W masce jej do twarzy - Patrycja Strzałkowska - ebook + książka

W masce jej do twarzy ebook

Patrycja Strzałkowska

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jeśli nie wezmę ślubu teraz, to już chyba nigdy! 

 

Alisa w końcu doczekała się tego, czego od dawna pragnęła – po dziewięciu latach jej chłopak wreszcie się oświadczył. Wydaje się, że teraz nic nie może stanąć na drodze do ich wymarzonego ślubu. Przygotowania ruszają pełną parą. 

Kto przecież przejmowałby się nieznanym wirusem, który szaleje gdzieś na drugim końcu świata? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 254

Oceny
3,0 (34 oceny)
7
5
7
11
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czytaniemojapasja1987

Z braku laku…

zdecydowanie nie moje klimaty. strasznie się wynudziłam
00
KarolinaGudel

Nie polecam

oczekiwałam kinky romansu a tu literatura faktu? a może dramat? nie wiem, nie dałam rady przeczytać więcej niż 100 stron.
00

Popularność




Au­tor: Pa­try­cja Strzał­kow­ska

Re­dak­cja: Agniesz­ka Ra­kow­ska-Bar­ciuk

Ko­rek­ta: Na­ta­lia Ostap­ko­wicz

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Anna Jam­róz

Skład i przygotowanie eBooka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Zdję­cie na okład­ce: Agnes Mo­del­ska

Mo­del­ka: Mar­ce­la Lesz­czak

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Na­ta­lia Ostap­ko­wicz

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Pa­try­cja Strzał­kow­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-690-0

Pro­log

Goście gro­ma­dzą się licz­nie pod cien­ką płach­tą przy­po­mi­na­ją­cą lnia­ną ko­szu­lę, któ­ra peł­ni funk­cję da­chu al­ta­ny. Al­ta­na stoi tuż za uro­czym dwor­kiem, wśród buj­nej zie­le­ni, pną­cych się ciem­no­czer­wo­nych róż i brzóz sto­ją­cych w sze­re­gu, jed­na przy dru­giej. Jest tak cie­pło, że każ­dy szu­ka cie­nia, by cho­ciaż na chwi­lę od­po­cząć od upa­łu. Per­go­la zo­sta­ła przy­kry­ta z każ­dej stro­ny gę­sty­mi de­ko­ra­cja­mi w ko­lo­rach zie­mi. Bia­łe pe­onie, mię­dzy któ­ry­mi zwi­sa mod­na w tym se­zo­nie zło­to-be­żo­wa tra­wa pam­pa­so­wa, przy­cią­ga­ją wzrok ko­biet, któ­re skry­cie pra­gną po­dob­ne­go przy­ję­cia we­sel­ne­go. Ca­ło­kształt pięk­nie kom­po­nu­je się z ple­cio­ny­mi ja­sny­mi ma­kra­ma­mi, któ­re są ma­rze­niem wszyst­kich pa­nien mło­dych zna­ją­cych się na naj­now­szych tren­dach ślub­nych w sty­lu boho i gla­mo­ur. Za­pach kwia­tów uno­si się w cie­płym po­wie­trzu, stwa­rza­jąc przy­jem­ny na­strój, któ­ry wy­wo­łu­je uśmiech na twa­rzach go­ści. Jest bar­dzo uro­kli­wie i nie­sa­mo­wi­cie kli­ma­tycz­nie. Do­bra­nie od­po­wied­nie­go wy­stro­ju za­ję­ło na­praw­dę spo­ro cza­su, ale było war­to, gdyż efekt za­chwy­ca każ­de­go. Za­pro­sze­ni bli­scy pary mło­dej są pod wra­że­niem. Bra­ku­je tyl­ko bia­łe­go ko­nia, by po­my­lić uro­czy­stość z wy­two­rem wy­obraź­ni słyn­ne­go pi­sa­rza ba­śnio­wych opo­wie­ści. Jest wed­ding plan­ner­ka, fo­to­graf z naj­wyż­szej pół­ki, słod­ki stół, sala ude­ko­ro­wa­na z naj­więk­szą pre­cy­zją przez flo­ryst­kę, a na­wet bus z pro­sec­co. Peł­ny ze­staw atrak­cji. Sły­chać czyjś śmiech, bie­ga­nie dziec­ka, a stres pana mło­de­go nie­mal wy­la­tu­je mu przez uszy jak para wod­na z wiel­kie­go ko­tła. Nie ma co się dzi­wić, nie­co­dzien­nie zda­rza się taki dzień. Jed­nak pan mło­dy wie, że Ali­sa była do­brym wy­bo­rem, wła­ści­wie je­dy­nym słusz­nym wy­bo­rem. Jest pe­wien, że po­ślu­bi ko­bie­tę swo­je­go ży­cia. Męż­czy­zna stoi tuż przy urzęd­nicz­ce, roz­glą­da­jąc się po ple­ne­rze, w któ­rym od­bę­dzie się uro­czy­stość. I on, i ona za­wsze ma­rzy­li, by otu­lał ich w tym waż­nym mo­men­cie po­wiew wia­tru i szum drzew. Męż­czy­zna jest za­chwy­co­ny. Wszyst­ko jest do­kład­nie tak, jak być po­win­no. Uśmie­cha się, ła­piąc głę­bo­ki od­dech. Pro­mie­nie słoń­ca ude­rza­ją go po oczach. Za­my­ka je i po­now­nie się uśmie­cha, by po chwi­li uj­rzeć aniel­ską po­stać swej uko­cha­nej, w bia­łej suk­ni z dłu­gim tre­nem. Jest cie­pło, wręcz upal­nie. Kwie­cień był na­głym wy­bo­rem, mało prze­my­śla­nym, ale obo­je z Ali­są chcie­li mieć już to jak naj­szyb­ciej za sobą. Gdy Ar­tur zdo­był się po 9 la­tach na oświad­czy­ny, chciał jak naj­szyb­ciej sfi­na­li­zo­wać swo­ją de­cy­zję. Zresz­tą, Ali­sa rów­nież nie mo­gła się do­cze­kać, by móc po­wie­dzieć sa­kra­men­tal­ne „tak”.

Wszyst­ko by­ło­by na­praw­dę pięk­nie, ale… No wła­śnie… Jest to okrop­ne ALE. Ale… to były tyl­ko ich ma­rze­nia. Wy­obra­że­nie tego, jak mógł­by wy­glą­dać ich ślub… Bo kto po­wie­dział, że on się w ogó­le od­bę­dzie…?

Nikt nie spo­dzie­wał się cze­goś po­dob­ne­go. A jed­nak. Sta­ło się.

PAN­DE­MIA. Co do cho­le­ry?

Świat opa­no­wa­ła cho­ro­ba ko­ro­na­wi­ru­so­wa (CO­VID-19). We­dług wy­ja­śnień WHO (Świa­to­wej Or­ga­ni­za­cji Zdro­wia) to cho­ro­ba za­kaź­na spo­wo­do­wa­na przez wi­ru­sa, któ­re­go nie wy­kry­wa­no do­tąd u lu­dzi. Wi­rus po­wo­du­je cho­ro­bę ukła­du od­de­cho­we­go po­dob­ną do gry­py, z ob­ja­wa­mi ta­ki­mi jak ka­szel, go­rącz­ka, a w cięż­szych przy­pad­kach – za­pa­le­nie płuc. Wi­rus prze­no­si się głów­nie przez kon­takt z za­ra­żo­ny­mi oso­ba­mi, któ­re ki­cha­ją lub kasz­lą. Jest też prze­no­szo­ny przez kro­pel­ki śli­ny i wy­dzie­li­nę z nosa.

Cały świat za­stygł w miej­scu. Prak­tycz­nie wszyst­ko i wszę­dzie zo­sta­ło za­mknię­te. W Pol­sce wpro­wa­dzo­no stan za­gro­że­nia epi­de­micz­ne­go, by parę dni póź­niej ogło­sić stan epi­de­mii. Co­dzien­nie w wia­do­mo­ściach po­da­wa­no ko­lej­ne, ro­sną­ce licz­by za­ka­żeń i zgo­nów z po­wo­du za­ka­że­nia ko­ro­na­wi­ru­sem. Kwa­ran­tan­na. Wszyst­kie pla­ców­ki oświa­to­we w kra­ju zo­sta­ły za­mknię­te. Rzecz ja­sna, za­mknię­to rów­nież klu­by, puby, re­stau­ra­cje, kina, si­łow­nie. Ma to po­trwać mie­siąc, a może dłu­żej. Tego nie wie nikt. Nic nie moż­na zro­bić. To­tal­nie nic. Lu­dzie boją się wy­cho­dzić z do­mów, a co gor­sza – boją się od­dy­chać. Zwy­czaj­ne za­ku­py spo­żyw­cze ura­sta­ją do ran­gi od­waż­ne­go czy­nu. W skle­pach lu­dzie za­cho­wu­ją od­le­głość mię­dzy sobą, no­szą ochron­ne rę­ka­wicz­ki i ma­ski. Wy­ku­pu­ją pa­pier to­a­le­to­wy, jak­by pierw­szy raz w ży­ciu zro­zu­mie­li, iż na­le­ży się pod­cie­rać. Pa­ni­ka ogar­nę­ła każ­de­go miesz­kań­ca kuli ziem­skiej.

Gdzie w tym wszyst­kim jest miej­sce dla Ali­sy i Ar­tu­ra? Pan mło­dy czu­je się to­tal­nie bez­rad­ny, ale nie prze­ży­wa tego tak bar­dzo jak Ali­sa. Ona sie­dzi sku­lo­na z roz­pa­czy, z ner­wów boli ją brzuch. Dziew­czy­na nie wie, gdzie ma scho­wać ten swój cały stres. Oby tyl­ko nie na­ba­wi­ła się wrzo­dów żo­łąd­ka, bo prze­cież i tak nie bę­dzie mia­ła gdzie się te­raz le­czyć. Pa­trzy na swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Od sied­miu dni sie­dzi z nim w domu i za­miast my­śleć o bia­łej suk­ni, któ­ra wisi w sza­fie, za­sta­na­wia się, jak po ci­chu go za­mor­do­wać. Do­pie­ro te­raz do­sko­na­le po­zna­ła jego trud­ne ce­chy cha­rak­te­ru. A to prze­cież do­pie­ro po­czą­tek. Za­sta­na­wia się, czy kie­dyś w ogó­le to się skoń­czy i czy skoń­czy się to szczę­śli­wie dla ich związ­ku. Po­noć w Chi­nach, gdzie wi­rus po­wo­li ustę­pu­je, za­czy­na się la­wi­na roz­wo­dów.

A prze­cież chcia­ła być tyl­ko szczę­śli­wa. Chcia­ła tyl­ko mieć swo­je wy­ma­rzo­ne przy­ję­cie. Chcieć to móc – za­wsze ma­wia­ła. Była pew­na sie­bie. Przy­go­to­wa­ła wszyst­ko z pre­cy­zją, do­pil­no­wa­ła każ­de­go szcze­gó­łu. Była z sie­bie taka dum­na, a tu na­gle coś ta­kie­go.

Po chwi­li dzwo­ni te­le­fon. To ktoś z pa­ła­cu, w któ­rym mia­ła mieć swój ślub.

– Nie­ste­ty, nie wie­my, co z pań­stwa przy­ję­ciem. Pro­po­nu­je­my na­stęp­ny wol­ny ter­min pod ko­niec grud­nia.

– Co?

– Bar­dzo nam przy­kro… Pro­szę się szyb­ko de­cy­do­wać, bo chęt­nych jest wie­lu. Urząd wstrzy­mał moż­li­wość udzie­la­nia ślu­bów, bez­ter­mi­no­wo. Jed­nak głę­bo­ko wie­rzy­my, że w grud­niu sy­tu­acja bę­dzie na tyle opa­no­wa­na, iż bę­dzie­cie pań­stwo już mo­gli bez pro­ble­mów zde­cy­do­wać się na uro­czy­stość.

Ko­niec roz­mo­wy. Ale nie ko­niec atrak­cji, bo po chwi­li Ali­sa do­sta­je wia­do­mość z pra­cy, że nie mają moż­li­wo­ści wy­sła­nia jej za­le­głej pen­sji, gdyż sy­tu­acja w kra­ju jest, jaka jest, i wszy­scy pra­cu­ją zdal­nie.

– Płat­no­ści na ten mo­ment zo­sta­ły wstrzy­ma­ne. Przy­kro mi, ale nie jest pani je­dy­ną oso­bą, któ­rej nie mo­że­my po­móc.

Do­sta­nie prze­lew nie­ba­wem. Po­sta­ra­ją się zro­bić to szyb­ko. Ale kie­dy? Nie wia­do­mo… Klnie pod no­sem, a w jej gło­wie aż bu­zu­je od nad­mia­ru złych in­for­ma­cji.

Za co będę żyć…? Jezu.

Czy ślub się od­bę­dzie…?

Kie­dy…?

Czy w ogó­le po­win­nam my­śleć o ślu­bie w tym mo­men­cie?

Je­stem ego­ist­ką!

Wstyd mi!

A co, je­śli się za­ra­żę…?

A co, je­śli za­ra­żę bli­skich?

Czy wszy­scy prze­ży­ją…?

Jezu.

Tego wszyst­kie­go jest tak dużo. Za dużo, by to prze­żyć i nie zwa­rio­wać! Pra­gnę­ła mieć tyl­ko pięk­ny ślub, a te­raz na­wet nie wie, jak bę­dzie wy­glą­dał świat. Po­tem otwie­ra w in­ter­ne­cie stro­nę z naj­now­szy­mi wia­do­mo­ścia­mi i czy­ta prze­ra­ża­ją­cy wpis do­ty­czą­cy jed­ne­go z wło­skich miast. Tam sy­tu­acja jest naj­gor­sza.

„W Ber­ga­mo nie ma już tru­mien.

W Ber­ga­mo nie ma już tle­nu.

W Ber­ga­mo, poza cmen­ta­rzem, jest rząd ka­ra­wa­nów.

W Ber­ga­mo co pół go­dzi­ny od­by­wa się po­chó­wek. Tra­cisz ko­goś, kogo ko­chasz i nie mo­żesz na­wet po­że­gnać się z nim po raz ostat­ni.

Na cmen­ta­rzu szu­ka­my wspar­cia, pa­trząc so­bie w oczy.

My, inni lu­dzie, ostat­nio wi­dzi­my tyl­ko oczy, po­nie­waż nos i usta są za­kry­te ma­ską.

W Ber­ga­mo nie wi­dać już uśmie­chów.

Ży­je­my w dziw­nej rów­no­wa­dze od 3 ty­go­dni: z jed­nej stro­ny siła na­tu­ry, któ­ra chce nas za­ła­mać, z dru­giej ta z Ber­ga­mo, jesz­cze sil­niej­sza, któ­ra chce za­cząć od nowa.

Dni są nie­skoń­czo­ne, nie­prze­spa­ne noce. Każ­dy za­my­ślo­ny: mło­dzi lu­dzie my­ślą o dziad­kach, dziad­ko­wie my­ślą o wnu­kach, przed­się­bior­cy my­ślą o tym, jak pła­cić pła­ce, wszy­scy ma­rzy­my o nor­mal­no­ści.

Nie wiem, kie­dy ta nor­mal­ność po­wró­ci, ale na pew­no świet­nie bę­dzie zna­leźć nas w cen­trum i wresz­cie zo­ba­czyć, jak się uśmie­cha­my.”*

*https://glo­ria.tv/?post=sgB­FH­zN­mE­qP44Qhy­b3Y­AocY­Ei (do­stęp: 31.07.2020)

Łzy pły­ną jej ciur­kiem. Wie, że to bę­dzie bar­dzo cięż­ki okres w jej ży­ciu. Zresz­tą, nie tyl­ko w jej, a w eg­zy­sten­cji ca­łe­go świa­ta. Cza­sem na­praw­dę trud­no po­ra­dzić so­bie z tym, na co nie ma się wpły­wu. Praw­dę mó­wiąc, cza­sem le­piej nie pa­trzeć w przy­szłość. Le­piej żyć chwi­lą i cie­szyć się nią do koń­ca, bo ży­cie po­tra­fi na­praw­dę za­sko­czyć, a uczu­cia nie zno­szą pla­no­wa­nia. Los i tak po­łą­czy za­wsze to, co ma być ra­zem, ale nie za­wsze zgod­nie z na­szy­mi za­ło­że­nia­mi.

Ali­sa głę­bo­ko wzdy­cha i wciąż pła­cze. Zda­je so­bie spra­wę, że prze­cież nie jest w tym sama. Może i ży­cie cza­sem da­wa­ło jej znać, że by­ło­by o wie­le pro­ściej, gdy­by Ar­tu­ra nie było. Nie­raz był prze­cież przy­czy­ną jej ogrom­nych fru­stra­cji, czę­sto wku­rzał ją do gra­nic moż­li­wo­ści, ale za­wsze był i bę­dzie. Obie­cał. Cho­ciaż cza­sem my­śla­ła, by uciec i snu­ła wi­zje ży­cia w po­je­dyn­kę, bez zno­sze­nia kry­ty­ki, cią­głe­go tłu­ma­cze­nia się i by­cia przez nie­go opie­prza­ną. Cza­sem też po pro­stu chcia­ła po­być sama w ci­szy, któ­rą tak bar­dzo lu­bi­ła, a on wte­dy gde­rał bez opa­mię­ta­nia. Ale, choć wciąż ma w oczach łzy, za­czy­na się uśmie­chać. Zda­je so­bie spra­wę, że ta tra­gi­ko­micz­na sy­tu­acja to so­lid­ny eg­za­min ze związ­ku. Je­śli ją prze­trwa­ją, to prze­trwa­ją już wszyst­ko. Ra­zem.

Mieć sie­bie, to mieć wszyst­ko.

GRU­DZIEŃ

Roz­dział 1

Brak śnie­gu tej zimy był przy­jem­nym za­sko­cze­niem dla więk­szo­ści war­sza­wia­ków. By­wa­ły prze­cież lata, gdy nie dało się wyjść z domu bez za­ło­że­nia dwóch par raj­stop, a pal­ce u stóp i tak przy­ma­rza­ły do bu­tów, taki był mróz. Tym ra­zem było ina­czej. Pierw­szy raz ter­mo­metr w mie­ście nie wska­zy­wał mniej niż zero. Cza­sem tyl­ko w nocy zda­rza­ło się, że po­ja­wił się ten mi­nus, ale za­raz nad ra­nem zni­kał bar­dzo szyb­ko. Wszy­scy mó­wi­li, że świat się zmie­nia. Fak­tycz­nie. Nie my­li­li się.

Do­cho­dzi­ła pół­noc. Za oknem wiał chłod­ny wiatr, któ­ry roz­bi­jał się z hu­kiem o uchy­lo­ne okno w sa­lo­nie. Ko­ły­sał nim tak na­tar­czy­wie, że Ali­sa nie mo­gła znieść ha­ła­su i po­de­rwa­ła się z ka­na­py, by je za­mknąć. Po­tem wró­ci­ła na ka­na­pę, ale nie mo­gła za­snąć. Wła­ści­wie ni­g­dy nie kła­dła się do łóż­ka szyb­ciej niż o pierw­szej, bo wcze­śniej, mimo że za­my­ka­ła oczy i ukła­da­ła gło­wę na po­dusz­ce, sen nie przy­cho­dził. Sły­sza­ła, jak ze­gar od­li­czał ko­lej­ne bez­sen­ne go­dzi­ny. Tak już mia­ła i była przy­zwy­cza­jo­na. Wie­czo­ra­mi bar­dzo czę­sto wy­bie­ra­ła re­laks na ka­na­pie po cięż­kim dniu pra­cy. Włą­cza­ła te­le­wi­zor i na­le­wa­ła so­bie lam­kę bia­łe­go słod­kie­go wina. Kie­dy mia­ła gor­szy dzień, się­ga­ła po coś moc­niej­sze­go, zwy­kle whi­sky o sma­ku wi­śni roz­cień­czo­ne colą zero. Tak było i tego wie­czo­ru. W te­le­wi­zji le­cia­ły po­wtór­ki pro­gra­mów roz­ryw­ko­wych, ale wo­la­ła coś bar­dziej mi­łe­go, więc zmie­ni­ła ka­nał i z ekra­nu po­pły­nął re­lak­su­ją­cy jazz. Mu­zy­ka wy­peł­ni­ła cały po­kój, po­bu­dza­jąc zmy­sły dziew­czy­ny. Po chwi­li po­rwa­ła ją do tań­ca. Ali­sa mia­ła jędr­ne, ale nie­mu­sku­lar­ne cia­ło. Po pro­stu dba­ła o nie, re­gu­lar­nie ćwi­cząc w śmiesz­nym uni­for­mie pod­czas mod­nych tre­nin­gów EMS. Nie każ­da mu­zy­ka do­cie­ra­ła do ser­ca dziew­czy­ny, ale gdy tak wła­śnie się dzia­ło, na jej skó­rze po­ja­wia­ła się gę­sia skó­ra, a cia­ło prze­szy­wał dreszcz. Czu­ła się tak, jak­by chcia­ła sca­lić się z gło­sem, któ­ry roz­brzmie­wał w gło­śni­kach. Był nie­zwy­kle przej­mu­ją­cy. A jej pier­si, któ­re ster­cza­ły pod ubra­niem… One rów­nież uwiel­bia­ły jazz.

Ali­sa mia­ła pro­ste wło­sy do ra­mion. Wy­glą­da­ły na dość sztyw­ne, ale w rze­czy­wi­sto­ści były bar­dzo mięk­kie. Dziew­czy­na dba­ła o nie, sto­su­jąc róż­ne za­bie­gi ko­sme­tycz­ne. Wło­sy to była jej wiel­ka sła­bość. Do­tknę­ła je ręką i wsu­nę­ła pal­ce w gę­stą czu­pry­nę, po czym wes­tchnę­ła i za­czę­ła ko­ły­sać się w rytm mu­zy­ki. Na­gle z kie­lisz­ka, któ­ry trzy­ma­ła w dło­ni, wy­la­ła się na dy­wan odro­bi­na za­war­to­ści. Dziew­czy­na po­bie­gła do kuch­ni po ścier­kę i roz­chi­cho­ta­na za­czę­ła wy­cie­rać pla­mę. Po­tem znów się­gnę­ła po kie­li­szek. Za­krę­ci­ło się jej w gło­wie, ale prze­cież wła­śnie o to cho­dzi­ło. Ubó­stwia­ła ten stan, ale jesz­cze bar­dziej lu­bi­ła do­pra­wić to wszyst­ko bu­chem pro­sto z bon­ga, bo ma­ri­hu­any z fif­ki pa­lić nie po­tra­fi­ła. Ob­ję­ła usta­mi otwór i pod­pa­la­jąc za­pal­nicz­ką miej­sce, któ­re na­bi­ła wcze­śniej zio­łem, za­czę­ła na­peł­niać płu­ca bia­ły­mi kłę­ba­mi dymu, by po chwi­li wy­pu­ścić z nich to, czym przed chwi­lą się za­cią­gnę­ła. Gdy obie sub­stan­cje po­łą­czy­ły się w jed­ność, a w jej ży­łach bu­zo­wa­ło od nad­mia­ru odu­rze­nia, po­szła do ła­zien­ki. Za­czę­ła ścią­gać z sie­bie czar­ną ko­szul­kę z je­dwa­biu, rzu­ci­ła ją na pod­ło­gę i we­szła pod prysz­nic. Chwy­ci­ła srebr­ną słu­chaw­kę i ob­la­ła kro­pel­ka­mi na­gie cia­ło i wło­sy. Zim­na woda spra­wi­ła, że na jej skó­rze po­ja­wi­ła się gę­sia skór­ka, więc szyb­ko za­czę­ła się ma­so­wać, by zro­bi­ło jej się cie­pło, ale za­miast tego po­czu­ła, że ten do­tyk spra­wił jej nie­za­mie­rzo­ną przy­jem­ność.

– Ach… – jęk­nę­ła gło­śno, gdy jej ręka po­wę­dro­wa­ła płyn­nym ru­chem po pier­si i zna­la­zła się na­gle mię­dzy jej no­ga­mi.

Prze­łą­czy­ła słu­chaw­kę od prysz­ni­ca na tryb z jed­nym sil­nym stru­mie­niem po­środ­ku i gdy woda zro­bi­ła się cie­plej­sza, skie­ro­wa­ła ją w stro­nę swo­jej łech­tacz­ki. Gę­sia skór­ka nie chcia­ła znik­nąć. Tym ra­zem po­ja­wi­ła się do­słow­nie wszę­dzie. Sek­su­al­ne do­zna­nia po pa­le­niu ma­ri­hu­any były dla Ali­sy czymś, co ubó­stwia­ła naj­bar­dziej. Nie dało się tego po­rów­nać z ni­czym in­nym. W mo­men­cie, gdy stru­mień wody pie­ścił jej łech­tacz­kę, usły­sza­ła szarp­nię­cie za klam­kę. Aż krzyk­nę­ła z prze­ra­że­nia.

– Jezu! – Po­śli­zgnę­ła się i upa­dła, wy­pusz­cza­jąc słu­chaw­kę z ręki. No co za pech, za­bra­kło do­słow­nie kil­ku se­kund, żeby mia­ła or­gazm. Tym­cza­sem przed jej ocza­mi uka­zał się męż­czy­zna o ciem­nej oliw­ko­wej kar­na­cji i za­ro­ście na twa­rzy. Nie­ste­ty, tyl­ko tyle zdo­ła­ła zo­ba­czyć, bo szy­by prysz­ni­ca były moc­no za­pa­ro­wa­ne. Na­gle ob­lał ją zim­ny pot i po­czu­ła dreszcz, wy­wo­ła­ny wsty­dem i prze­ra­że­niem.

– Po­móc ci? – męż­czy­zna ode­zwał się po chwi­li. Oczy Ali­sy roz­sze­rzy­ły się ze zdu­mie­nia, gdy sku­pi­ła wzrok na po­sta­ci.

– Kim je­steś? Co tu ro­bisz? Jezu, nie rób mi krzyw­dy! Wyjdź! Aaaa! – za­czę­ła krzy­czeć z prze­ra­że­nia.

Męż­czy­zna pod­szedł do szkla­nych drzwi­czek i uchy­lił je po­wo­li. Ali­sa sie­dzia­ła sku­lo­na w rogu, a struż­ki wody z jej wło­sów ka­pa­ły na jej ster­czą­cy biust.

– Sko­ro tu już je­stem, to może się przed­sta­wię. Mi­cha­el. – Po­dał jej dłoń, za któ­rą chwy­ci­ła bez wa­ha­nia.

– Skrzyw­dzisz mnie? – za­py­ta­ła.

– Je­śli tego wła­śnie chcesz, to tak.

– Nie chcę! Bez prze­sa­dy.

– No to nie.

– Sła­by z cie­bie zło­czyń­ca.

– Za­mknij się i chodź. Za­pra­szam cię do sy­pial­ni.

Męż­czy­zna wziął ją na ręce, była mo­kra, drżą­ca. A on? Po­ło­żył ją na łóż­ku, prze­wró­cił na brzuch i dał jej moc­ne­go klap­sa w po­śla­dek.

– Sła­bo…

– Jak to sła­bo? Chcesz moc­niej? – głos męż­czy­zny za­brzmiał w uszach ko­bie­ty.

– Tak! – ro­ze­śmia­ła się, ma­cha­jąc ener­gicz­nie no­ga­mi, jak­by chcia­ła się uwol­nić z jego uści­sku.

– Pro­szę się nie cie­szyć, bo tym ra­zem bę­dzie cię na­praw­dę bo­leć. A poza tym, mała, nie wierć się! – Tym ra­zem klaps był tak moc­ny, że jego ręka zo­sta­wi­ła czer­wo­ny ślad na jej pu­pie.

– Auuu – jęk­nę­ła Ali­sa.

Męż­czy­zna za­pa­lił sto­ją­cą koło te­le­wi­zo­ra świe­cę.

– Czy nie za bar­dzo się rzą­dzisz w moim do­mu? – za­py­ta­ła, za­sła­nia­jąc dło­nią usta, by ukryć śmiech.

– Ci­sza! – od­po­wie­dział, ro­biąc groź­ną minę, a na­stęp­nie zła­pał jej rękę i ode­rwał od jej ust.

– Je­steś bar­dzo nie­kul­tu­ral­nym nie­zna­jo­mym. To nie jest miłe, co ro­bisz. Puść mnie!

– Do­sko­na­le wiem, że ta­kie pa­nien­ki jak ty lu­bią, kie­dy je boli…. A nie­kul­tu­ral­ny to mogę być za­raz, gdy cię ze­rżnę.

– Nie za­py­tasz na­wet, jak mam na imię? Nie chcesz wie­dzieć, kogo bę­dziesz bzy­kać?

– Nie in­te­re­su­je mnie to – od­parł szyb­ko, po czym pod­szedł do niej, po dro­dze wy­cią­ga­jąc z sza­fy oliw­kę. Na­lał ją na dłoń i prze­su­nął mo­krą ręką po swo­im na­brzmia­łym człon­ku, pa­trząc jej głę­bo­ko w oczy. Al­ko­hol wy­peł­nił mózg Ali­sy. Czu­ła się pod­nie­co­na jesz­cze bar­dziej niż chwi­lę wcze­śniej. Na­stęp­nie nie­zna­jo­my we­pchnął rękę po­mię­dzy jej roz­chy­lo­ne nogi i przy­ci­snął pa­lec do jej na­puch­nię­tej łech­tacz­ki, ukry­tej po­mię­dzy fał­da­mi cip­ki. W dru­giej ręce trzy­mał swo­je­go pe­ni­sa, któ­rym ryt­micz­nie ru­szał w górę i w dół. Jej cip­ka była bar­dzo wil­got­na, wręcz mo­kra. Spra­wi­ło to, że męż­czy­zna na­brał jesz­cze więk­szej ocho­ty, by wejść w cia­ło ko­bie­ty. Ale na ra­zie pie­ścił jej łech­tacz­kę, a Ali­sa ję­cza­ła z roz­ko­szy. Po chwi­li prze­chy­li­ła mied­ni­cę w górę, apro­bu­jąc jego do­tyk jesz­cze bar­dziej.

– Do­brze, że za­mknę­łaś okno, bo są­sie­dzi już by u nas byli ze skar­ga­mi. Je­stem tego pe­wien – po­wie­dział męż­czy­zna.

– Ha, ha – za­czę­ła się śmiać i za­mknę­ła oczy. Męż­czy­zna wy­ko­rzy­stał sy­tu­ację i ob­ró­cił ją jed­nym ru­chem, po czym pod­ku­lił jej nogi pod brzuch. – Ała! – pi­snę­ła.

– Bę­dziesz ro­bić, co ci każę!

Po­now­nie prze­su­nął pal­ca­mi po jej cip­ce i tył­ku. Uklęk­nął i za­czął li­zać ją od tyłu. Gdy to ro­bił, Ali­sa wy­da­ła z sie­bie jesz­cze gło­śniej­szy jęk niż wcze­śniej. Przy­ci­snę­ła się do jego ję­zy­ka, wy­gi­na­jąc ple­cy, aby męż­czy­zna mógł mieć lep­szy do­stęp do cip­ki. Jej od­dech na­brał tem­pa. Sły­chać było, że spra­wia jej to ogrom­ną przy­jem­ność. Na­stęp­nie męż­czy­zna do­łą­czył do ję­zy­ka dwa pal­ce.

Cho­ciaż li­za­nie jej cip­ki było dla niej nie­co nie­zręcz­ne, było po pro­stu nie­sa­mo­wi­te. Na­dal to ro­bił, wsu­wa­jąc w nią pa­lec lub dwa. Na­gle Ali­sa za­czę­ła szar­pać bio­dra­mi, pró­bu­jąc za­cho­wać ci­szę, gdy w jej cia­ło ude­rzył go­rą­cy or­gazm. Wte­dy męż­czy­zna szyb­ko wsa­dził w jej po­chwę pe­ni­sa, by po paru ru­chach wy­peł­nić ją swo­ją sper­mą.

– Ach… – wes­tchnę­ła, nie ru­sza­jąc się z po­zy­cji, w któ­rej le­ża­ła.

– A ty tak dłu­go bę­dziesz? – za­py­tał.

– Tyl­ko mnie, kur­wa, te­raz nie do­ty­kaj! Mu­szę swo­je od­cze­kać i prze­żyć.

– Prze­cież wiem, znam cię już 9 lat.

– Je­ste­śmy po­pier­do­le­ni, ale kur­wa, uwiel­biam od­gry­wać z tobą ta­kie scen­ki.

– Ale ju­tro przy­cho­dzi Va­nes­sa. Nie ma tak, że cią­gle tyl­ko ty masz przy­jem­no­ści – ro­ze­śmiał się Ar­tur do swo­jej ko­bie­ty.

– No do­bra… Niech i tak już bę­dzie. – Ali­sa wsta­ła i po­szła do ła­zien­ki, by znów opłu­kać cia­ło i ob­myć się z bia­łej cie­czy, ciek­ną­cej po jej udach.

Gdy skoń­czy­ła, za­rzu­ci­ła na sie­bie mięk­ki szla­frok i wy­szła, a po dro­dze spo­tka­ła Ar­tu­ra, któ­ry szedł do kuch­ni.

– A ty do­kąd? To nie idzie­my spać? – za­py­ta­ła.

– Spać? Chy­ba zwa­rio­wa­łaś. Mu­szę prze­cież coś zjeść. Wy­mę­czy­łaś mnie do resz­ty.

– Ha, ha! Ar­tur, tak się skła­da, że to mnie schwy­tał zbo­czo­ny nie­zna­jo­my, nie na od­wrót.

– Tak… Tyl­ko cie­ka­we, czyj to był po­mysł?

– Nie będę się z tobą kłó­cić. Le­piej po­wiedz, co bę­dzie­my je­dli.

– A, czy­li do­łą­czasz do uczty?

– Chy­ba kpisz? Nie będę spać, gdy ty bę­dziesz ob­że­rać się pysz­no­ścia­mi.

– Tak wła­śnie po­dej­rze­wa­łem, że nie opu­ścisz mnie tak szyb­ko. To co, może car­bo­na­ra? Daw­no nie je­dli­śmy. Mam na to strasz­ną ocho­tę. Tyl­ko cze­kaj, spraw­dzę, czy mamy wszyst­kie skład­ni­ki w lo­dów­ce. Oby! Nie­ste­ty, o tej go­dzi­nie to chy­ba tyl­ko czyn­ny jest noc­ny, a tam bocz­ku i pie­trusz­ki nie ku­pię – Ar­tur otwo­rzył lo­dów­kę i prze­szu­kał jej za­war­tość.

– O rany, czy­tasz w mo­ich my­ślach. Moja dupa tego nie prze­ży­je, ale nie umiem ci od­mó­wić.

– Wi­dzisz, jak cię znam?

– Do­sko­na­le! A jak ze skład­ni­ka­mi? – Zło­ży­ła ręce, jak­by chcia­ła się po­mo­dlić i cze­ka­ła na od­po­wiedź swo­je­go męż­czy­zny.

– Mamy fart! Wszyst­ko jest. Na­wet, o dzi­wo, par­me­zan się zna­lazł.

– Z do­brą datą?

– Chy­ba…

– Chy­ba czy na pew­no? Daj mi to. – Wy­rwa­ła z jego rąk ser i za­czę­ła czy­tać ety­kie­tę.

– O kur­de, że­byś ty taka groź­na była w łóż­ku i łap­czy­wa jak je­steś do żar­cia, to bym był naj­szczę­śliw­szym fa­ce­tem na zie­mi.

– Spa­daj! Nie na­rze­kaj, bo tego co masz w do­mu, nie ma nikt!

– No ja mam, kur­wa, na­dzie­ję, że je­steś tyl­ko moja!

– Pier­ścion­ka nie mam, więc re­zer­wa­cji jesz­cze nie do­ko­na­łeś.

– Bar­dzo śmiesz­ne. A co z tym se­rem?

– Szyb­ka zmia­na te­ma­tu, wi­dzę. Do­bry, pro­szę pana Mi­cha­ela.

– Su­per. W ta­kim ra­zie za­bie­ram się za go­to­wa­nie.

Ali­sa sta­nę­ła przy ku­chen­ce i przy­glą­da­jąc się, jak Ar­tur go­tu­je, pod­kra­da­ła mu skład­ni­ki. Uśmie­cha­ła się pro­mien­nie. Czu­ła w ser­cu spo­kój. Była na­praw­dę szczę­śli­wa. To był na­praw­dę uda­ny wie­czór. Zresz­tą, nie pierw­szy i nie ostat­ni tego typu.

Na­stęp­ny po­ra­nek za­czął się dla dziew­czy­ny wcze­sną po­bud­ką. Dźwięk te­le­fo­nu wy­rwał ją ze snu tuż po go­dzi­nie 8:00. Wy­grze­ba­ła spod po­dusz­ki ko­mór­kę i za­spa­na przy­ło­ży­ła ją po omac­ku do ucha.

– Halo…

– Halo? Ali­sa, je­steś tam? – Głos w słu­chaw­ce wy­da­wał się dziew­czy­nie moc­no zna­jo­my, ale była jesz­cze w fa­zie roz­bu­dza­nia umy­słu i w pierw­szej chwi­li go nie roz­po­zna­ła.

– No, jak sły­chać, je­stem. A kto tam? – Jej za­chryp­nię­ty głos z tru­dem dało się zro­zu­mieć.

– Mat­ko, Ali­sa, nie za­ła­muj mnie… Pi­łaś coś wczo­raj, praw­da?

– No cóż. To może być cał­kiem moż­li­we. A co?

– To ja, Olka. Może mnie ko­ja­rzysz? Przy­jaź­ni­my się od cza­sów gim­na­zjum.

– Prze­cież wiem.

– To po co py­ta­łaś?

– A tego to już aku­rat nie wiem.

– Wiesz, je­steś nie­moż­li­wa!

– A daj mi spo­kój! Le­d­wo żyję. Ar­tur mnie wczo­raj tak wy­mę­czył. Chy­ba nie wsta­nę na­wet zro­bić siku. Boli mnie całe kro­cze.

– Ja nie wiem, jak ty to ro­bisz. Po tylu la­tach związ­ku…

– Ach… Ola, to pro­ste. Wy­star­czy być kre­atyw­nym. A ty to na­wet w domu wi­bra­to­ra nie masz. Ale spo­koj­nie, nie­dłu­go zbli­ża­ją się two­je uro­dzi­ny…

– A weź, spa­daj! Nie chcę.

– Uwierz mi, że chcesz. Ostat­nio od­kry­łam coś, co uwa­żam, że po­win­na mieć każ­da ko­bie­ta w swo­jej sza­fie, szu­fla­dzie czy w taj­nym pu­de­łecz­ku. Nie wiem, gdzie trzy­ma­ją to inne baby. Do­bra, nie­waż­ne, słu­chaj. Wy­star­czy­ło, że po­ka­za­łam Ar­tu­ro­wi zdję­cie tego cuda i już na­stęp­ne­go dnia prze­ży­łam naj­lep­szy or­gazm ży­cia…

– Co ty mó­wisz…? Lep­szy niż z fa­ce­tem?

– No cóż… Ar­tur za­bra­nia mi już tego uży­wać, bo jest zwy­czaj­nie za­zdro­sny. Po­tra­fię za­ba­wiać się tym ma­łym urzą­dze­niem parę razy dzien­nie, a póź­niej wie­czo­rem nie mam już na nic siły.

– Fuj! Ali­sa, nie chcę tego słu­chać.

– No do­bra, spo­koj­nie, fil­mi­ku nie będę ci wy­sy­łać. Ale nie uwie­rzę, że je­steś taką grzecz­ną i bez­grzesz­ną pa­nien­ką. Do­sta­niesz w pre­zen­cie to cudo i już.

– A co to jest wła­ści­wie? Py­tam z cie­ka­wo­ści.

– Ja­sne, ja­sne! To taki wi­bra­tor, oczy­wi­ście, ale nie zwy­czaj­ny! No­wo­cze­sny! Oprócz wi­bru­ją­cej czę­ści do­po­chwo­wej ma też świet­ną koń­ców­kę z tech­no­lo­gią ła­god­nych fal ssą­cych. Mó­wię ci, od­le­cisz do in­ne­go świa­ta w dwie mi­nu­ty mak­sy­mal­nie!

– Do­bra, Ali­sa… Wła­ści­wie to dzwo­nię ci po­wie­dzieć, że wi­bra­tor nie bę­dzie mi już po­trzeb­ny.

– Co? Jezu! – Dziew­czy­na pod­nio­sła się z łóż­ka i do­pie­ro wte­dy zo­rien­to­wa­ła się, że Ar­tu­ra nie ma w miesz­ka­niu. Wy­po­wiedź Oli była jed­nak w tym mo­men­cie dla niej dużo bar­dziej za­ska­ku­ją­ca i cie­kaw­sza niż szu­ka­nie od­po­wie­dzi na py­ta­nie: „Gdzie jest mój chło­pak?”.

To, że Ali­sa za­re­ago­wa­ła w ten, a nie inny spo­sób, mo­gło­by się z po­cząt­ku wy­da­wać śmiesz­ne, a jej zdzi­wie­nie bez­pod­staw­ne. Przy­ja­ciół­ka praw­do­po­dob­nie chcia­ła jej oznaj­mić, że zna­la­zła so­bie fa­ce­ta. Jed­nak hi­sto­ria Olki nie na­le­ża­ła do tych z ka­te­go­rii bła­hych. Aby to zro­zu­mieć, trze­ba cof­nąć się o parę mie­się­cy, a wła­ści­wie – na­wet parę lat.

Po­nad pięć lat temu, pod­czas stu­diów na wy­dzia­le po­lo­ni­sty­ki, Alek­san­dra po­zna­ła Ka­ro­la. Już od pierw­sze­go spo­tka­nia było czuć, iż na­ro­dzi się mię­dzy nimi głęb­sze uczu­cie. Za­wsze, kie­dy się wi­dzie­li, ich du­sze się roz­pro­mie­nia­ły, a ser­ca biły moc­niej. To była mi­łość od pierw­sze­go wej­rze­nia. Tak wła­śnie im się wy­da­wa­ło. Było uro­czo, wręcz ma­low­ni­czo i pięk­nie. W koń­cu ich stu­denc­kie spo­tka­nia prze­isto­czy­ły się w peł­no­praw­ny zwią­zek. Po krót­kim cza­sie za­miesz­ka­li w ma­łej miej­sco­wo­ści pod War­sza­wą, w domu, na któ­ry wzię­li wspól­ny kre­dyt. Żyli w tej ro­man­tycz­nej au­rze przez rok, aż pew­ne­go pięk­ne­go dnia Ola po­ka­za­ła swo­je­mu męż­czyź­nie bia­ły pla­sti­ko­wy przed­miot z dwo­ma czer­wo­ny­mi kre­ska­mi. Po nie­speł­na ośmiu mie­sią­cach na świat przy­szedł Ignaś – ich syn.

Nikt nie spo­dzie­wał się tego, że to wła­śnie bę­dzie po­czą­tek upad­ku ich ide­al­ne­go ży­cia. Mia­ło być prze­cież jesz­cze le­piej. Jed­nak ży­cie po­to­czy­ło się w in­nym kie­run­ku niż spo­dzie­wa­ła się dziew­czy­na. Ka­rol nie miał ocho­ty zaj­mo­wać się swym po­tom­kiem. Ra­czej go uni­kał. Pod pre­tek­stem de­le­ga­cji wy­jeż­dżał, by­le­by tyl­ko nie mu­sieć pod­cie­rać ma­łe­mu tył­ka czy wsta­wać do nie­go w nocy, gdy za­pła­kał. Je­dy­ne, na co Ola nie mu­sia­ła na­rze­kać, to były pie­nią­dze. Ka­rol, dzię­ki Bogu, przy­no­sił kasy dość spo­ro, choć nie za­wsze były to pie­nią­dze le­gal­nie za­ro­bio­ne. A zresz­tą, kto w tych cza­sach chce dzie­lić się z pań­stwem pra­wie po­ło­wą swo­jej pen­sji? Bo w su­mie tyle wy­cho­dzi: 23 pro­cent VAT-u i 19 pro­cent po­dat­ku do­cho­do­we­go – je­śli jest li­nio­wy. Nie za­po­mi­naj­my też o skład­kach na ZUS, któ­re nie są ni­skie. Je­śli ktoś, tak jak Ka­rol, ma wła­sną fir­mę, to ha­ru­je jak wół, a za­ra­bia jak osioł. Wra­ca­jąc jed­nak do po­sta­wy Ka­ro­la wo­bec oj­co­stwa, trud­no się dzi­wić Oli, że było jej na­praw­dę cięż­ko. Praw­da jest taka, że mo­gła w tym związ­ku li­czyć tyl­ko na sie­bie. Dzię­ki Bogu, mia­ła rów­nież ko­cha­ją­cą mat­kę, któ­ra raz na ja­kiś czas za­bie­ra­ła Igna­sia na noc.

Mimo wszyst­ko Alek­san­dra na­praw­dę sta­ra­ła się utrzy­mać do­bre re­la­cje z part­ne­rem. Dba­ła o to, żeby nie kłó­cić się z nim i nie ro­bić mu awan­tur o byle co, nie strze­lać fo­chów i nie za­bra­niać mu wy­jeż­dżać, cho­ciaż roz­pacz za­bi­ja­ła ją od środ­ka. Chcia­ła jak naj­le­piej dla swo­je­go syna, za­po­mi­na­jąc o swo­jej du­mie. Nie­ste­ty, za­czę­ło to mieć ne­ga­tyw­ny wpływ na jej sa­mo­po­czu­cie i wy­gląd. Prze­sta­ła dbać o sie­bie tak, jak dba­ła wcze­śniej, a Ka­rol nie omiesz­kał tego nie za­uwa­żyć i do­gry­zał jej tek­sta­mi typu: „I tak mnie ni­g­dy nie zo­sta­wisz, bo kto by niby cię chciał?” Po kil­ku­na­stu mie­sią­cach wal­ki o nor­mal­ność, gdy Igna­cy miał już pół­to­ra roku, pew­nej nocy miar­ka się prze­la­ła.

Był maj. Ka­rol nie wie­dział, że to, co się wy­da­rzy, bę­dzie mia­ło ogrom­ne skut­ki na jego całą przy­szłość. Po wie­czor­nej sprzecz­ce, któ­rą rzecz ja­sna spro­wo­ko­wał on sam, wy­szedł, trza­ska­jąc drzwia­mi, i wsiadł na ro­wer. Po­je­chał na wód­kę do przy­ja­cie­la, któ­ry miesz­kał nie­da­le­ko. Chciał przy paru głęb­szych roz­ła­do­wać na­pię­cie po awan­tu­rze z Alek­san­drą. Kie­dy wy­pi­li już z przy­ja­cie­lem wszyst­ko, co mie­li, po­sta­no­wi­li ru­szyć na ro­we­rach w mia­sto, w po­szu­ki­wa­niu przy­gód. Nie­ste­ty, ro­zum Ka­ro­la zo­stał tak przy­ćmio­ny al­ko­ho­lem, że jego wy­ciecz­ka skoń­czy­ła się wy­pad­kiem. W cięż­kim sta­nie tra­fił do szpi­ta­la, gdzie z tru­dem go od­ra­to­wa­no.

Alek­san­dra nie­wie­le zro­zu­mia­ła z tego, co po­wie­dział jej le­karz. Jed­nak za­pa­mię­ta­ła jed­no: zna­czą­co uszko­dzo­ny płat czo­ło­wy, co może mieć strasz­ne kon­se­kwen­cje. Le­karz po­in­for­mo­wał ją, że wiel­ką rolę przy kon­tro­li na­szych emo­cji od­gry­wa re­jon przed­czo­ło­wy, to on jest od­po­wie­dzial­ny za na­wet naj­bar­dziej zło­żo­ne za­cho­wa­nia. Ostrzegł ją rów­nież, że nie­ste­ty, ale praw­do­po­dob­nie szyb­ko za­uwa­ży zna­czą­ce zmia­ny w za­cho­wa­niu Ka­ro­la. Może stać się jesz­cze bar­dziej wul­gar­ny, po­ryw­czy, a na­wet agre­syw­ny. Po tych sło­wach po­cie­sza­ją­co po­kle­pał ją po ra­mie­niu i po­wie­dział, że mo­gło być go­rzej, po­nie­waż po­waż­ne uszko­dze­nia mó­zgu czę­sto pro­wa­dzą do śpiącz­ki lub śmier­ci, a ten pa­cjent żyje.

To był ko­lej­ny cios. Przy­cho­dzi­ła do Ka­ro­la co­dzien­nie. Gdy wresz­cie od­zy­skał po kil­ku­na­stu dniach świa­do­mość, usły­sza­ła z jego ust coś strasz­ne­go:

– Nie­na­wi­dzę cię! To wszyst­ko przez cie­bie, ty kur­wo! Mo­głaś sama za­jąć się dziec­kiem, a nie pier­do­lić mi od rze­czy. Jak tyl­ko stąd wyj­dę, to cię za­bi­ję, ro­zu­miesz?! Za­bi­ję i za­ko­pię w ogro­dzie. Nikt i tak nie bę­dzie cię szu­kać.

Alek­san­dra po­czu­ła moc­ne ukłu­cie w brzu­chu. Ból był nie do znie­sie­nia. Po­cho­dził nie z żo­łąd­ka, a ra­czej z jej stra­chu przed tym, jak da­lej bę­dzie wy­glą­dać jej ży­cie. Zwłasz­cza, a może i przede wszyst­kim dla­te­go, że była w pierw­szym mie­sią­cu cią­ży.

Całe szczę­ście, Ola nie na­le­ża­ła do głu­pich ko­biet. Jej sy­nap­sy w mó­zgu dzia­ła­ły jesz­cze spraw­nie, cho­ciaż – jak wia­do­mo – ko­bie­ty w cią­ży czę­sto mają za­chwia­ny ogląd rze­czy­wi­sto­ści. Po­tra­fią cza­sem my­śleć o zu­peł­nie abs­trak­cyj­nych rze­czach, a za­po­mnieć, jak się na­zy­wa­ją albo dla­cze­go nie­bo ma nie­bie­ski ko­lor. Cóż, to uro­cze, ale bywa moc­no pro­ble­ma­tycz­ne wła­śnie w ta­kich mo­men­tach, gdy cho­dzi o ich dal­sze ży­cie. Jed­nak nad Alek­san­drą czu­wa­ły ja­kieś do­bre moce, a może anio­ły. W porę po­sta­no­wi­ła gru­bą kre­ską od­dzie­lić swo­je ży­cie od ży­cia Ka­ro­la. Chcia­ła go wy­ma­zać nie tyl­ko ze swej pa­mię­ci, ale też z ży­cia swo­ich dzie­ci, któ­re były dla niej naj­waż­niej­sze. Ode­szła od nie­go. Po­wie­dzia­ła so­bie, iż ni­g­dy prze­nig­dy już do nie­go nie wró­ci. Po­pro­si­ła na­wet Ali­sę, by wy­bi­ła jej z gło­wy każ­dy po­mysł po­wro­tu, gdy­by przy­pad­kiem mia­ła ta­kie my­śli.

Na szczę­ście nie było ta­kiej po­trze­by. Ola za­miesz­ka­ła u swo­jej mamy. Ze­bra­ła się do kupy i usta­bi­li­zo­wa­ła swo­je ży­cie na tyle, na ile po­tra­fi­ła. Po­sła­ła Igna­sia do żłob­ka, by móc sa­mej w spo­ko­ju prze­trwać okres, w któ­rym się zna­la­zła. Jej brzuch rósł…

Dla­te­go wła­śnie wia­do­mość, któ­ra usły­sza­ła Ali­sa, że cię­żar­na Ola ma no­we­go part­ne­ra, była dla niej ta­kim szo­kiem.

Roz­dział 2

Alek­san­dra jesz­cze parę mie­się­cy temu, bę­dąc w pią­tym mie­sią­cu dru­giej cią­ży, prze­ży­wa­ła na­praw­dę cięż­kie chwi­le. Nie dość, że mio­ta­ły nią emo­cje spo­wo­do­wa­ne roz­sta­niem z oj­cem dziec­ka, to jesz­cze ten okrop­ny stan bło­go­sła­wio­ny wca­le nie był dla niej przy­jem­ny. Nie­na­wi­dzi­ła swo­jej cią­ży. Czu­ła się w niej kosz­mar­nie. Wy­mio­to­wa­ła co dzień i mdli­ło ją, gdy tyl­ko prze­cho­dzi­ła obok lo­dów­ki. A za­miast przy­bie­rać na wa­dze, jak dzia­ło się po­przed­nim ra­zem, do­słow­nie chu­dła w oczach. Cóż, sa­mot­na cią­ża, bez wspar­cia dru­giej po­łów­ki, dla każ­de­go praw­do­po­dob­nie by­ła­by cięż­kim do­świad­cze­niem. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że Ola mia­ła pod opie­ką syn­ka, któ­ry wkra­czał w nie­szczę­sny okres bun­tu dwu­lat­ka. Ob­ja­wia­ło się to mię­dzy in­ny­mi tym, że na ścia­nie lą­do­wa­ły ka­nap­ki, któ­re z ta­kim ser­cem mu szy­ko­wa­ła, wy­ci­na­jąc krom­ki chle­ba w sło­necz­ka i pie­ski z jego ulu­bio­nej baj­ki. Je­dy­ną chwi­lę od­po­czyn­ku mia­ła wte­dy, gdy syn był w żłob­ku. Na szczę­ście nie pro­te­sto­wał, gdy go tam za­pro­wa­dza­ła. Uwiel­biał inne dzie­ci, dzie­lił się z nimi swo­imi nie­spo­ży­ty­mi po­kła­da­mi ener­gii.

Nie­ste­ty, były też dni, gdy Ola sie­dzia­ła na pod­ło­dze i wy­le­wa­ła z sie­bie li­try łez, nie wie­dząc, co po­win­na ze sobą zro­bić. Bała się o sie­bie, bała się o syna i o ten za­ro­dek, któ­ry ro­snął u niej w brzu­chu. Z po­cząt­ku tak go na­zy­wa­ła, ale gdy wresz­cie po­czu­ła jego ru­chy, zro­zu­mia­ła, że ten mały brzdąc ni­cze­mu nie jest wi­nien i musi go po­ko­chać bez­gra­nicz­nie. Od tam­te­go mo­men­tu tak się sta­ło. Nie zmie­ni­ło to jed­nak fak­tu, że po pro­stu czu­ła się nie­szczę­śli­wa i sa­mot­na.

Pew­ne­go dnia, kie­dy Ta­dzio lub Lu­cjan – bo tak wła­śnie miał na­zy­wać się jej nie­na­ro­dzo­ny dru­gi syn – był już wiel­ko­ści ba­kła­ża­na, Alek­san­dra obu­dzi­ła się kil­ka mi­nut przed szó­stą. Zbu­dził ją Ignaś, któ­re­go łó­żecz­ko sta­ło w jej po­ko­ju. Cho­ciaż dość dłu­go wtu­la­ła gło­wę w po­dusz­kę, uda­jąc, że nie sły­szy jego wo­ła­nia, syn nie da­wał za wy­gra­ną i krzy­czał co­raz gło­śniej. W koń­cu była zmu­szo­na się pod­dać i wstać. Nikt ni­g­dy nie zro­zu­mie bólu mat­ki, je­śli mat­ką nie zo­sta­nie. Je­śli dzwo­ni bu­dzik, moż­na go wy­łą­czyć albo na­wet wy­rzu­cić przez okno. Dziec­ka się nie wy­rzu­ci. Bę­dzie krzy­czeć do skut­ku, aż mat­ka wsta­nie, choć­by w tym cza­sie resz­ta spo­łe­czeń­stwa prze­krę­ca­ła się do­pie­ro na dru­gi bok. Alek­san­dra po­de­szła do Igna­ce­go i na­chy­la­jąc się nad nim, spoj­rza­ła w jego ślicz­ne nie­bie­skie oczy prze­peł­nio­ne mi­ło­ścią. Ten wi­dok za­wsze ła­go­dził jej ner­wy. Przy­tu­li­ła chłop­ca, po­ło­ży­ła obok sie­bie w łóż­ku i dała mu do za­ba­wy ksią­żecz­kę o smo­kach.

Ra­nek był wy­jąt­ko­wo rześ­ki, a moc­ne świa­tło prze­bi­ja­ją­ce się przez czę­ścio­wo za­sło­nię­te ża­lu­je zwia­sto­wa­ło, że nad­cho­dzi uro­czy dzień. Cho­ciaż dla Alek­san­dry dni od pew­ne­go cza­su i tak wy­glą­da­ły iden­tycz­nie. Zle­wa­ły się ze sobą w nie­koń­czą­cy się ciąg mo­no­ton­nie sza­rej ru­ty­ny. By­wa­ły dni, gdy ma­rzy­ła o tym, by wró­cić do biu­ra i stać się przy­kład­nym pra­cow­ni­kiem, któ­ry ślę­czy przed kom­pu­te­rem 8 go­dzin dzien­nie, a w domu za­sta­je ci­szę, spo­kój i od­po­czy­nek. Za­miast tego Ola pra­co­wa­ła zdal­nie z domu, gdy jej syn prze­by­wał parę go­dzin w żłob­ku. Zresz­tą, nie mia­ła od dłuż­sze­go cza­su na­wet siły na to, by prze­do­sta­wać się na dru­gi ko­niec War­sza­wy do miej­sca, w któ­rym pra­co­wa­ła. Cze­ka­ła prze­cież, aż wy­buch­nie i na świe­cie po­ja­wi się ko­lej­ny czło­nek ro­dzi­ny, któ­re­go bę­dzie mu­sia­ła wy­kar­mić.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.

Spis treści

Kar­ta ty­tu­ło­wa

Kar­ta re­dak­cyj­na

Pro­log

GRU­DZIEŃ

Roz­dział 1

Roz­dział 2

Roz­dział 3

Roz­dział 4

Roz­dział 5

Roz­dział 6

Roz­dział 7

STY­CZEŃ

Roz­dział 8

Roz­dział 9

LUTY

Roz­dział 10

Roz­dział 11

MA­RZEC

Roz­dział 12

Roz­dział 13

Roz­dział 14

KWIE­CIEŃ

Roz­dział 15

Epi­log