Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jest coś bardziej skomplikowanego od miłości?
Tak. Kłamstwo.
Miłość wszystko wybacza. Kłamstwo niczym trucizna zabija powoli.
Sara Zborowska wydaje się szczęśliwą mężatką. Jednak… Przytłoczona ciężarem miłości swojego męża nie potrafi cieszyć się ekskluzywnym życiem, jakie wiedzie u jego boku. Rola bogatej i spełniającej oczekiwania męża żony nie jest dla niej. Zwłaszcza, że Sara ma tajemnicę, o której nie może zapomnieć i którą boi się wyjawić.
Kiedy dwudziestodwuletni Wojciech dowiaduje się, że zostanie ojcem, ogarnia go totalna panika. Przeraża go wizja wychowania dziecka, zwłaszcza że jego własne dzieciństwo nie należało do najprzyjemniejszych. Chłopak decyduje się jednak wziąć życie w swoje ręce i na przekór trudnym wspomnieniom stanąć na wysokości zadania. I kiedy wszystko zaczyna się w końcu układać, wydarza się coś, co sprawia, że jego życie rozpada się na drobne kawałki. Postawiony pod ścianą mężczyzna wybiera życie w kłamstwie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 198
Prolog
Mówią, że prawda wyzwala. Kłamią. Nie każdą historię da się wpisać w ogólnie przyjęte ramy, czasami pozostaje ona niezrozumiała. Dlatego zdarza się, że balansujemy pomiędzy prawdą a kłamstwem. Wyjawienie prawdy może zmienić czyjąś rzeczywistość, sprawić, że inaczej postrzegamy człowieka, którego dotyczy. Jednym słowem szczerość może całkowicie zniszczyć komuś życie.
Najłatwiej nam się kłamie, zniekształca fakty. Wielu ludzi nie ma z tym problemu, zmyślanie, koloryzowanie to współcześnie coraz częściej akceptowane zjawisko. Apogeum osiągamy wtedy, gdy okłamujemy samych siebie. Tak długo przekłamujemy rzeczywistość, że w końcu wierzymy w to, co wymyśliliśmy. Postępujemy zgodnie z zasadą, że: „Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą”.
Wyznanie prawdy wymaga często nie lada odwagi. Czyniąc to, musimy być świadomi, iż może zmienić to czyjeś życie, sprawić, że komuś nagle cały świat zwali się pod stopami, miażdżąc całkowicie jego duszę…
* * *
Słowa, które wypowiedziała Sara, sprawiły, że mężczyzna się przeraził. Do tej pory uczucie to było mu obce. Teraz nie potrafi zapanować nad oddechem i obronną reakcją organizmu, podpowiadającą ucieczkę. Jego ciało drży, jest w jakimś trudnym do opanowania transie. Dopiero po chwili do mózgu mężczyzny dociera sens wypowiedzianych przed sekundą słów. Ma wrażenie, że jego serce zaczyna zwalniać. Czyżby to był koniec? Czy właśnie umiera? Nie, to niemożliwe. Z przerażeniem stwierdza, że nie czuje kończyn, na dodatek przed jego oczyma jawi się ciemność. Czyżby stracił wzrok? Jest gorzej niż kiedykolwiek. Gorzej niż w najgorszych koszmarach, które nieraz budziły go nocą, sprawiając, że jego skórę oblewał mokry, zimny pot. Przeciera zaciśnięte powieki, licząc na to, że wkrótce ujrzy zarysy obrazów, z trudem przełyka gorzką ślinę. Z bezsilności opiera się o miękkie łóżko, stanowiące jeden z mebli zajmowanego przez niego pokoju na ostatnim piętrze hotelu Lao.
Odremontowany, ekskluzywny, neobarokowy budynek stoi na placu zajmowanym niegdyś przez klasztor. Usytuowany jest w ścisłym centrum zastygłego w ciszy miasta, tuż przy wrocławskiej operze. Chociaż widok zza strzelistych hotelowych okien apartamentu w głównej części gmachu, wychodzących na gotycką bryłę kościoła Świętej Doroty, zapiera dech w piersiach, w tym momencie nie ma to żadnego znaczenia. W głowie mężczyzny toczy się walka. Nagle otwiera oczy, z przerażeniem uświadamia sobie, że zniszczył życie nie tylko sobie. Zdesperowany kieruje wzrok na kobietę. Obcisła sukienka podkreśla jej smukłe kobiece kształty, a kręcone, gęste, ciemne włosy łagodnie opadają na mocno wyeksponowany biust. Potem przenosi wzrok wyżej i dostrzega drzemiący w niej smutek. Jest pewien, że za sztucznie przyklejonym uśmiechem miłości jego życia kryje się rozbicie albo coś w rodzaju żalu. Chwilę zastanawia się, co powinien uczynić. Z całych sił pragnie coś powiedzieć, zareagować, ale zwyczajnie brakuje mu odwagi. Po chwili zaciska dłonie na pościeli, która delikatnie szeleści.
– Auć… – syczy z bólu, uderzając paznokciem o ramę dziewiętnastowiecznego drewnianego łóżka. Wie, że nie może po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nie chce jej zranić. Mimowolnie uśmiecha się do siebie, jego twarz przyjmuje zupełnie inny, jakże odmienny od poprzedniego, wyraz. Gdyby ktoś mu się teraz przyglądał, wziąłby go za szczęśliwego człowieka. Chociaż ten w zasadzie uszedł już z niego w całości. Jeszcze przez chwilę obdarza Sarę sztucznym uśmiechem, który jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co czuje w głębi ducha.
– Jestem ci naprawdę wdzięczna za dzisiejszy wieczór… Może zabrzmi to infantylnie, ale właśnie tego potrzebowałam – szepcze Sara, uciekając oczyma przed wzrokiem mężczyzny, który domyśla się, że dziewczyna nie chce wracać do poprzedniego tematu, wie, że jest on dla niej również bolesny. Wkrótce Sara podchodzi do niego i gładzi ręką jego ramię. Od razu przeszywa go dreszcz. Jej dotyk jest dla niego niczym wbijający się w skórę nóż. Po chwili kobieta obejmuje go mocno. Mężczyzna ma wrażenie, jakby ścisnęła go żelazna obręcz, uniemożliwiająca swobodne oddychanie.
– Nic nie powiesz? – pyta Sara.
– Właściwie… Właściwie to nie wiem, co mam powiedzieć. Zamurowało mnie. Chyba powinniśmy… – przerywa niespodziewanie, czując delikatny dotyk palca Sary na swoich ustach.
– Cicho, proszę… Mamy to już za sobą. Cieszmy się tym, co jest tu i teraz. Proszę…
– Dobrze… Skoro uważasz, że tak będzie lepiej. Niech tak pozostanie.
– Wydaje mi się, że w tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania. Uważam jednak, że tak będzie nam o wiele łatwiej… – Sara w odpowiedzi posyła mu wymowne błagalne spojrzenie. – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak to wszystko zostało zorganizowane bez mojej wiedzy. Musieliście włożyć w to ogrom pracy! – dodaje.
– Zawsze zasługiwałaś na wszystko, co najlepsze… Masz wokół siebie wielu wspaniałych ludzi, dla których najbardziej na świecie liczy się twoje szczęście – mówi mężczyzna, wodząc wzrokiem za Sarą, kierującą się w stronę łazienki, wyłożonej w całości drogocennym włoskim marmurem.
– Nigdy wcześniej tu nie byłam. Cóż za piękne i klimatyczne miejsce. – Sara mimowolnie dotyka szyby, która sięga od podłogi aż po sufit, doskonale harmonizując z gotyckimi przyporami kościoła znajdującego się tuż przy hotelu.
– Mhm… – mruczy mężczyzna, zastanawiając się nad tym, jakim cudem tak szybko przepracowała problem, z który on nie może sobie poradzić.
– Wracamy na przyjęcie? Nie chcę zawieść moich gości. Poza tym nie mam nawet najmniejszej ochoty przesiedzieć swoich czterdziestych urodzin, rozpamiętując przeszłość.
– Jasne. Idź.
– A co z tobą?
– Zaraz do ciebie dołączę. Okej? Potrzebuję przez chwilę pobyć w samotności.
– Tylko nie siedź tu za długo – prosi Sara i wraca do sypialni. Mężczyzna obserwuje, jak przeraźliwie wysokie i cienkie obcasy jej szpilek zanurzają się w miękki, ręcznie tkany dywan. Sara mija niski zdobiony stolik, trącając delikatnie kolanem wazon ze świeżymi kwiatami, po czym nachyla się nad uchem mężczyzny i szepcze: – Naprawdę żałuję, że tak wyszło… – Po tych słowach całuje go i odchodzi, pozostawiając na jego ustach smak swoich warg.
Mężczyzna spogląda za nią, widzi, jak znika w głębi hotelowego korytarza, zatrzaskując za sobą drzwi. Po jej wyjściu czuje się osamotniony, zanurza twarz w puchowej poduszce, pogrążając się w zadumie i smutku. W apartamencie panuje bezbrzeżna cisza. Głucha, upiorna cisza, która zaczyna wżerać się w jego umysł i opanowywać go milimetr po milimetrze. Po kilku chwilach, podczas których z trudem próbuje odzyskać utracony spokój, natarczywe, skrywane na dnie umysłu wspomnienia powracają. Wirująca na wietrze sukienka, śmiech, pisk i głośny płacz. Powtarzające się w jego głowie obrazy są nie do wytrzymania. W końcu na twarzy mężczyzny pojawia się łza, jedna mała łza, po brzegi wypełniona nadzieją, która minęła bezpowrotnie. Światełko w tunelu, prowadzące go przez życie, przestaje istnieć. Teraz jest tylko ciemność.
Niespodziewanie wybiega z pokoju i gna przed siebie. W ogóle nie patrzy wstecz, jakby zamknął za sobą pewien etap życia i podjął decyzję. Wbiega na dach budynku i upewnia się, że nikogo nie ma w pobliżu. Powoli przekłada nogę przez barierkę i… skacze. Zabija go prawda.
Rozdział 1
Sześć dni przed urodzinami
Promyki słońca delikatnie muskają ciało pogrążonej jeszcze we śnie Sary. Czując ich ciepło, kobieta budzi się z grymasem. Długie, brązowe, kręcone włosy, których zazdrościły koleżanki, zasłaniają jej całą twarz, ukazując jedynie zbyt spiczasty nos. Sara jednym ruchem odsuwa je z twarzy, dotykając przez przypadek spękanych od soli morskiej ust. Jeszcze przed niespełna tygodniem cieszyła się wakacjami na Krecie. Chociaż latem w Polsce temperatura powietrza jest niższa o niecałe piętnaście, czasem dziesięć, a nawet i pięć stopni, to nijak ma się to do morskiej bryzy, kolorowych kwiatów na ulicy czy świeżych owoców morza, które jadła zaledwie tydzień temu. Sara kocha wakacje przede wszystkim za to, że może wtedy odpocząć od otaczającej ją rzeczywistości.
Kobieta wydaje z siebie cichutki pomruk, a potem powoli otwiera zaspane oczy. Spogląda na miękki, puchaty dywan, na którym leżą niechlujnie rozrzucone kapcie. Następnie przenosi wzrok na ścianę w kolorze kości słoniowej oraz na zawieszony u sufitu, leniwie kołysany wiatrem hamak z frędzlami, który co rusz dotyka stojącej na parapecie ciemnozielonej alokazji. Obserwując to, stwierdza, że koniecznie musi przestawić doniczkę, alokazja bowiem nie znosi jakiegokolwiek towarzystwa. Czynność ta wymaga jednak opuszczenia łóżka, a na to Sara nie ma jeszcze ochoty.
Rośliny porastają każdy wolny skrawek sypialni, nadając jej ciepły i przytulny klimat. Choć Sara uwielbia to miejsce, teraz chętnie wróciłaby na polanę, na której przed chwilą była, a z której zabrały ją intensywne promienie słonecznego światła. Sen przywołał najmilsze wspomnienia, Sara jeszcze raz przeżyłaby minione chwile. Dlatego też delikatnie, powoli, jakby obawiała się, że ktoś może jej w tym przeszkodzić, przymyka ciężkie powieki, z całych sił starając się wrócić w objęcia Morfeusza. Chce znów znaleźć się na zielonej łące, poczuć beztroskę, lekkość ciała, wszechobecny ciepły wiatr i delikatny dotyk czyichś palców na twarzy… Niestety, nie jest to takie proste. Jej organizm buntuje się, ma już dość odpoczynku, jest gotowy do działania. Umysł zaczyna pracować na pełnych obrotach, dociera do niego natłok informacji, zahamowanie tego procesu nie jest już możliwe.
Pewna tego, że sen już nie nadejdzie, Sara leniwie siada na łóżku, rozgląda się po pokoju, po czym jej wzrok pada na wiszący na ścianie zegar, który wskazuje 9:37. Świadomość tego, która jest już godzina, działa na kobietę jak zimny prysznic. Sara szybko opuszcza stopy na podłogę i z wielkim strachem zaczyna zanurzać rękę pod poduszkę. Przez chwilę jej palce wyczuwają jedynie miękkie prześcieradło, ale po kilku sekundach napotykają znajomy prostokątny przedmiot. Kobieta wyciąga go szybko, przysuwa ekran telefonu do oczu, sprawdzając budzik. „Dlaczego nie dzwonił, dlaczego nie słyszałam sygnału?”, myśli w popłochu. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, że jest weekend i nie idzie do pracy. Uspokoiwszy oddech, czuje ulgę i uśmiecha się do siebie. Tym razem nie spóźni się do biura. Nie zawali szalenie ważnego projektu, którym zajmuje się od przeszło pięciu tygodni, nie da szefowi powodu do zwolnienia. Ostatnio nieustannie się jej czepiał, nie było dnia, by nie miał do niej pretensji. Sama nie wie, dlaczego jeszcze nie złożyła wymówienia, prawdopodobnie ze względu na pensję, która była więcej niż satysfakcjonująca. Z takiego stanowiska nie rezygnuje się ot tak po prostu. Chociaż prawdę mówiąc, gdyby Sara chciała resztę życia spędzić na kanapie, z wyłożonymi do góry nogami, to spokojnie mogłaby to uczynić. Wtedy jednak prędzej czy później dopadłaby ją depresja, która prawdopodobnie pożarłaby ją żywcem. Dlatego właśnie od paru lat Sara grzęźnie w tym okropnym biurze, do którego przyjeżdża swoim supernowoczesnym autem, budzącym zazdrość samego szefa.
Uspokojona, wysuwa się powoli z pościeli i opuszcza pastelową sypialnię w stylu boho, pozostawiając na podłodze, tuż obok płożących się po niej dziurawych liści monstery, byle jak rzuconą kołdrę. Powolnym krokiem stąpa po chłodnej posadzce, wykonanej z mikrocementu w ciepłym, beżowym odcieniu. Wchodzi do łazienki i w pierwszej kolejności obmywa twarz zimną wodą, a potem wklepuje w nią nawilżający krem. Jest strasznie drogi, ale czego nie robi się dla urody. Nakładanie każdego dnia aksamitnego kremu to niezwykle przyjemny rytuał, z którego nie zamierza rezygnować.
Rozczochrane włosy związuje w wysoki kucyk, tworząc na głowie coś na wzór koka, a następnie szoruje zęby elektryczną szczoteczką, wcześniej nasadzając na jej koniec nakładkę z różową obudówką. Po porannej toalecie wkłada na ramiona jedwabny cienki szlafrok, a później wraca do sypialni i ścieli łóżko, narzucając na nie wzorzystą kapę. Na koniec układa na nim ozdobione haftem poduszki. Wreszcie, gotowa przywitać lipcowy poranek, schodzi schodami na dół. Ich konstrukcja została zaprojektowana w taki sposób, by jednocześnie pełniły funkcję regału na książki. Co prawda Sara jeszcze do żadnej nie zajrzała, ale na pewno wkrótce wszystkie przeczyta. Przynajmniej takie ma plany. Choć czasami wątpi, czy jej się to uda. Książek jest naprawdę dużo. Ich barwne okładki cieszą oczy i to jest najważniejsze. Sara jest typem zbieraczki i maniaczki posiadania nowości z Empiku. Ma ich w swojej posiadłości przynajmniej sześćset. Na szczęście dom, w którym mieszka od przeszło trzynastu lat, pomieści jeszcze przynajmniej drugie tyle. To miejsce, które potrafi uspokoić nawet najbardziej rozemocjonowanego człowieka. Każdy znajdzie w nim wytchnienie i jakże potrzebny spokój. Dom zaprojektowano zgodnie z modnym trendem urban jungle. Wiklinowe krzesła, lampy, egzotyczna roślinność dopełniają całości.
Po chwili, gdy Sara znajduje się na parterze, czuje chłodny podmuch powietrza, dobiegający z niedomkniętych drzwi wychodzących na ogród. Odruchowo chwyta się za ramiona i próbując się rozgrzać, energicznie pociera dłońmi miękki, delikatny materiał szlafroka. Nie zastanawiając się długo, podchodzi do drzwi, wychodzących na taras, zdecydowanie chwyta za gruby materiał zasłon i odsłania je. Przed nią rozpościera się piękny wrocławski Oporów. Przez chwilę Sara napawa się tym widokiem, a następnie chwyta zasłonki i odnajduje pętelki. Wkrótce wychodzi do ogrodu. Rozgląda się wokół, rozkoszując pięknem poranka. Niebawem dostrzega ją jej pies, biszkoptowy labrador, do tej pory hasający po mokrej od zraszaczy i niedawno skoszonej trawie. Na widok właścicielki rozweselony podbiega do niej i liże ją po wyciągniętych w jego kierunku dłoniach.
– Cześć, Buffi. Cześć, kochany. No już przestań! Nie skacz tak na mnie. Zaraz mnie przewrócisz – mówi czule Sara. – Gdzie jest twój pan? Gdzie się podział? – pyta, choć wie, że nie otrzyma odpowiedzi. Zwierzę, jakby rozumiało jej słowa, przekrzywia głowę, a potem mija ją, trącając jej udo puszystym ogonem i zmierzając wprost do domu.
Sara z przerażeniem stwierdza, że dębową podłogę, dotąd sterylnie czystą, pokrywają patyki, piasek i resztki trawy. Prawdopodobnie to wszystko przyczepiło się psu do łap, a teraz odpada właśnie w korytarzu. Na twarzy Sary pojawia się grymas. Kobieta marszczy brwi, natychmiast kieruje się do pobliskiego pomieszczenia gospodarczego i chwyta za odkurzacz. Chce jak najszybciej usunąć z podłogi brud pozostawiony przez pupila, jej mąż, pedant, widząc go, na pewno nie byłby zadowolony. Krzysztof nienawidzi bałaganu. W jego mniemaniu utrzymanie porządku jest niezwykle istotne, pozwala człowiekowi funkcjonować i być szczęśliwym. Poza tym uważa, że, dbając o ład wokół siebie, zachowujemy harmonię w życiu. Sara, choć ma nieco inne zdanie na ten temat, szanuje zasady męża. Przecież przestrzeganie ich nie wymaga od niej zbyt dużego wysiłku, poza tym nie lubi się kłócić. Jej mąż jest naprawdę dobrym człowiekiem, oddanym, spokojnym, troskliwym i poukładanym, dlatego Sara stara się ponad wszystko, by czuł się w ich domu dobrze. Tak naprawdę jedyną rysę w ich związku stanowi wiek. Mąż jest starszy od Sary o szesnaście lat, ale ona nie zwraca na to uwagi. Dla niej liczy się jego osobowość.
Sara podchodzi do kontaktu i wkłada do niego wtyczkę od odkurzacza. Jednak zamiast sprzątać, wraca myślami do dnia, w którym po raz pierwszy zobaczyła Krzysztofa.
Poznała go lata temu, popijając jaśminową herbatę w herbaciarni przy ulicy Kuźniczej. Siedziała na antresoli, podpierając się łokciem o drewnianą barierkę i bezmyślnie wpatrując w okno. Krzysztof zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Usiadł przy sąsiednim stoliku i zaczął ją zagadywać.
– Tak się składa, że przypadkiem zamówiłem o jedną szarlotkę za dużo.
– Bardzo panu współczuję – odpowiedziała.
– Hmm… Widzę, że kiepsko zacząłem. Spodziewałem się usłyszeć nieco inną odpowiedź. W zasadzie to miałem nadzieję, że domyśli się pani, że chcę ją bliżej poznać.
– Czyżby chciał mnie pan poderwać? – Po wypowiedzeniu tych słów popatrzyła na jego ciemny garnitur, duże niebieskie oczy i starannie przystrzyżony lekko szpakowaty zarost. Wyglądał naprawdę elegancko, dojrzale. Przyglądając się swojemu rozmówcy, pomyślała, że taki dostojny mężczyzna zupełnie do niej nie pasuje.
– Nikogo poza nami tutaj nie widzę. Zdaje się, że jesteśmy dziś jedynymi klientami tej klitki – odpowiedział nieznajomy.
– Co racja to racja…
– To jak, da się pani poderwać? – zapytał wprost.
– Niekoniecznie – odrzekła, posyłając mu uśmiech. Z przyjemnością go słuchała. Miał zachrypnięty głos, który bardzo jej się spodobał.
– Nalegam. Niech się pani zlituje. Od paru chwil robię z siebie kompletnego pajaca, a na dodatek obrzydliwego obżartucha. Proszę poświęcić mi chociaż kilka minut.
– No dobrze… Niech panu będzie, ale proszę nie mylić naszego spotkania z randką – powiedziała stanowczo.
– Ależ oczywiście. Nawet nie śmiałbym o to prosić. Postaram się nie przekraczać granic i nie być zbyt nachalnym. Mów mi Krzysiek. – Po tych słowach przysunął swoje krzesło do jej stolika i podał jej dłoń.
– Cześć – odpowiedziała cicho, odwzajemniając uścisk.
– Naprawdę miło cię poznać – powiedział i nałożył na widelec kawałek szarlotki. Przez chwilę przyglądał mu się, po czym powoli włożył go do ust. Niestety, ciasto okazało się fatalne, a kwaśne jabłka z trudem można było przełknąć. Najchętniej wyplułby zawartość z powrotem na talerz, ale w tej sytuacji było to niemożliwe.
– Dziękuję.
– Często tu bywasz? – kontynuował rozmowę.
– Jestem tu pierwszy raz. Niedaleko stąd mam zajęcia. Wracając do domu, zauważyłam tę herbaciarnię i postanowiłam wstąpić.
– Co to za zajęcia?
– Byłam na lekcji śpiewu. Zawsze o tym marzyłam, ale jakoś nigdy nie miałam na to czasu. Praca, życie w biegu nie pozwalały na rozwijanie pasji.
– Och, to naprawdę fascynujące. Fajnie, że udało ci się odrobinę przystopować i znaleźć czas dla siebie.
– To prawda, ale, niestety, chyba brakuje mi najważniejszego…
– Czego?
– Nie mam za grosz talentu… Jednak mimo to nie zamierzam zrezygnować, te zajęcia mnie odprężają.
– Nie wierzę, że nie potrafisz śpiewać. Chyba trochę przesadzasz.
– Oj nie…! Uwierz mi, gdybyś mnie usłyszał, po pierwszej minucie byś uciekł. – Wypowiedziawszy te słowa, roześmiała się, ukrywając twarz w dłoniach.
– Może jednak się mylisz. Mam nadzieję, że kiedyś będę miał przyjemność posłuchać twojego śpiewu i przekonać się, jak jest naprawdę. A teraz zacznę z zupełnie innej beczki. Uciekałaś kiedyś bez płacenia?
– Ależ nie! Oczywiście, że nie! – odpowiedziała, zupełnie zbita z tropu. Spoglądała na niego i nie bardzo rozumiała, do czego zmierza.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz.
– Że co proszę? Chyba nie mówisz poważnie? – Jego pytanie było naprawdę dziwne. – Nigdy bym nie pomyślała, że taki stateczny mężczyzna ma takie złe zamiary.
– Pewnie chodzi ci o to, że wyglądam na nudnego krawaciarza? – zapytał, uśmiechając się do niej wesoło.
– Och, bez przesady, po prostu… No sam wiesz… Może to twój ubiór, a może wiek. Sama nie wiem.
– Bez przesady… Nie jestem jeszcze taki stary, żeby nie móc cieszyć się życiem i trochę poszaleć. Tobie też to polecam. – Mówiąc to, puścił do niej oczko. – Jeśli chodzi ci o mój garnitur, to dopiero co wróciłem z pracy. Na co dzień się tak nie ubieram.
– Rozumiem… – potwierdziła, nieco uspokojona.
– Poza tym to tylko ubranie, które o niczym nie świadczy… Spójrz na siebie. Gdybym miał cię ocenić po wyglądzie, to wyciągnąłbym błędne wnioski.
– To akurat prawda. Jestem z natury raczej mało rozrywkowa, nie lubię ryzyka. Właściwie jeszcze nigdy nie zrobiłam nic szalonego.
– Czas to zmienić… Wchodzisz w to? Nie okłamujmy się. To ciasto nadaje się jedynie do śmietnika. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam się dłużej z nim męczyć.
– Masz absolutną rację. Chyba nigdy nie jadłam tak paskudnej szarlotki – stwierdziła i zaśmiała się głośno.
– W razie czego mandat biorę na siebie – oświadczył. – To co, zmieniamy lokal? Niedaleko stąd jest restauracja, w której podają pyszne steki z prawdziwymi belgijskimi frytkami. Masz ochotę ich spróbować?
– Hmm… Brzmi całkiem dobrze.
– Obiecuję ci, że będziesz zadowolona. Wyjdź przed lokal i na mnie poczekaj. Poproszę o rachunek za nas oboje i czmychnę, zanim kelner się zorientuje.
– Co za szaleństwo! Nie wierzę w to, co się dzieje – oznajmiła podekscytowana, a jej twarz nabrała rumieńców.
Mimo że Krzysztof był od niej zdecydowanie starszy, coś ją do niego ciągnęło. Miał duszę młodego człowieka, gotowego na odrobinę szaleństwa. Jego pomysły zawsze poprawiały jej humor. Od ich pierwszego spotkania minął już jakiś czas. Widywali się często, Krzysztof wymyślał preteksty, by spędzić z nią chociaż chwilę. Dopiero po paru miesiącach ich znajomości wyznał, że pierwszego dnia w herbaciarni uregulował rachunek. Zataił to przed nią, bo bardzo zależało mu, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczyna nie gniewała się na niego, lubiła, jak o nią zabiegał. Podczas każdego spotkania Krzysztof zasypywał ją prezentami i bukietami kwiatów, za każdym razem innymi. Sprawiał, że czuła się wyjątkowa i pewna siebie. Po roku od ich pierwszego spotkania została jego żoną.
Po wyczyszczeniu podłogi Sara przemywa Buffiemu łapy, a potem idzie do kuchni. Postanawia napić się kawy, którą przywieźli z RPA. Najpierw dokładnie mieli brązowe ziarenka o smaku cynamonu. Pies idzie w tym czasie do salonu, wskakuje na kanapę i kładzie łebek na jej brzegu. Bacznie obserwuje swoją panią, krzątającą się w kuchni, od czasu do czasu szeroko ziewając. Po chwili kawa jest gotowa, jej aromatyczny zapach roznosi się po całym domu. Sara zasiada z kubkiem przed ekranem grafitowego MacBooka. Włącza go, po chwili na ekranie pojawiają się niezamknięte wcześniej programy. Nagle kobieta słyszy znajomą melodię powiadomienia.
– „Nadchodzące wydarzenie: za sześć dni urodziny” – czyta na głos tekst, który pojawia się w prawy górnym rogu monitora. – Wielkie dzięki za przypomnienie. Co za głupie urządzenie! Przecież doskonale o tym wiem! – prycha z dezaprobatą. Nie jest zadowolona z tego, że za kilka dni skończy czterdzieści lat. Czwórka z przodu przyprawia ją o dreszcze. To wiek, który wymaga od kobiety dobrego stanowiska w pracy, pełnej rodziny i prawdziwej dojrzałości, a ona wcale nie jest na to gotowa. Czuje się fatalnie, spoglądając w lustro i widząc, że jej młodzieńcza uroda przemija, a dzieci sąsiadów mówią do niej „pani”. Jakby tego było mało, ich matki dziwią się, dlaczego nie ma jeszcze potomstwa. Złośliwe szepty odnośnie jej domniemanego stanu zdrowia czasami dochodzą do jej uszu i sprawiają przykrość. Przecież nie powinno to nikogo interesować. Jest naprawdę milion powodów, dla których ktoś nie ma dzieci. Sara nie ma zamiaru się z tego nikomu tłumaczyć, a już na pewno nie babom, które zaglądają jej przez płot, podziwiając wytworność jej posiadłości, za którą w całości zapłacił znany na cały Wrocław adwokat Krzysztof Zborowski. Na całe szczęście Krzysiek nigdy na nią nie naciskał. Twierdził, że woli psy od ludzi. „One przynajmniej nie skrzywdzą swojego właściciela. Ludzie bywają okrutni. Człowiek to najgorsza z istot, która kiedykolwiek stąpała po Ziemi” – zwykł mówić.
Sara ma nadzieję, że jej tegoroczne urodziny umkną uwadze bliskich. Chciałaby uniknąć nieszczerych spojrzeń i komentarzy dotyczących jej urody. Niestety, Krzysztof na pewno nie pozwoli, by to święto przeminęło bez echa. Zawsze przykładał dużą wagę do wszelkich rocznic. Nigdy o nich nie zapominał. Chociaż Sarze było to obojętne, dla niego stanowiło ważny element życia, scalający ich rodzinę. Nie pomogło nawet tłumaczenie, że obchodzenie imienin czy urodzin to pozostałość po PRL-u. Mąż puszczał to mimo uszu, mówił, że jest to mu obojętne, że każdy powód jest dobry, by móc obdarzyć ukochaną prezentami.
Nagle Sarze przychodzi do głowy pewien pomysł. Wpisuje w pole wyszukiwarki hasło: „Zamek Czocha”. To oddalone o dwie godziny drogi od Wrocławia średniowieczne zamczysko, które chowa w swoich murach wiele sekretów. Idealne miejsce do ukrycia się przed resztą świata. Z wieży widokowej można podziwiać zamek, rzekę Kwisę i pobliskie lasy. Sara ma nadzieję, że jej pomysł wypali i uda jej się spędzić urodzinowy weekend inaczej niż do tej pory, unikając obowiązkowego świętowania. Szybko sprawdza ceny, które są dość przystępne. Kiedy jednak próbuje dokonać rezerwacji, okazuje się, że wszystko jest zajęte. Na jej twarzy pojawia się wściekłość.
– Kurwa! Kurwa! Kurwa! – krzyczy.
– Coś się stało, kochanie? – słyszy za sobą głos męża. Nie zorientowała się, gdy wchodził do domu.
– Ups… przepraszam. Nie wiedziałam, że już wróciłeś – mówi zakłopotana.
– Skończyłem dziś nieco wcześniej – wyjaśnia Krzysztof. Stoi w drzwiach tarasowych, jego mokra, po porannym joggingu, koszulka przykleja się do ciała.
– Nic takiego się nie stało… – kłamie Sara, nawiązując do pytania zadanego przez męża. – Właśnie sobie przypomniałam, że wczoraj miałam wysłać księgowej dokumenty. Zupełnie o nich zapomniałam. Zaraz się tym zajmę.
– I to cię tak zdenerwowało? – dziwi się Krzysztof.
– Mhm… – odpowiada niepewnie.
– Okej. Pozwól, że zostawię cię na chwilę. Zaraz wracam! Nigdzie mi nie uciekaj. Biorę szybki prysznic i zaraz się tobą zajmę…
– Och… Krzysiek! Daj mi spokój. Nie mam dziś na to nastroju – prosi Sara, w tej chwili wolałaby, żeby mąż potraktował sprawę obojętnie.
– Chcesz o czymś pogadać? – pyta Krzysztof, a na jego twarzy pojawia się niepokój.
– O tym, że jestem stara? Nie. Nie chcę – burczy Sara.
– A więc to o to chodzi! To jest prawdziwy powód twoich porannych fochów?
– Może…
– Nie przejmuj się, inni w tym pokoju są już grubo po pięćdziesiątce. Poza tym zdradzę ci w sekrecie, że szykuję dla ciebie dużą niespodziankę.
– Mhm… – mruczy Sara, jej nadzieje w tej chwili legły w gruzach.
– To będzie niezapomniany wieczór – oznajmia mąż.
– Z pewnością…
Rozdział 2
Wojtek, lat 19
Po jednej stronie twarzy czuję rozpierający ból. Niespodziewane uderzenie sprawia, że moje oczy bezwarunkowo przymykają się, a głowa odwraca się w przeciwnym kierunku. Marszczę brwi, odczuwając rozchodzące się po twarzy ciepło, syczę pod nosem, starając się ukryć przejmujący ból. Jednakże jest on tak ogromny, że nie udaje mi się nad tym całkowicie zapanować. W końcu z moich ust wymykają się pojedyncze słowa, wyrażające to, co właśnie czuję. Jeszcze nie doszedłem do takiej perfekcji, by znosić cierpienie w ciszy.
Chude palce mojej matki wciąż wbijają się w moje kości policzkowe, a ostre i długie paznokcie przecinają cienką skórę pod okiem. Chociaż ta maleńka ranka piecze mnie jak jasna cholera, staram się nie dać tego po sobie poznać. Jestem dorosłym, zahartowanym życiem mężczyzną. Biorę głęboki oddech i odwracam w jej stronę obolałą twarz. Widzę jej dezorientację. W jej oczach maluje się wściekłość, jest bardzo blada, jestem pewien, że zastanawia się, co powinna teraz zrobić, jaką obrać taktykę. Prawdopodobnie rozważa, co tym razem na mnie zadziała. Czy bycie miłą i potulną, czy zaatakowanie mnie. Chętnie pomogę jej w wyborze decyzji. Unoszę kąciki ust do góry i wybucham głośnym, ironicznym śmiechem. Zadziałało. Kobieta, która dała mi życie, nagle nie wie, jak się zachować. Moja reakcja jest dla niej czymś obcym. Czymś, czego się w ogóle nie spodziewała. Nigdy wcześniej nie potrafiłem się jej przeciwstawić. Może się bałem, a może po prostu nie śmiałem ze względu na to, że była moją matką. Tym razem jednak coś we mnie pękło. Kręcę głową z niedowierzania. Ona naprawdę nie wie, co robić. Takiej jej jeszcze nigdy nie widziałem. Nie patrzy na mnie, unika kontaktu wzrokowego, jakby nagle straciła całą odwagę i siłę, błądzi oczyma po podłodze, jakby tam mogła znaleźć ratunek. Na jej miejscu już dawno zapadłbym się pod ziemię i nie mówię tylko o tym incydencie, ale o całym życiu. Wiem, że czuje się winna. Widzę to po jej skulonej posturze i trzęsących się ustach, które przez dłuższą chwilę nie potrafią wydusić z siebie żadnego słowa. Cała drży, zaskoczona moją reakcją. To niemożliwe, aby jej syn się jej przeciwstawił, zlekceważył ją.
– Przepraszam – słyszę jej cichy głos. Powtarza to słowo kilka razy, jak mantrę. Na początku milczę. Już dawno zauważyłem, że właśnie to działa na nią najlepiej. Mój brak reakcji jest dla niej największą karą. Łka jak małe dziecko, udając pokrzywdzoną. Przecież tak naprawdę to ja powinienem płakać.
Wiem, że matka chce usłyszeć słowa przebaczenia, ale to niemożliwe. Koniec z wybaczaniem. Mam dość bycia wyrozumiałym synem. Ileż można znosić upokorzenia? Czuję do niej jedynie pogardę, nic więcej. Znam ten stan doskonale, ale nauczyłem sobie z nim radzić. To przecież nie pierwszy raz, kiedy matka mnie policzkuje. Jest taka słaba. Odnoszę wrażenie, że traktuje mnie tak okrutnie, bo nigdy mnie nie chciała. Choć nie powiedziała tego, myślę, że o tym, że jest w ciąży ze mną, dowiedziała się zbyt późno. Nie mogła więc się mnie pozbyć. Dlaczego tak myślę? Dlatego że zaszła w ciążę, gdy miała zaledwie dwadzieścia lat, marzyła o aktorstwie, karierze, a ja jej to uniemożliwiłem. Całe życie mnie za to obwiniała, traktując jak niechciany pomiot. To nie jest kobieta, która powinna rodzić dzieci, a już na pewno je wychowywać. To chora psychicznie furiatka.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki