Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pod koniec II w. p.n.e. do granic Imperium Rzymskiego doszły dwa ogromne, wędrowne plemiona germańskie „pod bronią” – Cymbrowie i Teutoni. Zlekceważenie ich liczebności i możliwości bojowych spowodowało zagładę kilku armii konsularnych. Okazało się, że wystawiający liczne wojska Rzym stanął na krawędzi zagłady, gdyż nie ma już ani żołnierzy, ani dowódców. Tylko Alpy i brak rozeznania geopolitycznego wodzów germańskich dały Rzymowi czas na otrząśniecie się. Sytuację uratował pochodzący z ekwitów Gajusz Mariusz, który dokonał przełomowej reformy – zaciągnął do piechoty ciężkozbrojnej ochotników z proletariatu, dając im broń na koszt państwa i płacąc żołd. Tym samym doszło do utworzenia regularnej armii zawodowej. To ta właśnie armia w kilkudniowej bitwie pod Aque Sextiae rozbiła i zniszczyła w 102 r. p.n.e. siły Teutonów. Cymbrowie nie brali udziału w tych starciach, lecz we własnej wędrówce obeszli dookoła Alpy. Wczesną wiosną 101 r. n.e. wkroczyli na teren Italii od północnego wschodu. Rzymska armia konsularna starego wzoru uciekła na ich widok. Dla Rzymu pozostawała nadzieja tylko w dwóch czynnikach: że barbarzyńcy nie zdołają sforsować rzeki Pad i że Mariusz zdąży z odsieczą. Siły Rzymian i Cymbrów starły się ostatecznie latem 101 r. p.n.e. na Polach Raudyjskich pod Vercellae w północnej Italii, w jednej z największych bitew starożytności
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
OKOLICZNOŚCI WĘDRÓWKI CYMBRÓW I TEUTONÓW
Kwestia pochodzenia plemion Cymbrów i Teutonów swego czasu budziła wielkie emocje, które ucichły wraz ze śmiercią adwersarzy. Pozostały jednak różnice zdań. I choć obecnie przyjęło się, że byli oni Germanami (którym mogli towarzyszyć Celtowie), to przekonanie, że chodzi o Celtów lub plemiona celtogermańskie, trwa nadal.
W wyjaśnieniu zagadki pochodzenia tych plemion kluczową rolę, zresztą jak w całej wędrówce, zdaje się odgrywać plemię Cymbrów. Nawet pobieżne przestudiowanie źródeł pisanych pozwala wyciągnąć wniosek, że właśnie owo plemię było siłą sprawczą przedsięwzięcia, które mocno wstrząsnęło Imperium Romanum. Teutoni oraz inne plemiona pozostają w cieniu Cymbrów. I choć starożytnym dziejopisom obydwa plemiona wydawały się równie tajemnicze, to w wypadku Cymbrów potrafiono z dużą dokładnością wskazać ich pierwotne siedziby. Natomiast Teutoni jawią się jako wypełzłe znikąd, gotowe plemię marszowe. Ponieważ w następnych stuleciach po najeździe, zwłaszcza od czasów Oktawiana Augusta, operowano nazwami geograficznymi odnoszącymi się wprost do Cymbrów, a o Teutonach właściwie nie wspominano, nic dziwnego, że i dziś pozostają oni mniej znani od Cymbrów. Stąd też należy mieć na uwadze, że nawet gdy starożytni mówili tylko o Cymbrach w kontekście ich najazdu na Europę, to mieli również na myśli Teutonów.
Byłoby dobrze, gdyby celtyckiemu zamieszaniu byli winni głównie starożytni historycy greckiego pochodzenia. Jest to bardzo charakterystyczne, że bardzo oddaleni w miejscu i czasie od opisywanych wydarzeń Plutarch z Cheronei i Appian z Aleksandrii uważają Cymbrów i Teutonów za Celtów lub Celtogermanów. Mowa celtycka i germańska brzmiały w ich uszach jednakowo, jak „ryk dzikich zwierząt”. I Celt, i Germanin wyglądali w oczach Greków bardzo podobnie — wysocy, niebieskoocy, jasnowłosi, z tendencjami do obżarstwa, picia i tycia. W tradycji greckiej Celtowie zapisali się bardzo boleśnie, natomiast niszcząca era Germanów miała dopiero nadejść. A ponieważ upodobanie wojowniczych Celtów (Galów, Galatów) do dalekich wędrówek i krzyżowania się z miejscową ludnością było dobrze znane w antycznym świecie greckim, nic dziwnego, że Grecy dopasowali sobie Cymbrów i Teutonów do znanego im od dzieciństwa pejzażu historycznego, w którym wybryki celtyckie zajmowały poczesne miejsce.
Niestety, choć niektórzy rzymscy autorzy: Gajusz Juliusz Cezar, Oktawian August, Wellejusz Paterkulus i Tacyt piszą o plemionach Cymbrów i Teutonów jako o Germanach, to kilku innych Rzymian nazywa ich Celtami, jak choćby Lucjusz Anneusz Florus1, Gajusz Salustiusz Krispus2 czy Marek Junianus Justynus3. Jednak to Cezar i August dążyli do dogłębnego i wiarygodnego wyjaśnienia kwestii pochodzenia Cymbrów, gdyż przyszło im się zmagać z Germanami, których wyraźnie odróżniali od Celtów. A o pomyłki w tej sprawie było łatwo. Nawet nad podziw bystry Cezar miał trudności z rozróżnieniem pogranicznych plemion germańskich i celtyckich.
Odpowiedź, skąd tak naprawdę owi Cymbrowie (i Teutoni) przybyli, uzyskano w czasach Oktawiana Augusta, gdy Imperium bardzo poważnie zainteresowało się Germanią. Ekspedycje morskie dotarły do ziem określanych jako cymbryjskie, a zwanych dziś potocznie Danią. August chwalił się w 76. roku życia4, że o pokój poprosili go Cymbrowie. Prawdę mówiąc, nie miał się czym chwalić, gdyż za jego czasów Cymbrowie nie byli tak wielkim i znaczącym ludem, jak kiedyś, ale nie wszyscy w Rzymie o tym wiedzieli, a cesarz nie miał zamiaru tego wyjaśniać. Dla Augusta było ważne, że to Cymbrowie wśród innych ludów prawdziwie silnych poprosili go o pokój, czym się pochwalił w oficjalnym dokumencie państwowotwórczym, swoistym liście-sprawozdaniu do poddanych, wykuwanym na skałach, pomnikach i rytym w spiżu, niczym najważniejsze rzymskie prawa. W społeczeństwie świadomym niegdysiejszej mocy Cymbrów miało to wymowę propagandową, zwłaszcza po dotkliwej klęsce trzech legionów z Germanami w Lesie Teutoburskim w 9 r. n.e.
Pierwotne położenie silnych Cymbrów utrwalił dla nas kronikarz Tacyt: „W tym samym wygięciu Germanii mieszkają najbliżsi Oceanu Cymbrowie, lud teraz mały, lecz ogromnie wsławiony. A tej dawnej chwały wydatne pozostały ślady, mianowicie po obu brzegach przestronne obozowiska, których objętość dziś jeszcze pozwala zmierzyć ogrom i siłę tego ludu oraz ocenić wiarygodność tak wielkiego wychodźstwa”5. To wygięcie to oczywiście Półwysep Jutlandzki, po którego obu brzegach widziano jeszcze w czasach Tacyta, czyli około roku 100 n.e., ślady starożytnych obozowisk. Należy zaznaczyć, że istnieją również koncepcje wyjścia Cymbrów i Teutonów z terenów dzisiejszej Szwecji, a wówczas Półwysep Cymbryjski byłby tylko jednym z etapów wędrówki.
Problem Teutonów pozostaje nieco innej natury, gdyż wiadomo o nich znacznie mniej niż o Cymbrach. Pobrzmiewają w nazwie Lasu Teutoburskiego, i to właściwie wszystko, jeśli pominąć znamienny fakt, iż Teutsch równa się Deutsch. Lokuje się ich startowe siedziby między ujściem Łaby a ujściem Odry, lub — podobnie jak Cymbrów — na Półwyspie Jutlandzkim. W każdym razie traktuje się ich jako bezpośrednich sąsiadów Cymbrów, co ma w pełni tłumaczyć silną więź obu plemion, ich identyczne sposoby postępowania i wspólny los.
Po tym krótkim przeglądzie siedzib obu plemion pozostaje pytanie — dlaczego je porzucili?
Nawet pobieżna analiza powodów wędrówek ludów w dziejach ludzkości wykazuje dwie zasadnicze przyczyny: głód i przemoc sąsiadów. Inne są tylko ich pochodnymi. Zapewne nie inaczej było z Cymbrami i Teutonami. Ponieważ wszyscy kronikarze starożytni zgodnie oceniają ich liczbę jako mrowie, a rzymskie wojska w starciach z nimi poniosły niejedną klęskę, można przyjąć, że to chyba nie przemoc sąsiadów była przyczyną wywędrowania Cymbrów i Teutonów z — jakkolwiek by to zwać — ojczyzny.
Należy więc wziąć pod uwagę głód. Można mówić o kilku jego powodach, ale zwykle występował z przyczyn katastrofalnych zmian klimatycznych. Dziś, gdy wspiera nas zaawansowana gospodarka, z intensywnie rozwiniętymi kulturami rolniczymi, mechanizacją, nawozami sztucznymi i środkami ochrony roślin, w dużej mierze skutki anomalii pogodowych niwelujemy łatwo i szybko. Dzieje się tak nie tylko w skali mikroregionalnej (na obszarze jednego kraju), lecz również, choć z nieco większym trudem, w skali makroregionalnej, w ramach charytatywnej i odpłatnej pomocy międzynarodowej. I choć zjawiska głodu jeszcze nie pokonano, to już walczy się z nim skutecznie, jeśli tylko rządy bogatych państw wykażą tzw. wolę polityczną, by pomóc, a rządy krajów biednych, by tej pomocy nie zmarnować (czyli nie rozkraść datków bądź darów).
W starożytności głód był codziennością. Nawet Rzymianie, którzy mieli rozwiniętą kulturę agrarną, obawiali się głodu, a z czasem uzależnili swój byt od dostaw zboża z prowincji: Sycylii, Afryki i Egiptu. Bardzo prymitywna gospodarka germańska, oparta głównie na hodowli, a w mniejszym stopniu na rolnictwie, nie dysponowała prawie żadnymi nadwyżkami produkcyjnymi. Tacyt przedstawia nam to tak: „Stosownie do liczby ludzi zdolnych do uprawy gruntu wszyscy na przemian zajmują obszary rolne, które potem według godności pomiędzy siebie dzielą; rozległość pól ułatwia podział. Niwy corocznie zmieniają, a roli jest zawsze pod dostatkiem. Albowiem przy żyzności i rozległości gruntów nie zadają sobie trudu, aby zakładać sady, oddzielać łąki i nawadniać ogrody: tylko zboża wymaga się od ziemi. Stąd też nawet roku nie dzielą na tyleż, co my, części: zima, wiosna i lato mają u nich swój sens i nazwę, lecz jesieni zarówno nazwa, jak i dary nie są znane”6. Wspomniana wyżej rozległość gruntów ornych to tylko pozór. Gospodarka germańska była ekstensywna, w związku z tym pola musiały być rozległe, by wydać opłacalny plon. Zakładali też sady i ogrody, ale gdzież im było do jakości i wydajności rzymskich upraw, gdzie każde pole było uprawiane jak dzisiejsze ogrody przydomowe!
Sposób życia Germanów, daleki od osiadłego, nie sprzyjał planowemu gromadzeniu zapasów, pomagających przetrwać chude lata, lecz raczej polegano na zasobności i słabości sąsiadów, których w razie potrzeby można było złupić. Jednak gromadzono czasem zapasy, a czyniono tak przy życiu osiadłym: „Wsi nie zakładają, jak to u nas w zwyczaju, z łącznych i przyległych do siebie budynków: każdy otacza własny dom wolnym placem […]; do wszystkiego posługują się nie ociosanym drzewem, nie troszcząc się o ozdobność albo powabność. Niektóre tylko miejsca wylepiają gliną tak czystą i lśniącą, że wygląda na malowidło i barwne rysunki. Mają też zwyczaj kopać podziemne lochy i przywalają je z wierzchu wielką ilością nawozu. Stanowią one schronisko na zimę i przechowek dla ziarna, ponieważ takie miejsca łagodzą ostrość mrozów; a jeżeli kiedy nieprzyjaciel nadciągnie, pustoszy on to, co stoi otworem, skrytki natomiast i podziemia albo całkiem mu są nie znane, albo dlatego właśnie przed jego wzrokiem uchodzą, że musi ich szukać”7.
Przy braku różnorodności upraw i ogólnie małej intensywności rolnictwa, równowaga między dobrobytem a klęską była bardzo chwiejna, przy czym łatwo było popaść w to drugie. Paradoksalnie, udział w katastrofie głodowej musiały mieć wcześniejsze lata tłuste. Jak to możliwe?
Otóż we wszystkich kulturach prymitywnych lata dobrobytu prowadzą do powiększenia populacji. Można sobie wyobrazić, oczywiście z uwzględnieniem dosyć srogiego klimatu północnego, że przez wiele lat warunki hodowli i upraw na Półwyspie Jutlandzkim bardzo sprzyjały mieszkającym tam ludziom. Klimat, kształtowany przez bliskie sąsiedztwo mórz, charakteryzował się niezbyt mroźnymi zimami i niezbyt gorącymi latami. Okres wegetacji roślin był przez to dłuższy niż na kontynencie, choć Półwysep Jutlandzki jest przecież wysunięty na północ. Częste opady sprzyjały wzrostowi traw, a to z kolei było korzystne dla hodowli. Taki stan trwał kilkanaście–kilkadziesiąt lat i można go łączyć z wyraźnym wyżem demograficznym. W sprzyjających warunkach nie odczuwano skutków przeludnienia. Nadwyżki ludnościowe mogły zresztą migrować tylko w jednym kierunku — na południe podczas gdy na kontynencie kierunków było więcej, więc i skłonność do ruchów była większa. Liczebność plemienia przekładała się na sukcesy militarne, a to znów owocowało poczuciem dostatku i bezpieczeństwa, czyli podtrzymywało wyż demograficzny. Okazało się, że społeczeństwo Cymbrów jest młode. Ta przewaga młodzieży wkrótce mogła się przełożyć na jakość decyzji podejmowanych przez plemię.
W strefie klimatu umiarkowanego kilka kolejnych ostrych zim nie jest niczym nadzwyczajnym. Skoro w średniowieczu Bałtyk mógł w całości zamarzać, to i w starożytności oddech zimy mógł pokazać, na jakiej szerokości geograficznej tak naprawdę znajduje się Półwysep Cymbryjski. Wystarczyło kilka prawdziwych zim i wilgotne lata, by nazbyt liczna populacja ludzi i zwierząt zaczęła głodować. Bezpośrednią przyczynę wędrówki Cymbrów i Teutonów w sposób lapidarny podaje nam Florus, mówiący o nich w kontekście galijskim, co nie powinno już mylić: „Cymbrowie, Teutonowie i Tygurynowie uciekli z najdalszych części Galii, ponieważ ich ziemie zalał Ocean,i szukali nowych siedzib po całym świecie”8. Zdarzały się zapewne także częste, gwałtowne sztormy, wielodniowe ulewy i gradobicia. Lata dobrobytu wcale nie oznaczały, że przyroda rozpieszczała Cymbrów, ale to, czego doświadczyli w latach chudych, musiało przejść ich wyobrażenia. Jest wysoce prawdopodobne, że źle karmione bydło, stanowiące przecież podstawę bytu Germanów, wyzdychało. Nagle na Półwyspie Cymbryjskim zrobiło się bardzo ciasno, a ziemia przestała rodzić. Na niczyją pomoc nie można było liczyć. Wyprawy zbrojne na sąsiadów, będących w podobnej sytuacji, nie przynosiły żadnych łupów. Niewiele albo nic nie wskazywało na to, by następne lata miały przynieść jakąś ulgę. Postanowiono więc wyemigrować z tej niegościnnej ziemi. A pomysł ten wcale nie był oryginalny lub nowatorski.
Nawet w latach względnego dobrobytu nadmiar ludzi z plemion germańskich opuszczał przeludnione ziemie i ludzkie gromady szukały sobie miejsca gdzie indziej. Czasem kilka takich gromad łączyło się, tworząc nowe plemię. Około 100 lat przed wielką wędrówką Cymbrów Europę przeszli w poprzek Bastarnowie, by ostatecznie osiedlić się niedaleko ujścia Dunaju nad Morzem Czarnym (czyli Morzem Pontyjskim). Jeśli zatraciła się w tradycji ustnej pamięć o wędrówce Bastarnów, to musiało w niej trwać inne, podobne wydarzenie. Przecież to w sąsiedztwie Cymbrów całkiem niedawno, zapewne wśród wielu utarczek zbrojnych, przesunął się z północy na południe wielki lud Wandalów, który osiedlił się między górną Wisłą a górną Odrą. Pamięć o tych wydarzeniach musiała być żywa, a przykład działał na wyobraźnię. Cymbrowie nie czuli się gorsi od Wandalów, mogli wędrować, tym bardziej że na miejscu nie czekało ich nic dobrego.
Bastarnowie, Wandalowie, Cymbrowie… To nie koniec listy wędrowców germańskich. Dwa pokolenia po Cymbrach na ziemie galijskie ruszyły liczne gromady różnoplemiennych ochotników germańskich, łącznie 15 tysięcy wojowników, pod dowództwem króla Ariowista. Zaprosili ich Galowie (Sekwanowie) przeciw innym Galom (Eduom). Galowie przyznali im w podzięce za pomoc 1/3 ziemi, ale Germanów w trakcie kampanii wojennej przybyło drugie tyle, aż poczuli się tak silni, że zabrali gospodarzom następną 1/3 ziemi i zakładników. Akurat wtedy Gajusz Juliusz Cezar pokonał Helwetów, którzy mieli zamiar osiedlić się w Galii. Wobec tego zarówno Eduowie, jak i Sekwanowie poprosili go o pomoc. Cezar zyskał tym samym sposobność do następnej interwencji w Galii i już nigdy nie dał się stamtąd usunąć. Jak to napisał: „Przyzwyczajać zaś powoli Germanów do przekraczania Renu i przechodzenia wielkimi masami do Galii uważał za niebezpieczne dla ludu rzymskiego; mniemał bowiem, że ci dzicy i nieokrzesani ludzie nie zaznaliby wcześniej spokoju, dopóki nie zajęliby całej Galii, by stąd wyruszyć do Italii, jak to niegdyś mieli uczynić Cymbrowie i Teutonowie”9. Ariowist zaś miał rzeczywiście wielkie zamiary, gdyż szło mu na pomoc całe plemię Swebów, o którym krążyły pogłoski, że wystawia do boju 100-tysięczną armię! Widać więc na tym przykładzie, jak łatwo Germanie podejmowali wędrówki, i to całymi wielkimi plemionami.
Niemniej zdawano sobie sprawę z dużego ryzyka. Ostateczne losy Cymbrów i Teutonów są tego najlepszym przykładem, ale były też inne. Za czasów cesarza Nerona małe plemię Ampsywariów zostało wypędzone ze swoich siedzib przez wielkie plemię Chauków. Uciekinierzy poprosili Rzymian o możliwość osiedlenia się na ziemiach im podległych. Udzielono im odpowiedzi twierdzącej, lecz uwłaczającej ludzkiej godności. Wobec tego „osamotniony lud Ampsywariów wycofał się […] i długo błąkali się jako cudzoziemcy, nędzarze i wrogowie; młódź ich na obczyźnie wycięto w pień, starszych i do walki niezdolnych jako zdobycz rozdzielono”10.
W wypadku Cymbrów decyzji nie podjęto z łatwością, a nie była też jednomyślna. Część plemienia zdecydowała się pozostać na ojcowiźnie, mniemając, poniekąd słusznie, że gdy ubędzie sporo ludzi i wiele stad, to ziemia z łatwością wyżywi pozostałych. I zostało ich na tyle dużo, że potrafili obronić swój byt aż do czasów cesarza Trajana, a Tacyt mógł przywołać nazwę ich plemienia i mówić, że już dwieście dziesięć lat zwycięża się Germanów11. Lecz nie było ich aż tylu, by mieć jeszcze w historii jakieś poważne znaczenie polityczne. To, że samo ich miano żyło jeszcze w ludzkiej pamięci i że cieszyli się sławą, zawdzięczali nie sobie, ale tym, którzy odeszli.
Często widujemy w telewizji obozy dla uchodźców. Określa się je jako przekleństwo i patologię współczesnych czasów, gdyż choć w założeniu tymczasowe, raz postawione trwają jakby wiecznie, pokoleniami, i nie widać żadnego wyjścia z impasu. Ludzie, oderwani od swoich siedzib, stłoczeni w miejscach przypadkowych, szybko tracą kontakt z cywilizowanym życiem. Nie pracują, bo nikt im nie oferuje pracy. Żyją tylko z darowizn, w związku z czym mentalnie mimo woli stają się żebrakami. Ich życie społeczne się degeneruje. Codziennością są przemoc i niesprawiedliwość. Szybko wytwarzają się nieformalne struktury władzy, złożone z pozbawionych sumienia bandytów, żyjących zwykle w dobrej komitywie z miejscową legalną władzą. Wkrótce obu strukturom władzy — formalnej i nieformalnej — przestaje zależeć na powrocie uchodźców do godziwego życia. Władza w takim miejscu pozwala bowiem na czerpanie pożytków niedostępnych w normalnych okolicznościach. A uchodźcom pozostaje tylko śnić o własnej ziemi.
Najwięcej w takich warunkach tracą dzieci i młodzież, gdyż nie mogą znikąd czerpać właściwych wzorców zachowań. Pokolenie rodziców wie, jak wyglądało normalne życie. Dzieciom trudno sobie nawet wyobrazić inne życie niż obozowe.
Ruszywszy się z miejsca, naród Cymbrów niby zachował dotychczasowe struktury społeczne, ale czy kilkaset tysięcy ludzi wędrujących razem, bez widoków na szybką stabilizację, to nie jest w istocie wielki obóz uchodźców, tym różniący się od dzisiejszych, że wędrowny? Uciekali przed głodem, w nadziei na to, że im dalej na południe, tym będzie lepiej, a w końcu czeka na nich gdzieś upragniona ziemia. Od przybyszów z ciepłych krajów nasłuchali się o panującym tam dobrobycie, żyznych polach pełnych zbóż, słońcu grzejącym przez prawie cały rok i bogatych, lecz niezbyt walecznych ludach. O ile jest się dzielnym, można osiąść na stałe i żyć bez trwogi. Dzielności Cymbrom nie brakowało, więc — choć nie wszyscy śmiało — ruszyli we wskazanym kierunku. To zapoczątkowało w ich życiu patologię, której sobie, przynajmniej od razu, nie uświadamiali. Ruch Cymbrów i Teutonów przecież nie odbywał się przez obszary pustek osadniczych, jak to przypuszczają niektórzy uczeni. Pustki osadnicze to przepastne knieje, w których kilkuset tysiącom ludzi łatwiej zginąć z głodu, niż je przebyć. W pierwszym etapie trzeba było przejść przez kraje Germanii, pełne nad wyraz wojowniczych pobratymców. W takiej sytuacji zdobycie ziemi uprawnej, celu, dla którego podjęto wędrówkę, musiało ustąpić miejsca kwestii militarnej, będącej przecież tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie… I tak już zostało.
Choć Tacyt mówi wprost o współczesnych sobie Germanach, że „lenistwem i gnuśnością wydaje im się w pocie czoła tego się dorabiać, co można krwią zdobyć”12, to wydaje się, że bliższy prawdy opis funkcjonowania zasad uprawy roli i wojowania u Germanów dał Gajusz Juliusz Cezar w połowie I w. p.n.e. w odniesieniu do wojowniczego związku plemiennego Swebów. Pisał, że nie wszyscy idą na wojnę: „Reszta, która pozostała w domu, troszczy się o żywności dla siebie i dla tych, którzy uczestniczą w wyprawie wojennej; po roku z kolei, pozostający obecnie w kraju wyruszają na wyprawę wojenną, natomiast ci, którzy w niej właśnie uczestniczyli, pozostają teraz w domu. W taki sposób nie ulega u nich przerwaniu ani uprawa roli, ani szkolenie i doskonalenie w sztuce wojennej”13.
Zdarzały się sytuacje, że za broń chwytało całe plemię, nie dbając o uprawę roli. Tak było, kiedy przyszło odpierać Germanom napaści silniejszych narodów lub gdy plemię traciło swoje ziemie. Okoliczności takie wcale nie były rzadkie, ale starożytni Germanie nie traktowali ich jako normalne. Plemię pod bronią nie miało przecież solidnych podstaw bytu, było rade z przeżycia dnia teraźniejszego, a o przyszły rok, czyli plony, nie dbało. Takie plemię walczyło o przeżycie.
Przypadek Cymbrów i Teutonów znacznie wykraczał poza ogólnie odczuwaną normalność. Poruszono tak ogromne masy ludzi, że znalezienie im miejsca w obowiązującym układzie plemion musiało łączyć się z przesunięciem bądź zniszczeniem podobnych liczbowo grup ludności. O uprawie roli nie było więc mowy, w dodatku wojna, zamiast w miesiącach, musiała być liczona w latach. Zyskiwał na tym etos wojownika, natomiast etos rolnika podupadał. Jak się potem okaże, Cymbrowie i Teutoni kilka razy mogli osiedlić się na zdobytych ziemiach, ale tego nie uczynili. Można powiedzieć, że ciągle szukali coraz lepszych gruntów, ale byłoby to uproszczenie bardziej złożonej kwestii. Na podstawie tego, że trzy razy żądali od Rzymian ziem do osiedlenia (być może więcej było tych żądań, ale tyle zostało opisanych w dostępnych źródłach), możemy przypuszczać, że podobne żądania wysuwali również wobec innych nacji. Jednak w istocie nie o ziemię Cymbrom chodziło, lecz o możliwość łupienia. W czasie wędrówek Cymbrów i Teutonów zdążyło dorosnąć nowe pokolenie, nieznające osiadłego trybu życia, które rolników widziało tylko w roli swoich ofiar. Czy marzeniem młodego pokolenia było żmudne chodzenie za sochą ciągnioną przez powolne woły, czy też dosiadanie ognistego rumaka bojowego? Władanie sierpem czy mieczem? Zdobienie kutych żelazem tarcz czy glinianych garnków?
Chyba można się domyślać, że decyzja Cymbrów o wymarszu miała skutki dalej idące, niż mogli sobie to wyobrazić. Idea była piękna, porywająca i zrozumiała, ale szybko pojawił się rozdźwięk między celem a wiodącą do niego drogą. Uważni obserwatorzy zewnętrzni szybko zauważyli, że wojna, będąca dla zwyczajnych Germanów tylko uzupełnieniem życia, dla Cymbrów i Teutonów stała się jego zasadniczą treścią. Czy mogli przetrwać, nie uprawiając roli?
„O sprawach mniejszej wagi stanowią przedniejsi, o ważniejszych wszyscy, jednak w ten sposób, że także te, których rozstrzyganie przysługuje ludowi, poprzednio są omawiane przez przedniejszych mężów. […] Król lub przedniejsi, każdy według swego wieku, urodzenia, sławy wojenne i wymowy, są słuchani raczej dzięki powadze swej rady niż mocy rozkazywania”14.
Germanie mieli niezbyt sztywne struktury władzy, w dodatku mocno spłaszczone. O oligarchii wśród nich trudno mówić, rzucało się bowiem w oczy obcym goszczącym w Germanii, że nawet królowie germańscy niemal niczym nie odróżniali się od poddanych. Zresztą „królowie” ówcześni nijak się mają do silnych królów germańskich, niemal tyranów z czasów późniejszych o kilkaset lat. Teraz pełnili oni funkcje przywódcze w zakresie mocno ograniczonym przez zgromadzenia wolnych, a zawsze uzbrojonych mężczyzn. Musieli brać pod uwagę głosy różnych ciał doradczych — starszych rodów, kapłanów pełniących na równi z królami funkcje sądownicze, a nawet opinie bogów, przemawiających ustami wróżbitek. Starsi rodów, owi uprzednio wymienieni „przedniejsi mężowie”, byli znani swoim wspólnotom od zawsze jako autorytety lokalne, lecz nie mogli, podobnie jak królowie, wyróżniać się zanadto z ogółu w sposobie życia bogactwem czy nazbyt dumną postawą, by nie stracić szacunku.
Osiadłe plemiona germańskie wytwarzały struktury władzy sprzyjające stabilizacji. Mimo łatwości, z jaką Germanie porzucali swoje siedziby, wcale nie szukali pretekstu, by tak robić. Otóż niektóre plemiona krążyły nieustannie po wywalczonym terytorium, pozostając tam przez pokolenia, a przemieszczały się po nim zgodnie z porami roku. Ruch poza owo terytorium wiązał się z poważnym ryzykiem, że nie będzie gdzie powrócić. Co innego udać się na wyprawę, czy też wysłać nadmiar wojowniczej młodzieży w świat, a co innego poruszyć z miejsca całe plemię. Nam, patrzącym na mapy wędrówek Gotów, Wandalów czy Franków z perspektywy ponad 1,5 tys. lat wydaje się, że były to narody wiecznych wędrowców. Oglądane na mapie efektowne strzałki sugerują częstość wędrówek, przesłaniając nam etapy postojów, liczące kilkadziesiąt czy nawet kilkaset lat. Plemię, które raz opuściło ojczystą ziemię, musiało się godzić z trudami długiej i uciążliwej podróży, nim zdołało gdzieś osiąść. Stąd też powody opuszczenia stabilnego kręgu ojcowizn musiały być bardzo ważkie. Przecież w skład plemion wchodzili starcy obu płci, niezdatni do trudów dalekich podróży oraz młode matki z niemowlętami przy piersi, a często również z dziećmi. Bydło w drodze też hodowano inaczej, a i wśród niego straty były większe niż w czasach hodowli osiadłych. Ludzie, którzy zdawali sobie sprawę z tych uciążliwości, nie zawsze godzili się na nie, chyba że innego wyjścia nie widzieli.
Jednak byli wśród wędrujących plemion Germanie, którym włóczęga odpowiadała. Można ich scharakteryzować jako ludzi młodych, wojowniczych i przedsiębiorczych, a przy tym dzierżących najwyższą władzę. Bez większego ryzyka popełnienia błędu można powiedzieć, że wędrówka utrwalała władzę takich watażków. Germanie na ogół niechętnie słuchali ambitnych jednostek, z jednym wyjątkiem — gdy szło o wojnę. Dobrze rozumieli, że na wojnie jest najkorzystniej, gdy decyzje podejmuje jeden wódz. Każdy Germanin płci męskiej czuł się wojownikiem, więc doceniał sprawne, skuteczne dowództwo, zwłaszcza wodzów, którzy dawali osobisty przykład waleczności. „Skoro przyjdzie do bitwy, byłoby hańbą dla naczelnika dać się przewyższyć w męstwie, hańbą dla drużyny nie dorównać w męstwie naczelnikowi”15. Żądni walecznych czynów Germanie nader chętnie ulegali mężnej władzy wojskowej.
Wędrówka plemion od samego początku miała charakter ogromnej wyprawy wojennej, wymagała koordynacji działań i zachowania porządku, spokoju wśród trudnych do ogarnięcia wzrokiem mas ludzi, zwierząt, taborów. Należało też zapewnić im bezpieczeństwo. Wykształcono więc odpowiednie do tego struktury władzy, w dzisiejszym rozumieniu administracyjne i wojskowe. Oczywiście, w sytuacji nieustannej wojny główne decyzje należały do dowódców wojskowych, czyli królów, których władza w zwyczajnym czasie ograniczała się w zasadzie do wypraw wojennych i przywództwa wiecowego. Tu sezon sprawowania władzy przedłużał się aż do pomyślnego zakończenia wędrówki, czyli do znalezienia ziemi obiecanej.
Z punktu widzenia królów czas wędrówki był dla nich czasem danym im od bogów, aby w pełni zawładnęli rządzonymi ludami. Warunki były ekstremalne, sprzyjały więc roszadom w starszyźnie plemiennej. Starzy szybko się wykruszali, robiąc miejsce młodym. Młodzież z natury mniej dba o przyszłość, a wysoko ceni błysk teraźniejszości. W czasie wędrówki takich błysków nie brakowało. Stale odnoszono jakieś zwycięstwa, zdobywano coraz lepszą broń, srebro, złoto, klejnoty, nie mówiąc już o zagarnianych stadach bydła, a także plonach. Kto im to wszystko zapewniał? Łatwo odpowiedzieć — ich królowie.
Od stania w miejscu nie przybywało chwalebnych zwycięstw. Dążąca do władzy frakcja młodych parła jednocześnie naprzód. Jak się okaże, w momencie starć decydujących o ich losie władze cymbryjskie i teutońskie były młode i nieliczące się zupełnie z trudnościami. Królowie postarali się o bardzo efektowną otoczkę niezwyciężonej władzy. Młodzi chcieli być tacy jak oni, mieć błyszczące zbroje i dokonywać wielkich czynów. Czy w takiej sytuacji królowie mogli dobrowolnie zrezygnować z tak rozległej władzy i dążyć do niebezpiecznej dla niej stabilizacji?
WĘDRÓWKA PRZEZ GERMANIĘ I PÓŁNOCNĄ CELTYKĘ
Nie tylko wojownikom ustawiczna wyprawa wojenna wydawała się atrakcyjna. W pewnym sensie ekscytowała ona również resztę populacji. Gdyby tak nie było, żony wojowników wyperswadowałyby im udział w niej, a królowie cymbryjscy musieliby sami wyruszyć na podbój świata.
Dzielny wojownik zdobywał duży łup, a w rezultacie jego żona była zadbana a dzieci dobrze odżywione. Militaryzacja życia sięgnęła podstawowych komórek społecznych, czyli rodzin. Kobiety oczekiwały, że co dzień będą miały zboże do wsypania między kamienie żaren, szyły ubrania z tkanin (a wcześniej raczej ze skór), których nie wytworzyły swoimi rękami, dzieliły mięso ubitych zwierząt, a wszystko to pochodziło z łupów oraz danin wymuszanych na okolicznych ludach.
Z czasem, prawdopodobnie nawet bardzo szybko, narody Cymbrów i Teutonów przywykły do życia na cudzy koszt. Wiadomo, że cudze mniej się szanuje niż swoje, więc bardzo łatwo było o rozpasanie i marnotrawstwo, choć ze świadomością, że za kilka dni przyjdzie przymierać głodem. Niby osiedlano się na zdobytej ziemi, ale dla bezpieczeństwa nie rozpraszano osadników. A bardzo słabo rozwinięta kultura agrarna wędrownych Germanów nie nadawała się do wykorzystania przy zwartym osadnictwie. Dla bydła potrzebna była przecież większa powierzchnia pastwisk niż obszar pól pod zasiew. Stąd też nawet rolnicze krainy Galii były niewystarczające dla Germanów.
Wyjściem z tego swoistego rozbójniczego impasu byłoby rozproszenie osadnictwa, ale to groziło poważnymi konsekwencjami. Najeźdźcy wchodzili zazwyczaj na ziemie ludne, dobrze zagospodarowane, a więc pełne wrogów. Jako świetni wojownicy zwyciężali przecież nie po to, by pozostawiać całkowitą pustkę. Pokonując jedno plemię, nastawiali przeciw sobie pozostałe plemiona, które zdawały sobie sprawę z grozy swego położenia. Germanie, pewni swej siły, nie prowadzili żadnej zrozumiałej polityki. Nieustannie poruszali się więc w morzu wrogów. Kto z nimi spotkał się wcześniej, już był wrogiem. Ci, z którymi właśnie się stykali, stawali się wrogami, a kolejne ludy miały niezachwianą pewność, że zostaną wrogami Cymbrów.
Najgroźniejszymi wrogami Germanów byli inni Germanie, tak samo biedni i mężni. Opuściwszy tereny Germanii, Cymbrowie i Teutoni nie napotykali już jej mieszkańców. Inne ludy okazywały się słabsze militarnie, za to mocniejsze ekonomicznie, a więc obfite w potencjalne zdobycze. Wędrowni Germanie łatwo zwyciężali, zagarniając przy tym łupy, o jakich w Germanii nawet nie mogli marzyć. W chwilach euforii, wywoływanych zwycięskimi starciami, mało kto myślał o osiedlaniu się, skoro zagarniano w kilka dni zapasy, przez innych gromadzone — w pocie czoła — miesiącami. Do takiego pasożytnictwa po prostu się przyzwyczajano, nie bacząc, że wypiera ono cechy zawsze pomocne w życiu — pracowitość i rozsądek.
Gospodarka rabunkowa wyjaławiała nie tylko glebę, ale i mentalność. Charakterystyczne, że dopiero w rejonach niezbyt obfitujących w prawdziwie urodzajne ziemie Cymbrowie i Teutoni dawali dowody myślenia o ustatkowaniu się. Tylko w takich wypadkach występowali wobec Rzymian z żądaniem przydziału ziemi. Za każdym razem miało to związek z przekraczaniem Alp, czyli w okolicach słabo lub wcale niezaludnionych. Myśleli więc o uprawnej ziemi dopiero wtedy, gdy czuli głód. Trzeba było dopiero poważnych trudności z zaopatrzeniem w żywność, by frakcja wojenna dopuściła do głosu rozsądek. Jednak gdy los się do nich ponownie uśmiechał, myśl o ziemi blakła w obliczu atrakcji wojennych, związanych z mordowaniem, gwałtami i rabunkiem.
Być może w podejmowaniu pertraktacji z Rzymianami tkwiły zarodki myśli politycznej. Germanie, żądając przydziału ziemi, pokazywali Rzymianom, że nie chodzi im o łupy, lecz o wartości wyższe, że jednak dążą do czegoś w tej swojej długiej wędrówce. Przywódcy prawdopodobnie rozumieli lepiej niż reszta populacji, że na skutek działań wojennych (rozbójniczych) w wymiarze masowym, nigdzie nie mają sojuszników. Tylko potęga Rzymu mogła zagwarantować osiadłym Cymbrom i Teutonom bezpieczeństwo we wrogim otoczeniu skrzywdzonych wcześniej, żądnych zemsty ludów. Być może i taki był powód wysuwania żądań osiedleńczych, a może chodziło o wywołanie dobrego wrażenia na Rzymianach, traktujących ziemię jak świętość. Ale to tylko przypuszczenie oparte na niepewnych przesłankach. Trudno za to nie ulec wrażeniu, że królowie Cymbrów i Teutonów głęboko wierzyli w siłę swoich wojsk. Szukali więc kolejnych mocnych doznań. Kilkanaście lat atrakcji życia w podróży w pełni przesłoniło im inne możliwości. W końcu podróże kształcą.
„Odwadze ich i dzikiej zuchwałości nikt, jak mówią, nie mógł się oprzeć. Zwinni w operowaniu bronią w czasie walki, w sprawności i sile fizycznej posuwali się naprzód jak ogień i nikt nie zdołał powstrzymać ich naporu. Dokądkolwiek przybyli, wszystko pędzili przed sobą i unosili jako pastwę wojenną”16.
To, że Cymbrowie opuścili swoją głodową ziemię, nie oznaczało, że od razu trafili do krain mlekiem i miodem płynących. U Germanów nawet w dobrych latach trudno było o zapasy zboża (sto lat później uzależnieni od zboża Rzymianie głowili się, jak zmusić opornych Germanów do powiększania areału zasiewów, by móc wyżywić garnizony okupacyjne), więc nawet jeśliby chcieli, nie mieli go na zbyciu. Natomiast podzielenie się stadami zwierząt w ogóle nie wchodziło w rachubę. Przecież to właśnie bydło było najbardziej pożądanym łupem w „zwyczajnych” czasach, a w ostatnich latach chudych i tu braki musiały być znaczne. Sytuacja u podnóża Półwyspu Cymbryjskiego przedstawiała się równie beznadziejnie jak nieco dalej na północ, co świadczy o tym, że do wędrówki Cymbrów przyłączyli się lub poszli tuż za nimi mieszkańcy tych ziem, Teutoni. Miarą determinacji Teutonów może być, choć wcale nie musi, to, że na tych terenach nie pozostała nawet ich nazwa, co może oznaczać, że plemię Teutonów wyemigrowało w całości.
Na ruch jednego potężnego ludu patrzono w całej Germanii ze zrozumiałym niepokojem. Migracja zaś dwóch jednocześnie wprowadziła w tej krainie ogromny zamęt, przy czym zasadniczą kwestią było, którędy owi wędrowcy pójdą. Przebiegu trasy nie znamy, ponieważ starożytni mędrcy tego nie zapisali. Koncepcje dzisiejszych uczonych są różne. Zazwyczaj mówi się o biegu Łaby. Są też teorie, oparte na śladach archeologicznych (chodzi głównie o kilkanaście zapinek do płaszczy, kojarzonych z północnymi kulturami) kierujące ruch Cymbrów wzdłuż Warty i Wisły, a więc jeszcze dalej na wschód17. Bezpieczniej będzie trzymać się tradycji i przyjąć trasę wędrówki Cymbrów i Teutonów wzdłuż Łaby.
Ponieważ każde plemię germańskie dbało o to, by jego ziemie uprawne i pastwiska otaczały dookoła puszcze, można sobie wyobrazić wędrówkę Cymbrów i Teutonów przez Germanię jako przelewanie się potoku ludzi z naczynia do naczynia, przy czym wnętrzami naczyń były siedziby napotkanych w drodze plemion, a ich brzegami przeszkody naturalne — puszcze, rzeki i pasma wzgórz. Cymbrowie i Teutoni szli tak, jak im było wygodnie, korzystając z cudzych pastwisk i zajmując dobytek, jaki wpadł im w ręce. Zapewne wędrowcy doświadczyli wszelkich możliwych sposobów reakcji miejscowych Germanów na ich przedsięwzięcie, od współpracy i ułatwienia przemarszu po wojnę szarpaną i otwarty opór. Możliwe, że doszło do jakichś form współdziałania między tubylczymi plemionami, służących przetrwaniu najazdu lub jego skanalizowaniu na tereny, gdzie obcy narobiliby najmniej szkód. Trzeba mieć na uwadze, że zasobów na tych ziemiach nie było za wiele, a chętnych do czynów rozbójniczych nigdy nie brakowało, więc łatwo było o prowokację. Będący pod presją głodu Cymbrowie i Teutoni tylko wyczekiwali pretekstów do napaści, a zresztą i bez nich chętnie podejmowali walkę.
Jak długo nasi wędrowcy szli przez Germanię, nie wiemy. W opracowaniach naukowych18 przyjmuje się, że wyruszyli około 120 r. p.n.e. Ich pierwszy kontakt z notującymi wydarzenia Rzymianami przypadł na rok, wedle naszej rachuby, 113 p.n.e. Ale po drodze mieli jeszcze pas ziem celtyckich, gdzie mogli kilka lat zmitrężyć. Bez większego błędu można określić czas wędrówki Cymbrów przez Germanię na rok do trzech lat. Tempo nie byłoby więc oszałamiające (do pół kilometra na dzień), ale wędrówka nie miała w planie zwiedzania, lecz życie, czyli znalezienie odpowiednich ziem. Oczywiście ziemie w Germanii wcale takie nie były, zwłaszcza te słabiej zaludnione. Życie rozbójnicze pozornie przynosiło duże korzyści, więc wodzowie wędrowców pilnie wypatrywali lepszych możliwości rabunku. Utwierdzali ich w tym sąsiedzi, broniący linii Odry Wandale, i linii Łaby — Swebowie. U Celtów wskazywali na urodzaj zbóż i bogactwo w postaci złóż metali, na chwałę wojenną płynącą z pokonania tak walecznych ludów i na możliwości, jakie w związku z tym otwierały się przed Cymbrami i Teutonami. Można powiedzieć, że stojąc w obliczu dwóch decyzji — pozostania między Odrą a Łabą, czego nikt im chyba nie mógł zabronić, a ruszeniem dalej na południe, wędrowcy opowiedzieli się za dalszym marszem, ku zgubie Celtów.
Wędrówka Cymbrów w swoich etapach germańskich oprócz ratowania się przed głodem, miała dwa dodatkowe efekty uboczne. Pierwszy z nich to efekt kuli śnieżnej, a drugi przypomina ruch domina.
Już sama myśl o pochodach zdobywczych zawsze trafiała u Germanów na podatny grunt. Ulegli jej za przykładem Cymbrów Teutoni, a za nimi — Ambronowie. Jeśli wierzyć Cezarowi, to do pochodu cymbryjskiego przyłączyli się Atuatukowie, którzy zresztą wędrowali potem własnymi drogami: „Atuatukowie wywodzili się od Cymbrów i Teutonów. Ci w czasie najazdu na naszą Prowincję i na Italię zostawili po lewej stronie Renu sześć tysięcy ludzi spośród siebie jako straż i ochronę swych bagaży, ponieważ nie mogli ich zabrać ze sobą. Po zagładzie Cymbrów i Teutonów ludzie ci przez wiele lat musieli znosić udręki ze strony sąsiadów, których bądź sami napadali, bądź się przed nimi bronili, aż wreszcie po zawarciu pokoju za wzajemną zgodą ich wszystkich wybrali sobie te okolice na teren zasiedlenia”19 — czyli w zachodniej Belgii, na pograniczu Germanii.
Nie można też pominąć swoistej dla krajów germańskich tendencji do tworzenia międzyplemiennych drużyn zbrojnych z nudzącej się lub „nadwyżkowej” młodzieży20. Przecież tak powstała silna armia Ariowista, którą, na własne nieszczęście, jedni Galowie ściągnęli przeciw drugim21. Możliwe, że do wędrujących na ziemie Celtów Cymbrów, Teutonów i Ambronów dołączyły liczne drużyny ochotników z sąsiadujących z trasą pochodu plemion germańskich. Cymbrowie w miarę pokonywania drogi przez krainy germańskie rośli więc w siłę, na podobieństwo puszczonej z góry kuli śnieżnej, toczącej się swobodnie po stoku.
Drugim efektem ubocznym było rozsypanie misternie ułożonego domina z plemion i ludów Europy Środkowej. Ta równowaga, ustalona po wielkiej wędrówce Wandalów z północy nad Wisłę, była bardzo chwiejna, ale do czasu przybycia Cymbrów zapewniała względny spokój. Nasi wędrowcy zakłócili równowagę biologiczną i to dosłownie — pozbawiając kilka plemion środków do życia. Plemię, które zeszło z drogi Cymbrom, wchodziło na ziemie sąsiadów. Jeśli nie dotyczyły ich prawa gościnności, dochodziło do nowych konfliktów zbrojnych, skutkujących następnymi ruchami plemiennych kostek (swoją drogą interesujące, jak próbowano wypełnić próżnię po Cymbrach i Teutonach? Czy ziemie, które porzucili, powszechnie uznano za niezdatne do życia, czy też znaleźli się tacy, którzy nimi nie pogardzili?).
Ruchy plemienne nasiliły się w momencie podjęcia przez Cymbrów i Teutonów decyzji o najeździe ziem celtyckich. Wcześniejsze napaści innych Germanów Celtowie łatwo odpierali, choć stopniowo ustępowali na południe. Teraz przyszło im się zmierzyć z ofensywą o niespotykanej wcześniej sile. Setki tysięcy wojowników cymbryjsko-teutońskich to był zaledwie początek. Inne plemiona germańskie z uwagą przyglądały się poczynaniom wędrownych śmiałków. Ponieważ nie widzieli znamion klęski pobratymców, wkrótce sami ruszyli za ich przykładem. Tak się złożyło, że aż do czasów najazdu Cymbrów kultura celtycka obejmowała dzisiejsze Czechy, Słowację, południową Polskę i Południowe Niemcy. W ciągu jednego pokolenia zniknęła z tych terenów za sprawą germańskiego domina. I choć Cymbrowie i Teutoni odeszli dalej na południe, za Dunaj, ruchy Wandalów, Swebów, Markomanów i Burów trwały jeszcze długo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Lucjusz Anneusz Florus, Zarys dziejów rzymskich, przeł. I. Lewandowski, Wrocław 1973, rozdz. 38, s. 57–59. [wróć]
2. Gajusz Salustiusz Krispus, Wojna z Jugurtą, w: Sprzysiężenie Katyliny i Wojna z Jugurtą, przeł. K. Kumaniecki, Wrocław 1971, rozdz. 114, s. 110. [wróć]
3. Marek Junianus Justynus, Zarys dziejów rzymskich na podstawie Pompejusza Trogusa, przeł. I. Lewandowski, Wrocław 1988. W księgach XXXII i XXXVII mówi się o Cymbrach jako o Cymmeriach, sprzymierzeńcach Mitrydatesa znad brzegów Morza Czarnego, w kontekście ich celtyckiego pochodzenia, choć mogło tu chodzić o germańskie plemię Bastardów, osiadłe w okolicy delty Dunaju, nim Cymbrowie wyruszyli ze swych siedzib. [wróć]
4. Czyli w swoim ostatnim roku życia, zmarł bowiem 19 sierpnia 14 r. n.e. w wieku 76 lat. [wróć]
5. Tacyt, Germania, 14, w: Dzieła, przeł. S. Hammer, Warszawa 2004, s. 605. [wróć]
6. Tacyt, Germania, 26, s. 610. [wróć]
7. Tacyt, Germania, 16, s. 606. [wróć]
8. Lucjusz Anneusz Florus, Zarys dziejów rzymskich, s. 104. [wróć]
9. Cezar, Wojna gallicka, w: Corpus Cezarianum, tłum. i oprac. E. Konik i W. Nowosielska, Wrocław 2003, I.33, s. 69. [wróć]
10. Tacyt, Roczniki XIII.56, w: Dzieła, przeł. S. Hammer, Warszawa 2004, s. 305. [wróć]
11. Słynne zdanie o nierozwiązywalności problemu germańskiego zawarte w Germanii, 37. [wróć]
12. Tacyt, Germania, 14, op. cit., s. 605. [wróć]
13. Cezar, Wojna gallicka, IV, 1, 4–7, op. cit., s. 112. [wróć]
14. Tacyt, Germania, 11, op. cit., s. 603–604 (skrót autora). [wróć]
15. Tacyt, Germania, 14, op. cit., s. 604. [wróć]
16. Plutarch, Mariusz, 11, w: Żywoty sławnych mężów, przeł. M. Brożek, Wrocław 1957, s. 487. [wróć]
17. Na przykład mapa w artykule J. Martensa, W poszukiwaniu ojczyzny Cymbrów, w: Z otchłani wieków, t. 54/3, przeł. J. Andrzejowski, pokazuje koncepcje przyjęte w nauce na temat tras przemarszu Cymbrów przez Germanię. Jedna z przypuszczalnych tras wiedzie wzdłuż Bugu na Ukrainę. [wróć]
18. Na przykład w opracowaniu zbiorowym pod red. B. Krügera, Die Germanen. Geschichte und Kultur der germanischen Stämte In Milleleuropa, w tomie 1 przyjęto, że inwazja Cymbrów rozpoczęła się przed 120 r. p.n.e., patrz mapa 51. [wróć]
19. Cezar, Wojna gallicka II.29.4, w: Corpus Caesarianum, przeł. E. Konik i W. Nowosielska, Wrocław 2003, s. 91. [wróć]
20. Tacyt, Germania, 14, w: Dzieła, przeł. S. Hammer, Warszawa 2004, s. 605. [wróć]
21. Cezar, Wojna gallicka I.31, op. cit., s. 67–68. [wróć]