W drogę, trzykrotki! - Katarzyna Kielecka - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

W drogę, trzykrotki! ebook i audiobook

Katarzyna Kielecka

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzykrotki, czyli Kamilla, Aleksandra i Katarzyna, cieszą się na kolejne wspólne wakacje. Ich plany krzyżują rodzinne komplikacje oraz scheda po średniowiecznej królowej Elżbiecie Bośniaczce ukryta w murach chorwackiego zamku nieopodal Zadaru. Przyjaciółki po licznych perypetiach wyruszają wreszcie w drogę szlakiem najpiękniejszych jaskiń Europy w towarzystwie humorzastej kobiety i małego, rezolutnego chłopca. Jednak nad ich głowami wisi fatum, które sprawia, że wyprawa staje się pełną niespodzianek przygodą...
W drogę, Trzykrotki! to druga powieść Katarzyny Kieleckiej o trzech przyjaciółkach, które mimo sześćdziesiątki na karku nie tracą wigoru i wciąż mają duży apetyt na życie. Autorka przenosi czytelników w piękne zakątki Europy, serwuje sporą dawkę humoru doprawioną dreszczykiem emocji i pokazuje, że najcenniejsze w życiu są miłość i przyjaźń.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 56 min

Lektor: Ilona Chojnowska
Oceny
4,6 (132 oceny)
102
19
5
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gawmal

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka na jesienne popołudnie, polecam.
00
Kewunia

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna.Odjazdowa😉
00
Nina7474

Nie oderwiesz się od lektury

Sama nie wiem która cześć lepsza. Szczerze polecam.
00
Spacerujaca_z_ksiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Wolałam pierwszy tom, ale nadal miło się słuchało
00
Niunia81

Dobrze spędzony czas

Kolejna przygoda w którą wyruszyłam z duszą na ramieniu. z Trzykrotkami, nigdy nic nie wiadomo!!! Bawiłam się wyśmienicie ...
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© David Brown | stock.adobe.com

Redakcja

Marta Jakubowska | Słowa na warsztat

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I w edycji „większej litery”, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

ISBN 978-83-67813-90-7

Nie ma nic bez ryzyka.

Tylko widz, tylko widz go unika.

A kto chce być wewnątrz zdarzeń,

Musi żyć wciąż z bagażem,

Musi mieć walizeczkę i koc

I latarenkę na noc.

Jeremi Przybora, No i jak tu nie jechać?

Wszystkim krewnym Trzykrotek,

których obsmarowałam na kartach tej i poprzedniej powieści.

Dziękuję za Waszą wyrozumiałość.

Od autorki

Kilka lat temu napisałam książkę dla dzieci pod tytułem Gieśki. Księga przygód. Jej bohaterami stali się mój syn oraz jego dwaj szkolni przyjaciele. W zeszłym roku postanowiłam umieścić w powieści nas trzy: Olę, Kamillę i mnie. Postarzyłam nas o kilkanaście lat, wysłałam na emeryturę, a potem w podróż. Podczas pisania bawiłam się doskonale, moje przyjaciółki, czytając kolejne rozdziały, dostawały z uciechy rumieńców, a po ukazaniu się Trzykrotek drukiem okazało się, że Czytelnikom także przypadły do gustu nasze perypetie i że chcą ich więcej.

Zatem oddaję, Czytelnicy, w Wasze ręce kolejną książkę o Trzykrotkach. Fikcja splata się tu z rzeczywistością tak mocno, że trudno je rozdzielić. Jesteśmy najprawdziwsze, jak się dało, choć oczywiście część faktów ponaciągałam na potrzebę fabuły. Nasi bliscy także są możliwie podobni do oryginałów, lecz nie stanowią ich wiernych kopii. Nie zapominajmy, że to powieść, a nie dokument. Na dodatek muszę wspomnieć, że dofantazjowałam sobie pewien epizod do szumnej biografii pewnej średniowiecznej królowej. Mam nadzieję, że historycy mi to wybaczą i przyznają, że nawet jeśli monarchini nie zgromadziła opisanej przeze mnie kolekcji, mogłaby to zrobić bez problemu, gdyby w odpowiednim momencie wpadła na taki pomysł. A gdyby jeszcze owa kolekcja okazała się skuteczna, historia Europy potoczyłaby się całkiem inaczej.

Drodzy Czytelnicy, jeśli to Wasze drugie spotkanie z Trzykrotkami, mam nadzieję, że będzie równie udane. Jeżeli jednak dopiero się poznajemy, nie obawiajcie się. Nie musicie znać pierwszej powieści, by dać się porwać fabule. Wraz z Olą i Kamillą życzymy Wam mnóstwa emocji i śmiechu podczas tej podróży.

Katarzyna Kielecka

Część I

1

Sędziwy bokser o ciemnym umaszczeniu obficie okraszonym siwizną leżał na podłodze przy wyjściu na balkon w nadziei na delikatne powiewy letniego zefirka. Obojętnie obserwował ruch w głębi mieszkania i co chwila zapadał w krótkie drzemki.

Katarzyna Paliwoda kręciła się w tę i we w tę z zaskakującym wigorem. Omiatała wilgotną ściereczką uginające się od książek półki, poprawiała poduszki na kanapie, szorowała parapety, wynosiła pojedyncze sztuki odzieży do pralki, a naczynia do zmywarki. Przekładała bibeloty, dokumenty i inne drobiazgi w przypadkowe miejsca, nieco bez zastanowienia, jakby jej głównym celem było zajęcie czymś rąk. Nieustannie przy tym perorowała:

– Jak często bym nie sprzątała, to i tak po chwili znowu jest śmietnik. Dopóki nie mieszkaliśmy sami, jeszcze to rozumiałam. Dzieci są twórcami chaosu, normalka. Ale minęły trzy lata, odkąd Mieszko się wyprowadził, a w domu nic się nie zmienia. I ja to widzę, Mati, widzę i analizuję dzień po dniu. To nie on rozrzucał wszędzie ciuchy… – Zawahała się i przystanęła na szeroko rozstawionych nogach z uniesioną miotełką do kurzu. W tej pozie wyglądała jak przysadzista i podstarzała wróżka z różdżką, choć jej mężowi wydała się raczej wiedźmą. – Jednak nie, przegięłam. On też rozrzucał. Ale po kim to ma, no sam powiedz? Geny to potęga, a ty niczego nie potrafisz odłożyć na miejsce. Od czterdziestu lat ci powtarzam, że sekret ładu nie polega na tym, że trzeba w kółko sprzątać. Wystarczy tak nie bałaganić. Myśleć, Mati, myśleć o tym, co się robi, i nie frygać byle czego byle gdzie. Wiatrak też obiecywałeś naprawić albo kupić nowy, bo skwar nieziemski i nie ma czym oddychać. Przypominam ci, że moja astma ma swoje wymagania, nie zamierzam się udusić, bo tobie się nie chce jechać do OBI. Jeśli nie zamierzasz tego załatwić, powiedz mi to wprost, poradzę sobie sama albo poproszę Mieszka o pomoc. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Podeszła do stołu, zawisła nad usadowionym na krześle mężem i wbiła w niego tak ostre spojrzenie, że powinien poczuć się zdrowo obsobaczony. Niestety się nie poczuł. W ogóle nie zareagował, więc powtórzyła głośno, uderzając pulchną dłonią w blat. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!

– Kasiula, zawsze – odparł spokojnym głosem docent Mateusz Paliwoda, nie odrywając oczu od laptopa.

Katarzyna prychnęła z powątpiewaniem.

– To o czym mówiłam?

– Od paru dni o tym samym. Daj, kobieto, żyć. Powiedziałem, że przemyślę tę kwestię? Powiedziałem.

– O bajzlu będziesz myślał?

– O jakim bajzlu? – Sapnął ciężko, obrócił się na krześle, uniósł głowę i nerwowo potarł ją dłonią, jakby sprawdzał, czy świdrujący wzrok żony nie wypalił mu dziur w lśniącej łysinie.

– Uporczywym! – warknęła tak głośno, że pies mruknął z przyganą.

– Aaa… – Docent ponownie skupił się na ekranie. – Sądziłem, że o waszym pomyśle na sierpniowy wyjazd.

– O właśnie. – Jego połowica żywo podjęła temat. – O pomyśle też. Nie rozumiem, jakie masz wątpliwości. Przecież nie proponuję ci gehenny…

– Czyżby? – mruknął. – Wszystkie trzy będziecie mnie notorycznie poganiać w trakcie zwiedzania, bo jedną strzyka w plecach, drugą piją buty, a trzeciej chce się sikać… Do tego dojdzie wasze ciągłe trajkotanie, siedzenie po nocach nad kartami i winem, kłótnie…

– My się wcale nie kłócimy!

– Ale pytlujecie jak przekupki. A ja lubię ciszę. Teraz na przykład uniemożliwiasz mi doczytanie artykułu.

– O? – spytała z rozpędu, chociaż się spodziewała, że sprawa dotyczy mężowskiej pasji, by nie powiedzieć hopla.

– O Bośniaczce.

– Hę? – Uniosła pytająco brwi.

– Elżbiecie, żonie Ludwika Węgierskiego. Zawsze wiedziałem, że to była niezwykła postać. A teraz Chorwaci dokonali ciekawego odkrycia i pojawiła się nadzieja na zapełnienie białych plam w jej życiorysie. Udostępnić ci? – zaproponował.

– Artykuł? Może później. Sprzątanie wyszło mi już bokiem. Muszę napisać recenzję i opublikować post, a dotarłam dopiero do połowy książki. Zdecyduj coś w kwestii wakacji, bo to ostatni dzwonek. Po południu zabieram cię za miasto. Wiśniewscy przypomnieli sobie, że mają działkę. Radzio obiecał oderwać się na kilka godzin od pracy. Olutka też będzie.

Docent sapnął ciężko i kilka razy zamrugał.

– Z tym swoim amantem?

– Co się głupio pytasz? On ją traktuje tak jak Leon ciebie, kiedy gotujesz.

– Ślini się i wyciera fafle o jej spodnie? – palnął Mateusz, nagle rozbawiony.

– Poniekąd. Nie odstępuje jej na krok.

– Nachalny typ czy despotyczny?

– A bo ja wiem? Dotąd próbowała trzymać go od nas z daleka, bo chyba się bała, że go wystraszymy, ale teraz musi odpuścić przez ten pomysł na urlop. Rozmawiałam z nim zaledwie kilka razy. Kama podobnie. Radzio tak jak ty zobaczy go pierwszy raz. Olutka twierdzi, że Iwo się zna na historii sztuki. Znajdziecie wspólny język. Poza tym nastaw się, że staniesz przy grillu, bo w tym towarzystwie jedynie ty lubisz i potrafisz czynić smakowite jadło.

Docent sapnął z rezygnacją i przewrócił oczami.

– Pojadę do Wiśniewskich, tylko pozwólże mi w spokoju dokończyć Bośniaczkę.

Udobruchana Katarzyna z czułością potarmosiła Mateusza po siwej brodzie i poczłapała do kuchni. Pies ospale udał się za nią w nadziei na wspólną konsumpcję drugiego śniadanka. Spostrzegłszy jednak, że jedynie zaparzyła kawę, ułożył się przed drzwiami lodówki i pozwolił opaść powiekom. Nikt nie zajrzy do środka bez jego wiedzy, uznał, i tym sposobem nie umknie mu żadna okazja do pałaszowania.

Paliwoda usiadła na stołku przy parapecie z widokiem na osiedlowy trawnik. Sięgnęła do półeczki po książkę oraz wachlarz, który przywiozła przed trzema laty z Włoch. Powachlowała się, otarła pot z czoła i z lubością zanurzyła usta w latte.

Po długiej, chłodnej wiośnie lato bez ostrzeżenia eksplodowało zielenią i niemożliwymi do zniesienia upałami. Serce aż rwało się do plenerów, przestrzeni, przygody. Kasiula nie mogła się doczekać wyjazdu. Wraz z Kamillą Wiśniewską i Aleksandrą Kot zaplanowały podróż w trzy pary. Omówiły ją wielokrotnie w najdrobniejszych szczegółach i zwlekały z rezerwacją noclegów tylko dlatego, że Mateusz i Radzio nie przejawiali zachwytu nad tym pomysłem.

– Nic to – mruknęła pod nosem. – Kropla drąży skałę. Do sierpnia zostały jeszcze dwa tygodnie, a potem w drogę!

Zanurzyła nos w książce i momentalnie odleciała do innego świata, pogrążając się w pokręconej intrydze całkiem niezłego kryminału retro.

Zanim przeszła na emeryturę, pracowała w jednej z łódzkich bibliotek. Ponadto już od niemal dekady realizowała się jako recenzentka książek. Jej blog o nazwie Stara Bibliotekara stale się rozwijał, a profile w mediach społecznościowych nie traciły na popularności. Wydawnictwa chętnie podejmowały współpracę z Paliwodą, co dawało jej poczucie, że jest przydatna. Dzięki temu mniej marudziła, że dorosłe dzieci odzywają się rzadziej, niż by chciała, a mąż wiecznie siedzi z nosem w jakichś zapyziałych dyrdymałach z czasów słusznie zwanych ciemnymi.

Docent Paliwoda, historyk architektury, pasjonat sztuki romańskiej i w ogóle średniowiecza, wciąż był aktywny zawodowo i potrafił godzinami zadręczać żonę opowieściami z odległej przeszłości, jakby była jedną z jego studentek. Tymczasem ona stanowczo wolała plotkować z przyjaciółkami, chociaż kochała męża i przyznawała, że jego oracje bywają ciekawe.

Z Kamillą i Olutką trzymały się razem od początku liceum. Od niemal pół wieku wszystko, co spotykało je w życiu, przeżywały wspólnie, a przez to po trzykroć, dlatego bliscy nazywali je Trzykrotkami. Po wyprawie kamperem w Alpy obiecały sobie, że w każde lato będą wyjeżdżać we trójkę. Niestety los sprzysiągł się przeciwko nim i mimo chęci już dwukrotnie nie zdołały tych obietnic spełnić, bo zawsze którejś coś wypadało. Nawet widywały się rzadziej niż dotąd. W zamian za to często rozmawiały na WhatsAppie.

Z Wiśniewską zbliżyła Katarzynę rodzinna więź za sprawą uczucia, które połączyło syna Paliwodów oraz Gaję, wnuczkę Kamilli, młodszą od niego o siedem lat. Młodzi mieszkali razem, planowali ślub, gdy tylko dziewczyna skończy studia, i nie sprawiali problemów. Kama rwała włosy przez młodszego syna i synową, zaś Kasiula nieustannie zamartwiała się o córkę.

Aleksandra żyła w nieco innej rzeczywistości niż one. Dzieci nie miała. Pochowała po kolei trzech mężów i sądziła, że wszelkie romantyczne uniesienia zostawiła za sobą. Tymczasem los przyniósł jej niespodziankę w postaci Iwo Piórkowskiego, zwanego przez znajomych Ardagastem. Dawno temu żeglowali na jednym jachcie, teraz unosili się na wspólnej fali uczuć. Olutka dawała mu się wciągać w liczne aktywności, które wypełniały całe dnie, i w efekcie nieco zaniedbała przyjaciółki. Trzymała dystans z obawy, że zaczną oceniać i komentować zmiany, jakie miłość wywołała w jej życiu oraz w niej samej.

Z tego powodu trio nie tyle się rozsypało, co straciło stabilną równowagę. Gdy to sobie uświadomiły, zgodnie uznały, że trzeba działać, bo przyjaźń jest jak rabatka z kwiatami: łatwiej pielęgnować ją na bieżąco, niż ratować do cna zachwaszczoną. Postanowiły, że choćby walił się świat, tego roku spędzą sierpień razem. Decyzja, by zabrać w drogę mężczyzn, zapadła spontanicznie i bez pytania ich o zdanie.

Książka wciągnęła Katarzynę na tyle, że zapomniała o upale, mijającym czasie i bożym świecie. Ocknęła się dopiero w chwili, gdy Mateusz pogłaskał ją po ramieniu i pochylił się do jej ucha:

– Hrabianko, podano do stołu.

Podskoczyła, aż stołek pod nią zatrzeszczał, jakby miał się połamać. Bez protestów znosił jej słuszną wagę, lecz nie takie wygibasy! Wstała i podejrzliwie zerknęła na siedzisko.

– Co za tandeta – burknęła. – Wszystko się rozpada. Same jednorazówki. Jak to do stołu? – Zerknęła pospiesznie na zegarek. – Rany, już?

– Gotowałem przez dobrą godzinę, hałasowałem garnkami, a ty udawałaś żonę Lota. Ani drgnęłaś, tylko przewracałaś kartki. Gdybyś z takim zainteresowaniem słuchała, jak opowiadam o romańskich klasztorach albo chociaż o rozbiciu dzielnicowym, byłabyś idealną żoną.

Mateusz chwycił talerze z fasolką szparagową i pieczonym dorszem, by zanieść je do pokoju. Leon zerwał się spod lodówki, idąc w ślad za nim. Katarzyna zamknęła ten obiadowy peleton, układając w głowie ripostę.

– Żeby być idealną żoną, trzeba mieć idealnego męża – palnęła. Lubiła mieć w domu ostatnie słowo, nawet jeśli racja nie leżała po jej stronie. – Jemy i jedziemy.

Paliwoda skrzywił się, siadając przy stole.

– Tak wcześnie?

– Obiecałam Kamie, że zjawimy się o siedemnastej. Wymyśliła spacer przed grillem, tam jest gdzie chodzić. Nad Rydwan będziemy się telepać bitą godzinę, a jeszcze musimy podrzucić psa Mieszkowi. Spakowałam nas, zostajemy na działce Wiśniewskich na noc, więc spokojnie napijesz się piwa. Powinieneś być zadowolony.

– A czy ja marudzę?

– Nie, skąd. Ty nie marudzisz, a Leon nie żebrze o dorsza. Wcale nie zaślinił ci całych spodni. Tym bardziej się pospiesz, bo jeszcze musisz się przebrać. Będzie fajnie, zobaczysz. Może nawet pozwolimy ci opowiedzieć o Hercegowince.

– O kim? – Docent bez przekonania odgonił pupila i rozmazał serwetką psią ślinę na nogawce.

– No tej Elżuni, co cię pochłonęła.

– Bośniaczce! – fuknął docent. – Kobieto! Bośniaczce! Ty mnie kiedyś wykończysz!

Leon wrócił pod balkon, ułożył się na plecach i wyciągnął łapy do góry. Nie stresował się niczym. Skoro odwiozą go do Mieszka, z pewnością załapie się tam na pyszne kąski. Gaja nie była odporna na wielkie, proszące, głodne oczy. No i ominie go spacer. To też plus. Był seniorem, nabiegał się w życiu wystarczająco i od dawna nie kusiły go takie atrakcje. Stanowczo wolał drzemkę z pełnym brzuchem.