Zwerbowana - Patrycja Strzałkowska - ebook + audiobook + książka

Zwerbowana ebook

Patrycja Strzałkowska

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co łączy pochodzącą z Łeby nauczycielkę języka angielskiego Maję Sonik i biznesmena Włodzimierza Czerwińskiego? Tajemnica, której lepiej nie rozwiązywać…

Nad ranem, tuż po imprezie zorganizowanej przez znanego aktora Michała Płocha dochodzi do tragedii. Wiadomość o znalezieniu ciała młodej dziewczyny w apartamencie celebryty wstrząsa całą Polską. Kiedy policja szuka mordercy, zaczynają padać oskarżenia. Okazuje się, że każdy ma coś do ukrycia… I każdy zadaje sobie tylko jedno pytanie: kto zabił Maję Sonik?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 206

Oceny
3,5 (13 ocen)
3
3
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patogen88

Całkiem niezła

Początek słaby później się nawet rozkręca. Wstawki erotyczne zniechęcają do dalszego słuchania.
00
Aeksabdra

Dobrze spędzony czas

Ciekawa pozycja jak i cała seria. Bardzo miło się ją czyta. Trzyma w napięciu choć nie jest to górnolotna historia. Jednak na jedno popołudnie każda część polecam.
00
Malwi68

Całkiem niezła

Niedawno odkryłam książki z serii Dark Book. Do tego cyklu należy również " Zwerbowana ". Powieść, trochę inna niż te, które do tej pory czytałam, ale również krótka forma, bogata w szybką akcję, bez zbędnych ozdobników czy wypełniaczy. Bardzo dobrze się sprawdza, gdy ma się mało czasu, a chce się poznać całą historię szybko. Fabuła umieszczona jest w dwóch ramach czasowych, kiedyś i teraz. Dzięki temu zdarzenie bieżące są uzupełniane faktami z przeszłości. Książka zakwalifikowana jest jako thriller erotyczny. Jednak, według mnie jest to powieść wielogatunkowa. Dość szybko dowiadujemy się, że główna bohaterka Maja Sonik, zostaje odnaleziona martwa w sypialni, znanego aktora Michała Płochy. Na pytanie, kto zabił, stara się znaleźć odpowiedź warszawska policja na czele z komisarzem Wójcikiem. Świadkowie i podejrzani są przesłuchiwani. Niestety niewiele z tego wynika. Naprzemiennie, śledzimy losy Mai, od chwili, kiedy podejmuje decyzję, aby wziąć życie w swoje ręce i wyprowadza się z Ł...
00

Popularność




Część 1

Część 1

Roz­dział 1

Roz­dział 1

Teraz

Mroczna, mie­niąca się od bla­sku miga­ją­cych świa­teł samo­cho­do­wych, obłudna War­szawa, którą gdyby tylko była czło­wie­kiem, zapewne nazy­wano by zimną i zgorzk­niałą suką, dmu­chała chło­dem w okna sto­ją­cego na gigan­tycz­nym moko­tow­skim osie­dlu wie­żowca. Tę oko­licę zamiesz­ki­wały głów­nie kor­po­ra­cyjne szczury, chcące mieć jak naj­bli­żej do biur, w któ­rych mar­no­wały naj­lep­sze lata swo­jego życia. Więk­szo­ści z nich nie stać było – i ni­gdy stać nie będzie – by prze­pro­wa­dzić się na jesz­cze bar­dziej obrzy­dli­wie lan­ser­ski Wila­nów. W gło­wach ponad połowy miesz­kań­ców sto­licy ta dziel­nica była czymś w rodzaju wymu­ska­nego marze­nia, które ni­gdy się nie ziści.

Uchy­lone okien­nice nagle ude­rzyły z hukiem o budy­nek przy ulicy Maga­zy­no­wej. Z nieba w jed­nej sekun­dzie spa­dły na zie­mię ogromne kro­ple desz­czu, które nie zwia­sto­wały niczego dobrego. Wyglą­dało na to, że ktoś tam na górze chciał pano­wać nad ludz­kimi humo­rami i nastro­jami. Trzeba przy­znać, że robił to świet­nie.

Prze­ra­żona dziew­czyna wysko­czyła z łazienki z owi­nię­tym wokół głowy ręcz­ni­kiem. Hałas, który usły­szała, do złu­dze­nia przy­po­mi­nał odgłosy wła­ma­nia, gdy jed­nak dostrze­gła mio­tane wia­trem okno, ulżyło jej. Żwa­wym kro­kiem weszła do salonu i szybko zamknęła okna. Nie lubiła zbęd­nego zgiełku, zwłasz­cza tego nie­spo­dzie­wa­nego, który czę­sto wywo­ły­wał skur­cze w żołądku. Ludzie jej pokroju sta­rają się oszczę­dzić sobie dodat­ko­wych stre­sów. I tak miała ich wystar­cza­jąco dużo. A może nawet zbyt wiele, by móc nor­mal­nie funk­cjo­no­wać.

Z upły­wem lat przy­zwy­cza­iła się do życia na wyso­kich obro­tach i tańca na ostrzu noża. Tak naprawdę czło­wiek może się nauczyć wszyst­kiego, to tylko kwe­stia odpo­wied­niej moty­wa­cji, a tego aku­rat jej nie bra­ko­wało. Buzo­wały w niej emo­cje, mie­szanka odwagi, żądzy, stra­chu i chęci pozna­wa­nia ludz­kich gra­nic. I to wła­śnie one dopro­wa­dziły ją do złych miejsc i złych ludzi. Nie zawsze taka była, po pro­stu nauczyła się dopa­so­wy­wać do tłumu.

Wró­ciła do prze­rwa­nych czyn­no­ści i kątem oka zer­k­nęła na leżące na krze­śle torby z logo­ty­pami Zary i Micha­ela Korsa. Przy­tasz­czyła je parę dni wcze­śniej z gale­rii Moko­tów, znaj­du­ją­cej się kil­ka­set metrów od jej miesz­ka­nia. Plan na sobotę był pro­sty. Miała zamiar zwa­lić się na kanapę, odpo­cząć i otwo­rzyć białe musu­jące wino. Chciała je wypić, oglą­da­jąc popu­larny hisz­pań­ski serial na Net­flik­sie, który każdy sza­nu­jący się czło­wiek powi­nien znać, by mieć o czym roz­ma­wiać w towa­rzy­stwie. Ktoś jed­nak pokrzy­żo­wał jej plany.

W czter­dzie­sto­pię­cio­me­tro­wym miesz­ka­niu roz­legł się dźwięk ese­mesa dobie­ga­jący z ładu­ją­cego się w kory­ta­rzu tele­fonu. Ruszyła w stronę komórki, ale potknęła się o leżący na pod­ło­dze ręcz­nik, który chwilę wcze­śniej zrzu­ciła z głowy.

– Szlag by to tra­fił – syk­nęła pod nosem, masu­jąc stopę. Po chwili dotarła do celu i chwy­ciła iPhone’a. Odblo­ko­wała go dopiero po paru pró­bach, gdy na ekra­nie poja­wiła się moż­li­wość ręcz­nego wpi­sa­nia kodu. Tele­fon nie zawsze roz­po­zna­wał ją bez ostrego maki­jażu, który nosiła na co dzień. Będąc w takim sta­nie emo­cjo­nal­nym jak ona, pew­nie każdy chciałby ukryć się za maską, by nie ujaw­niać tłu­mio­nego w sercu ogrom­nego lęku. Na wyświe­tla­czu wid­niało tylko jedno powia­do­mie­nie o wia­do­mo­ści od nie­zna­nego numeru:

„Ubierz się jak zdzira i zapo­mnij o dobrych manie­rach, potem zejdź na dół i cze­kaj na samo­chód. Przy­je­dzie o 21:00. Jeśli tego nie zro­bisz, do końca życia będziesz oglą­dać się za sie­bie. Chyba nie muszę ci udo­wad­niać, że to nie żart?”.

Dziew­czyna długo wpa­try­wała się w ekran. Z jej jasnej i deli­kat­nej twa­rzy nie­wiele dało się wyczy­tać. Ktoś ewi­dent­nie pano­wał nad jej umy­słem, zastra­szał ją, przez co bez słowa sprze­ciwu ule­gała jego roz­ka­zom. Praw­do­po­dob­nie musiała komuś porząd­nie zaleźć za skórę. Zresztą nadawca wia­do­mo­ści zapewne wie­dział, że wzbu­dze­nie w kimś stra­chu to naj­lep­szy spo­sób na zdo­by­cie sza­cunku i posłu­szeń­stwa. Domy­ślała się, kto mógłby chcieć kolejny raz ją wyko­rzy­stać i nie miała naj­mniej­szej ochoty z nim pogry­wać, a tym bar­dziej mu się sprze­ci­wiać. Jesz­cze nie teraz. Nie była gotowa na wygraną, miała zbyt wiele do stra­ce­nia, więc – chcąc nie chcąc – musiała wyko­nać jego pole­ce­nie bez gada­nia. Gdyby tego nie zro­biła, mogłoby ją spo­tkać coś gor­szego niż zwy­kle.

Nie była przy­go­to­wana do wyj­ścia, więc wysłała krótką odpo­wiedź:

„Daj mi czas do 21:30”.

Nie­znany numer odpi­sał:

„Może ci jesz­cze frytki przy­wieźć? Chyba sobie żarty robisz…”.

W sekundę pojęła, że dal­sza dys­ku­sja nie wcho­dzi w grę. Musiała wziąć się w garść, w innym razie mogłoby się zro­bić naprawdę gorąco. Pode­szła do okna i wyj­rzała na zewnątrz. Zoba­czyła rząd usta­wio­nych niczym kostki domina samo­cho­dów, które wystar­czy­łoby lekko popchnąć, by wywo­łać nie­złą koli­zję. Tylko jeden z nich miał zapa­lone świa­tła. Z pew­no­ścią nale­żał do niego – do męż­czy­zny, któ­rego tak bar­dzo się bała. Była to ele­gancka, osten­ta­cyj­nie droga srebrna limu­zyna. Jej wła­ści­ciel z pew­no­ścią lubił wozić dupę na tyl­nym sie­dze­niu, a za kie­row­nicą sadzać szo­fera, by nie zni­żać się do poziomu sza­racz­ków jeż­dżą­cych uli­cami tego okrop­nego mia­sta. Nie znała nikogo innego, kto tak jak on chciałby znisz­czyć jej psy­chikę, a przy oka­zji wyko­rzy­stać jej ciało, kto mógłby potrak­to­wać ją jak robaka, któ­rego można w każ­dej chwili roz­gnieść.

Czer­wiń­ski był biz­nes­me­nem, jed­nym z naj­bo­gat­szych Pola­ków. Zaj­mo­wał się wła­ści­wie każdą branżą, bo ze wszyst­kiego potra­fił wycią­gnąć hajs. Inwe­sto­wał w sprze­daż arty­ku­łów che­micz­nych, budo­wał gale­rie han­dlowe, lokale użyt­kowe, miał też nie­je­den wysoko noto­wany fun­dusz inwe­sty­cyjny. Naprawdę znał się na zara­bia­niu pie­nię­dzy bez względu na sytu­ację panu­jącą na rynku, a kon­ku­ren­cję nisz­czył już na samym wstę­pie. Zresztą boga­ce­nie się było jego naj­więk­szą pasją i nie miało zna­cze­nia, z jakiego źró­dła pocho­dzi forsa. Czę­sto wpa­dała mu w ręce nie­le­galna gotówka, którą potra­fił szybko wyprać. Co tu dużo mówić, był pie­przo­nym gang­ste­rem z ugrun­to­waną pozy­cją i ide­al­nie dopra­co­wa­nym alibi, ale wcale na takiego nie wyglą­dał. On rów­nież nosił maskę – maskę miłego pana z sym­pa­tycz­nym uśmie­chem i w ide­al­nie skro­jo­nym gar­ni­tu­rze, męż­czy­zny, który mógł się podo­bać kobie­tom. Ale Czer­wiń­ski był tylko chci­wym dup­kiem, cho­ciaż w oczach pra­cow­ni­ków stał się wizjo­ne­rem i rewo­lu­cjo­ni­stą o sze­ro­kich konek­sjach. Jego pod­władni nie wie­dzieli, czym się zaj­mo­wał po godzi­nach lub gdy nie prze­sia­dy­wał w swym wystaw­nym gabi­ne­cie. Ludzie zazwy­czaj czuli wobec niego respekt, głów­nie z uwagi na to, co osią­gnął, a nie na to, co mógłby im zro­bić. Gdyby tylko wie­dzieli, po ilu tru­pach doszedł do celu…

Tuż obok srebr­nego samo­chodu drep­tał poiry­to­wany zbyt dłu­gim cze­ka­niem łysy męż­czy­zna, wyglą­da­jący jak były bok­ser mający za sobą nie­zbyt udaną karierę. Majka nie miała poję­cia, kim był ów paker przy­po­mi­na­jący tępego naga­nia­cza w klu­bie, ale z pew­no­ścią facet grał w lidze, któ­rej uni­kała jak ognia. Ważyła nie wię­cej niż pięć­dzie­siąt trzy kilo­gramy, a przy stu sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu cen­ty­me­trach wzro­stu to było naprawdę nie­wiele. W star­ciu z nim nie mia­łaby żad­nych szans, a gdyby na pole­ce­nie swo­jego szefa wszedł na górę, jed­nym pchnię­ciem wywa­żyłby drzwi do jej miesz­ka­nia.

Dziew­czyna nagle zła­pała się za brzuch. Poczuła mocny ucisk, jakby ktoś wła­śnie zdzie­lił ją pię­ścią. W popło­chu pod­bie­gła do kuchen­nych sza­fek i wysy­pała na pod­łogę całą zawar­tość, w pustych opa­ko­wa­niach po tablet­kach wypa­tru­jąc swo­jego ratunku. Wresz­cie w jej ręce wpa­dło to, czego w tej chwili potrze­bo­wała bar­dziej niż tlenu. Sub­stan­cja, która w mgnie­niu oka pozwoli jej cał­kiem nie­źle funk­cjo­no­wać. Ten śro­dek powinno się sto­so­wać tylko pod ści­słym nad­zo­rem spe­cja­li­stów, bo alpra­zo­lam może uza­leż­niać, ale w tym momen­cie dla Majki liczyło się tylko jego dzia­ła­nie prze­ciw­lę­kowe. Prawdę mówiąc, powinna udać się na poważną i dłu­go­trwałą psy­cho­te­ra­pię, która może pomo­głaby jej upo­rać się z pro­ble­mami, zamiast brać zała­twione na lewo pigułki. Ale Maja daleko idące wnio­ski leka­rzy czy psy­chia­trów miała w głę­bo­kim powa­ża­niu, wolała pora­dzić sobie w poje­dynkę z tym, co sama sobie zgo­to­wała. Popiła dwie tabletki wodą z butelki i wsko­czyła w obci­słą sukienkę, zasła­nia­jącą nie­wiele wię­cej niż pośladki. Xanax od razu zaczął dzia­łać.

Gdy sta­nęła na chod­niku, wycią­gnęła z torebki cien­kie papie­rosy men­to­lowe, które zostały jej ze sta­rych, dobrych cza­sów, kiedy w Pol­sce jesz­cze można było je kupić. Zaczęła palić tak szybko, jakby dopiero się tego nauczyła od kole­żanki z lice­al­nej ławki. Zauwa­żyła, że jej ręce ner­wowo drżą, a żołą­dek wciąż nie daje o sobie zapo­mnieć. W końcu po paru głęb­szych zacią­gnię­ciach doszła do wnio­sku, że nie ma co dłu­żej zwle­kać. I tak nie unik­nie swo­jego prze­zna­cze­nia. Sta­nęła tuż przy aucie i ode­zwała się do sto­ją­cego tyłem do niej typa.

– Czy tu mia­łam się zgło­sić? Ty na mnie cze­kasz? – zapy­tała nie­pew­nie.

– Maja? Maja Sonik? – odparł swym głup­ko­wa­tym, prze­siąk­nię­tym ste­ry­dami gło­sem, jak na sta­rego wyja­da­cza z siłowni przy­stało.

– Mhm… Tak, to ja. – Wypu­ściła z płuc ostat­nią chmurę bia­łego dymu, rzu­ciła nie­do­pa­łek na zie­mię i zmiaż­dżyła go obca­sem, gasząc żar.

– Wsia­daj – rzekł krótko, otwo­rzył jej drzwi i wska­zał ele­ganc­kie wnę­trze samo­chodu. Po chwili zasiadł za kie­row­nicą, pozo­sta­wia­jąc skon­ster­no­waną dziew­czynę w kom­plet­nej ciszy. Od razu prze­stał się nią inte­re­so­wać, jakby wcale nie ist­niała.

Nie ode­zwał się do niej ani sło­wem przez kil­ku­na­sto­mi­nu­tową podróż. W końcu zapar­ko­wał pod jesz­cze wyż­szym wie­żow­cem niż ten, w któ­rym Maja wynaj­mo­wała miesz­ka­nie. Dopiero po chwili wymow­nej ciszy zro­zu­miała, że dotarli do celu i powinna wysiąść z limu­zyny. Kie­rowca nie był łaskaw jej o tym poin­for­mo­wać. Gdy zatrza­snęła drzwi i odwró­ciła się ku wej­ściu do szkla­nego budynku, łysy paker w skó­rza­nej kurtce ruszył z piskiem opon, pozo­sta­wia­jąc w powie­trzu dziwny zapach spa­lin i nie­miłe wspo­mnie­nie.

Maja nie znała tego miej­sca, wła­ści­wie nie wie­działa nawet, w jakiej dziel­nicy się znaj­duje. Sądząc po dłu­go­ści trasy, którą przy­je­chała, nie mogła być daleko od Moko­towa. Rozej­rzała się dookoła, szu­ka­jąc jakie­go­kol­wiek punktu zacze­pie­nia lub osoby, która by na nią cze­kała. Zamiast Czer­wiń­skiego jej oczom uka­zały się dwie dziew­czyny w się­ga­ją­cych do ziemi i pod­kre­śla­ją­cych ich syl­wetki sukien­kach. Z pew­no­ścią zostały uszyte przez nie­bo­tycz­nie drogą kraw­cową lub kupione w Vit­kacu za sumy, któ­rych lepiej nie wspo­mi­nać na głos przy ich face­tach. O ile w ogóle ich miały, w co Maja szcze­rze wąt­piła. Wyglą­dały raczej na panie do towa­rzy­stwa, które wła­śnie szły nadziać się na jakieś ważne fiuty i rżnąć się bez opa­mię­ta­nia, ale zara­zem tak, by zapaść im w pamięć. Pre­zen­to­wały się naprawdę zja­wi­skowo, o wiele lepiej niż ona. W ich oczach i spo­so­bie poru­sza­nia się nie było widać stra­chu, który Maja nosiła w sobie tego wie­czoru. Weszły do budynku, kro­cząc dostoj­nie, jakby miały zaraz ode­brać Oscara. Kon­sjerż otwo­rzył im drzwi, kła­nia­jąc się nisko. Maja przez chwilę nie do końca rozu­miała, co się dzieje, lecz po upły­wie paru minut poszła ich śla­dem.

– Dobry wie­czór, zapra­szam panią na dwu­dzie­ste trze­cie pię­tro – przy­wi­tał ją odźwierny, znów kła­nia­jąc się w pas. Czyżby wie­dział, kim była? Czy Czer­wiń­ski wysłał mu jej zdję­cie? A może obser­wo­wał ją z góry? Maja poczuła, że lęk zako­rze­nia się w jej żołądku, wbi­ja­jąc coraz głę­biej w trze­wia.

– Okej, dzię­kuję – odpo­wie­działa cicho. Onie­śmie­lona i sztywna z ner­wów, pośpie­szyła we wska­za­nym kie­runku, mija­jąc recep­cjo­nistki wyglą­da­jące jakby miały zaraz iść na wybory miss. Wła­ści­wie każdy ele­ment wnę­trza budynku był dopra­co­wany w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach.

W końcu Majka weszła do windy i wci­snęła przy­cisk z cyfrą dwa­dzie­ścia trzy. Drzwi bez­sze­lest­nie się zamknęły. Z każ­dym mija­nym pię­trem serce dziew­czyny przy­spie­szało, omal nie wyska­ku­jąc z piersi. Przy dzie­sią­tym poczuła ucisk w żołądku, przy pięt­na­stym jej ciało oblał zimny pot, przy dwu­dzie­stym ramiona pokryła gęsia skórka, a gdy wresz­cie winda dotarła na ostat­nie pię­tro i drzwi zaczęły się otwie­rać, myślała, że zwy­mio­tuje.

– Nie­spo­dzianka!!! – krzyk­nęła roze­śmiana postać podobna do Kim Kar­da­shian.

– O ja pier­dolę… – Maja nie była w sta­nie wydo­być z sie­bie niczego wię­cej.

– Nie no, prze­stań, kochana… Co ty, na żar­tach się nie znasz? – Przy­ja­ciółka Majki szturch­nęła ją w bark, śmie­jąc się z niej pod nosem.

– Nie wie­rzę, że mi to zro­bi­łaś. Ty to wszystko ukar­to­wa­łaś? Łącz­nie z tym gbu­rem w aucie? Kurwa, nie wie­rzę! Nie­na­wi­dzę cię za to! Ode­gram się, zoba­czysz!

– Ooo… Daj spo­kój. To było cał­kiem zabawne. A tak w ogóle… co masz na sumie­niu, że tak się zde­ner­wo­wa­łaś?

– Jezu, Klau­dia, myśla­łam, że to jakiś świr albo seryjny zabójca. – Maja nie bar­dzo wie­działa, jak powinna tłu­ma­czyć się przed kole­żanką ze swo­ich obaw. Wolała wyjść przed nią na idiotkę, niż wyja­wić swoją mroczną tajem­nicę.

– I tak po pro­stu przy­szłaś? No tak, to prze­cież zupeł­nie nor­malne, że kiedy pisze do cie­bie seryjny mor­derca, to pędzisz na spo­tka­nie z wywie­szo­nym języ­kiem…

– Kurwa… Daj mi spo­kój! Nie wie­dzia­łam, co się dzieje. Gdzie my w ogóle jeste­śmy? – Sta­nęła, roz­glą­da­jąc się wokół.

– To druga część nie­spo­dzianki. Nie mówi­łam ci, bo nie chcia­łam zape­szyć, ale od pew­nego czasu pod­rywa mnie pewien facet.

– No i? – Majka powoli docho­dziła do sie­bie, ale przez wynu­rze­nia przy­ja­ciółki znowu tra­ciła cier­pli­wość.

– Wiesz, kim jest Michał Płoch?

– Pew­nie. To ten sra­jący forsą akto­rzyna, który gra w każ­dej pol­skiej kome­dii. Zdaje się, że prze­rżnął połowę lasek w Pol­sce. A co z nim? Dla­czego o niego pytasz?… O nie… Kurwa, nie… – Dziew­czyna zła­pała się za głowę, gdy zaczęło do niej docie­rać to, co Klau­dia usi­ło­wała jej wła­śnie powie­dzieć.

– Oj, prze­sa­dzasz… Ale tak, wła­śnie o niego mi cho­dzi.

– Chyba nie chcę znać dal­szego ciągu tej opo­wie­ści.

– Nie­stety musisz, bo wła­śnie jesteś u niego na cha­cie.

– Co ty pier­do­lisz?! – Maja wpa­try­wała się w nią z sze­roko otwar­tymi ustami.

– Nie­źle, co? Całe pię­tro należy do niego. Tylko się rozej­rzyj…

Wła­śnie prze­kro­czyły próg ogrom­nego, dwu­pię­tro­wego apar­ta­mentu, lśnią­cego bielą ścian i iskrzą­cego się reflek­sami rzu­ca­nymi przez dwa ozdo­bione krysz­ta­łami Swa­ro­vskiego żyran­dole. Puszy­ste dywany tłu­miły odgłosy roz­mów i śmie­chów gości w wytwor­nych kre­acjach, sto­ją­cych z kie­lisz­kami szam­pana lub sie­dzą­cych na skó­rza­nych sofach. Z zain­sta­lo­wa­nych przy sufi­cie gło­śni­ków sączył się smo­oth­jaz­zowy kawa­łek. W powie­trzu uno­sił się zapach luk­susu.

– A ty robisz za jego przy­zwo­itkę? – spy­tała Majka z prze­ką­sem.

– Prze­stań! Wresz­cie mogę ofi­cjal­nie przy­znać się do tego, że od pra­wie dwóch mie­sięcy się z nim spo­ty­kam. To zna­czy od dwóch mie­sięcy cho­dzę z nim na randki.

– Chcesz mi powie­dzieć, że przez tyle czasu nie pisnę­łaś o tym ani słów­kiem? Kurwa, serio? Co z cie­bie za przy­ja­ciółka?! Sorry, powin­nam raczej zapy­tać, kim w takim razie dla cie­bie jestem, bo słowo „przy­jaźń” muszę wykre­ślić z naszej rela­cji.

– Wybacz mi, nie mogłam… Wiesz, to nie byle kto. Zaraz wszyst­kie por­tale plot­kar­skie by się tym zain­te­re­so­wały.

– Bo co? Bo ja bym wyga­dała? Dobre masz o mnie zda­nie. Już lepiej nic nie mów… I rozu­miem, że nie­sa­mo­wi­cie by ci prze­szka­dzało, gdyby ktoś napi­sał o tobie na Pudelku. Pierw­sze, kurwa, sły­szę! – zadrwiła z Klau­dii.

– Mnie nie, ale Pło­chowi tak. Zresztą nie wiem, czy byłam jedyną kobietą, z którą się spo­ty­kał… Wiesz, początki związku są zawsze jedną wielką nie­wia­domą. Ale zdaje się, że dziś jestem tu zapro­szona jako jego ofi­cjalna i jedyna part­nerka.

– W takim razie gra­tu­luję wyboru! Wygra­łaś los na lote­rii… Taki męż­czy­zna to praw­dziwy skarb. Na pozio­mie, z klasą. Świet­nie tra­fi­łaś. Nic, tylko pozaz­dro­ścić – kpiła z przy­ja­ciółki, roz­glą­da­jąc się wokół. – Gdzie jest wyj­ście? Mam już tego dość…

Klau­dia udała, że jej nie sły­szy, by unik­nąć dal­szej roz­mowy, która mogła się prze­ro­dzić w wielką kłót­nię. Dziew­czyna pode­szła do stołu, a po chwili wró­ciła i podała przy­ja­ciółce pusty talerz, po czym sama wymio­tła ze swo­jego sushi i coś, co przy­po­mi­nało prze­grzebki.

– Masz ochotę coś zjeść? – zapy­tała w końcu Klau­dia, prze­ły­ka­jąc ostatni kęs.

– Ech… Nie dajesz za wygraną. Cóż, skoro mnie porwa­łaś i zmu­si­łaś do udziału w tym nie­sa­mo­wi­cie waż­nym przy­ję­ciu, to żal byłoby nie sko­rzy­stać z oka­zji. Poza tym wolę roz­ko­szo­wać się luk­su­so­wym jedze­niem, niż słu­chać two­jego pito­le­nia. Bez urazy, pani Płoch… – Wbiła przy­ja­ciółce szpilę, ale uśmiech­nęła się do niej sze­roko i żar­to­bli­wie trą­ciła ją bio­drem. Spoj­rzała na wiszące na ścia­nie obrazy. Zapewne sza­nowny Michał Płoch kupił je w domu aukcyj­nym Desie. Ewi­dent­nie chciał ucho­dzić za waż­nego mece­nasa sztuki i zaim­po­no­wać gościom swą pry­watną kolek­cją.

– Podoba ci się? To Vic­tor Vasa­rely. – Maja usły­szała męski, prze­peł­niony dumą głos, lekko zachryp­nięty, tak jakby jego wła­ści­ciel uro­dził się z papie­ro­sem w ustach.

– Lubię opart – odrze­kła, wpa­tru­jąc się z nie­do­wie­rza­niem w gościa, który wcale nie przy­po­mi­nał cele­bryty czy odno­szą­cego suk­cesy aktora. Wyglą­dał jak typ, który wła­śnie wró­cił z pogrzebu i zapo­mniał się prze­brać. Jed­nak Majka dosko­nale wie­działa, kim był jej roz­mówca. Trudno go było nie roz­po­znać po cha­rak­te­ry­stycz­nej bar­wie głosu, którą nie­raz sły­szała w tele­wi­zji. To dość spe­cy­ficzne uczu­cie roz­ma­wiać z gościem, któ­rego widziało się wie­lo­krot­nie, a tak naprawdę wcale się go nie zna. Osoba wyko­nu­jąca zawód aktora z łatwo­ścią może się scho­wać za swo­imi posta­ciami i ni­gdy nie uka­zać praw­dzi­wego obli­cza, przez co widz ni­gdy go nie pozna. Ide­alny wybór dla osób, które swą oso­bo­wo­ścią raczej nie zdo­by­łyby świata, lub dla tych, któ­rzy z jakie­goś powodu muszą wło­żyć maskę.

– No pro­szę, pierw­sza młoda dama w moich sza­cow­nych pro­gach, która wie, na co patrzy – powie­dział z uzna­niem Michał Płoch. – Naprawdę mi zaim­po­no­wa­łaś. Znasz się na sztuce?

– Nie wiem, co w tym dziw­nego… Uwa­żasz, że każda kobieta z ostrym maki­ja­żem, w szpil­kach i w kusej sukience to tępa dzida?

– Oho… Raczej ostra suka… Sorry, kole­żanko, nie mia­łem zamiaru cię ura­zić. – Roze­śmiał się, chcąc ukryć zakło­po­ta­nie.

– To naprawdę takie dziwne, że ktoś oprócz cie­bie wie, co wisi na ścia­nie? Chyba wła­śnie o to ci cho­dziło, gdy wyda­wa­łeś na to swoje pie­nią­dze. – Dziew­czyna wska­zała pal­cem obraz.

– Wybacz, ale nie wyglą­dasz mi na taką. Być może daję się zwieść ste­reo­ty­pom… Zdradź mi, pro­szę, swój sekret.

– Nie podaję się nikomu na tacy. A zresztą każdy ma tajem­nice, któ­rych lepiej nikomu nie wyja­wiać.

– Hmm… Nie pytam o twoją naj­więk­szą tajem­nicę, ale o to, skąd znasz autora mojego obrazu. No chyba że odpo­wiedź wiąże się z jakimś zabój­stwem, któ­rego się dopu­ści­łaś. – Roze­śmiał się idio­tycz­nie, nie odry­wa­jąc od niej oczu.

– Chcesz poznać wer­sję ofi­cjalną czy tę ład­nie brzmiącą?

– Hmm… Chęt­nie poznam obie. Jestem cie­kawy, jak pięk­nie potrafi kła­mać taka osóbka jak ty.

– Zata­ja­nie nie zawsze jest kłam­stwem. Po pro­stu nie­któ­rym mówi się to, co chcą usły­szeć, bo na swoim pozio­mie inte­lek­tu­al­nym nie są w sta­nie ogar­nąć prawdy.

– W takim razie jak uwa­żasz, co chciał­bym usły­szeć?

– Zapewne to, że moja zna­joma pra­cuje w jed­nej ze zna­nych gale­rii sztuki, więc bez trudu zała­twię ci dzieła w nie­złej cenie, abyś mógł chwa­lić się nimi przed zna­jo­mymi. Prawda jest jed­nak banal­nie pro­sta. Otóż w szkole śred­niej mia­łam wyma­ga­ją­cego nauczy­ciela histo­rii, który szcze­gól­nie upodo­bał sobie temat sztuki. Zamiast kato­wać uczniów waż­nymi datami czy zaj­mo­wać się reali­za­cją pro­gramu, uczył owej histo­rii. Mnie to w zasa­dzie nie prze­szka­dzało, bo zawsze lubi­łam przy­swa­jać wie­dzę.

– Lubisz oce­niać ludzi z góry, co?

– Z dołu też lubię… – Roze­śmiała się, pusz­cza­jąc do niego oko.

– Spro­śna, dow­cipna i nie­bo­tycz­nie cham­ska. Jestem Michał. – Wycią­gnął w kie­runku Majki żyla­stą rękę i ści­snął jej dłoń moc­niej, niż powi­nien. – Ale to chyba już wiesz, wszech­wie­dząca panienko. Cho­ciaż to było raczej łatwo odgad­nąć. Zwy­kle nie muszę się przed­sta­wiać. Moja twarz to moja wizy­tówka.

– Miło mi, jestem Majka. A tak przy oka­zji, dzięki za zapro­sze­nie i oczy­wi­ście wszyst­kiego naj­lep­szego w dniu two­ich uro­dzin, Michale. Które to?

– Wpraw­dzie trzy­dzie­ste szó­ste uro­dziny obcho­dzę jutro, ale bar­dzo dzię­kuję za życze­nia.

– Pro­szę.

– Baw­cie się dobrze. Kocha­nie – zwró­cił się do Klau­dii – uwa­żaj na nią. Wyczu­wam duże kło­poty. – Zło­żył na ustach swo­jej dziew­czyny soczy­sty poca­łu­nek i znik­nął w tłu­mie gości.

– Sorry, Klau­dia, ale chyba się z nim nie polu­bię – zwró­ciła się do przy­ja­ciółki Maja, marsz­cząc przy tym swoje ide­al­nie wyry­so­wane brwi.

– Oj, weź wylu­zuj… Jesteś naprawdę nie do znie­sie­nia. Sły­szę ten twój scep­ty­cyzm. Oby tylko Michał się na mnie nie obra­ził.

– Dzi­wisz mi się? Kurwa, Klau­dia… A moja wście­kłość cię nie inte­re­suje? Jestem pewna, że ta cała dzi­siej­sza akcja to był jego zasrany pomysł.

– Aaa… Teraz już rozu­miem, o co się dąsasz. Moim skrom­nym zda­niem to było cał­kiem zabawne, ale masz rację, Michał maczał w tym palce.

– Tylko wytłu­macz mi jedno… Po co była ta cała szopka? – zapy­tała Maja, krę­cąc głową z dez­apro­batą.

– Po co? O Jezu, Majka… Nie­któ­rzy ludzie w prze­ci­wień­stwie do cie­bie mają do sie­bie dystans… Zdra­dzę ci pewien sekret… Żarty są zabawne! Prze­stań być taką sztyw­niarą. Przy­naj­mniej dzięki mnie wyglą­dasz dziś jak gwiazda porno. Może jakiś typ w końcu zwróci na cie­bie uwagę. Korzy­staj!

– Nie wie­rzę w to, co sły­szę… – Mai z obu­rze­nia zabra­kło tchu w pier­siach.

– Prze­pra­szam, ale w końcu musia­łam ci to wygar­nąć. Może i prze­sa­dzi­łam z dzi­siej­szą akcją, ale nie sądzi­łam, że tak się zde­ner­wu­jesz. Chcia­łam tylko dać ci zastrzyk adre­na­liny i wyjąć z two­jego tyłka kij, który już zbyt długo w nim tkwi.

– Kurwa, Klau­dia, serio?

– Dobra, wiesz co? Jak chcesz, to wra­caj do domu. Zała­twić ci kole­sia z limu­zyną? – Par­sk­nęła śmie­chem.

– Brak mi słów…

– Gdy­byś jed­nak chciała się dobrze bawić i zostać, to pro­szę, ogar­nij się i nie rób mi wstydu. Prze­stań maru­dzić, bo zrzę­dzisz jak stara baba!

– A ty zacho­wu­jesz się, jak­byś postra­dała rozum… Mam być ci wdzięczna za to, co zro­bi­łaś? Jesteś naprawdę żało­sna…

W odpo­wie­dzi na te zja­dliwe słowa Klau­dia posłała przy­ja­ciółce groźne spoj­rze­nie, odwró­ciła się na pię­cie i ruszyła śla­dem Michała. Nie zamie­rzała dalej spę­dzać czasu w towa­rzy­stwie nadą­sa­nej Majki, która ewi­dent­nie miała wszyst­kiego ser­decz­nie dość.

Mijały dłu­gie godziny przy gło­śnej muzyce. Choć w teo­rii bawiła się tu śmie­tanka towa­rzy­ska War­szawy, goście zacho­wy­wali się podob­nie do miesz­kań­ców sta­rej Pragi, z tą róż­nicą, że port­fele tych pierw­szych były wypchane koka­iną. Na każ­dym kroku w apar­ta­men­cie Pło­cha można było spo­tkać pijane grupki, pod­kre­śla­jące swój sta­tus stro­jem czy dobo­rem trun­ków. Męż­czyźni bez opo­rów spi­jali naj­droż­szy szam­pan wprost z biu­stów kole­ża­nek. Napa­lone bana­nowe towa­rzy­stwo bawiło się w jacuzzi pośród pisków, śmie­chu i niko­ty­nowo-nar­ko­ty­ko­wych opa­rów. Klau­dia ze wszyst­kich sił sta­rała się wto­pić w tłum, cho­ciaż nie­ko­niecz­nie miała chęć uczest­ni­czyć w roz­gry­wa­ją­cych się wokół dan­tej­skich sce­nach. Nie mogła jed­nak po pro­stu przy­znać się przed samą sobą do błędu. Nie była przy­zwy­cza­jona do pora­żek. Nie­raz sły­szała plotki o cele­bryc­kich imprez­kach na szczy­cie, ale chyba nie przy­pusz­czała, że towa­rzy­stwo Michała też będzie się bawić w ten spo­sób. Jed­nakże obser­wu­jąc przez dłuż­szy czas zna­jo­mych swo­jego nowego faceta w ich natu­ral­nym oto­cze­niu, zdała sobie sprawę, że bar­dziej paso­wa­liby do filmu Requ­iem dla snu niż do jej wyma­rzo­nego życia. Chciała to jak naj­szyb­ciej prze­rwać i zostać z męż­czy­zną sam na sam, bo bez towa­rzy­stwa zacho­wy­wał się jak zupeł­nie inny czło­wiek. Dopiła drinka, połknęła pły­wa­jącą na dnie szklanki oliwkę i ruszyła na poszu­ki­wa­nia Pło­cha, który pozo­sta­wił ją samą w kuchni, twier­dząc, że idzie do toa­lety. Po dwu­dzie­stu paru minu­tach w gło­wie zapa­liło jej się żółte świa­tełko ostrze­gaw­cze. Wie­dziona prze­czu­ciem poszła na taras pełen pija­nych gości, któ­rzy już dawno zapo­mnieli o wsty­dzie. Tego wrze­śnio­wego wie­czoru na dwo­rze nie było wcale tak zimno, jak można by się spo­dzie­wać. Dziew­czyna minęła zatło­czony kąt, gdy nagle zoba­czyła parę cału­ją­cych się pod ścianą budynku gości. Nie była zasko­czona ich wido­kiem, ale nie mogła ode­rwać od nich wzroku, gdy zdała sobie sprawę, że facet zaczął roz­chy­lać kolana swo­jej dziew­czyny, która wcale mu się nie opie­rała. Gołe nogi blon­d­wło­sej pięk­no­ści wyła­niały się spod saty­no­wej czar­nej spód­nicy. Po chwili śli­ski mate­riał zaczął się ryt­micz­nie poru­szać pod naci­skiem jego dłoni. Nagle do Klau­dii dotarło, że zahip­no­ty­zo­wał ją widok męż­czy­zny zanu­rza­ją­cego się w cipce swo­jej kobiety, by dopro­wa­dzić ją do orga­zmu. Gdy ode­rwała od nich wzrok, zorien­to­wała się, że wszy­scy sie­dzący przy sto­liku obok niej rów­nież zer­kają z uśmie­chem w kie­runku obści­sku­ją­cej się pary, co zupeł­nie nie obcho­dziło kochan­ków, a może nawet jesz­cze bar­dziej nakrę­cało ich do wspól­nej zabawy.

Chwilę póź­niej jęk z dru­giej strony tarasu przy­wró­cił Klau­dię do rze­czy­wi­sto­ści. Nie mogła uwie­rzyć w to, że goście prze­obra­zili zwy­kłą imprezę w porno teatrzyk. Zro­biła parę kro­ków do przodu i zer­k­nęła za oddzie­la­jący dwie czę­ści tarasu para­wan. Michał stał mniej wię­cej dwa metry przed nią, kiedy usły­szała gło­śne jęki klę­czą­cej przed nim napa­lo­nej lafi­ryndy, którą czę­sto­wał swoim fiu­tem. Serce Klau­dii zamarło. Zaci­snęła dło­nie w pię­ści, przez co jej kostki natych­miast pobla­dły, a potem zalała się łzami.

– Kurwa mać! Nie daruję wam tego! – wrza­snęła.

Michał pod­sko­czył i wyrwał kutasa z ust kobiety.

– Klau­dia, zacze­kaj! To nie tak… Kuźwa… Naje­ba­łem się i… A zresztą…

Bie­gła przed sie­bie ile sił w nogach, krzy­cząc za każ­dym razem, gdy wspo­mnie­nie sceny, któ­rej przed chwilą była świad­kiem, ponow­nie sta­wało jej przed oczami. W jej żyłach buzo­wały używki i złość. Umysł dziew­czyny ode­rwał się od ciała, a obraz przed jej oczami spo­wiła mgła. Zega­rek tykał gło­śno, coraz gło­śniej. Nagle zaczęło się robić naprawdę gorąco.

***

O godzi­nie 8:42 do miesz­ka­nia ska­co­wa­nego do gra­nic moż­li­wo­ści Michała Pło­cha, ubra­nego w szary, lepiący się od potu i innych wydzie­lin szla­frok z czar­nym logo Louis Vuit­ton, weszła poli­cja. W powie­trzu wciąż uno­siły się nikłe kłęby papie­ro­so­wego dymu i kwa­śne opary alko­holu. Komi­sarz spi­sał szcze­gó­łowe zezna­nia z prze­biegu imprezy. Nie­stety, więk­szość istot­nych fak­tów zatarła się Micha­łowi w pamięci, głów­nie za sprawą ubó­stwia­nej przez niego mie­szanki koka­iny i ecstasy, po któ­rej nie wie­dział, jak się nazywa, a jego penis doma­gał się szcze­gól­nie dłu­giej opieki. Poli­cjanci nie mogli liczyć na zezna­nia gospo­da­rza, spę­dzili więc kilka godzin, bada­jąc miej­sce zabój­stwa mło­dej kobiety. Uczest­nicy imprezy, któ­rzy pozo­stali w miesz­ka­niu do rana, nie koja­rzyli denatki.

– Kto zna­lazł ciało tej dziew­czyny? – zwró­cił się do Pło­cha komi­sarz Krzysz­tof Wój­cik.

– No ja… – odburk­nął.

– Spał pan z nią tej nocy? Widać, że łóżko jest w nie­ła­dzie.

– Że co?

– Zapy­tam wprost: czy upra­wiał pan z nią seks?

– Nie, nie dyma­łem jej, jasne? Zaraz po tym, jak się obu­dzi­łem, wzią­łem prysz­nic, a póź­niej zaczą­łem spraw­dzać pokoje, szu­ka­jąc zna­jo­mych, i tak tra­fi­łem na zwłoki. Od razu do was zate­le­fo­no­wa­łem.

– To dziwne, że mówi to pan takim nie­wzru­szo­nym tonem, jakby nic się nie stało.

– A co, mam pła­kać, bo jakaś laska się prze­krę­ciła? W dupie to mam.

Wój­cik spoj­rzał na niego z obrzy­dze­niem, a potem prze­niósł wzrok na mar­twą dziew­czynę.

– Chyba coś mamy – zamel­do­wał drugi poli­cjant.

– Świet­nie, co takiego?

– Przy zwło­kach dziew­czyny zna­la­złem torebkę z doku­men­tami, które naj­praw­do­po­dob­niej nale­żały do niej. Wła­ści­wie nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że na zdję­ciu wid­nieje ta dziew­czyna.

– To już coś. – Wój­cik poki­wał głową z apro­batą.

– Przy­naj­mniej ziden­ty­fi­ko­wa­li­śmy denatkę.

– Pro­szę nam powie­dzieć wszystko, co pan wie o Mai Sonik – zwró­cił się do Michała poli­cjant.

– Nie znam jej – skła­mał Płoch. Zda­wał sobie sprawę, że jeśli wszystko, łącz­nie z tym, że szan­ta­żo­wał kole­żankę swo­jej byłej, wyj­dzie na jaw, będzie skoń­czony. Gdyby to się wydało, zostałby głów­nym podej­rza­nym w spra­wie, a tego naprawdę nie potrze­bo­wał. Skan­dal i tak był muro­wany.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki