Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Grzechy Przeszłości" to tom drugi z siedmiotomowej sagi Vasharoth.
Mówi się, iż wielkie rzeczy często powstają pod wpływem przypadku, jednak historia ta winna być zwana nie tyle przypadkiem, co boskim kaprysem. Opowieścią o pokazie siły oraz pychy. Zbrodni podyktowanej miłosierdziem i niezasłużonej karze…
W świecie Erethreis przepełnionym magią, przeznaczenie splata ze sobą losy całkowicie różnych, młodych osób. Choć noszą w sercach własne troski i pragnienia, ich dusze przyciągają się do siebie. Nie zdają sobie sprawy, jak wielka tajemnica połączyła ich serca w jedną całość.
Po starciu z Kreinem de Triga, Annabel wraz z Sethem dołączają do przyjaciółek, które oczekują na nich w Arvalii, krainie elfów. Wspólnie wyruszają na spotkanie z pozostałą dwójką towarzyszy. Po licznych przygodach i długiej podróży przez zaklęte krainy Erethreis, docierają do Luvv - miasta, w którym wszystko ma się wydarzyć. W Gildii Poszukiwaczy ścieżki siedmiu bohaterów w końcu się przecinają, a machina przeznaczenia zostaje wprawiona w ruch. Jednak nie wszystko układa się zgodnie z ich oczekiwaniami…
Co stanie się, kiedy Syrius, Annabel, Souji, Beatrice, Seth, Elizabeth oraz Vivien staną ze sobą twarzą w twarz? Czy będą potrafili zrozumieć uczucia drzemiące w ich wnętrzach? Co tak naprawdę się za nimi kryje…?
Poznajcie prawdę o przeznaczeniu w “Grzechach Przeszłości”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 507
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SŁOWO WSTĘPNE, CZYLI OD NAS DLA WAS
Erethreis to świat pełen magii i niezwykłych stworzeń.
Kryje się w nim zarówno wiele dobra, jak i zła, które nie zawsze trzyma się w cieniu. Podstawy, na których opiera się tutejsza rzeczywistość, różnią się od znanych nam, ziemskich. Staramy się jednak ułatwić Wam ich zrozumienie.
Przy każdym z rodziałów znajdują się daty i miejsce, w którym rozgrywa się akcja. Pamiętajcie, że czas w Erethreis podlega innym miarom. Co prawda doba liczy sobie 24 godziny, to dni księgowane są w ośmiu następujących miesiącach:
1 - Pierwsza Gwiazda
2 - Wschód Słońca
3 - Poranna Mgła
4 - Susza
5 - Burza
6 - Deszcz
7 - Ostatni Świt
8 - Zachód Słońca
Liczą one sobie 38 dni. Po dwa miesiące na każdą astrologiczną porę roku. Na każdy rok w Erethreis przypada więc 304 dni.
Koniecznie zerknijcie też na ostatnie strony! Znajdziecie tam mapy fragmentów głównego kontynentu Erethreis i słowniczek. Między rozdziałami odnajdziecie dopełnienia oraz czarne strony — osobiste wyznania głównych bohaterów. Są równie ważne dla fabuły.
NASZA WSPÓLNA PRZYGODA DOPIERO SIĘ ZACZYNA.
S.J. BRENNENSTUHL
K.W. JANOSKA
Źródło prawdy odnajdziesz jedynie między wierszami.
Dedykujemy tę książkę każdemu, kto przeżywa teraz najtrudniejszy okres w swoim dotychczasowym życiu.
Ze wszystkim dasz sobie radę, uwierz w siebie!
PROLOG
Najdroższa z Matek,
wykorzystuję ostatni z podarowanych Zwojów Przekazu nie bez powodu. Wszystko, co stało się w ostatnim czasie, mocno mną wstrząsnęło, pozostawiając w głowie mętlik, zwątpienie, ale i nadzieję na lepsze jutro. Po odejściu z Tisilei i zostawieniu za sobą rozdzierających wspomnień o śmierci naszej Sevilli udałyśmy się do Arvalii, kraju elfów. Dni mijały nam niespiesznie, gdyż właśnie tutaj odnalazłyśmy spokój ducha, przeżywając żałobę oraz dojrzewając w niej, aż przekułyśmy ją w swoją siłę. Tym większa stała się radość, gdy Beatrice niespodziewanie wpadła na ślad miejsca, które już na zawsze miało odmienić mój los. Wspólnie natrafiłyśmy na ruiny kaplicy kultu księżyca, zapomnianego oraz odrzuconego, tak samo jak mój ród… Bowiem Mori zostali wymazani z historii świata. Mieszkańcy wioski, w której spędziłyśmy ostatnie tygodnie, wyznali mi prawdę o brutalnej intrydze, religijnym nieporozumieniu oraz walce o władzę, w której ród Mori zginął śmiercią tragiczną. O rodzinie Ne’fil, która dokonała tego haniebnego czynu, by zatrzymać tron i krzewić na podbitych ziemiach wiarę w boga słońca, nieobliczalnego Hette.
Moja Matko, jak mam im wybaczyć? Jak znaleźć miłosierdzie dla sprawy tak ogromnej, że nie jestem w stanie jej objąć ani sercem, ani rozumem? Dlaczego to wszystko się dzieje?
Jak nigdy potrzebuję Twojej pomocy, najukochańsza Matko Mitetsu. Wracamy do domu, ostoi, w której z pewnością odnajdę spokój. Królująca łaskawości Eletre poprowadzi mnie i natchnie miłością. Wyczekuj nas, choć nie wiem, ile księżyców wzejdzie, nim przestąpimy próg świątyni.
Twoja uniżona córka
Vivien
P.S. Wraz z nami do świątyni przybędzie dwójka naszych przyjaciół — Annabel, której historię opowiemy na miejscu, oraz Seth, mężczyzna. Razem z Beatrice przepraszamy za naszą impertynencję, ale nie możemy pozostawić go poza murami. Z pewnością nie sprawią żadnych problemów.
— Czy rzeczywiście powinnaś zapewniać o tym Mitetsu?
Za plecami różowowłosej dziewczynki o zielonych oczach i spiczasto zakończonych uszach pojawiła się jej starsza, białowłosa przyjaciółka. Uważnie wertowała każde słowo świeżo zapisanego listu, co chwila marszcząc brwi lub przytakując sama do siebie.
— Wciąż się nie nauczyłaś, że nieładnie jest czytać cudzą korespondencję? — Młodsza się naburmuszyła. — To kwestia dobrych manier, Beatrice.
— No już, Vivien, nie bądź taka! — odparła białowłosa, szczypiąc przyjaciółkę w bok. — Przecież i tak prędzej czy później przeczytałabyś mi ten list. Po prostu ubiegłam fakty!
— To zupełnie co innego…
Beatrice się uśmiechnęła i skoczyła z powrotem na miękkie łóżko. Przyglądała się pokojowi w domu pani Roselii, analizowała spakowane na drogę bagaże, jednocześnie starając się zapamiętać zapach arvalskiej wioski, w której tak dobrze się czuła. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś tutaj wróci.
— Martwię się — kontynuowała Beatrice. — Nie wiem, czy Annabel będzie się dobrze czuć w klasztorze. I czy ten demon w jej środku da jej odetchnąć choćby na chwilę…
— A mnie bardziej martwi ten chłopak… — burknęła Vivien, owijając zwitek pergaminu wstążką połączoną z włosem Mitetsu. Dzięki temu zaraz po aktywowaniu zaklętej pieczęci na grzbiecie Zwoju Przekazu wiadomość znajdzie się u adresata zaledwie w kilka sekund. Tak skomplikowaną formułę mogli stworzyć tylko najznakomitsi ze Skrybów, których w całym Erethreis żyło zaledwie kilku.
— Muszę przyznać, że Ann mnie zaskoczyła — odpowiedziała Beatrice. — A historia ich spotkania brzmi dla mnie wręcz abstrakcyjnie. Obiecała wszystko wyjaśnić nam „w swoim czasie”. Ale kiedy to nastąpi? Musimy tylko ufać, że Seth jest naprawdę w porządku. Wiesz, co Annabel sądzi o mężczyznach, skoro więc zabrała go ze sobą, musiała mieć ku temu dobre powody.
— Ja mu nie ufam. Mimo że minęło kilkanaście godzin od naszego spotkania, wciąż się do nas nie odzywa, nie licząc tych kilku łamanych zdań przy przedstawianiu się.
— Może się ciebie boi? Najpierw sama chowałaś się w jego towarzystwie za moimi plecami, by potem patrzeć na niego spode łba. Taka mała, a taka przerażająca! — Beatrice się zaśmiała, za co Vivien podziękowała jej celnym trafieniem poduszką między oczy.
— Nie jesteś lepsza! — krzyknęła, zrywając się na równe nogi. — Dla twojej wiadomości: mimo mojej niechęci mam zamiar pomóc temu chłopakowi. Jego magia mnie przeraża, to zimno nie jest normalne… Tym bardziej chcę, by ktoś z Lasu Somb czym prędzej na niego spojrzał.
Beatrice spoważniała, widząc zatroskaną minę przyjaciółki. Annabel szepnęła im kilka słów o niestabilnej magii zielonowłosego chłopaka, nowego kompana ich podróży. Marny wygląd, siwoblada skóra i odmrożone palce Setha wzbudzały współczucie, stanowiły też dowód niełatwego żywota. Z pewnością zajmie to trochę czasu i będzie wymagało przełamania własnych uprzedzeń, ale z nieznanego powodu Beatrice chciała jak najlepiej poznać tego enigmatycznego osobnika.
Nagle drzwi od sypialni dziewczyn szeroko się otworzyły. Stanęła w nich wysoka, niebieskowłosa piękność, odziana w krwistoczerwoną suknię, gorset i długie, atłasowe rękawiczki. Przeczesała grzywkę, odkrywając bliznę przecinającą jej lewe oko. Tuż zza jej pleców wychyliła się głowa chłopaka, o którym jeszcze przed chwilą rozmawiały przyjaciółki.
— Gotowe do drogi? — spytała niebieskowłosa, zerkając na skrzętnie ułożone bagaże, które jednym ruchem dłoni zdematerializowała, ukrywając je w swojej zaklętej, bezdennej torbie. — Bo słysząc, o czym rozmawiacie, nie mogę się nadziwić, jak wiele macie wolnego czasu.
Beatrice z Vivien spuściły wzrok, co Annabel skwitowała jedynie cichym prychnięciem.
— Za pięć minut widzimy się na dole. Pani Roselia czeka na was z pożegnalną herbatą — dodała, ciągnąc Setha w stronę schodów prowadzących na parter.
— Świat nas woła… — mruknęła Beatrice, wychylając się przez okno.
— Czas pokaże, jak wiele ma do zaoferowania — dodała Vivien i pocałowała zwój, który po dorysowaniu ostatniej kreski symbolu aktywującego rozpłynął się w powietrzu.
ROZDZIAŁ I
Adaptacja
23. dzień Porannej Mgły 1222 roku
Arden
Jeśli podczas przemierzania arvalskich łąk zechcielibyście znaleźć miejsce niezwykłe, tętniące życiem i pachnące niczym skórka świeżo wypieczonego chleba, każdy z Arvalczyków bez mrugnięcia okiem skierowałby was do Arden. Zaraz po przestąpieniu jego bram widać, jak ogromne i wszechstronne jest to miasto. Kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, cztery gigantyczne targowiska i co najważniejsze — największy na świecie port, który wraz z licznymi przecinającymi się tutaj szlakami handlowymi zamieniły Arden w najważniejszy lądowo-wodny węzeł komunikacyjny na południu Erethreis. Wagę towarów przepływających dziennie przez ręce tutejszych kupców można było liczyć w setkach ton. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie to miejsce wybrano na główny port arvalskiej chluby, czyli marynarskiej floty liczącej ponad dwieście okrętów. Ponadto stacjonował tu największy i najlepiej wyspecjalizowany oddział wojsk zwany Latającymi Diabłami.
Ociekające dobrami Arden nie mogło uchronić się przed rozwojem przestępczości, której niestraszne było wojsko ani rozbudowany system kar. Chęć wzbogacenia się na kradzieży co rzadszych przedmiotów okazywała się silniejsza niż lęk przed stryczkiem, kalectwem czy dotkliwymi torturami. Pokazowe egzekucje stanowiły więc dla mieszkańców codzienność, a nawet rozrywkę, bowiem Arden pozostawało jedynym miastem w kraju, w którym egzekucje wciąż odbywały się publicznie.
— Jeśli zaraz czegoś nie zjem, to wpadnę w szał! — warknęła dziewczyna o wydatnych kształtach, fiołkowym spojrzeniu i nieskazitelnej postawie. Prowadziła małą grupę osób w stronę gigantycznego portu znajdującego się na końcu ulicy. Jej długie i proste niebieskie włosy falowały z każdym krokiem, a wysoko zadarta głowa chodziła w obydwie strony, wypatrując karczmy, restauracji czy chociażby baru.
— Może tam? — spytała idąca obok, maksymalnie trzynastoletnia dziewczynka w ciemnym kapturze, zasłaniającym niemalże całą twarz. Pokazywała na duży różowy szyld przedstawiający dwie kobiety karmiące mężczyznę winogronami.
— Nie! — krzyknęła trzecia dziewczyna, łapiąc ją za ramię. Była nieco młodsza od pierwszej, za to posiadała niezwykłe i niesamowicie długie, sięgające prawie do kolan, srebrnobiałe włosy. Ta w kapturze z początku otworzyła usta, ale gdy przyjrzała się dokładniej budynkowi, zrozumiała, dlaczego nie jest to miejsce dla nich.
Za nimi, kilka kroków z tyłu, szła kolejna osoba. Młody chłopak w niezachęcającym ubraniu i szarozielonych, rozczochranych włosach. Mimo dość upalnego dnia jego szyja pozostawała ciasno owinięta pięknym aksamitnym szalem, totalnie niepasującym do reszty ubrania. Wszechobecne elfy oglądały się na niego, szczególnie gdy gwałtownie odskakiwał od każdego, z kim się właśnie mijał. Dwóm dziewczynom również wyraźnie przeszkadzała jego obecność. Tylko najstarsza, idąca na przedzie, zupełnie nie zwracała uwagi na jego dziwne zachowanie. Zatrzymała się z uśmiechem i pokazała na dużą restaurację w pięknym budynku, zbudowanym z bukowych bali.
— Annabel… — zaczęła Vivien. — Jesteś pewna, że ten dziwak powinien być z nami?
Spojrzała na białowłosą Beatrice, lecz ta nie poparła jej wahań.
— Jeszcze jedno słowo, a nie ręczę za siebie — odpowiedziała Annabel, mierząc wzrokiem przestraszoną dziewczynkę. — Gdzie ta twoja empatia? Seth to bardzo miły chłopak, wystarczy tylko dać mu się do siebie zbliżyć.
— Nie, nie, tak jest dobrze… — wtrąciła słabym głosem Beatrice, chcąc załagodzić sytuację. — Vivien też potrzebuje czasu. Swoją drogą, ja również go potrzebuję…
Annabel przewróciła oczami, machnęła do speszonego Setha, po czym odwróciła się w stronę celu swojej podróży.
Szybko okazało się, że nie była to zwyczajna restauracja. Zimna Płyta, znana jako jeden z najbardziej ekskluzywnych i najdroższych lokali w mieście, onieśmieliła młodych podróżnych.
— Zasługujemy na to po trzech dniach paskudnego jedzenia — powiedziała Annabel, widząc nietęgie miny przyjaciół.
Gustownie ubrany elf zaprowadził ich do stolika, na którym już czekały karty dań. Po otworzeniu jednej z nich trzynastoletnia Vivien od razu spojrzała na białowłosą Beatrice, która z kolei pochyliła się lekko w stronę Annabel.
— Ann, bo wiesz… Naprawdę stać nas na posiłek w takim miejscu? — szepnęła do niej na tyle cicho, aby nikt nie usłyszał.
— Nie ma problemu — odpowiedziała jej na głos niebieskowłosa, przeglądając swoją kartę. — Wybierzcie, co chcecie zjeść, bez ograniczeń. Ja stawiam!
Beatrice spojrzała na nią podejrzliwie, po czym skierowała wzrok na fakturowane kartki menu. Z kolei Seth po otworzeniu zdobionej karty nie ruszył oczu ani o milimetr, tylko wciąż wpatrywał się w nazwę pierwszego dania. W końcu, gdy zjawił się kelner i zaczął po kolei przyjmować zamówienia, chłopak wyrwał się z letargu i pokazując palcem na papier, wycedził:
— To.
Zdziwiony elf spojrzał na niego z lekką pogardą i jeszcze większym niesmakiem, po czym odszedł, nie wymieniwszy z gośćmi uprzejmości. Trzy dziewczyny nie miały lepszych min niż oddalający się kelner. Zapadła cisza, którą przerwała Beatrice głośnymi zachwytami nad unikatowym wystrojem wnętrza. Zwisające z sufitu bluszcze doskonale komponowały się ze sporych rozmiarów drzewem wiśniowym, wyrastającym na perfekcyjnie zaaranżowanym klombie w centralnej części pomieszczenia. Jedną ze ścian w całości ozdobiono oryginałami dzieł najznakomitszych malarzy minionych wieków. Perłą restauracyjnej kolekcji był gigantyczny pejzaż przedstawiający Zatokę de Fliz. Z siedzącej przy stoliku grupy jedynie najmłodsza, ale najbardziej oczytana Vivien zdawała sobie sprawę, kto namalował ów obraz. Otóż arcydzieło to stworzył jeden z prekursorów malarstwa współczesnego — Valisper Friedrich.
Seth nie wiedział, jak poradzić sobie w całkowicie nowej dla niego sytuacji. Zdezorientowany, nie rozumiał większości słów wypowiadanych przez towarzyszki, a szczególnym strachem napawały go zdania wychodzące z ust Vivien. Nie mógł pojąć, jak ktoś tak mały mógł pomieścić w głowie tak ogromną ilość wiedzy. Niestety dla niego — jego problemy nie skończyły się tak szybko. Gdy tylko kelner zjawił się ponownie ze sztućcami, wyrywając dziewczęta z fascynacji sztuką, Seth złapał go za ramię i powiedział cicho:
— Nie trzeba, ja mam swoje. — Wskazał na leżący koło jego krzesła worek. Chłopak jako jedyny nie zdecydował się na zostawienie swoich rzeczy w szatni.
— Mhmm… Seth, czy mogę cię prosić na chwilę ze mną? —odezwała się Annabel na tyle głośno, że jej towarzysz natychmiast stanął na baczność.
Wyszli razem na zewnątrz, zostawiając wpatrujące się w stół Beatrice i Vivien, całe czerwone.
— Vivien… — wyszeptała pierwsza, podnosząc lekko wzrok i rozglądając się dookoła. Kilku siedzących obok bogato ubranych elfów co chwila ukradkiem zerkało w ich stronę.
— Nic nie mów. Ciekawi mnie tylko, jak to możliwe, że ten dziwak uratował Anie życie… Na dodatek dwa razy. Nie potrafię wyobrazić sobie okoliczności, w jakich byłby do czegokolwiek przydatny.
Beatrice nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tym momencie para przekroczyła próg i wróciła z powrotem do stolika. Chłopak wyglądał, jakby miał się co najmniej rozpłakać, w przeciwieństwie do Annabel, której tęczówki zaczynały płonąć ze złości.
Na całe szczęście zmieniły kolor, gdy tylko podano jedzenie. Młoda półdemonica aż otworzyła usta, gdy zerknęła na wielki talerz po brzegi wypełniony czerwonym mięsem udekorowanym borowikami i pieczonymi owocami. Vivien, która zamówiła zestaw najróżniejszych i niespotykanych w przydrożnych lokalach sałatek, też wpatrywała się w swój półmisek z czystym pożądaniem.
— A dla panienki delizia la pasta — rzekł kelner, uśmiechając się do Beatrice i stawiając przed nią porcję złocistego makaronu z blanszowanymi warzywami, polanego błyszczącym sosem beszamelowym. — Czy życzą sobie panie wino?
— Tak, poprosimy trzy lampki czerwonego cabre sauvignon i jedną szklankę świeżo wyciskanego soku z cytrusów — ubiegła koleżanki Annabel, uśmiechając się zalotnie do kelnera. Jej penetrujące i pełne namiętności spojrzenie widocznie zawstydziło młodego elfa, który ukłonił się lekko, zanim ruszył w swoją stronę.
— Ach tak… — rzucił na odchodne. — Pana zamówienie będzie gotowe za kilka minut.
Dziewczyny jadły w milczeniu, podczas gdy Seth się im przyglądał, coraz mocniej trzymając się za brzuch. W końcu pojawił się kelner, niosący na tacy ostatnie danie i zamówione napoje.
— Proszę bardzo, veleno di basilisco. Tak jak pan sobie życzył.
Gdy stawiał przed chłopakiem pozornie normalnie wyglądającą zupę, wszystkie trzy dziewczyny przestały jeść i zatrzymały wzrok na parującej misie. Seth, niczego nie podejrzewając, wziął do ręki łyżkę i łapczywie zaczął wpychać w siebie danie. Z każdą chwilą jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona, a kolejne porcje ciężej trafiały do ust. W końcu ze łzami w oczach złapał za kieliszek i duszkiem wypił jego zawartość, na co pozostała trójka prychnęła śmiechem.
— Zanim wyzioniesz ducha, wlej kilka kropel — powiedziała Vivien, z uśmiechem podając mu fiolkę, którą Seth posłusznie otworzył i dodał kolorowego płynu do zupy. Ostrożnie ją skosztował, a gdy okazała się zjadliwa, wrócił do pochłaniania.
— Co to? — zapytała Annabel ciekawa, czym była ta substancja.
— To najzwyklejszy w świecie neutralizator, do kupienia w każdym sklepie alchemicznym. Zapewne zupa jest teraz całkowicie bez smaku, ale jemu to chyba nie przeszkadza… — odpowiedziała Vivien, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na wciągającego danie Setha.
— Oj, nie dziwcie się już tak… — żachnęła się Annabel. — Obiecuję, że dzisiaj poważnie porozmawiamy. Wątpię, by udało nam się wsiąść na statek o tej porze.
Gdy wszyscy nacieszyli się posiłkiem, Annabel położyła na stole małą sakiewkę i pokierowała resztę do wyjścia.
— Ile wyniósł rachunek? — spytała Beatrice już na zewnątrz.
Annabel zignorowała pytanie.
— Zerkniemy do portu przed szukaniem noclegu? — powiedziała w zamian. — Dobrze zarezerwować miejsca na statku już teraz. Choć lepiej pójdę sama, zaczekajcie na mnie i nigdzie się nie rozchodźcie!
Beatrice westchnęła, domyślając się, skąd ten pomysł. W końcu nie było możliwości, by kobiecie tak silnej jak Annabel coś mogło się stać, nieważne, jak miałyby wyglądać negocjacje. A przy pomocy swoich wdzięków najprawdopodobniej wytarguje wręcz nieprzyzwoicie niską cenę.
Tak jak przypuszczała Beatrice, po niespełna piętnastu minutach przyjaciółka pojawiła się na horyzoncie.
— Co prawda płyniemy towarowym, ale udało mi się wynegocjować prawie czterdzieści procent zniżki! — krzyknęła, podchodząc do towarzyszy z uśmiechem triumfu na twarzy. — Teraz znajdźmy sypialnię, która nie śmierdzi rybami, i będę szczęśliwa.
— Ile czasu będzie trwała podróż? — spytała Vivien, która nie przepadała za statkami.
— Siedem dni, najprawdopodobniej. Wiesz… nigdy nie wiadomo, nie znam się na okrętach, ale to chyba jeden z tych szybszych. — Annabel zaczęła drapać się po głowie, a Vivien próbowała sobie przypomnieć, czy nie czytała albo nie posiadała jakiejś książki na ten temat. — Tak czy siak, chodźmy poszukać hotelu. W dzielnicy snów powinny znajdować się zarówno te ekskluzywne, jak i te bardziej… na naszą kieszeń. — Po jej minie można było wywnioskować, że obiad okazał się odrobinę droższy, niż przewidywała.
Miasto po zmroku przestało być tak zachęcające. Wesoły gwar targowisk, zapach aromatycznych przypraw i hałas zażartych dyskusji zniknęły. Grupa idąca główną ulicą ciągle zauważała podejrzanie wyglądające osoby. Raz nawet podszedł do nich elf, który zażądał pieniędzy na piwo i zagroził, że odmowa będzie wiązać się z uszczerbkiem na zdrowiu. Jego zamiary się raczej zmieniły, gdy potężny podmuch wiatru wrzucił go na najbliższy dach. Większym problemem okazali się lichwiarze, rozstawiający swoje stoiska późnym wieczorem. Widząc podróżnych, zapraszali ich do swojego straganu i próbowali wcisnąć im najróżniejsze przedmioty — poczynając od zabawek dla dzieci, kończąc na koronkowej bieliźnie, którą trochę za głośno gardziła Annabel, mówiąc, że nie rozumie, dlaczego ktoś chciałby to nosić.
— Była bardzo ładna… — szeptała do niej Beatrice, gdy szybkim krokiem zmierzali do krawędzi targu. — Poza tym nie każdy ma takie nawyki jak ty! Dla twojej wiadomości: normalni ludzie noszą bieliznę.
— Moim zdaniem tak jest znacznie lepiej. Nigdy nie aspirowałam do bycia, jak to ujęłaś, „normalnym człowiekiem” — odpowiedziała nadąsana, potrząsając klatką piersiową. W oczach Vivien pojawił się złowieszczy błysk.
— Ale masz piękne włosy… — rozległ się nagle słodki do bólu, dziewczęcy głos za ich plecami. Do idącego kilka kroków z tyłu Setha przyczepiła się ulicznica. Sparaliżowany, niepewnie spojrzał w jej stronę, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
— Nie no, to już jest przesada! Żeby tak na środku ulicy — powiedziała Beatrice, robiąc dwa kroki w ich stronę, ale Annabel złapała ją za rękę.
— Czekaj, to jest takie zabawne! — Zachichotała niebieskowłosa, patrząc na Setha próbującego wyrwać się z objęć prostytutki.
— Jesteś okropna! — odkrzyknęła Beatrice. — Zresztą nie chcę nawet wiedzieć, co mogłaś zrobić temu chłopakowi podczas waszej podróży. Jak dobrze cię znam…
— I tu się mylisz, Promyczku — przerwała jej Annabel, spuszczając z tonu. — Nie jestem aż tak „okropna”. Zresztą Seth nie wykazał żadnego zainteresowania moim ciałem. On chyba nie do końca czuje, czym jest se…
I w tym momencie rozmowa nagle się urwała. Nieroztropna ulicznica, chcąc przytrzymać wyrywającego się chłopaka, chwyciła za jego magiczny szal. Na ulicy rozpętała się nieprzeciętnie zimna wichura. Z nieba autentycznie zaczął padać niespotykany w tym rejonie śnieg. Znajdujące się dookoła elfy albo uciekały jak najdalej, albo upadały na ziemię, zaskoczone nagłym atakiem zimy. Tylko Annabel wykazała się szybkością reakcji i zasłoniła siebie oraz przyjaciółki ciepłą, ognistą barierą. Wichura znikła tak szybko, jak się pojawiła, gdy tylko Seth ponownie zawiązał szalik na szyi. Ulicznica z płaczem uciekła w stronę targu, a chłopak podszedł do dziewczyn, nie wyglądając wcale lepiej.
— J-ja… To wcale nie… — dukał pod nosem. — Czego ona chciała?
— Spokojnie — Beatrice doskoczyła do niego. — Ja na twoim miejscu postąpiłabym znacznie ostrzej. — Delikatnie wysunęła do niego rękę, szeroko się uśmiechając.
— Ha, ha! — wtórowała jej Annabel, z matczyną czułością przeczesując rozczochrane włosy Setha. — Mówiłam wam, że jest ode mnie silniejszy. I o wiele lepszy, niż się niektórym wydaje — dodała, puszczając oczko zaskoczonej Vivien.
Hotel, który wybrali nie był drogi, ale schludny i cichy. Dziewczyny dostały ogromny pokój z trzema łóżkami i wielką balią wody postawioną za parawanem, a Seth mały pokoik bez specjalnych udogodnień. Jednak gdy wszedł do środka, w jego oczach prawie zaszkliły się łzy, bowiem nigdy wcześniej nie było mu dane spać w normalnym łóżku i wygodnej pościeli.
Został znaleziony przez swoją przybraną matkę w wieku maksymalnie czterech lat. Wychowała go jak własnego syna, wyedukowała, jak tylko mogła, ale niestety nigdy nie zdołała zapewnić mu porządnego schronienia. Koczowali razem; przemierzali korinarskie szczyty i zatrzymywali się w jednym miejscu na maksymalnie kilkanaście dni. Dzięki magii mrozu obydwojgu w żadnym stopniu nie przeszkadzało ani zimno, ani ciągle padający śnieg. Dopiero przed trzema laty matka Setha musiała go opuścić, ale uprzednio pokazała mu miejsce, w którym mieszkał aż do momentu spotkania z Annabel. Środki do życia zapewniał sobie polowaniami i pozostawionymi przez opiekunkę złotymi oraz srebrnymi błyskotkami, które powoli sprzedawał lub wymieniał na co potrzebniejsze przedmioty. Wylękniony, nieobyty, a czasem wręcz dziki w zachowaniu chłopak nawet nie myślał o zamieszkaniu wśród ludzi.
— I tyle udało mi się z niego wyciągnąć — skończyła Annabel. — Dajcie mi się rozluźnić w kąpieli, a opowiem wam resztę.
— Proszę, podgrzej wodę do miłej temperatury — odpowiedziała Beatrice, uśmiechając się.
Annabel odwzajemniła uśmiech i przeszła obok, po czym w ułamku sekundy rozebrała się przy pomocy swojej demonicznej magii. Beatrice patrzyła na nią z wyraźną zazdrością. Jednak zarówno Vivien, jak i sama Annabel dobrze wiedziały, że ich przyjaciółce nie chodzi o niemalże idealne ciało niebieskowłosej, tylko o jej moc, równie praktyczną, co bezsensowną.
Podczas gdy półdemonica się kąpała, Vivien chwyciła za książkę, a Beatrice rozciągnęła się na swoim łóżku. W ciszy rozmyślały nad historią Setha, powoli rozumiejąc jego zachowanie.
— Nie brałam tak przyjemnej kąpieli od dobrego miesiąca — westchnęła Annabel, gdy wyszła zza parawanu i zaczęła wycierać ciało. Przyjaciółki popatrzyły uważnie na dół jej pleców, skąd wyrastał długi i radośnie pomachujący ogon. Dziewczyna wyczuła ich wzrok. — No co? Jeśli myję ciało, to w całości. To chyba oczywiste. — Położyła się na łóżku, odkładając ogonem ręcznik na małą szafkę stojącą obok.
Zapanowała kolejna chwila ciszy, przerwana w końcu przez Beatrice, która poszła w ślady przyjaciółki i zniknęła za parawanem.
— Mogę dokończyć? — kontynuowała Annabel, drapiąc się ogonem po głowie.
— Oczywiście — odpowiedziała jej zza parawanu Beatrice równie głośnym, ale i pełnym rozkoszy tonem. Widocznie musiała znajdować się już w gorącej wodzie.
— Więc poznałam go w mieście Lithal w Hervercie… — zaczęła niebieskowłosa.
Nie szczędziła szczegółów, mówiąc o spotkaniu z trollem i pierwszym ocaleniu jej życia przez Setha. Następnie opowiadała o walce z sektą nekromancką, tajemniczym Throsis oraz dziewczynie z Akademii Magii imieniem Tailla — na wspomnienie jej bohaterskiej śmierci zasłoniła oczy. Gdy kończyła relację, jak to Seth już drugi raz ją ocalił, Beatrice wróciła do pokoju, po czym z troską złapała Annabel za dłoń.
— A, i mam dla was niespodziankę, ale to na statku. Tutaj ściany mogą mieć uszy… — szepnęła niebieskowłosa, zerkając w stronę Vivien i zaganiając ją do kąpieli. Przyjrzała się Beatrice, która w koszuli nocnej wciąż siedziała na rąbku jej łóżka.
— Zmieniłaś się, Promyczku. Rozkwitasz z każdym dniem — wypaliła nagle, wpatrując się w siedzącą teraz sztywno jak patyk dziewczynę.
— HA! Wiedziałam! — krzyknęła białowłosa, podrywając się do góry i z dumą unosząc podbródek. — Widzisz, a mówiłam ci jeszcze w Uliener, że dojrzewam!
Vivien, do której było skierowane to zdanie, milczała, wciąż wertując swoją książkę. W końcu nie wytrzymała napięcia i powiedziała smętnie:
— A wiecie, dlaczego wciąż jestem taka mała? Teraz już to wiem, to wszystko przez moją krew i te elfickie geny.
Dziewczynka wstała z opuszczoną głową, podczas gdy przyjaciółki wpatrywały się w nią z zainteresowaniem. Wcześniej żadna z nich, a zwłaszcza Beatrice, która poznała przeszłość małej towarzyszki nieco szybciej, nie zastanawiała się, jak może to wpłynąć na jej rozwój.
— Elfickie dziewczyny dojrzewają później! Żyjemy dłużej, więc równie długo dorastamy! — krzyknęła, wskazując na książkę, którą jeszcze przed chwilą czytała. Nosiła ona tytuł Niesamowitości Rasowości. — To dlatego wciąż wyglądam tak dziecięco!
— Spokojnie, kochanie — zaczęła uspokajającym tonem Beatrice. — Wciąż jesteś strasznie młodziutka. Zresztą, to nie jest ważne… Chyba za dużo mówię ostatnio o swoim wyglądzie. Przecież uroda tak szybko przemija…
Wymieniły się z Vivien uśmiechami, po czym obie skierowały się do swoich łózek. Annabel wciąż leżała, opierając się na ręce, jakby lekko zamyślona.
— A właśnie, Ana — zwróciła się do niej Beatrice, chcąc zmienić temat. — Jak to się stało, że masz tyle pieniędzy? Ten obiad, hotel, statek…
— No… Zdarzyła się pewna sytuacja. Mniej więcej przy arvalskiej granicy zostaliśmy z Sethem napadnięci przez bandytów… Banda zwykłych rzezimieszków, ale w obozie mieli nie lada fortunę. Przygarnęłam ją sobie, zresztą nie była im już potrzebna.
— Co to znaczy, że nie była im już potrzebna? — zapytała Vivien.
W oczach Annabel zamiast odpowiedzi pojawił się krwistoczerwony błysk, na widok którego dziewczynka głośno przełknęła ślinę.
Aha, ha… To była rozrywka, nie to, co teraz — rozległ się głos w myślach Annabel. Ta natychmiast usiadła, łapiąc się za głowę i zamykając oczy.
Obydwie przyjaciółki poderwały się z łóżek.
— Ana, co się dzieje? — zapytała Beatrice.
— Chcesz Dolor lub Sactum? — dodała Vivien, wracając do swojego łóżka i wyciągając spod niego torbę.
— N-nie… — odpowiedziała przez zęby, wciąż trzymając się za głowę.
Zamknij się — dodała w myślach. — Zamknij się…
Ata twoja srebrnowłosa przyjaciółka jest niczego sobie, wiesz? — kontynuował wewnętrzny głos. — Och, gdybym to ja kontrolował teraz twoje ciało…
— ZAMKNIJ SIĘ!!! — krzyknęła nagle na cały głos Annabel, a jej ogon zaczął poruszać się na boki z ogromną siłą. Oddychając ciężko, opuściła ręce, następnie powoli otworzyła oczy.
— Ana? — Beatrice złapała ją w objęcia i mocno przycisnęła jej twarz do swojego policzka. — Wszystko w porządku? Ana?
Pytana złapała za jej dłonie z wymuszonym uśmiechem. Roztrzęsiona Vivien skuliła się w zagłówku jej łóżka, szukając fiolki ze świeżo uwarzonym Dolorem.
— Tak, już się uspokoił… Przepraszam was, ale on… ten drugi… od pewnego czasu zaczął do mnie mówić — szeptała pod nosem, coraz spokojniej nabierając powietrza w płuca. — Właściwie wszystko zaczęło się w momencie walki z Kreinem… Coś się zmieniło… we mnie… wewnątrz mojego serca. Nie wiem, jak to opisać, ale jego mowie towarzyszy zawsze to niesamowite uczucie, straszne, ale tak przyjemne. Pełne bólu, ale i spełnienia, niewyobrażalnego szczęścia. Zatraca mnie w smutku, ale i podnieca. Zwiększa moc, mimo że paraliżuje… — Odkleiła się od przyjaciółki i popatrzyła na swoją lewą pierś. Zmieniła ona kolor na popielaty, a także nieznacznie się powiększyła.
— Mogę? — spytała Vivien, trzymając w dłoni fiolkę z eliksirem oraz pudełeczko z lekko błyszczącą złotą maścią. Gdy tylko przytknęła palec do przemienionej skóry, Annabel zawyła i rzuciła się na ziemię.
— Ja… p-przepraszam! — krzyknęła dziewczynka i doskoczyła do przyjaciółki, ale zawahała się, widząc jej dłoń, która samoczynnie pisała coś na podłodze.
— Uważaj, to może być klątwa! — Beatrice kucnęła obok, patrząc na zdanie napisane przez spoczywającą w bezruchu demonicę.
Napis nie był klątwą, tylko żartobliwym i rymowanym zdaniem w języku elfickim. W dosłownym tłumaczeniu na język wspólny znaczyłoby ono mniej więcej: „Ta maść jest paskudna, lepiej wsadź ją sobie tam, gdzie światła już brakuje”.
Rozdygotane dziewczyny obejrzały się na siebie, próbując zrozumieć, o co w tym chodzi.
— Chyba Sactum nie podziała na jej demoniczną duszę — stwierdziła Vivien, dotykając policzka Annabel. — W sumie to całkiem logiczne. To tylko półśrodek łagodzący skutki ich mocy. Muszę przyznać, dość zaskakujący ten demon. — Po tych słowach nieopatrznie usiadła na pierwszym wyższym od podłogi miejscu, którym były plecy niebieskowłosej.
— Więc to tak się bawicie, gdy ja tutaj cierpię, tak? — rozległ się zdenerwowany głos.
Leżąca dziewczyna gwałtownie się podniosła, co poskutkowało upadkiem jej małej przyjaciółki.
— My po prostu… — tłumaczyła się Vivien, wstając z podłogi, ale Annabel ją uciszyła i usiadła z powrotem na łóżku, masując obolałe miejsca.
— Wiem, jak to wygląda, ale on nie chce mi nic zrobić… W sumie to najczęściej daje mi rady, ale czasami… Czasami po prostu mówi rzeczy, których nie chcę słyszeć. Zrobię wszystko, by nie sprawiał problemów… Wybaczcie mi, muszę się położyć.
Pogłaskała po głowie różowowłosą towarzyszkę, po czym okryła się puchową kołdrą.
— Śpimy dzisiaj razem? — zagaiła przyjaciółkę blada Beatrice.
Zaintrygowane, ale i zmartwione dziewczyny szeptały jeszcze chwilę o zaistniałej sytuacji, a po kilku minutach zasnęły. Annabel tymczasem tylko udawała, że śpi. Czuła niedosyt i ekscytację, wiedząc, że on nie śpi. Wzięła głęboki oddech, wyciszając swoją energię i jaźń. Chciała choć przez chwilę z nim porozmawiać.
Annabel
23. dzień Porannej Mgły 1222 roku
— Apollyon, jesteś tam?
— Nie, wyjechałem na wczasy. Nie mam zbyt dużego pola manewru.
— To, co się wydarzyło, i to, co czułam… Fakt, że jestem w stanie rozmawiać z tobą w tej chwili… Nie wiem dlaczego, ale czułam się lekka, jakby wszystkie problemy zniknęły. Jakby moja tożsamość stała się jasna, pewna i niezmienna. Jakby przeszłość nigdy nie istniała.
— Błagam! Nie myśl o tym, co było. Być może cię to zdziwi, ale czuję każdą z zadr tkwiącą w twoim wnętrzu. Znam troski i znoje, słyszę każdą myśl i, na psa urok, o niektórych z nich bardzo chciałbym zapomnieć.
— C-co? Lepiej wyjaśnij mi…
— …dlaczego się do ciebie odezwałem? Dobre pytanie. Sam chciałbym znać odpowiedź i powód, dla którego usłyszałaś wreszcie mój głos. Przez wiele lat byłem uśpiony, choć mimowolnie korzystałaś z mojej mocy. Długo zajęło mi odkopanie tego, kim jestem i jak znalazłem się w twoim sercu… Wiele sobie przypominam, ale jeszcze więcej wciąż zakrywają nieprzeniknione chmury.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie pamiętasz swojego życia przed rytuałem?
— Na swoje zasrane nieszczęście, nie. Obecnie moją „pamięć żywota” rozpoczyna śmierć. Prawdziwa i bolesna. Był rok czterysta dwudziesty drugi waszej miary, a ja, jako dowódca, prowadziłem oddział wraz z moją najukochańszą Iris ku chwale. Oj, jaka to była piękna noc… Dym zakrywający niebo, krzyki, płonące ciała, rozpierdolone wioski, krew i ciągnące się trzewia… Piękniejsze były tylko oczy mojej lubej, w których mieścił się cały świat. Ale wtedy pojawiła się ona, Ariana Bernadetta Niwa de Fliz. Niech sczeźnie w grobie o ile go ma! To chore babsko potraktowało mnie czymś tak potężnym i niemożliwym do pojęcia, że do tej pory słyszę w głowie echo wypowiadanego przez nią zaklęcia. Ostatkiem sił otworzyłem drogę ucieczki dla Iris… A co było potem? Wielkie, kurewskie nic. Aż do pierwszego uderzenia twojego strachliwego serca podczas treningu z watahą wilków.
— Treningu? Mówisz o tym popieprzonym pomyśle Czarnej Krwi? Chwilę po skończonym rytuale wrzucili mnie w środek wygłodniałej watahy: nagą, wychudzoną, bezbronną, opuszczoną przez cały świat.
— Przecież cię uratowałem. Powinnaś mi dziękować.
— Uratowałeś?! Naprawdę nazywasz to, co zrobiłeś, ratunkiem? Obudziłeś się wtedy pierwszy raz, zmieniłeś nie tylko moje ciało, ale także i psychikę. Zabiłeś duszę. Zniszczyłeś niewinność… To było gorsze niż ból towarzyszący procesowi scalania naszych dusz… W kilka sekund rozszarpałeś te zwierzęta, a ja ocuciłam się pośród morza ich flaków i aplauzu nekromanckich skurwysynów. Kim ja jestem, Apollyon? Tak naprawdę. Przyjaciółką czy wrogiem? Człowiekiem czy bestią? Jeszcze sobą czy… już dawno tobą? Czy można jakkolwiek pogrzebać te wspomnienia i stać się białą, niezapisaną kartką? Czy tylko łudzę się nadzieją? Utopią? Pragnieniem…? Czy dla takich jak my istnieje odkupienie?
— Zadajesz trudne pytania…
— Do kogo się modlisz, Apollyon? Do kogo zwracasz się o pomoc, komu dziękujesz, do kogo krzyczy twoja dusza?
— …
— Dla mnie nie ma już bogów. Umarli w momencie, kiedy wyryto bliznę na moim lewym oku. Ograbili mnie z życia, którego nawet nie miałam… Tak bardzo próbuję, ale się boję, słyszysz? Boję się, że ta egzystencjalna maskarada zaprowadzi mnie donikąd. Co, jeśli skrzywdzę swoich przyjaciół…?
— Nie płacz, Annabel. Zaśnij. Sen niesie ukojenie… A potem wrócimy do tej niekończącej się karuzeli życia. Ty i ja, codzienny obserwator twojej krwawiącej duszy, empiryczny powiernik największych sekretów. Gdziekolwiek się znajdziesz, zawsze będę przy tobie.
Z tobą.
W tobie…
ROZDZIAŁ II
Integracja
24. dzień Porannej Mgły 1222 roku
Arden
Pierwsza obudziła się Beatrice. Gimnastykując się w promieniach wschodzącego słońca, przyglądała się swoim przyjaciółkom, które spały w dziwacznych pozach. Widocznie odzwyczajona od spania w łóżku Annabel leżała na jego krawędzi, podpierając się o podłogę zarówno ręką, jak i ogonem. Vivien tymczasem przytulała nie jedną, ale dwie książki. Do czytanych wczoraj Niesamowitości Rasowości dołączyła jej ulubiona lektura — niezwykle gruba i szczegółowa encyklopedia ziół alchemicznych. Dziewczynka naprawdę miała do tego dar. Potrafiła samym węchem określić, czy wywary są już gotowe. Wydawać by się mogło, że ma też jakiś dodatkowy alchemiczny zmysł. Beatrice wspominała sytuację, w której Vivien bezbłędnie oznaczyła właściwe drzewo, a następnie bez uszkadzania jego struktury od razu zlokalizowała miejsce, gdzie znajdowały się potrzebne jej larwy. Dumając nad talentem małej przyjaciółki, białowłosa pogładziła ją po rozczochranej grzywce.
— Dzień dooobry — przeciągnęła pod nosem Vivien, zbudzona ze snu. Ziewnęła, delikatnie odsuwając książki. — Długo już nie śpisz?
— Kilkadziesiąt minut — odpowiedziała Beatrice, podchodząc do okna. Spojrzała na ulicę, zapełnioną poruszającymi się we wszystkie strony elfami. — To miasto zaczyna być straszne, kiedy dokładniej się mu przyglądasz. Nikt nie ma na nic czasu, dzień w dzień gna w swoją stronę, nie oglądając się za siebie. Nikt nie widzi, jak… — nagle urwała, przyklejając głowę do szyby — …jak w bocznej uliczce kogoś mordują! — krzyknęła, następnie złapała za klamkę i mocno nią szarpnęła.
Szybciej, niż otworzyło się okno, pojawiła się Annabel, złapała przyjaciółkę w pasie i odciągnęła w głąb pokoju.
— CO TY ROBISZ!!! — krzyknęła Beatrice, z całej siły próbując wyrwać się z jej objęć.
— I jak zainterweniujesz? Dmuchniesz im w twarz? — zadrwiła półdemonica, rzucając białowłosą na łóżko. — Nie widzisz tego, co się tam dzieje?!
Vivien skuliła się, wiedząc, co zaraz nastąpi. Beatrice poderwała się, ale nie wstała, tylko się zawahała, spuszczając wzrok.
— Więc co mi odpowiesz? Zamierzałaś rzucić się na pomoc przypadkowej osobie, jak zwykle nie myśląc o konsekwencjach? — Annabel zrobiła dwa kroki do przodu, wyciągnęła rękę w stronę Beatrice i zatrzymała palec kilka centymetrów od jej twarzy. — Który to już raz? Czy kiedykolwiek wyszło ci to na dobre? A może to coś większego? Wojna gangów, agenci władcy… Zrozum, że ryzykujesz nie tylko siebie…
W tym momencie białowłosa rzeczywiście zrozumiała jej interwencję. Spojrzała na Vivien, a potem ukryła twarz wśród swoich gęstych włosów.
Annabel westchnęła, przygarniając towarzyszkę do piersi.
— Już, już, Promyczku, cichutko. Wiem, że niełatwo jest ci patrzeć na cierpienie innych, ale choćbyś nie wiem co zrobiła i jak wiele z siebie dała, świata nie da się zmienić. I choć serce mówi ci inaczej, musisz nauczyć się decydować między tym, co złe, a tym, co nie dotyczy ciebie.
— Nie zgadzam się na to… — odpowiedziała Beatrice łamiącym się głosem. — Nie zgadzam, słyszysz? Zmienię ten świat. Zmienię go, choćbym miała oddać mu wszystko, co posiadam… Tylko dlatego wciąż żyję.
Po policzkach Beatrice zaczęły płynąć cienkie strużki łez. Jej roztrzęsione palce coraz mocniej wbijały się w skórę na plecach Annabel, która kolejny już raz westchnęła.
— I co ja mam z tobą zrobić? — Wstała i odeszła w stronę swojego łóżka. — Jesteś naprawdę beznadziejnym przypadkiem… Na domiar złego używasz swojego prawdziwego nazwiska. Może jeszcze staniesz pod tablicą z listami gończymi? Ach, taki już mój los! Jestem obarczona opieką nad tobą do końca swoich dni!
Beatrice podniosła wzrok, by napotykać spojrzenie Annabel. Pełne czułości i troski, ale też zmartwienia.
— P-przepraszam… — wydukała. — Przepraszam was obie.
— Wyglądasz okropnie! — zaśmiała się Annabel. — Niczym zbity szczeniak, bezdomny i bezbronny. A jakby tego było mało, strasznie mnie rozczulasz…
Ostatnie zdanie wypowiedziała najciszej, jak tylko mogła, jednak dziewczyny z pewnością je usłyszały. Vivien podbiegła do Beatrice i złapała ją za szyję, by po chwili zacząć chichotać, wrzucając ją w stertę pościeli. Annabel machnęła dłonią, a na jej ciele pojawiła się szkarłatna sukienka o trochę zbyt krótkim jak na gusta jej przyjaciółek kroju.
— Koniec tego dobrego, ubierać się! — krzyknęła, splatając ręce na piersi. — Idziemy na śniadanie. A po drodze musimy obudzić trzeciego szczeniaka.
Mimo iż Beatrice i Vivien nie korzystały z ułatwiających ubieranie się mocy, były gotowe znacznie szybciej niż Annabel. By nie tracić czasu, stanęły obie przed wejściem do kwatery Setha. Nie słysząc ze środka żadnych dźwięków, zapukały, a z racji braku odpowiedzi, Beatrice uchyliła lekko drzwi. Z wnętrza wypłynęło przenikliwe i mrożące stawy zimno. Wzdrygając się, dziewczyny zajrzały do pokoju. Następnie otworzyły drzwi na pełną szerokość i gapiły się przed siebie w bezruchu.
— Co was tak zdziwiło? — spytała Annabel, gdy dołączyła do przyjaciółek i również zajrzała do kwatery chłopaka. Jej reakcja była bardzo podobna. Na początek mrugnęła parę razy, a następnie przetarła sobie oczy.
Seth wciąż smacznie spał, ale ku ich zaskoczeniu — na podłodze. Na dodatek nie mógł to być przypadek, gdyż nie znajdował się nawet w pobliżu łóżka. Drzemał na siedząco, oparty o ścianę w kącie pokoju. Pościel i poduszki leżały porozrzucane po całym pomieszczeniu przykryte około centymetrową warstwą białego puchu.
— To chyba jakiś żart… — mruknęła niebieskowłosa i przekroczyła próg. Gdy tylko znalazła się w środku, śnieg zaczął topnieć, by po chwili wypełnić powietrze gęstą parą.
Seth również musiał wyczuć rosnącą temperaturę.
— AAAAA! — wrzasnął, gdy szeroko otworzył oczy i zobaczył przed sobą rozgrzaną do czerwoności Annabel. — Co tu robisz?! — Poderwał się na równe nogi i poprawił szalik. Rozejrzał się dookoła, a na widok Beatrice i Vivien zareagował wstydliwym rumieńcem.
— Dlaczego spałeś na podłodze? — spytała Beatrice, która wyglądała na nieprzeciętnie rozbawioną.
— Bo na tym się nie da… — Pokazał głową na łóżko. — Jest miękkie jak śnieg.
To porównanie zbiło dziewczyny z tropu. Wszystkie trzy początkowo zaczęły się śmiać, ale zaraz potem zdały sobie sprawę, że Seth mówił to w pełni poważnie, więc się uspokoiły. Annabel otworzyła okno, a Beatrice jednym ruchem ręki wywiała całą mgłę na zewnątrz.
Razem zjedli śniadanie, przy którym ponownie doszło do niezręcznej sytuacji. Seth nie potrafił poradzić sobie z drewnianym nożem do masła, więc postanowił nie marnować sił i bez skrępowania posmarował sobie chleb za pomocą palców. Jak można się było spodziewać, czekał go wykład na temat dobrych manier, choć tym razem poprowadziły go wszystkie trzy dziewczyny. Co prawda z początku go zrugały, ale na końcu dodały mu otuchy. Vivien obiecała, że na statku pożyczy mu książkę o dobrym wychowaniu, nie przypuszczała bowiem, że chłopak może mieć problemy z czytaniem trudniejszych lektur.
Po wyjściu na zewnątrz grupa się rozdzieliła. Umówiwszy się na spotkanie w porcie około godziny czternastej, każdy poszedł zwiedzać miasto na swój sposób. Seth udał się na wzniesienie tuż za murami pod pretekstem ujrzenia miejskiej panoramy. Dziewczyny jednak wiedziały, że jedyną zajmującą go sprawą jest jak najszybsze wyrwanie się z gwaru, hałasu i nieprzychylnego tłumu. Annabel stwierdziła, że chce obejrzeć planowaną na dzisiaj egzekucję i mimo protestów całej grupy ruszyła w stronę zatłoczonego placu głównego. Beatrice z Vivien, jak zwykle zgodne, postanowiły zrobić przemarsz po tanich sklepach w dzielnicy handlowej, ale wcześniej poprosiły nadąsaną półdemonicę o „niedużą pożyczkę”.
O wpół do dwunastej Seth leżał na małej polance nieopodal murów miejskich. Czuł się wyjątkowo dobrze, mimo upalnego klimatu panującego dookoła. Rozmyślał nad wydarzeniami ostatnich tygodni i tym, jak daleko udało mu się zajść. Zaledwie kilka miesięcy temu nie marzyłby o tak przychylnym obrocie spraw — o niesamowitej podróży, zupełnie nowych doświadczeniach i świecie, który tak bardzo pragnął poznawać. Nie do końca rozumiał, gdzie się teraz znajduje i dlaczego przeprawa na niemalże drugi koniec świata jest dla tych dziewczyn tak ważna, ale nie obchodziło go to. Liczyło się, że znalazł kogoś, kto mniej lub bardziej go akceptuje, a nawet pomaga mu zrozumieć wszystko, co się dookoła dzieje. Czy mógł nazywać je przyjaciółkami? Czy nie był dla nich ciężarem? Tak bardzo chciał się im odwdzięczyć. Podarowały mu w końcu nowe życie, coś zupełnie oderwanego od poprzedniej rzeczywistości. Dały marzenia i wiarę, że jego samotna niedola powoli dobiega końca. Z niecodzienną jak na niego zadumą pogrążał się w coraz głębszych rozważaniach, snuł plany i scenariusze, jakie mogła przynieść mu przyszłość.
— Chciałbym, żebyś je poznała, mamo… — wyszeptał do siebie, przecierając oczy.
Do jego uszu dotarły śmiech i okrzyki zabawy. To grupa dzieci polewała się wodą, wystrzeliwując ją z dłoni przy pomocy magii. Poderwał się, zaintrygowany. Wyciągnął rękę, by spróbować swoich sił, ale szybko ją opuścił. Annabel przypominała mu, żeby pod żadnym pozorem nie zwracał na siebie uwagi. Westchnął, zerkając na słońce. Nie był pewny, ile czasu wolnego mu zostało, więc ruszył w stronę wyznaczonego przez niebieskowłosą miejsca spotkania.
W tym samym czasie Beatrice i Vivien tkwiły w istnym zakupowym szale. Obydwie wydały już niemalże wszystko, co dostały, ale i tak ekscytowały się nowymi straganami. Bez żadnej refleksji dawały się naciągać na zakup coraz to bardziej tandetnych i całkowicie niepotrzebnych rzeczy. Mimo to Beatrice wyglądała na przeszczęśliwą, gdy pokazywała Vivien świeżo kupioną, ręcznie struganą figurkę Shizreen.
— Na pewno przyniesie mi szczęście — powiedziała, głaszcząc statuetkę po głowie. — Ten przemiły sprzedawca mówił, że została poświęcona przez najwyższe kapłanki w samej stolicy i ma przeolbrzymią moc!
— To jeszcze nic — odpowiedziała Vivien, pokazując towarzyszce pokaźnych rozmiarów księgę. — Ta książka była droga, ale jej zaklęta treść zmienia się w zależności od fazy księżyca. To tak jakby kupić cztery w cenie dwóch, niespotykana okazja!
Zaintrygowana Beatrice złapała za wolumin i otworzyła go z podziwem. Pogratulowała Vivien udanego zakupu, po czym wskazała na kolejny sklep i niemalże pobiegła do niego w podskokach. Pełne zachwytu oraz niewymuszonego szczęścia dziewczyny zapomniały o wszelkich zmartwieniach.
Tego samego nie można było powiedzieć o Annabel, która w zupełnie innej części miasta obserwowała przygotowania do egzekucji. Znalazła miejsce na dachu jednego z przylegających do rynku budynków, skąd doskonale widziała wielki i przerażający szafot, na którym ustawiono aż pięć szubienic. Wszystkie czekały już na ofiary skazane na ten sam los z zupełnie różnych powodów, bowiem waga zbrodni nie miała w tym mieście znaczenia. Za chwilę na podeście mogli stanąć obok siebie złodzieje, ludobójcy, członkowie opozycji czy zwykli oszuści podatkowi. Stryczek był „najpopularniejszą” ze stosowanych kar.
Właśnie w tej chwili na podniesienie wszedł bogato ubrany elf i zaczął krzyczeć do zebranego tłumu coś, czego Annabel wśród gwizdów i szumu nie była w stanie zrozumieć. Zapewne obwieszczał światu wyroki skazujące. Jak się szybko przekonała, trafiła idealnie. Minutę później na szafot wszedł strażnik, a za nim piątka elfów ubranych w szare, postrzępione ubrania. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Dwóch pierwszych wyglądało na spokrewnionych, ich uroda była niemal identyczna. Kobieta stojąca na środku rzęsiście płakała i histerycznie krzyczała coś do zebranego tłumu. Jej długie kręcone blond włosy latały na boki wraz z bezwolnymi i chaotycznymi ruchami całego ciała. Strażnik podszedł i uderzył ją zewnętrzną stroną dłoni w twarz. Upadła na kolana, jeszcze bardziej zalewając się gorzkimi łzami.
Podoba ci się ten widok, prawda? — rozległ się znajomy już głos.
Nie bardzo — odparła Annabel w myślach. O dziwo znacznie łatwiej komunikowała się z demonem, niż się tego spodziewała.
Czuję to. Jedyne uczucie, jakie zalega w twojej głowie, to odraza… Jednak nie do tych rzezimieszków, którzy właśnie delektują się ostatnimi chwilami swojego życia. Czujesz odrazę do całkowicie niepotrzebnie znęcających się nad nimi oprawców.
Annabel nie odpowiedziała. W skupieniu przyglądała się, jak strażnicy zakładają pętle na szyje skazańców. W jej sercu rozgorzał smutek, pogłębiany przez reakcje rozemocjonowanego tłumu. Był niczym bomba zegarowa, mieszanka najróżniejszych kolorów, rozmaitych obliczy szaleństwa. Wiwaty, gwizdy, okrzyki radości, lżenie, płacz rodzin, błaganie o litość i przebaczenie… Wszystkie te skrajne emocje tworzyły w głowie Annabel niekontrolowany chaos.
Czym dłużej w tobie jestem, tym bardziej to rozumiem — kontynuował Apollyon. — Utrzymujecie tę swoją ułudę pokoju, by cieszyć się małymi rzeczami, a gdy przyjdzie co do czego, wychodzi z was prawdziwa natura. Paskudna i żądna krwi. Czy to nie nas nazywacie potworami? Spójrz tylko na tę rozkoszną gawiedź, czym różnicie się od nas? Tryskają szczęściem na widok bratobójczej śmierci. Zachowują się, jakby doświadczali najsilniejszych uniesień radości w swoim życiu. Czy muszę ci tłumaczyć dlaczego? Bo zdają sobie sprawę, że nieszczęście spotyka kogoś innego. Są naocznymi świadkami najtragiczniejszego i największego nieszczęścia, jakie może spotkać istotę żywą. Napawają się zapachem śmierci. Cieszą się, bo w głębi duszy ich szczęściem jest upadek drugiego.
W tym momencie pętle na szyjach osądzonych się zacisnęły, a plac wypełnił się jeszcze większą ekscytacją. Dziką i niezdrową. Annabel złapała się za głowę, nie mogąc dłużej powstrzymać łez. Łkała głośno, jednak nikt prócz demona tkwiącego w jej sercu nie mógł jej usłyszeć. Była niczym młode jagnię zagonione przez stado wygłodniałych wilków w kozi róg
Marzycie z przyjaciółkami o zmianie świata, którego nie da się zmienić — ciągnął Apollyon. — Obudź się w końcu, do cholery! I spójrz na nich, na ich wykrzywione od zawiści mordy. Nie zamkniesz im ust. Nie wyrwiesz cierni z ich zatraconych dusz.