Tylko dobre wiadomości - Agnieszka Krawczyk - ebook + książka

Tylko dobre wiadomości ebook

Agnieszka Krawczyk

4,3

Opis

Wszyscy kochamy powieści o miłości…

Dziennikarka Izabela Oster z dnia na dzień rzuca pracę w telewizji. Nie wszystko jednak toczy się po jej myśli. Nowe oferty pracy nie spływają, a pracodawcy nie pukają do jej drzwi. Na szczęście przyjaciółka, Kamila Rudnicka-Clement, składa jej propozycję nie do odrzucenia.
Kobieta odziedziczyła bowiem podupadające pismo dla pań, natomiast Izabela ma jej pomóc w odzyskaniu dawnej świetności magazynu.
Muszą tylko przeprowadzić się do Krakowa…
Obydwie przyjaciółki stają przed bardzo trudnymi decyzjami. Ale właściwie dlaczego miałyby nie podjąć wyzwania?
Życie pisze różne scenariusze, a do odważnych świat należy.
Kobiety rzucają się w wir pracy. Los przygotował dla nich wiele niespodzianek: porywającą wenecką podróż, odzyskaną przyjaźń, wiosenny Kraków odkrywany na nowo, a wreszcie miłość…
Bo wszystko jest możliwe, tylko trzeba chcieć i odważnie spoglądać w przyszłość.

Romantyczna opowieść, która zabierze Was do klimatycznego miasta nad Wisłą, pięknej, słonecznej Wenecji, i wszędzie tam, gdzie warto się zakochać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (237 ocen)
127
72
29
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

"Bo wszystko jest możliwe, tylko trzeba chcieć i odważnie patrzeć w przyszłość." to jest myśl przewodnia tej książki nawet kiedy wydaje nam się ,że wszystko nie idzie po naszej myśli to splot wydarzeń rozwiązuje problem i wszystko za moment wydaje się nieważne Polecam z czystym sumieniem.Ja nie mogłam się oderwać
00
kassfelis

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze spędzony czas z książką .
00
EmmaKrause

Dobrze spędzony czas

Przewidywalna, wyidealizowana. Początek trochę zagmatwany, potem sie nieźle czyta.
00
Anna_Klebba

Dobrze spędzony czas

Miła ksiażka, zajmująca czas, ale na jedno czytanie.
00
bachasd

Nie polecam

Nie przebrnęłam niestety.
00

Popularność




1.

Realizator dał znak iIzabela Oster poczekała, aż operator kamery zmieni plan izamiast wściekłej twarzy polityka, pokaże znowu ją. Pochwili widzom wcałym kraju ukazał się profil kobiety, awkolejnym kadrze zbliżenie jej dłoni. Fantazyjny manicure Zuli doczekał się już nawet własnej strony na portalu społecznościowym, zatytułowanej „Pazury Ostrej”, gdzie prawie codziennie wrzucano nowe zdjęcia. Oczywiście nieżyczliwi dziennikarce – atakich nie brakowało – uważali, żetoIzabela zleca prowadzenie tej witryny, ale kto bysię przejmował zawistnikami. Dzisiaj miała paznokcie pomalowane naczerwono wstylu ombre – kolor rozchodził się odgłębokiej czerni przy opuszkach palców dosoczystej czerwieni, jakby zanurzyła końcówki wekrwi. Bardzo adekwatnie dozakończonej właśnie rozmowy, conapewno zauważą widzowie.

Była zadowolona zdobrze wykonanej roboty. Zgodnie zeswoim zwyczajem wostatniej minucie programu „Info Global” rzuciła najbardziej niewygodne pytanie. Polityk, już rozluźniony, stracił głowę. Zupełnie nie był przygotowany nataki obrót sprawy. Iwtedy właśnie go przygwoździła. Dziwne, ale taka strategia zakażdym razem się sprawdzała.

Gość jeszcze chwilę wikłał się wdosyć nieskładnej ichaotycznej odpowiedzi, pozostawiając wwidzach wrażenie, żecoś kręci, gdy tak nerwowo próbuje wybrnąć zsytuacji, aIzabela pozwoliła mu się męczyć. Potem podsumowała jego wysiłki jednym dobrze wybranym bon motem izakończyła program.

– Bardzo dziękuję – zuśmiechem niewiniątka zwróciła się doswego interlokutora, gdy zeszli zwizji, anaekranie pokazała się prognoza pogody.

Polityk, nawet jeśli był zdenerwowany, nie dał tego posobie poznać. Nie oddziś wtym siedział idobrze znał reguły gry.

– Nieźle mnie pani wymaglowała, pani Izo. – Próbował skrócić dystans. – Chyba należy misię jakaś rekompensata?

– Jeżeli myśli pan ootrzymaniu zaproszenia dokolejnego programu, tobardzo chętnie. Widzowie napewno sąogromnie ciekawi dalszego ciągu wątku znielegalnym finansowaniem partii wtle. – Roześmiała się swobodnie.

Gość skrzywił się, jakby posmakował wyjątkowo niesmacznej potrawy.

Nie zemną te numery – pomyślała dziennikarka. – Jeżeli sądzisz, żejestem jakąś głupią dzierlatką…

– Zula, szef naciebie czeka… – Dorozmowy wtrąciła się niespodziewanie asystentka. Oster była jej wdzięczna zato, żesię pojawiła. Przelotnie uścisnęła dłoń nadętego polityka, który uśmiechnął się profesjonalnie iwbardziej oczywisty sposób wystosował zaproszenie nakolację. Zwyczajnie tozignorowała ipożegnała się szybko.

Czego mógł od niej chcieć Zawada?

Oster nie miała nad sobą wielu przełożonych. Jej pozycji wprywatnej telewizji Global PL odlat nikt nie podważał. Gdy tutaj przyszła, była toniewielka, raczkująca stacja, którą szczęśliwa koniunktura narynku idobra ręka doprogramów wyniosła naszczyt. Teraz jednak szykowały się zmiany iIzabela dobrze otym wiedziała. Właściciel stacji, Edmund Wernicki, wybierał się naemeryturę. Mówił oniej coprawda oddługiego czasu, ale niedawny zawał uzmysłowił mu chyba, żeczas podjąć decyzję. Global PL miała więc już oficjalnie przejść wręce jego dzieci. Aone – wiadomo – zamierzały zarządzać poswojemu.

Wernicki był wierny starej szkole. Mimo iż stacja miała charakter komercyjny, utrzymywał pasmo informacyjne, anawet kulturalne. Dokładał dotego, ale uważał, żewarto. Oster była przekonana, żejego syn, Wiktor, może nie mieć już podobnych sentymentów. Global PL napewno czekały zmiany. Pytanie tylko, wjakim kierunku…

Jacek Zawada był szefem działu informacyjnego. Dyrektorem programowym izaufanym Edmunda Wernickiego. Swego czasu Izabela przeżyła zJackiem krótkotrwały romans, ale oboje doszli downiosku, żenie ma sensu go kontynuować. Facet był obarczony żoną idziećmi, aOster nie życzyła sobie małżeńskich scen, doktórych zpewnością wcześniej czy później bydoszło.

Światek telewizyjny jest mały, agdy się romansuje wewłasnym biurze, sprawa jest nie doukrycia. Tak więc wszystko skończyło się nakilku gorących weekendach naMazurach, apotem powiedzieli sobie: „Żegnaj”. Naszczęcie nie popsuło toukładów zawodowych, czego Zula najbardziej się obawiała. Nie manic gorszego niż były kochanek wroli obecnego przełożonego. Jacek miał jednak klasę. Zniczego nie robił problemu.

Teraz jednak przyglądał się dziennikarce zpewną rezerwą izapalił papierosa, czego wogóle nie praktykował. Oster zdziwiła się, bowydawało się jej, żerzucił palenie przed kilku laty.

– Cosię dzieje? – spytała bez wstępów. – Ktoś umarł?

– Daj spokój. Bez tragizowania. – Mężczyzna strzepnął popiół, apotem wygładził rękawy swej idealnie skrojonej marynarki. Jak zawsze podkreślał, wkwestii ubrania był straszliwym snobem ikupował rzeczy szyte wyłącznie nazamówienie. Nic dziwnego, żedbał też onie wdosyć przesadny sposób.

Usiadła irozejrzała się zakawą. Odrazu zrozumiał, ocojej chodzi, iprzywołał sekretarkę. Chwilę czekali wmilczeniu, agdy asystentka przyniosła espresso, Jacek zaczął wreszcie mówić.

– Sama wiesz, jaka jest sytuacja. Edmund odchodzi, aszefem wszystkich szefów zostaje Wiktor.

– Tojuż przesądzone? – przerwała.

– Tak. Edmund madosyć. Pozawale lekarz oświadczył mu, żejeżeli nie zwolni tempa, może się todla niego źle skończyć. Zresztą nie majuż motywacji. Wtym biznesie osiągnął wszystko. Uznał, żeteraz czas, aby ktoś inny się wykazał.

– Aha. Rozumiem, żeWiktor zamierza się wykazać iwtym celu mnie wezwałeś.

– Zaprosiłem. Ale, tak, masz rację, analiza bezbłędna iszybka.

– Zakogo tymnie masz, Jacek? Już szmat czasu prowadzę programy publicystyczne. Myślisz, żenie potrafię dodać dwa dodwóch iocenić, cowtrawie piszczy? Szykują się przetasowania, topewne. Pytanie tylko – naile one mnie dotyczą.

Jacek westchnął, nie przestając obracać wdłoniach filiżanki.

– No właśnie. Otym chciałem porozmawiać, tylko proszę, nie denerwuj się.

Izabela poruszyła się zniecierpliwiona nakrześle.

– No, skoro tak zaczynasz, towidzę, żemam powody doobaw. Itopoważne.

– Narazie nic się nie dzieje. – Zrobił uspokajający gest dłonią. – Wiktor chce zmienić charakter stacji nabardziej… rozrywkowy.

– Machanie nogami ipióra wtyłku? Talent show igotowanie naekranie? – podrzuciła, ale wjej głosie nie było śladu życzliwości.

– Coś wtym stylu. Plus seriale telewizyjne wdużej ilości. Zamierza jeprodukować, bozna się nad tym jak mało kto.

Jasne. Synalek właściciela skończył jakąś szkółkę dla scenarzystów iteraz się będzie wyżywał twórczo.

– Cudownie. Odrazu niech wyprodukuje musical Stepująca kuchareczka, będzie miał wszystko w jednym – burknęła znad swojej kawy sarkastycznie.

Spojrzał nanią zurazą.

– Nie przesadzaj. Wiesz, jaka jest sytuacja narynku. Wpływy zreklam spadają, trzeba walczyć. Akurat uważam, żetonie sąnajgorsze pomysły napodniesienie oglądalności. Itak była już najwyższa pora, żeby coś zmienić. Inaczej poszlibyśmy nadno, tobyłaby tylko kwestia czasu.

– No nie mów, żejest aż tak źle.

– Nie jest dobrze, Zula. Internet wykończył gazety, ateraz bierze się zatelewizję. Każdy może obejrzeć wiadomości wkomórce, prosto zportalu internetowego.

– Chyba nie chcesz mipowiedzieć…

– Narazie nie. Wiktor zamierza przesunąć twój program napóźniejszą godzinę. Tapora jest nam potrzebna naserial. Wiesz, najlepsza oglądalność poprostu.

– Nie wierzę własnym uszom! Cotypieprzysz? – Zula odstawiła filiżankę nastół tak nieuważnie, żetaprzewróciła się, apotem stoczyła zblatu iroztrzaskała naparkiecie. Nawet tego nie zauważyli.

– Nie denerwuj się. Topewnie tylko chwilowa roszada. Damy ci cztery audycje tygodniowo zamiast trzech, tylko opóźniejszej porze.

– Czyli niby ojakiej? Przed północą? Amoże nad ranem? Tojest świetna godzina dla publicystyki! Wilki wyją, dojarki wstają dokrów, można podpytać paru posłów osprawy kraju. Bardzo słusznie skądinąd: wieczór powinien być zarezerwowany dla szansonistek imydlanych oper.

– Proszę cię, nie gorączkuj się tak. Myśleliśmy opaśmie wokolicach godziny dziesiątej. Toznaczy dwudziestej drugiej.

Popatrzyła naniego takim wzrokiem, żegdyby mógł zabijać, toJacek Zawada nie powitałby już następnego dnia.

– Tojakieś kpiny – rzuciła przez zęby. – Powiedziałabym dosadniej, gdzie mam twoją hojną propozycję, ale nie będę się wyrażać. Czy powinnam przygotować jakiś papier owypowiedzenie, czy wystarczy, żeteraz ci powiem „dowidzenia”?

– Zula, zastanów się jeszcze. Nie działaj pod wpływem emocji, bopóźniej nie będzie już odwrotu.

– Ach tak? Więc jeszcze nadodatek mnie straszysz? No, pięknie. Zabieracie miprogram, rzucacie jakiś ochłap iczego oczekujecie? Żebędę wdzięczna? Nic ztego, drogi Jacku. Odchodzę. Zatrudnijcie namoje miejsce pannę tańczącą narurze, napewno wypełni wam ramówkę odrana dowieczora.

Wstała iwyszła, trzaskając drzwiami.

Zawada krzyczał zanią, ale nie zamierzała się odwracać.

Cozagnojek.

Tyle lat. Taki świetny program. Dostała zaniego wszystkie możliwe nagrody. Liczyła się wśrodowisku, szanowano ją, wręcz się jej obawiano. Politycy przymilali się ozaproszenie do„Info Global”, mimo iż łatwo tam było oberwać. „Ostra” zawsze robiła szoł, amemy zkolejnych audycji zaraz podbijały sieć. Jak można ukręcić kark kurze znoszącej złote jaja?

Oster dziwiła się, ajednak symptomy nadchodzącej burzy wyczuwała odpewnego czasu. Jacek przebąkiwał ozmianach, ozjeżdżających słupkach oglądalności ispadających dochodach zreklam. Ten zawał Wernickiego też był czymś spowodowany… Stary poprostu gryzł się coraz gorszą kondycją spółki. Tylko żeZula była pewna, iżjej topoprostu nie dotyczy. Ona stanowiła jeden zfilarów tej telewizji. Bez jej programu Global PL poprostu nie istniała, nie była sobą. Izabela Oster tobyła marka – dziennikarska iosobista.

Nie dowiary.

Jeszcze zobaczą – pomyślała mściwie, siadając doswojego komputera. Szybko nasmarowała maila dowszystkich współpracowników. „Wzwiązku zezmieniającą się polityką firmy, nie widząc szans naporozumienie iwtrosce owysoki poziom programu, decyduję się odejść”. Ijeszcze parę kąśliwych uwag natemat nowej linii, wktórej zabraknie miejsca dla polityki ipublicystyki, aznajdzie się czas nawątpliwej jakości rozrywkę. Nie zastanawiając się zbyt długo, kliknęła „wyślij” iodchyliła się zdumą nakrześle.

Nareakcję nie trzeba było długo czekać. Telefon rozdzwonił się pominucie. Zawada dobijał się nakomórkę.

– Wiesz, cowłaśnie zrobiłaś? Teraz już nie da się tego odkręcić.

– No icoztego? – stwierdziła niefrasobliwie.

– Zapomniałaś, żemasz duży kredyt? Pewne rzeczy naprawdę lepiej jest przemyśleć.

Izabela zamarła nachwilę, wpatrując się wekran komputera, naktórym wyświetlały się odpowiedzi najej maila. Pocieszające, ale też pełne źle skrywanej satysfakcji ifałszywej przyjaźni.

Kredyt.

Prawie całkiem onim zapomniała.

Dwa lata wcześniej kupiła okazyjnie zrujnowane wielkie mieszkanie wKrakowie, wdzielnicy, wktórej mieszkała jako nastolatka, naGrzegórzkach. Tobył naprawdę niebywały fart. Kamienica szła doprzebudowy, właściciel pozbywał się całego ostatniego piętra, właściwie nadbudowanej nagłównej fasadzie budynku mansardy, zczterema wielkimi oknami odfrontu. Pobokach napłaskiej części dachu można było swobodnie wygospodarować dwa obszerne tarasy. Lokal był przestronny, bardzo wysokie wnętrza dawały niezwykłe możliwości adaptacyjne, awidok, jaki rozciągał się ztej kamienicy, poprostu zapierał dech wpiersiach.

Tylko żekosztował niemało iOster zaciągnęła naniego spory kredyt. Remont także przekroczył jej najśmielsze oczekiwania.

Wdodatku miała pełną świadomość, żekupno tego mieszkania tozwykły kaprys. Nie zamierzała przecież opuszczać Warszawy. Tupracowała, tubyła siedziba Global PL. Mieszkanie wKrakowie miało być inwestycją kapitału idrogą zabawką. Miejscem, gdzie będzie można spędzić weekend lub sylwestra. Zaprosić przyjaciół nafajną imprezę, bomieściło się nieopodal najbardziej rozrywkowej dzielnicy Krakowa, czyli Kazimierza.

Wszędzie blisko, można wrócić pieszo zkażdej balangi. Poza tym toogromne metrażowo mieszkanie odrazu skradło jej serce. Gdy tylko agent poinformował jąopojawieniu się tej oferty narynku, wiedziała, żemusi jemieć. Miłość odpierwszego wejrzenia.

Czyżby teraz miało stać się kulą unogi?

Bez problemu znajdę inną pracę. – Zula otrząsnęła się zezłych myśli. – Cotodla mnie.

No właśnie. Taka dziennikarka jak ona, powinna poprostu usiąść wygodnie ipoczekać, apropozycje posypią się same. Bez paniki, tylko spokojnie.

2.

Naparkingu pod redakcją, gdzie miała zaparkowane swoje auto – abył tosportowy kabriolecik wstylu lat sześćdziesiątych, który świetnie wyglądał nazdjęciach wplotkarskich czasopismach – zauważyła bilbord reklamowy. Wychodziła nowa pozycja Mistery’ego Clarka, jej ulubionego autora powieści sensacyjnych. Dotego stopnia ukochanego, żejedyną rozmową, jaką przeprowadziła wstudio zosobą spoza polityki, była tazClarkiem właśnie. Doskonale odstresowywała się przy serii jego zwariowanych książek zpostrzeloną Becky Corcoran.

Kobieta, pośmierci męża, prywatnego detektywa, chcąc nie chcąc, musiała przejąć jego praktykę izwdziękiem pakowała się zjednych kłopotów wdrugie. Najnowsza powieść zatytułowana Bez zbędnej zwłoki, zaluzyjnie wyobrażoną naokładce uchyloną trumną, zapowiadała się nieźle iIzabela zakonotowała sobie, żeby wstąpić doksięgarni. Potak ciężkim dniu należy jej się odrobina rozrywki, aBecky Corcoran napewno jej wtej materii nie zawiedzie.

Myśli dziennikarki natychmiast popłynęły wkierunku Kamili Rudnickiej-Clement, polskiej tłumaczki Clarka ijednocześnie jej najlepszej przyjaciółki odczasów studiów. Towłaśnie Kamila zorganizowała ten wywiad, którego pisarz udzielił stacji Global PL. Zresztą Zula była trochę nim rozczarowana – liczyła nafajerwerki humoru igejzer intelektu, afacet okazał się, owszem, solidnym rozmówcą, ale oemploi głównego księgowego zfabryki wyrobów gumowych. Chętnie zwierzał się zplanów naprzyszłość, rozwodził nad popularnością swych książek wwielu egzotycznych krajach, ględził oekranizacjach iinnych tego typu sprawach. Jeżeli Oster miała nadzieję nakilka soczystych, osobistych anegdot, tosrodze się zawiodła. Clark był przy tym bardzo przystojny isprawiał ogromnie sympatyczne wrażenie, ale brakowało mu ikry. Być może cały humor przelał naBecky Corcoran – filozofowała Zula potym spotkaniu. Zanim doniego doszło, zastanawiała się nawet, czy nie wcisnąć Kamili Rudnickiej-Clement, opiekującej się autorem zramienia wydawnictwa, jakiegoś kitu inie porwać go powywiadzie naromantyczną kolację. No apotem, kto wie, kto wie… Żadnego sensacyjnego zakończenia nie można było wykluczyć. Gdy jednak rozmawiała zClarkiem nawizji, aon opowiadał, jak bardzo wzruszyło go uwielbienie polskich czytelników, miała ochotę raczej bić głową ostół niż go dyskretnie uwodzić. Tobył urzędnik literacki, anie niegrzeczny chłopczyk. Niech go Kamila sama niańczy.

Rudnicka-Clement urodziła się wStanach. Matka, rodowita Amerykanka, związała się swego czasu krótkotrwałym małżeństwem zLeonem Rudnickim, znanym globtroterem iautorem filmów dokumentalnych – ojcem Kamili. Córkę wychowywała nazmianę babcia wWarszawie icała rodzina matki wNowym Jorku, bopani Clement, usiłująca robić karierę aktorską, także nie była wzorem rodzica.

– WStanach nazywam się Clement, atutaj Rudnicka. Tak jest poprostu prościej – mawiała zawsze Kamila. Gdy wyszła zamąż zasyna właściciela firmy medialnej, Franka Strzegomskiego, pojawił się prawdziwy problem. Jej nowe nazwisko stało się niemożliwe dowymówienia dla zagranicznych krewnych. Rozwiązała niewygodną kwestię wten sposób, żepozostała przy połączonych nazwiskach swoich rodziców, tłumacząc mężowi, iżrobi tozgłębokiego szacunku dla ich życiowego dorobku.

Tak się złożyło, żeKamila studiowała dziennikarstwo wWarszawie natym samym roku, coIzabela, ponieważ wróciła wówczas dokraju, by opiekować się chorą babcią. Była znią naprawdę blisko związana. Tozresztą dzięki staruszce poznała swego przyszłego męża, choć, jak zawsze wzdychała, nie była tozbyt szczęśliwa okoliczność.

Małżeństwo zeStrzegomskim szybko przestało się układać. Izabela nie bardzo wiedziała, ocotak naprawdę chodzi, ale Franek iKamila oddłuższego czasu mieli zesobą coraz mniej wspólnego. Wreszcie napoczątku tego roku rozstali się nadobre.

Wszystko todziwnym trafem zbiegło się zpremierą nowej książki ipobytem Mistery’ego Clarka wPolsce. Kamila poinformowała Izabelę oostatecznym zakończeniu sprawy wprzerwie pomiędzy wywiadem telewizyjnym abankietem nacześć autora, urządzonym pod Warszawą.

– Coty? – Oster zareagowała zdziwieniem. – Jak to… Rozwiodłaś się?

– No, tak, właśnie mówię. Przedwczoraj była rozprawa. Już po wszystkim.

– Dlaczego minie powiedziałaś?

– Byłaś zajęta, zresztą… Jakie tomaznaczenie? Grunt, żetojuż zamknięty rozdział. – Wzruszyła ramionami Kamila ispojrzała nazegarek. Pojawiła się nabankiecie przelotem, należało jeszcze załatwić wiele spraw. Izabela nie mogła się nadziwić, żejej przyjaciółka przyjęła towszystko ztakim spokojem, przecież według badań rozwód jest drugim najbardziej stresującym wydarzeniem wżyciu. Zaraz pośmierci małżonka.

Wynikało ztego, żepomiędzy nią aFrankiem musiało się już bardzo źle układać. Nawet gorzej niż źle, skoro zareagowała takim chłodem. Rozstali się, ponieważ już ich nic zesobą nie łączyło – nie mainnego wytłumaczenia.

Toprawda, każde znich zajmowało się czymś innym. Franek prowadził swoją firmę igłównie wniej się udzielał, aKamila tłumaczyła. Początkowo traktowała towkategoriach hobby znudzonej pani domu. Potem jednak okazało się, żejest wtym naprawdę dobra. Małżonkowie nie widywali się chyba zbyt często. Ich piękny dom wKomorowie stał zwykle pusty, boKama najchętniej mieszkała wwarszawskim mieszkaniu odziedziczonym pobabci, aFranek często bywał zagranicą winteresach. Dzieci nie mieli, natomiast Rudnicka-Clement zupodobaniem hodowała labradory.

Izabela wyjechała zparkingu pod stacją telewizyjną. Niemal dokładnie wmomencie, gdy włączała się doruchu, zadzwonił jej telefon. Rzuciła okiem nawyświetlacz: Irena Lorde zkonkurencyjnej stacji, Superwizji. Znały się dobrze, raz nawet prowadziły razem debatę przed wyborami parlamentarnymi.

– Słyszałam, żeodchodzisz zGlobala – rzuciła Irena bez wstępów, gdy tylko Zula przełączyła natryb głośnomówiący.

– Widzę, żedobre wieści szybko się rozchodzą – odparła ironicznie.

– Cochcesz? Tomały światek, atam-tamy biją głośno. Podobno wysłałaś emocjonalnego maila dowszystkich, więc się nie dziw.

Emocjonalny mail. Tak właśnie nieżyczliwi skomentowali jej pożegnanie. Warto wiedzieć izapamiętać naprzyszłość.

– Dzwonisz wjakiejś konkretnej sprawie, czy żeby się podzielić tymi cennymi spostrzeżeniami?

– No, już nie bądź taka, nie obrażaj się. Gdybyś szukała pracy, todaj znać Mirońskiemu, on zawsze jest wpotrzebie.

Izabela miała ochotę jąkopnąć. Szybko zakończyła rozmowę kpiącym śmiechem, zapewniając, żepropozycji madość iprogram Karola Mirońskiego nie mieści się nawet nanajdłuższej liście. Karol kierował działem publicystycznym wjednej znajwiększych stacji, czyli Antenie 1, ale znany był zeswego wybuchowego charakteru iwpadania wgniew. Miał niewiarygodnego nosa donewsów iafer, lecz bywał poprostu nieznośny. Prowadzący jego programy zmieniali się zprędkością światła, aon niewiele sobie ztego robił. Był twarzą swojej telewizji ichoćby zadźgał kogoś nawizji, wcale bytonie zaszkodziło jego reputacji. Amoże nawet bypomogło, kto wie? Izabela szczerze nie znosiła Mirońskiego, cookazywała wsposób żywiołowy. Była zresztą ztego znana. Wolałaby pójść nazasiłek dla bezrobotnych, niż prosić go opracę.

Zerknęła nazegarek. No cojest? Minęło już tyle czasu, ajeszcze nie zadzwonił nikt poważny? Miała się zacząć obawiać? Była przekonana, żenie zdąży zamknąć swego biura, ajuż zaczną jąnagabywać producenci zinnych stacji. Wierzyła głęboko, żeprzed wieczorem spłynie kilka wstępnych propozycji dorozważenia, azaparę dni będzie już popierwszych spotkaniach. Narazie jednak się natonie zanosiło.

Przejechała przez miasto izaparkowała pod swoim domem. Nie poszła odrazu nagórę. Zawróciła wkierunku galerii handlowej, żeby kupić sobie książkę. Dzień był wystarczająco straszny, należała jej się nagroda. Pokrótkiej chwili, już znową powieścią Clarka wtorbie, wstąpiła doinnego sklepu. Butelka białego wina pomoże jej jakoś znieść ten wieczór. Pierwszy dzień bez pracy, zatozkredytem – jak uświadomiła sobie znagłym przerażeniem.

Nie zdążyła wysiąść zwindy naswoim piętrze, gdy znów rozdzwonił się telefon. Tym razem była toKamila.

– Mam już nowego Clarka – poinformowała jąnawstępie Izabela.

– O, szkoda. Przyniosłabym ci, nawet zautografem autora. Polubił cię. Uważa, żejesteś bardzo solidną dziennikarką.

Przyjaciółka prychnęła wyniośle, żeby dać dozrozumienia, cosądzi otakiej ocenie swojej pracy. „Solidna”, atodobre. Nataki komplement mógł się zdobyć jedynie amerykański pisarz owrażliwości buchaltera.

– No tak – ciągnęła Rudnicka-Clement niezrażona. – On twierdzi, żerzadko kto tak dobrze przygotowuje się dowywiadu. Był zaskoczony, jak wiele najego temat wiedziałaś. Inni dziennikarze nawet nie czytają jego książek. Jeden oświadczył mu nawet, żewoli nie czytać, żeby się nie uprzedzać doautora.

– Bęcwał – skomentowała Zula iKamila przez moment myślała, żeprzyjaciółka manamyśli Clarka. – Pewnie studiował wieczorowo.

– Lub nakursie korespondencyjnym – dodała wesoło, zrozumiawszy, żeOster mówi odziennikarzu.

– Aksiążkę zpodpisem Clarka możesz miprzynieść. – Izabela wróciła dotematu. – Postawię jąnapółce jako eksponat, nie będę nawet dotykać.

– Proszę bardzo. Załatwione. Wprzyszłym tygodniu przyjdą egzemplarze podpisane przez niego wStanach. Bardzo mu zależało nadobrej promocji wPolsce.

– Polubił nasz kraj, nie maco.

– Manad Wisłą mnóstwo fanów. Zupełnie jak William Wharton – skomentowała Kamila. – Chciałam zapytać, czy nie masz ochoty nakolację. Mogłybyśmy gdzieś pojechać, choćby doPergoli.

Restauracja Pergola mieściła się wKomorowie niedaleko dawnego domu Rudnickiej-Clement, który porozwodzie przypadł jej byłemu mężowi. Kamila rozstała się zwillą bez żalu, bonigdy nie odpowiadała jej nowoczesna architektura. Wciąż jednak miała sentyment dotej okolicy. Urokliwych lipowych alei iniewielkich knajpek ukrytych wmalowniczych ogrodach. Zula pomyślała, żekolacja zprzyjaciółką jest miłą alternatywą dla samotnego wieczoru zbutelką wina. Powieść Clarka nie zając, nie ucieknie.

– Zgoda. Twoja propozycja spadła mijak znieba. Dzisiaj rzuciłam pracę. Zamierzałam się upić białym winem, wziąć długą kąpiel, apotem poczytać twego podopiecznego. Być może uratowałaś mnie przed stoczeniem się nadno niemoralności.

– Dno niemoralności zpowodu butelki wina, wanny iksiążki? Przyznaję, żetobardzo wstylu Becky Corcoran, ale nie przesadzajmy. – Kamila roześmiała się nerwowo. – Powiedz milepiej, coztąpracą? Cosię stało?

– Jak tomówią: przyszło nowe imnie zmiotło.

– Cotyopowiadasz? Przecież jesteś podporą tej stacji. Jeśli oni tego nie widzą, tosąślepi, głusi, no igłupi nadodatek.

– Jeżeli jajestem podporą, tonajwyraźniej był tokolos naglinianych nogach. – Zula westchnęła. – Dyrektor programowy oświadczył mi, żezewzględu naspadki dochodów zreklam muszą zmienić profil. Będzie więcej rozrywki, mniej publicystyki. Mój program miał przejść dopasma cierpiących nabezsenność.

– Tojakiś obłęd. Przecież twoje programy wygrywały wrankingach oglądalności nawet zfilmami fabularnymi.

– No widzisz, chyba tookazało się niewystarczające. Nie mogłam się natozgodzić, Kama. Tobybyło poniżej mojej godności.

– Jasne, rozumiem. Tym bardziej powinnyśmy jechać natękolację. Nie uczciłyśmy mojego rozwodu, ateraz dzięki tobie mamy kolejną okazję dozabawy.

– Raczej kolejną stypę – powiedziała Oster ponuro.

– Aco? Jeszcze nikt nie zadzwonił zpropozycją?

– Żebyś wiedziała. Cholernie mnie tomartwi. Narazie tylko tażmija Lorde zatelefonowała, żeby miżyczliwie doradzić zwrócenie się opomoc doMirońskiego.

– Niech się sama doniego zwraca, mądrala jedna.

– Wrzeczy samej. Posłałam jąnadrzewo, ale gryzę się… Mam nadzieję, żemoje akcje zabardzo nie spadły.

– Nawet tak nie myśl. Jesteś najlepsza. Zawsze byłaś ibędziesz. Przebierz się szybko, bozagodzinę jestem uciebie ijedziemy nabalety.

Zula uśmiechnęła się. Jak dobrze mieć przyjaciółkę.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Copyright © by Agnieszka Krawczyk, 2017

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2018

Projekt okładki: Olga Reszelska

Zdjęcia na okładce: © Alexander Vinogradov / Trevillion Images (góra)

© seb_ra / iStock (dół)

Redakcja i korekta: SEITON, www.seiton.pl

Skład i łamanie: Graphito, www.graphito.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

eISBN: 978-83-8075-392-1

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]