Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiersze z Umalmu to raporty z uprawy – roślin, idei, relacji, wspólnot. Poeta nie utyskuje na katastrofę, tylko intensyfikuje działania przeciw niej. Staje po stronie kompetencji miękkich, siły bezsilnych, relacji w kontrze do racji, wspólnoty w miejsce własności. Nie wstydzi się czułości, deklaruje kruchość. Choć w tomie pobrzmiewają dada, zaum, surreal czy šalamunizm, teksty nie sprowadzają się do wyzwolonych natężeń rozsadzających potencjometry, lecz niosą w sobie przesłanie, wizję, wręcz utopię. Pełne „bitu i litu” wiersze Woźniaka są muzyczne i obrazowe, etyczne i interwencyjne (lecz bez dydaktyzmu i publicystyki), karmią się dadaistycznymi kawałkami, ale czytelnikom fundują wege michę soczystej filozofii. Szamańska poetyka Umalmu burzy granice między ludźmi, zwierzętami, roślinami, rzeczami: ludzkie niestrudzenie fluktuuje w zwierzęce, przelewa się w roślinne, urzeczowione, maszynowe, pojęciowe etc. Ta aktywistyczna poezja – nadmiarowa, wybuchowa, językowo napęczniała – jest w nieustannym pędzie, a po drodze zagarnia wszystkich i wszystko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 14
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
wspólnotom
I wtedy powiedziałem znajdę
te krzywizny i zaświecę je
na buraczany albo słomiasty
maź. Niech kiwa rdzeń,
leje się porzeczka, a zguby
i wieszcze wiją grona
kolebek, ale tylko przez
chwilę, by raz a słodko
uwolnić pragnienie.
Pokrzywizny
Szukam kolorów na Ziemi wyławiając
osę ze zmielonej mirabelki. Widzę
jak twoje stopy kurzą ja
błonki najdrobniejszych śpiewów.
Łyczek więcej to ewolucja!
A mam też część co się troszczy.
W ogóle to gadałem dzisiaj
z bordo wy myśl asz.
Z tych stóp drugi język
zapłonie grzybnią.
Jabłka są dziś wyjątkowo.
Dzień jest dziś
wyją.
Wilki ludzkich miszmaszy.
Msze w kościele takie czasy.
Opróżniam nocleg dłońmi ssaka.
Muskam pola.
Mieszkam w walącym
nocniku. Rozkładam.
Myślę na pyszne kiście.
Dawno nie jeździłem na rowerze
chociaż kocham wiatr.
Nadciąga muzyka pięknych ludów.
Jestem neuroprzekaźnikiem musów.
W jelicie czai się przyjaciel snów.
Obgryzam nów znów.
Ubierasz się w piżamę której nie ma.
Ładujesz błoto na moją mordę.
Odlatujesz zagrożonym gatunkiem papużki
na świąteczny deser wiolonczeli.
Te obrazy malujesz podczas suszy
gdzie tur dyszy tłoczy dusz tusz tuczy mózg mus
zagubionej bransolety. Wziąłem ją
jak wygłodniały zwierz pamięci.
Teraz w lesie jest wilgotno.
Mam spuściznę biedy.
Duchowego pustostanu.
Krew mi jęczy.
Komar dręczy
a to tylko trochę przyjemności.
Trąbka jazzczłowieka mówi wciąż to samo:
samo się nie zrobi synu. Potrzebujesz
mięsa i kości
perki której udręka to rytm serca
zawiniętego w sreberko w pajęczynkę puszczy.
Recykling duszy to jedno krzesło pośród śliw
ślij prędko jak jesień liść licz na tętno drzwi.
Siedź albo bieg.
Dziś wieszam pokrzywy.
Porwałem się runo mięs
na szczodrej opiece koniuszków śluz.
Widać pospałem się wie – maskowanie
gatunków absurdu w obłe kruszenie.
Kupisz mówienie słów? Kupisz słowik?
Siepaczem natkniesz wiatr zubożysz
mlaskanie o baśnie brzóz? Nikt przychodzi
do domu. Tkałem cement ary bure bogi.
Łkałem ziemię każdej drogi.