Tylko to, co ważne - Agnieszka Stec-Kotasińska - ebook

Tylko to, co ważne ebook

Stec-Kotasińska Agnieszka

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To, co ważne, jest tuż obok nas, choć tak często o tym zapominamy.

Natalia i Alex przygotowują się do nadchodzącego ślubu. Z pomocą im przychodzi Marcelina, która sama emanuje szczęściem, odkąd dowiedziała się, że jej największe marzenie ma szansę się spełnić. Wreszcie zostanie mamą pewnej uroczej czterolatki. Mogłoby się wydawać, że nic nie jest w stanie zburzyć tej sielanki. Jednak na horyzoncie już zaczynają gromadzić się czarne chmury. Niespodziewane pojawienie się kogoś z przeszłości, dawne tajemnice oraz strach o życie najbliższych sprawią, że bohaterowie zrozumieją, jak kruche może być szczęście i ile wysiłku trzeba włożyć, by go nie stracić.

Urokliwe miasteczko Henley-on-Thames, znane z powieści Siła przeznaczenia, znów staje się miejscem, w którym grupie przyjaciół dane będzie doświadczyć pełnego wachlarza emocji.

***

Czasami w życiu pewne wydarzenia sprawiają, że rosnąca w nas chęć zemsty przyćmiewa racjonalne myślenie. To, co ważne, zazwyczaj jest tuż obok nas, choć w takich chwilach o tym zapominamy. Doceniajmy zatem to, co mamy, bo są rzeczy ważne i ważniejsze, a uświadomi nam to właśnie ta książka. Gorąco polecam!

Grażyna Wróbel

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 309

Oceny
4,4 (22 oceny)
12
7
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JolaJakubek

Dobrze spędzony czas

👍🙂. Polecam . Bardzo fajna , łapiącą za serce , opowieść obyczajowa ( druga kontynuująca część "Siły przeznaczenia"). Poruszane różne rodzaje miłości, perypetie z tym związane.
00
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Antonina1009

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna opowieść, cieszę się że wszystko się udało z Natalia i Alexem. Wszyscy są bardzo Szczęśliwi .
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

wzruszająca historia do łez....
00
Maadziuulekx3

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Agnieszka Stec-Kotasińska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

eISBN

978-83-67295-44-4

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pawełkowi - mojemu kolejnemu szczęściu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

 

– Ale jak to? Jeszcze nic nie macie? Powiedz, że żartujesz! Zostało raptem pięć miesięcy! I  to niecałe, biorąc pod uwagę fakt, że jest już koniec lutego, a wasz dzień wypada w twoje urodziny.

– Marcelka, wyluzuj. Ze wszystkim zdążymy.

– Ciekawe kiedy. Przecież tego wszystkiego nie załatwia się ot tak, zapomniałaś już? Musisz wybrać, zastanowić się, poprzymierzać… no sama wiesz.

– Spokojna głowa. Ty mi lepiej powiedz, dlaczego dzisiaj nie rozmawiamy przez Skype’a tylko przez telefon? Kamerka ci się popsuła czy co?

– Nie zmieniaj tematu, Talka! Ja tu się stresuję za ciebie.

– Ależ nie ma czym. Wieczorem pojadę do Alexa, to obgadamy temat. No chyba że, wiesz… będziemy mieć ciekawsze rzeczy do robienia. Na razie czekam, aż ciocia Basia wróci z warsztatów.

– Jakich warsztatów? Ona nie może nigdzie chodzić sama.

– Przecież ma opiekunkę. Chodzą sobie razem albo ona wozi ją wszędzie samochodem i na nią czeka. Na razie tak to wygląda i powiedzmy, że jest w porządku. Marcela, a czy ty gdzieś po ulicy chodzisz, że ja jakieś głosy w tle słyszę?

– E tam, nie. To tylko telewizor.

– Ponawiam pytanie. Co z twoją kamerką? Myślałam, że pokażę ci pierścionek, a tak to lipa. Poczekaj, bo ktoś do furtki dzwoni. Nie mam pojęcia kto to o tej porze. A teraz, w to zimno, zanim się ubiorę, miną wieki.

– Aż tyle nie będę czekać. Pospiesz się lepiej.

Natalia jedynie na chwilę odłożyła telefon na małą szafkę przy wieszaku w przedpokoju, włożyła buty, kurtkę, i nie dbając o jej zapięcie, udała się w kierunku furtki.

– Niespodzianka! – krzyknęła Marcelina radośnie, a jej głos rozniósł się echem najpierw po Bell Street, następnie z lekkim opóźnieniem w telefonie Natalii, który na nowo trzymała przy uchu.

– Co tu robisz, wariatko?! – Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka – ta sama, którą oczami wyobraźni przed momentem widziała siedzącą w jednym z pokoi w Gaworzycach – właśnie stała przed nią. – Jak się tu dostałaś?

– No samolotem przecież.

– I tak sama przyleciałaś?

– Sama to nie. Z pilotem, załogą i chyba milionem innych takich głupich, co to im się w taką pogodę latać zachciało. Wpuścisz mnie, czy będziemy tak stać?

Natalia zamaszystym ruchem chwyciła za jej bagaż i po chwili obie wchodziły już do domu cioci Basi. Tak samo jak osiem miesięcy wcześniej przy innej pogodzie, w innych okolicznościach.

– To ci się udało. Zaskoczyłaś mnie, jak nie wiem co. – Przyjrzała się przyjaciółce, gdy ta, jeszcze w kurtce, usiadła na szafce pod wieszakiem.

– Wykończona jestem – przyznała, wzdychając. – Samolot opóźniony, taksówek jak na lekarstwo, dobrze że autobus podjechał na czas. I gdyby nie to, że po drodze wstąpiłam do Mary i Arthura i napiłam się u nich gorącej czekolady, to jutro w drodze do pracy znalazłabyś mnie gdzieś na ulicy zamarzniętą na sopel lodu. No, pokazuj wreszcie to cudo – dodała i chwyciła Natalię za lewą dłoń. – No no no. Ma chłopak gust, nie powiem. I oświadczyny w walentynki. No proszę, jaki z pana doktora romantyk.

Natalia spojrzała na przyjaciółkę z nieukrywanym podziwem. Jej Marcelina, ta sama, która jeszcze nie tak dawno prawie bała się własnego cienia, przez tydzień, podczas którego czekała aż dołączy do niej Natalia, nie wychodziła z domu bez asysty, wstydziła się wypowiedzieć słowa w obcym języku, dziś zachowuje się jak stary podróżnik – obieżyświat. I w dodatku potrafiła pojawić się u cioci Basi, nie informując wcześniej o tym nikogo z domowników.

– Powiedz mi jedno – Natalia zawiesiła obydwie kurtki na wieszaku – kiedy tak po prostu postanowiłaś przyjechać?

– Praktycznie zaraz po twoich zaręczynach pomyślałam sobie, że choć sama się do tego nie przyznasz, to na pewno będziesz potrzebowała pomocy w ogarnięciu tego wszystkiego, skoro wyznaczyliście już datę.

Natalia przewróciła oczami.

– Ale gdy zaczęły mi się śnić koszmary – Marcelina mówiła dalej, wnosząc rzeczy do swojego dawnego, przydzielonego dziewczynom jeszcze podczas wakacji, pokoju – z tobą w roli głównej, jak idziesz do ślubu w powyciąganych dżinsach i adidasach, to wtedy Paweł po prostu zabukował mi bilety. I oto jestem! Talka, czy ciocia nie będzie miała nic przeciwko, że znowu się zatrzymam w tym pokoju?

– No coś ty! Na pewno nie. A do pracy jutro nie idę, więc nawet jakbyś zamarzła na sopel lodu, to pewnie nie znalazłabym cię prędko. Mam wolne.

– Wspaniale! – Marcelina klasnęła w dłonie. – To oznacza, że mamy cały dzień na poszukiwanie sukni ślubnej. Obiecaj mi, Talka – dodała szybko, widząc że Natalia nabiera powietrza, aby najpewniej zaprotestować – że przez ten mój tydzień z tobą, załatwimy przynajmniej ten temat.

– No, niech ci będzie, obiecuję. Ale… – zawahała się na moment. – Tydzień to z jednej strony całkiem sporo, a z drugiej niekoniecznie. Może zostaniesz trochę dłużej, co? Twój mąż pewnie powiedział, że jesteś potrzebna w domu, zgadłam? Jak ogarniemy kieckę, czy co tam jeszcze wymyślisz, to trochę pojeździmy, pozwiedzamy. Jeśli chcesz, mogę nawet znowu zadzwonić do Pawła i – Natalia odchrząknęła znacząco – wpłynąć na to, by dał ci więcej swobody.

– Daj spokój. Paweł nie ma z tym nic wspólnego. To znaczy w pewnym sensie ma, ale o tym później. Powiem ci, dlaczego nie mogę zostać ani dnia dłużej, ale tylko wtedy, gdy przyniesiesz jakieś grzane wino. Zmarzłam na kość, tarabaniąc się tu do ciebie. Masz?

– No pewnie! Pytanie.

Natalia poszła do kuchni, a Marcelina położyła się wygodnie na łóżku i wreszcie poczuła, że zaczyna odpoczywać po trudach podróży. Zrobiła to. Przyleciała samolotem, pojechała pociągiem, autobusem, następnie przeszła kawałek na piechotę, targając za sobą walizkę i wstępując na chwilę do Sweetie-Pie. Pokonała tę samą trasę, którą w tamtym roku w lecie bez większych trudności przemierzyła Natalia, a dla niej samej był to wyczyn godny pokłonów i owacji na stojąco. W tym wszystkim w dodatku nie uszło jej uwadze, jak pięknie wygląda miasteczko o tej porze roku. Zaśnieżone uliczki, pokryte dywanem z białego puchu, sprawiały wrażenie jakby specjalnie wystroiły się na jej wizytę. Aż miała ochotę po nich biec przed siebie i pewnie nawet tak by zrobiła, gdyby nie bagaż oraz możliwość poślizgnięcia się gdzieś i złamania nogi. Wtedy pewnie nie byłoby jej do śmiechu. Brytyjscy synoptycy zapowiadali rychły koniec zimy, więc tym bardziej cieszyło ją to, że zdąży jeszcze w tym roku jej trochę doświadczyć.

Zmieniła się. Czuła to nawet ona sama. Nie była już wystraszonym dziewczątkiem bojącym się wszystkiego, a najbardziej tego, co może pomyśleć lub powiedzieć o niej jej własny mąż. Nie doceniała Pawła. Nie doceniła tego, jak on sam również się zmienił i jak bardzo się starał. I choć po dziś dzień nie wiedziała, co takiego dokładnie nagadała mu pewnego razu przez telefon Natalia, była pewna, że zawsze będzie czuła z tego powodu bezgraniczną wdzięczność. Tak samo zresztą, jak zawsze, będzie jej trochę wstyd, za to…co planowała zrobić. W stosunku do Natalii, jak również do swojego męża.

Otrzepała się jak po wyjściu z zimnej wody i wyrzuciła z głowy natrętne myśli. Nie po to tu przyjechała. Przyjechała, by zobaczyć szczęście i by dzielić się szczęściem. Wiedziała, że to, co ostatecznie miało wydarzyć się za tydzień, systematycznie dodawało jej sił, energii i nadziei na coraz piękniejsze jutro. Nadchodzi koniec Marceliny Lej – wiecznej malkontentki, od rana do nocy szukającej dziury w całym. Od teraz będzie emanować jedynie pogodą ducha. Nie mogło być inaczej.

– Zapraszam do salonu, pani Marcelino Lej. – Natalia stała w drzwiach, trzymając w dłoniach dwa brązowe, gliniane kubki. Aromat unoszący się z nich natychmiast wypełnił całe pomieszczenie. – Gorące, słodkie i z procentami, czego można chcieć więcej?

– Już idę, pani Natalio Babiarczuk. – Marcelina wstała z łóżka tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. – Choć może powinnam mówić już pani Natalio Butler, aby się powoli przyzwyczajać.

– Mam déjà vu – przyznała Natalia, gdy usiadły obie na dywanie, a kubeczki z winem postawiły obok siebie na podłogowych płytkach. – Przecież zaledwie kilka miesięcy temu siedziałyśmy w tym samym miejscu, również piłyśmy wino, tylko zimne, i też rozmawiałyśmy o nazwiskach, pamiętasz? Nazwałaś mnie „Natalią Sabałą”, a ja zaczęłam rzucać piorunami. – Uśmiała się, słysząc swoje własne słowa, i przyznała w duchu, że czuje się cudownie, gdy ma do wszystkich wydarzeń z przeszłości właśnie taki dystans.

– Nasze życie zatoczyło krąg – przyznała Marcelina, na odmianę z dość poważną miną.

– Zgadza się. A ja czasem zastanawiam się, czy przypadkiem chwilowo nie jest za pięknie?

– Co masz na myśli?

Natalia westchnęła. Nie było to do niej podobne, ale ostatnio zauważyła, że pomimo wrodzonego optymizmu i przekonania, że przecież wszystko prędzej czy później się ułoży, ta bardziej pesymistyczna i mroczna część jej charakteru od czasu do czasu wychodziła z głębokiej nory na światło dzienne. Przecież to niemożliwe, żeby nagle w jej życiu wszystko układało się tak idealnie. Świetna praca, mieszkanie w miejscu, w którym odnalazła nie tylko samą siebie, ale też grono cudownych ludzi, tak dobrze rokujący na przyszłość związek… Czy aby nie jest tego wszystkiego za dużo? Czy los któregoś dnia nie upomni się o jej szczęście, dochodząc do wniosku, że nieopatrzenie rozdał jej zbyt wiele dobrych kart? A może powinna wziąć na siebie więcej pracy, obowiązków, bo z powodu zbyt dużej ilości wolnego czasu przychodzą jej do głowy tak absurdalne obawy? – zastanowiła się w myślach.

– No wiesz. Czasem jest tak wszystko super, że człowiek aż się zastanawia, kiedy nagle wydarzy się coś, co sprawi że nasze poukładane „tu i teraz” pryśnie jak bańka mydlana.

– Przestań, głupia! – Marcelina szturchnęła ją w ramie, aż o mały włos nie wylała swojego wina. – Napij się, bo zaczynasz opowiadać dyrdymały. Ja tam się nie zastanawiam i nie czekam, aż coś się wydarzy. To znaczy, nic złego w każdym razie. Bo na resztę to i owszem. No chcesz wreszcie wiedzieć jaki to powód, że nie zostaję u ciebie dłużej?

– No pewnie. Mów.

– Uleńkę zabieramy do siebie. Już na stałe.

– Naprawdę? To już? – Natalia przyłożyła ręce do policzków i poczuła jak bardzo są gorące. Trochę z wina, trochę z ekscytacji na wiadomość od przyjaciółki.

– No już, już. Najwyższy czas. Przeszliśmy kurs, znaleźli dziecko, był okres zapoznawczy, odwiedziny i takie tam różne… a z dniem pierwszego marca oficjalnie zostajemy rodziną. Mamy cholernie dużo szczęścia, Talka. Procesy adopcyjne w naszym kraju najczęściej trwają w nieskończoność. A nam udało się tak szybko. Może to taka mała nagroda za wcześniejsze lata niepowodzeń. – Zamyśliła się nad ostatnim zdaniem, wypowiadając je bardziej do siebie niż do przyjaciółki.

– Boże, Marcela. Tak się cieszę.

Obydwie wstały z dywanu i Natalia uścisnęła ją z całej siły. – Będziesz mamą.

– Tak.

– A Paweł tatą.

– Zgadza się. Będziemy rodzicami – odpowiedziała zdecydowanie, nie zająknąwszy się ani na ułamek sekundy.

– Oj, widzę, że nie skończy się tylko na tym jednym winie dzisiaj – powiedziała Natalia i podbiegła do kuchni sprawdzić, czy aby na pewno ma jeszcze jakieś zapasy.

– A ty, Talka, może byś zadzwoniła do swojego irlandzkiego narzeczonego i zasugerowała mu dyskretnie, że z powodu niezapowiedzianej wizyty pewnej znajomej z daleka, masz dzisiaj trochę inne plany na spędzenie wieczoru niż te, jakie zapewne dla ciebie wymyślił?

– Napisałam mu już esemesa – odpowiedziała Natalia, stojąc w drzwiach. W ręce trzymała dowód na całkiem miły wieczór w postaci kolejnej butelki grzanego wina. – Pewnie zadzwoni za jakiś czas, ale teraz mają istny młyn w lecznicy. Zresztą w ogóle, Marcela, trafiłaś całkiem nieźle z tym tygodniem. Alex popadł w lekki pracoholizm, wykorzystując fakt, że Suzie kilka kolejnych dni spędza z… Sarą – powiedziała z lekkim przekąsem. – Ja natomiast mam trochę wolnego do wybrania i skoro nadarzyła się okazja, to wykorzystam właśnie w tym terminie. Co ty na to? I niech ci będzie. Pochodzimy za jakąś suknią.

– Wspaniale! Nie za jakąś suknią, tylko za najpiękniejszą ślubną kreacją dla przyszłej pani doktorowej… od zwierząt. Czy to oznacza, że zostajesz na Bell Street aż do mojego wyjazdu?

– Hm… być może będę musiała podskoczyć do mieszkania Alexa po kilka moich rzeczy… Ale to całkiem możliwe.

– To cudnie. To faktycznie miałam nosa, kiedy przyjechać. Cieszę się, że mam cię dla siebie i ukrócę wam trochę tego życia na kocią łapę, młoda damo. – Marcelina pogroziła żartobliwie palcem i poczuła, że wino zaczyna przyjemnie uderzać jej do głowy.

Natalia parsknęła śmiechem.

– À propos kota… – Marcelina zaczęła rozglądać się po pokoju, nagle coś sobie przypominając. – Talka, gdzie jest Snowy?

Natalia westchnęła i usiadła z powrotem na dywanie.

– Snowy nie żyje od jakichś dwóch tygodni. Mniej więcej od naszych zaręczyn. Pewnego razu po prostu się nie obudziła. Ona miała już prawie szesnaście lat, Marcela.

– Mój Boże – zasępiła się Marcelina. – Przecież na święta było z nią jeszcze wszystko w porządku. Jak znosi to ciocia?

– No średnio – przyznała Natalia. – Sama wiesz, ciocia kupiła Snowy wtedy, gdy…

– Gdy zginął wujek Leon – dokończyła za nią Marcela.

– Raz jest lepiej, raz gorzej. Do tego zaniki pamięci wcale jej w tym nie pomagają. Snowy pojawia się teraz dość często na obrazach.

– Talka, może by tak sprawić cioci jakiegoś zwierzaka, co?

Natalia uśmiechnęła się tajemniczo.

– To teraz słuchaj, co ja mam do powiedzenia, bo to nie koniec wieści.

– Zamieniam się w słuch.

– Od lata zamieszka z nią Bala.

– Bala? To znaczy, że zamierzacie zamieszkać z Alexem na Bell Street? Talka, no coś ty. Przecież to jest mały dom. I jeszcze wasza trójka i pies? A jak kiedyś powiększy się wam rodzina?

– Marcela, spokojnie – przerwała jej Natalia. – Daj mi powiedzieć. Na wiosnę zaczynamy z Alexem robić dobudówkę do domu. Dwa pokoje i łazienka. I wyprzedzając twoje pytanie, to ciocia nie tylko się na to zgodziła, ale sama nam to zaproponowała. I Mark się ucieszył, bo wiesz, to oznacza że wreszcie zostanę na miejscu. Jest mi ciężko krążyć między Bell Street a mieszkaniem Alexa, a ciocia tak naprawdę nie powinna być ani chwili bez opieki. Byłoby tym ciężej, gdybyśmy po ślubie zamieszkali już całkowicie w mieszkaniu na Baltic Court. Czy też w jakimkolwiek innym miejscu. Owszem, do cioci przychodzi Betty – właśnie ta opiekunka – ale tym sposobem będzie każdemu z nas po prostu łatwiej.

Marcelina przysłuchiwała się temu wszystkiemu w milczeniu i z wypiekami na twarzy. Faktycznie w życiu ich obydwu szykowały się niemałe zmiany. Nie uwierzyłyby w żadną z nich, gdyby ktoś przepowiedział je jeszcze jakiś czas temu.

Poderwały się z miejsca, gdy usłyszały chrobot przekręcanego w drzwiach klucza.

– Mam dość tej zimy. Przecież to już prawie marzec. – Usłyszały głos Betty. – Nie było takiej chyba od lat.

– Chodź – szepnęła Natalia do Marceliny i pociągnęła ją za rękę w stronę przedpokoju. – Będzie w siódmym niebie, gdy cię zobaczy.

– Oddaję panią Barbarę całą i zdrową, a sama uciekam, bo inne obowiązki mnie wzywają – mówiła dalej Betty, po czym faktycznie rzuciła krótkie „do zobaczenia” i zniknęła za drzwiami. Marcelina, wciąż nie ujawniając swojej obecności, stała w drzwiach do salonu.

– Nakarmiłaś Snowy, Natusiu? – zapytała ciocia Basia. Natalia, spoglądając w stronę przerażonej Marceliny, machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć: „to normalne, jeszcze jej się tak zdarza”.

– Ciociu, Snowy niestety już z nami nie ma, pamiętasz, prawda? – zapytała i nie czekając na odpowiedź dodała: – Zobacz za to, kto przyjechał do nas z daleka. I to zupełnie bez zapowiedzi.

Marcelina zrobiła kilka kroków do przodu i stanęła oko w oko z przebierającą się w przedpokoju ciocią Basią.

– Marcelinka! – powiedziała tamta, nie wahając się ani przez pół sekundy. Dziewczyny odetchnęły z ulgą. – Co tu robisz, dziecko? Co za cudowna niespodzianka! Ale nie stało się nic złego, prawda? Jak dobrze, że jesteś. Nie było cię… od lata chyba, prawda?

– Od świąt! – odpowiedziały obie jednocześnie.

– Ach, no tak, od świąt. Ale to już i tak zbyt długo. Jak bardzo się cieszę. Chodźcie do kuchni, zrobimy sobie coś do jedzenia.

Natalia spojrzała na Marcelinę, a ta uśmiechnęła się znacząco. Jeśli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości dotyczące wprowadzenia znacznie większej ilości tętniącego życia do domu na Bell Street, to właśnie odeszły w niepamięć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2

 

 

13.45.

Kiedy będziesz?

 

13.47.

Mam jeszcze trochę roboty, ale widać koniec. Spokojnie, Marcela, ze wszystkim zdążymy.

 

13.50.

Im częściej tak mówisz, tym bardziej się denerwuję. Ogarnij szybko te swoje rzeczy i przyjeżdżaj, zanim zjem tu wszystko co mają.

 

13.53.

Na ten moment życzę smacznego. Pamiętaj, że mam jeszcze kilka obowiązków, w tym odwiezienie Suzie do Lodowej Brendy. Suknie nie uciekną. Będę niedługo, obiecuję!

 

*

 

Siedziała przy stoliku w Sweetie-Pie. Ich stoliku, dokładnie tym samym, który najczęściej zajmowały latem i chłodziły się pucharkami lodów, popijając je budzącą do życia kawą. Teraz Marcelina wybrała już kolejną gorącą czekoladę i obracając w palcach długopis, śledziła wzrokiem punkty, które do tej pory zapisała na leżącej przed sobą liście. Co jeszcze powinna na niej umieścić?

– Coś jeszcze ci przynieść, skarbie?

Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą Mary. Ta sama, uśmiechnięta, wiecznie zabiegana, z wypisaną na twarzy chęcią niesienia pomocy. Przez te kilka miesięcy nie zmieniła się ani odrobinę.

– Dziękuję ci, Mary, już wszystko mam – odpowiedziała. Wtedy, w lecie, a może nawet jeszcze później, gdy wszyscy przyjechali do Henley-on-Thames na Boże Narodzenie, Marcelina czuła stres za każdym razem, gdy musiała powiedzieć coś po angielsku. Teraz było zupełnie inaczej.

– Usiądź obok mnie chociaż na chwilę – powiedziała do Mary, gdy zauważyła, że ta przygląda się z zaciekawieniem liście. Odsunęła jej krzesło.

– No proszę, jest tego sporo – powiedziała właścicielka kawiarenki, patrząc na wypisane w nieznanym jej języku punkty.

– Prawda, że dużo? No sama powiedz: suknia, garnitur Alexa, fryzura, makijaż, restauracja, i to wcale nie koniec. A Natalia uważa, że na wszystko ma czas. I tak dobrze, że zgodziła się wybrać suknię podczas mojego pobytu.

Już któryś dzień z rzędu chodziły za wspomnianą kreacją, a czas Marceliny w Henley-on-Thames powoli dobiegał końca, z czego oczywiście z jednej strony bardzo się cieszyła, bo oznaczało to rychłe spotkanie z Uleńką. Z drugiej jednak czuła autentyczną misję, jeśli chodzi o pomoc przyszłej pannie młodej i zamierzała doprowadzić ją do końca. Dzisiejszy dzień miał cały należeć do nich, tymczasem okazało się, że Natalia musi jednak pojawić się w szkole językowej, w której uczyła, i doprowadzić do porządku czekającą na nią stertę dokumentacji. Później załatwienie kilku spraw związanych z Suzie i Alexem, i tak oto Marcelina niepokoiła się, że jej zbyt wyluzowana przyjaciółka zostawi temat ślubu na naprawdę ostatnią chwilę.

– Marcela, ja już miałam wielkie wesele na sto par, pierwszy taniec, drogą orkiestrę, piętrowy tort, oczepiny i Bóg wie co jeszcze, i sama widzisz, jak to się skończyło – powiedziała Natalia któregoś wieczoru, gdy jak za dawnych czasów wybrały się na nocny podbój Henley-on-Thames. – Już się Radzio postarał, aby przepych i włożone w ten dzień pieniądze – w większości jego, jeśli chodzi o ścisłość – biły wszystkich po oczach. Teraz będzie inaczej. Oboje z Alexem chcemy skromnego ślubu na plaży w Brighton, z garstką najbliższych osób, a później jakieś przyjęcie w którejś z nadmorskich restauracji.

– Nawet jeśli będzie tak, jak mówisz – wtrąciła Marcelina, popijając ich ulubiony trunek, który przywiódł im obydwu na myśl smaki minionego lata – to po pierwsze, licząc twoją najbliższą rodzinę i wszystkich ludzi tutaj, wcale nie będzie taka znowu mała garstka osób. A po drugie to wszystko również nie załatwi się samo. Poza tym – dodała po chwili – zabiorę cię jeszcze tylko do jednego salonu, który znalazłam w internecie, i jeśli tam coś wybierzesz, obiecuję, że przyjdziemy tu ponownie przed moim wyjazdem i znowu napijemy się Pimms’a. I ja stawiam.

Natalia prychnęła lekko cynicznym śmiechem, przymrużyła oczy i spojrzała niby złowrogo na przyjaciółkę.

– A kto ci to wszystko pokazał, cwaniaro, co? No kto? Kto zabierał cię na nocne podboje Henley? Boże! Co ja za potwora wyhodowałam na własnej skórze. Niech ci będzie! To gdzie ten salon?

– W Readingu. Jedziemy tam już jutro – zarządziła Marcelina.

Tak więc teraz, otoczona spokojną atmosferą Sweetie-Pie i lekko zestresowana wciąż rozrastającą się listą zadań do wykonania, czekała, aż Natalia załatwi parę swoich spraw i obie pojadą do salonu sukien ślubnych. Oby już ostatniego.

– Ty się nic nie martw, skarbie – powiedziała Mary, wyrywając ją ze wspomnień ostatniej rozmowy. – Nawet jak wrócisz do domu, to przecież Natalia ma nas. No chociażby mnie i Lię. Nie pozwolimy na to, aby o czymkolwiek zapomniała. Tymczasem zostawiam cię tu, skarbie. Ja i Arthur mamy kilka sprawunków do załatwienia. Za ladą stoi Annie, gdybyś czegoś jeszcze potrzebowała.

Mary wskazała dłonią na nową, zatrudnioną na ćwierć etatu pracownicę, po czym, jak to miała w zwyczaju, szybkim krokiem opuściła kawiarenkę, przywoławszy wcześniej do siebie Arthura. Marcelina pomachała im na pożegnanie i spojrzała na zegarek. Już niedługo i Natalia powinna pojawić się na horyzoncie.

 

*

 

Zaparkowała samochód i wysiadła z niego dosłownie kilka sekund przed tym, jak ze szkoły w Maidenhead zaczęły wybiegać grupki roześmianych kilkulatków. To Suzie zauważyła ją pierwsza. Wpadła na nią i objęła ją z całych sił w pasie, gdy Natalia patrzyła akurat w przeciwnym kierunku.

– O, tu jesteś. Cześć, królewno. Jak było na lekcjach?

– Nattie, kiedy do nas wracasz? Kiedy znowu będziemy razem? – zapytała dość żałośnie dziewczynka, ignorując jej wcześniejsze pytanie.

Natalia przykucnęła, aby mieć twarz Suzie na poziomie swoich oczu.

– Ale przecież ja cały czas jestem na miejscu, kochanie i nigdzie się nie wybieram. I z tego co mi wiadomo, ty i twój tata również nie. Chwilowo spędzam tylko więcej czasu u cioci Basi, bo odwiedziła mnie Marcelina. Pamiętasz ją? Moja bardzo dobra przyjaciółka z Polski.

Suzie pokiwała głową.

– Za kilka dni będzie musiała wracać do domu, więc znowu ty, twój tata i ja będziemy ze sobą częściej.

Suzie znów przytaknęła.

– Chodź, Suzie – powiedziała Natalia, a następnie obie ruszyły żwawo w stronę parkingu. – Pojedziemy na chwilkę do lecznicy, bo muszę coś przekazać twojemu tacie, a później zawiozę cię do babci.

Dziewczynka skrzywiła się lekko na wspomnienie tej ostatniej, ale nie skomentowała tego ani słowem. Relacje między matką Alexa, a nim i jego córką wciąż ślimaczym tempem wspinały się po stromej powierzchni, aby osiągnąć pożądany poziom przyzwoitości, jakże nadal daleki od doskonałego. Sukcesem było jednak to, że Suzie przestała kategorycznie odmawiać wizyt u Brendy, zdecydowanie chłodniejszej osoby niż pozostali znani jej ludzie. Jedyne, co mogli robić Alex i Natalia, to liczyć na to, że z czasem będzie lepiej.

– Nie martw się – dodała, łapiąc wzrok dziewczynki we wstecznym lusterku. – Najpierw jednak „Zdrowy Zwierzak”, a tam są tata, Lia i Bala. A tę ostatnią pewnie zabierzesz ze sobą do babci.

Natalia spojrzała na zegarek. Była dopiero za dwadzieścia czwarta, przy dobrych wiatrach powinna załatwić wszystko w niecałą godzinę. Miały z Marceliną jeszcze całkiem dużo czasu, biorąc pod uwagę fakt, że salon sukien ślubnych był czynny aż do dwudziestej pierwszej. Nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że jej przyjaciółka bardzo się już niecierpliwi, czekając na nią w Sweetie-Pie, i nerwowo obgryza końcówkę od długopisu, którym dopisała zapewne jeszcze sto punktów do i tak zbyt długiej listy. Natalia westchnęła i wjechała na drogę prowadzącą do lecznicy.

– Lia w domu – odezwała się nagle Suzie. – Lia nie w „Zdrowym Zwierzaku”. Mały Julian kaszle.

– Znowu męczy go kaszel? – zapytała Natalia, nie oczekując odpowiedzi, i znów popatrzyła na dziewczynkę we wstecznym lusterku. – No nic. Zaraz zapytamy twojego taty, co to tam się u naszej Lii dzieje.

 

*

 

Gdy tylko Suzie i Bala postanowiły wykorzystać swoją niespożytkowaną energię w Strefie labradora, Alex jednym sprawnym ruchem chwycił Natalię w pasie i usadowił na stole zabiegowym.

– Ale ja nie jestem szczepiona, panie doktorze – powiedziała ostrzegawczo. – I istnieje ryzyko, że mogę ugryźć.

– Zaraz to ja ciebie ugryzę. – Nie rzucając słów na wiatr, przyssał się do jej szyi.

– Alex, na miłość boską, zachowuj się. Jason wszystko słyszy i na pewno zaraz ktoś przyjdzie. Jesteś w pracy. – Ujęła w dłonie jego twarz i odsunęła go lekko od siebie.

– A ty jesteś okrutna – odpowiedział. – Już prawie zapomniałem, jak wyglądasz. Budzę się codziennie, a ciebie nie ma obok i zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle mam narzeczoną.

Jego oczy się śmiały, choć Natalia widziała, że ze wszystkich sił stara się brzmieć śmiertelnie poważnie.

Parsknęła śmiechem.

– No faktycznie! Marcela jest tu raptem od pięciu dni i pojutrze wyjeżdża. I skoro mowa o zapominaniu, to właśnie mi mówiła, że chciałaby sobie przypomnieć, jak wygląda jej wiecznie zapracowany przyszły prawie-szwagier. A poza tym – nachyliła się nad jego uchem – obiecuję w najbliższej przyszłości wszystko ci wynagrodzić.

– Trzymam cię za słowo. I powiedz Marcelinie, żeby się nie martwiła, bo przecież jutro spotykamy się wszyscy u Lii.

Natalia zamyśliła się przez moment.

– Jesteś pewien? Suzie mówiła, że mały Julian znów nie najlepiej się czuje. Może Lia jednak nie chce, abyśmy przychodzili? Ponoć dlatego dzisiaj nie ma jej w pracy.

– No owszem, nie ma – przyznał. – Lekarze wciąż nie mogą znaleźć przyczyny tego kaszlu. Ale mały nie gorączkuje i ogólnie nie wygląda na to, żeby działo się coś złego. Lia mówiła, że wszystko aktualne. No przecież musimy się spotkać wszyscy, skoro jest u ciebie przyjaciółka.

– No dobrze, Alex. – Natalia klasnęła dłońmi o swoje nogi i zeskoczyła ze stołu. Suzie z Balą wróciły do gabinetu. – Ty tu czekaj na pacjentów, a ja zawiozę te dwie pannice do Brendy. A później…

– A później wrócisz do mieszkania i zaczniesz wynagradzać mi te wszystkie dni rozłąki? – zapytał z błyskiem w oku.

– Niestety nie, panie Butler. A później jadę z Marceliną przymierzać suknie. – Przewróciła oczami. – Znowu kolejne i jeszcze kolejne, i jeszcze kolejne. Aż będę miała dość.

– Lepiej już faktycznie coś wybierz. Jak wpłacisz jakąś zaliczkę czy coś, będę miał większą pewność, że jesteś zaklepana.

– Uśmiałam się do łez – powiedziała z przekąsem. – Do jutra.

– Do jutra. A ty, księżniczko Suzie, do wieczora. Tata skończy pracę i przyjedzie po ciebie do babci.

Patrzył, jak Natalia, ściskając w jednej ręce małą rączkę Suzie, w drugiej smycz z Balą, przechodzi ostrożnie przez ulicę.

– Nic nie słyszałeś, nic nie widziałeś – zwrócił się do Jasona i po przyjacielsku pogroził mu palcem.

– Mówiłeś coś, Alex? Nie widzę cię, gdzie jesteś? – Jason udał, że rozgląda się po pomieszczeniu.

Alex roześmiał się i oparł o framugę drzwi. Odkąd Natalia pojawiła się w jego życiu, po wszystkich przebojach i nieporozumieniach, które na samym początku przypadły im w udziale, nadal nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Wciąż czuł się jak zakochany szczeniak i nie mógł nic poradzić na to, że tęskni za nią nawet wtedy, gdy nie widzą się zaledwie kilka dni.

– Mam chociaż nadzieję – mówił dalej Jason – że skoro poniekąd wbrew swojej woli stałem się niemym świadkiem tych waszych umizgów w tymże miejscu… nie pierwszych i nie ostatnich pewnie… to chociaż będę jednym z honorowych gości na ślubie.

Alex, widząc zbliżających się do gabinetu umówionych pacjentów, postarał się pozbyć z twarzy rozmarzonego uśmiechu i maślanego spojrzenia.

– No stary! Nawet nie brałem pod uwagę innego scenariusza.

 

*

 

Skupiając uwagę na drodze prowadzącej do Readingu, starała się również uczestniczyć w rozmowie na tematy co chwilę poruszane przez Marcelinę. Jej myśli jednak odbiegały gdzieś daleko. Do Lii i jej kilkumiesięcznego synka, który – urodzony jako okaz zdrowia, z idealnymi wynikami – od jakiegoś czasu pokasływał niczym nałogowy palacz. I co gorsze, nikt z lekarzy nie potrafił znaleźć przyczyny. A Lia przez to wszystko zmieniła się nie do poznania. Nie, wcale nie przez to, że została mamą i tak nagle przybyło jej obowiązków. Lia odnajdywała się w tej roli jak ryba w wodzie. Wciąż była tą samą, przebojową, otwartą na świat i życie kobietą, potrafiącą zagadać wszystkich na śmierć. Wciąż była tą Lią, która w końcówce ciąży uknuła plan, aby wyswatać swojego najlepszego przyjaciela z dziewczyną, z którą pewnego upalnego dnia skrzyżowała się jej życiowa ścieżka.

Później, gdy Lia dowiedziała się o tym, że Natalia zostaje na stałe w Anglii, jej wrodzona energia wydawała się osiągnąć jeszcze wyższy poziom. O ile było to w ogóle możliwe. Z małym Julianem w głębokim wózku przemierzały razem mniej lub bardziej znane okolice Henley-on-Thames, wstępowały do ulubionych miejsc, odwiedzały się wzajemnie w domach i planowały wszystko, co tylko można było zaplanować: święta dla rodziny i przyjaciół Natalii z Polski, logiczne rozwiązania dotyczące życia w dwóch mieszkaniach, jakie Natalia i Alex musieli na razie wieść. Wspierała ich w mającej zacząć się na wiosnę rozbudowie domu i planowała wspólne życie ich wszystkich – jako szczęśliwej grupy przyjaciół.

Lia nie przewidziała tego, że coś będzie nie tak z jej dzieckiem i że nikt nie będzie w stanie jej pomóc. Nie zaplanowała również, że z dnia na dzień zmartwienie przesłoni jej całą radość życia i że stanie się przez to coraz bardziej zamknięta w sobie. Nie miała pojęcia, że każdej nocy, przez kolejną mijającą godzinę będzie wpatrywać się w sufit i nadsłuchiwać złowrogiego dźwięku wydobywającego się z gardła małego Juliana. Ona i Jessica, obie robiły to samo.

Natalia martwiła się o nie równie mocno. I o Juliana przede wszystkim. Bo przecież musiała istnieć jakaś odpowiedź i jakieś rozwiązanie. Wciąż zastanawiała się, czy aby na pewno jutrzejsze spotkanie towarzyskie było dla tych dwóch wykończonych od zmartwień dziewczyn dobrym pomysłem. Zanotowała w pamięci, aby z samego rana zadzwonić do Lii i jeśli ta wciąż będzie obstawała przy swoim, to przynajmniej zaproponować jej pomoc.

– Talka, czy ty mnie słyszysz w ogóle? Mówię do ciebie już od dziesięciu minut, a ty nic.

– Oj, zamyśliłam się trochę – przyznała. – Już niedługo dojeżdżamy.

– Talka, ja rozumiem, że tobie się nie podobają te wszystkie suknie w fasonie księżniczek… no wiesz, takie bardzo rozłożyste, ale co ja mogę poradzić, że właśnie w takiej bym cię widziała. Wyglądałabyś naprawdę wystrzałowo. – Marcelina kontynuowała ten sam, nieprzerwanie wałkowany od kilku dni, temat.

– Zapomnij – skwitowała krótko.

– Ale…

– Marcela. Po pierwsze zapomnij, że dam na siebie włożyć cokolwiek, co będzie mi przypominało ślub z Radkiem.

Marcelina westchnęła i przewróciła oczami.

– A po drugie pamiętaj, że jest to ślub na plaży. Muszę być w czymś zwiewnym i wygodnym, a nie w stu warstwach tiulu.

Wjechała na parking pod salonem sukien ślubnych i zaparkowała na jedynym wolnym miejscu, które nagle pojawiło się przed jej oczami. Miała nadzieję, że pozostali kierowcy zostawili swoje samochody akurat tutaj tylko dlatego, że był to dość dobrze usytuowany, wygodny parking w centrum miasta, a nie dlatego, że mieli zamiar (a bardziej miały) udać się do tego samego sklepu, co one. W tym drugim wypadku szykowałby im się naprawdę długi wieczór, a Natalia nie była pewna, czy zniosłaby go nerwowo.

– No może i faktycznie w czymś zwiewnym – odezwała się Marcelina, gdy Natalia zgasiła silnik i sięgnęła ręką po torebkę z tyłu. – Ale nie możesz wyglądać, jakbyś ubrała się w koszulę nocną babci Anielki. Zaufaj mi. Ten salon jest najlepszy ze wszystkich, które widziałyśmy do tej pory. I mają tu naprawdę przeróżne fasony.

– Dlaczego w takim razie nie przyjechałyśmy tu od razu?

– Cicho już, maruderze. Chodź!

Natalia nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Była już jedną nogą na zewnątrz, gdy…

– A! Czekaj, czekaj! – Marcelina chwyciła ją za ramię i przyciągnęła z powrotem na fotel.

– No co takiego znowu?

– Mam jeszcze do ciebie prośbę. Jak będzie już bliżej ślubu, to powiedz Alexowi, żeby trzymał swoje emocje na wodzy… Nie wiem, może niech zażywa coś… W innym wypadku do jakiejkolwiek sukienki, którą w tym dniu założysz, będziemy musiały doszyć golf.

– O czym ty znowu gadasz?

– O tym, że masz na szyi malinę wielkości spodka od filiżanki.

– Co? – Natalia odruchowo chwyciła się za szyję i poczuła, że twarz robi się koloru jej własnego samochodu. Krwistoczerwona.

– A jeśli nie chcesz, to ja mu to powiem osobiście. A teraz idziemy!

 

*

 

Ogarniała wzrokiem każdy szczegół odbicia, prezentującego się jak na dłoni w komfortowej, dobrze oświetlonej przymierzalni z lustrem na całą ścianę. Marcelina miała rację. Nie powie jej tego, bo nie chce, aby jej kumpela obrosła w piórka i do końca pobytu puszyła się dumnie jak paw, dodając co chwilę: „a nie mówiłam, Talka”.

Jednak Natalia musiała przyznać, że faktycznie jej przyjaciółka trafiła w dziesiątkę. Nie chciała przymierzyć tej sukienki i w zasadzie zrobiła to tylko dla Marceliny, bo ta trzymała ją w obydwu dłoniach, a wyraz jej twarzy zdawał się mówić wyraźnie, że nie przyjmie już żadnego słowa sprzeciwu. Natalia poszła więc do przymierzalni, włożyła suknię i teraz stała w zadumie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Sukienka nie była jedną z rozłożystych „księżniczkowych”, które najpewniej spodobałyby się bardzo małej Suzie, a na których widok Natalia dostawała świądu na całym ciele. Nie była jednak też „koszulą nocną babci Anielki”. Była czymś pośrodku: prostą sukienką z delikatnej koronki, bez miliona niepotrzebnych błyskotek, ale miała w sobie to coś. Była właśnie taka, w jakiej chciałaby, aby trzynastego lipca zobaczył ją Alex. Natalia poczuła motyle w brzuchu już na samą myśl tej chwili. Do tego jeszcze jakaś prosta fryzura, delikatny makijaż i buty na niezbyt wysokim obcasie, aby była w stanie zrobić te kilkanaście kroków dzielące ją od Alexa na obsypanej drobnymi kamyczkami plaży. Dzisiejszego dnia po raz pierwszy poczuła się jak przyszła panna młoda. I to dzięki Marcelinie.

– Talka, żyjesz tam czy umarłaś? Pokaż się, no!

– Jeszcze moment. Zaraz wychodzę.

Zerknęła ukradkiem przez kotarę przymierzalni i zobaczyła siedzącą na kanapie, mocno zniecierpliwioną Marcelinę, i stojącą tuż obok niej pracownicę salonu. Ta druga wyglądała dość niepewnie, zacierając dłonie i zastanawiając się, czy uda jej się dzisiaj sprzedać kolejny model.

Szybkim ruchem odsunęła kotarę. Marcelina zaniemówiła. Natalia uznała to za dobry znak.

– No… muszę przyznać, że jest pięknie – powiedziała sprzedawczyni. – Zdecydowanie najlepsza z tych wszystkich. To co, decydujemy się?

Natalia pokiwała powoli głową, zastanawiając się, czy każda klientka słyszy to samo. Spojrzała na Marcelinę i zwróciła się do niej po polsku:

– Nagle zabrakło ci języka w gębie? No, powiedz coś.

– Talka, albo ta i żadna inna… albo zapomnij o tym, że będę świadkową. Wyglądasz… o ludzie! Jak milion dolarów.

– W tym kraju to chyba funtów. – Natalia zaśmiała się nerwowo.

Ekspedientka niepewnie obserwowała te dwie, mówiące w obcym języku dziewczyny.

– No to jaka decyzja? – zaryzykowała pytanie. – Bierzemy miarę? Właśnie taką szyjemy?

– Tak. Dokładnie taką samą!

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej