Uprawa roślin południowych metodą Miczurina - Weronika Murek - ebook + książka

Uprawa roślin południowych metodą Miczurina ebook

Weronika Murek

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Witajcie w świecie nieokiełznanej wyobraźni i nieskrępowanej swobody literackiej. Oto bohaterowie z piekła rodem, balansujący na granicy jawy i snu, życia i śmierci. Kasztaniarz i kosmonauta, trumna z generałem Sikorskim i przygłucha Matka Boska w blasku telewizora dziergająca Jezusowe skarpety. W oszalałym świecie nikogo nie dziwi podwieczorek zapoznawczy dla zmarłych ani teatrzyk oświaty sanitarnej. Weronika Murek niczym nadworny kuglarz słowa miesza style literackie i zwodzi zmysły czytelnika. Doskonała odskocznia od szarości dnia powszedniego.

"Krótkie, gęste i treściwe – każde słowo na swoim miejscu, co drugie zdanie mocne i celne niczym aforyzm. A wszystko to spowija aura niesamowitości, choć opowiadania te traktują o zwykłym życiu. Debiut bardziej niż obiecujący." Dariusz Nowacki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 158

Oceny
3,5 (71 ocen)
16
23
17
13
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rivianer

Całkiem niezła

Ciekawe. Absurd, groteska, ale też duża niewyrażona wprost liczba bezsilności - trochę jak w Zabij to i wyjedź z tego miasta
00

Popularność




Weronika Murek

Uprawa roślin południowych metodą Miczurina

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Projekt okładki Iwona Chmielewska

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Copyright © by Weronika Murek, 2015

Redakcja Magdalena Budzińska

Korekta Renata Arkuszewska / d2d.pl, Zuzanna Szatanik / d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Zuzanna Szatanik / d2d.pl

ISBN 978-83-8049-029-1

Rodzicom

Nie możemy czekać na łaskawość przyrody.

Naszym celem jest wziąć sobie ją od niej samemu.

W tył, w dół, w lewo

O tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia. Czasami tak bywa.

Rano wszystko było jeszcze w porządku: żywi mijani na ulicy pozdrawiali ją tak, jakby wciąż do nich należała. Gdy dotarła do pracy, nikt już nie patrzył jej w oczy.

Rzeczy z jej biurka leżały w plastikowym worku.

– No, no – powiedziała szefowej. – Po coście to zebrali? To wszystko nowe jeszcze, niedawno kupione.

Na co tamta odparła:

– Co z tego? Te rzeczy należą do zmarłej, a rzeczy zmarłych się pali.

Śmierć jest, przypadkiem

– Na przykład tegoroczne zbiory – odezwał się mężczyzna, oblizując palce. – Warzywa nie takie, owoce.

– Wisiało w powietrzu – odparł drugi.

– W ustach się pozmieniało może? – powiedział chłopiec, założył ręce za plecami. – Tak jak mnie ostatnio. Myślałem…

– O takich rzeczach się nie myśli – odezwał się ten pierwszy, rozchylił saszetkę vibovitu, wsadził język do środka i mlasnął. – Albo to się zauważa, albo nie.

– Wisiało w powietrzu – powtórzył drugi.

Przez chwilę w milczeniu spoglądał na chłopca, potem spytał:

– Ten chleb komu wieziesz?

Chłopiec wymienił nazwisko, na co tamten:

– Kto by się spodziewał? Taka porządna rodzina.

Pochylali się w trójkę nad różowym ręczniczkiem, na którym mężczyźni – bardziej dla żartu niż dla zachowania porządku – rozłożyli narzędzia.

Ku niczemu się nie śpieszyli; chłopak zastał ich przed paroma chwilami w atmosferze sjesty: jeden spoczywał wzdłuż ręczniczka, przyglądając się czule narzędziom, drugi w kucki, z twarzą w stronę rzeki, wyjadał vibovit. Wyjaśnili, że czekają na drugą zmianę, bo są „problemy z kolejnością”.

– I nigdy nie wiadomo, od czego zacząć – dodał ten spoczywający na trawie.

Nie uściślił, kto ma przyjść i pomóc. Powiedział:

– Ktoś. – A po chwili: – Któryś z tych, którzy byli tu przed nami.

I chłopiec nie wypytywał więcej. Patrzył na most – na to, co z niego zostało.

Powikłania po burzy nie ustąpiły jeszcze, prąd toczył rzekę to w jedną, to w drugą stronę, zwodził ryby, tak że co rusz wpadały na siebie z okrutnym uporem, rozpływały się potem i znów nabierały prędkości, błyskając i przepadając w ciemnej wodzie: rtęć, jasna przerwa, orle kamienie.

– Matka natura – odezwał się ten spoczywający.

– U Różyłłów – powiedział drugi – z trzech jaj cztery kurczaki. Cztery kurczaki, proszę ciebie.

– Szczęściarzowi i byk się ocieli – odparł pierwszy. – Chociaż ja w to nie wierzę. Że woda zawraca, tak. Że burza, most, to wszystko możliwe, tak. Widzę, to wierzę. Ale z tymi kurczakami?

– Mówią, żeby mówić – dodał drugi – chcą zwrócić uwagę. Spytaj ich o to, o tamto: zawsze ci odpowiedzą i zawsze ich historia będzie lepsza niż twoja. Co chcesz usłyszeć, to ci opowiedzą.

– Że kur szczy na przykład – rzekł ten pierwszy wzbu­rzony.

– A most – odezwał się chłopiec – czy to długo zejdzie?

Ten, który wyjadał vibovit, schował saszetkę do kieszeni i odparł:

– Ta.

Milczeli. Chłopak ukłonił się i odszedł. Patrzyli za nim rozbawieni: chód miał sztywny, gołębi, noski butów kierował do wewnątrz, na sznurku ciągnął wózeczek, na wózeczku chleb – okrągły, brunatny bochen ułożony twarzą do dołu, kołyszący się miarowo, nieustannie. Wydał się im niestosowny, kukułczy.

– Chce wiedzieć, kiedy most gotowy – odezwał się pierwszy z pretensją. – W ustach mu się pozmieniało.

– Dziwnie lezie jakoś – dodał drugi, odwrócił się, spojrzał na zegarek. – No, gdzie są?

Przez chwilę jeszcze dobiegało ich skrzypienie kół: przykre, rudawe dźwięki, potem droga ubita przeszła w drogę usypaną z piasku, wózek grzązł co rusz i co rusz sznurek opadał nieco, odprężał się; chłopak szarpał, chleb kołysał się i obsuwał, ocierając o piach, i trzeba go było podnosić i przesuwać na miejsce.

Porządek ostrych przedmiotów: szlachtowanie

– Jedną żałobę już mam – mówiła siwa kobieta do dziewczyny opartej niedbale o ścianę. – Z tą drugą co zrobić? Kiedy to odpracować?

Tamta spuściła wzrok, wzruszyła ramionami, zaczęła grzebać w kieszeniach.

– Tak może najlepiej – powiedziała tylko.

Usłyszały skrzypienie, odwróciły się zaraz: to chłopiec wiozący chleb zaszedł na podwórze.

– Teraz, kurwa, przychodzisz? – odezwała się ta oparta o ścianę, a druga, ta starsza, ubrana na czarno, wzięła bochen z wózka, przycisnęła go do brzucha i zaplotła na nim ręce, nie dbając, że ubieli sobie suknię mąką.

– Wiele chcesz za niego? – spytała, na co chłopak niedbale:

– Tak ze trzy by może – i dodał: – Most zniszczony zupełnie.

– Przez burzę?

– Ta.

– Zmarła mi córa dziś rano – powiedziała kobieta przepraszająco, skinęła głową w stronę dziewczyny. – Straszne zamieszanie. Drobnych nie mam, bym musiała w kuchni poszukać.

– Poczekam – powiedział chłopak.

– W domu jak idzie?

– Pomału.

– Mąż śmierć miał dobrą – odezwała się kobieta nagle, natarczywie. – To podkreśl rodzicom, słyszysz? Tylko ta tutaj. Łazi wszędzie nieprzytomna, zagapiła się, na śmierć spóźniła. Teraz nie chce ciała zobaczyć.

– Bo po co, na co? – zapytała tamta. – A bo mi to wróci życie?

– Poczekasz? – upewniła się matka. – Ja zaraz wrócę.

Chłopak skinął głową, szarpnął mocniej za wózek, uśmiechnął się do dziewczyny, ale odwróciła wzrok. Trudno było ocenić, ile ma lat: nie nosiła wieku na sobie, rysy miała rozmyte, ukradkowe, a skórę białą, jak wymytą ługiem. Tylko na skroni widać było okrągłą, bordową plamę, oparzelinę jakby, ale ładnie zagojoną; w jego stronach nazywano takie ślady diablim mięsem.

– Czemuś chleb tak przywiózł? – spytała. – Do góry nogami.

– Matka moja pakowała – odpowiedział, pomyślał zaś: „A jednak nic nie wie”. – Ta rana na głowie…

– Od dziecka mam – odparła tamta prędko. – To nie było przyczyną. – Potem zaś, jakby się reflektując: – Nie było przyczyny. Ja żyję przecież jeszcze.

– To dobrze – powiedział chłopiec.

Milczeli.

– Ten most – zaczął, od razu przerwała:

– Kogo to obchodzi.

Skrzypnęła furtka: na podwórze wszedł mężczyzna w beżowym lnianym fartuchu, na który narzucił sportową kurtkę. W ręku trzymał poprzecieraną reklamówkę.

– Z tualetą – rzekł szczególnym tonem.

Głos miał wysoki, połyskliwy i słychać było, że wypowia­da się z przyjemnością. Rzucił krótkie spojrzenie na dziewczynę.

– Czy jest w domu żyw ktoś?

– Matka zaraz wróci – powiedziała dziewczyna wrogo, umilkła. Po chwili dodała: – A mówiąc nawiasem: ja też jestem żywa.

Mężczyzna wzruszył ramionami, odstawił reklamówkę: zadzwoniło szkło.

– Ty kto? – spytał chłopaka, spoglądając na wózek.

– Chleb przywiozłem.

– Chleb?

– My teraz zamawiamy chleb w chłodni – powiedziała matka, stając w progu. – Ten z piekarni już nie na nasze gardła. Jesienią mąż, teraz córka, uwierzy pan?

– W której chłodni? – spytał tamten.

– Jest w środku ciało – odparła kobieta nieuważnie. – Nie chce córka zobaczyć. Nie zidentyfikowała się jeszcze.

– Chyba czas najwyższy – powiedział mężczyzna.

– Idź, idź i spojrzyj tylko. Nie bądź dzikus – odezwała się kobieta.

– Mnie się nie chce teraz – odpowiedziała dziewczyna. – Może później.

– Tylko żeby mi to było to ciało, co trzeba – powiedział mężczyzna. – Żeby się nie okazało potem, że inne mam myć. Mnie od liczby nie płacą.

Wszedł do domu, za nim podreptała matka, za nią chłopiec.

– Na wprost, na wprost – zawołała kobieta, domykając drzwi na korytarzu. – Nigdzie nieposprzątane, ale wszystko tak szybko, szybko…

Na stole w dużym pokoju ułożono ciało. Było nagie i chłopiec spuścił szybko wzrok; o tym, że było martwe, nie myślał, u nich w domu dotychczas się nie umierało – to nagość przerażała go najbardziej. Trzy nogi stołowe stały w miskach, jedna w doniczce; do naczyń nalano wody, żeby odciąć dostęp mrówkom, które już zaczynały gromadzić się w pokoju: czarne strzępy na jasnej posadzce. Matka uniosła nieco sukienkę i deptała je metodycznie, bez zapału.

– Do słodkiego idą – powiedziała.

Toaletnik zdjął kurtkę, podszedł bliżej. Przez chwilę przyglądał się ciału bez wielkiego zainteresowania, potem zwrócił twarz w kierunku matki, rzekł:

– Ze trzydzieści może.

– Dwadzieścia osiem – odparła tamta czujnie.

Zbliżył się jeszcze, uniósł zmarłej powiekę, w policzek zapukał dwa razy. Odpowiedziały mu dwa okrągłe, szare dźwięki: dwa krążki dymu puszczonego z fajeczki. Nasłuchiwał znudzony.

– Nie ma niczego w środku już – powiedział w końcu, odwrócił się, podszedł do okna, otworzył i przez chwilę spoglądał, porównywał.

Dziewczyna wciąż stała oparta o ścianę, paliła papierosa, zauważyła spojrzenie toaletnika i odwróciła głowę.

– Una – orzekł, zamknął okno i zabrał się do oporządzania ciała.

Oskrobał je nieco zgodnie z kierunkiem włosa.

– Nie dlatego, że trzeba – wytłumaczył od razu – lecz dlatego, że lubię ten dźwięk, po prostu.

Potem wyciągnął złoty nożyk, rozciął skórę na mostku, rozchylił klatkę piersiową i zaczął ją drążyć, rozgarniał coś w środku: wyczuł jeszcze wyraźnie garb ciepłego powietrza, obcą narośl na różanym płacie tłuszczu, pulsującą lekko, a niepotrzebnie już. (Zamknął w dłoni i zdusił. „Proszę spojrzeć – powiedział – jakie to serce małe”). Do obmywania nie przykładał wagi, lubił tylko plądrowanie i czasami, drążąc, zapominał się zupełnie: wtedy ciął krzywo, na oślep. Jeśli gdzieś jeszcze ostało się życie, pulsowanie, bieg krwi skądś dokądś – płoszył wszystko, wymiatał (taki był wówczas porządek ostrych przedmiotów: szlachtowanie).

– No, już koniec prawie – powiedział wreszcie. – Jeszcze tylko gdyby lodu.

– Lodu? – spytała matka, otworzyła okno, zawołała: – Chodź, chodź, ten pan już skończył.

– No, by ją lodem może – odparł tamten, otarł pot chusteczką, na cztery złożył. – Dłużej wytrzyma. Nie ma lodu w domu?

– Już można – zawołała tamta znowu, odwróciła się do mężczyzny, przemyśliwała krótko. – A wie pan, że jest chyba. Coś się znajdzie.

Zrobiła kilka kroków w kierunku drzwi i znów się zatrzymała.

– Ono nie będzie tu długo stało. Goście przecież przyjdą, a nie wypada ich do kuchni…

– No, no – odparł – wiadomo. Trochę tylko tego lodu, żeby do pogrzebu wytrzymało.

Odsunął się od ciała; oglądał z oddali, z rękami na biodrach.

– Dobrze wyszło, nie? – zwrócił się do chłopca. – Co powiesz?

– Lepiej jej.

– Szyje – powiedział toaletnik – lubię szczególnie. Na nich się skupiam. Jeśli się uda zachować szyję w stanie nietkniętym, dobra nasza. Po szyi najłatwiej poznać fuszerkę.

Zbliżyli się do ciała i objaśniał, wskazując.

– Więcej lodu teraz nie mam – powiedziała matka, postawiła na stole wiadro. – Bym wodę grzać musiała, potem studzić, kroić.

– Tyle starczy już – rzekł tamten. – To przecież i tak tylko w brzuch.

Rozchylił znowu klatkę piersiową, otwierała się podług żeber: jak drzwiczki. Napchał lodu, z reklamówki wyciągnął butelkę wódki, włożył do środka, zamknął.

– Niech się chłodzi – powiedział – na wieczór będzie jak znalazł.

Potem zebrał narzędzia, ręce wytarł w spodnie.

– No, czy dobrze wygląda? Istnieje zawsze możliwość wykonania bardziej.

– Ja wiem… – odparła matka. – Nie trza chyba. Taka mi się widzi. Lepiej wygląda jak wtedy, kiedy żyła.

– A ubrać można według swojego gustu już – rzekł i pożegnał się skinieniem głowy. – Rąk – powiedział jeszcze – nie podaję.

– A ty, synek – odezwała się matka do małego – ty cały czas tu? Już zapomniałam.

– Nie ma pośpiechu – odparł chłopiec.

– Nie ma, nie ma, nie? – zagadnął toaletnik. – Nie trzeba się śpieszyć. Dzień jest taki piękny, można się przejść, można gołą kobitkę obejrzeć.

Wyciągnął rękę ku chłopcu i chciał go pogłaskać, ale tamten szybko odskoczył.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected], [email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

tel. +48 18 351 00 70

e-mail: [email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Hoża 42/1, 00-516 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected],

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2015

Wydanie I