Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co łączy pochodzącą z Łeby nauczycielkę języka angielskiego Maję Sonik i biznesmena Włodzimierza Czerwińskiego? Tajemnica, której lepiej nie rozwiązywać…
Nad ranem, tuż po imprezie zorganizowanej przez znanego aktora Michała Płocha dochodzi do tragedii. Wiadomość o znalezieniu ciała młodej dziewczyny w apartamencie celebryty wstrząsa całą Polską. Kiedy policja szuka mordercy, zaczynają padać oskarżenia. Okazuje się, że każdy ma coś do ukrycia… I każdy zadaje sobie tylko jedno pytanie: kto zabił Maję Sonik?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 206
Część 1
Rozdział 1
Teraz
Mroczna, mieniąca się od blasku migających świateł samochodowych, obłudna Warszawa, którą gdyby tylko była człowiekiem, zapewne nazywano by zimną i zgorzkniałą suką, dmuchała chłodem w okna stojącego na gigantycznym mokotowskim osiedlu wieżowca. Tę okolicę zamieszkiwały głównie korporacyjne szczury, chcące mieć jak najbliżej do biur, w których marnowały najlepsze lata swojego życia. Większości z nich nie stać było – i nigdy stać nie będzie – by przeprowadzić się na jeszcze bardziej obrzydliwie lanserski Wilanów. W głowach ponad połowy mieszkańców stolicy ta dzielnica była czymś w rodzaju wymuskanego marzenia, które nigdy się nie ziści.
Uchylone okiennice nagle uderzyły z hukiem o budynek przy ulicy Magazynowej. Z nieba w jednej sekundzie spadły na ziemię ogromne krople deszczu, które nie zwiastowały niczego dobrego. Wyglądało na to, że ktoś tam na górze chciał panować nad ludzkimi humorami i nastrojami. Trzeba przyznać, że robił to świetnie.
Przerażona dziewczyna wyskoczyła z łazienki z owiniętym wokół głowy ręcznikiem. Hałas, który usłyszała, do złudzenia przypominał odgłosy włamania, gdy jednak dostrzegła miotane wiatrem okno, ulżyło jej. Żwawym krokiem weszła do salonu i szybko zamknęła okna. Nie lubiła zbędnego zgiełku, zwłaszcza tego niespodziewanego, który często wywoływał skurcze w żołądku. Ludzie jej pokroju starają się oszczędzić sobie dodatkowych stresów. I tak miała ich wystarczająco dużo. A może nawet zbyt wiele, by móc normalnie funkcjonować.
Z upływem lat przyzwyczaiła się do życia na wysokich obrotach i tańca na ostrzu noża. Tak naprawdę człowiek może się nauczyć wszystkiego, to tylko kwestia odpowiedniej motywacji, a tego akurat jej nie brakowało. Buzowały w niej emocje, mieszanka odwagi, żądzy, strachu i chęci poznawania ludzkich granic. I to właśnie one doprowadziły ją do złych miejsc i złych ludzi. Nie zawsze taka była, po prostu nauczyła się dopasowywać do tłumu.
Wróciła do przerwanych czynności i kątem oka zerknęła na leżące na krześle torby z logotypami Zary i Michaela Korsa. Przytaszczyła je parę dni wcześniej z galerii Mokotów, znajdującej się kilkaset metrów od jej mieszkania. Plan na sobotę był prosty. Miała zamiar zwalić się na kanapę, odpocząć i otworzyć białe musujące wino. Chciała je wypić, oglądając popularny hiszpański serial na Netfliksie, który każdy szanujący się człowiek powinien znać, by mieć o czym rozmawiać w towarzystwie. Ktoś jednak pokrzyżował jej plany.
W czterdziestopięciometrowym mieszkaniu rozległ się dźwięk esemesa dobiegający z ładującego się w korytarzu telefonu. Ruszyła w stronę komórki, ale potknęła się o leżący na podłodze ręcznik, który chwilę wcześniej zrzuciła z głowy.
– Szlag by to trafił – syknęła pod nosem, masując stopę. Po chwili dotarła do celu i chwyciła iPhone’a. Odblokowała go dopiero po paru próbach, gdy na ekranie pojawiła się możliwość ręcznego wpisania kodu. Telefon nie zawsze rozpoznawał ją bez ostrego makijażu, który nosiła na co dzień. Będąc w takim stanie emocjonalnym jak ona, pewnie każdy chciałby ukryć się za maską, by nie ujawniać tłumionego w sercu ogromnego lęku. Na wyświetlaczu widniało tylko jedno powiadomienie o wiadomości od nieznanego numeru:
„Ubierz się jak zdzira i zapomnij o dobrych manierach, potem zejdź na dół i czekaj na samochód. Przyjedzie o 21:00. Jeśli tego nie zrobisz, do końca życia będziesz oglądać się za siebie. Chyba nie muszę ci udowadniać, że to nie żart?”.
Dziewczyna długo wpatrywała się w ekran. Z jej jasnej i delikatnej twarzy niewiele dało się wyczytać. Ktoś ewidentnie panował nad jej umysłem, zastraszał ją, przez co bez słowa sprzeciwu ulegała jego rozkazom. Prawdopodobnie musiała komuś porządnie zaleźć za skórę. Zresztą nadawca wiadomości zapewne wiedział, że wzbudzenie w kimś strachu to najlepszy sposób na zdobycie szacunku i posłuszeństwa. Domyślała się, kto mógłby chcieć kolejny raz ją wykorzystać i nie miała najmniejszej ochoty z nim pogrywać, a tym bardziej mu się sprzeciwiać. Jeszcze nie teraz. Nie była gotowa na wygraną, miała zbyt wiele do stracenia, więc – chcąc nie chcąc – musiała wykonać jego polecenie bez gadania. Gdyby tego nie zrobiła, mogłoby ją spotkać coś gorszego niż zwykle.
Nie była przygotowana do wyjścia, więc wysłała krótką odpowiedź:
„Daj mi czas do 21:30”.
Nieznany numer odpisał:
„Może ci jeszcze frytki przywieźć? Chyba sobie żarty robisz…”.
W sekundę pojęła, że dalsza dyskusja nie wchodzi w grę. Musiała wziąć się w garść, w innym razie mogłoby się zrobić naprawdę gorąco. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła rząd ustawionych niczym kostki domina samochodów, które wystarczyłoby lekko popchnąć, by wywołać niezłą kolizję. Tylko jeden z nich miał zapalone światła. Z pewnością należał do niego – do mężczyzny, którego tak bardzo się bała. Była to elegancka, ostentacyjnie droga srebrna limuzyna. Jej właściciel z pewnością lubił wozić dupę na tylnym siedzeniu, a za kierownicą sadzać szofera, by nie zniżać się do poziomu szaraczków jeżdżących ulicami tego okropnego miasta. Nie znała nikogo innego, kto tak jak on chciałby zniszczyć jej psychikę, a przy okazji wykorzystać jej ciało, kto mógłby potraktować ją jak robaka, którego można w każdej chwili rozgnieść.
Czerwiński był biznesmenem, jednym z najbogatszych Polaków. Zajmował się właściwie każdą branżą, bo ze wszystkiego potrafił wyciągnąć hajs. Inwestował w sprzedaż artykułów chemicznych, budował galerie handlowe, lokale użytkowe, miał też niejeden wysoko notowany fundusz inwestycyjny. Naprawdę znał się na zarabianiu pieniędzy bez względu na sytuację panującą na rynku, a konkurencję niszczył już na samym wstępie. Zresztą bogacenie się było jego największą pasją i nie miało znaczenia, z jakiego źródła pochodzi forsa. Często wpadała mu w ręce nielegalna gotówka, którą potrafił szybko wyprać. Co tu dużo mówić, był pieprzonym gangsterem z ugruntowaną pozycją i idealnie dopracowanym alibi, ale wcale na takiego nie wyglądał. On również nosił maskę – maskę miłego pana z sympatycznym uśmiechem i w idealnie skrojonym garniturze, mężczyzny, który mógł się podobać kobietom. Ale Czerwiński był tylko chciwym dupkiem, chociaż w oczach pracowników stał się wizjonerem i rewolucjonistą o szerokich koneksjach. Jego podwładni nie wiedzieli, czym się zajmował po godzinach lub gdy nie przesiadywał w swym wystawnym gabinecie. Ludzie zazwyczaj czuli wobec niego respekt, głównie z uwagi na to, co osiągnął, a nie na to, co mógłby im zrobić. Gdyby tylko wiedzieli, po ilu trupach doszedł do celu…
Tuż obok srebrnego samochodu dreptał poirytowany zbyt długim czekaniem łysy mężczyzna, wyglądający jak były bokser mający za sobą niezbyt udaną karierę. Majka nie miała pojęcia, kim był ów paker przypominający tępego naganiacza w klubie, ale z pewnością facet grał w lidze, której unikała jak ognia. Ważyła nie więcej niż pięćdziesiąt trzy kilogramy, a przy stu siedemdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu to było naprawdę niewiele. W starciu z nim nie miałaby żadnych szans, a gdyby na polecenie swojego szefa wszedł na górę, jednym pchnięciem wyważyłby drzwi do jej mieszkania.
Dziewczyna nagle złapała się za brzuch. Poczuła mocny ucisk, jakby ktoś właśnie zdzielił ją pięścią. W popłochu podbiegła do kuchennych szafek i wysypała na podłogę całą zawartość, w pustych opakowaniach po tabletkach wypatrując swojego ratunku. Wreszcie w jej ręce wpadło to, czego w tej chwili potrzebowała bardziej niż tlenu. Substancja, która w mgnieniu oka pozwoli jej całkiem nieźle funkcjonować. Ten środek powinno się stosować tylko pod ścisłym nadzorem specjalistów, bo alprazolam może uzależniać, ale w tym momencie dla Majki liczyło się tylko jego działanie przeciwlękowe. Prawdę mówiąc, powinna udać się na poważną i długotrwałą psychoterapię, która może pomogłaby jej uporać się z problemami, zamiast brać załatwione na lewo pigułki. Ale Maja daleko idące wnioski lekarzy czy psychiatrów miała w głębokim poważaniu, wolała poradzić sobie w pojedynkę z tym, co sama sobie zgotowała. Popiła dwie tabletki wodą z butelki i wskoczyła w obcisłą sukienkę, zasłaniającą niewiele więcej niż pośladki. Xanax od razu zaczął działać.
Gdy stanęła na chodniku, wyciągnęła z torebki cienkie papierosy mentolowe, które zostały jej ze starych, dobrych czasów, kiedy w Polsce jeszcze można było je kupić. Zaczęła palić tak szybko, jakby dopiero się tego nauczyła od koleżanki z licealnej ławki. Zauważyła, że jej ręce nerwowo drżą, a żołądek wciąż nie daje o sobie zapomnieć. W końcu po paru głębszych zaciągnięciach doszła do wniosku, że nie ma co dłużej zwlekać. I tak nie uniknie swojego przeznaczenia. Stanęła tuż przy aucie i odezwała się do stojącego tyłem do niej typa.
– Czy tu miałam się zgłosić? Ty na mnie czekasz? – zapytała niepewnie.
– Maja? Maja Sonik? – odparł swym głupkowatym, przesiąkniętym sterydami głosem, jak na starego wyjadacza z siłowni przystało.
– Mhm… Tak, to ja. – Wypuściła z płuc ostatnią chmurę białego dymu, rzuciła niedopałek na ziemię i zmiażdżyła go obcasem, gasząc żar.
– Wsiadaj – rzekł krótko, otworzył jej drzwi i wskazał eleganckie wnętrze samochodu. Po chwili zasiadł za kierownicą, pozostawiając skonsternowaną dziewczynę w kompletnej ciszy. Od razu przestał się nią interesować, jakby wcale nie istniała.
Nie odezwał się do niej ani słowem przez kilkunastominutową podróż. W końcu zaparkował pod jeszcze wyższym wieżowcem niż ten, w którym Maja wynajmowała mieszkanie. Dopiero po chwili wymownej ciszy zrozumiała, że dotarli do celu i powinna wysiąść z limuzyny. Kierowca nie był łaskaw jej o tym poinformować. Gdy zatrzasnęła drzwi i odwróciła się ku wejściu do szklanego budynku, łysy paker w skórzanej kurtce ruszył z piskiem opon, pozostawiając w powietrzu dziwny zapach spalin i niemiłe wspomnienie.
Maja nie znała tego miejsca, właściwie nie wiedziała nawet, w jakiej dzielnicy się znajduje. Sądząc po długości trasy, którą przyjechała, nie mogła być daleko od Mokotowa. Rozejrzała się dookoła, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia lub osoby, która by na nią czekała. Zamiast Czerwińskiego jej oczom ukazały się dwie dziewczyny w sięgających do ziemi i podkreślających ich sylwetki sukienkach. Z pewnością zostały uszyte przez niebotycznie drogą krawcową lub kupione w Vitkacu za sumy, których lepiej nie wspominać na głos przy ich facetach. O ile w ogóle ich miały, w co Maja szczerze wątpiła. Wyglądały raczej na panie do towarzystwa, które właśnie szły nadziać się na jakieś ważne fiuty i rżnąć się bez opamiętania, ale zarazem tak, by zapaść im w pamięć. Prezentowały się naprawdę zjawiskowo, o wiele lepiej niż ona. W ich oczach i sposobie poruszania się nie było widać strachu, który Maja nosiła w sobie tego wieczoru. Weszły do budynku, krocząc dostojnie, jakby miały zaraz odebrać Oscara. Konsjerż otworzył im drzwi, kłaniając się nisko. Maja przez chwilę nie do końca rozumiała, co się dzieje, lecz po upływie paru minut poszła ich śladem.
– Dobry wieczór, zapraszam panią na dwudzieste trzecie piętro – przywitał ją odźwierny, znów kłaniając się w pas. Czyżby wiedział, kim była? Czy Czerwiński wysłał mu jej zdjęcie? A może obserwował ją z góry? Maja poczuła, że lęk zakorzenia się w jej żołądku, wbijając coraz głębiej w trzewia.
– Okej, dziękuję – odpowiedziała cicho. Onieśmielona i sztywna z nerwów, pośpieszyła we wskazanym kierunku, mijając recepcjonistki wyglądające jakby miały zaraz iść na wybory miss. Właściwie każdy element wnętrza budynku był dopracowany w najdrobniejszych szczegółach.
W końcu Majka weszła do windy i wcisnęła przycisk z cyfrą dwadzieścia trzy. Drzwi bezszelestnie się zamknęły. Z każdym mijanym piętrem serce dziewczyny przyspieszało, omal nie wyskakując z piersi. Przy dziesiątym poczuła ucisk w żołądku, przy piętnastym jej ciało oblał zimny pot, przy dwudziestym ramiona pokryła gęsia skórka, a gdy wreszcie winda dotarła na ostatnie piętro i drzwi zaczęły się otwierać, myślała, że zwymiotuje.
– Niespodzianka!!! – krzyknęła roześmiana postać podobna do Kim Kardashian.
– O ja pierdolę… – Maja nie była w stanie wydobyć z siebie niczego więcej.
– Nie no, przestań, kochana… Co ty, na żartach się nie znasz? – Przyjaciółka Majki szturchnęła ją w bark, śmiejąc się z niej pod nosem.
– Nie wierzę, że mi to zrobiłaś. Ty to wszystko ukartowałaś? Łącznie z tym gburem w aucie? Kurwa, nie wierzę! Nienawidzę cię za to! Odegram się, zobaczysz!
– Ooo… Daj spokój. To było całkiem zabawne. A tak w ogóle… co masz na sumieniu, że tak się zdenerwowałaś?
– Jezu, Klaudia, myślałam, że to jakiś świr albo seryjny zabójca. – Maja nie bardzo wiedziała, jak powinna tłumaczyć się przed koleżanką ze swoich obaw. Wolała wyjść przed nią na idiotkę, niż wyjawić swoją mroczną tajemnicę.
– I tak po prostu przyszłaś? No tak, to przecież zupełnie normalne, że kiedy pisze do ciebie seryjny morderca, to pędzisz na spotkanie z wywieszonym językiem…
– Kurwa… Daj mi spokój! Nie wiedziałam, co się dzieje. Gdzie my w ogóle jesteśmy? – Stanęła, rozglądając się wokół.
– To druga część niespodzianki. Nie mówiłam ci, bo nie chciałam zapeszyć, ale od pewnego czasu podrywa mnie pewien facet.
– No i? – Majka powoli dochodziła do siebie, ale przez wynurzenia przyjaciółki znowu traciła cierpliwość.
– Wiesz, kim jest Michał Płoch?
– Pewnie. To ten srający forsą aktorzyna, który gra w każdej polskiej komedii. Zdaje się, że przerżnął połowę lasek w Polsce. A co z nim? Dlaczego o niego pytasz?… O nie… Kurwa, nie… – Dziewczyna złapała się za głowę, gdy zaczęło do niej docierać to, co Klaudia usiłowała jej właśnie powiedzieć.
– Oj, przesadzasz… Ale tak, właśnie o niego mi chodzi.
– Chyba nie chcę znać dalszego ciągu tej opowieści.
– Niestety musisz, bo właśnie jesteś u niego na chacie.
– Co ty pierdolisz?! – Maja wpatrywała się w nią z szeroko otwartymi ustami.
– Nieźle, co? Całe piętro należy do niego. Tylko się rozejrzyj…
Właśnie przekroczyły próg ogromnego, dwupiętrowego apartamentu, lśniącego bielą ścian i iskrzącego się refleksami rzucanymi przez dwa ozdobione kryształami Swarovskiego żyrandole. Puszyste dywany tłumiły odgłosy rozmów i śmiechów gości w wytwornych kreacjach, stojących z kieliszkami szampana lub siedzących na skórzanych sofach. Z zainstalowanych przy suficie głośników sączył się smoothjazzowy kawałek. W powietrzu unosił się zapach luksusu.
– A ty robisz za jego przyzwoitkę? – spytała Majka z przekąsem.
– Przestań! Wreszcie mogę oficjalnie przyznać się do tego, że od prawie dwóch miesięcy się z nim spotykam. To znaczy od dwóch miesięcy chodzę z nim na randki.
– Chcesz mi powiedzieć, że przez tyle czasu nie pisnęłaś o tym ani słówkiem? Kurwa, serio? Co z ciebie za przyjaciółka?! Sorry, powinnam raczej zapytać, kim w takim razie dla ciebie jestem, bo słowo „przyjaźń” muszę wykreślić z naszej relacji.
– Wybacz mi, nie mogłam… Wiesz, to nie byle kto. Zaraz wszystkie portale plotkarskie by się tym zainteresowały.
– Bo co? Bo ja bym wygadała? Dobre masz o mnie zdanie. Już lepiej nic nie mów… I rozumiem, że niesamowicie by ci przeszkadzało, gdyby ktoś napisał o tobie na Pudelku. Pierwsze, kurwa, słyszę! – zadrwiła z Klaudii.
– Mnie nie, ale Płochowi tak. Zresztą nie wiem, czy byłam jedyną kobietą, z którą się spotykał… Wiesz, początki związku są zawsze jedną wielką niewiadomą. Ale zdaje się, że dziś jestem tu zaproszona jako jego oficjalna i jedyna partnerka.
– W takim razie gratuluję wyboru! Wygrałaś los na loterii… Taki mężczyzna to prawdziwy skarb. Na poziomie, z klasą. Świetnie trafiłaś. Nic, tylko pozazdrościć – kpiła z przyjaciółki, rozglądając się wokół. – Gdzie jest wyjście? Mam już tego dość…
Klaudia udała, że jej nie słyszy, by uniknąć dalszej rozmowy, która mogła się przerodzić w wielką kłótnię. Dziewczyna podeszła do stołu, a po chwili wróciła i podała przyjaciółce pusty talerz, po czym sama wymiotła ze swojego sushi i coś, co przypominało przegrzebki.
– Masz ochotę coś zjeść? – zapytała w końcu Klaudia, przełykając ostatni kęs.
– Ech… Nie dajesz za wygraną. Cóż, skoro mnie porwałaś i zmusiłaś do udziału w tym niesamowicie ważnym przyjęciu, to żal byłoby nie skorzystać z okazji. Poza tym wolę rozkoszować się luksusowym jedzeniem, niż słuchać twojego pitolenia. Bez urazy, pani Płoch… – Wbiła przyjaciółce szpilę, ale uśmiechnęła się do niej szeroko i żartobliwie trąciła ją biodrem. Spojrzała na wiszące na ścianie obrazy. Zapewne szanowny Michał Płoch kupił je w domu aukcyjnym Desie. Ewidentnie chciał uchodzić za ważnego mecenasa sztuki i zaimponować gościom swą prywatną kolekcją.
– Podoba ci się? To Victor Vasarely. – Maja usłyszała męski, przepełniony dumą głos, lekko zachrypnięty, tak jakby jego właściciel urodził się z papierosem w ustach.
– Lubię opart – odrzekła, wpatrując się z niedowierzaniem w gościa, który wcale nie przypominał celebryty czy odnoszącego sukcesy aktora. Wyglądał jak typ, który właśnie wrócił z pogrzebu i zapomniał się przebrać. Jednak Majka doskonale wiedziała, kim był jej rozmówca. Trudno go było nie rozpoznać po charakterystycznej barwie głosu, którą nieraz słyszała w telewizji. To dość specyficzne uczucie rozmawiać z gościem, którego widziało się wielokrotnie, a tak naprawdę wcale się go nie zna. Osoba wykonująca zawód aktora z łatwością może się schować za swoimi postaciami i nigdy nie ukazać prawdziwego oblicza, przez co widz nigdy go nie pozna. Idealny wybór dla osób, które swą osobowością raczej nie zdobyłyby świata, lub dla tych, którzy z jakiegoś powodu muszą włożyć maskę.
– No proszę, pierwsza młoda dama w moich szacownych progach, która wie, na co patrzy – powiedział z uznaniem Michał Płoch. – Naprawdę mi zaimponowałaś. Znasz się na sztuce?
– Nie wiem, co w tym dziwnego… Uważasz, że każda kobieta z ostrym makijażem, w szpilkach i w kusej sukience to tępa dzida?
– Oho… Raczej ostra suka… Sorry, koleżanko, nie miałem zamiaru cię urazić. – Roześmiał się, chcąc ukryć zakłopotanie.
– To naprawdę takie dziwne, że ktoś oprócz ciebie wie, co wisi na ścianie? Chyba właśnie o to ci chodziło, gdy wydawałeś na to swoje pieniądze. – Dziewczyna wskazała palcem obraz.
– Wybacz, ale nie wyglądasz mi na taką. Być może daję się zwieść stereotypom… Zdradź mi, proszę, swój sekret.
– Nie podaję się nikomu na tacy. A zresztą każdy ma tajemnice, których lepiej nikomu nie wyjawiać.
– Hmm… Nie pytam o twoją największą tajemnicę, ale o to, skąd znasz autora mojego obrazu. No chyba że odpowiedź wiąże się z jakimś zabójstwem, którego się dopuściłaś. – Roześmiał się idiotycznie, nie odrywając od niej oczu.
– Chcesz poznać wersję oficjalną czy tę ładnie brzmiącą?
– Hmm… Chętnie poznam obie. Jestem ciekawy, jak pięknie potrafi kłamać taka osóbka jak ty.
– Zatajanie nie zawsze jest kłamstwem. Po prostu niektórym mówi się to, co chcą usłyszeć, bo na swoim poziomie intelektualnym nie są w stanie ogarnąć prawdy.
– W takim razie jak uważasz, co chciałbym usłyszeć?
– Zapewne to, że moja znajoma pracuje w jednej ze znanych galerii sztuki, więc bez trudu załatwię ci dzieła w niezłej cenie, abyś mógł chwalić się nimi przed znajomymi. Prawda jest jednak banalnie prosta. Otóż w szkole średniej miałam wymagającego nauczyciela historii, który szczególnie upodobał sobie temat sztuki. Zamiast katować uczniów ważnymi datami czy zajmować się realizacją programu, uczył owej historii. Mnie to w zasadzie nie przeszkadzało, bo zawsze lubiłam przyswajać wiedzę.
– Lubisz oceniać ludzi z góry, co?
– Z dołu też lubię… – Roześmiała się, puszczając do niego oko.
– Sprośna, dowcipna i niebotycznie chamska. Jestem Michał. – Wyciągnął w kierunku Majki żylastą rękę i ścisnął jej dłoń mocniej, niż powinien. – Ale to chyba już wiesz, wszechwiedząca panienko. Chociaż to było raczej łatwo odgadnąć. Zwykle nie muszę się przedstawiać. Moja twarz to moja wizytówka.
– Miło mi, jestem Majka. A tak przy okazji, dzięki za zaproszenie i oczywiście wszystkiego najlepszego w dniu twoich urodzin, Michale. Które to?
– Wprawdzie trzydzieste szóste urodziny obchodzę jutro, ale bardzo dziękuję za życzenia.
– Proszę.
– Bawcie się dobrze. Kochanie – zwrócił się do Klaudii – uważaj na nią. Wyczuwam duże kłopoty. – Złożył na ustach swojej dziewczyny soczysty pocałunek i zniknął w tłumie gości.
– Sorry, Klaudia, ale chyba się z nim nie polubię – zwróciła się do przyjaciółki Maja, marszcząc przy tym swoje idealnie wyrysowane brwi.
– Oj, weź wyluzuj… Jesteś naprawdę nie do zniesienia. Słyszę ten twój sceptycyzm. Oby tylko Michał się na mnie nie obraził.
– Dziwisz mi się? Kurwa, Klaudia… A moja wściekłość cię nie interesuje? Jestem pewna, że ta cała dzisiejsza akcja to był jego zasrany pomysł.
– Aaa… Teraz już rozumiem, o co się dąsasz. Moim skromnym zdaniem to było całkiem zabawne, ale masz rację, Michał maczał w tym palce.
– Tylko wytłumacz mi jedno… Po co była ta cała szopka? – zapytała Maja, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Po co? O Jezu, Majka… Niektórzy ludzie w przeciwieństwie do ciebie mają do siebie dystans… Zdradzę ci pewien sekret… Żarty są zabawne! Przestań być taką sztywniarą. Przynajmniej dzięki mnie wyglądasz dziś jak gwiazda porno. Może jakiś typ w końcu zwróci na ciebie uwagę. Korzystaj!
– Nie wierzę w to, co słyszę… – Mai z oburzenia zabrakło tchu w piersiach.
– Przepraszam, ale w końcu musiałam ci to wygarnąć. Może i przesadziłam z dzisiejszą akcją, ale nie sądziłam, że tak się zdenerwujesz. Chciałam tylko dać ci zastrzyk adrenaliny i wyjąć z twojego tyłka kij, który już zbyt długo w nim tkwi.
– Kurwa, Klaudia, serio?
– Dobra, wiesz co? Jak chcesz, to wracaj do domu. Załatwić ci kolesia z limuzyną? – Parsknęła śmiechem.
– Brak mi słów…
– Gdybyś jednak chciała się dobrze bawić i zostać, to proszę, ogarnij się i nie rób mi wstydu. Przestań marudzić, bo zrzędzisz jak stara baba!
– A ty zachowujesz się, jakbyś postradała rozum… Mam być ci wdzięczna za to, co zrobiłaś? Jesteś naprawdę żałosna…
W odpowiedzi na te zjadliwe słowa Klaudia posłała przyjaciółce groźne spojrzenie, odwróciła się na pięcie i ruszyła śladem Michała. Nie zamierzała dalej spędzać czasu w towarzystwie nadąsanej Majki, która ewidentnie miała wszystkiego serdecznie dość.
Mijały długie godziny przy głośnej muzyce. Choć w teorii bawiła się tu śmietanka towarzyska Warszawy, goście zachowywali się podobnie do mieszkańców starej Pragi, z tą różnicą, że portfele tych pierwszych były wypchane kokainą. Na każdym kroku w apartamencie Płocha można było spotkać pijane grupki, podkreślające swój status strojem czy doborem trunków. Mężczyźni bez oporów spijali najdroższy szampan wprost z biustów koleżanek. Napalone bananowe towarzystwo bawiło się w jacuzzi pośród pisków, śmiechu i nikotynowo-narkotykowych oparów. Klaudia ze wszystkich sił starała się wtopić w tłum, chociaż niekoniecznie miała chęć uczestniczyć w rozgrywających się wokół dantejskich scenach. Nie mogła jednak po prostu przyznać się przed samą sobą do błędu. Nie była przyzwyczajona do porażek. Nieraz słyszała plotki o celebryckich imprezkach na szczycie, ale chyba nie przypuszczała, że towarzystwo Michała też będzie się bawić w ten sposób. Jednakże obserwując przez dłuższy czas znajomych swojego nowego faceta w ich naturalnym otoczeniu, zdała sobie sprawę, że bardziej pasowaliby do filmu Requiem dla snu niż do jej wymarzonego życia. Chciała to jak najszybciej przerwać i zostać z mężczyzną sam na sam, bo bez towarzystwa zachowywał się jak zupełnie inny człowiek. Dopiła drinka, połknęła pływającą na dnie szklanki oliwkę i ruszyła na poszukiwania Płocha, który pozostawił ją samą w kuchni, twierdząc, że idzie do toalety. Po dwudziestu paru minutach w głowie zapaliło jej się żółte światełko ostrzegawcze. Wiedziona przeczuciem poszła na taras pełen pijanych gości, którzy już dawno zapomnieli o wstydzie. Tego wrześniowego wieczoru na dworze nie było wcale tak zimno, jak można by się spodziewać. Dziewczyna minęła zatłoczony kąt, gdy nagle zobaczyła parę całujących się pod ścianą budynku gości. Nie była zaskoczona ich widokiem, ale nie mogła oderwać od nich wzroku, gdy zdała sobie sprawę, że facet zaczął rozchylać kolana swojej dziewczyny, która wcale mu się nie opierała. Gołe nogi blondwłosej piękności wyłaniały się spod satynowej czarnej spódnicy. Po chwili śliski materiał zaczął się rytmicznie poruszać pod naciskiem jego dłoni. Nagle do Klaudii dotarło, że zahipnotyzował ją widok mężczyzny zanurzającego się w cipce swojej kobiety, by doprowadzić ją do orgazmu. Gdy oderwała od nich wzrok, zorientowała się, że wszyscy siedzący przy stoliku obok niej również zerkają z uśmiechem w kierunku obściskującej się pary, co zupełnie nie obchodziło kochanków, a może nawet jeszcze bardziej nakręcało ich do wspólnej zabawy.
Chwilę później jęk z drugiej strony tarasu przywrócił Klaudię do rzeczywistości. Nie mogła uwierzyć w to, że goście przeobrazili zwykłą imprezę w porno teatrzyk. Zrobiła parę kroków do przodu i zerknęła za oddzielający dwie części tarasu parawan. Michał stał mniej więcej dwa metry przed nią, kiedy usłyszała głośne jęki klęczącej przed nim napalonej lafiryndy, którą częstował swoim fiutem. Serce Klaudii zamarło. Zacisnęła dłonie w pięści, przez co jej kostki natychmiast pobladły, a potem zalała się łzami.
– Kurwa mać! Nie daruję wam tego! – wrzasnęła.
Michał podskoczył i wyrwał kutasa z ust kobiety.
– Klaudia, zaczekaj! To nie tak… Kuźwa… Najebałem się i… A zresztą…
Biegła przed siebie ile sił w nogach, krzycząc za każdym razem, gdy wspomnienie sceny, której przed chwilą była świadkiem, ponownie stawało jej przed oczami. W jej żyłach buzowały używki i złość. Umysł dziewczyny oderwał się od ciała, a obraz przed jej oczami spowiła mgła. Zegarek tykał głośno, coraz głośniej. Nagle zaczęło się robić naprawdę gorąco.
***
O godzinie 8:42 do mieszkania skacowanego do granic możliwości Michała Płocha, ubranego w szary, lepiący się od potu i innych wydzielin szlafrok z czarnym logo Louis Vuitton, weszła policja. W powietrzu wciąż unosiły się nikłe kłęby papierosowego dymu i kwaśne opary alkoholu. Komisarz spisał szczegółowe zeznania z przebiegu imprezy. Niestety, większość istotnych faktów zatarła się Michałowi w pamięci, głównie za sprawą ubóstwianej przez niego mieszanki kokainy i ecstasy, po której nie wiedział, jak się nazywa, a jego penis domagał się szczególnie długiej opieki. Policjanci nie mogli liczyć na zeznania gospodarza, spędzili więc kilka godzin, badając miejsce zabójstwa młodej kobiety. Uczestnicy imprezy, którzy pozostali w mieszkaniu do rana, nie kojarzyli denatki.
– Kto znalazł ciało tej dziewczyny? – zwrócił się do Płocha komisarz Krzysztof Wójcik.
– No ja… – odburknął.
– Spał pan z nią tej nocy? Widać, że łóżko jest w nieładzie.
– Że co?
– Zapytam wprost: czy uprawiał pan z nią seks?
– Nie, nie dymałem jej, jasne? Zaraz po tym, jak się obudziłem, wziąłem prysznic, a później zacząłem sprawdzać pokoje, szukając znajomych, i tak trafiłem na zwłoki. Od razu do was zatelefonowałem.
– To dziwne, że mówi to pan takim niewzruszonym tonem, jakby nic się nie stało.
– A co, mam płakać, bo jakaś laska się przekręciła? W dupie to mam.
Wójcik spojrzał na niego z obrzydzeniem, a potem przeniósł wzrok na martwą dziewczynę.
– Chyba coś mamy – zameldował drugi policjant.
– Świetnie, co takiego?
– Przy zwłokach dziewczyny znalazłem torebkę z dokumentami, które najprawdopodobniej należały do niej. Właściwie nie mam żadnych wątpliwości, że na zdjęciu widnieje ta dziewczyna.
– To już coś. – Wójcik pokiwał głową z aprobatą.
– Przynajmniej zidentyfikowaliśmy denatkę.
– Proszę nam powiedzieć wszystko, co pan wie o Mai Sonik – zwrócił się do Michała policjant.
– Nie znam jej – skłamał Płoch. Zdawał sobie sprawę, że jeśli wszystko, łącznie z tym, że szantażował koleżankę swojej byłej, wyjdzie na jaw, będzie skończony. Gdyby to się wydało, zostałby głównym podejrzanym w sprawie, a tego naprawdę nie potrzebował. Skandal i tak był murowany.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki