Vercellae 101 p.n.e - Paweł Rochala - ebook

Vercellae 101 p.n.e ebook

Paweł Rochala

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pod koniec II w. p.n.e. do granic Imperium Rzymskiego doszły dwa ogromne, wędrowne plemiona germańskie „pod bronią” – Cymbrowie i Teutoni. Zlekceważenie ich liczebności i możliwości bojowych spowodowało zagładę kilku armii konsularnych. Okazało się, że wystawiający liczne wojska Rzym stanął na krawędzi zagłady, gdyż nie ma już ani żołnierzy, ani dowódców. Tylko Alpy i brak rozeznania geopolitycznego wodzów germańskich dały Rzymowi czas na otrząśniecie się. Sytuację uratował pochodzący z ekwitów Gajusz Mariusz, który dokonał przełomowej reformy – zaciągnął do piechoty ciężkozbrojnej ochotników z proletariatu, dając im broń na koszt państwa i płacąc żołd. Tym samym doszło do utworzenia regularnej armii zawodowej. To ta właśnie armia w kilkudniowej bitwie pod Aque Sextiae rozbiła i zniszczyła w 102 r. p.n.e. siły Teutonów. Cymbrowie nie brali udziału w tych starciach, lecz we własnej wędrówce obeszli dookoła Alpy. Wczesną wiosną 101 r. n.e. wkroczyli na teren Italii od północnego wschodu. Rzymska armia konsularna starego wzoru uciekła na ich widok. Dla Rzymu pozostawała nadzieja tylko w dwóch czynnikach: że barbarzyńcy nie zdołają sforsować rzeki Pad i że Mariusz zdąży z odsieczą. Siły Rzymian i Cymbrów starły się ostatecznie latem 101 r. p.n.e. na Polach Raudyjskich pod Vercellae w północnej Italii, w jednej z największych bitew starożytności

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 270

Oceny
4,2 (6 ocen)
1
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MRACIEK

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas.
00
Voncohn

Dobrze spędzony czas

Świetnie napisane, bogato udokumentowane. Warto.
00

Popularność




Oko­licz­no­ści wędrówki Cym­brów i Teu­to­nów

OKO­LICZ­NO­ŚCI WĘDRÓWKI CYM­BRÓW I TEU­TO­NÓW

Skąd się wzięli Cym­bro­wie i Teu­toni?

Kwe­stia pocho­dze­nia ple­mion Cym­brów i Teu­to­nów swego czasu budziła wiel­kie emo­cje, które uci­chły wraz ze śmier­cią adwer­sa­rzy. Pozo­stały jed­nak róż­nice zdań. I choć obec­nie przy­jęło się, że byli oni Ger­ma­nami (któ­rym mogli towa­rzy­szyć Cel­to­wie), to prze­ko­na­nie, że cho­dzi o Cel­tów lub ple­miona cel­to­ger­mań­skie, trwa na­dal.

W wyja­śnie­niu zagadki pocho­dze­nia tych ple­mion klu­czową rolę, zresztą jak w całej wędrówce, zdaje się odgry­wać ple­mię Cym­brów. Nawet pobieżne prze­stu­dio­wa­nie źró­deł pisa­nych pozwala wycią­gnąć wnio­sek, że wła­śnie owo ple­mię było siłą spraw­czą przed­się­wzię­cia, które mocno wstrzą­snęło Impe­rium Roma­num. Teu­toni oraz inne ple­miona pozo­stają w cie­niu Cym­brów. I choć sta­ro­żyt­nym dzie­jo­pi­som oby­dwa ple­miona wyda­wały się rów­nie tajem­ni­cze, to w wypadku Cym­brów potra­fiono z dużą dokład­no­ścią wska­zać ich pier­wotne sie­dziby. Nato­miast Teu­toni jawią się jako wypeł­złe zni­kąd, gotowe ple­mię mar­szowe. Ponie­waż w następ­nych stu­le­ciach po najeź­dzie, zwłasz­cza od cza­sów Okta­wiana Augu­sta, ope­ro­wano nazwami geo­gra­ficz­nymi odno­szą­cymi się wprost do Cym­brów, a o Teu­to­nach wła­ści­wie nie wspo­mi­nano, nic dziw­nego, że i dziś pozo­stają oni mniej znani od Cym­brów. Stąd też należy mieć na uwa­dze, że nawet gdy sta­ro­żytni mówili tylko o Cym­brach w kon­tek­ście ich najazdu na Europę, to mieli rów­nież na myśli Teu­to­nów.

Byłoby dobrze, gdyby cel­tyc­kiemu zamie­sza­niu byli winni głów­nie sta­ro­żytni histo­rycy grec­kiego pocho­dze­nia. Jest to bar­dzo cha­rak­te­ry­styczne, że bar­dzo odda­leni w miej­scu i cza­sie od opi­sy­wa­nych wyda­rzeń Plu­tarch z Che­ro­nei i Appian z Alek­san­drii uwa­żają Cym­brów i Teu­to­nów za Cel­tów lub Cel­to­ger­ma­nów. Mowa cel­tycka i ger­mań­ska brzmiały w ich uszach jed­na­kowo, jak „ryk dzi­kich zwie­rząt”. I Celt, i Ger­ma­nin wyglą­dali w oczach Gre­ków bar­dzo podob­nie — wysocy, nie­bie­sko­ocy, jasno­włosi, z ten­den­cjami do obżar­stwa, picia i tycia. W tra­dy­cji grec­kiej Cel­to­wie zapi­sali się bar­dzo bole­śnie, nato­miast nisz­cząca era Ger­ma­nów miała dopiero nadejść. A ponie­waż upodo­ba­nie wojow­ni­czych Cel­tów (Galów, Gala­tów) do dale­kich wędró­wek i krzy­żo­wa­nia się z miej­scową lud­no­ścią było dobrze znane w antycz­nym świe­cie grec­kim, nic dziw­nego, że Grecy dopa­so­wali sobie Cym­brów i Teu­to­nów do zna­nego im od dzie­ciń­stwa pej­zażu histo­rycz­nego, w któ­rym wybryki cel­tyc­kie zaj­mo­wały pocze­sne miej­sce.

Nie­stety, choć nie­któ­rzy rzym­scy auto­rzy: Gajusz Juliusz Cezar, Okta­wian August, Wel­le­jusz Pater­ku­lus i Tacyt piszą o ple­mio­nach Cym­brów i Teu­to­nów jako o Ger­ma­nach, to kilku innych Rzy­mian nazywa ich Cel­tami, jak choćby Lucjusz Anne­usz Flo­rus1, Gajusz Salu­stiusz Kri­spus2 czy Marek Junia­nus Justy­nus3. Jed­nak to Cezar i August dążyli do dogłęb­nego i wia­ry­god­nego wyja­śnie­nia kwe­stii pocho­dze­nia Cym­brów, gdyż przy­szło im się zma­gać z Ger­ma­nami, któ­rych wyraź­nie odróż­niali od Cel­tów. A o pomyłki w tej spra­wie było łatwo. Nawet nad podziw bystry Cezar miał trud­no­ści z roz­róż­nie­niem pogra­nicz­nych ple­mion ger­mań­skich i cel­tyc­kich.

Odpo­wiedź, skąd tak naprawdę owi Cym­bro­wie (i Teu­toni) przy­byli, uzy­skano w cza­sach Okta­wiana Augu­sta, gdy Impe­rium bar­dzo poważ­nie zain­te­re­so­wało się Ger­ma­nią. Eks­pe­dy­cje mor­skie dotarły do ziem okre­śla­nych jako cym­bryj­skie, a zwa­nych dziś potocz­nie Danią. August chwa­lił się w 76. roku życia4, że o pokój popro­sili go Cym­bro­wie. Prawdę mówiąc, nie miał się czym chwa­lić, gdyż za jego cza­sów Cym­bro­wie nie byli tak wiel­kim i zna­czą­cym ludem, jak kie­dyś, ale nie wszy­scy w Rzy­mie o tym wie­dzieli, a cesarz nie miał zamiaru tego wyja­śniać. Dla Augu­sta było ważne, że to Cym­bro­wie wśród innych ludów praw­dzi­wie sil­nych popro­sili go o pokój, czym się pochwa­lił w ofi­cjal­nym doku­men­cie pań­stwo­wo­twór­czym, swo­istym liście-spra­woz­da­niu do pod­da­nych, wyku­wa­nym na ska­łach, pomni­kach i rytym w spiżu, niczym naj­waż­niej­sze rzym­skie prawa. W spo­łe­czeń­stwie świa­do­mym nie­gdy­siej­szej mocy Cym­brów miało to wymowę pro­pa­gan­dową, zwłasz­cza po dotkli­wej klę­sce trzech legio­nów z Ger­ma­nami w Lesie Teu­to­bur­skim w 9 r. n.e.

Pier­wotne poło­że­nie sil­nych Cym­brów utrwa­lił dla nas kro­ni­karz Tacyt: „W tym samym wygię­ciu Ger­ma­nii miesz­kają naj­bliżsi Oce­anu Cym­bro­wie, lud teraz mały, lecz ogrom­nie wsła­wiony. A tej daw­nej chwały wydatne pozo­stały ślady, mia­no­wi­cie po obu brze­gach prze­stronne obo­zo­wi­ska, któ­rych obję­tość dziś jesz­cze pozwala zmie­rzyć ogrom i siłę tego ludu oraz oce­nić wia­ry­god­ność tak wiel­kiego wychodź­stwa”5. To wygię­cie to oczy­wi­ście Pół­wy­sep Jutlandzki, po któ­rego obu brze­gach widziano jesz­cze w cza­sach Tacyta, czyli około roku 100 n.e., ślady sta­ro­żyt­nych obo­zo­wisk. Należy zazna­czyć, że ist­nieją rów­nież kon­cep­cje wyj­ścia Cym­brów i Teu­to­nów z tere­nów dzi­siej­szej Szwe­cji, a wów­czas Pół­wy­sep Cym­bryj­ski byłby tylko jed­nym z eta­pów wędrówki.

Pro­blem Teu­to­nów pozo­staje nieco innej natury, gdyż wia­domo o nich znacz­nie mniej niż o Cym­brach. Pobrzmie­wają w nazwie Lasu Teu­to­bur­skiego, i to wła­ści­wie wszystko, jeśli pomi­nąć zna­mienny fakt, iż Teutsch równa się Deutsch. Lokuje się ich star­towe sie­dziby mię­dzy ujściem Łaby a ujściem Odry, lub — podob­nie jak Cym­brów — na Pół­wy­spie Jutlandz­kim. W każ­dym razie trak­tuje się ich jako bez­po­śred­nich sąsia­dów Cym­brów, co ma w pełni tłu­ma­czyć silną więź obu ple­mion, ich iden­tyczne spo­soby postę­po­wa­nia i wspólny los.

Po tym krót­kim prze­glą­dzie sie­dzib obu ple­mion pozo­staje pyta­nie — dla­czego je porzu­cili?

Powody wędrówki

Nawet pobieżna ana­liza powo­dów wędró­wek ludów w dzie­jach ludz­ko­ści wyka­zuje dwie zasad­ni­cze przy­czyny: głód i prze­moc sąsia­dów. Inne są tylko ich pochod­nymi. Zapewne nie ina­czej było z Cym­brami i Teu­to­nami. Ponie­waż wszy­scy kro­ni­ka­rze sta­ro­żytni zgod­nie oce­niają ich liczbę jako mro­wie, a rzym­skie woj­ska w star­ciach z nimi ponio­sły nie­jedną klę­skę, można przy­jąć, że to chyba nie prze­moc sąsia­dów była przy­czyną wywę­dro­wa­nia Cym­brów i Teu­to­nów z — jak­kol­wiek by to zwać — ojczy­zny.

Należy więc wziąć pod uwagę głód. Można mówić o kilku jego powo­dach, ale zwy­kle wystę­po­wał z przy­czyn kata­stro­fal­nych zmian kli­ma­tycz­nych. Dziś, gdy wspiera nas zaawan­so­wana gospo­darka, z inten­syw­nie roz­wi­nię­tymi kul­tu­rami rol­ni­czymi, mecha­ni­za­cją, nawo­zami sztucz­nymi i środ­kami ochrony roślin, w dużej mie­rze skutki ano­ma­lii pogo­do­wych niwe­lu­jemy łatwo i szybko. Dzieje się tak nie tylko w skali mikro­re­gio­nal­nej (na obsza­rze jed­nego kraju), lecz rów­nież, choć z nieco więk­szym tru­dem, w skali makro­re­gio­nal­nej, w ramach cha­ry­ta­tyw­nej i odpłat­nej pomocy mię­dzy­na­ro­do­wej. I choć zja­wi­ska głodu jesz­cze nie poko­nano, to już wal­czy się z nim sku­tecz­nie, jeśli tylko rządy boga­tych państw wykażą tzw. wolę poli­tyczną, by pomóc, a rządy kra­jów bied­nych, by tej pomocy nie zmar­no­wać (czyli nie roz­kraść dat­ków bądź darów).

W sta­ro­żyt­no­ści głód był codzien­no­ścią. Nawet Rzy­mia­nie, któ­rzy mieli roz­wi­niętą kul­turę agrarną, oba­wiali się głodu, a z cza­sem uza­leż­nili swój byt od dostaw zboża z pro­win­cji: Sycy­lii, Afryki i Egiptu. Bar­dzo pry­mi­tywna gospo­darka ger­mań­ska, oparta głów­nie na hodowli, a w mniej­szym stop­niu na rol­nic­twie, nie dys­po­no­wała pra­wie żad­nymi nad­wyż­kami pro­duk­cyj­nymi. Tacyt przed­sta­wia nam to tak: „Sto­sow­nie do liczby ludzi zdol­nych do uprawy gruntu wszy­scy na prze­mian zaj­mują obszary rolne, które potem według god­no­ści pomię­dzy sie­bie dzielą; roz­le­głość pól uła­twia podział. Niwy corocz­nie zmie­niają, a roli jest zawsze pod dostat­kiem. Albo­wiem przy żyzno­ści i roz­le­gło­ści grun­tów nie zadają sobie trudu, aby zakła­dać sady, oddzie­lać łąki i nawad­niać ogrody: tylko zboża wymaga się od ziemi. Stąd też nawet roku nie dzielą na tyleż, co my, czę­ści: zima, wio­sna i lato mają u nich swój sens i nazwę, lecz jesieni zarówno nazwa, jak i dary nie są znane”6. Wspo­mniana wyżej roz­le­głość grun­tów ornych to tylko pozór. Gospo­darka ger­mań­ska była eks­ten­sywna, w związku z tym pola musiały być roz­le­głe, by wydać opła­calny plon. Zakła­dali też sady i ogrody, ale gdzież im było do jako­ści i wydaj­no­ści rzym­skich upraw, gdzie każde pole było upra­wiane jak dzi­siej­sze ogrody przy­do­mowe!

Spo­sób życia Ger­ma­nów, daleki od osia­dłego, nie sprzy­jał pla­no­wemu gro­ma­dze­niu zapa­sów, poma­ga­ją­cych prze­trwać chude lata, lecz raczej pole­gano na zasob­no­ści i sła­bo­ści sąsia­dów, któ­rych w razie potrzeby można było złu­pić. Jed­nak gro­ma­dzono cza­sem zapasy, a czy­niono tak przy życiu osia­dłym: „Wsi nie zakła­dają, jak to u nas w zwy­czaju, z łącz­nych i przy­le­głych do sie­bie budyn­ków: każdy ota­cza wła­sny dom wol­nym pla­cem […]; do wszyst­kiego posłu­gują się nie ocio­sa­nym drze­wem, nie trosz­cząc się o ozdob­ność albo powab­ność. Nie­które tylko miej­sca wyle­piają gliną tak czy­stą i lśniącą, że wygląda na malo­wi­dło i barwne rysunki. Mają też zwy­czaj kopać pod­ziemne lochy i przy­wa­lają je z wierz­chu wielką ilo­ścią nawozu. Sta­no­wią one schro­ni­sko na zimę i prze­cho­wek dla ziarna, ponie­waż takie miej­sca łago­dzą ostrość mro­zów; a jeżeli kiedy nie­przy­ja­ciel nad­cią­gnie, pusto­szy on to, co stoi otwo­rem, skrytki nato­miast i pod­zie­mia albo cał­kiem mu są nie znane, albo dla­tego wła­śnie przed jego wzro­kiem ucho­dzą, że musi ich szu­kać”7.

Przy braku róż­no­rod­no­ści upraw i ogól­nie małej inten­syw­no­ści rol­nic­twa, rów­no­waga mię­dzy dobro­by­tem a klę­ską była bar­dzo chwiejna, przy czym łatwo było popaść w to dru­gie. Para­dok­sal­nie, udział w kata­stro­fie gło­do­wej musiały mieć wcze­śniej­sze lata tłu­ste. Jak to moż­liwe?

Otóż we wszyst­kich kul­tu­rach pry­mi­tyw­nych lata dobro­bytu pro­wa­dzą do powięk­sze­nia popu­la­cji. Można sobie wyobra­zić, oczy­wi­ście z uwzględ­nie­niem dosyć sro­giego kli­matu pół­noc­nego, że przez wiele lat warunki hodowli i upraw na Pół­wy­spie Jutlandz­kim bar­dzo sprzy­jały miesz­ka­ją­cym tam ludziom. Kli­mat, kształ­to­wany przez bli­skie sąsiedz­two mórz, cha­rak­te­ry­zo­wał się nie­zbyt mroź­nymi zimami i nie­zbyt gorą­cymi latami. Okres wege­ta­cji roślin był przez to dłuż­szy niż na kon­ty­nen­cie, choć Pół­wy­sep Jutlandzki jest prze­cież wysu­nięty na pół­noc. Czę­ste opady sprzy­jały wzro­stowi traw, a to z kolei było korzystne dla hodowli. Taki stan trwał kil­ka­na­ście–kil­ka­dzie­siąt lat i można go łączyć z wyraź­nym wyżem demo­gra­ficz­nym. W sprzy­ja­ją­cych warun­kach nie odczu­wano skut­ków prze­lud­nie­nia. Nad­wyżki lud­no­ściowe mogły zresztą migro­wać tylko w jed­nym kie­runku — na połu­dnie pod­czas gdy na kon­ty­nen­cie kie­run­ków było wię­cej, więc i skłon­ność do ruchów była więk­sza. Liczeb­ność ple­mie­nia prze­kła­dała się na suk­cesy mili­tarne, a to znów owo­co­wało poczu­ciem dostatku i bez­pie­czeń­stwa, czyli pod­trzy­my­wało wyż demo­gra­ficzny. Oka­zało się, że spo­łe­czeń­stwo Cym­brów jest młode. Ta prze­waga mło­dzieży wkrótce mogła się prze­ło­żyć na jakość decy­zji podej­mo­wa­nych przez ple­mię.

W stre­fie kli­matu umiar­ko­wa­nego kilka kolej­nych ostrych zim nie jest niczym nad­zwy­czaj­nym. Skoro w śre­dnio­wie­czu Bał­tyk mógł w cało­ści zama­rzać, to i w sta­ro­żyt­no­ści oddech zimy mógł poka­zać, na jakiej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej tak naprawdę znaj­duje się Pół­wy­sep Cym­bryj­ski. Wystar­czyło kilka praw­dzi­wych zim i wil­gotne lata, by nazbyt liczna popu­la­cja ludzi i zwie­rząt zaczęła gło­do­wać. Bez­po­śred­nią przy­czynę wędrówki Cym­brów i Teu­to­nów w spo­sób lapi­darny podaje nam Flo­rus, mówiący o nich w kon­tek­ście galij­skim, co nie powinno już mylić: „Cym­bro­wie, Teu­to­no­wie i Tygu­ry­no­wie ucie­kli z naj­dal­szych czę­ści Galii, ponie­waż ich zie­mie zalał Ocean,i szu­kali nowych sie­dzib po całym świe­cie”8. Zda­rzały się zapewne także czę­ste, gwał­towne sztormy, wie­lo­dniowe ulewy i gra­do­bi­cia. Lata dobro­bytu wcale nie ozna­czały, że przy­roda roz­piesz­czała Cym­brów, ale to, czego doświad­czyli w latach chu­dych, musiało przejść ich wyobra­że­nia. Jest wysoce praw­do­po­dobne, że źle kar­mione bydło, sta­no­wiące prze­cież pod­stawę bytu Ger­ma­nów, wyzdy­chało. Nagle na Pół­wy­spie Cym­bryj­skim zro­biło się bar­dzo cia­sno, a zie­mia prze­stała rodzić. Na niczyją pomoc nie można było liczyć. Wyprawy zbrojne na sąsia­dów, będą­cych w podob­nej sytu­acji, nie przy­no­siły żad­nych łupów. Nie­wiele albo nic nie wska­zy­wało na to, by następne lata miały przy­nieść jakąś ulgę. Posta­no­wiono więc wyemi­gro­wać z tej nie­go­ścin­nej ziemi. A pomysł ten wcale nie był ory­gi­nalny lub nowa­tor­ski.

Nawet w latach względ­nego dobro­bytu nad­miar ludzi z ple­mion ger­mań­skich opusz­czał prze­lud­nione zie­mie i ludz­kie gro­mady szu­kały sobie miej­sca gdzie indziej. Cza­sem kilka takich gro­mad łączyło się, two­rząc nowe ple­mię. Około 100 lat przed wielką wędrówką Cym­brów Europę prze­szli w poprzek Bastar­no­wie, by osta­tecz­nie osie­dlić się nie­da­leko ujścia Dunaju nad Morzem Czar­nym (czyli Morzem Pon­tyj­skim). Jeśli zatra­ciła się w tra­dy­cji ust­nej pamięć o wędrówce Bastar­nów, to musiało w niej trwać inne, podobne wyda­rze­nie. Prze­cież to w sąsiedz­twie Cym­brów cał­kiem nie­dawno, zapewne wśród wielu utar­czek zbroj­nych, prze­su­nął się z pół­nocy na połu­dnie wielki lud Wan­da­lów, który osie­dlił się mię­dzy górną Wisłą a górną Odrą. Pamięć o tych wyda­rze­niach musiała być żywa, a przy­kład dzia­łał na wyobraź­nię. Cym­bro­wie nie czuli się gorsi od Wan­da­lów, mogli wędro­wać, tym bar­dziej że na miej­scu nie cze­kało ich nic dobrego.

Bastar­no­wie, Wan­da­lo­wie, Cym­bro­wie… To nie koniec listy wędrow­ców ger­mań­skich. Dwa poko­le­nia po Cym­brach na zie­mie galij­skie ruszyły liczne gro­mady róż­no­ple­mien­nych ochot­ni­ków ger­mań­skich, łącz­nie 15 tysięcy wojow­ni­ków, pod dowódz­twem króla Ario­wi­sta. Zapro­sili ich Galo­wie (Sekwa­no­wie) prze­ciw innym Galom (Eduom). Galo­wie przy­znali im w podzięce za pomoc 1/3 ziemi, ale Ger­ma­nów w trak­cie kam­pa­nii wojen­nej przy­było dru­gie tyle, aż poczuli się tak silni, że zabrali gospo­da­rzom następną 1/3 ziemi i zakład­ni­ków. Aku­rat wtedy Gajusz Juliusz Cezar poko­nał Hel­we­tów, któ­rzy mieli zamiar osie­dlić się w Galii. Wobec tego zarówno Edu­owie, jak i Sekwa­no­wie popro­sili go o pomoc. Cezar zyskał tym samym spo­sob­ność do następ­nej inter­wen­cji w Galii i już ni­gdy nie dał się stam­tąd usu­nąć. Jak to napi­sał: „Przy­zwy­cza­jać zaś powoli Ger­ma­nów do prze­kra­cza­nia Renu i prze­cho­dze­nia wiel­kimi masami do Galii uwa­żał za nie­bez­pieczne dla ludu rzym­skiego; mnie­mał bowiem, że ci dzicy i nie­okrze­sani ludzie nie zazna­liby wcze­śniej spo­koju, dopóki nie zaję­liby całej Galii, by stąd wyru­szyć do Ita­lii, jak to nie­gdyś mieli uczy­nić Cym­bro­wie i Teu­to­no­wie”9. Ario­wist zaś miał rze­czy­wi­ście wiel­kie zamiary, gdyż szło mu na pomoc całe ple­mię Swe­bów, o któ­rym krą­żyły pogło­ski, że wysta­wia do boju 100-tysięczną armię! Widać więc na tym przy­kła­dzie, jak łatwo Ger­ma­nie podej­mo­wali wędrówki, i to całymi wiel­kimi ple­mio­nami.

Nie­mniej zda­wano sobie sprawę z dużego ryzyka. Osta­teczne losy Cym­brów i Teu­to­nów są tego naj­lep­szym przy­kła­dem, ale były też inne. Za cza­sów cesa­rza Nerona małe ple­mię Amp­sy­wa­riów zostało wypę­dzone ze swo­ich sie­dzib przez wiel­kie ple­mię Chau­ków. Ucie­ki­nie­rzy popro­sili Rzy­mian o moż­li­wość osie­dle­nia się na zie­miach im pod­le­głych. Udzie­lono im odpo­wie­dzi twier­dzą­cej, lecz uwła­cza­ją­cej ludz­kiej god­no­ści. Wobec tego „osa­mot­niony lud Amp­sy­wa­riów wyco­fał się […] i długo błą­kali się jako cudzo­ziemcy, nędza­rze i wro­go­wie; młódź ich na obczyź­nie wycięto w pień, star­szych i do walki nie­zdol­nych jako zdo­bycz roz­dzie­lono”10.

W wypadku Cym­brów decy­zji nie pod­jęto z łatwo­ścią, a nie była też jed­no­myślna. Część ple­mie­nia zde­cy­do­wała się pozo­stać na ojco­wiź­nie, mnie­ma­jąc, ponie­kąd słusz­nie, że gdy ubę­dzie sporo ludzi i wiele stad, to zie­mia z łatwo­ścią wyżywi pozo­sta­łych. I zostało ich na tyle dużo, że potra­fili obro­nić swój byt aż do cza­sów cesa­rza Tra­jana, a Tacyt mógł przy­wo­łać nazwę ich ple­mie­nia i mówić, że już dwie­ście dzie­sięć lat zwy­cięża się Ger­ma­nów11. Lecz nie było ich aż tylu, by mieć jesz­cze w histo­rii jakieś poważne zna­cze­nie poli­tyczne. To, że samo ich miano żyło jesz­cze w ludz­kiej pamięci i że cie­szyli się sławą, zawdzię­czali nie sobie, ale tym, któ­rzy ode­szli.

Uchodźcy. Im dalej na połu­dnie, tym lepiej

Czę­sto widu­jemy w tele­wi­zji obozy dla uchodź­ców. Okre­śla się je jako prze­kleń­stwo i pato­lo­gię współ­cze­snych cza­sów, gdyż choć w zało­że­niu tym­cza­sowe, raz posta­wione trwają jakby wiecz­nie, poko­le­niami, i nie widać żad­nego wyj­ścia z impasu. Ludzie, ode­rwani od swo­ich sie­dzib, stło­czeni w miej­scach przy­pad­ko­wych, szybko tracą kon­takt z cywi­li­zo­wa­nym życiem. Nie pra­cują, bo nikt im nie ofe­ruje pracy. Żyją tylko z daro­wizn, w związku z czym men­tal­nie mimo woli stają się żebra­kami. Ich życie spo­łeczne się dege­ne­ruje. Codzien­no­ścią są prze­moc i nie­spra­wie­dli­wość. Szybko wytwa­rzają się nie­for­malne struk­tury wła­dzy, zło­żone z pozba­wio­nych sumie­nia ban­dy­tów, żyją­cych zwy­kle w dobrej komi­ty­wie z miej­scową legalną wła­dzą. Wkrótce obu struk­tu­rom wła­dzy — for­mal­nej i nie­for­malnej — prze­staje zale­żeć na powro­cie uchodź­ców do godzi­wego życia. Wła­dza w takim miej­scu pozwala bowiem na czer­pa­nie pożyt­ków nie­do­stęp­nych w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach. A uchodź­com pozo­staje tylko śnić o wła­snej ziemi.

Naj­wię­cej w takich warun­kach tracą dzieci i mło­dzież, gdyż nie mogą zni­kąd czer­pać wła­ści­wych wzor­ców zacho­wań. Poko­le­nie rodzi­ców wie, jak wyglą­dało nor­malne życie. Dzie­ciom trudno sobie nawet wyobra­zić inne życie niż obo­zowe.

Ruszyw­szy się z miej­sca, naród Cym­brów niby zacho­wał dotych­cza­sowe struk­tury spo­łeczne, ale czy kil­ka­set tysięcy ludzi wędru­ją­cych razem, bez wido­ków na szybką sta­bi­li­za­cję, to nie jest w isto­cie wielki obóz uchodź­ców, tym róż­niący się od dzi­siej­szych, że wędrowny? Ucie­kali przed gło­dem, w nadziei na to, że im dalej na połu­dnie, tym będzie lepiej, a w końcu czeka na nich gdzieś upra­gniona zie­mia. Od przy­by­szów z cie­płych kra­jów nasłu­chali się o panu­ją­cym tam dobro­by­cie, żyznych polach peł­nych zbóż, słońcu grze­ją­cym przez pra­wie cały rok i boga­tych, lecz nie­zbyt walecz­nych ludach. O ile jest się dziel­nym, można osiąść na stałe i żyć bez trwogi. Dziel­no­ści Cym­brom nie bra­ko­wało, więc — choć nie wszy­scy śmiało — ruszyli we wska­za­nym kie­runku. To zapo­cząt­ko­wało w ich życiu pato­lo­gię, któ­rej sobie, przy­naj­mniej od razu, nie uświa­da­miali. Ruch Cym­brów i Teu­to­nów prze­cież nie odby­wał się przez obszary pustek osad­ni­czych, jak to przy­pusz­czają nie­któ­rzy uczeni. Pustki osad­ni­cze to prze­pastne knieje, w któ­rych kil­ku­set tysiącom ludzi łatwiej zgi­nąć z głodu, niż je prze­być. W pierw­szym eta­pie trzeba było przejść przez kraje Ger­ma­nii, pełne nad wyraz wojow­ni­czych pobra­tym­ców. W takiej sytu­acji zdo­by­cie ziemi upraw­nej, celu, dla któ­rego pod­jęto wędrówkę, musiało ustą­pić miej­sca kwe­stii mili­tar­nej, będą­cej prze­cież tylko środ­kiem do celu, a nie celem samym w sobie… I tak już zostało.

Kwe­stia rolna

Choć Tacyt mówi wprost o współ­cze­snych sobie Ger­ma­nach, że „leni­stwem i gnu­śno­ścią wydaje im się w pocie czoła tego się dora­biać, co można krwią zdo­być”12, to wydaje się, że bliż­szy prawdy opis funk­cjo­no­wa­nia zasad uprawy roli i wojo­wa­nia u Ger­ma­nów dał Gajusz Juliusz Cezar w poło­wie I w. p.n.e. w odnie­sie­niu do wojow­ni­czego związku ple­mien­nego Swe­bów. Pisał, że nie wszy­scy idą na wojnę: „Reszta, która pozo­stała w domu, trosz­czy się o żyw­no­ści dla sie­bie i dla tych, któ­rzy uczest­ni­czą w wypra­wie wojen­nej; po roku z kolei, pozo­sta­jący obec­nie w kraju wyru­szają na wyprawę wojenną, nato­miast ci, któ­rzy w niej wła­śnie uczest­ni­czyli, pozo­stają teraz w domu. W taki spo­sób nie ulega u nich prze­rwa­niu ani uprawa roli, ani szko­le­nie i dosko­na­le­nie w sztuce wojen­nej”13.

Zda­rzały się sytu­acje, że za broń chwy­tało całe ple­mię, nie dba­jąc o uprawę roli. Tak było, kiedy przy­szło odpie­rać Ger­ma­nom napa­ści sil­niej­szych naro­dów lub gdy ple­mię tra­ciło swoje zie­mie. Oko­licz­no­ści takie wcale nie były rzad­kie, ale sta­ro­żytni Ger­ma­nie nie trak­to­wali ich jako nor­malne. Ple­mię pod bro­nią nie miało prze­cież solid­nych pod­staw bytu, było rade z prze­ży­cia dnia teraź­niej­szego, a o przy­szły rok, czyli plony, nie dbało. Takie ple­mię wal­czyło o prze­ży­cie.

Przy­pa­dek Cym­brów i Teu­to­nów znacz­nie wykra­czał poza ogól­nie odczu­waną nor­mal­ność. Poru­szono tak ogromne masy ludzi, że zna­le­zie­nie im miej­sca w obo­wią­zu­ją­cym ukła­dzie ple­mion musiało łączyć się z prze­su­nię­ciem bądź znisz­cze­niem podob­nych licz­bowo grup lud­no­ści. O upra­wie roli nie było więc mowy, w dodatku wojna, zamiast w mie­sią­cach, musiała być liczona w latach. Zyski­wał na tym etos wojow­nika, nato­miast etos rol­nika pod­upa­dał. Jak się potem okaże, Cym­bro­wie i Teu­toni kilka razy mogli osie­dlić się na zdo­by­tych zie­miach, ale tego nie uczy­nili. Można powie­dzieć, że cią­gle szu­kali coraz lep­szych grun­tów, ale byłoby to uprosz­cze­nie bar­dziej zło­żo­nej kwe­stii. Na pod­sta­wie tego, że trzy razy żądali od Rzy­mian ziem do osie­dle­nia (być może wię­cej było tych żądań, ale tyle zostało opi­sa­nych w dostęp­nych źró­dłach), możemy przy­pusz­czać, że podobne żąda­nia wysu­wali rów­nież wobec innych nacji. Jed­nak w isto­cie nie o zie­mię Cym­brom cho­dziło, lecz o moż­li­wość łupie­nia. W cza­sie wędró­wek Cym­brów i Teu­to­nów zdą­żyło doro­snąć nowe poko­le­nie, nie­zna­jące osia­dłego trybu życia, które rol­ni­ków widziało tylko w roli swo­ich ofiar. Czy marze­niem mło­dego poko­le­nia było żmudne cho­dze­nie za sochą cią­gnioną przez powolne woły, czy też dosia­da­nie ogni­stego rumaka bojo­wego? Wła­da­nie sier­pem czy mie­czem? Zdo­bie­nie kutych żela­zem tarcz czy gli­nia­nych garn­ków?

Chyba można się domy­ślać, że decy­zja Cym­brów o wymar­szu miała skutki dalej idące, niż mogli sobie to wyobra­zić. Idea była piękna, pory­wa­jąca i zro­zu­miała, ale szybko poja­wił się roz­dź­więk mię­dzy celem a wio­dącą do niego drogą. Uważni obser­wa­to­rzy zewnętrzni szybko zauwa­żyli, że wojna, będąca dla zwy­czaj­nych Ger­ma­nów tylko uzu­peł­nie­niem życia, dla Cym­brów i Teu­to­nów stała się jego zasad­ni­czą tre­ścią. Czy mogli prze­trwać, nie upra­wia­jąc roli?

Kwe­stia wła­dzy

„O spra­wach mniej­szej wagi sta­no­wią przed­niejsi, o waż­niej­szych wszy­scy, jed­nak w ten spo­sób, że także te, któ­rych roz­strzy­ga­nie przy­słu­guje ludowi, poprzed­nio są oma­wiane przez przed­niej­szych mężów. […] Król lub przed­niejsi, każdy według swego wieku, uro­dze­nia, sławy wojenne i wymowy, są słu­chani raczej dzięki powa­dze swej rady niż mocy roz­ka­zy­wa­nia”14.

Ger­ma­nie mieli nie­zbyt sztywne struk­tury wła­dzy, w dodatku mocno spłasz­czone. O oli­gar­chii wśród nich trudno mówić, rzu­cało się bowiem w oczy obcym gosz­czą­cym w Ger­ma­nii, że nawet kró­lo­wie ger­mań­scy nie­mal niczym nie odróż­niali się od pod­da­nych. Zresztą „kró­lo­wie” ówcze­śni nijak się mają do sil­nych kró­lów ger­mań­skich, nie­mal tyra­nów z cza­sów póź­niej­szych o kil­ka­set lat. Teraz peł­nili oni funk­cje przy­wód­cze w zakre­sie mocno ogra­ni­czo­nym przez zgro­ma­dze­nia wol­nych, a zawsze uzbro­jo­nych męż­czyzn. Musieli brać pod uwagę głosy róż­nych ciał dorad­czych — star­szych rodów, kapła­nów peł­nią­cych na równi z kró­lami funk­cje sądow­ni­cze, a nawet opi­nie bogów, prze­ma­wia­ją­cych ustami wróż­bi­tek. Starsi rodów, owi uprzed­nio wymie­nieni „przed­niejsi mężo­wie”, byli znani swoim wspól­no­tom od zawsze jako auto­ry­tety lokalne, lecz nie mogli, podob­nie jak kró­lo­wie, wyróż­niać się zanadto z ogółu w spo­so­bie życia bogac­twem czy nazbyt dumną postawą, by nie stra­cić sza­cunku.

Osia­dłe ple­miona ger­mań­skie wytwa­rzały struk­tury wła­dzy sprzy­ja­jące sta­bi­li­za­cji. Mimo łatwo­ści, z jaką Ger­ma­nie porzu­cali swoje sie­dziby, wcale nie szu­kali pre­tek­stu, by tak robić. Otóż nie­które ple­miona krą­żyły nie­ustan­nie po wywal­czo­nym tery­to­rium, pozo­sta­jąc tam przez poko­le­nia, a prze­miesz­czały się po nim zgod­nie z porami roku. Ruch poza owo tery­to­rium wią­zał się z poważ­nym ryzy­kiem, że nie będzie gdzie powró­cić. Co innego udać się na wyprawę, czy też wysłać nad­miar wojow­ni­czej mło­dzieży w świat, a co innego poru­szyć z miej­sca całe ple­mię. Nam, patrzą­cym na mapy wędró­wek Gotów, Wan­da­lów czy Fran­ków z per­spek­tywy ponad 1,5 tys. lat wydaje się, że były to narody wiecz­nych wędrow­ców. Oglą­dane na mapie efek­towne strzałki suge­rują czę­stość wędró­wek, prze­sła­nia­jąc nam etapy posto­jów, liczące kil­ka­dzie­siąt czy nawet kil­ka­set lat. Ple­mię, które raz opu­ściło ojczy­stą zie­mię, musiało się godzić z tru­dami dłu­giej i uciąż­li­wej podróży, nim zdo­łało gdzieś osiąść. Stąd też powody opusz­cze­nia sta­bil­nego kręgu ojco­wizn musiały być bar­dzo waż­kie. Prze­cież w skład ple­mion wcho­dzili starcy obu płci, nie­zdatni do tru­dów dale­kich podróży oraz młode matki z nie­mow­lę­tami przy piersi, a czę­sto rów­nież z dziećmi. Bydło w dro­dze też hodo­wano ina­czej, a i wśród niego straty były więk­sze niż w cza­sach hodowli osia­dłych. Ludzie, któ­rzy zda­wali sobie sprawę z tych uciąż­li­wo­ści, nie zawsze godzili się na nie, chyba że innego wyj­ścia nie widzieli.

Jed­nak byli wśród wędru­ją­cych ple­mion Ger­ma­nie, któ­rym włó­częga odpo­wia­dała. Można ich scha­rak­te­ry­zo­wać jako ludzi mło­dych, wojow­ni­czych i przed­się­bior­czych, a przy tym dzier­żą­cych naj­wyż­szą wła­dzę. Bez więk­szego ryzyka popeł­nie­nia błędu można powie­dzieć, że wędrówka utrwa­lała wła­dzę takich wataż­ków. Ger­ma­nie na ogół nie­chęt­nie słu­chali ambit­nych jed­no­stek, z jed­nym wyjąt­kiem — gdy szło o wojnę. Dobrze rozu­mieli, że na woj­nie jest naj­ko­rzyst­niej, gdy decy­zje podej­muje jeden wódz. Każdy Ger­ma­nin płci męskiej czuł się wojow­ni­kiem, więc doce­niał sprawne, sku­teczne dowódz­two, zwłasz­cza wodzów, któ­rzy dawali oso­bi­sty przy­kład walecz­no­ści. „Skoro przyj­dzie do bitwy, byłoby hańbą dla naczel­nika dać się prze­wyż­szyć w męstwie, hańbą dla dru­żyny nie dorów­nać w męstwie naczel­ni­kowi”15. Żądni walecz­nych czy­nów Ger­ma­nie nader chęt­nie ule­gali męż­nej wła­dzy woj­sko­wej.

Wędrówka ple­mion od samego początku miała cha­rak­ter ogrom­nej wyprawy wojen­nej, wyma­gała koor­dy­na­cji dzia­łań i zacho­wa­nia porządku, spo­koju wśród trud­nych do ogar­nię­cia wzro­kiem mas ludzi, zwie­rząt, tabo­rów. Nale­żało też zapew­nić im bez­pie­czeń­stwo. Wykształ­cono więc odpo­wied­nie do tego struk­tury wła­dzy, w dzi­siej­szym rozu­mie­niu admi­ni­stra­cyjne i woj­skowe. Oczy­wi­ście, w sytu­acji nie­ustan­nej wojny główne decy­zje nale­żały do dowód­ców woj­sko­wych, czyli kró­lów, któ­rych wła­dza w zwy­czaj­nym cza­sie ogra­ni­czała się w zasa­dzie do wypraw wojen­nych i przy­wódz­twa wie­co­wego. Tu sezon spra­wo­wa­nia wła­dzy prze­dłu­żał się aż do pomyśl­nego zakoń­cze­nia wędrówki, czyli do zna­le­zie­nia ziemi obie­ca­nej.

Z punktu widze­nia kró­lów czas wędrówki był dla nich cza­sem danym im od bogów, aby w pełni zawład­nęli rzą­dzo­nymi ludami. Warunki były eks­tre­malne, sprzy­jały więc rosza­dom w star­szyź­nie ple­mien­nej. Sta­rzy szybko się wykru­szali, robiąc miej­sce mło­dym. Mło­dzież z natury mniej dba o przy­szłość, a wysoko ceni błysk teraź­niej­szo­ści. W cza­sie wędrówki takich bły­sków nie bra­ko­wało. Stale odno­szono jakieś zwy­cię­stwa, zdo­by­wano coraz lep­szą broń, sre­bro, złoto, klej­noty, nie mówiąc już o zagar­nia­nych sta­dach bydła, a także plo­nach. Kto im to wszystko zapew­niał? Łatwo odpo­wie­dzieć — ich kró­lo­wie.

Od sta­nia w miej­scu nie przy­by­wało chwa­leb­nych zwy­cięstw. Dążąca do wła­dzy frak­cja mło­dych parła jed­no­cze­śnie naprzód. Jak się okaże, w momen­cie starć decy­du­ją­cych o ich losie wła­dze cym­bryj­skie i teu­toń­skie były młode i nie­li­czące się zupeł­nie z trud­no­ściami. Kró­lo­wie posta­rali się o bar­dzo efek­towną otoczkę nie­zwy­cię­żo­nej wła­dzy. Mło­dzi chcieli być tacy jak oni, mieć błysz­czące zbroje i doko­ny­wać wiel­kich czy­nów. Czy w takiej sytu­acji kró­lo­wie mogli dobro­wol­nie zre­zy­gno­wać z tak roz­le­głej wła­dzy i dążyć do nie­bez­piecz­nej dla niej sta­bi­li­za­cji?

Wędrówka przez Ger­ma­nię i pół­nocną Cel­tykę

WĘDRÓWKA PRZEZ GER­MA­NIĘ I PÓŁ­NOCNĄ CEL­TYKĘ

Atrak­cje życia w podróży

Nie tylko wojow­ni­kom usta­wiczna wyprawa wojenna wyda­wała się atrak­cyjna. W pew­nym sen­sie eks­cy­to­wała ona rów­nież resztę popu­la­cji. Gdyby tak nie było, żony wojow­ni­ków wyper­swa­do­wa­łyby im udział w niej, a kró­lo­wie cym­bryj­scy musie­liby sami wyru­szyć na pod­bój świata.

Dzielny wojow­nik zdo­by­wał duży łup, a w rezul­ta­cie jego żona była zadbana a dzieci dobrze odży­wione. Mili­ta­ry­za­cja życia się­gnęła pod­sta­wo­wych komó­rek spo­łecz­nych, czyli rodzin. Kobiety ocze­ki­wały, że co dzień będą miały zboże do wsy­pa­nia mię­dzy kamie­nie żaren, szyły ubra­nia z tka­nin (a wcze­śniej raczej ze skór), któ­rych nie wytwo­rzyły swo­imi rękami, dzie­liły mięso ubi­tych zwie­rząt, a wszystko to pocho­dziło z łupów oraz danin wymu­sza­nych na oko­licz­nych ludach.

Z cza­sem, praw­do­po­dob­nie nawet bar­dzo szybko, narody Cym­brów i Teu­to­nów przy­wy­kły do życia na cudzy koszt. Wia­domo, że cudze mniej się sza­nuje niż swoje, więc bar­dzo łatwo było o roz­pa­sa­nie i mar­no­traw­stwo, choć ze świa­do­mo­ścią, że za kilka dni przyj­dzie przy­mie­rać gło­dem. Niby osie­dlano się na zdo­by­tej ziemi, ale dla bez­pie­czeń­stwa nie roz­pra­szano osad­ni­ków. A bar­dzo słabo roz­wi­nięta kul­tura agrarna wędrow­nych Ger­ma­nów nie nada­wała się do wyko­rzy­sta­nia przy zwar­tym osad­nic­twie. Dla bydła potrzebna była prze­cież więk­sza powierzch­nia pastwisk niż obszar pól pod zasiew. Stąd też nawet rol­ni­cze kra­iny Galii były nie­wy­star­cza­jące dla Ger­ma­nów.

Wyj­ściem z tego swo­istego roz­bój­ni­czego impasu byłoby roz­pro­sze­nie osad­nic­twa, ale to gro­ziło poważ­nymi kon­se­kwen­cjami. Najeźdźcy wcho­dzili zazwy­czaj na zie­mie ludne, dobrze zago­spo­da­ro­wane, a więc pełne wro­gów. Jako świetni wojow­nicy zwy­cię­żali prze­cież nie po to, by pozo­sta­wiać cał­ko­witą pustkę. Poko­nu­jąc jedno ple­mię, nasta­wiali prze­ciw sobie pozo­stałe ple­miona, które zda­wały sobie sprawę z grozy swego poło­że­nia. Ger­ma­nie, pewni swej siły, nie pro­wa­dzili żad­nej zro­zu­mia­łej poli­tyki. Nie­ustan­nie poru­szali się więc w morzu wro­gów. Kto z nimi spo­tkał się wcze­śniej, już był wro­giem. Ci, z któ­rymi wła­śnie się sty­kali, sta­wali się wro­gami, a kolejne ludy miały nie­za­chwianą pew­ność, że zostaną wro­gami Cym­brów.

Naj­groź­niej­szymi wro­gami Ger­ma­nów byli inni Ger­ma­nie, tak samo biedni i mężni. Opu­ściw­szy tereny Ger­ma­nii, Cym­bro­wie i Teu­toni nie napo­ty­kali już jej miesz­kań­ców. Inne ludy oka­zy­wały się słab­sze mili­tar­nie, za to moc­niej­sze eko­no­micz­nie, a więc obfite w poten­cjalne zdo­by­cze. Wędrowni Ger­ma­nie łatwo zwy­cię­żali, zagar­nia­jąc przy tym łupy, o jakich w Ger­ma­nii nawet nie mogli marzyć. W chwi­lach eufo­rii, wywo­ły­wa­nych zwy­cię­skimi star­ciami, mało kto myślał o osie­dla­niu się, skoro zagar­niano w kilka dni zapasy, przez innych gro­ma­dzone — w pocie czoła — mie­sią­cami. Do takiego paso­żyt­nic­twa po pro­stu się przy­zwy­cza­jano, nie bacząc, że wypiera ono cechy zawsze pomocne w życiu — pra­co­wi­tość i roz­są­dek.

Gospo­darka rabun­kowa wyja­ła­wiała nie tylko glebę, ale i men­tal­ność. Cha­rak­te­ry­styczne, że dopiero w rejo­nach nie­zbyt obfi­tu­ją­cych w praw­dzi­wie uro­dzajne zie­mie Cym­bro­wie i Teu­toni dawali dowody myśle­nia o ustat­ko­wa­niu się. Tylko w takich wypad­kach wystę­po­wali wobec Rzy­mian z żąda­niem przy­działu ziemi. Za każ­dym razem miało to zwią­zek z prze­kra­cza­niem Alp, czyli w oko­li­cach słabo lub wcale nie­za­lud­nio­nych. Myśleli więc o upraw­nej ziemi dopiero wtedy, gdy czuli głód. Trzeba było dopiero poważ­nych trud­no­ści z zaopa­trze­niem w żyw­ność, by frak­cja wojenna dopu­ściła do głosu roz­są­dek. Jed­nak gdy los się do nich ponow­nie uśmie­chał, myśl o ziemi bla­kła w obli­czu atrak­cji wojen­nych, zwią­za­nych z mor­do­wa­niem, gwał­tami i rabun­kiem.

Być może w podej­mo­wa­niu per­trak­ta­cji z Rzy­mia­nami tkwiły zarodki myśli poli­tycz­nej. Ger­ma­nie, żąda­jąc przy­działu ziemi, poka­zy­wali Rzy­mia­nom, że nie cho­dzi im o łupy, lecz o war­to­ści wyż­sze, że jed­nak dążą do cze­goś w tej swo­jej dłu­giej wędrówce. Przy­wódcy praw­do­po­dob­nie rozu­mieli lepiej niż reszta popu­la­cji, że na sku­tek dzia­łań wojen­nych (roz­bój­ni­czych) w wymia­rze maso­wym, ni­gdzie nie mają sojusz­ni­ków. Tylko potęga Rzymu mogła zagwa­ran­to­wać osia­dłym Cym­brom i Teu­to­nom bez­pie­czeń­stwo we wro­gim oto­cze­niu skrzyw­dzo­nych wcze­śniej, żąd­nych zemsty ludów. Być może i taki był powód wysu­wa­nia żądań osie­dleń­czych, a może cho­dziło o wywo­ła­nie dobrego wra­że­nia na Rzy­mia­nach, trak­tu­ją­cych zie­mię jak świę­tość. Ale to tylko przy­pusz­cze­nie oparte na nie­pew­nych prze­słan­kach. Trudno za to nie ulec wra­że­niu, że kró­lo­wie Cym­brów i Teu­to­nów głę­boko wie­rzyli w siłę swo­ich wojsk. Szu­kali więc kolej­nych moc­nych doznań. Kil­ka­na­ście lat atrak­cji życia w podróży w pełni prze­sło­niło im inne moż­li­wo­ści. W końcu podróże kształcą.

Wędrówka przez Ger­ma­nię

„Odwa­dze ich i dzi­kiej zuchwa­ło­ści nikt, jak mówią, nie mógł się oprzeć. Zwinni w ope­ro­wa­niu bro­nią w cza­sie walki, w spraw­no­ści i sile fizycz­nej posu­wali się naprzód jak ogień i nikt nie zdo­łał powstrzy­mać ich naporu. Dokąd­kol­wiek przy­byli, wszystko pędzili przed sobą i uno­sili jako pastwę wojenną”16.

To, że Cym­bro­wie opu­ścili swoją gło­dową zie­mię, nie ozna­czało, że od razu tra­fili do krain mle­kiem i mio­dem pły­ną­cych. U Ger­ma­nów nawet w dobrych latach trudno było o zapasy zboża (sto lat póź­niej uza­leż­nieni od zboża Rzy­mia­nie gło­wili się, jak zmu­sić opor­nych Ger­ma­nów do powięk­sza­nia are­ału zasie­wów, by móc wyży­wić gar­ni­zony oku­pa­cyjne), więc nawet jeśliby chcieli, nie mieli go na zby­ciu. Nato­miast podzie­le­nie się sta­dami zwie­rząt w ogóle nie wcho­dziło w rachubę. Prze­cież to wła­śnie bydło było naj­bar­dziej pożą­da­nym łupem w „zwy­czaj­nych” cza­sach, a w ostat­nich latach chu­dych i tu braki musiały być znaczne. Sytu­acja u pod­nóża Pół­wy­spu Cym­bryj­skiego przed­sta­wiała się rów­nie bez­na­dziej­nie jak nieco dalej na pół­noc, co świad­czy o tym, że do wędrówki Cym­brów przy­łą­czyli się lub poszli tuż za nimi miesz­kańcy tych ziem, Teu­toni. Miarą deter­mi­na­cji Teu­to­nów może być, choć wcale nie musi, to, że na tych tere­nach nie pozo­stała nawet ich nazwa, co może ozna­czać, że ple­mię Teu­to­nów wyemi­gro­wało w cało­ści.

Na ruch jed­nego potęż­nego ludu patrzono w całej Ger­ma­nii ze zro­zu­mia­łym nie­po­ko­jem. Migra­cja zaś dwóch jed­no­cze­śnie wpro­wa­dziła w tej kra­inie ogromny zamęt, przy czym zasad­ni­czą kwe­stią było, któ­rędy owi wędrowcy pójdą. Prze­biegu trasy nie znamy, ponie­waż sta­ro­żytni mędrcy tego nie zapi­sali. Kon­cep­cje dzi­siej­szych uczo­nych są różne. Zazwy­czaj mówi się o biegu Łaby. Są też teo­rie, oparte na śla­dach arche­olo­gicz­nych (cho­dzi głów­nie o kil­ka­na­ście zapi­nek do płasz­czy, koja­rzo­nych z pół­noc­nymi kul­tu­rami) kie­ru­jące ruch Cym­brów wzdłuż Warty i Wisły, a więc jesz­cze dalej na wschód17. Bez­piecz­niej będzie trzy­mać się tra­dy­cji i przy­jąć trasę wędrówki Cym­brów i Teu­to­nów wzdłuż Łaby.

Ponie­waż każde ple­mię ger­mań­skie dbało o to, by jego zie­mie uprawne i pastwi­ska ota­czały dookoła pusz­cze, można sobie wyobra­zić wędrówkę Cym­brów i Teu­to­nów przez Ger­ma­nię jako prze­le­wa­nie się potoku ludzi z naczy­nia do naczy­nia, przy czym wnę­trzami naczyń były sie­dziby napo­tka­nych w dro­dze ple­mion, a ich brze­gami prze­szkody natu­ralne — pusz­cze, rzeki i pasma wzgórz. Cym­bro­wie i Teu­toni szli tak, jak im było wygod­nie, korzy­sta­jąc z cudzych pastwisk i zaj­mu­jąc doby­tek, jaki wpadł im w ręce. Zapewne wędrowcy doświad­czyli wszel­kich moż­li­wych spo­so­bów reak­cji miej­sco­wych Ger­ma­nów na ich przed­się­wzię­cie, od współ­pracy i uła­twie­nia prze­mar­szu po wojnę szar­paną i otwarty opór. Moż­liwe, że doszło do jakichś form współ­dzia­ła­nia mię­dzy tubyl­czymi ple­mionami, słu­żą­cych prze­trwa­niu najazdu lub jego ska­na­li­zo­wa­niu na tereny, gdzie obcy naro­bi­liby naj­mniej szkód. Trzeba mieć na uwa­dze, że zaso­bów na tych zie­miach nie było za wiele, a chęt­nych do czy­nów roz­bój­ni­czych ni­gdy nie bra­ko­wało, więc łatwo było o pro­wo­ka­cję. Będący pod pre­sją głodu Cym­bro­wie i Teu­toni tylko wycze­ki­wali pre­tek­stów do napa­ści, a zresztą i bez nich chęt­nie podej­mo­wali walkę.

Jak długo nasi wędrowcy szli przez Ger­ma­nię, nie wiemy. W opra­co­wa­niach nauko­wych18 przyj­muje się, że wyru­szyli około 120 r. p.n.e. Ich pierw­szy kon­takt z notu­ją­cymi wyda­rze­nia Rzy­mia­nami przy­padł na rok, wedle naszej rachuby, 113 p.n.e. Ale po dro­dze mieli jesz­cze pas ziem cel­tyc­kich, gdzie mogli kilka lat zmi­trę­żyć. Bez więk­szego błędu można okre­ślić czas wędrówki Cym­brów przez Ger­ma­nię na rok do trzech lat. Tempo nie byłoby więc osza­ła­mia­jące (do pół kilo­me­tra na dzień), ale wędrówka nie miała w pla­nie zwie­dza­nia, lecz życie, czyli zna­le­zie­nie odpo­wied­nich ziem. Oczy­wi­ście zie­mie w Ger­ma­nii wcale takie nie były, zwłasz­cza te sła­biej zalud­nione. Życie roz­bój­ni­cze pozor­nie przy­no­siło duże korzy­ści, więc wodzo­wie wędrow­ców pil­nie wypa­try­wali lep­szych moż­li­wo­ści rabunku. Utwier­dzali ich w tym sąsie­dzi, bro­niący linii Odry Wan­dale, i linii Łaby — Swe­bo­wie. U Cel­tów wska­zy­wali na uro­dzaj zbóż i bogac­two w postaci złóż metali, na chwałę wojenną pły­nącą z poko­na­nia tak walecz­nych ludów i na moż­li­wo­ści, jakie w związku z tym otwie­rały się przed Cym­brami i Teu­to­nami. Można powie­dzieć, że sto­jąc w obli­czu dwóch decy­zji — pozo­sta­nia mię­dzy Odrą a Łabą, czego nikt im chyba nie mógł zabro­nić, a rusze­niem dalej na połu­dnie, wędrowcy opo­wie­dzieli się za dal­szym mar­szem, ku zgu­bie Cel­tów.

Efekt kuli śnież­nej i zasady domina

Wędrówka Cym­brów w swo­ich eta­pach ger­mań­skich oprócz rato­wa­nia się przed gło­dem, miała dwa dodat­kowe efekty uboczne. Pierw­szy z nich to efekt kuli śnież­nej, a drugi przy­po­mina ruch domina.

Już sama myśl o pocho­dach zdo­byw­czych zawsze tra­fiała u Ger­ma­nów na podatny grunt. Ule­gli jej za przy­kła­dem Cym­brów Teu­toni, a za nimi — Ambro­no­wie. Jeśli wie­rzyć Ceza­rowi, to do pochodu cym­bryj­skiego przy­łą­czyli się Atu­atu­ko­wie, któ­rzy zresztą wędro­wali potem wła­snymi dro­gami: „Atu­atu­ko­wie wywo­dzili się od Cym­brów i Teu­to­nów. Ci w cza­sie najazdu na naszą Pro­win­cję i na Ita­lię zosta­wili po lewej stro­nie Renu sześć tysięcy ludzi spo­śród sie­bie jako straż i ochronę swych bagaży, ponie­waż nie mogli ich zabrać ze sobą. Po zagła­dzie Cym­brów i Teu­to­nów ludzie ci przez wiele lat musieli zno­sić udręki ze strony sąsia­dów, któ­rych bądź sami napa­dali, bądź się przed nimi bro­nili, aż wresz­cie po zawar­ciu pokoju za wza­jemną zgodą ich wszyst­kich wybrali sobie te oko­lice na teren zasie­dle­nia”19 — czyli w zachod­niej Bel­gii, na pogra­ni­czu Ger­ma­nii.

Nie można też pomi­nąć swo­istej dla kra­jów ger­mań­skich ten­den­cji do two­rze­nia mię­dzy­ple­mien­nych dru­żyn zbroj­nych z nudzą­cej się lub „nad­wyż­ko­wej” mło­dzieży20. Prze­cież tak powstała silna armia Ario­wi­sta, którą, na wła­sne nie­szczę­ście, jedni Galo­wie ścią­gnęli prze­ciw dru­gim21. Moż­liwe, że do wędru­ją­cych na zie­mie Cel­tów Cym­brów, Teu­to­nów i Ambro­nów dołą­czyły liczne dru­żyny ochot­ni­ków z sąsia­du­ją­cych z trasą pochodu ple­mion ger­mań­skich. Cym­bro­wie w miarę poko­ny­wa­nia drogi przez kra­iny ger­mań­skie rośli więc w siłę, na podo­bień­stwo pusz­czo­nej z góry kuli śnież­nej, toczą­cej się swo­bod­nie po stoku.

Dru­gim efek­tem ubocz­nym było roz­sy­pa­nie mister­nie uło­żo­nego domina z ple­mion i ludów Europy Środ­ko­wej. Ta rów­no­waga, usta­lona po wiel­kiej wędrówce Wan­da­lów z pół­nocy nad Wisłę, była bar­dzo chwiejna, ale do czasu przy­by­cia Cym­brów zapew­niała względny spo­kój. Nasi wędrowcy zakłó­cili rów­no­wagę bio­lo­giczną i to dosłow­nie — pozba­wia­jąc kilka ple­mion środ­ków do życia. Ple­mię, które zeszło z drogi Cym­brom, wcho­dziło na zie­mie sąsia­dów. Jeśli nie doty­czyły ich prawa gościn­no­ści, docho­dziło do nowych kon­flik­tów zbroj­nych, skut­ku­ją­cych następ­nymi ruchami ple­mien­nych kostek (swoją drogą inte­re­su­jące, jak pró­bo­wano wypeł­nić próż­nię po Cym­brach i Teu­to­nach? Czy zie­mie, które porzu­cili, powszech­nie uznano za nie­zdatne do życia, czy też zna­leźli się tacy, któ­rzy nimi nie pogar­dzili?).

Ruchy ple­mienne nasi­liły się w momen­cie pod­ję­cia przez Cym­brów i Teu­to­nów decy­zji o najeź­dzie ziem cel­tyc­kich. Wcze­śniej­sze napa­ści innych Ger­ma­nów Cel­to­wie łatwo odpie­rali, choć stop­niowo ustę­po­wali na połu­dnie. Teraz przy­szło im się zmie­rzyć z ofen­sywą o nie­spo­ty­ka­nej wcze­śniej sile. Setki tysięcy wojow­ni­ków cym­bryj­sko-teu­toń­skich to był zale­d­wie począ­tek. Inne ple­miona ger­mań­skie z uwagą przy­glą­dały się poczy­na­niom wędrow­nych śmiał­ków. Ponie­waż nie widzieli zna­mion klę­ski pobra­tym­ców, wkrótce sami ruszyli za ich przy­kła­dem. Tak się zło­żyło, że aż do cza­sów najazdu Cym­brów kul­tura cel­tycka obej­mo­wała dzi­siej­sze Cze­chy, Sło­wa­cję, połu­dniową Pol­skę i Połu­dniowe Niemcy. W ciągu jed­nego poko­le­nia znik­nęła z tych tere­nów za sprawą ger­mań­skiego domina. I choć Cym­bro­wie i Teu­toni ode­szli dalej na połu­dnie, za Dunaj, ruchy Wan­da­lów, Swe­bów, Mar­ko­ma­nów i Burów trwały jesz­cze długo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Lucjusz Anne­usz Flo­rus, Zarys dzie­jów rzym­skich, przeł. I. Lewan­dow­ski, Wro­cław 1973, rozdz. 38, s. 57–59. [wróć]

2. Gajusz Salu­stiusz Kri­spus, Wojna z Jugurtą, w: Sprzy­się­że­nie Katy­liny i Wojna z Jugurtą, przeł. K. Kuma­niecki, Wro­cław 1971, rozdz. 114, s. 110. [wróć]

3. Marek Junia­nus Justy­nus, Zarys dzie­jów rzym­skich na pod­sta­wie Pom­pe­ju­sza Tro­gusa, przeł. I. Lewan­dow­ski, Wro­cław 1988. W księ­gach XXXII i XXXVII mówi się o Cym­brach jako o Cym­me­riach, sprzy­mie­rzeń­cach Mitry­da­tesa znad brze­gów Morza Czar­nego, w kon­tek­ście ich cel­tyc­kiego pocho­dze­nia, choć mogło tu cho­dzić o ger­mań­skie ple­mię Bastar­dów, osia­dłe w oko­licy delty Dunaju, nim Cym­bro­wie wyru­szyli ze swych sie­dzib. [wróć]

4. Czyli w swoim ostat­nim roku życia, zmarł bowiem 19 sierp­nia 14 r. n.e. w wieku 76 lat. [wróć]

5. Tacyt, Ger­ma­nia, 14, w: Dzieła, przeł. S. Ham­mer, War­szawa 2004, s. 605. [wróć]

6. Tacyt, Ger­ma­nia, 26, s. 610. [wróć]

7. Tacyt, Ger­ma­nia, 16, s. 606. [wróć]

8. Lucjusz Anne­usz Flo­rus, Zarys dzie­jów rzym­skich, s. 104. [wróć]

9. Cezar, Wojna gal­licka, w: Cor­pus Ceza­ria­num, tłum. i oprac. E. Konik i W. Nowo­siel­ska, Wro­cław 2003, I.33, s. 69. [wróć]

10. Tacyt, Rocz­niki XIII.56, w: Dzieła, przeł. S. Ham­mer, War­szawa 2004, s. 305. [wróć]

11. Słynne zda­nie o nie­roz­wią­zy­wal­no­ści pro­blemu ger­mań­skiego zawarte w Ger­ma­nii, 37. [wróć]

12. Tacyt, Ger­ma­nia, 14, op. cit., s. 605. [wróć]

13. Cezar, Wojna gal­licka, IV, 1, 4–7, op. cit., s. 112. [wróć]

14. Tacyt, Ger­ma­nia, 11, op. cit., s. 603–604 (skrót autora). [wróć]

15. Tacyt, Ger­ma­nia, 14, op. cit., s. 604. [wróć]

16. Plu­tarch, Mariusz, 11, w: Żywoty sław­nych mężów, przeł. M. Bro­żek, Wro­cław 1957, s. 487. [wróć]

17. Na przy­kład mapa w arty­kule J. Mar­tensa, W poszu­ki­wa­niu ojczy­zny Cym­brów, w: Z otchłani wie­ków, t. 54/3, przeł. J. Andrze­jow­ski, poka­zuje kon­cep­cje przy­jęte w nauce na temat tras prze­mar­szu Cym­brów przez Ger­ma­nię. Jedna z przy­pusz­czal­nych tras wie­dzie wzdłuż Bugu na Ukra­inę. [wróć]

18. Na przy­kład w opra­co­wa­niu zbio­ro­wym pod red. B. Krügera, Die Ger­ma­nen. Geschichte und Kul­tur der ger­ma­ni­schen Stämte In Mil­le­leu­ropa, w tomie 1 przy­jęto, że inwa­zja Cym­brów roz­po­częła się przed 120 r. p.n.e., patrz mapa 51. [wróć]

19. Cezar, Wojna gal­licka II.29.4, w: Cor­pus Caesa­ria­num, przeł. E. Konik i W. Nowo­siel­ska, Wro­cław 2003, s. 91. [wróć]

20. Tacyt, Ger­ma­nia, 14, w: Dzieła, przeł. S. Ham­mer, War­szawa 2004, s. 605. [wróć]

21. Cezar, Wojna gal­licka I.31, op. cit., s. 67–68. [wróć]