41,50 zł
Bestseller z Korei sprzedany do ponad 20 państw! Jeongmin to scenarzystka, która straciła serce do swojej pracy. Nie mogąc odnaleźć pomysłu na własne życie, z czasem popada w głęboką depresję. Pewnego dnia, włócząc się bez celu po ulicach Wioski Kasztanowych Kolców, przypadkowo trafia do warsztatu garncarskiego Soyo. Jeongmin, przyciągnięta jego światłem i ciepłem, a także zapachem gliny i kawy, wchodzi do środka i... przepada. W nieznanym do tej pory świecie ceramiki, wśród gliny i naczyń stworzonych własnymi rękami, Jeongmin czuje, że wreszcie może odetchnąć. Z czasem nawiązuje tam nowe relacje i dzień po dniu zasklepia swoje rany, aż w końcu zdaje sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła - kto wie, może jest gotowa na nowy początek? Uzdrawiająca moc ceramiki to budująca historia o pięknych nowych przyjaźniach i starych przyzwyczajeniach, o odnalezieniu siebie i o tym, jak wiele można zyskać, zwalniając w tym wiecznie pędzącym świecie i podejmując niełatwe decyzje życiowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 295
Copyright © Yeon Somin, 2023
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Zuzanna Olszewska
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Izabela Sieranc, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz
Książka została opublikowana dzięki wsparciu Literature Translation Institute of Korea (LTI Korea).
ISBN: 978-83-8230-860-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Jeongmin nie mogła zapomnieć, jak zeszłej jesieni po raz pierwszy ukłuła się kolcem. Droga usłana była opadłymi kasztanami. Podniosła jeden, który szczęśliwie uchował się przed stopami ludzkimi. Otrzepała go z ziemi i otworzyła łupinę. W środku nic nie było, jak gdyby ktoś już wyjął zawartość. Zebrała jeszcze kilka pustych, kiedy w jej delikatną dłoń zagłębił się cierń. Pośród wielu identycznych skrywał się ten jeden, który wyrósł wściekły i kłujący. Jeongmin mocniej ścisnęła owoc. Chciała ukarać rękę, która pisała tak niedbale. Kropelka krwi ułożyła się w krąg. Piekący ból rozprzestrzenił się od dłoni, wzdłuż kręgosłupa, aż po palce u nóg.
Od tamtego dnia Jeongmin nie wychodziła z domu. Minęła zaledwie jedna pora roku od czasu jej przeprowadzki do Wioski Kasztanowych Kolców.
*
Lato rok temu, kiedy po raz pierwszy widziała tę willę, było równie gorące jak teraz. Chodzenie po nieruchomościach do wynajęcia zmęczyło ją. Pot spływał jej po szyi. Wyczerpana powtarzającymi się co dwa lata przeprowadzkami, nie myślała o przestrzeni domowej w kontekście innym niż jej praktyczne zastosowanie.
– Czy na dziś to już koniec? – zapytała Jeongmin apatycznym tonem.
Agent nieruchomości narobił zamętu, mówiąc, że pojawiły się domy godne uwagi, i ciągał ją po całym Ilsan. Z jej ust nie padła jednak deklaracja, że jest gotowa podpisać umowę. Jeżeli dom był czysty, to kosztował krocie, a jeśli cena wydawała się sensowna, to znajdował się tak daleko na obrzeżach miasta, że trudno byłoby dojeżdżać do pracy.
– Chwileczkę! Niech pani spojrzy na jeszcze jedno miejsce. Apartament idealny do mieszkania w pojedynkę. To już naprawdę ostatni dom!
– Dobrze. Obejrzę go.
Tak trwała subtelna wojna psychologiczna pomiędzy agentem usiłującym doprowadzić do podpisania umowy a Jeongmin, która za każdym razem udzielała niejednoznacznych odpowiedzi. Jednakże Jeongmin obiecała sobie, że zamiast myśleć nad tym do weekendu, jeszcze tego dnia obejrzy wszystkie domy i podejmie decyzję. Dla scenarzystów takich jak ona granice między dniem powszednim a końcówką tygodnia były zawsze niewyraźne, dlatego wolna sobota i niedziela wydawały jej się tym cenniejsze.
– Lubi pani kasztany? – zapytał znienacka agent nieruchomości, gdy weszli w alejkę Wioski Kasztanowych Kolców.
– Nie, nie za bardzo.
– To wszystko kasztanowce. Jesienią jest tu mnóstwo kasztanów, więc droga wygląda przepięknie. Podobno kobiety mieszkające w okolicy przychodzą je zbierać.
Jeongmin nie zareagowała. Wszystkie drzewa, z kępami zielonych liści i brązowymi pniami, wyglądały dla niej podobnie. Nie potrafiła wskazać, które z nich to kasztanowce.
Numer 4 znajdował się na najwyższym poziomie kompleksu willowego. Droga cały czas pięła się pod górę. Agent nagle ucichł. Skupili się na wędrówce. Kiedy Jeongmin ujrzała willę, zatrzymała się. Zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia. Ze ścian tu i ówdzie odpadała farba. Jednakże balkony z rzadko spotykanymi oknami o łukowatym kształcie oraz zewnętrzne mury o barwie kości słoniowej, z pomarańczowymi akcentami wzdłuż ram okiennych, przywodziły jej na myśl Europę. Wesoła, swobodna atmosfera, tworzona przez jaskrawe barwy, dobrze komponowała się z temperaturą lata.
Ktoś mieszkający na trzecim piętrze porozstawiał w łukowatym oknie małe doniczki z sukulentami. Na czwartym przyczepione spinaczami wisiały kolorowe skarpetki, które zdawały się witać letnie promienie słońca, a także żółte dziecięce, wielkości dłoni. U sąsiada dostrzegła regał wypełniony grubymi książkami. Może mieszkał tam pracujący w niepełnym wymiarze godzin zabiegany wykładowca uniwersytecki. Co dziwne, potrafiła sobie wyobrazić, jak by się jej żyło w tej willi.
Numer 301. Spojrzała przez okno na miejsce, w którym dopiero co stała. Delikatny, gorący wiatr rozwiewał pasma jej długich włosów. Dom liczył niewiele pięter, ale stał na wzniesieniu, dzięki czemu w oddali widać było otaczające okolicę górskie grzbiety. Wówczas po raz pierwszy Jeongmin pomyślała, że chciałaby postawić coś w oknie. Na chwilę popadła w zamyślenie, po czym się otrząsnęła. Bez cienia zawahania powiedziała do przyglądającego się jej agenta:
– Wezmę ten apartament.
Poczuła, że mogłaby tam zostać na długo i się tym nie znudzić. Miała wrażenie, że jej życie dobrze by się tam potoczyło, jak rower, który przyspiesza bez konieczności pedałowania. Jeongmin po raz pierwszy pokochała dom, w którym miała zamieszkać.
Ale to nadmuchane marzenie zostało w mgnieniu oka rozwiane przez wiatr. Rower, na który wsiadła Jeongmin, zjechał na sam dół. Przyspieszenie stało się dla niej zbyt duże, by mogła zachować kontrolę, zaliczyła więc spektakularny upadek. Kiedy pedały przestały się kręcić, zrozumiała, że wszystko się wypaliło. Stało się to w okolicach jesieni, gdy pomarańcz przerodził się w kolor ciemnej cegły.
Poinformowała o jednostronnym wypowiedzeniu umowy na film dokumentalny dla telewizji, który był w trakcie produkcji. Cisnęła na biurko kartę wstępu, po czym z niewzruszonym wyrazem twarzy sugerującym, że jest pewna swego, spakowała się i wyszła.
Prawdę mówiąc, Jeongmin nie pamiętała zbyt dobrze, co się wtedy wydarzyło. Dopiero kilka miesięcy później z rozmowy ze scenarzystką dowiedziała się, co się stało tamtego dnia. Koleżanka z pracy opowiedziała jej ze szczegółami nawet to, w co Jeongmin była ubrana, kiedy złożyła wypowiedzenie. Dała prawdziwy popis. Teraz nie mogła uwierzyć, że ona, która zawsze z takim zapałem oddawała się pracy, wyszła ze stacji, nie oglądając się za siebie. Jedyną rzeczą, którą wiedziała na pewno, był fakt, że wraz z upływem jednej pory roku niewytłumaczalne, przypominające klątwę uczucie osiadło głęboko w jej sercu.
Teraz Jeongmin nie rozmawiała już z gospodynią domową z sąsiedztwa, która miała obsesję na punkcie przystrajania wnętrz roślinami. Nie ciekawiło jej, jak bardzo urosło dziecko z czwartego piętra, które urodziło się duże i zdrowe. Nawet nie pożyczyła książki od mieszkającego obok doktoranta, maniaka czytania. Nie potrafiła być szczęśliwa w tej spokojnej, małej wiosce, gdzie kolor budynków często zmieniał się pod wpływem promieni słonecznych. Okna, które wcześniej przywodziły jej na myśl Europę i wywoływały uśmiech na ustach, już nie miały dla niej żadnej wartości poza praktyczną funkcją – wpuszczaniem powietrza. Jeongmin odnosiła wrażenie, że tej pogodnej jesieni nasycone jasnym błękitem niebo zamierza runąć i uderzyć w jej willę. Od listopada, kiedy do wnętrza zaczął się wkradać chłód, wcale nie podnosiła rolet, więc nie widywała zimowego nieba. Gdy w domu temperatura spadała, a w okolicy robiło się wyjątkowo cicho, zastanawiała się tylko, czy pojawił się już śnieg. Kiedy nastał nowy rok i nadszedł wiosenny deszcz, miała wrażenie, że położona na wzniesieniu ziemia zaraz zetknie się z niebem o barwie brudnej szmatki. Nie wiedziała, czy wczoraj to dzisiaj, a dziś to jutro. Czas spędzany przez Jeongmin był linią prostą, pozbawioną zgięć i wahań. Została uwięziona w labiryncie na odcinku życia zwanym trzydziestką, ale nawet nie ogarniała jej beznadzieja – może dlatego, że zrezygnowała z ucieczki. Przeczucie, że w tym domu będzie jej się dobrze żyło, okazało się całkowicie błędne.
*
Minęły trzy pory roku, w trakcie których trawiły ją wyrzuty sumienia. Pewnego letniego poranka, gdy wspomnienie bólu ukłutej kolcem rok wcześniej prawej dłoni już zblakło, Jeongmin obudziła się z krzykiem. Nie zawierały się w nim żadne wiarygodne obietnice czy cele. Nie, to nie było nawet składne zdanie. Jedynie wrzask, który nie przeradzał się w ani jedno pełne słowo, ale zawierała się w nim ogromna presja, by działać. Tak naprawdę ten krzyk trwał już od poprzedniej wiosny. Miała wrażenie, że jeżeli wciąż będzie żyć jako hikikomori, to nigdy nie wyjdzie do ludzi i umrze samotnie. Poza tym na samo oddychanie schodziły jej setki tysięcy wonów. Czuła się, jakby co miesiąc żądano od niej zapłaty za życie – a skoro tak, to wydawanie na nie tak dużej kwoty nie było dla niej stratą pieniędzy.
Krzyk rozprzestrzenił się po skromnie umeblowanym dwupokojowym mieszkaniu Jeongmin. Dopiero gdy usłyszała echo, zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od dłuższego czasu użyła swoich strun głosowych. Kiedy głos dotarł w kąt sufitu i zniknął, przepłukała zdarte gardło. Zapomniawszy, że jest lato, włożyła koszulkę z długim rękawem i spodnie, po czym wyszła z domu.
Sierpniowe słońce sączyło się z góry, niosąc siły witalne. Jeongmin szła chwiejnym krokiem w jego promieniach, które paliły ją w tył głowy, zupełnie jakby do tej pory była uwięziona w sterylnym budynku i straciła na nie odporność. Pot lał się z niej strumieniami. Sama była sobie winna, bo włożyła czarną koszulkę z długimi rękawami i dżinsy sięgające aż do kostek. Pośladki i łydki skryte pod zbyt luźnymi ubraniami stały się zupełnie wiotkie, jakby już nie sprawowały swojej funkcji – może przez to, że ostatnio znowu schudła. Czuła, jakby zanikły nawet mięśnie, które i tak już wcześniej do niczego się nie nadawały.
Nie minęło trzydzieści minut, od kiedy Jeongmin wyszła na zewnątrz, a zdecydowała się schronić w kawiarni. W okolicy znajdowało się kilka lokali należących do sieci z żółtym logo. Skoro podjęła już tę przełomową decyzję i opuściła dom, to chciała napić się pysznej kawy – nie takiej ogromnej, mającej za zadanie odpędzić senność, tylko parzonej z uczuciem. Skręciła w wewnętrzną uliczkę, mając nadzieję, że znajdzie inną kawiarnię. Jej uwagę przykuł lokal bez żadnego szyldu na zewnątrz, który mógł nią być. Jedną ze ścian miał całkowicie przeszkloną, ale wnętrza nie dało się zobaczyć, ponieważ front zasłaniały liczne donice z roślinami. Budynek przypominał chatkę czarownicy rodem z zachodnich baśni, w których zaczytywała się jako dziecko. Wszystkie kaktusy miały ostre kolce. Nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca. Uznała to za kolejne wyzwanie i weszła do środka.
– Dzień dobry, czy trafiłam do kawiar… – nie dała rady powiedzieć do końca tego, co chciała.
Powodem był fakt, że kiedy tylko przekroczyła próg, w jej nozdrza uderzył ziemisty zapach, a oczom ukazały się półki wypełnione po brzegi ceramiką. W środku zastała dwie kobiety w brudnych fartuchach, tu i ówdzie zabarwionych śladami gliny. Pierwsza, dwudziestoparolatka, zmagała się z surowcem przed kołem garncarskim, a druga, po czterdziestce, spoglądała pustym wzrokiem na zewnątrz, sprawiając wrażenie znudzonej życiem.
– Przepraszam. Weszłam, bo myślałam, że to kawiarnia.
Jeongmin szybko się usprawiedliwiła, ale kobiety w ogóle nie wydawały się zmieszane, co wprawiło ją w tym większe zakłopotanie. Zupełnie jak gdyby już wcześniej się umówiły, że tam przyjdzie.
– To często się zdarza. Trudno zobaczyć wnętrze, a szyld jest mały. Niestety, to pracownia garncarska. Swoją drogą, nieźle się pani spociła – odezwała się bez skrępowania kobieta po czterdziestce, która wyglądała na właścicielkę warsztatu.
– Trochę się zgrzałam, bo wybrałam się na spacer. – Zawstydzona Jeongmin wachlowała się dłonią.
Ukradkiem spuściła głowę i zerknęła na ubranie, ale na szczęście nie zauważyła żadnych plam potu.
– Jest tak gorąco! Niech pani napije się kawy tutaj. Nie jest tak dobra jak w kawiarni, ale mamy różne rodzaje rozpuszczalnej, a nawet możemy zaparzyć słodką.
Młodsza kobieta przestała pracować i wytarła ręce.
– Właśnie miałam napić się kawy – powiedziała.
– Ale…
Czy proponowanie kawy gościowi, który trafił w niewłaściwe miejsce, to impertynencja, czy wręcz przeciwnie – uprzejmość? Jeongmin nie wiedziała, co o tym myśleć.
– Zapraszamy. Niech pani siada. – Młodsza kobieta szybko przyniosła krzesło z tyłu warsztatu i uśmiechnęła się promiennie.
Ten bezpodstawny uśmiech był podejrzany, ale nie budził w Jeongmin niechęci. Może po prostu urzekła ją błękitno-biała ceramika, przywodząca na myśl barwy natury. Fascynowało ją, że te twarde przedmioty stworzone przez człowieka mogły tak wiernie odzwierciedlać kolory występujące w przyrodzie. Kilka lat temu na prośbę natrętnej koleżanki Jeongmin musiała wziąć udział w wywiadzie skierowanym do absolwentek uczelni żeńskiej. Na banalne pytanie, skąd czerpie inspirację do pisania, odpowiedziała wtedy w równie nieoryginalny sposób: „z natury”. Nie kłamała. Natura naprawdę ją inspirowała – zwłaszcza błękit i bezkres morza.
Jeżeli to nie tajemnicze niebieskawe światło połyskujące na powierzchni ceramiki przyciągało ją do warsztatu, to może były to urocze, pulchne dłonie młodej kobiety, która przyniosła jej krzesło. Nie, przede wszystkim Jeongmin nie mogła odmówić kawy, bo zdawało się, że właścicielka szczerze się cieszy z jej wizyty. Twarz kobiety, jeszcze chwilę temu półprzytomna, jak u kogoś, kto został porzucony, teraz promieniała. Ta nagła zmiana była przerażająca, ale w pewien sposób sprawiła, że Jeongmin poczuła się lepiej. Usiadła na krześle, jak pod wpływem magicznego zaklęcia.
– Słodką czy czarną?
– Poproszę czarną.
– Czy może być taka o głębszym aromacie? Kwaśniejsza właśnie się wyprzedała. Mam specjalną technikę parzenia kawy, więc będzie pyszna bez względu na to, jakie ziarna pani preferuje. Aha, ale następnym razem proszę spróbować słodzonej. Prawdę mówiąc, to ona jest moją specjalnością.
„Następnym razem”? Czyżby próbowała jej przekazać, żeby ponownie przyszła na kawę? Jeongmin uśmiechnęła się z grzeczności i krótko odpowiedziała „dobrze”. Siedząca obok młodsza kobieta w ogóle nie zagadywała, co jej się podobało. Rozmowy polegające na mglistym badaniu siebie nawzajem budziły w Jeongmin dyskomfort.
Chłodny powiew z klimatyzacji sprawił, że pot szybko wysechł. Jedyną rzeczą wydającą odgłos w pracowni był dzbanek do kawy, który wypuścił dym z tak potężną siłą, jakby chciał zaznaczyć swoją obecność. Aromat napoju od razu po zaparzeniu rozprzestrzenił się pośród unoszącego się w powietrzu ziemistego zapachu. Pomieszczenie w mgnieniu oka wypełniło się wonią, której nie dało się opisać słowami. Była to harmonijna fuzja kawy i gliny. Jeongmin nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie takiego połączenia, ale o dziwo, nie było złe. Jej emocjonalna strona wzięła górę, oceniając je jako nieszkodliwe, zanim jej nos określił, czy jest słodkie, czy gorzkie. Miała wrażliwy nos. Rzadko się zdarzało, by uczucia brały u niej górę nad węchem.
– Zrobiłam kawę mrożoną, żeby trochę się pani ochłodziła.
Przyniosła jedną kawę na gorąco i dwie na zimno. Filiżanki wyglądały podobnie do tych na wystawie, jakby również zostały ręcznie wykonane. Kobieta, która wcześniej pracowała przy kole garncarskim, pochłonęła swoją porcję jednym haustem jak piwo. Już na pierwszy rzut oka widać było, że mocowanie się z gliną jest trudne. Jeongmin wypociła z siebie całą wodę, więc ciemnobrązowy napój prezentował się całkiem apetycznie. Kawa, co do której walorów smakowych kobieta z warsztatu miała taką pewność, była niezaprzeczalnie pyszna. Nie wyglądała na wyjątkową, ale pozostawiała na języku szczególny posmak. Gdy Jeongmin ją powąchała, poczuła aromat, który nie przypominał jej zapachu ziaren z sieciówek. Nie było szansy, żeby jako osoba, która przez siedem lat pracowała w stacji telewizyjnej i codziennie zarywała noce, nie rozpoznała smaku popularnej kawy. Ze spokojem ponownie wzięła łyk i głęboko się zamyśliła, ale wciąż żaden gatunek nie przychodził jej do głowy. Po rzuceniu pracy przez kilka miesięcy nic, tylko spała i nie musiała się pobudzać tym napojem, więc miała wrażenie, że jej zmysł smaku się stępił.
– Jest smaczna, naprawdę smaczna. Czy mogłabym się dowiedzieć, skąd pochodzą ziarna?
– Prawdę mówiąc, ja też nie wiem. To jedne z tych, które dostaliśmy w prezencie. Wydaje mi się, że to mogą być Yirgacheffe…
Jeongmin zastanawiała się, co stanowiło sekret tego smaku.
Właścicielka warsztatu, która obserwowała, jak w zamyśleniu przekrzywia głowę, dodała:
– Powodem, dla którego nasza kawa jest taka smaczna, nawet gdy używamy zwykłych ziaren, są filiżanki. To solidna ceramika wypalana w piecu w temperaturze tysiąca dwustu pięćdziesięciu stopni. Czarna kawa lepiej smakuje z celadonu, a słodką, o której wcześniej wspominałam, koniecznie trzeba pić w lśniącej białej porcelanie. Wtedy jest jeszcze lepsza. Może dlatego, że biel przywodzi na myśl cukier.
Młodsza kobieta postanowiła pomóc uwiarygodnić wyjaśnienie sekretu kawy.
– Ja też na początku w to nie wierzyłam. Myślałam, że to efekt placebo, tak jak woda w czaszce z opowieści o mnichu Wŏnhyo1. Ale o dziwo, naprawdę jest różnica. Nie tyle w smaku, co w tym, co po nim pozostaje. Studiowałam chemię, więc nie mogłam powstrzymać ciekawości. Po małym dochodzeniu doszłam do wniosku, że między powierzchnią naczynia a składnikami kawy zachodzi reakcja chemiczna. W końcu mówi się, że ceramika oddycha.
– Fascynujące.
Ku jej zaskoczeniu słowa tych kobiet w przedziwny sposób ją przekonały. „Może sekret naprawdę tkwi w filiżance, a nie w ziarnach” – pomyślała Jeongmin, mocno obejmując naczynie obiema rękami. Mimo że było wypełnione lodem, wydawało jej się, że miało tysiąc dwieście pięćdziesiąt stopni. Po raz pierwszy próbowała sobie wyobrazić, jak odczuwa się temperaturę przekraczającą ich tysiąc. Poprzez naczynia krwionośne w dłoniach aż do jej tętnic wędrowało nie gorąco, lecz ciepło. Wywoływało inne odczucia niż orzeźwiający powiew z klimatyzacji – wnikało w głąb jej kości, uwalniając napięcie. Jej ciało stawało się bezwładne. Chłód nie może wygrać z żarem. Wiedziała, że będzie wspominać smak tej kawy, a właściwie – tak jak powiedziała młodsza kobieta – to, co po nim zostanie.
– Czy ceramika stojąca z tyłu jest na sprzedaż?
– Oczywiście. Proszę się rozejrzeć. Filiżanki i czarki herbaciane są po lewej stronie.
W przeciwieństwie do ceramiki z galerii handlowych, ułożonej równo w rzędach i sprzedawanej w absurdalnie wysokich cenach, te naczynia prezentowały się dość surowo. Czasami stykały się ze sobą lub stały jedno na drugim. Martwiła się, czy w związku z tym nie okażą się wyszczerbione, ale półki przywodziły na myśl dobrze znane szafki kuchenne w typowym domu. Kiedy zobaczyła ceramikę o barwie czystej bieli, odruchowo pomyślała o karmelowym macchiato, za to seledynowo-białe filiżanki z gradientowego szkła kojarzyły jej się z herbatą z mlekiem. Zauważyła też jedną ciemną i pokrytą czarnym szkliwem. Na jej widok od razu zapragnęła kupić lody waniliowe i zrobić affogato, które potem zjadłaby ze smakiem. To musiała mieć na myśli właścicielka warsztatu, kiedy wspominała o wpływie naczyń na wyobraźnię. Jako pisarka Jeongmin łatwo chłonęła takie rzeczy. Ostrożnie podnosiła każdą filiżankę po kolei i trzymając w obu dłoniach, próbowała odczuć ciepło całą ich powierzchnią. Ciekawiło ją, w jakiej temperaturze w gorącym piecu do niedawna znajdowały się naczynia, chociaż sama – zlana potem – dopiero co przeklinała lato. Fascynowało ją absurdalne pragnienie doświadczenia żaru, który byłby jeszcze intensywniejszy niż lejący się z nieba na zewnątrz.
– Lubię kawę. Ze względu na charakter swojej pracy często zarywałam noce. Miło byłoby mieć taką filiżankę.
– To może spróbuje pani sama ją zrobić, zamiast kupować? – rzuciła kobieta. Zrobiła to równie szybko i podobnym tonem jak wtedy, kiedy zapraszała Jeongmin na kawę. Dobrze wiedziała, w jaki sposób zwracać się do rozmówczyni, aby nie czuła presji.
– Kompletnie nie mam zdolności manualnych. Idzie mi tragicznie. Nigdy nie byłabym w stanie stworzyć czegoś takiego.
– Proszę się tym nie martwić. Koleżanka obok też była nowa, a teraz radzi sobie tak dobrze, że sprzedaje swoje wyroby na Living Fair2. Jeżeli chce się coś przekazać poprzez ceramikę, to jest wystarczający powód, by zacząć.
„Coś, co chce się przekazać”. Jeongmin wspomniała karmelowe macchiato, herbatę z mlekiem i affogato, które przyszły jej wcześniej na myśl. Poprzez ciepłą, solidną ceramikę wypalaną w rozgrzanym do tysiąca dwustu pięćdziesięciu stopni piecu z pewnością dałoby się oddać jeszcze więcej rzeczy. Może nawet tych niematerialnych, pozbawionych zapachu i ciężaru?
– Mieszka pani tutaj? – zapytała właścicielka pracowni, popijając kawę.
– Tak. W kompleksie numer cztery, w Wiosce Kasztanowych Kolców. Przeprowadziłam się tu nieco ponad rok temu.
Kobieta z zaciekawieniem otworzyła szeroko oczy.
– O, to bardzo blisko! Może już kilka razy na siebie wpadłyśmy.
– To niemożliwe. Cały czas siedziałam w domu. – Jeongmin zaśmiała się smutno.
– Ja też. Prawdę mówiąc, sama dopiero co wyszłam ze swojej jaskini.
Jeongmin zagryzła mocno wargi. „Wyciągnę cię z jaskini”. Dawno temu miała koleżankę, która użyła tych słów. Każdy dostrzegłby nieprzyjemny ton jej wypowiedzi – „robię to dla ciebie”. Uważała się za dobrą przyjaciółkę, ale dla Jeongmin jej obietnica brzmiała jak groźba i nakaz ujawnienia się światu, w którym nie miała ani skrawka własnej przestrzeni.
– Jaskinia też nie była taka zła, prawda?
Słowa kobiety były niespodziewane. Jeongmin powoli skinęła głową, z nieznanego powodu czując się przy niej bezpiecznie. Cały czas ściskała w dłoniach filiżankę.
Właścicielka warsztatu spytała ją o plan tygodnia, aby wybrać datę zajęć. Jeongmin powiedziała, że ma dużo czasu, ponieważ robi sobie przerwę od pracy. Ujmując to ładnie, odpoczywała, ale tak naprawdę była bezrobotna. Słysząc to słowo, ludzie zwykle zaczynali wypytywać o całą historię jej życia, począwszy od tego, czym wcześniej się zajmowała. Na koniec udawali przejętych. Mówili: „Och, musi mieć pani tyle zmartwień” i zawsze dochodzili do wniosku, że jest nieprzystosowana społecznie, a jej przyszłość rysuje się niepewnie. Ale właścicielka pracowni skwitowała: „To musi być dobre, mieć taką swobodę”. Jeongmin stwierdziła, że nie ma powodu, aby się przy niej stresowała, ponieważ kobieta nie wnikała w szczegóły.
– Na początek może dwa razy, we wtorki i czwartki, pasowałoby pani? Chodzi o to, żeby przez te dwa tygodnie w dni powszednie polepiła pani przy mnie samodzielnie i zaprzyjaźniła się z gliną. Później wymienimy jeden dzień na weekend, żeby mogła pani dołączyć do sobotnich zajęć dla osób pracujących. Mam na imię Johui. Może pani zwracać się do mnie jak do nauczycielki. To jest Jihye, nieco bardziej doświadczona uczennica.
Kiedy Johui skończyła mówić, natychmiast wydarła sierpniową stronę z biurkowego kalendarza. Zakreśliła dni, w których Jeongmin miała się pojawiać w warsztacie, i podała jej kartkę. Gdy Jeongmin spojrzała na papier wypełniony cyframi wpisanymi w kwadraty, dotarło do niej, jak długi jest jeden miesiąc.
„We wtorki i czwartki, pasowałoby pani?”
Słowa Johui odbijały się echem w jej głowie zupełnie jak rozbłyskujące fluorescencyjnym światłem powidoki, które nie znikają nawet po zgaszeniu lampy. Poprzedniej nocy przed pójściem spać Jeongmin nastawiła budzik. Kiedy spojrzała na dawną listę alarmów, ustawionych co pięć minut od siódmej rano do dziewiątej, przypomniały jej się te ciężkie czasy. Mimo że teraz była pozbawiona sił, odczuwała ulgę, że nie musi już tak żyć. Jakby dostała pozwolenie na to, by odpocząć.
Kiedy tylko otworzyła oczy na dźwięk budzika, wspomniała słowa Johui, która poleciła jej porządnie się najeść. Jeongmin po raz pierwszy od dłuższego czasu zjadła solidny lunch i wyszła z domu. Nie spodziewała się, że wizja nauczenia się czegoś tak rozrusza całe jej ciało. Ten wigor, który odczuwała jako jaskrawożółtą energię, był dla niej czymś obcym. To kolor, do którego nie mogła i nie powinna mieć dostępu.
W Wiosce Kasztanowych Kolców przestrzeń pomiędzy kompleksami od pierwszego do czwartego wypełniały małe centra handlowe. Na parterze zwykle znajdowały się koreańska restauracja, sklep spożywczy lub stara kawiarnia, a górne piętra zajmowały mieszkania. Populacja była niewielka, a jej większość stanowili ludzie dojrzali, więc młodzi łatwo mogli odnieść wrażenie, że to nudna okolica.
Warsztat miał siedzibę przy wewnętrznej alejce, naprzeciwko szkoły podstawowej i kompleksu numer 2. Tego dnia Jeongmin ubrała się odpowiednio do pory roku, więc nie pociła się tak bardzo jak wcześniej. Kiedy dokładnie przyjrzała się frontowej ścianie, zauważyła szyld porośnięty bluszczem.
SOYO
ceramic art &
Czarne litery na białym tle w odcieniu ścian budynku były proste i pozbawione zdobień. Jeongmin podążyła za zapachem wypalanej ceramiki i uchyliła drzwi. Tego dnia do warsztatu przyszło sporo osób. Byli tam między innymi dziewczynka bawiąca się gliną i chłopak w wieku licealnym, a obok siedziała Jihye, z którą Jeongmin poprzednim razem wypiła kawę. Jihye pierwsza podeszła do niej i serdecznie przedstawiła członków grupy.
– To Hansol, chodzi do podstawówki! Dziś jest bez koleżanki… Z nią nie wiadomo, kiedy się pojawi. Przedstawię ją pani, jak przyjdzie następnym razem. A oto przyszłość naszego warsztatu, Jun. Krótkie imię: po prostu Jun!
Zdezorientowana Hansol powiedziała „dzień dobry”, a Jun tylko zerknął na Jeongmin, zamiast się przywitać.
Jihye spytała, czy mogą przejść na ty. Jeongmin była zaskoczona tym pomysłem. Przecież widziały się dopiero dwa razy – a właściwie to jeden i pół. Sama zwracała się z najwyższym szacunkiem nawet do najmłodszych pisarzy, którzy dopiero co skończyli studia. Ale Jihye nie była jej koleżanką z pracy, więc nie zastanawiała się nad tym i bez wahania skinęła głową3. Jihye miała śliczny uśmiech. Jeongmin zawsze kiepsko układało się z ludźmi bez skazy, wychowanymi w miłości, ale z drugiej strony nic nie mogła poradzić na to, że właśnie do takich osób ją ciągnęło.
Johui zdziwiła się, że Jeongmin przybyła dokładnie o pierwszej trzydzieści. Kiedy zażartowała, że nie lubi ludzi idealnych, w jej słowach dało się wyczuć nutę szczerości. Przed rozpoczęciem zajęć zaparzyła kawę, zupełnie jakby to był stały rytuał. Tym razem słodką orzechową latte. Miała autentyczny posmak, który podbijał serce nawet bez lepkiej mlecznej pianki.
– Wcześniej, kiedy wchodziłam, zauważyłam szyld. Pracownia nazywa się Soyo.
– No proszę! Zupełnie zniknął pod bluszczem, a mimo to udało się pani go odnaleźć. Celowo go ukryłam, żeby mógł go dostrzec tylko ktoś naprawdę spostrzegawczy. To nie tak, że nie chce mi się dbać o warsztat.
Jak na miejsce, którego przeznaczeniem jest praca z gliną, wnętrze odznaczało się wyjątkową czystością, więc Johui mówiła prawdę.
– Na zewnątrz wszystko pokrywa roślinność. Na początku przecież nawet się nie zorientowałam, że to pracownia. Czy nazwa wzięła się stąd, że stworzenie ceramiki wymaga czasu?
– Błąd. „So” () w tym wypadku oznacza „lepienie z gliny” i „yo” () piec, a nie, jak można by sądzić, „zajmować czas”. To symboliczna nazwa, odnosząca się do toczenia z gliny oraz wkładania jej do pieca. „Zajmowanie czasu” też pasuje, właśnie zdecydowałam, że również to uwzględnię. To homonim. Podoba mi się ten pomysł.
– To ładna nazwa i prosta do wymówienia.
– Skoro już ustaliłyśmy, skąd się wzięła, to może zabierzemy się do pracy?
Johui zaprowadziła Jeongmin na tył warsztatu. Obok szafek na rzeczy osobiste wisiało kilka fartuchów. Wydawała się bardzo podekscytowana i była bardziej rozmowna niż przy pierwszym spotkaniu.
– Pierwszą rzeczą, którą trzeba zrobić po przyjściu do warsztatu, jest przyniesienie stąd ubrania. Ale… Ups, ale ze mnie gapa! Zapomniałam zamówić dla pani fartuch. Niech pani dziś weźmie ten. To będzie nasza tajemnica. Należy do kogoś, kto przychodzi tylko w weekendy, więc nie wie, co się dzieje w ciągu tygodnia. Cóż, nawet gdyby miał tego świadomość, to nic by nie powiedział. Odznacza się łagodnym charakterem.
Jeongmin dostała ogromny zielony fartuch, cały umazany gliną. Ktoś wyszył na nim niewprawnie inicjały G.S., zapewne należące do właściciela. Nagle otulił ją słodki zapach perfum osoby, która zwykle go nosiła. Włożyła rękę do kieszeni, żeby schować telefon, ale wtedy dotknęła zimnego pierścienia, cienkiego i wykonanego ze srebra. Nie było na nim żadnych napisów ani cyfr, ale od razu rozpoznała, że jest przeznaczony dla par. Tu i ówdzie miał rysy, więc w swoich samotnych rozważaniach zgadywała, że należy do ludzi będących w związku od długiego czasu. Nagle poczuła niewytłumaczalne poczucie winy. Włożyła go z powrotem głęboko do kieszeni. Mimo że tylko go dotknęła, odniosła wrażenie, że podejrzała cudzą sekretną historię miłosną.
Chociaż ledwo się przygotowała, czuła lekką ekscytację, jakby już została garncarką. Jeongmin, która zawsze obawiała się emocji, postanowiła na razie się nimi cieszyć. Dołączyła do siedzącej przy dużym biurku Hansol, przy której znajdowały się mała miska na wodę, dwie gąbki i koło garncarskie.
Johui usiadła obok i się odezwała:
– Najpierw musi pani zdecydować, co chce stworzyć. Ma pani coś takiego?
– Chcę zrobić filiżankę taką jak ta, w której ostatnio podała mi pani kawę.
– Och, filiżankę trudno wykonać, bo ma uszko. Zwykle zaczyna się od prostego talerza.
Jeongmin rzuciła okiem na stojące na wystawie naczynia. W głębi duszy żałowała, że nie może od razu ulepić filiżanki. Nie miała pojęcia, co stworzyć. Wszystkie przedmioty wymagały użycia technik, które wydawały się za trudne dla osoby początkującej.
– Hm, czy zrobienie takiego żółtego talerza byłoby trudne? – zapytała, trzymając naczynie, które najbardziej przykuło jej uwagę, przede wszystkim prostym stylem, a także rzucającym się w oczy kolorem.
– Ze względu na wykonanie jest wart pięć milionów wonów4. Pierwotnie miał trafić na wystawę, a nie na sprzedaż. Ma pani oko.
Jeongmin sapnęła ze zdziwienia i pospiesznie odłożyła talerz. Poczuła, że znów nabiera dystansu do ceramiki.
– Zazwyczaj na początku myśli się o przeznaczeniu wyrobu. W przypadku ceramiki praktyczność zajmuje miejsce przed kształtem i walorami estetycznymi. Dla pani zapewne wszystkie te talerze wyglądają podobnie, różnią się tylko odrobinę rozmiarem…
Johui stanęła przed wystawą, po czym podnosząc naczynie po naczyniu, zaczęła udzielać wyjaśnień:
– Oto duży talerz idealny do serwowania naleśników z cebulą w deszczowy dzień. A ten świetnie się nada, kiedy zechce pani zaprosić do siebie znajomych na obiad i deser. Będzie jak ulał do wypieków, takich jak ciasteczka czy magdalenki. A ten jest dość głęboki, więc byłby idealny do kimchi z zupą. No dobrze, proszę sobie wyobrazić swoją kuchnię. Jakiego talerza pani potrzeba?
– Hmm… Mam pustkę w głowie. Właściwie to nie używam naczyń. Nie nakładam sobie porcji, tylko jem z pudełek. Nie za często jadam też desery. Przede wszystkim… nie gotuję.
– W takim razie jest mnóstwo ceramiki, którą powinna pani wykonać. Tworzenie naczyń jedno po drugim będzie świetną zabawą. Może dziś spróbuje pani ulepić uniwersalną miskę? Taką nieco większą od dłoni. Nie w jakimś konkretnym stylu, tylko okrągłą i prostą. Im bardziej niejednoznaczny jest rozmiar, tym bardziej będzie pasować do wszystkiego.
– Odpowiada mi to.
– Przy pierwszym kontakcie z gliną może pani czuć się skrępowana. Proszę się nie starać, żeby wyszło idealnie, lecz celować w sześćdziesiąt procent. Nie więcej, nie mniej, tylko właśnie sześćdziesiąt.
Johui wyciągnęła glinę Sanbaek5. Nie do wiary, że ta brudna grudka miała się stać okrągłą miską! Surowy materiał, którego Jeongmin dotknęła po raz pierwszy, był gąbczasty, miękki i chłodniejszy, niż się spodziewała. Rozwałkowanie na grubość ośmiu milimetrów części mającej stać się dnem oraz ulokowanie jej na kole garncarskim było prostym zadaniem.
– Od teraz trzeba się skupić. – Johui wyciągnęła mały nożyk.
Obracając kołem garncarskim, nakreśliła okrąg wielkości miski na glinianej podstawie płytki. Kiedy zakończyła demonstrację i przekazała narzędzie, ręce Jeongmin zadrżały. Nadszedł czas pierwszej nerwowej próby. Jej okrąg był całkowicie zniekształcony. Zerknęła na Johui, pytając wzrokiem, co powinna zrobić.
– Wszystko w porządku. Niech pani spróbuje jeszcze raz.
Obróciła ponownie kołem, ale powstał jeszcze bardziej zdeformowany okrąg. Przy trzeciej czy czwartej próbie udało jej się osiągnąć akceptowalny kształt, lecz gliniana podstawa była już cała poznaczona śladami ostrza. Jeongmin przyjrzała się jej i zapytała:
– Czy powinnam od nowa rozwałkować podstawę?
– Nie. W przeciwieństwie do drewna, skóry czy metalu glina jest materiałem miękkim. Oznacza to, że zawsze można wszystko naprawić. O, proszę spojrzeć.
Johui roztarła palcami ślady po nieudanych próbach. Blakły niczym gojące się blizny, aż w mgnieniu oka zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było.
– Glinę można naprawić… – Jeongmin mruknęła cicho.
– Wie pani, czemu okrąg cały czas wychodzi zniekształcony? To przez brak zdecydowania. Ręka trzymająca nóż obraca się wokół kręcącego się koła. Trzeba mieć w niej wystarczająco dużo siły i trzymać ją mocno w miejscu. Proszę bardzo, teraz niech się pani nie krępuje i próbuje do woli.
Johui wymazała również ostatni udany okrąg i poprosiła ją, aby spróbowała jeszcze raz. Koło garncarskie kręciło się szybko, jakby próbowało zachęcić ją do działania. Jeongmin mocno chwyciła nożyk i opuściła go na wysokości godziny trzeciej. Powstały kształt był nieco owalny, ale tym razem ręka nie uciekała za kręcącym się kołem. Kiedy Jeongmin podniosła nóż, dłoń wciąż znajdowała się na tej samej pozycji. Przetarła linię palcem i wymazała ją, jak gdyby zupełnie nic się nie stało. I jeszcze raz. W końcu wyszło idealne kółko.
Nowością była dla niej też tekstura gliny, którą wyczuwała podczas nacinania jej nożem wzdłuż linii. Przypominało to krojenie na kawałki dobrze wyrobionego ciasta na chleb. Kiedy za pomocą gąbki wygładzała materiał, czuła się tak, jakby wyrównywała powierzchnię kleistego ciastka ryżowego z miodem, nasączonego olejem sezamowym.
– Pora na zwijanie. Niech pani weźmie długi, cienki kawałek gliny, mniej więcej jak wafelek ryżowy, i przyklei go do podstawy. Proszę ułożyć stos z takich kawałków.
Jeongmin nabrała dłońmi wody i rozprowadziła glinę. Chłodny materiał w jej rękach prędko stał się cieplejszy.
– Jeśli glina się nagrzewa, to znak, że zaczyna wysychać. Kiedy pani to wyczuje, proszę dodać trochę wody. Z gliną trzeba się komunikować.
Johui wyjaśniła, jak układać na sobie przygotowane kawałki, po czym poszła obejrzeć pracę Hansol. Jeongmin nie bała się zostać sama, bo wiedziała, że podczas lepienia może pozwolić sobie na błędy. Poza tym nie była profesjonalistką, więc nie musiała tworzyć wymyślnych przedmiotów. Wystarczyło jej popracować na tyle, żeby nie określać tego szumnie lepieniem ceramiki, tylko po prostu dotykaniem gliny. Chciała jedynie stworzyć praktyczne naczynie, w którym mogłaby umieścić jedzenie.
Ułożyła dwie warstwy kawałków, dzięki czemu jej rzeźba stała się nieco wyższa, i wygładziła powierzchnię. Gdy udało jej się ukształtować ją w taki sposób, że rozciągała się na zewnątrz pod kątem około stu dwudziestu stopni, jej dzieło zaczęło przypominać miskę. Dopiero wtedy Jeongmin rozprostowała ramiona. Były całe napięte, może dlatego, że tak się denerwowała. Rozciągając się, rozejrzała się po warsztacie. Jej nos przyzwyczaił się już do wyrazistego ziemistego zapachu. Do jej uszu dotarł dźwięk dochodzący z radia. Stacja puszczała wesoły, ale nieco niegrzeczny britpop. Jeongmin słyszała utwory z różnych epok, od Beatlesów poprzez Blur, Oasis aż po Coldplay. Pracowała w takim skupieniu, że wcześniej nawet nie zauważyła płynącej muzyki. Jihye i Jun nadal siedzieli przed kołami garncarskimi. Oboje mieli w uszach airpodsy i wydawali się pochłonięci tym, co robią. Jeongmin uznała za fascynujące, że przebywa w tak indywidualistycznym, a jednocześnie zaskakująco gościnnym miejscu.
Najważniejsze było to, że melodie dobiegające do jej uszu nie były za głośne. Jeongmin żyła w odosobnieniu i nie puszczała w domu żadnej muzyki. Telewizję całkowicie porzuciła. Bała się, że zmieniając kanały, natrafi na program, który sama tworzyła. Zaklęła dom w milczeniu, niczym telefon ustawiony na tryb cichy. Wszystkie odgłosy z otaczającego ją świata postrzegała jako nieprzyjemny hałas.
Jednak dźwięki w warsztacie Soyo były inne. Przypominały te, jakie wydają koła zębate obracające się w idealnej harmonii. Żaden ton nie budził w niej dyskomfortu. Dziwne pytania, które Hansol zadawała Johui, i psotne odpowiedzi nauczycielki; jednostajny odgłos kręcącego się koła garncarskiego; osobliwe okrzyki lub pojedyncze wyrazy irytacji, które wypowiadała do siebie Johui; semi-heavy metal wydobywający się z airpodsów Juna; stłumione głosy ludzi dobiegające zza okna; głupawe żarty DJ-a w radiu, które ktoś przez przypadek zostawił włączone – wszystko to wydawało się na swoim miejscu. Odnosiło się wrażenie, że gdyby zabrakło choć jednej z tych rzeczy, zapanowałaby pustka.
Cisza, którą miesiącami budowała wokół siebie Jeongmin, rozpadała się na kawałki. Twardy kłębek nici, uwięziony pośród tego milczenia, zaczął rozplątywać się fragment po fragmencie, radośnie i promiennie. Jeongmin poczuła, że już nie przeszkadza jej brak ciszy. Wręcz przeciwnie – pomyślała sobie, że cudownie jest słyszeć łaskoczący ją w uszy dźwięk słów i głuchy odgłos pracy z gliną.
Pierwsza miska, którą zrobiła Jeongmin, była niewyważona i nierówna. Ale ten niejednoznaczny rozmiar rzeczywiście sprawiał, że pasowała do wszystkiego. Johui pochwaliła ją – powiedziała, że świetnie jej poszło. Oczywiście były to słowa, którymi stale raczyła tych uczestników zajęć, którym brakowało pewności siebie, ale o tym Jeongmin dowiedziała się dopiero później.
– Na tym koniec dzisiejszych zajęć. Następnym razem będziemy pokrywać szkliwem to, co ulepiliśmy, i włożymy wszystko do pieca. Zastanówcie się, jaki kolor chcecie zastosować i czy chcecie dodać połysku. To wasza praca domowa.
Dobiegała czwarta. Czas upłynął w mgnieniu oka. Jeongmin znów się zdziwiła, że wciąż ma w sobie siłę, żeby tak się czemuś poświęcić.
Ostatnim etapem każdej pracy było sprzątanie. Należało oczyścić używane przez siebie koło garncarskie i odłożyć glinę na miejsce. Miskę, gąbkę, nóż i drewniane przybory trzeba było umyć i pozostawić do wyschnięcia w dobrze nasłonecznionym miejscu. Jeongmin zaczęła porządkować miejsce zgodnie z kolejnością opisaną na kartce zawierającej zasady pracy w warsztacie.
Brzęk!
Nagle dobiegł ją dźwięk spadającego metalu. Następnie w całym warsztacie rozległ się trzask. Na podłodze leżały wysuszone narzędzia. To Jeongmin strąciła ramieniem pudełko, w którym się znajdowały, kiedy zdejmowała fartuch. Johui roześmiała się głośno i spytała Jeongmin, czy już zrozumiała, jak nie być zbyt idealną. Jihye, Hansol, a nawet Jun podeszli i wszyscy wspólnie uprzątnęli bałagan. Jeongmin pojęła, o co chodzi w pracy na sześćdziesiąt procent. Pierwszy raz otworzyła drzwi do warsztatu o pierwszej trzydzieści, a ponownie zrobiła to siedem minut po czwartej.