Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzruszająca opowieść o zerwanych więzach rodzinnych, dawnej miłości
i głębokiej żałobie
Weronika, teraz stateczna żona i matka dwóch synów, redaktor naczelna dwutygodnika „Na czasie”, pod pretekstem napisania artykułu o Nowym Jorku udaje się w emocjonującą podróż pełną niespodzianek, by prześledzić ostatnie lata życia tragicznie zmarłego podczas ataku na World Trade Center Filipa. Nieoczekiwanie dla niej samej razem z nią wyrusza młodsze rodzeństwo Filipa – Damian, 36-letni autysta, oraz Łucja szukająca celu w swoim na pozór poukładanym życiu. Tymczasem w Polsce najlepsza przyjaciółka Łucji, Amelia, czeka na przeszczep serca, gdy dopada ją strzała Amora z najmniej spodziewanej strony.
Czy Weronika odnajdzie w Nowym Jorku spokój ducha, którego tak bardzo potrzebuje? Czy Damian nauczy się samodzielności i wyrwie spod skrzydeł nadopiekuńczej matki? I czy Łucja odważy się podążyć za swoimi marzeniami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Copyright © Agnieszka Stec-Kotasińska
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Podolska
Korekta
Natalia Ziółkowska
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2024
eISBN
978-83-68135-93-0
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Historia naprawdę się nie żegna. Historia mówi:
„Do zobaczenia później”,
Eduardo Galeano
1.
Łucja odsunęła się o kilka kroków od ściany i spróbowała spojrzeć na nią okiem tego kogoś, kto wymyślił nazwę farby, a później zamknął kolor w blaszanej puszce i opatrzył logo znanej firmy. „Niebanalnie malinowy” oplatał teraz swoją intensywnością ściany i sufit jej sypialni, co dawało wrażenie przebywania w jakiejś gigantycznej, modyfikowanej genetycznie poziomce. Albo raczej chatce Baby Jagi, która swoim cukierkowym wnętrzem zwabiła niewinną parę zabłąkanych dzieciaków.
– Cholera, podoba mi się! – powiedziała sama do siebie. Pewnie, że jej się podobało. Od czegoś przecież musiała zacząć obiecany sobie od dawna remont mieszkania po babci, a przemalowanie ścian sypialni stanowiło dość dobry początek. Zwłaszcza że dokonała tego sama.
– Nieźle, naprawdę nieźle – powiedziała półgłosem, kiwając z uznaniem głową. Tylko co teraz? Czy o takie właśnie zmiany jej chodziło?
Wytarła niezdarnie ręce o wysłużone dżinsowe ogrodniczki i zdjęła z głowy papierowy kapelusz. Na filmach ludzie zawsze malują pomieszczenia w starych ogrodniczkach i zrobionym na szybko gazetowym kapeluszu na głowie, więc Łucja od początku wiedziała, że tylko taki strój nada jej wyglądowi pełnego profesjonalizmu. Następnie przeszła do kuchni, by po dokończonym dziele napić się czegoś zimnego. Wtedy właśnie usłyszała charakterystyczny świst nadjeżdżającej windy, a to mogło oznaczać tylko jedno – ktoś chciał odwiedzić właśnie ją. Choć na czwartym piętrze jednego z bloków osiedla Nowy Świat w Krakowie oprócz jej mieszkania znajdowały się jeszcze dwa, stały one puste. Jedno wciąż czekało na powrót właściciela zza granicy, a czynsz za wynajem był widocznie zbyt wysoki, by ktoś się w nim zakotwiczył. Drugie natomiast – po śmierci zamieszkującej go staruszki, która nie miała żadnych spadkobierców – miało zostać przerobione na część strychu.
Łucja wyszła na klatkę schodową i spojrzała w kierunku otwierającej się właśnie windy. Była tylko jedna osoba, która nie chodziła do niej schodami, ale Łucja nie spodziewała się jej dzisiaj, bo przecież znowu kilka dni temu wylądowała w szpitalu. Niedziałające sprawnie serce jej przyjaciółki, zamknięte w młodym ciele, znów dało o sobie znać. Obiecała sobie, że postara się do niej wieczorem zadzwonić.
– Cześć! – krzyknął postawny, przystojny mężczyzna, ubrany jak zwykle przesadnie elegancko, jakby wybierał się na jakąś uroczystość. Stał właśnie przed drzwiami zmierzającej już teraz ku dołowi windy. Pękającą w szwach torbę podróżną postawił tuż obok siebie na podłodze.
– Damian! – krzyknęła Łucja z entuzjazmem i już miała podbiec i uściskać brata, gdy dosłownie w ostatniej chwili przypomniała sobie, że on tego nie znosi. – Ależ niespodzianka! Dlaczego ciocia Ela nic nie wspominała? Na długo jesteś? Sam przyjechałeś?
Za dużo pytań – upomniała samą siebie w myślach. Chyba faktycznie zbyt długo nie była w domu, skoro zdołała przeoczyć moment, w którym ciocia postanowiła puścić swojego dorosłego, aczkolwiek zamkniętego w dziecięcym świecie syna samego w podróż do innego miasta, w dodatku nawet jej o tym wcześniej nie informując.
– Sam, sam – odpowiedział Damian. – Cieszę się, że cię zastałem. A mama nie wspomniała, bo sama o tym nie wie.
– Mówisz poważnie?
Pokiwał głową i zawiesił wzrok na drzwiach wejściowych.
– Jest twój narzeczony? Dlaczego masz na twarzy krew?
– Rafała nie ma – odpowiedziała z westchnieniem i odruchowo dotknęła pomazanego farbą policzka. Będzie musiała zaraz zadzwonić do cioci Eli, zanim ta postrada zmysły ze strachu. – Jest na jakimś zebraniu, być może wpadnie wieczorem. A ja malowałam ściany w sypialni.
Łucja i Rafał nie byli narzeczeństwem, ale dystyngowany, trochę być może zbyt staroświecki Damian zawsze mówił o nich właśnie w ten sposób. Łucja nie była nawet do końca pewna, czy są parą w pełnym tego słowa znaczeniu. Raczej jakimś nowoczesnym, aczkolwiek trochę dziwacznym jej zdaniem układem, który ograniczał się do wspólnych kolacji, satysfakcji cielesnych i wierzenia w moc słów, że „jest dobrze tak, jak jest”. Rafał wprawdzie czasem wspomniał półgębkiem, jakby niechcący, że ją kocha, ale nie wiedziała, czy wciąż w to wierzy. Ani też w to, że również czuje to samo do niego. W ogóle nic już nie wiedziała. Oczekiwała od życia zmian i coraz bardziej dochodziła do wniosku, że to ona sama musi się o nie postarać.
Przekroczyli próg mieszkania.
– Krwią? – zapytał Damian zaintrygowany nie na żarty.
– No coś ty! – parsknęła i powstrzymała się, by nie szturchnąć go po przyjacielsku w ramię. – Farbą o nazwie „niebanalny malinowy”. Chodź, pokażę ci.
*
Po południu wybrali się na spacer po krakowskiej starówce. Łucja, chcąc choć trochę dorównać ubranemu odświętnie bratu, nałożyła na siebie jedną z lepszych, wyjściowych sukienek. Przyciągali wzrok spacerowiczów. Łucja widziała te wypełnione fascynacją i zazdrością spojrzenia innych kobiet, gdyż można było swobodnie uznać ich za parę. No, może pomijając to, że jednak – jak zwykle – nie trzymała go pod ramię. Od wielu lat znała doskonale dziwactwa Damiana i uznawała je za normę. Musiała jednak przyznać, że oboje wyglądają atrakcyjnie. Starszy od niej o osiem lat Damian, do którego z miejsca przed laty zapałała ogromną sympatią, był jej najbliższym – nie licząc Amelii – człowiekiem na ziemi. Zwłaszcza po tym, gdy umarła mama, a ciocia Ela postarała się o stworzenie dla Łucji rodziny zastępczej.
Gdyby tylko te wszystkie przechodzące obok dziewczyny wiedziały, że jest inny, że w jego głowie tworzą się obrazy, które są dla nich niezrozumiałe, na pewno nie patrzyłyby teraz na niego jak na smakowity kąsek. A gdyby tak któraś z nich – Łucja zamyśliła się – zaakceptowała go takim, jaki jest w całości, nie patrząc jedynie na opakowanie, jej brat nie byłby teraz taki samotny. Bo co do tego, że jest, nie miała wątpliwości.
– No powiedz wreszcie, co cię do mnie sprowadza? – zapytała po chwili, przerywając ciszę.
– Nuda – odrzekł Damian. – I jakiś taki brak celu.
– Brak celu? – dopytała, trapiąc się tym ostatnim. – Co dokładnie masz na myśli?
– Że chciałbym być inny. Mieć cel, do którego mógłbym dążyć. Pracę zamiast zasiłku dla niepełnosprawnych, ale co z tego, skoro wszyscy pracodawcy uważają mnie za dziwoląga.
– Nie mów tak! Chodź, usiądziemy.
Łucja zatrzymała się i wskazała ręką na jedyną wolną ławkę. Wydawało jej się, że robi w swoim życiu sporo, by jej brat nie czuł się gorzej niż inni z powodu swojej niepełnosprawności. Obie z ciocią Elą – jak od lat nazywała jego matkę – zapewniały go o jego wartości. Faktycznie, posiadanie zarobkowej pracy na pewno zmieniłoby wiele w życiu trzydziestosześcioletniego faceta, jednak potencjalni pracodawcy najczęściej skreślali go za ubytki w komunikowaniu się, problemy w rozumieniu intencji, spędzanie większości czasu we własnym świecie – czyli wszystko to, co charakteryzowało osoby dotknięte autyzmem. Zresztą, nawet gdy Damian zagrzał gdzieś miejsce na dłużej, najczęściej po jakimś czasie sam rezygnował, gdyż poczucie wyobcowania było dla niego zbyt dużym źródłem stresu.
– A jak mam mówić? Przecież wiesz, że to prawda. Nie lubię, gdy ty i mama na siłę staracie się być miłe. Ja i tak wiem, jaki jestem.
Łucja westchnęła. Czuła, że szykuje jej się ciężki wieczór, i musiała przyznać, że zupełnie inny, niż planowała. Miała zadzwonić do Amelii, zapytać ją, jak mają się jej sprawy. Następnie pewnie przyszedłby Rafał z zamiarem wyciągnięcia jej na jakąś kolację. Tymczasem przyszło jej pocieszać swojego bardzo dorosłego od wielu lat brata, którego dziecinna natura nie szła w parze z męskim wyglądem. Wiedziała już, co zrobi, by się odstresować, a i przynajmniej będzie z tego trochę pożytku. Wejdą z Damianem do kuchni, poprosi, by usiadł przy stole, a ona sama wyczaruje dla nich dwojga jedno ze swoich popisowych dań. Trojga, jeśli oczywiście dołączy do nich Rafał, choć co do tego Łucja miała sporo wątpliwości. Tylko zajęcie rąk przygotowywaniem jedzenia pozwoli jej logicznie pomyśleć.
– Średnio tu wygodnie – powiedziała, starając się zmienić temat. – Chodź! – Dotknęła go po przyjacielsku za ramię, łamiąc niepisane między nimi zasady. – Wróćmy do domu, chyba jesteś głodny, co?
– No, w sumie coś bym zjadł – przyznał. – A co trzeba zrobić, żeby mieć żonę?
– Żonę? – Zatrzymała się w półkroku i spojrzała na niego tak, jakby deklarował właśnie chęć zaadoptowania sieroty z Dalekiego Wschodu.
– No żonę – mówił dalej Damian, patrząc na nią zupełnie poważnie. – Szkoda, że jesteśmy spokrewnieni, gdyby nie to, to ty mogłabyś być moją żoną. No i jeszcze gdybyś nie znała Rafała.
Łucja powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem. Damian był jedyną znaną jej osobą, która potrafiła mówić o wszystkim prosto z mostu, zachowując przy tym śmiertelną powagę. Niekiedy było jej niezwykle ciężko utrzymać swoją własną.
– Musisz najpierw poznać jakąś dziewczynę, zakochać się w niej, być z nią jakiś czas i dopiero wtedy można zastanawiać się nad małżeństwem. Czasami uczucie uderza w ciebie nie wiadomo skąd, nieoczekiwanie, innym razem relacja zaczyna się od przyjaźni. Tak to już jest – Łucja udzieliła starszemu bratu szybkiej i opóźnionej o co najmniej kilkanaście lat lekcji dorastania, mając jednocześnie trochę pretensje do cioci Eli o to, że ta skupiła się za bardzo na niepełnosprawności syna i zupełnie pominęła jego życie uczuciowe.
– Bardzo to wszystko skomplikowane – przyznał. – Czy życie nie może być łatwiejsze? – Popatrzył na nią z nadzieją, jakby posiadała w tym temacie jakąś moc sprawczą.
– Niestety w tej i wielu innych dziedzinach nie ma półśrodków. Przykro mi – uśmiechnęła się do niego blado.
*
Rafał zauważył Łucję, gdy tylko ona i Damian przekroczyli próg klatki schodowej.
– A co to za… okazja? – Prawie zaniemówił, gdyż nie spodziewał się Łucji ubranej tak elegancko. – Właśnie tak możesz wyglądać dziś wieczorem – dodał po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Wybierzmy się gdzieś, co ty na to?
Już miała coś odpowiedzieć, gdy zauważyła, jak mina Rafała rzednie na widok wchodzącego tuż za nią brata.
– No proszę, kogo ja widzę. Sam Forrest Gump we własnej osobie.
– Tyle razy cię prosiłam, żebyś tak go nie nazywał – syknęła Łucja półszeptem.
– To przecież tylko żarty. Forrest się nie gniewa, mam rację?
Damian pokręcił głową bez przekonania. Jego myśli krążyły wciąż wokół ostatniej rozmowy z siostrą.
– Niestety nie wyjdziemy dziś nigdzie – rzekła Łucja po tym, gdy Rafał cmoknął ją w usta i przygarnął do siebie. – Mam gościa, jak widzisz. Chodźmy na górę, nie wiem jak wy, ale ja padam z głodu.
Nietęga mina Rafała nie uszła uwadze Łucji, ta jednak postanowiła ją zignorować.
– Czy twój brat naprawdę musi zjawiać się u ciebie tak bez zapowiedzi? – marudził, korzystając z okazji, że Damian w pokoju gościnnym rozpakowywał właśnie swoją walizkę wypełnioną po brzegi galowymi ubraniami. Przyglądał się każdemu z nich, gładził materiał i następnie z niemałym namaszczeniem zawieszał do szafy.
– Nie przesadzaj. Nie pamiętam, kiedy ostatnio u mnie był.
– Ale nie uważasz, że mógłby chociaż cię uprzedzić? Miałem nadzieję, że spędzisz ten wieczór ze mną, tymczasem, sądząc po gabarytach jego bagażu, wygląda na to, że zabawi tu na dłużej.
Rafał wychylił głowę zza kuchennych drzwi i rzucił okiem na Damiana. W szafie lądował właśnie czarny jak smoła garniak od Hugo Bossa. Cmoknął pod nosem z mieszaniną drwiny i podziwu, zastanawiając się przez chwilę, czy to adopcyjna mama Łucji – ciocia Ela – jest sponsorem tych modowych dziwactw swojego syna, czy raczej wykorzystuje on na nie swój zasiłek.
– Kochanie, przypomnij mi. Zapomniałem o tym, że bierzemy ślub? Czy raczej ktoś umarł?
– Przestań! – Łucja wyłączyła gaz pod kuchenką i oparła się o kuchenny blat. – Wiesz przecież, jaki jest. Daj mu spokój i nie dogryzaj tymi głupimi żarcikami, będzie mu przykro. I nie nazywaj go Forrestem Gumpem.
Wzruszył ramionami.
– No, nie gniewaj się. Wiesz przecież, że poszedłbym za twoim bratem jak w ogień. Przez wzgląd na ciebie chociażby.
Łucja pozostała niewzruszona.
– Te żarty są nie na miejscu. Poza tym, gwoli ścisłości, Gump miał zespół sawanta, a Damian ma autyzm. Jest, jaki jest, żyje w swoim świecie, chodzi na co dzień w garniturach, co kilka tygodni zmienia swoje pasje, nie lubi nawiązywać nowych kontaktów, a przede wszystkim jest zupełnie nieszkodliwy. Przykro mi z powodu twoich zgryźliwych docinków. Poza tym wyobraź sobie, że wszyscy zasługują na szacunek. Nawet, a kto wie, czy szczególnie nie ci, którym przy rozdawaniu kart życia trafiła się jakaś słabsza figura.
Rafał westchnął i przewrócił oczami, zgadując, że autorką tej wzniosłej myśli musiała być Amelia. Najlepsza przyjaciółka Łucji, dziewczyna, która z jakiegoś powodu od kilku dobrych już lat nieprzerwanie działała mu na nerwy, i to wcale nie przez to, że jej trafiła się słabsza karta w postaci jakiejś wady serca – nie był nigdy specjalnie ciekawy jakiej – ale zwyczajnie dlatego, że była przemądrzała. I chyba trochę też miała nierówno pod sufitem. Jak cała jej rodzinka zresztą. Matka, która pewnego razu poznała jakiegoś o kilka lat młodszego francuzika i dała z nim dyla za granicę, i dziadek Józek, który prowadził samotnicze życie w Rzeszowie, a jego ulubionym zajęciem było biadolenie i przeklinanie, na czym świat stoi.
A Amelia? Kiedyś, na początku znajomości z Łucją trzymali się trochę razem, lecz dziewczyna – z nieznanych Rafałowi powodów – wybrała niewyściubianie nosa z domu i patrzenie na niego spode łba za każdym razem, gdy się spotkali. Choroba chorobą, ale żeby z taką premedytacją marnować sobie życie? Zwłaszcza że jakby się bliżej jej przyjrzeć, to była niebrzydka. Co gorsza, w najbliższym czasie to właśnie ją będzie musiał prosić o pewną przysługę, gdyż nie miał zielonego pojęcia, do kogo innego mógłby się w tej sprawie zwrócić. Co za los!
– Oczywiście. Ja to wszystko rozumiem – odparł. – Nie pojmuję jedynie tego, że przy tym wszystkim żyje z naszych podatków i podróżuje sobie po Polsce, podczas gdy inni ludzie muszą robić takie nudne i przyziemne rzeczy jak chodzenie do pracy.
Łucja poczuła, że powoli zaczyna tracić cierpliwość. Gdyby Amelia słyszała ich wymianę zdań, na pewno pokręciłaby z dezaprobatą głową i zadała pytanie (być może nawet przy Rafale, co do tej pory już się jej zdarzało), dlaczego Łucja marnuje sobie z tym człowiekiem życie. Niestety, ona sama wciąż nie umiała na nie odpowiedzieć i również nie była do końca pewna, czy faktycznie tak jest. Czy jej przyjaciółka przesadza, widząc w Rafale jedynie złe cechy, czy to raczej Łucja utkwiła w związku bez przyszłości z człowiekiem, który właśnie wyśmiewa się z jej niepełnosprawnego brata?
– To nie jego wina, że nikt nie chce go zatrudnić. Pomimo wszystkich benefitów, jakie dostałby pracodawca zatrudniający osobę niepełnosprawną, większość z nich wciąż żyje w zaścianku i nie widzi potrzeby wprowadzenia w progi swoich firm ani krzty Europy. A ci, którzy jednak to robią, nie traktują go normalnie, po partnersku. Damian czuje się wtedy nieszczęśliwy. Zresztą – machnęła ręką – nie zamierzam ci tego tłumaczyć, bo i tak mam podejrzenia, że możesz nie zrozumieć. Jesteś do niego wrogo nastawiony.
– Dobra już, nie rozmawiajmy o tym. Nie miałem nic złego na myśli. – Rafał podjął próbę załagodzenia konfliktu. Nie rozumiał zachowania tego wyrośniętego dzieciaka, ale nie zamierzał z jego powodu tracić dziewczyny. Zwłaszcza że coraz wyraźniej widział ją przy swoim boku w przyszłości. Nieprędko zamarzą mu się pieluchy i żona wałęsająca się po domu w powyciąganych dresach i z dziesięciocentymetrowym odrostem, ale wiedział, że nadszedł już najwyższy czas, by wreszcie sformalizować związek. – Obiecaj, że jak tylko będziesz mniej zajęta, to dasz znać, co? Szykują mi się trochę luźniejsze dni w biurze, może spędzilibyśmy więcej czasu razem?
– Jasne – przytaknęła, siląc się, by wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu. Łapała się na tym, że coraz częściej pojawia się w jej głowie pytanie: „co dalej z moim życiem”, odpowiedź jednak konsekwentnie nie chciała nadejść.
*
Dopiero późnym wieczorem Łucja postanowiła zadzwonić do Amelii. Jej przyjaciółka była dostępna na mediach społecznościowych, milczała jednak jak zaklęta, co Łucję zaniepokoiło.
– Dlaczego nic się nie odzywasz? Jak sprawy? – zaczęła bez przywitania, gdy Amelia odebrała telefon.
– Ech, bo nie ma o czym mówić. Nudy.
– Jak to nudy? Co powiedział lekarz? No mów, Mela.
Westchnienie po drugiej stronie wskazywało na to, że wieści Meli nie są ani dobre, ani złe. Ot, ciągle to samo. Wyczekiwanie, aż pojawi się dawca, i nakaz oszczędnego trybu życia. Zbyt oszczędnego, jak na dwudziestoośmiolatkę. Łucja zbyt często była świadkiem tego, jak życie jej przyjaciółki po prostu przelatuje jej przez palce z powodu ograniczeń, na jakie była skazana.
– Co tu mówić? Ślęczę tu niepotrzebnie, a mogliby mnie już wypisać do domu. Na szczęście lekarz mówi, że być może wyjdę jutro. A w domu? To co zwykle. Mam po prostu chuchać na siebie i dmuchać jak stuletnia staruszka, i czekać, aż ktoś zginie śmiercią tragiczną. Najlepiej ktoś młody.
– Boże… – Łucja poczuła, jak krew mrozi jej się w żyłach, choć przecież doskonale zdawała sobie sprawę, na czym polega choroba Amelii oraz w jakich okolicznościach będzie miała szansę dojść do zdrowia.
– Żadne „Boże”, przecież wiesz, że tak to właśnie wygląda. – Po drugiej stronie Amelia roześmiała się, jakby rzecz dotyczyła jakiegoś drobnego zabiegu. – W moim przypadku chodzi o serce, Luśka. A dokładnie o to, by ktoś podarował mi swoje własne. I niestety nie mam tu na myśli poetyckiej metafory. Byłoby super, gdyby ludzie mogli mieć ich więcej niż jedno. Jak takie nerki, na przykład. Wtedy na mojej drodze może stanąłby pewnego dnia ktoś miły i powiedział: „Hej, mam dwa i jedno jest mi niepotrzebne. Weź je sobie i żyj tak jak ja”. Tymczasem obie wiemy, że tak nie będzie. Moje życie oznacza czyjąś śmierć. I na to właśnie mam czekać.
Kilkusekundowa cisza, która nastąpiła po wypowiedzi Amelii, przyprawiła Łucję o wyrzuty sumienia. Jaka ona jest kiepska w pocieszaniu. Nie umiała pocieszyć Damiana. Powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze, że jego sprawy prędzej czy później się ułożą. Że znajdzie cel. Jej brat spał już teraz w pokoju gościnnym, zupełnie nieświadomy jej rozterek. A teraz też nie potrafi, jak zwykle pocieszyć przyjaciółki. Czy istnieją jednak jakiekolwiek słowa, których mogłaby użyć, by ta poczuła się lepiej?
– Wierzę w ciebie, Mela – powiedziała wreszcie. – Od pierwszego dnia, w którym się poznałyśmy. Pamiętasz, kiedy to było?
– No pewnie! Mój dziadek zabrał mnie na pierwszą wizytę do twojej cioci Eli. Był strasznie przejęty, pamiętam, że doradzałam mu, jaki krawat ma wybrać. Ja, taki dzieciak. Zrobiła wtedy gofry. Przypaliły się trochę, bo coś na stykach nie chodziło. Dziadek pogrzebał trochę przy sprzęcie i gofry już się nie przypalały. Szkoda tylko, że między nimi również nie zaiskrzyło.
Łucja przytaknęła po cichu. Niewiele brakowało, a zostaliby rodziną, a ona i Amelia prawie przyrodnimi siostrami. Los jednak zechciał inaczej. Nieszczęście, które spadło na ciocię Elę, tragiczna śmierć jej najstarszego syna w Nowym Jorku sprawiła, że popadła w depresję. Nie wróżyło to dobrze zaledwie skromnemu początkowi znajomości z Józefem. Ich raczkujący związek tego nie przetrwał. Zaiskrzyło, zaiskrzyło. Przynajmniej z tego, co Łucja pamiętała. Później tylko wszystko posypało się jak domek z kart. Bo ogień może palić się przez wiele lat, potrzeba tylko małego bodźca, by mógł być przez ten cały czas podtrzymywany.
– No dobra, twoja kolej – Amelia wyrwała ją ze wspomnień. – Jak ci minął dzień?
Słuchała w milczeniu, jak Łucja opowiada jej o wizycie Damiana oraz o Rafale.
– Serio, nie mam pojęcia, co ty jeszcze z nim robisz – odrzekła w końcu.
– Oj, nie mów tak – Łucja podjęła próbę obrony swojego faceta. – On nie ma złych intencji. To wszystko żarty, nic więcej.
– Żarty? Mam rozumieć, że ty myślisz, że Rafał ma poczucie humoru i sili się na żarty? Zejdź na ziemię, Luśka. Znam go nie od dziś. On nie zrozumiałby żartu, nawet gdyby ten tańczył przed nim nago w filcowym kapeluszu, a ty mówisz, że miałby stworzyć jakiś samodzielnie? Zwyczajnie naśmiewa się z twojego brata i robi to z premedytacją, chcąc sprawić ci przykrość. W dodatku cierpi na jedną, nieuleczalną przypadłość. W tym wypadku ma chyba nawet gorzej niż ja. Został dotknięty złudzeniem ponadprzeciętności. Nie sądzę, by kiedykolwiek wyzdrowiał. Wydaje mu się, że jak prowadzi to swoje biuro nieruchomości, to chwycił Pana Boga za nogi i to daje mu pozwolenie na gardzenie innymi.
Łucja słuchała nie pierwszy już raz w życiu wywodów przyjaciółki na temat Rafała z przymrużeniem oka. Sama nie była pewna, czy faktycznie chce właśnie z nim budować przyszłość, ale osobiście nie uważała go za takie dno, jak opisywała go Amelia. Jednocześnie była wdzięczna losowi, że Mela – pomimo mało optymistycznych konsultacji kardiologicznych w Warszawie – wciąż tryska jako takim humorem. Z przewagą czarnego jednak, ale nawet i on coś znaczył. I gdy tak słuchała Amelii, swojej najlepszej przyjaciółki, która od dzieciństwa zmagała się z nieuleczalną chorobą serca i czekała na przeszczep, za ścianą spał jej zagubiony we własnym świecie brat, gdzieś w Rzeszowie ciocia Ela wciąż rozpaczała za tragicznie zmarłym synem, ściany sypialni w mieszkaniu po babci zdobił nowy kolor wychodzący poza bezpieczne biele i beże, a po weekendzie znów miała udać się do mało lubianej pracy, Łucja podjęła decyzję. Czas na zmiany. Jeśli takie nie pojawią się tuż za rogiem, ona sama się o nie postara.
2.
Chłodne jesienne powietrze przypominało jej o tym, że lada dzień będzie zmuszona zakończyć swój ulubiony sezon balkonowy. Może jeszcze dzień lub dwa i przestanie wysiadywać na nim wieczorami. Na razie jednak Weronika okryła się ciaśniej kocem. Był to jej ulubiony, choć liczne zmechacenia wyraźnie uwidaczniały na nim upływające lata. Kupiła go, jeszcze zanim przyszedł na świat jej pierwszy syn, który urodził się właśnie wraz z nadejściem jesieni. Opatulała więc nim najpierw jego, a dwa lata później jego brata. A teraz sama do końca nie była pewna czy to jesienna aura, czy fakt, że zarówno jej męża, jak i synów nie było w tej chwili w domu, czy może wizerunek czarnego wilczura patrzący na nią ze spranego koca sprawił, że Weronikę zebrało na wspomnienia. Nie pierwsze już podczas ostatnich dni. Właśnie dlatego go kupiła, przechodząc któregoś dnia przez jedno z warszawskich centrów handlowych, bo umieszczony na nim wilczur do złudzenia przypominał jej Arię.
Werka sięgnęła po kubek z mocno wystygniętą już herbatą. Tęskniła za tym psem. Gdy zamieszkała z Jankiem, a następnie została jego żoną, aż w końcu gdy pojawili się chłopcy, przez ich życie przewijały się różne zwierzęta, z żadnym jednak nie czuła takiej więzi jak z Arią. Czy to dlatego, że swego czasu była ona jedynym ogniwem łączącym ją z Filipem? Na wspomnienie owego wieczoru, podczas którego postanowili pochować Arię w ogródku w tajemnicy przed Marcinem, po jej plecach przebiegł dreszcz. Ciekawe, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby wtedy, wiele lat temu, podjęła inne decyzje…
– Musztarda, zlituj się! – krzyknęła, przykładając dłoń do serca, gdy rudawa kotka wskoczyła na jej kolana. Nie do wiary, że przez ponad pięć lat życia tego włochacza w ich domu nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do jego niespodziewanych ataków.
– Co jest, kotko? Wiem, że ci przykro, tęsknisz za Ketchupem. – Weronika uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że ktoś, kto usłyszałby jej rozmowę z kotem, mógłby uznać ją za niespełna rozumu. Na szczęście jednak większość sąsiadów podwarszawskiego osiedla najprawdopodobniej dawno już spała, poza tym wiedzieliby doskonale o czym, a raczej o kim Weronika właśnie mówi.
Musztarda i Ketchup. Dwójka kociąt uratowanych pewnego dnia przez jej młodszego syna, Piotrka, gdy jakaś szumowina postanowiła porzucić je w lesie, mieszkała sobie w zgodzie i harmonii z pozostałymi domownikami, regularnie umilając im codzienność łapaniem się za ogony i urządzaniem bitew na środku kuchennego stołu. Do czasu, aż pewnego dnia Ketchup zginął pod kołami samochodu, a jego bezwładne, przyklejone do asfaltu ciało zostało znalezione przez Werkę, gdy jechała rano do pracy. Od tamtej pory Musztarda zatraciła beztroskę i całymi dniami snuła się jak cień, co jakiś czas wskakując jedynie na kolana a to Weroniki, a to Janka, a to znowu któregoś z chłopców, jakby wciąż przypominając im o swojej nieprzepracowanej żałobie.
– Ja też kiedyś kogoś straciłam w tragicznych okolicznościach – powiedziała Werka półszeptem, po chwili przykładając dłoń do ust, jakby przełamała jakieś niepisane tabu. Ostatnimi czasy nostalgia doszczętnie zawładnęła jej myślami.
Praktycznie nigdy z Jankiem nie rozmawiała o Filipie. Minęło sporo czasu, zanim dowiedziała się, że przebywał w jednej z wież podczas ataku na World Trade Center. Bardzo to przeżyła i zarzucała sobie, że pośrednio przyczyniła się do jego śmierci. Gdyby wtedy poleciała z nim do Stanów, gdyby nie związał się ponownie z Olivią, może tego dnia, o tej godzinie robiłby coś zupełnie innego. Stan zamroczenia i obwiniania siebie trwał u Weroniki dobrych kilka miesięcy, a pani Ela, która nagle stała się zdystansowana i sprawiała wrażenie, że wręcz Werki nienawidzi, nie pomagała jej w odzyskaniu wewnętrznej równowagi. Jakże by zresztą mogła to zrobić, gdy sama przypłaciła tę tragedię załamaniem nerwowym. Weronika wróciła więc do swojego spokojnego, pozbawionego nieoczekiwanych zwrotów akcji życia z Jankiem i przez wiele lat zajmowała się po prostu… byciem szczęśliwą. Czy nagle, budząc się po latach ze swoistego letargu, mogłaby mieć co do tego stanu jakiekolwiek wątpliwości?
Wszystko potoczyło się szybko. Ślub, dom, jej mianowanie na redaktora naczelnego „Na Czasie”, w którym od lat prowadziła dział historyczny, pojawienie się chłopców. I choć zawsze nosiła w sercu Filipa, swojego przyjaciela z przeszłości, a przez moment nawet kogoś, kto o mały włos nie stał się kimś więcej, całą swoją energię skupiała na tym, co ją otaczało. Aż do niedawna.
Musztarda zeskoczyła z jej kolan, gdy Werka sięgnęła na stolik, by odebrać dzwoniący telefon.
– Cześć, piękna żono! – Werka uśmiechnęła się pobłażliwie sama do siebie. Janek przywitał ją w szampańskim humorze, a to musiało oznaczać tylko tyle, że miał za sobą kolejny sukces. A i pewnie samego szampana, tudzież inny alkoholowy trunek również miał już za sobą albo ten czekał na niego w niedalekiej przyszłości. Korzystając z wolnego wieczoru na Mazurach, na pewno odwiedzi starych znajomych i trochę z nimi poświętuje. Nie miała nic przeciwko, wiedziała, ile energii włożył w najnowszy projekt.
– No mów! – zażądała. – Zaakceptowali? Spodobała im się twoja wizja ich ogrodu?
– Pytanie! Gdyby nie to, że nadchodzi zima, to chcieliby zacząć od razu. A wierz mi, że – Werka wyczuła, że jej mąż ścisza odrobinę głos – ci ludzie to istne burżuje. Zrobią wszystko, by pokazać się od strony mamony. Obawiałem się więc, że mój pomysł na ich ogród będzie dla nich… – Janek zastanowił się chwilę nad znalezieniem odpowiedniego słowa.
– Zbyt skromny?
– Dokładnie.
– A jednak jak zwykle pokazałeś, że twój minimalistyczny styl jest jedynym w swoim rodzaju. Wiedziałam, że tak będzie.
– Dzięki, kochanie. Skoro wszystko już skończone, to w poniedziałek będę w domu. A ty co robisz?
– Nic specjalnego. Trochę siedzę na tarasie.
– Nie za zimno o tej porze?
Werka rozejrzała się wokół, jakby w najbliższej okolicy domu miała czekać na nią jakaś gotowa odpowiedź. Może faktycznie zaraz wróci do środka. Na razie jednak chłodne powietrze pomagało jej myśleć i być może gdyby nie ono i gdyby nie koc z wizerunkiem psa do złudzenia przypominającego Arię, nie zadumałaby się znów nad pomysłem, który od dłuższego czasu chodził jej po głowie. Do tej pory jednak obchodziła go ostrożnie i często odpędzała od siebie, myśląc, że niepotrzebnie roztkliwia się nad starymi sentymentami. A może jednak nie był wcale taki głupi? Tylko czemu miałaby służyć jego realizacja? Co chciałaby osiągnąć? Na te pytania nie znała jeszcze odpowiedzi.
– Werka, jesteś tam? Pytałem, czy nie za zimno tak teraz przesiadywać na zewnątrz.
– Masz rację. Zaraz wracamy z Musztardą do domu.
– A chłopcy może dzwonili?
– Czy dzwonili? Żartujesz chyba. Piotrek jedynie napisał zdawkowego SMS-a, że dojechali szczęśliwie.
Janek westchnął po drugiej stronie.
– No trudno. Dobrze chociaż, że napisał. Niech się bawią, młodość ma swoje prawa.
Piętnastoletni Przemek i dwa lata od niego młodszy Piotrek spędzali właśnie weekend poza domem, bawiąc się na urodzinach wspólnego kolegi.
– Zwłaszcza, że na tej imprezie ma być jeszcze Matylda – dodała Werka konspiracyjnie.
– Ta Matylda? To teraz wszystko rozumiem! – krzyknął Janek z takim rozmachem, jakby właśnie rozwiązał największą zagadkę ludzkości albo odkrył nowy kontynent. – Już wiem, gdzie podziały się moje perfumy! Te, które dostałem od ciebie na urodziny! Młody musiał je capnąć jakoś przed moim wyjazdem, bo za Chiny nie mogłem ich nigdzie znaleźć. Myślałem już, że zostawiłem je w jakimś hotelu albo że się rozbiła butelka i nikt mi o tym nie powiedział. A niech mnie! A już jakiś czas temu zauważyłem, że jakby ich ubywa!
– Będę musiała mu sprawić takie same, skoro mu się tak bardzo podobają – odpowiedziała Werka rzeczowo, powstrzymując śmiech.
Nie wiedziała tylko, gdzie mogłaby je teraz dostać, gdyż była to limitowana edycja. No nic, w wolnej chwili pochodzi po galeriach – choć nie jest to jej ulubiona czynność – w poszukiwaniu przynajmniej podobnych. A może popatrzy w internecie? Gdyby tylko ta cała Matylda, rówieśniczka z klasy jej starszego syna, wielka i wciąż nieodwzajemniona miłość, miała pojęcie, jakiej logistyki wymaga ich znajomość.
– Porządź jeszcze sama jutro przez większą część dnia, a wieczorem zjawimy się wszyscy – dodał Janek, przerywając jej rozmyślania.
Werka złożyła koc w kostkę i weszła przez oszklone drzwi do domu. Wiedziała już, że jutrzejszy dzień będzie wyglądał zgoła inaczej, niż właśnie przepowiedział jej Janek. Po latach nieobecności zamierzala wreszcie pojechać do Rzeszowa. Do mamy Filipa.
*
Łucja widziała maślany wzrok dwóch dziewczyn siedzących naprzeciwko niej i Damiana i co chwila mentalnie gryzła się w język, by nie przemówić im kilka słów do słuchu. Nie to, żeby miała coś przeciwko spojrzeniom pełnym pożądania skierowanym wprost na jej brata, wiedziała przecież, jak wygląda, ale to wyobrażony scenariusz po bliższym poznaniu frustrował ją w tym momencie najbardziej.
– To jakiś dziwak – miałaby mówić szczupła brunetka w okularach z modnymi, krwistoczerwonymi oprawkami, gdyby spotkała się ze swoją blond kumpelą. – Jakby zamknięty w swoim świecie. I jeszcze te garnitury na co dzień.
– Odrealniony?
– To mało powiedziane. Szurnięty, jakby mu się wagon odczepił.
Łucja zmrużyła oczy, widziała taki obrazek aż nazbyt dokładnie. Gdy je ponownie otworzyła, brunetka odwróciła wzrok. Pewnie myśli, że jestem zła za robienie uwodzicielskich min do mojego faceta. A niech ją, może lepiej, żeby właśnie tak zostało.
Milczący Damian, zapatrzony w okno wagonu i zatopiony we własnych myślach, przez to, że w żaden sposób nie zdradził, iż on i Łucja są rodzeństwem, całkiem tę sytuację ułatwiał. A że jego najnowszą pasją były właśnie pociągi, najpewniej właśnie teraz mierzył prędkość, liczył ilość stukotów o szyny, a zaraz być może opowie Łucji, o czym ostatnio czytał. Może o punktualności japońskich pociągów? Może o historii pewnego maszynisty, który popełnił samobójstwo po tym, jak jego pociąg spóźnił się o zaledwie kilka minut?
Łucja postanowiła wykorzystać ostatnie chwile ciszy na przeanalizowanie kilku spraw. Już dłuższy czas nie była w domu. Wydawało się, jakby wręcz całkiem wsiąkła w swoje krakowskie życie, dzieląc czas pomiędzy pracę, remont mieszkania i Rafała, do którego wciąż nie wiedziała, co czuje. Czy była to miłość, czy może po prostu przyzwyczajenie, stagnacja, do której przywykła po kilku latach bycia razem? Żadne z nich nie napomykało ani słowem o kolejnym kroku, choćby nawet o wspólnym zamieszkaniu, choć Łucja czuła, jakoś tak podskórnie, że może jeszcze chwila i Rafał coś o tym wspomni. Co wtedy miałaby mu odpowiedzieć? Czy wspólne życie z nim to właśnie to, czego chce?
Była jeszcze praca. Gdy Łucja pomyślała o tym, jak bardzo zależało jej, by dostać się na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw marketingu w jednej z prężnie działających małopolskich korporacji, miała teraz ochotę puknąć się w czoło. Ta robota ją wykańczała. Nie tyle nawet ona sama, co wyścig szczurów i oziębłe relacje panujące między pracownikami. Miała ochotę krzyczeć, że nie tak to sobie wszystko wyobrażała. Owszem, może nie liczyła na to, że po wykonanych obowiązkach będzie codziennie przesiadywała na plotkach u którejś z nowych psiapsiółek z tej samej branży, jednak atmosfera tak wielkiej rywalizacji po to, by dostać się na kolejny szczebel kariery, zarywać jeszcze więcej nocy nad niecierpiącymi zwłoki projektami i co miesiąc widzieć ubogacony o kilka stówek rachunek bankowy, wyczerpywała ją do cna. Zwłaszcza zresztą, że to między innymi jej stołek jawił się jako dosyć atrakcyjny kąsek, wolała więc nie myśleć o tym, że większa część tych, którzy codziennie rano pytali się, jak minął jej wieczór, byliby chętni wygryźć ją ze stanowiska.
Kilka dni u cioci Eli, osoby, która przed laty dała jej spory kawałek swojego wielkiego serca, powinien dobrze na nią wpłynąć. Dobrze, że zdecydowała się na to, by wziąć trochę wolnego.
– Jesteśmy – powiedział Damian, odwracając się w jej stronę, gdy zza szyby pociągu wyłonił się napis: Rzeszów Główny. Nie zauważyła nawet, na której stacji wysiadły te dwie mizdrzące się do Damiana dziewczyny.
– Chodź. – Złapała go za rękę. – Wreszcie w domu, co?
Łucja poczuła znajomy ucisk w gardle. To tutaj właśnie spędziła całe swoje dzieciństwo i wczesną młodość, zanim wyjechała na studia. To w tym mieście jej nieuleczalnie chora mama uknuła pewną intrygę, gdyż bała się odejść z tego świata z niewiedzą, gdzie podzieje się jej córka. Jak wyglądałoby życie Łucji, gdyby wtedy trafiła do obcych ludzi albo do domu dziecka? Nie zdołała nawet zastanowić się nad odpowiedzią, gdyż nadciągający tłum przepchnął ich dalej, w stronę wyjścia z podziemi. Ściskając w jednej ręce spoconą dłoń Damiana, który jak zwykle w takich sytuacjach zamieniał się w zagubione dziecko, a w drugiej rączkę wysuwanej walizki na kółkach, ruszyła w stronę postoju taksówek.
– Wiesz, Luśka, że ostatnio czytałem o tym, jak to pewien japoński maszynista zabił się, bo jego pociąg trochę się spóźnił?
– Opowiesz mi po drodze, dobrze? Jak tylko miniemy ten tłum.
Ciąg dalszy w wersji pełnej