało, że po­ścig wciąż mu­siał się sku­piać na sek­to­rze B – nikt nie przy­pusz­czał, że ucie­ki­nier może do­stać się do han­garu taj­nym przej­ściem.

– Pa­mię­tasz ten my­śli­wiec, który po­ka­zy­wa­łaś mi w celi? – szep­nął Rei’than Jenny przy uchu.

– Bia­łek? Jest tam, za tym trans­por­te­rem. – Wska­zała je­den z du­żych stat­ków. – O ile go nie prze­sta­wili.

– Wspo­mi­na­łaś, że był ostat­nio mo­dy­fi­ko­wany.

– Tak, na pewno do­dano mu na­pęd win­dy­kalny i naj­now­sze osłony wy­my­ślone przez ze­spół dok­tora Fi­gama. Co jesz­cze, to nie wiem. Nie­zbyt się tym in­te­re­suję.

– Tyle mi wy­star­czy.

Avor bez trudu i ha­łasu – czemu sprzy­jał dźwięk alarmu – wy­jął kra­tow­nicę z ramy i odło­żył ją obok sie­bie. Ze­sko­czył z wy­so­ko­ści pra­wie czte­rech me­trów, lą­du­jąc w przy­kucu wśród po­jem­ni­ków. Wspo­ma­ga­nie pan­ce­rza nieco za­mor­ty­zo­wało upa­dek. Ża­den z achij znaj­du­ją­cych się w od­da­le­niu nie ob­ró­cił głowy.

Kiedy chciał mach­nąć krótko dziew­czy­nie na po­że­gna­nie, zobaczył ku swo­jej iry­ta­cji, że ta ska­cze za­raz za nim. Nie miał wy­boru i mu­siał ją zła­pać. Z ko­lei Tu­kum wy­sko­czyła z otworu pro­sto w ra­miona dziew­czyny.

Wy­ko­rzy­stu­jąc wspor­niki, ma­szyny, skrzy­nie i ła­do­warki jako osłony, szybko do­tarli po­chy­leni do my­śliwca XRS-14 Ghost.

– To te­raz naj­trud­niej­sza część – oznaj­mił Rei’than. – Le­piej zmy­kaj już, mała, bo po tym, co te­raz zro­bię, zo­ba­czą nas wszy­scy z han­garu.

Nie po­do­bało mu się, że Jenny zde­cy­do­wała się zo­stać. No nic, jej sprawa.

Wyjął ze schowka w pan­ce­rzu swoją ostat­nią kap­sułę ra­ji­thar, którą spa­ro­wał re­cy­fra­to­rem z neu­ro­cy­tem jesz­cze w cza­sach sprzed nie­woli. Kon­tem­plo­wał ją z powagąprzez krótką chwilę – po czym po­tęż­nym ude­rze­niem ręki roz­bił o tylną część ka­dłuba Białka.

Od miej­sca ude­rze­nia za­częła się roz­cho­dzić fala ude­rze­niowa, przy­po­mi­na­jąca tę pod­czas im­paktu wiel­kiego me­te­orytu z pla­netą. Stop­niowo, nie­uchron­nie obej­mo­wała świe­tli­stą plan­deką co­raz więk­sze par­tie my­śliwca. Pik­se­lowate świa­tło trwało na da­nym ob­sza­rze kilka se­kund, po czym zani­kało. Nie­zro­zu­miały dla Jenny pro­ces sko­ja­rzył jej się z wy­twa­rza­niem ma­te­rii my­śliwca wo­kół Da­riusa, ale prze­czu­wała, że mo­gła to być zu­peł­nie inna tech­no­lo­gia niż tamta po­cho­dząca od Nimja.

– Co się dzieje? – za­py­tała.

– In­fek­cja pik­to­czi­pów. Oto dru­gie za­sto­so­wa­nie kap­suły ra­ji­thar w prak­tyce. Służy nam albo za źró­dło po­ży­wie­nia, albo, współgrając z neu­ro­cy­tem, prze­pro­gra­mo­wuje wy­braną jed­nostkę, do­sto­so­wu­jąc ją do wy­mo­gów ope­ra­tora na po­zio­mie cy­fro­wym, jak i czę­ściowo ma­te­rial­nym. Mó­wiąc krótko: przejmę od Ki­ri­tian tego my­śliwca.

Je­den z achij zwró­cił uwagę na grę światła. Na­tych­miast zwo­łał ko­le­gów i opan­ce­rzona, uzbro­jona grupa ru­szyła bie­giem w stronę Białka.

Pro­ces in­fek­cji prze­my­sło­wej za­koń­czył się.

– Stać!

Rei’than nie zdą­żył wejść na po­kład – wciąż stał na ziemi, gdy pa­dał nakaz.

Tu­kum sku­liła się za jego no­gami.

Jenny zrobiła je­dyną rzecz, jaka przy­szła jej do głowy, by ura­to­wać uzbro­jo­nego je­dy­nie w nóż przy­ja­ciela, a przy­naj­mniej za­mie­rzała wpro­wa­dzić za­mie­sza­nie i ku­pić im obojgu tro­chę czasu. Po­pa­trzyła osten­ta­cyj­nie na osłony heł­mów achij, po czym za­rzu­ciła ręce na szyję Rei’thana i na­mięt­nie po­ca­ło­wała go w usta.

– Co do… Jenny?! – wy­pa­lił je­den.

Avor był za­sko­czony nie mniej niż tamci. Dziew­czyna oto spa­liła swój ostatni most w tym miej­scu. Świad­kiem zda­rze­nia byli już nie tylko sku­pieni w pół­kręgu Ki­ri­tia­nie, mie­rzący w nich lu­fami, ale i masa ko­lej­nych, któ­rzy za­częli wle­wać się do han­garu od strony prze­łazu łą­czą­cego sek­tory.

– Tylko tak mogę oca­lić Ki­reta, któ­rego fał­szy­wie oskar­ży­łeś o zdradę – po­wie­działa szep­tem do Rei’thana, przy­kła­da­jąc mu dłoń do twa­rzy.

Na­prawdę nie miał te­raz czasu o tym dys­ku­to­wać.

– Bia­łek, sły­szysz mnie już? – za­py­tał bez­gło­śnie przy po­mocy neu­ro­cytu.

– Oczy­wi­ście, sir.

– Dia­gnoza.

– Wszyst­kie układy sprawne.

Odetch­nął w du­chu z ulgą, przy­naj­mniej w kwe­stii tej czę­ści planu. Jego oca­le­nie i suk­ces do­ty­czący roz­kazu xepo Thino’paia za­le­żały te­raz wy­łącz­nie odwra­żego my­śliwca. Ale ma­szyna nie po­winna oka­zać się za­wodna, przy­naj­mniej działo się tak w rze­czy­wi­sto­ści zna­nej Kan­drok. Nie­mniej XRS-14 stał się wła­śnie czę­ścią tam­tej strony, tej lep­szej, więc nie mógł na­wa­lić.

– Za­bij ich wszyst­kich i oczyść mi drogę. Oszczędź dziew­czynę.

Bia­łek w cza­sach, gdy na­le­żał jesz­cze do re­be­lian­tów, był wy­po­sa­żony w ukryte w ka­dłu­bie ra­kiety, podskrzydłowe wy­su­wane działka ta­ma­riowe, tylne ka­ra­binki pla­zmowe oraz działko ener­ge­tyczne, które po krót­kiej ku­mu­la­cji po­ci­sku strze­lało spod dzioba. Cały ten sprzęt zo­stał za­cho­wany, choć ulep­szony, tak by mógł spro­stać diar­du­kowi Kan­drok. Do­dat­kowo Fi­gam, po po­my­śle pod­su­nię­tym mu przez Chi­mal­mat, włą­czył do uzbro­je­nia my­śliwca obronną ki­ne­tyczną falę ude­rze­niową o za­sięgu stu me­trów, mo­gącą przy­kła­dowo ochro­nić pi­lota przed wy­wle­cze­niem, oraz falę ofen­sywną, dzia­ła­jącą jak udo­sko­na­lone EMP, zdolną prze­ni­kać przez ba­riery.

SI my­śliwca wy­kal­ku­lo­wała, że sku­tecz­niej­sza bę­dzie de­fen­sywa, by odse­pa­rować wro­gów od swo­jego no­wego ope­ra­tora. Po wy­su­nię­ciu się z ka­dłuba kil­ku­na­stu gło­wic, które wy­two­rzyły pole, na­stą­piła eks­plo­zja. Achij i lżej­sze przed­mioty z oto­cze­nia zo­stały ośrod­kowo roz­rzu­cone po ca­łym han­ga­rze. Prze­su­nęły się też mniej­sze ma­szyny. Jenny, która stała przy­tu­lona do Rei’thana, fala nie do­się­gła.

Sand­storm była prze­ra­żona moż­li­wo­ściami tech­no­lo­gicz­nymi Kan­drok. Wystar­czyło roz­bić ja­kąś małą kap­sułę, by ob­da­rzona sztuczną in­te­li­gen­cją ma­szyna w se­kundy zmie­niła front? Bez żad­nego oporu, bez żad­nych „wy­rzu­tów su­mie­nia”? Zero i je­den. Albo na­leżę do nich, albo do tam­tych – co za róż­nica? I to by­łoby na tyle w te­ma­cie nie­za­wod­no­ści sprzętu Nie­śmier­tel­nych. Za­bro­niono za­bie­rać na wojnę an­dro­idy, ale co z resztą ma­szyn ko­rzy­sta­jących z SI? Dziew­czyna do­tąd nie roz­my­ślała nad po­tęgą wroga. W Rei’tha­nie wi­działa je­dy­nie skrzyw­dzonego, sa­mot­nego więź­nia prze­trzy­my­wa­nego przez ob­cych, nad któ­rym każ­dego dnia wi­siało widmo śmierci. Te­raz w pełni po­jęła, z jak groź­nym nie­przy­ja­cie­lem się zbra­tała. Ow­szem, bała się go – ale chyba z tego wła­śnie po­wodu jesz­cze bar­dziej ją po­cią­gał. Uwiel­biała jego wy­gląd, od­wagę i siłę psy­chiczną, na­wet nie­usta­jącą iro­nię.

– Na mnie już czas. – Rei’than po­ca­ło­wał ją i na­tych­miast ru­szył ku za­pra­sza­jąco otwar­tej ka­bi­nie XRS-14.

Sand­storm po­jęła jesz­cze jedną rzecz: cały czas była ma­rio­netką avora, któ­rej od po­czątku nie za­mie­rzał za­bie­rać ze sobą. Li­czyła, że po tym, co za­pre­zen­to­wała achij z han­garu, uwolni ją od we­ge­to­wa­nia w ba­zie Car­goo, przy­naj­mniej pod­rzuci w inne miej­sce. Nie li­czyła wpraw­dzie na wy­lewne po­że­gna­nie, bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści, ale nie za­re­je­stro­wała żad­nych emo­cji ze strony Rei’thana. Po­czuła się podle. Zdra­dzona. Tym wła­śnie byli Kan­drok: bar­dziej ma­szy­nami niż istotami ży­wymi.

Rei’than nie ko­chał Jenny, choć mu­siał przy­znać, że jej lek­ko­myślnośći na­iwność wzbu­dzały sym­pa­tię. Szcze­rze ją po­lu­bił, jak i jej to­wa­rzy­stwo. No w po­rządku – po­lu­bił ją na­wet bar­dzo. Już sam ten fakt wy­da­wał się nie­zwykły, bio­rąc pod uwagę to, że Jenny była de­voka, nie­mniej nie stał w sprzecz­no­ści z pro­gra­mem neu­ro­cytu, który od­rzu­cał wszystko, co mo­gło za­szko­dzić Kan­drok.Rei’than znał już przy­padek, że pewnana­sto­latka ura­to­wałaavora-roz­bitka, za­dzierz­gnęło się mię­dzy nimi uczu­cie, on za­brał ją na­wet na Ase­phor’ Ce­ro­tis, ale nie skoń­czyło się to do­brze. Są­dził, że więź mię­dzy czło­wie­kiem i avo­rem mo­gła się wy­two­rzyć, gdy ten drugi był od­cięty od swo­jego ko­lek­tywu i sy­gnału bio­sieci Źró­dła. Sand­storm przede wszyst­kimbyła jego prze­pustką. Bi­le­tem na jed­no­stronną po­dróż z tego miej­sca. Kartą prze­tar­gową. Po­tra­fiłby użyć wię­cej ta­kich po­rów­nań, na­uczyw­szy się ich od lu­dzi.

Nie­mniej coś go tknęło, kiedy był już nogą w ka­bi­nie. Dziew­czyna w końcu mu po­mo­gła, i to wie­lo­krot­nie. Kła­dąc swoje bez­pie­czeń­stwo na szali, od­wa­żyła się otwo­rzyć mu drzwi. Gdyby nie ona, już by nie żył. Dwa razy oca­liła mu ży­cie. Etyka Kan­drok na­ka­zy­wała spłacać długi, choć to do­ty­czyło tylko wła­snego ro­dzaju. Je­śli jed­nak ją zo­stawi, Ki­ri­tia­nie ra­czej nie okażą jej ła­ski. Może nie za­biją Sand­storm, skoro nie była achij i nie obo­wią­zy­wało jej prawo wo­jenne, ale z pew­no­ścią skoń­czy się to dla niej dłu­go­trwa­łym cier­pie­niem.

Spoj­rzał na nią z góry, trzy­ma­jącą przy piersi Tu­kum, ża­ło­sną, mil­czącą, w jej smutne oczy wy­ra­ża­jące strach i zawód.

Prych­nął, po­krę­cił głową. Zsu­nął się na skrzy­dło my­śliwca.

– Chodź. – Po­chy­lił się i wycią­gnął ra­mię z otwartą dło­nią. – Jed­nak uczci­wie ostrze­gam, że je­śli za­biorę cię do swo­ich, nie bę­dzie już od­wrotu. Nie daję ci gwa­ran­cji, że zdo­łam cię obro­nić przed po­tęż­niej­szymi ode mnie. Bę­dziesz mu­siała też za­ak­cep­to­wać mnie ta­kim, ja­kim je­stem.

Po­roz­rzu­cani po han­ga­rze achij zdo­łali się już po­zbie­rać. Nie zo­staw­szy po­in­for­mo­wani o ostat­niej mo­dy­fi­ka­cji Białka, otwo­rzyli ogień w jego kie­runku. Przy­byłe wspar­cie także roz­po­częło ostrzał. My­śli­wiec ak­ty­wo­wał osłony po­chła­nia­jące ener­gię po­ci­sków, którą mógł po­tem wy­ko­rzy­stać jako za­si­la­nie po jej zgro­madzeniu i prze­two­rze­niu. Ochroną ob­jął też Rei’thana i Jenny.

Nie ma­jąc czasu na roz­są­dek i lo­giczne my­śle­nie, Jenny po­szła za im­pul­sem i przy­jęła wy­cią­gniętą dłoń.

Avor pomógł jej do­stać się do ka­biny, tę na­tych­miast zapie­czę­to­wała her­me­tycznie osłona z ul­tra­pu­ro­naksu, który rów­nież był jed­nym z ostat­nich wy­na­laz­ków stwo­rzo­nym pod walkę z Kan­drok.

– Opuść pla­netę Car­goo, znajdź naj­bliż­szy wę­zeł i go użyj, ale w ob­rę­bie tej ga­lak­tyki – Rei’than wy­dał my­śliw­cowi po­le­ce­nie. Był pe­wien, że Kan­drok wciąż znaj­do­wali się licz­nie na ob­sza­rze Drogi Mlecz­nej. Stra­te­gia sprzed kilku huva, po­le­ga­jąca na wy­szu­ki­wa­niu, nie­wo­le­niu, prze­ka­ba­ce­niu bądź eks­ter­mi­na­cji Ki­ri­tian, wciąż po­winna obo­wią­zy­wać, o ile nie za­szły gwał­towne zmiany w tym kie­runku.

XRS-14 wy­star­to­wał, uniósł się pio­nowo nad po­sadzką, po czym skie­ro­wał ku sztolni wy­lo­to­wej. Za­nim to jesz­cze na­stą­piło, achij wstrzy­mali bez­sen­sowny ostrzał.

***

Chociaż był pra­wie śro­dek nocy, Da­rius nie od­czu­wał zmę­cze­nia, wciąż to­wa­rzy­szyły mu bo­wiem emo­cje zwią­zane z trans­for­ma­cją w my­śliwca. Po raz enty od­twa­rzał w wy­obraźni lot w ko­smos jako ope­ra­tor Pa­ra­bel­lum, jak i inne przy­jem­no­ści zwią­zane z tech­no­lo­gią pat-b’itolu. Po dia­gno­styce do­tyczącej dzia­ła­nia ma­szyny, jej in­te­rak­cji z ope­ra­to­rem, jak i bio­funk­cji Schin­dlera pod­czas prze­by­wa­nia w „pan­ce­rzu”, Da­rius mógł so­bie w końcu po­zwo­lić na tro­chę pry­wat­no­ści. Opie­rał się ra­mio­nami o ba­rierkę jed­nej z ga­le­ry­jek nad halą mon­ta­żowni sek­tora D, po­pi­jał wodę z kubka i ob­ser­wo­wał per­so­nel tech­niczny mo­dy­fi­ku­jący stare ki­ri­tiań­skie ma­szyny. Także two­rzący zu­peł­nie nowe, które do­słow­nie ro­sły w oczach, jak wcze­śniej Pa­ra­bel­lum. Kulka pat-b’itolu spo­czy­wała bez­piecz­nie w jego kie­szeni.

Ktoś wy­słał do niego ko­mu­ni­kat. Da­rius zerk­nął na PDA i zo­ba­czył, że to ka­pral tech­nik Dar­ko­ris, je­den z jego ko­le­gów.

– No cześć, Ra­smus.

– Tak my­śla­łem, że nie śpisz. – Przy­śpie­szony od­dech męż­czy­zny świad­czył o tym, że biegł albo zmę­czył się w inny spo­sób. W tle było sły­chać liczne głosy. – Jest z tobą Jenny?

– O tej po­rze ra­czej nie. Coś się dzieje?

– Dużo, igno­ran­cie. – W in­nych oko­licz­no­ściach Dar­ko­ris po­wie­działby to w for­mie żartu, a nie wzbu­rze­nia. – For­kis ka­zał aresz­to­wać Ki­reta, po­noć od dawna był w ukła­dach z wro­giem. Po­mógł uciec Rei’tha­nowi, ale ich plan nie wy­pa­lił i zo­stali na­kryci. Była z nimi Jenny, jako za­kład­nik.

Gdyby PDA był wy­ko­nany z kruch­szego me­talu, nie­wy­klu­czone, że wstrzą­śnięty Da­rius nie­świa­do­mie zgnió­tłby go w gar­ści. Rze­czy­wi­ście przez chwilę w hali ro­to­wały alarmy, my­ślał jed­nak, że to nie­dawno za­twier­dzona sy­gna­li­za­cja tech­niczna zwią­zana ze wzmo­żoną pro­duk­cją, przy­pad­kiem przy­po­minająca kod czer­wony. Hala po­zo­sta­wała jed­nak za­mknięta, a per­so­nel za­cho­wy­wał się nor­mal­nie.

– Ja pier­dzielę, jaki hat-trick...

– Cze­kaj, są nowe roz­kazy. – Dar­ko­ris za­milkł na czas wy­słu­cha­nia ko­mu­ni­katu. – Ucie­ki­nier jest w han­ga­rze sek­tora A. Po­rwał Jenny i prze­jął my­śli­wiec.Zarazruszymy w po­ścig.

Schin­dler nie zdo­łał wy­ce­dzić prze­kleń­stwa, za to wy­pa­lił:

– Zro­bię to szyb­ciej.

Pod­jął de­cy­zję na­tych­miast, kie­ru­jąc się emo­cjami zu­peł­nie jak Jenny parę chwil wcze­śniej, gdy zde­cy­do­wała się po­dać dłoń Rei’tha­nowi. Trzy­ma­jąc PDA w gar­ści, ze­rwał się do sprintu po kra­tow­nicy rów­no­le­gle do ściany mon­ta­żowni. Bez prze­pra­sza­nia roz­trą­cił osoby sto­jące mu na dro­dze.

– Schin­dler, nie rób głupstw. – Kapral tech­nik sły­szał stu­kot jego bu­tów o me­tal.

Da­rius wci­snął włą­czony PDA w kie­szeń, a wy­jął z dru­giej kulkę pat-b’itolu. Pod­czas dia­gno­styki wiele razy ka­zano mu ak­ty­wo­wać i skła­dać pan­cerz Pa­ra­bel­lum, dzięki czemu opa­no­wał pro­ce­durę czy­nie­nia tego bły­ska­wicz­nie. Parę osób z dołu zwró­ciło głowy w jego stronę bądź za­chły­snęło się po­wie­trzem, gdy ze­sko­czył w małą prze­paść, od­biw­szy się od ba­rierki ga­le­ryjki. Roz­po­starł ra­miona.

– Dar, ty nie masz żad­nych roz­ka­zów! – dało się sły­szeć jesz­cze głos Dar­ko­risa.

Parę me­trów nad zie­mią Schin­dler roz­po­czął lot jako Pa­ra­bel­lum, czę­stu­jąc po­tęż­nym po­dmu­chem sto­jące wo­kół osoby.

Wiel­kim tu­ne­lem po­wietrz­nym, którego gro­dzie sam so­bie otwo­rzył elek­tro­nicz­nie, do­stał się do han­garu sek­tora A, a stamtąd ru­szył w po­ścig za Biał­kiem, który wcze­śniej roz­wa­lił śluzę sztolni cią­gną­cej się pio­nowo przez ska­li­ste wzgó­rze. Zde­spe­ro­wany, z moc­nym po­sta­no­wie­niem ura­to­wa­nia Jenny, igno­ro­wał wszel­kie ko­mu­ni­katy na­ka­zu­jące mu za­wró­cić – zor­ga­ni­zo­wany po­ścig miał ru­szyć nie­ba­wem, gdy po­bu­dzeni zo­staną naj­lepsi pi­loci.

– Spro­wa­dzę ją z po­wro­tem – po­in­for­mo­wał je­dy­nie For­kisa, który skon­tak­to­wał się z nim z cen­trum kon­troli lo­tów.

***

Wście­kły ni­czym bu­rza Sa­riel szyb­kim kro­kiem prze­mie­rzał ko­ry­tarz. Igno­ro­wał zwra­ca­ją­cych na niego uwagę alian­tów, kie­ru­jąc się pro­sto ku kan­ce­la­rii ge­ne­rała War­fi­gh­tera. Kiedy już tam wszedł, nie czułnaj­mniej­szegoskrępowa­nia, że za­kłó­cił ważne spo­tka­niez in­te­re­santami wy­so­kich stopni, ana­li­zu­jącymi z Vel­kee’em po raz ko­lejny plany ataku.

Za­pa­dła głę­boka ci­sza, gdy urwano roz­mowy, słowa za­stą­piły wy­mowne i zdu­mione spoj­rze­nia.

Sa­riel bez ce­re­gieli trza­snął otwar­tymi dłońmi o wiel­kie biurko War­fi­gh­tera. Sto­jący za nim Vel­kee uniósł brew, miał minę, jakby chciał chwy­cićper­ma­nent­nego dwu­dzie­sto­sze­ścio­latka za wszarz i wy­wa­lić na zbity pysk na ko­ry­tarz.

– Dla­czego mam le­cieć z For­ki­sem na Ce­ro­tis?! – rzekł wście­kle na­uko­wiec. – Fi­gam i On­ka­loci zo­staną od­de­le­go­wani na H14, gdzie obec­nie jest bez­piecz­niej niż tu. Na wojnę po­wi­nien le­cieć tylko An­dro. Po kiego grzyba je­ste­śmy po­trzebni tam obaj?! Wszystko, co mie­li­śmy wam prze­ka­zać, już prze­ka­za­li­śmy, resztą umie w pełni za­jąć się woj­sko. Żą­dam, by i mnie ode­słano na Chu­li­mal czy w inne bez­pieczne miej­sce! – Przesunął wzro­kiem po ze­bra­nych, któ­rym w gło­wach się nie mie­ściło, co on odstawia. – Czy zda­je­cie so­bie sprawę, kim ja się sta­łem? Ogar­nia­cie w ogóle, na co mnie na­ra­ża­cie, wy­sy­ła­jąc na wojnę, gdzie mogę zgi­nąć? Je­stem jed­nym z trzech naj­waż­niej­szych i naj­cen­niej­szych lu­dzi w tej ga­lak­tyce!

Kapi­tan Wik­tor Shane z tru­dem zmie­nił wy­buch śmie­chu na ka­le­kie kaszl­nię­cie, co wy­pa­dło, jakby przez mo­ment dła­wił się śliną. Ge­ne­rał Ro­bert Mil­les od­pu­ścił so­bie ci­snący się na usta wul­garny ko­men­tarz.

Vel­kee nie prze­rwał spo­tka­nia, li­cząc na jak naj­szybsze za­ła­twienie sprawy z po­wa­lo­nym Je­lin­kiem. Od­no­sił wra­że­nie, że po tym, jak Na­cxit udo­sko­na­lił jego mózg, na­uko­wiec stał się jesz­cze bar­dziej bez­czelny, bo znał swoją war­tość i wiedział, że go po­trzebowano. A wyda­wać by się mo­gło, iż po prze­mia­nie bę­dzie uoso­bie­niem ła­god­no­ści i wie­dzy. Tym­cza­sem u Sa­rielaspo­tę­go­wały się jego naj­gor­sze ce­chy. Prak­tycz­nie nikt go tu nie lu­bił, a i on nie dbał o do­brą at­mos­ferę w pracy czy ży­ciu pry­wat­nym, ma­jąc się za lep­szego od wszyst­kich, może z wy­jąt­kiem dok­tora Fi­gama. War­fi­gh­ter dzi­wił się, że ko­muś ta­kiemu udało się zna­leźć żonę.

– Usta­li­li­śmy, że awa­ryj­nie bie­rzemy was dwóch, na wy­pa­dek gdyby je­den z was zgi­nął. Nie­mniej obaj bę­dzie­cie przydatni – od­parł cier­pli­wie Vel­kee. – My­lisz się, twier­dząc, że achij sami już so­bie po­ra­dzą. Bez was mo­żemy mieć na miej­scu pro­blem z sys­te­mami obronnymi Kan­drok, a pracy na pewno czeka nas sporo. Bę­dziesz miał oka­zję do­wo­dzić wie­loma ludźmi w za­da­niach, gdzie bę­dzie wy­ma­gana wie­dza tech­niczna – spró­bo­wał go udo­bru­chać.

– Walę to. Ni­g­dzie nie lecę.

Vel­kee oparł pię­ści o blat. Obaj mie­rzyli się wzro­kiem. Star­szy, wy­soki, do­brze zbu­do­wany achij i młody, śred­niego wzro­stu i tycz­ko­waty na­uko­wiec.

– Może i sta­łeś się ja­kimś su­per­mó­zgiem, Sa­rielu, ale cią­gle je­steś Ki­ri­tia­ni­nem. Na Car­goo wszy­scy pod­le­gają roz­ka­zom For­kisa i dy­gni­ta­rzy.

– Nie je­stem żoł­nie­rzem, tylko na­ukow­cem.

– Je­steś achij, mia­łeś jak każdyszko­le­nie woj­skowe. W pew­nych