Trzykrotki - Katarzyna Kielecka - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Trzykrotki ebook i audiobook

Katarzyna Kielecka

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Tytułowe Trzykrotki, czyli Kamilla, Aleksandra i Katarzyna, przyjaźnią się od czasów liceum i wspólnie marzą o wielkiej podróży. Wciąż czują się młode duchem i miewają szalone pomysły. Jedynie niekiedy przesadnie troszczą się o dzieci, które zdążyły dorosnąć.
W dniu sześćdziesiątych urodzin Kasiuli postanawiają zdobyć Kilimandżaro, lecz los płata im figla i zamiast do Afryki wyruszają kamperem przez Alpy na pełną wyzwań sekretną misję. Jak daleko się posuną, by doprowadzić ją do końca?
Pełna humoru nowa powieść Katarzyny Kieleckiej przenosi Czytelnika w niezwykle piękne zakątki Europy, daje wiele okazji do śmiechu, ponad wszystko jednak mówi o tym, jak cennym darem jest przyjaźń i jak nieprzewidywalna bywa miłość.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem do czytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 49 min

Lektor: Ilona Chojnowska
Oceny
4,4 (396 ocen)
243
100
34
18
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annat1977

Dobrze spędzony czas

Wesoła historia o zwariowanych emerytkach. Lekturą w sam raz na jesienną pluchę.
00
anahwojcik

Nie oderwiesz się od lektury

kocham🤩🤩🤩🤩
00
Kasica_15

Dobrze spędzony czas

Świetnie się bawiłam w towarzystwie Trzykrotek 😀 Pędzę dosłuchać drugi tom 😁
00
Kewunia

Nie oderwiesz się od lektury

Super .Dodaje pozytywnej energi🙃
00
tteresia

Nie oderwiesz się od lektury

Miła pełna humoru.Fajna na jesienne nudy.
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Iryna, Dominik, VectorART | stock.adobe.com

Redakcja

Marta Jakubowska | Słowa na warsztat

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2023

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022

ISBN 978-83-67813-14-3

Już szron na głowie, już nie to zdrowie –

a w sercu ciągle maj!

Jeremi Przybora, Kuplety

Dla Kamilli i Oli. Pamiętajcie: to nie powieść, to plan.

Od autorki

Wszystko zaczęło się od Gieśków. Skoro napisałam kiedyś książkę o moim synu oraz jego dwóch kumplach, dlaczego nie miałabym uczynić bohaterkami nas trzech? Nie cierpimy na nadmiar czasu, nie widujemy się tak często, jak byśmy chciały, i zdarza się nam żartować, że zaległości nadrobimy dopiero na emeryturze. Skorzystałam z literackiego prawa do kształtowania świata i pozwoliłam sobie poprzestawiać cyfry w PESEL-ach. Dołożyłam nam po kilkanaście lat, lecz czy dzięki temu jesteśmy w powieści rozsądniejsze lub poważniejsze niż w rzeczywistości? Nie sądzę.

Mam nadzieję, że gdy naprawdę skończę sześćdziesiątkę, zrealizuję z Kamillą i Olą plan Trzykrotek. Życie ma zwyczaj wyprzedzać powstawanie powieści na jego motywach, a tu kusi opcja odwrotna. Bo czemu nie?

Dla porządku podkreślę, że nie obsmarowałam nas z fotograficzną dokładnością. Brałam to, co mi pasowało, zmieniałam to, co zgrzytałoby w fabule. Członkom naszych rodzin pozmieniałam imiona w nadziei, że dzięki temu prędzej przełkną nieścisłości. Wiele drobnych epizodów miało miejsce w rzeczywistości, a cała reszta z pewnością mogłaby się wydarzyć, jak znam nas wszystkich.

Zatem, drogi Czytelniku, wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest w tej powieści zamierzone. Wszelkie odstępstwa od faktów również.

Wraz z Kamillą i Olą życzymy dobrej zabawy podczas przygody z Trzykrotkami.

Katarzyna Kielecka

 

Część I

1

Początek lata obfitował w fale lepkich upałów, raz po raz przerywanych epizodami nawałnic. W przedostatni piątek czerwca niebo rozświetliły błyskawice, a gwałtowny, rzęsisty deszcz walił w szyby bez opamiętania, usiłując zagłuszyć grzmoty. Wlewał się w rynny, rozpryskiwał coraz głębsze kałuże, wypełniał swoim ciężarem kielichy kwiatów w ogródkach i liczne dziury w jezdniach. Sprawiał wrażenie, jakby za punkt honoru wziął sobie zatopienie Łodzi.

Tęga kobieta w wieku odległym od podlotka o dobrych kilka dekad siedziała przy kuchennym oknie i nie zwracała uwagi na burzę. Zdołała dotrzeć z pracy do domu, zanim się rozpadało, i szaleństwo za oknem nie naruszyło jej dobrostanu. Łokcie oparła na parapecie. Prawą dłoń zaciskała na kubku z wystygłą kawą, w lewej zaś dzierżyła pierwszy tom Horyzontu w ogniu Bielika. Jej oblicze prezentowało pełne skupienie na lekturze. Potężne piersi i brzuch wypychały szarą bluzę z kapturem. Czarne getry opinały serdelkowate uda i łydki zaplecione wokół nóg taboretu. Krótkie, rzadkie, siwe włosy stroszyły się na wszystkie strony w czymś, co tylko przy dużej dozie wyrozumiałości można by nazwać fryzurą. Katarzyna Paliwoda nie należała do piękności, lecz niezbyt ją to uwierało, bo rzadko się przejmowała detalami. Była roztrzepana, często bujała w obłokach, zwłaszcza gdy pogrążała się w lekturze. Dopuszczała się wówczas zaniedbań w zakresie obowiązków domowych. Serdecznie nie znosiła sprzątania, prasowania, a nade wszystko gotowania.

Na bufecie stała miska niechlujnie pokrojonych pomidorów z szalotką i bazylią. W garnku pozbawionym pokrywki wesoło bulgotała resztka wody z ziemniakami. Para obficie wiła się ku górze, pełzała po kuchennych szafkach i splatała się w wilgotne warkocze z szarawymi kłębami znad patelni. Pomieszczenie wypełniała niepokojąca woń przypalonego mięsa.

Leciwy bokser w kolorze gorzkiej czekolady, który dotąd leżał na podłodze w kompletnej drętwocie, zerwał się nagle na równe nogi. Na obsypanym siwizną pysku wykwitł entuzjazm, a ogon wywijał młynki z taką mocą, że cały zad tańczył razem z nim, obijając się o kuchenne szafki.

– Rany boskie! – ryknął niski głos o głębokiej barwie muśniętej lekką chrypką. Mógłby należeć do aktora, wokalisty, sprawozdawcy sportowego czy choćby polityka, który swą magnetyzującą oracją wdziera się w serca tłumów. Ale nie. Należał do syna Katarzyny, który lekceważył swoje wrodzone predyspozycje do wielkiej kariery, nie znosił pchać się na afisze i spędzał całe dnie w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu, jak zapyziała pieczarka.

Po maturze dostał się do łódzkiej filmówki, z której beztrosko zrezygnował po pięciu semestrach. Postanowił pracować i nie podjął dalszej nauki. Wyrósł na wysokiego, smukłego mężczyznę z burzą rozwichrzonych blond włosów oraz wiecznie nieobecnym wzrokiem za szkłami w brązowych oprawkach. Tymczasem matka wciąż widziała w nim chłopca, jakby zatrzymał się gdzieś na granicy dzieciństwa i dorosłości, odporny na upływ czasu.

– Co? – Nieprzytomnie oderwała wzrok od książki i odwróciła się na taborecie. Wyprostowała nogi w powietrzu, zgięła je, walnęła gołymi piętami o kafelki i zamarła.

Mieszko zdjął patelnię z gazu. Przykucnął obok psa, podrapał go za uszami, poklepał po zadzie i odezwał się miękkim tonem:

– Leonku, spałeś w najlepsze, a matka zwęgliła obiad. Trzeba było chociaż zawarczeć. Gdzie ojciec? – Łypnął na rodzicielkę.

Bokser, korzystając z okazji, oblizał mu twarz, po czym z powrotem runął na podłogę, wycieńczony eksplozją radości. Ziewnął, przymknął oczy i głośno zachrapał.

– Jaki ojciec?

– No przecież nie Goriot. Ojciec Mateusz.

– Polazł z rowerem – oznajmiła Katarzyna i zachichotała.

– O, kartofle też rozgotowane – mruknął chłopak, ignorując tę jawną kpinę. Mateusz Paliwoda, docent i historyk architektury, lubił jednoślady, lecz syn go nie podejrzewał o przejażdżkę przy takiej pogodzie. – Odcedzę – zaproponował, po czym nadział rękawice kuchenne na dłonie, przykrył garnek pokrywką, złapał za uszy i wylał do zlewu resztkę wody, która nie zdążyła przemienić się w parę. – Kotlety tylko z boku za mocno przyłapało. Da się odkroić i resztę zjeść. Warto było narażać jedzenie na zmarnowanie? Co czytasz?

– Taki tam, wojenny kryminał. Ja lubię.

– Ja też, nie myśl sobie. Czym skorupka za młodu nasiąknie… O! – Zerknął na okładkę porzuconej na parapecie powieści. – Bielik. Znam. Za ten spaprany obiad powinienem ci zdradzić finał.

– Ani mi się waż! – Kobieta pogroziła mu palcem. – A obcujesz z nim służbowo czy prywatnie? – Wyjęła z szafki dwa talerze, napełniła jedzeniem, sypnęła szczodrze koperkiem i z kelnerską gracją dotransportowała posiłek na stół w salonie.

Syn przesunął po podłodze bezwładnego psa, zgarnął z lodówki dzbanek wody z cytryną i też opuścił kuchnię. Leon westchnął, wstał z ociąganiem, podreptał za ludźmi i ułożył się do drzemki na kanapie.

– Służbowo, ale z przyjemnością. W lipcu ukaże się druga część Horyzontu. – Wyjął szklanki z witrynki, rozlał do nich napój i usiadł naprzeciwko matki.

– Czekam! Dostanę egzemplarz do recenzji, już się dogadałam z wydawcą.

Mieszko pokiwał głową. Katarzyna, która przez większość życia zawodowego pełniła funkcję kustoszki w bibliotece osiedlowej, od kilku lat lansowała się w sieci jako blogerka. Jej profil o niewyszukanej nazwie Stara Bibliotekara cenili pisarze i wydawnictwa. Łatwo zapadał w pamięć z uwagi na profesjonalne opinie o książkach oraz nieprzeciętną tuszę recenzentki, która się z nimi fotografowała.

– No dobra, a wracając do ojca…

– Strzelił focha, że nie będzie codziennie stał przy garach, i zostawił mi gotowanie na głowie. Naprawdę poszedł pojeździć, dotarł do Rąbienia i tam dopadło go oberwanie chmury. Zadołował się u kolegi, jak mu tam… Węgorzewskiego. Siedzi mu na głowie już ponad dwie godziny. Nie wie, jak wrócić, bo ta pompa nie zamierza się skończyć. – Machnęła ręką za okno. Chwyciła widelec, nabiła nań kawałek pomidora i wepchnęła sobie do ust.

– Zjem, to go przywiozę. Tylko waszym autem, bo do mojego się rower nie zmieści – oznajmił młody Paliwoda i pomasował się po szyi, jakby coś mu utknęło w gardle. – A potem skoczę do Weroniki.

– Wrócisz na noc? – rzuciła matka mimochodem. Chociaż skończył dwadzieścia siedem lat, nie lubiła, gdy spał poza domem. Niby rozumiała, że chłopak ma swoje życie, mimo to kładła się do łóżka ze spokojem tylko wówczas, gdy buty jej męża oraz syna stały obok siebie równo ustawione pod wieszakiem w przedpokoju.

– Na pewno – obiecał.

Odetchnęła z taką parą, że koperek zwiał jej z nabitego na widelec kartofla, przefrunął kilkanaście centymetrów i wylądował w odmętach wody z cytryną. Wyłowiła zieleninę końcem noża i zjadła ze smakiem, żywo ubawiona tą przygodą. Mieszko także zachichotał, po czym spoważniał i z premedytacją sięgnął po najbardziej miękki oraz niski ton, na jaki było go stać. Stosował ten trik zawsze, gdy zamierzał zakomunikować jakieś niewygodne fakty.

– Myślałem, że poczekam, jak będziemy we troje, ale skoro tak sobie gawędzimy…

– No? – Katarzyna od razu wyczuła, że coś się święci. – Potrzebujesz kasy? Ja wiem, jesteś młody. Musisz czasem zaimponować kumplom, dziewczynie i w ogóle, ale półtora roku temu dołożyliśmy ci do samochodu, w którym nie mieści się nawet ojcowy rower. I teraz znowu? O co chodzi? Wywalili cię z roboty?

– No gdzieżby!

– Postanowiłeś wrócić na studia?

– Nie o to chodzi.

– Weronika jest w ciąży?

Wzruszył ramionami i odsunął od siebie niemal pusty talerz.

– Nie wymyślaj. Chcę ci przekazać prosty fakt, chociaż kluczowy.

– Nie strasz mnie… – Kobieta powachlowała się pulchną dłonią, następnie wychyliła na krześle i sięgnęła do stojącej pod ścianą szafki po rattanowe pudełko bez przykrywki. Wyjęła pojemniczek z aerozolem inhalacyjnym i umieściła na środku stołu, by zademonstrować poruszenie. – Jesteś chory? Ostatnio wydajesz się blady i oczy masz podkrążone, jakbyś się nie wysypiał. Koko, mów, bo mnie wykończysz! – spuentowała dramatycznie i pociągnęła nosem.

Tak nazywano go w rodzinie i wśród znajomych niemal od zawsze, bo zanim nauczył się wymawiać swoje imię, powtarzał tylko ostatnią sylabę, co brzmiało jak gdakanie kury.

– Musisz od razu tak dramatycznie? – Przewrócił oczami, wstał, podszedł do barku i nalał matce kieliszek koniaku.

– A ty?

– Przecież jadę po ojca. Pij i wyluzuj. Nie stało się nic złego. Generalnie żadna wielka sprawa, po prostu chciałem was poinformować, że się wyprowadzam.

– Jak to?! Znowu?! – zapytała i zastygła z lekko rozchylonymi ustami.

– Normalnie. Trzy lata temu popełniłem falstart. Teraz wreszcie mnie stać na ten krok. Nie ma powodu, żebym ciągle wam siedział na głowie. Ile można? Będę wpadał na niedzielne obiadki. Liczę na to, że zawsze dostanę na wynos słoik z bigosem czy klopsikami, o ile ugotuje je ojciec. – Błysnął okiem, pochylił się nad rozpartą przy stole matką i czule pocałował ją w zmierzwione włosy. – Kocham was, ale czas iść na swoje. – Zgarnął z szufladki pod telewizorem kluczyki oraz dokumenty od ojcowego passata. Pogłaskał psa na pożegnanie i nie doczekawszy się żadnej reakcji, wybiegł z domu ze sztormiakiem w garści. Dopiero wtedy bokser uchylił powiekę i sapnął z niebotycznym smutkiem.

Katarzyna psiknęła w usta aerozolem z inhalatora. Po chwili z ulgą poczuła, że jej oskrzela się rozszerzają i może wziąć głęboki wdech. Następnie dopiła koniak, poprawiła wodą z cytryną i odsunęła od siebie talerz z przypaloną resztką mięsa. Z lekkim stęknięciem podniosła się, zerknęła za okno, po czym wyszła na balkon. Bose stopy wdepnęły w nagromadzoną na kafelkach wodę. Z ulgą zauważyła, że ulewa ustała. Przez grubą pokrywę chmur przeciskały się nieśmiało promienie słońca i wywoływały żywe refleksy na kałużach. Odszukała wzrokiem syna, gdy przeskakiwał nad nimi, biegnąc wzdłuż bloku na parking. Coś ją ścisnęło w sercu, więc pospiesznie wróciła do pokoju.

– Słyszałeś, Leonku? – wymamrotała. – Gniazdo pustoszeje. Dlaczego akurat teraz?