Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
"Kuźnia Bogów" to trzeci tom siedmiotomowej sagi Vasharoth.
"Zaprawdę, dusza boga nie może zniknąć bezpowrotnie. Nie jest w stanie ulecieć bez śladu, obić się bez echa. Vasharoth jako siódmy, na siedem równych części się rozerwie… Powrócą one jako niezależne byty, odrodzone po sobie, rok po roku, poczynając od tej chwili."
Chciwość, Zazdrość, Obżarstwo, Duma, Pożądanie, Gniew i ospałe Lenistwo... Siedem Throsis, które niosą ze sobą jedynie duszący mrok. Czy z tej bezkresnej ciemności narodzą się kojące iskierki światła?
Po odkryciu tajemnicy swojego przeznaczenia, świeżo zawiązana drużyna Soujiego wyrusza do zapomnianej kryjówki. Aby stawić czoła narastającemu złu, podejmują wyczerpujące treningi, lecz to nie one okażą się ich największym wyzwaniem.
Co zjednoczy dusze przeznaczonej siódemki: miłość, przyjaźń, czy może nienawiść? I które z tych uczuć zwycięży, gdy staną oko w oko ze śmiercią? Kuźnia Bogów przyniesie odpowiedzi na wszystkie te pytania...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 669
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SŁOWO WSTĘPNE, CZYLI OD NAS DLA WAS
Erethreis to świat pełen magii i niezwykłych stworzeń.
Kryje się w nim zarówno wiele dobra, jak i zła,
które nie zawsze trzyma się w cieniu. Podstawy, na których opiera się tutejsza rzeczywistość, różnią się od znanych nam, ziemskich. Staramy się jednak ułatwić Wam ich zrozumienie.
Przy każdym z rodziałów znajdują się daty i miejsce, w którym rozgrywa się akcja. Pamiętajcie, że czas w Erethreis podlega innym miarom. Co prawda doba liczy sobie 24 godziny, to dni księgowane są w ośmiu następujących miesiącach:
1 - Pierwsza Gwiazda
2 - Wschód Słońca
3 - Poranna Mgła
4 - Susza
5 - Burza
6 - Deszcz
7 - Ostatni Świt
8 - Zachód Słońca
Liczą one sobie 38 dni. Po dwa miesiące na każdą astrologiczną porę roku. Na każdy rok w Erethreis przypada więc 304 dni.
Ostrzeżenia o zawartości treści:Książka zawiera opisy śmierci oraz silnych emocji związanych z żalem i smutkiem. Tematy te mogą być trudne dla osób wrażliwych na motywy straty, żałoby lub traumatycznych doświadczeń emocjonalnych. Prosimy o rozwagę podczas lektury.
S.J. BRENNENSTUHL
K.W. JANOSKA
Źródło prawdy odnajdziesz jedynie między wierszami.
Dedykujemy tę książkę każdemu, kto nosi
w sercu troski przeszłości. Daj im odejść.
Nie pozwól, aby podcinały ci skrzydła!
PROLOG
Syriusie Louisie Constantinie di Cagerroche,
mój pierworodny, umiłowany Synu,
czy istnieje dla ojca łaska większa niż otrzymanie wieści o sile i niezrównanym męstwie własnego potomka? Krew z mojej krwi i kość z moich kości, zaiste światłość umysłu naszych przodków osiadła również w Tobie, mój Synu. Purpura na mym palcu iskrzy z dumy, a zwrócone na zachód oczy są spokojne. Wiem bowiem, że kolejny raz zaznaczyłeś siłę naszego rodu, mieczem i tarczą przypieczętowałeś moc hołdu, jaki od zawsze nam się należy. Niech nie tylko Fustia i Trójprzymierze drżą ze strachu, ale całe Erethreis! Niech uklękną przed Tisileą, zatrwożeni i zgnieceni potęgą naszą, rodu di Cagerroche, odbicia boskiej sprawiedliwości na ziemiach splugawionych przez podrzędne rasy. Jam bowiem jest drzewem, któremu błogosławią Shizreen oraz Yathra, pan zemsty, a Ty moją latoroślą, najpłodniejszym z pędów, na którego ze spokojem wyczekuję.
Gdy skończysz już swoje eskapady, wróć i zasiądź ponownie po mojej prawicy. Razem zaprowadzimy nowy porządek w świecie, w którym równowaga została zachwiana wieki temu. Nie martw się o królestwo, jak zapewne wiesz, Tisilei nie grozi żadne, nawet najgroźniejsze tąpnięcie. W końcu to ja we własnej osobie, jako najwierniejszy strażnik i roztropny król, mam cały świat w swoich rękach. Bronię go także dla Ciebie, mój książę, abyś przejął batutę władzy, mając u stóp cały kontynent. Z niezachwianą pożądliwością śledzę ścieżki Twej przyszłości oraz wszystkich czynów, jakich dokonasz. Rozsławiaj ród nasz, Synu, przynoś mi jeszcze więcej szczęścia! Nie pozwól, by głupi ludzie zwiedli Twój wzrok, bądź czujny, aż wrócisz do domu koronnego, w którym czekają na Ciebie wszelkie moje bogactwa.
Władca i ojciec Twojej strudzonej duszy,
Gerhard Vick Axton di Cagerroche
Srebrnowłosy mężczyzna z trudem powstrzymywał wybuch złości. Napiął wszystkie mięśnie, a czytając ostatnie zdania listu, wydał z siebie zduszony jęk. Znał treść korespondencji na pamięć. Od kiedy o poranku Jaśnie Oświecona uroczyście przekazała mu złotą tubę z charakterystyczną pieczęcią, zdążył przeczytać zawartą w środku wiadomość już dziesiątki razy. Mimo to widok imienia znienawidzonego ojca wciąż przyprawiał go o dreszcze, a serce przyspieszało tak bardzo, że prawie wyskakiwało z wyrzeźbionej piersi.
Mężczyzna ostatecznie zgniótł gruby papier z wykaligrafowanym tekstem i z całej siły cisnął nim o ścianę.
— Jak śmiesz… — wycedził przez zęby, zginając się w pasie i łapiąc za głowę. Mocne, wielkie dłonie zacisnął na uszach tak mocno, że wydawało mu się, że za chwilę dosłownie rozgniecie własną czaszkę. Zieleń, rodowy sygnet na jego prawicy, trzeszczał złowrogo. Ojciec dowiedział się o wszystkim, gdyż król Fustii, mimo jego usilnych próśb, wysłał list z „podziękowaniami”. Czy naprawdę to jest jego nagroda za pomoc w odparciu wojsk Trójprzymierza?
— Ty głupcze! — wrzasnął do siebie żałośnie, uderzając pięścią w ciemne drewno. — Powinieneś siłą zmusić Heidricha Rottego do porzucenia tego pomysłu.
Syrius Silverline, a w zasadzie Syrius di Cagerroche, książę Tisilei, pod osłoną nocy tkwił zamknięty w sypialni kwatery głównej Gildii Poszukiwaczy. Wrzeszczał rozpaczliwie i wykrzywiał deski w podłodze — sam ze swoimi myślami, osierocony w bólu, wylizywał gorejące rany przeszłości.
Nieważne, że za chwilę jego przyjaciele przybędą mu na pomoc. Było już za późno, by stłumić konsekwencje. Król Tisilei odkrył, gdzie ukrywa się jego syn.
ROZDZIAŁ I
Zapomniana kryjówka
32. dzień Burzy 1222 roku
Luvv
Miasto Luvv, wiecznie bijące serce skąpo zaludnionego państwa Fustii, od zarania dziejów nosiło miano twierdzy nie do zdobycia. Znajdujący się w centrum zamek królewski, choć niepozornych rozmiarów, miał mury tak twarde, że żadne znane światu machiny oblężnicze nie były w stanie ich przełamać. Na dowód swojej wspaniałości forteca otrzymała równie chwalebny tytuł — Niebiańskie Bramy, których siła mogła ugodzić każdego stającego naprzeciw nich szubrawca niczym grom przeszywający niebo. Jednak mimo żywej legendy otulającej to miejsce, to nie twierdza rodu Rotte była tym, czym miasto mogło się szczycić w pierwszej kolejności. Nie były to także fortyfikacje, jarmarki ani zdobycze kulturowe Luvv. Była nim osławiona na całym świecie siedziba główna Gildii Poszukiwaczy, organizacji uznawanej za drugą siłę sprawczą w Erethreis. Do jej głównych zadań należało gromadzenie, spisywanie, a także klasyfikowanie wszystkich pamiątek historycznych oraz artefaktów z całego kontynentu. Podejrzewano nawet, że w podziemnym skarbcu, którym władała przywódczyni gildii — Jaśnie Oświecona Diane de Payns — znajduje się więcej skarbów niż we wszystkich królestwach razem wziętych.
Splendor organizacji nie opierał się jednak na bogactwie, ale na rzeszach poszukiwaczy budujących jej zasoby. Każdy, nawet najniższy rangą członek cieszył się poważaniem, a jeśli udało mu się wznieść na wyżyny struktur gildyjnych, cały świat chylił przed nim czoła. Po przejściu od rangi D aż do A można było stać się wojownikiem honorowanym przez większość armii Erethreis, magiem goszczonym na dworach królewskich czy też zaklinaczem najwyższej kategorii. Mimo to wśród tysięcy utalentowanych osób zaledwie dziesiątka mogła piastować specjalne stanowiska, podlegające bezpośrednio Jaśnie Oświeconej. Członkowie rangi S byli jednostkami nieobliczalnymi, budzącymi postrach we wszystkich zakątkach świata. Wielu uznawało ich za szalonych, przebiegłych i niezrównanych w boju. Posiadali wiedzę z dziedzin zakazanych, a ich determinacja nie mieściła się w racjonalnej skali. Zaiste, wszelkie rozsiewane plotki i legendy nosiły w sobie ziarna prawdy nierozmijające się z rzeczywistością. S-ek obawiali się zarówno członkowie Podziemia, nekromanci, możnowładcy, jak i zwykli cywile, którzy nie wtrącali się w sprawy wielkiej wagi. Każdy wiedział, że S-ka nie cofnie się przed niczym, by zdobyć artefakt, na który poluje. Nie zawaha się nawet przed zlikwidowaniem własnych sojuszników.
Jednym z nich był najmłodszy z dziesiątki — zaledwie dwudziestoletni czarnowłosy szermierz Sue Guianteca, znany w świecie pod pseudonimem Souji. Obecnie przebywał na terenie kwatery głównej, co w ostatnim czasie nie zdarzało się często. Określano go jako ponuraka i samotnika, który zawsze pracuje sam. Przez wiele miesięcy od wyniesienia do najwyższej rangi chłopak stronił od podstawowego obowiązku członka rangi S: zawiązania własnej drużyny, która miała stanowić nie tylko zgraną ferajnę, ale także swego rodzaju wsparcie i obronę w razie sytuacji kryzysowych.
Wszystko zmieniło się zaledwie kilka tygodni temu, kiedy przeznaczenie postawiło na drodze Soujiego szóstkę niezwykłych indywiduów, którzy wywrócili jego dotychczasowe życie do góry nogami. Ich ścieżki splotły się w jedną przez mit bóstwa Vasharotha, w którego historię wciąż niedowierzali. Czy rzekomy bóg czasu naprawdę istniał? Czy w rzeczy samej został rozdzielony na siedem części, a dobro skumulowane w tych odłamkach odrodziło się wraz z siedmioosobową hałastrą? Już niedługo mieli się przekonać, czy przepowiedziana im misja jest prawdziwa…
Tego dnia drużyna Sue odbywała codzienny trening na jednym z zamkniętych placów ćwiczebnych. Był wydrążony wewnątrz góry, na której wybudowano miasto Luvv i która nosiła tożsamą do niego nazwę. Souji, jak zwykle opatulony w czarny płaszcz, z kamienną twarzą wpatrywał się w swoją uczennicę. Ta, dzierżąc w prawej dłoni srebrnobiały rapier o kwiecistych zdobieniach na rękojeści, zrobiła krok do przodu i uderzyła nieco chwiejnie w chłopaka. Z lewą dłonią za plecami, nacierała we wściekle zielony miecz przeciwnika, a jej długie białe włosy podskakiwały z każdym pchnięciem. Souji nie atakował, jedynie parował ciosy i raz po raz wykrzykiwał: „szybciej” lub „nadgarstek luźniej”.
Z drugiej strony placu ćwiczyło dwóch mężczyzn. Drobno zbudowany chłopak o szarozielonych włosach i z pięknym zdobionym szaliku na szyi co chwila tworzył małe lodowe ściany. Jego partner, wysoki na ponad dwa metry, z łatwością przebijał się przez nie gołymi pięściami.
— Doskonale, Seth! — krzyknął. — Są coraz twardsze, zaczynasz lepiej panować nad magią.
Wypowiedział jednak te słowa w złą godzinę. Powiew wiatru, który wytworzyła białowłosa szermierka, niemalże zrzucił szalik z szyi Setha. Fala mrozu uderzyła tak gwałtownie, że wysoki mężczyzna ledwie utrzymał się na nogach, zasłaniając twarz umięśnionymi ramionami.
— Przepraszam… — jęknął chłopak, ponownie zaciskając na szyi szalik i strzepując śnieg z ubrania.
Po przeciwnej stronie placu potyczka także chyliła się ku końcowi. Dziewczyna wymachiwała rapierem coraz szybciej. Wraz z jej ruchami dookoła wzniecał się mocniejszy wiatr. Podmuchy uderzały w chłopaka, który albo rozbijał je święcącym na zielono mieczem, albo dzięki mocy iluzji robił szybkie uniki przypominające teleportację. Teraz jednak przyjął uderzenie frontalnie, nie broniąc się. Jego czarne włosy, płaszcz, a nawet skóra zaczęły przemieniać się w obłok ciemnego dymu. Momentalnie zniknął, a w jego miejscu pojawił się opancerzony, wysoki na około metr insekt. Podmuch wiatru odbił się od niego i ze zdwojoną siłą ugodził białowłosą czarodziejkę. Ta przekoziołkowała po piaszczystym podłożu, aż skończyła w pozycji siedzącej. Zaczęła szukać wzrokiem swojego rapiera. Okazało się, że trzymał go w ręku nie kto inny, tylko Souji. Stanął zaraz obok dziewczyny, wbił broń w ziemię i z ponurym wyrazem twarzy rzekł:
— Gdy atakujesz, nie zapominaj o obronie! Przeciwnik może być chytrzejszy, niż ci się wydaje. Nigdy nie wiesz, ile sztuczek trzyma w zanadrzu…
Białowłosa nie odpowiedziała. Patrzyła na niego zmieszanym wzrokiem, aż w końcu zaczęła cicho chichotać.
— No co?! — zawstydził się chłopak. — Próbuję zachowywać się dokładnie jak Zerdra, gdy mnie uczyła… Niemniej jesteś coraz silniejsza, Beatrice. — Odwrócił wzrok, ale wysunął rękę, by pomóc uczennicy wstać.
Na trybunach oddalonych o kilkadziesiąt metrów siedziała niebieskowłosa dziewczyna w czerwonej sukni. Tupała gniewnie obcasem w drewnianą podłogę i z ponurą miną przyglądała się, jak trenujący szykują się do kolejnej rundy.
— Znów się popisuje knypek… Jak ja go nie cierpię — szeptała pod nosem.
— Yhmmm — mruknęła przeciągle siedząca obok różowowłosa dziewczynka, która czytała grubą książkę.
— Vivien! Też uważasz, że robi to specjalnie?! — zawołała kobieta, zrywając się z miejsca.
— Kto? — odpowiedziała dziewczynka pytaniem, podnosząc głowę. — Wiesz, że zamierzam uwarzyć dziś Inspario? Souji zdobył dla mnie składniki — zmieniła temat.
— Nieważne — warknęła. — Idę do Elizabeth, mam was serdecznie dość!
Zanim zdążyła wykonać chociaż krok, wspomniana dziewczyna sama pojawiła się w zasięgu wzroku. Niosąc ze sobą rdzawozłoty przedmiot ze stopu metalu, utkwiła spojrzenie w dwóch mężczyznach ćwiczących na placu.
— Syrius! Zmiataj na trybuny do Annabel i Vivien! Seth, stawiaj największą ścianę, jaką tylko możesz! Przetestujemy mojego nowego skarbeńka! — krzyknęła, przyśpieszając kroku.
Syrius, Souji i Beatrice bez słowa ruszyli w stronę trybun. Nie chcieli wchodzić dziewczynie w drogę, gdyż po ostatnich wydarzeniach konstruowanie broni jako jedyne trzymało jej psychikę we względnej stabilności. Cztery tygodnie wcześniej Luvv starło z armią orków. Była to trudna bitwa, która kosztowała obydwie strony naprawdę wiele. Drużyna Soujiego, choć jeszcze nieoficjalna, wzięła w niej czynny udział, a Elizabeth w spotkaniu z orkowym generałem Ragu Demak’ką, straciła swój największy skarb — własnoręcznie stworzoną broń, Pokutnika. Znaczył on dla niej znacznie więcej niż zwykły przedmiot, czy nawet artefakt. Był częścią jej duszy. Na szczęście dysponowała jeszcze Heretyckim Kondensatorem, z którego usilnie próbowała stworzyć nowy wynalazek bojowy, mający zastąpić ten utracony.
Kompania usiadła, z uwagą przyglądając się, jak Seth drżącymi dłońmi materializuje przed sobą pokaźną górę lodu.
— Szybko czyni postępy — powiedział Souji do Syriusa.
— Sam jestem zaskoczony. Rozwija się chyba najprędzej z nas wszystkich. Nie tylko magicznie, ale i intelektualnie — odpowiedział.
— Jest wyjątkowy! — wtrąciła się trzynastoletnia Vivien. — Ma niesamowitą pamięć i ciągle chce przyswajać wiedzę. Nie to co poniektórzy…
Beatrice poruszyła się gwałtownie, obrzucając przyjaciółkę nienawistnym spojrzeniem.
— Jak tylko Tesofi pozwoli, to i ja niedługo posiądę wiedzę, jak stać się potężną!
Syrius, Vivien i Annabel spojrzeli po sobie. Znali Beatrice już na tyle długo, by stwierdzić, że takie słowa z jej ust są czymś niecodziennym. Białowłosa od zawsze brzydziła się przemocą. Była jak promyk kochającego wszystko słońca w grupie pełnej burzliwych charakterów.
Nie zdążyli spytać, skąd ta nagła zmiana w jej podejściu, bo Elizabeth krzyknęła głośno, że mają teraz obserwować. Zobaczyli Setha oddalającego się biegiem od wysokiej już na dziesięć metrów lodowej ściany. Elizabeth za to stanęła z wyciągniętą ręką, celując prosto przed siebie.
— JEDEN!!! — zawołała, a z jej wynalazku wyleciała biała wiązka magii, która rozbiła się o lód. Kilkanaście mniejszych promieni pomknęło w najróżniejsze strony, następnie zawróciło długimi łukami, by kolejno wniknąć w lodowy obiekt.
Nastała cisza, mącona tylko delikatnym, ledwie słyszalnym z tej odległości cykaniem przedmiotu w dłoni dziewczyny. Nagle jej druga ręka się uniosła, a sama Elizabeth podskoczyła. W tym samym momencie lód zaczął pękać, aż rozpadł się na kilkaset kawałków. Dziewczyna zastygła w triumfalnej pozie, z twarzą zwróconą ku trybunom, po czym zaczęła się histerycznie śmiać.
— To było… Niesamowite! Aż brak mi słów — skwitował Souji, nie kryjąc podniecenia. Uwielbiał zdobywać wiedzę na temat każdego nowego artefaktu czy też wynalazku.
— Czy to coś samo namierzyło cel i zaatakowało go ze wszystkich stron? — zapytała Annabel.
— To coś więcej — wtórowała im Vivien. — Energia rozsadziła ścianę od środka.
— Pierwszy raz nic nie wybuchło — dodał Seth.
— No, a jak! W końcu zrozumiałam działanie tego pizdryka! — krzyknęła Elizabeth, zbliżając się do nich w podskokach. Po drodze jednak przypadkowo przyłożyła broń do uda, tak że przepaliła sobie spodnie. — O TY GNOJU!!! — Rzuciła urządzenie na ziemię. — CHCESZ SIĘ BIĆ?!
Podczas gdy Elizabeth odgrażała się leżącemu na ziemi przedmiotowi, reszta zeszła z trybun i otoczyła przyjaciółkę. Idący na przedzie Syrius złapał ją za ramię i delikatnie nią potrząsnął.
— Wyjaśnisz nam, co to było? — zapytał.
Uśmiechnęła się szeroko, zamiast odpowiedzieć. W końcu złapała za rękojeść broni i podniosła ją, po czym wskazała na centralną część mechanizmu. Nacisnęła duży metalowy przycisk, a wtedy z głośnym cyknięciem ze środka wyskoczyła pusta stalowa kula.
— To ma osiem komór na osiem zastosowań. Udało mi się zakląć pierwszą z nich. Zajęło to dużo czasu, ale wywołanie reakcji intermilogicznej pomiędzy sproszkowanym srebrem, kwarcem i artosytem za pomocą pieczęci zaklinania i tej puszki pełnej znaków skrybicznych…
Z każdym kolejnym zdaniem źrenice wszystkich członków drużyny stopniowo się rozszerzały. Tylko najmłodsza Vivien wydawała się rozumieć co poniektóre słowa, ale nawet jej przychodziło to z trudnością. Nie dało się ukryć, że mimo swojego wieku posiadała największą wiedzę o świecie z całej grupy.
— Chyba wystarczy, że powiesz, co się stało z lodem — przerwała jej Beatrice, uśmiechając się życzliwie.
— W najprościej powiedzianym skrócie: energia wpietrusiła się prosto w jego serce i rozbiła je od środka. W jednej chwili, ha, ha, ha! — wyjaśniła. — Ale spokojnie, raczej nie zadziała na żywe istoty — dodała, widząc, że przyjaciele są wręcz przerażeni jej słowami.
— Czy tylko mi się wydaje, że każda rzecz, jaką ona stworzy, łamie wszelkie znane nam zasady magii? — zapytał Souji, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
— Heretyk — powiedziała nagle Elizabeth znacznie poważniejszym głosem. — Skoro łamie zasady, jakie narzucili bogowie, tak go nazwę. Zresztą mam nim zabić jakiegoś boga, czyż nie tak powiedziała nam Dianka? — W jej oczach zabłysł prawdziwy obłęd.
— Nie mów tak o Jaśnie Oświeconej! — krzyknęła Beatrice, ale Elizabeth nie słuchała ani jej, ani nikogo innego. Powtarzając szeptem „Demak’ka” i „zabiję”, coraz mocniej ściskała broń.
— I tak wróciliśmy do punktu wyjścia — westchnął Syrius. — Ktoś może zgłodniał? Już dawno minęła pora obiadu.
***
Wieczorem Souji, Syrius, Seth i Vivien siedzieli w pokoju księcia, gdzie uwielbiali spędzać wieczory. Z racji swojego pochodzenia Syrius otrzymał sypialnię o wiele wyższym standardzie niż reszta, a wielkie łóżko i miękkie fotele aż prosiły się o to, by zapraszać gości.
— Czym było to coś, co przyzwałeś podczas walki z Beatrice? — zapytała Soujiego Vivien, siedząca przed dymiącym kociołkiem.
— To adephag, chrząszcz występujący na pustyniach. Naturalnie potrafią władać magią powietrza, używają jej głównie do wzniecania burzy piaskowych. W stadach bywają naprawdę niebezpieczne.
— Chciałbym tak potrafić — powiedział Seth, wyglądając znad książki zatytułowanej Historia języka wspólnego. — Chciałbym umieć coś przydatnego…
Przez pomieszczenie przeleciała poduszka. Uderzyła w chłopaka z taką siłą, że przesunął się o długość przedramienia.
— Jeszcze raz powiesz, że nic nie potrafisz lub do niczego się nie nadajesz, to rzucę całym łóżkiem! Nie pozwolę, abyś ciągle sobie umniejszał — warknął Syrius.
Seth się skulił, chowając się po czubek głowy w szaliku.
— Hej, hej — zakłopotał się mężczyzna, widząc, że Seth jest bliski płaczu. — Przecież żartowałem. Gdzie bym wtedy spał?
Szukał pomocy w Soujim, ale ten wyraźnie zamyślony wpatrywał się w okno. Książę wyczuł, że coś trapi lidera grupy, zakomunikował więc, że musi się przewietrzyć. Nie musiał długo czekać na reakcję — czarnowłosy ochoczo udał się za nim na balkon.
— Po obiedzie wezwała mnie Jaśnie Oświecona — zaczął Souji, opierając się o drewnianą balustradę.
— Coś związanego z naszym… Przeznaczeniem? — zapytał szarowłosy.
Souji westchnął, jakby miał trudności z doborem słów.
— Jeszcze niespełna miesiąc temu byłaby to dla mnie najcudowniejsza wiadomość, jaką tylko mógłbym usłyszeć. Ale teraz? Teraz nie wiem nawet, jak to z siebie wykrztusić. To nasze ostatnie dni w Luvv.
Syrius nie ukrywał zaskoczenia. Nie mogąc złapać kontaktu wzrokowego z chłopakiem, zaczął rozglądać się po ogrodach u ich stóp. Dostrzegł Beatrice, która siedziała na trawie kilkadziesiąt metrów od nich i głaskała jakieś zwierzę.
— Czy to ma coś wspólnego z listem od mojego ojca? — zapytał, skupiając spojrzenie na dziewczynie.
— Tak — odpowiedział Souji, także obserwując Beatrice. — Dodatkowo Diane uważa, że nie jesteśmy tu do końca bezpieczni. Nawet w gildii mogą przebywać szpiedzy, którzy zbierają dane na nasz temat. Musimy trenować tam, gdzie nikt nas nie znajdzie. Jaśnie Oświecona postanowiła zatem wysłać nas do jednej z zapomnianych kryjówek.
— Zapomnianych kryjówek? — zainteresował się Syrius.
— Gildia ma setki chat, domów i dworków poukrywanych na terenie całego Erethreis. Gdy jedno z takich miejsc przestaje być używane, otrzymuje status zapomnianego. Nikt nas tam nie znajdzie. Inni członkowie nie będą mieć na nas namiaru, dopóki nie będziemy potrzebowali pomocy.
Souji, wciąż wpatrując się w Beatrice, nie zauważył nawet, jak Syrius zbliżył się do niego na kilka centymetrów. Książę uśmiechnął się w duchu. Wciąż rozczulał go fakt, że jedynymi osobami, które nie zdają sobie sprawy z buzującej między Sue a Beatrice miłości, byli sami zakochani. Za nic w świecie nie chciał zaburzać tego niewinnego romantyzmu, dlatego nie przypomniał przyjacielowi o zdolności swojego wzroku, którego percepcji nie zaburzała najgęstsza ciemność. Chwycił czarnowłosego za ramię, a ten obrócił twarz w jego stronę, napotykając nienaturalnie jasne oczy o dziwnie podłużnych tęczówkach.
— Mogę się założyć, że ta nowina ucieszy wszystkich. Pozwolisz, że to ja ją przekażę? — zapytał książę z uśmiechem.
— T-tak, jasne — odpowiedział Souji z rezerwą. Miał nadzieję, że mężczyzna nie dostrzegł, w kogo się wpatrywał.
Gdy weszli do środka, ujrzeli, jak Vivien zbiera składniki alchemiczne, a pomaga jej w tym… Yiomi. Księżycowy wilk, będący jej chowańcem, delikatnie łapał w pyszczek porozrzucane fiolki, grzyby i rośliny, a następnie wrzucał je do właściwych toreb.
— Wiecie, że Yiomi urósł!? — krzyknęła, gdy tylko ich dostrzegła. — Łapy ma dłuższe o centymetr, a pysk o całe pół! Czy to znaczy, że ja też urosłam?
— Możliwe, Różyczko — odpowiedział Syrius, łapiąc dziewczynkę w pasie, po czym podrzucił ją ku górze. — Ale dla mnie zawsze będziesz naszą malutką Vivien, której nawet włos nie spadnie z głowy — zaśmiał się.
Vivien, nieco naburmuszona, zeszła na ziemię i pogłaskała Yiomiego pomrukującego na Syriusa.
— A gdzie się podział Seth? — zapytał Souji, zauważając, że chłopaka nie ma w pomieszczeniu.
— Elizabeth go zabrała. Powiedziała, że będzie przycinać włosy Annabel i przy okazji skróci mu grzywkę.
— Różyczko, może do nich dołączysz? Mamy jeszcze coś ważnego do obgadania. Jutro przy śniadaniu wyjawimy to wszystkim. Jak ładnie poprosisz Elizabeth, to sprawdzi, czy także nie urosłaś.
Vivien nie trzeba było więcej namawiać. Z tupotem nieco za dużych butów wybiegła na zewnątrz, a za nią, jak skaczący cień, przeniknął przez ścianę Yiomi.
— Coś jeszcze? — zapytał Souji podejrzliwie.
— Właściwie to… Jeśli byłbyś na tyle uprzejmy… — odpowiedział Syrius zakłopotany, nerwowo drapiąc się po głowie.
— Ach, tak. Rozumiem. — Souji westchnął, a policzki Syriusa przybrały nieco bordową barwę. — Nie musisz mówić nic więcej. Przekaż jej, że niedługo wyruszamy w drogę, z całą pewnością się ucieszy.
Souji w sekundę przemienił się w obłok czarnego dymu i wypłynął na zewnątrz przez balkon. Zmaterializował się na dachu ze szkicownikiem w dłoniach, ciesząc się, że tego dnia nie będzie musiał oglądać już niebieskowłosej. Uniósł wzrok w stronę gwiazd, które z każdym dniem stawały się dla niego jeszcze piękniejsze.
***
Następnego ranka Souji powoli zaczął się pakować. Przeczucie, że może nigdy nie wrócić do tego pokoju, nie dawało mu spokoju. Znikał z kwatery już wiele razy — czasami na tydzień, czasami na kilka miesięcy — teraz jednak czuł się inaczej, bardziej obco i niepewnie. Siedząc na łóżku, rozejrzał się po pomieszczeniu. Choć chłopak sprawiał wrażenie surowego minimalisty, jego pokój był istną skarbnicą najróżniejszych przedmiotów! Przy drzwiach stała wielka szafa z ciemnego drewna, zdobiona botanicznymi wzorami. Zawsze była pełna ubrań, których nie nosił. Większość z nich przyniosła Poppy, jego przybrana matka, której gustu kategorycznie nie podzielał. Każda z koszul była dziwacznie skrojona, płaszcze mieniły się krzykliwymi kolorami, a dodatki uważał za nieestetyczne. Teraz jednak nawet te łachy zdawały mu się przyjazne.
Przeniósł wzrok na prawo, w stronę ogromnej tablicy rozświetlanej promieniami porannego słońca. Kolejno wertował skrawki papieru ułożone na wzór ogromnej mapy myśli. Były to między innymi listy gończe, urywki korespondencji i wycinki z rozmaitych gazet drukowanych na świecie. Przekreślone listy gończe szajki ze Strummburga znajdowały się na samym środku. Dookoła widniały ryciny przedstawiające Lakip, czarny miecz, który własnoręcznie złożył do skarbca gildyjnego. Obok mieściła się ilustracja Ba’yuma, w którego skórze rzekomo utkwiła jedna ze stu szesnastu broni Elen. W samym kącie tablicy wisiała nadszarpnięta zębem czasu kartka czerpanego papieru z koślawym portretem dziewczynki. Jego senna mara… W rogu widniała data: 11. dzień Zachodu Słońca 1211 roku. Wtedy pierwszy raz ją narysował. Objawiała mu się w snach, odkąd tylko pamięta. Zawsze jasna niczym księżyc i ciepła niczym słońce. Czy to naprawdę była Beatrice? Sny przestały go nawiedzać z dniem, w którym się spotkali. Od niemal miesiąca zaczął się wysypiać, nie budził się zlany potem, jakby ktoś próbował wedrzeć się do jego umysłu.
Przeszedł do wysłużonego biurka, na którym leżały składniki alchemiczne, fiolki, książki i małe zwitki pergaminu. Wszystko, co może się przydać w walce lub na treningu.
— Ciekawe, gdzie nas wyślą — mruknął do harpaka, który wskoczył mu na ramię. Stwór miał długie wystające z pyska kły, z czego jeden był nieco ułamany. Jego ulubieniec, Zębik, pojawił się jak zawsze, gdy chłopak odpływał myślami.
Z szuflady wyciągnął kilkanaście rysunków. Wszystkie przedstawiały tę samą twarz lub całą postać kobiety o jasnych jak śnieg włosach, której wizerunek dorastał razem z nim. Chłopak zmaterializował swój szkicownik, by porównać wczorajszy szkic do tych sprzed kilku lat. Czy odpowiedzią na wszystkie pytania był Vasharoth i łączące ich przeznaczenie? Dlaczego w takim razie nie widział w snach reszty? Prawie do końca objawiała mu się tylko ona. To nie mógł być jedyny powód.
Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły. Souji wzdrygnął się, wrzucił rysunki z powrotem do szuflady i szybko ją zatrzasnął.
— Szefuńciu, jest problem! — usłyszał krzyk.
Odwrócił się i zobaczył Elizabeth, która zamarła w bezruchu, wlepiając wzrok w rozpływającą się szufladę.
— Oho, czyżbym w czymś przeszkodziła? Ukrywasz coś ciekawego? — spytała.
— Nikt nie nauczył cię pukać!? I co ty w ogóle robisz w tym skrzydle?! Tylko S-ki mają prawo tutaj przychodzić! — krzyknął w odpowiedzi. Dostrzegł teraz duże oparzenie na ramieniu dziewczyny ubranej w koszulkę bez rękawów.
— Dobra, dobra, nie gorączkuj się tak. Każ tym patałachom z piwnic wpuścić mnie do mennicy!
— Po co chcesz tam wejść? — zapytał, wciąż obserwując jej ramię.
Elizabeth przeszła przez pokój i wyciągnęła zza pleców Heretyka. Broń nosiła na sobie ślady kolejnych przeróbek. Gdzieniegdzie pojawiły się nowe znaki, a środek wyglądał, jakby świeżo eksplodował.
— Potrzebuję sporo kamieni szlachetnych, by go dalej ulepszać. Poprosiłabym Rini i Yriana, ale wrócili już na skraj Somb. Polecieli chyba z dwa dni temu — wyjaśniła, siadając na łóżku i drapiąc jedno z ciemnych przypaleń na rękojeści broni.
— No tak… Przecież Rini zostawiła mi nowe piórka i rysiki na pożegnanie — zakłopotał się Souji, zamykając szkicownik, który wciąż leżał na biurku. — Po śniadaniu porozmawiam z kim trzeba. Co ci się stało? — zapytał, wskazując na jej ranę.
— Wypadek przy pracy — odpowiedziała. — Ale spokojnie! Vivien już zrobiła swoje fiku-miku. Nie boli! — Klepnęła się w oparzenie tak mocno, że Soujiego ścisnęło w żołądku.
Wstała i z uśmiechem ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się jednak w połowie drogi i zerknęła na wiszącą na ścianie tablicę.
— Ładnie rysujesz, szefuńciu! — zawołała. — Szkicownik też masz niczego sobie! Rini cię uczyła, co nie? Ta szurnięta kamieniara biadoliła mi o tym kilka razy.
Pochyliła się tak mocno, że zaczepione o czerwoną grzywkę okulary opadły na oczy. Obejrzała ze wszystkich stron rysunek Beatrice wiszący w rogu tablicy i odchyliła głowę ku Soujiemu, który stał w milczeniu z trwogą wypisaną na twarzy.
— Spokojnie. Nic jej nie powiem. Zresztą, czy ktoś uwierzy w to, co mówię? Przecież jestem tylko szurniętą Elizabeth. — W jej głosie dało się wyczuć nutę smutku. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę drzwi.
Elizabeth
33. dzień Burzy 1222 roku
Stopy metali różnią się od siebie strukturą, kolorem, twardością i zastosowaniem. A czy wiecie, że każdy rodzaj metalu wydaje z siebie inny dźwięk? Stal brzmi ciężko, stonowanie, a głębia tonów każdego uderzenia łapie za serce. Miedź wydaje ciepły, melancholijny brzdęk, ukazujący plastyczność i pozorną delikatność rdzawego materiału. Mosiądz karmi kowala symfonią bogatych, pełnych dźwięków, zdaje się królem wśród stopów, poganiany przez stłumioną, mniej dźwięczną i iście zamszową w swej czystości cynę…
Z metalami jest jak z każdym żywym bytem. Różnimy się od siebie nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz, różne są nasze reakcje i inaczej interpretujemy rozciągający się przed nami świat. Wiedziałam to od małego. Od zawsze chciałam być kowalem własnego losu i stworzyć wewnątrz siebie nowy stop, który nie będzie podobny do żadnego znanego.
Od dziecka eksperymentowałam, bawiłam się formą, uderzałam, podgrzewałam, niszczyłam i składałam na nowo własną duszę. To była przednia zabawa. Moi starsi mają zbyt dobre serducha, bo wspierają mnie nawet w najbardziej popieprzonych pomysłach. Co gorsze, urodziłam się w Keswick, stolicy rozwoju, brudu i smrodu fabryk. Przynajmniej nie brakowało mi śmieci, z których mogłam tworzyć, ha, ha!
Miałam dużo szczęścia, bo urodziłam się w rodzinie Elwood i stałam się oczkiem w głowie tatusia. Zawsze jest ze mnie dumny, nieważne, co odwalę. Mama i tata kochają mnie równie mocno, co moje ułożone, mądre i ukierunkowane rodzeństwo. Braciak Liam jest dobry, trochę za dobry na przejęcie sterów w Podziemiu, a Victoria, ten mały, rozkoszny glutek, stanie się przyszłą śmietanką dyplomacji. Pośrodku tych złotych dzieci jestem ja — szalona, radykalna i niemoralna Elizabeth. I wiecie, co jest najgorsze? Ta cała hałastra kocha mnie bez pierdolonego względu na wszystko. Ja też ich kocham. Chociaż moje skarbeńki kocham trochę bardziej. No i zostali oni… Pewna szóstka wynaturzeńców także zagnieździła się zbyt blisko mojego zjełczałego serducha. Nic na to nie poradzę, są moją drugą rodziną, którą przynajmniej po części sama sobie wybrałam. Choć ciut za dużo magicznych popierdoleńców wpuściłam do swojego życia.
Trochę inaczej jest z obcymi. Nie lubię ich, bo zawsze patrzą na mnie tym lekceważącym wzrokiem… Bo co? Bo nie używam magii? Nienawidzę jej! Nie uważam jej ani za piękną, ani za wybitną, ani nie obchodzą mnie wszystkie boskie dary. Widzę w niej jedynie drogę na skróty. Wymówkę przed szukaniem prostych rozwiązań dla trudnych spraw. Dlatego nigdy nie prowadzę poważnych rozmów. Słyszycie mnie? Czy to w ogóle brzmi poważnie? Czy cokolwiek, co mówię, ma sens? Przecież magia jest wszędzie, we mnie, kurwa, pewnie też. Przelatuje przez moje skarbeńki! Nie wytrzymam, przed tym syfem nie ma ucieczki!!! Ale… Ten głośny styl bycia zapewnia mi spokój. Mogę robić, co chcę, bo w końcu jestem „tą Elizabeth” — albo się mnie boisz, albo jesteś przygotowany na każdą ewentualność.
Heh, no i kto by niby chciał cię słuchać, Lizz? No cóż. Kiedy myślą, że jesteś szalona, oddalają się, ale przynajmniej nie patrzą ci na ręce. I niech tak zostanie.
ROZDZIAŁ II
Mordownia
33. dzień Burzy 1222 roku
Luvv
— Zapomniana kryjówka brzmi tak bajecznie… — mówiła Beatrice do jedzących w milczeniu Annabel i Syriusa.
Para od wspólnego przyjścia do sali bankietowej nie odezwała się do siebie ani słowem, a każde spojrzenie chłopaka w stronę niebieskowłosej kończyło się jej syknięciem lub grymasem niezadowolenia.
— Może wyślą nas gdzieś bliżej Korinaru. Wiecie, żeby Seth czuł się lepiej… — dodała Vivien zmartwionym głosem, również przyglądając się nadąsanej parze.
— Nawet na kraniec Zachodnich Pustkowi, byle z dala od mężczyzn! — warknęła Annabel, ale po spojrzeniu na Beatrice i Syriusa spuściła z tonu. Siedząca naprzeciwko siebie dwójka wpatrywała się w punkt za nią z tak ogromnym zdziwieniem, że kobieta czym prędzej się odwróciła.
Stał za nią Seth. A raczej ktoś, kto Sethem być powinien. Miał zdecydowanie krótsze włosy, z lewej strony praktycznie wygolone. Dłuższe pasma układały się w grzywkę zaczesaną na prawe ucho. Jego strój także uległ zmianie. Spod ciemnozielonej kurtki wystawała biała koszula, a na nogach prezentowały się wyjściowe czarne spodnie, z pewnością należące wcześniej do Soujiego.
— Seth… Czy ty masz…? — zapytała Beatrice, wstając z krzesła.
— To był pomysł Elizabeth — odpowiedział nerwowo. — Powiedziała, że dzięki nim przestanę wyglądać jak „jaskiniowiec”. — Nieśmiało zaintonował prześmiewczy ton Elizabeth.
Beatrice odgarnęła mu grzywkę, a oczom zgromadzonych ukazały się maleńkie kolczyki z ciemnej stali, ulubionego materiału szalonej przyjaciółki.
— Wyglądam… Ł-ładnie? — jęknął chłopak, wciskając brodę w szalik.
— Jak obywatel Erethreis z krwi i kości! — rzucił Syrius, podrywając się na nogi. — Co ja mówię? Co najmniej jak szlachcic!
— Pfff… Który szlachcic nosi kolczyki? Chyba tylko tacy ignoranci jak ty! — parsknęła Annabel, po czym ruszyła w stronę jednego z bocznych wyjść z sali bankietowej.
— A tej co się stało? — zapytał Souji zbliżający się do stołu.
— Zapewne zauważyła, że do nas idziesz — westchnął Syrius, odprowadzając wzrokiem niebieskowłosą.
— I dlatego patrzy na ciebie z chęcią mordu w oczach? No cóż, jej strata — mruknął Sue. — Mam kilka ważnych komunikatów. Po pierwsze, muszę odwołać nasze dzisiejsze treningi. Już jutro w południe powóz zabierze nas aż do Millike. Stamtąd ruszymy dalej pieszo.
— Dokąd? — zapytała Vivien, która jako jedyna wciąż siedziała przy stole.
— I tutaj pojawia się problem… Wybieramy się do Ul-Arr.
Fiolka z eliksirem, którą bawiła się różowowłosa, potoczyła się po blacie, aż z trzaskiem rozbiła się o podłogę. Mimo gwaru towarzyszącemu sali jadalnej w uszach całej czwórki zaszumiało. W końcu Syrius odezwał się pierwszy.
— Czyj to był pomysł!? — zagrzmiał o wiele za głośno. — Wysyłać nas do gniazda orków, gdzie mieszka ten pieprzony Demak’ka?! Po tym wszystkim, co się tutaj stało?
— Jeśli Lizz się o tym dowie… — syknęła Beatrice.
— Znów jej odbije — dokończył Souji. — Dlatego nie mówmy jej tak długo, jak to możliwe. Mam nadzieję, że jeśli rozpozna teren dopiero w podróży, to zniesie to nieco łagodniej.
— Nie liczyłbym na to — warknął Syrius. — Ale skoro taka jest wola Jaśnie Oświeconej, musimy znieść ją z honorem.
Souji pokrótce wyjaśnił im, jakie obowiązki członków gildii będą dotyczyć ich podczas wyprawy. Oznajmił też, że oficjalnym powodem wyjazdu są badania nad korinarskim ewenementem — od dłuższego czasu obserwuje się tam liczne anomalie, spowodowane otwieraniem się portali do Avatrasu. Na koniec mianował Vivien sprawozdawczynią drużyny, co niezmiernie ucieszyło różowowłosą. Nowa posada wiązała się z wyniesieniem jej do rangi C Gildii Poszukiwaczy.
— To najwyższa ranga, jaką można osiągnąć przed siedemnastym rokiem życia — powiedział do rozpromienionej dziewczynki. — Noś ten tytuł z dumą.
— Będę! — odpowiedziała, prostując się wyniośle.
Souji łypnął podejrzliwie na Setha. Kilkukrotnie zmierzył go wzrokiem, po czym zapytał:
— Zmieniłeś fryzurę?
Syrius o mało nie stracił równowagi, gdy jego kolana mimowolnie się ugięły, a Vivien przestała się uśmiechać.
— I na dodatek ma kolczyki! To okropne, prawda? Wygląda jak zwykły rzezimieszek! — krzyknęła Beatrice, łapiąc Soujiego za rękę. — Powiedz mu coś jako przełożony! Tutaj zdecydowanie potrzebna jest reprymenda!
— Yyyy, co? Tak, tak… — Czarnowłosy zaczął szarpać dłoń, próbując się uwolnić. — Tak, nie powinieneś, znaczy… SETH! — wrzasnął na cały głos, a zarówno wywołany, jak i członkowie gildii z sąsiednich stolików stanęli na baczność. — Prawie zapomniałem! Moja matka zaprasza cię dziś na kolację! — krzyknął. Oswobodził się z uścisku, po czym niemalże biegiem ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
Dookoła wybuchły podniesione rozmowy, przerywane śmiechami i chichotami. Cała sala przyglądała się członkowi rangi S, który zaczął materializować wokół siebie grupkę łasicowatych stworzeń, by ukryć zawstydzenie.
— Skoro nie chcesz, to ja to zrobię! Idę do Elizabeth!!! — zawołała za nim Beatrice i ruszyła naburmuszona w przeciwnym kierunku.
— Czy ja zrobiłem coś złego? — zapytał Seth, wyraźnie zasmucony.
— Nie, mój drogi… Wszystko jest w porządku, wyglądasz świetnie. Za to ciekawi mnie, które z nich jest bardziej ślepe — odpowiedział Syrius, a Vivien natychmiast przytaknęła.
***
Mała tabliczka przedstawiająca nieopierzonego ptaka o krwistoczerwonych oczach załopotała, gdy drzwi się gwałtownie otworzyły. Do środka weszły dwie dziewczyny i od razu przyciągnęły uwagę niemalże całego pomieszczenia. Dystyngowana, ubrana w krwistoczerwoną suknię z głębokim dekoltem Annabel mocno kontrastowała z Elizabeth, której ubranie było brudne i przepalone w niektórych miejscach.
— Witajcie w Norze Ficha! Dawno cię nie było, Lizz — uśmiechnęła się czarnoskóra barmanka, stawiając dwa kufle na blacie.
— Miałam robotę — odpowiedziała, po czym usiadła na wysokim stołku barowym. — Ale dzisiaj nie zamierzam stąd wyjść o własnych siłach! — podniosła głos, a jej kufel samoczynnie napełnił się brunatnym płynem.
Annabel nie ukrywała zdziwienia, gdy także i do jej kufla zaczęło wlewać się piwo.
— Ciekawe zastosowanie magii — skomentowała niebieskowłosa.
— Podoba ci się? — zapytała barmanka uwodzicielskim tonem.
— Bardziej, niż myślisz — odpowiedziała z równie zalotnym uśmiechem. — Miło w końcu pogadać z kimś spoza tej do bólu poprawnej gildii…
— Uważasz, że Gildia Poszukiwaczy jest poprawna? Powinnaś spędzić dzień z Porządkiem Rycerskim.
Dziewczyna zbliżyła się tak blisko do twarzy Annabel, że ta poczuła jej oddech. Miał zapach alkoholu zmieszanego z Fitem, eliksirem o działaniu podobnym do zwiększającego wydolność Conditio, ale znacznie bardziej destrukcyjnym dla organizmu.
— Nie zmienia to faktu, że cieszy mnie przebywanie z dala od członków gildii — skomentowała niebieskowłosa, zerkając na Elizabeth, która po wypiciu pierwszego łyku, próbowała wlać alkohol do Heretyckiego Kondensatora.
— Tak myślisz, cukiereczku? A widzisz tamtego elfa? — Wskazała na drugi koniec baru. — To członek rangi B. Tak samo jak trójka w rogu pomieszczenia.
— Co tutaj robią?
— Zbierają informacje.
— A skąd ty wiesz, że należą do gildii?
— Także potrafię zbierać informacje — odparła barmanka, uśmiechając się szeroko. — Kolejny z członków właśnie wszedł do nory.
Annabel odwróciła się, a jej oczy natychmiast poszybowały ku sufitowi. Zaklęła cicho, a potem odpowiedziała:
— Tego niestety znam.
Zanim Syrius zdążył usiąść obok, Annabel opróżniła kufel i poprosiła o coś mocniejszego. Zachęcona tą propozycją Elizabeth natychmiast wypiła zawartość kondensatora, krztusząc się.
— Khe, khe… Kuhwa, chyba thochę phochu i shebha było w śhodku — wysapała w stronę przyjaciół.
— Czyżby twoi znajomi opuścili miasto? — zapytał Syrius, klepiąc ją po plecach.
— Niech wyszczeblują się na swoje statki — odpowiedziała dziewczyna, wciąż słabym głosem.
— O co chodzi? — zapytała Annabel, odzywając się w końcu do Syriusa.
Ten wyjaśnił, że od przybycia do Luvv półtora miesiąca temu pomieszkiwali właśnie tutaj, w Norze Ficha. Jednak z powodu kłótni, a właściwie awantury pomiędzy Elizabeth, a członkami Podziemia z Archipelagu Marmas, musieli opuścić to miejsce i przenieść się do Nory Szczura.
— Śmiali się z Khisywu — wycharczała Elizabeth aż nazbyt poważnym tonem.
— I tylko dlatego o mało nie zabiła jednego z nich — kontynuował Syrius. — Zrobiłem, co w mojej mocy, aby nie doszło do rękoczynów, ale i tak musieliśmy się przenieść do miejsca, gdzie rodzina Elwood ma większe, jak to ująć, poważanie.
Annabel zaśmiała się znad kufla, wyrażając pełną aprobatę dla czynów przyjaciółki.
***
— Sue, zjedz jeszcze parę pasztecików grzybowych — powiedziała Poppy, przestawiając talerz bliżej Soujiego.
— Nie chcę. Wystarczy już — odpowiedział, odkładając sztućce.
— A może ty, Seciu? Pięknie wyglądasz w nowej fryzurze, ale przez to jeszcze mocniej widzę, jak jesteś zabiedzony. Twoje kości policzkowe łamią mi serce! Szybko, musisz jeść za dwóch, by mieć siłę bronić siebie, przyjaciół i mojego synka.
Czarnowłosy uderzył w stół ze zdenerwowaną miną, ale jego matka nie przejęła się tym i wrzuciła Sethowi sporą ilość dania na talerz.
— Dz-dziękuję — zająknął się chłopak.
— Jutro o tej porze będziecie już w drodze — kontynuowała Poppy. — Tak mi smutno, że znów nie będę mogła cię widywać, Sue. Ile was nie będzie? Mam nadzieję, że za parę miesięcy zdołam cię uściskać. Zaraz po nowym roku wrócisz do mnie, prawda? — dopytywała.
— To nie zależy ode mnie, dobrze o tym wiesz — odpowiedział Souji, przymykając oczy. — Czy jest jakiś ważny powód dzisiejszej kolacji? Nie mamy wiele czasu.
W oczach Poppy zaszkliły się łzy, co natychmiast zmieszało chłopaka. Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Zatrzymał wzrok na dużej plamie po zupie, którą Seth próbował ukryć pod talerzem, i dodał:
— Nie żebym nie chciał spędzać z tobą czasu, mamo. Ale nie chcę męczyć Setha. Z pewnością widzisz, jak cała ta sytuacja go stresuje. Nie zaprosiłaś nas tutaj przypadkowo, czyż nie?
Jeszcze zanim skończył mówić, czarnoskóra kobieta się rozpromieniła.
— Jak zawsze doskonale mnie rozszyfrowałeś — rzekła ze wzruszeniem, uśmiechając się do nich opiekuńczo. Wstała i podeszła do jednej z pobliskich szafek. Wyciągnęła z niej kilka przedmiotów i większość z nich podała synowi.
— To siedem zwojów przekazu i parę innych przydatnych zaklęć. Jest także list od Esberna, który możesz otworzyć jedynie „w razie pewnych problemów”. — Przez jej twarz przemknął dziwaczny wyraz. — A Seciowi Diane kazała przekazać to.
Otworzyła pudełeczko na biżuterię, w którym znajdował się maleńki pierścionek. Dokładnie ten znaleziony przez Soujiego w ruinach na Bagnach Ornidy.
— Ten pierścień? Dlaczego? — dopytywał, obserwując, jak oczarowany Seth wpatruje się w prezent.
— Oględziny wykazały, że ma on ciekawą właściwość. Jest w stanie przechowywać gigantyczne pokłady mocy źródła wody — wyjaśniła Poppy. — Może kontrolować wybuchy energii, a nawet pomoże w okiełznaniu źródła. To bardzo potężny przedmiot, który wymaga testów w warunkach bojowych. Diane jest pewna, że Seth zdoła w pełni wykorzystać potencjał tej błyskotki.
— Myślisz, że może mieć też wartość historyczną? — zapytał podekscytowany czarnowłosy.
— Zważając na miejsce, w którym go znalazłeś, na pewno.
Souji złapał za pudełko i zaczął przyglądać się pierścieniowi z każdej strony. Szukał jakiejś inskrypcji lub daty, kiedy mógł zostać wykonany, ale ponownie niczego nie dostrzegł.
— Nieładnie jest brać cudze prezenty, Sue! — zrugała go Poppy. Zabrała przedmiot i oddała Sethowi. — Diane twierdzi, że ma mniej więcej siedemset lub osiemset lat. Będziemy szukać dalej w zapiskach z tego okresu.
Seth założył pierścień na palec serdeczny lewej ręki. Ku zdziwieniu całej trójki, artefakt natychmiast zabłysł, a na dłoni chłopaka pojawiły się cienkie białe strużki energii pędzące w stronę przedmiotu.
— Ciekawe — skomentowała Poppy, a następnie podniosła ostatni z prezentów. — I coś specjalnie ode mnie, mój kochany. Wiem, jak trudne jest dla ciebie okiełznanie tak potężnego źródła. To książka wydana zaledwie kilka tygodni temu. Jeden z rektorów Akademii Magii, Viktor Visenmord, postanowił podzielić się swoją wiedzą z całym Erethreis.
Podała Sethowi grubą księgę zatytułowaną Wszystko, co wiadomo o źródłach magicznych. Tom pierwszy.
— Dziękuję — wyszeptał chłopak, dygocąc ze wzruszenia. — Ja nigdy… Nigdy wcześniej nie… Nie dostałem niczego tak wspaniałego. Jest pani taka kochana! — wyartykułował, a po jego policzku popłynęła zamarznięta łza.
Poppy wstała i przytuliła go mocno.
— Już spokojnie, mój malutki… Jesteś taki rozkoszny. Pewnie bardzo tęsknisz za swoją mamą, prawda?
— T-tak — załkał Seth. — Ale mam teraz przyjaciół. Ich też kocham.
Soujiego złapał skurcz żołądka. Z początku chłopak czuł zażenowanie całą tą sytuacją, ale po sekundzie to uczucie diametralnie się zmieniło. Czy i on w końcu zrozumiał, co to znaczy kochać? Cieszył go widok jego matki przytulającej Setha. Cieszyła go myśl, że już jutro będzie podróżować z drużyną. Uszczęśliwiała go perspektywa treningu z Beatrice, rozmowa o alchemii z Vivien. Syrius był dla niego niczym starszy brat, a bez Setha i Elizabeth nie wyobrażał sobie kolejnych dni. Bawiła go także myśl o kłótniach z Annabel. Wymyślił tyle nowych ripost, którymi miał zamiar uraczyć ją przy najbliższej okazji! Ciekawiło go, kiedy znowu będzie mógł zwymyślać ją od najgorszych i czym ona tym razem go zaskoczy.
— Masz wokół siebie cudownych przyjaciół, synu — dodała Poppy, zerkając w stronę czarnowłosego. — Dbaj o nich jak o swój największy skarb.
***
Kilka godzin później w Norze Ficha wciąż piło kilkanaście osób. Annabel, trzymając szklankę pełną przezroczystego płynu, wskoczyła na jeden ze stolików i zaczęła tańczyć.
— Siódmy toast i siedem obrotów! — wykrzyczała, gdy tylko wychyliła ostatni łyk alkoholu. — Teraz ty, Lizz!
Krzywiąc się, spróbowała zeskoczyć na ziemię. Nie skończyło się to zbyt pomyślnie. Zahaczyła wysokim obcasem o jedną z poręczy krzeseł, przez co wylądowała twarzą na drewnianych deskach.
— Ann! — krzyknął Syrius, zrywając się z miejsca. Chwilę później podniósł ją z czułością.
— O, jak mnie ryj boli! — zawyła basem. — Wszystko wiruje jak podczas tańca nad zwłokami… Coście jej zrobili?
— Apollyon? — odpowiedział pytaniem Syrius.
— Co jest? — zapytała Elizabeth, która już szykowała się do wskoczenia na blat.
— Zemdlała i Apollyon przejął ciało. Wiesz, ten demon z jej serca — odparł mężczyzna.
— Demonz jej serducha, psia mać. Ta mała jest na ciebie srodze wkurwiona — warknął Apollyon, próbując utrzymać wzrok na Syriusie. — Trzeba było trzymać dziób na kłódkę, pięknisiu.
— Ja… — Syrius podrapał się po głowie. — Chyba trochę źle się wyraziłem.
— Pfff — parsknął demon. — I wy, ludzie, nas nazywacie podłymi. Powiedzieć jej, że pachnie jak mydliny zmieszane z octem i solą?! Nawet ja bym z czymś takim nie wyjechał.
— HA, HA, HA! — wybuchła śmiechem Elizabeth. — KSIĘCIUNIO MA PRZEWALONE!!!
— Nie dała mi wytłumaczyć — zmieszał się książę. — Jej nowe perfumy przywołały wspomnienia z czasów, kiedy uczyłem się władać bronią. Właśnie z tych składników tworzyłem specyfik do czyszczenia i nabłyszczania mojego pierwszego miecza. To był komplement…
— Mistrzem podrywu to ty nie jesteś. Gzisz sięz nią prawie co noc, ku mojej nietuzinkowej uciesze, ale ani trochę nie pojmujesz.
Elizabeth, wciąż rechocząc, podała szklankę Apollyonowi, a ten bez wahania ją opróżnił. Gdy opuścił głowę, część alkoholu wylądowała na podłodze.
— Co to jest!? Pali jak avatraska spiekota — zawołał przez łzy.
— Krasnoludzki spiryt z wodą! — odkrzyknęła Elizabeth, ignorując gapiów, którzy zebrali się dookoła. — Myślałam, że demon wyższy nie będzie taką miętówą!
— Że co?! Jestem najtęższymz demonów wyższych! Zaraz to udowodnię! Dawaj kolejne naczynie, shizreeńskie ladaco! — krzyknął, podnosząc się i przyciskając rękę do serca.
— To pij! — odkrzyknęła Elizabeth, łapiąc za szklankę Syriusa. — Do dna, a potem osiem zakręceń dupą na stole!
Apollyona nie trzeba było więcej namawiać. Gdy tylko znalazł się na blacie, a szklanka dotknęła mięsistych ust Annabel, wykonał pokraczny ruch tyłkiem. Drugi obrót zmienił się w piruet, a trzeci zarzucił całym ciałem w stronę jednej z krawędzi.
— JAKA ONA JEST CIĘŻKA!!! — krzyczał upadający demon.
— I ty śmiałeś mnie pouczać, jak zwracać się do Annabel?! — wrzasnął Syrius, próbując złapać demonicę.
Gdy ciało niebieskowłosej uderzyło o umięśniony tors mężczyzny, kilkanaście osób obecnych w pomieszczeniu wybuchło śmiechem. Elizabeth, wymachując Heretykiem, piła kolejną szklankę trunku, a chichoczący Syrius zaczął głaskać Annabel po włosach.
— Co robisz, głupku? — rozległo się pytanie wypowiedziane zupełnie normalnym głosem dziewczyny. — Wciąż się do ciebie nie odzywam! — Wsparła się na dłoniach i spojrzała mu głęboko w oczy. Nagle wybuchła śmiechem. — Śmierdzisz, wiesz? — wyszeptała, drżąc od chichotu.
— Wiem — odparł Syrius, uśmiechając się czule. — Pewnie gorzej niż ocet zmieszany z solą, co? No już, Ann, mój skarbie, wybacz mi. Nie chciałem cię zranić.
— Jak mogłeś mnie tak obrazić! Może już ci się nie podobam? — spytała, odpychając go od siebie. — Powiedz to! Powiedz, że nie jesteś mną zainteresowany! Że cię nie pociągam!
— Ann — syknął w odpowiedzi. — Nie tutaj. Nie w takim tłumie.
— HA, WIEDZIAŁAM! — wrzasnęła demonica, coraz mocniej zataczając się w stronę baru. — Wiesz co? Apollyon mi powiedział! Powiedział, że wolisz tę słodką elfkę nocy z drużyny Servivalda! Czym ona pachnie? Bzem, agrestem czy jakimś innym zielskiem?
— Nieprawda! Ann, ja tylko z nią rozmawiałem! Zrobię wszystko, by to udowodnić — żachnął się mężczyzna. Przy okazji złapał za twarz Elizabeth, która podjudzała przyjaciółkę do wyliczania mu co okropniejszych rzeczy.
— Na początek — niebieskowłosa czknęła — wypijesz kolejkę Mordowni…
Nawet Elizabeth ucichła. Wszyscy spoglądali to na Syriusa, to na barmankę, która z poważną miną postawiła kielich na blacie. Srebrnowłosy westchnął i podszedł do baru. Gdy tylko wziął do ręki naczynie, to napełniło się czarnym płynem, z którego słynął lokal. Alkohol zabulgotał złowieszczo, a chwilę później znad rantu zaczął wypływać gęsty ciemnoszary dymek.
— Osiem srebrnych monet. Płatne z góry — powiedziała barmanka, wyciągając dłoń.
Elizabeth rzuciła na blat całą sakiewkę, a Syrius uniósł kielich. Patrząc prosto w oczy Annabel, wlał zawartość naczynia do ust. Gdy tylko przełknął, złapał się jedną ręką za gardło, a drugą przycisnął do przepony. Nie minęło nawet kilka sekund, a wężowe źrenice mężczyzny się rozszerzyły, lecz wciąż patrzyły w zaciekawione fiołkowe oczy. Kąciki ust księcia się uniosły, kiedy rzucił za siebie kieliszek. Brzdęk tłuczonego szkła w żaden sposób nie zerwał nici między ich tęczówkami. Przestrzeń wypełniła się niebezpiecznym napięciem, ale także ciepłem przyspieszonego bicia serc pary. Syrius zbliżył się do niebieskowłosej, złapał ją za dłoń i pociągnął ku sobie.
— Czy jest coś jeszcze, moja pani? — szepnął tak cicho, że tylko Annabel była w stanie go usłyszeć. Troskliwie ucałował czubki jej palców.
— Nie, głupku… I tak zrobiłeś już za dużo — odpowiedziała, rzucając się mu na szyję.
Trwającą od kilkudziesięciu sekund ciszę zmąciło pojedyncze klaśnięcie. Wnet pojawiły się kolejne. Wszyscy obecni w lokalu zaczęli oklaskiwać Syriusa.
— Trzeci śmiałek w historii naszej Nory, który wciąż stoi na nogach po wypiciu Mordowni! Gratulacje! — wykrzyknęła barmanka, a następnie rzuciła sakiewkę w stronę triumfującej Elizabeth.
— NIKT NIE POBIJE KSIĘCIUNIA! — wykrzyczała do tłumu. — Dobra, zakochańce, zbieramy się do spania!
Siłą odkleiła od siebie parę, która zdawała się przysnąć w swoich objęciach. Obydwoje ruszyli chwiejnie w stronę drzwi, zaganiani przez Elizabeth niczym bydło. Byli już o krok od wyjścia, kiedy wrota same się otworzyły.
— O kurwa, diabeł! — wykrzyczał Syrius przedziwnym głosem na widok Salima, członka drużyny Zerdry.
— Co wy tu robicie?! — odkrzyknął mężczyzna stojący w drzwiach. — Zaraz, te obłąkane oczy… Czy on wypił Mordownię?
— Wytrąbił całego kielona! — odpowiedziała zachwycona Elizabeth.
— To bardzo źle… Czym prędzej wracajcie do gildii i dla własnego dobra z nikim nie rozmawiajcie.
Salim uchylił się przed wielką dłonią, która najprawdopodobniej próbowała złapać go za rogi, których nie miał.
— Mordownia ma w sobie dziesiątki środków halucynogennych — kontynuował. — Nie chcę wiedzieć, co się teraz dzieje w jego wyobraźni.
Już pięć minut później przekonali się, jak mocny był wypity przez księcia koktajl. Nie udało im się przejść nawet przecznicy, kiedy Syrius złapał za drewnianą beczkę i cisnął nią w ścianę budynku, krzycząc w gniewie, że bramy Korinaru są dla nich zamknięte. Gdy dotarli do głównego placu miasta, zdjął górną część garderoby i zostawił ją na jednym z zamkniętych straganów, twierdząc, że to darowizna dla świątyni Ystrii. Elizabeth bez przerwy się z niego śmiała, a Annabel nieudolnie próbowała trzymać go przy sobie. Niestety przez ilość wypitego alkoholu, sama ledwo trzymała się na nogach. Zaklęła, gdy zobaczyła strażników miejskich idących w ich stronę.
— Syrius, przypał… Zwrot na sterburtę — szepnęła Lizz, ciągnąc przyjaciół w boczną uliczkę.
— Przeklęci korsarze! Nie zdobędziecie mojego surduta! — krzyknął książę w odpowiedzi.
— Co tu się dzieje?! — zawołał jeden ze strażników. — Kim jesteście i czemu zakłócacie ciszę nocną?
— Pozwólhcie, sze ja się thym zajmę — Milcząca dotąd Annabel wystąpiła do przodu. — Phanie straźniku… Posałuj mnie!
Strażnicy rozstąpili się, a krocząca w ich stronę półdemonica o mało nie wylądowała na ziemi, gdy potyknęła się o własną suknię.
— Ann… To nie czas, by całować chodzące marchewki, trzeba je najpierw ugotować — zaśmiał się Syrius, a ubrani w pomarańczowe kaftany strażnicy spojrzeli po sobie.
— Dosyć tego — warknął jeden z nich. — Spędzicie noc w celi, miernoty. Rano pogadamy sobie inaczej.
Złapał za grube kajdany i zapiął je na dłoniach Annabel.
— Szo ty robisz, gnoju?! — wykrzyczała. — Tak trahtujecz członkinię rangi B Ghildi Poszkiwaczy?
— Należycie do gildii? — zapytał drugi strażnik, a Elizabeth z Syriusem posłusznie kiwnęli głowami. — W takim razie tam będziecie się tłumaczyć. No już, idziemy!
***
Souji, zerwany z łóżka w środku nocy, zmaterializował na sobie płaszcz i buty na platformie, po czym żwawym krokiem podążył w stronę bramy prowadzącej do gildii, postukując o kamienną drogę. Gdy zobaczył przed sobą tłum, kazał się wszystkim rozstąpić. Ujrzał wtedy scenę, której żaden lider grupy nie chciałby oglądać. Annabel, mimo kajdan na nadgarstkach, wyrywała się Beatrice i Vivien, które próbowały wlać jej coś do ust. Elizabeth dosłownie spała na bruku, a Syrius toczył dysputę ze ścianą, gestykulując z dworską gracją.
— Co wy odwalacie?! — spytał ostrym, ale i przerażonym tonem.
— O, dobrze, że przybyłeś, Liam! — zaczął mówić w jego kierunku Syrius. — Powiedz tej niewiaście, że mnie znasz. Wszak jestem księciem tego państwa.
— Jesteś zwykłym chamem, a nie księciem! — wykrzyczała Annabel, a następnie ugryzła Beatrice w palec.
Białowłosa w odpowiedzi rzuciła się na dziewczynę i przydusiła ją do ziemi, tak że Vivien w końcu napoiła ją eliksirem, po którym demonica natychmiast zasnęła.
— Jeszcze on — westchnęła różowowłosa, patrząc na Syriusa, który opowiadał ścianie o postępach w renowacji mostu keswickiego.
— Wyjaśnicie mi, co się tutaj stało? — zapytał zrozpaczony Souji, podczas gdy Beatrice i Vivien szykowały się do skoku na Syriusa.
— Chcieli zabalować jak podczas naszego pobytu w Tisilei — westchnęła białowłosa.
— I skończyli na obrażaniu strażników miejskich na placu głównym — dodała Vivien.
— Liam, to prawda, że wyjeżdżasz na jakiś czas? — zapytał Syrius czarnowłosego. — Podobno wysyłają cię do jakiejś kryjówki, nie? Elizabeth jedzie z tobą?
Tego było zbyt wiele. Souji, nie mogąc znieść kompromitacji jego osoby przed całą społecznością gildyjną, zareagował błyskawicznie. Czarny obłok oplótł stojącego pod ścianą mężczyznę i wniknął w niego przez usta, nos, a nawet uszy. Wielkolud bez koszulki gruchnął o ziemię, całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością.
— KIM, DO KURWY NĘDZY, JEST TEN CAŁY LIAM?! — ryknął Souji, a co poniektórzy członkowie gildii się cofnęli, przestraszeni niecodzienną reakcją S-ki.
— To starszy brat Elizabeth — odpowiedziała mu Beatrice, skacząc wokół rozsierdzonego chłopaka. — W sumie jesteś do niego bardzo podobny. Ale masz dużo ładniejsze oczy. Jest w nich… tyle tajemnicy… I łagodnego c-ciepła… — Język Beatrice plątał się z każdym kolejnym zdaniem.
Świat się na chwilę zatrzymał dla Soujiego. Obrócił się na pięcie tak szybko, że część jego płaszcza zmieniła się w obłok dymu.
— Nie obchodzi mnie brat tej wariatki — burknął. — A oni mają być jutro w gotowości do podróży, rozumiesz, Vivien?!
— T-tak! — zająknęła się dziewczynka klęcząca przy Syriusie. — Zrobię, co w mojej mocy.
Souji ruszył przed siebie, nie oglądając się. Gniew na jego twarzy mieszał się z zachwytem. Kąciki jego ust mimowolnie się uniosły, gdy przeczesał nerwowo grzywkę. Serce biło mu jak szalone, ale jak mógł zareagować na tak nietuzinkowy komplement? Spod płaszcza wychylił się pyszczek Zębika, którego chłopak niekontrolowanie przyzwał. Harpak zapiszczał cicho, widząc, jak postać białowłosej się oddala.
***
— Są tacy słodcy, prawda? — zapytała rudowłosa kobieta siedząca w rozkroku na jednym z kominów pobliskiego budynku. Od kilkunastu minut z rozbawieniem przyglądała się groteskowej scenie. — Dzieci tak szybko dorastają…
— Nie spodziewałem się zobaczyć Sue w takiej sytuacji — zarechotał towarzyszący jej krasnolud. — Na pewno nie w tym życiu!
SPIS TREŚCI
SŁOWO WSTĘPNE, CZYLI OD NAS DLA WAS
PROLOG
ROZDZIAŁ I Zapomniana kryjówka
Elizabeth
ROZDZIAŁ II Mordownia