W służbie obowiązku - opis życia i śmierci Marysia Urpszy - Wanda Kieszkowska - ebook + audiobook

W służbie obowiązku - opis życia i śmierci Marysia Urpszy ebook

Wanda Kieszkowska

0,0
22,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wanda Kieszkowska – W służbie obowiązku – opis życia i śmierci Marysia Urpszy

 

Seria MŁODZI PRZYJACIELE JEZUSA

Chwała Jezusowi i Maryi Przenajświętszej!

Z radością oddajemy pobożnym Czytelnikom serię książeczek “Młodzi Przyjaciele Jezusa”, przybliżających historie życia dzieci, które w młodym wieku zmarły w opinii świętości.

Książeczka “W służbie obowiązku” poświęcona jest życiu Marysia Urpszy – wychowanka konwiktu chyrowskiego – opisanemu na podstawie wspomnień jego rodziny oraz licznych świadectw wychowanków i profesorów.

W tekście korzystano z wydania z 1935 roku.

(Za pozwoleniem władzy duchownej.)

 

KSIĄŻKA:

Oprawa miękka – miła w dotyku dzięki okładzinie soft – touch

Wydanie I

Format 11,5 x 18 cm

Liczba stron – 86

ISBN 978-83-67079-22-8

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 80

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wanda Kieszkowska

W służbie obowiązku

Opis życia i śmierci

Marysia Urpszy

MŁODZI PRZYJACIELE JEZUSA „NA JEJ GŁOWIE”WYDAWNICTWO ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO2022

Redakcja:

Zespół „naJejgłowie”

Korekta:

Rafał Fałda

Weronika Borowska

Skład:

Izabela Kamińska

Za pozwoleniem władzy duchownej.

W tekście korzystano z wydania z 1935 roku.

Dokonano niezbędnych korekt w zakresie ortografii, pisowni łącznej i rozłącznej, pisowni małą i wielką literą. Nieliczne wyrazy, obecnie nieużywane, uwspółcześniono.

Wydanie I

ISBN

978-83-67079-48-8

Wydawnictwo Życia Wewnętrznego

Kielnarowa 224c, 36-020 Tyczyn

tel.+48501202186

e-mail: biuro@najejgłowie.pl

www.najejgłowie.pl

Spis treści

Wstęp

Budzenie się duszy

Bóg w sercu Marysia

W domu rodzicielskim

Maryś jako opiekun

Mamusia, tatuś i bracia w Chrystusie

W konwikcie chyrowskim

Gdy godzina jest bliska…

Dodatek

Książeczka „W służbie obowiązku” poświęcona jest życiu Marysia Urpszy — wychowanka konwiktu chyrowskiego — opisanemu na podstawie wspomnień jego rodziny oraz licznych świadectw wychowawców i profesorów.

WSTĘP

Maryś Urpsza przyszedł na świat już jako wolny obywatel niepodległej Polski.

Urodził się 6 grudnia 1921 roku, w dzień świętego Mikołaja, w okresie bardzo trudnym dla kraju, gdy ledwo odradzająca się Ojczyzna powoli i z wysiłkiem goiła świeże rany, zadane jej przez zalew wojsk bolszewickich1. Rok 1920 długo będzie pamiętny sercu każdego Polaka jako rok przełomowy, w którym ważyły się losy młodziutkiej Ojczyzny, powstającej do życia po stu pięćdziesięciu latach niewoli2.

Lecz w szczególniejszy sposób był on i pozostanie pamiętny dla rodziny państwa Urpszów, gdyż w roku tym ogólna troska o losy i przyszłość kraju splotła się i złączyła w jedno z bardzo ciężkimi dla nich i bolesnymi przeżyciami osobistymi. I jeśli dla wszystkich Polaków — pomimo licznych ofiar, żołnierzy poległych na polu bitwy w obronie granic ojczyzny, pomimo zgliszcz i gruzów, pozostałych z niejednej ojcowizny — rok 1920 jest jednak rokiem zwycięstwa i triumfu, to dla rodziny Marysia był on rokiem smutku, żałoby i ciężkiej próby od Boga, zesłanej dla poznania ich sił. Oto nagle podczas tych przejść dziejowych zmarło im w ciągu jednego miesiąca troje dzieci na szkarlatynę, pozostawiając po sobie niczym niewypełnioną pustkę i rozdzierające wspomnienia, wiejące z każdego kąta tak wesołego przedtem domu… z białych, dziecięcych, zimnych już i opustoszałych łóżeczek, podobnych do otwartych trumienek, z szeregu równo poukładanych zabawek, których nie miał już kto psuć i rozrzucać.

Z całej licznej do niedawna, rojnej i gwarnej gromadki pozostało tylko jedno dziecko — sześcioletnia córeczka.

Maryś, który przyszedł na świat w rok po tym straszliwym dla rodziców ciosie, miał swą malutką osobą wypełnić bardzo bolesną lukę, która w tym małym światku rodzinnym z powodu śmierci trojga starszego rodzeństwa powstała, stając się osłodą w bólu, pociechą i ukojeniem w strapieniu.

Przyjmując i godząc się z wolą Boga, przeciwko której niepodobna jest przecież człowiekowi walczyć, z tym większą miłością zwrócili się rodzice do Marysia i jego starszej o siedem lat siostrzyczki, na nich wszystkie skarby swych uczuć przelewając.

Dla większego zaś okazania Bogu swej czci i poddania oraz ufności i nadziei w Maryi złożonej, postanowili rodzice za wspólną zgodą nadać nowo narodzonemu dziecku na Chrzcie święte imię Bogarodzicy Dziewicy, wierząc, że skoro najbardziej oddane starania ludzkie na nic się wobec Bożego rozkazu nie zdadzą, Ona go swym potężnym wpływem i możną opieką od złego ustrzeże i zachowa, by przez długie lata żył i rósł Bogu na chwałę, rodzicom na pociechę, a wszystkim ludziom na pożytek. I tak też się stało.

Spełniła Maryja nadzieje rodziców, choć Bożych celów i przeznaczeń świadoma, spełniła je inaczej, niż to oni sobie zapewne w swych ludzkich planach i marzeniach układali, nad maleństwem z miłością pochyleni.

Budzenie się duszy

Zdarzają się czasem dzieci, które przychodzą na świat, mając od pierwszej chwili życia tak wyraźnie ukształtowane, zdecydowane rysy twarzy, że z łatwością można by po kilkunastu latach niewidzenia rozpoznać w już dorosłym człowieku twarz, jaką się niegdyś oglądało w powijakach jeszcze.

A jeśli się przejrzy uważnie całe życie Marysia, od niemal pierwszych kroków, stawianych niepewną nóżką po śliskiej tafli posadzki, aż do ostatniego dnia, dnia śmierci jego, uderzy nas w nim zjawisko jeszcze ciekawsze, dziwniejsze i znacznie rzadziej w życiu spotykane.

Oto charakter Marysia zarysowuje się od razu od pierwszych słów i czynów, z których można by wnosić, co się w jego sercu i duszy dzieje, takim właśnie, jakim pozostał do końca, takim, jakim w godzinę śmierci odsłoni się przed Bogiem.

Nie należy źle słów tych rozumieć ani ich opacznie tłumaczyć. Żaden człowiek nie może przejść przez życie niezmieniony — na każdym wyciska ono swe piętno — dobre lub złe, ale są ludzie, w których jakieś gwałtowne przejścia i wstrząsy wywołują takież przemiany, przerzucając ich z jednej ostateczności w drugą, i są też inni, w których praca duchowa i różne okoliczności zewnętrzne żłobią bardzo głębokie nieraz znaki, pogłębiając charakter lub naginając do konieczności życiowych, lecz w których przecie ogólne zarysy, ramy jego, pozostają bez zmiany. I do tych właśnie ostatnich należał Maryś.

Oczywiście, że i w nim kilkunastoletnia praca nad sobą nie mogła pozostać bez śladu. Wręcz przeciwnie, z biegiem lat wydała ona bardzo piękne owoce. Wiele wad zostało zwalczonych, wiele cnót, będących w zarodku, rozwinęło się bujnie, ale na ich czele królowały te właśnie, które przebijały w nim jeszcze jako w maleństwie ledwo umiejącym składać wyrazy, prawie nieświadomym uczuć nim kierujących. Ufność i szczera, bezpośrednia, świeża i serdeczna wiara w jedynego Boga, miłość pełna oddania i wyrzeczenia się w stosunku do rodziców, do rodzeństwa i wszystkich ludzi, miłość niemyśląca nigdy o sobie, usłużność i życzliwość w odniesieniu do każdego człowieka bez wyjątku, dobra wola, gotowa zawsze zwrócić ze złej drogi i uznać swój błąd, natychmiastowe, rycerskie stosowanie do siebie wszystkich usłyszanych nauk — czy to od mamusi przy pogadankach, czy to od księdza w kościele, a wreszcie pilność i pracowitość, przełamująca w późniejszych czasach brak większych zdolności do nauki, pogoda i wesołość — oto przymioty, cechujące w równej mierze Marysia dwuletniego, spoglądającego na świat spoza zasłony uczynionej z sukni matczynej, jak i Marysia dwunastoletniego, wychowanka konwiktu chyrowskiego, obdarzonego srebrnym medalem za wzorowe zachowanie i przykładną naukę.

Różnych dróg i sposobów używa Bóg, by trafić do serc ludzkich i wydobyć z nich to, co mają najlepszego. Czasem przygotowuje troskliwie z pokolenia na pokolenie gniazdo, gdzie ma się narodzić wybraniec, na którym spoczęło oko Jego, dając mu wszystkie najlepsze warunki rozwoju, by spełnienie powierzonego mu zadania ułatwić, to znów w środowisko największych zbrodni i zepsucia rzuca nasiono, z którego wyrasta przepiękny kwiat, o przedziwnej czystości lilii i niepokalanej prawdziwie bieli, zachwycający tym bardziej, im jaskrawiej się odbija od tego bagna ludzkiego, w którym cudem Opatrzności Bożej przyjął się i wychował.

Maryś nie miał żadnych trudności do przełamania w swym otoczeniu. Wystarczyłaby po prostu jego dobra wola jedynie, by idąc po drodze wykreślonej mu przez mamusię, pozostać zawsze bliskim Boga. Przez całe życie, od kołyski aż do niespodziewanej śmierci, towarzyszyło mu w każdym kroku jego dziecięcych poczynań wierne, czujne, wszystko widzące, wszystko rozumiejące, wszystko przeczuwające uczucie rodzicielskie.

Z jakąż to miłością, z jaką uwagą i napięciem śledziła mamusia serca swych dzieci, które zawsze, z nieomylnością prawdziwego uczucia do dna przeniknąć i odgadnąć umiała. Mało jest naprawdę dzieci tak bardzo i głęboko, z takim poświęceniem i zaparciem się siebie przez rodziców kochanych, jak Maryś i jego rodzeństwo, ale że była to miłość spoglądająca w Niebo jako cel ostateczny człowieka, więc daleka była od rozpieszczającej słabości, jaką wielu rodziców dzieci swe z największą ich szkodą i krzywdą otacza.

Maryś był jeszcze bardzo malutki, kiedy wiedział już i rozumiał doskonale, że są rzeczy, których pod żadnym pozorem robić mu nie wolno i które też nigdy nie ujdą mu bezkarnie. Kiedy mamusia powiedziała raz „nie”, to już było pewne, że wszelkie łzy i prośby nie zdadzą się na nic i nie przyniosą żadnego skutku. Słowo mamusi, jej polecenie czy zakaz były zawsze niezmienne i nie mogły być cofnięte. Ale też przez swą miłość umiała matka wyrobić w dzieciach przekonanie, że jeśli czegoś nie pozwala lub odwrotnie — stawia jakieś wymagania, to ma ważne przyczyny, by tak, a nie inaczej postąpić. I dzieci, które nie rozumiejąc nieraz wielu rzeczy, tak trafnie i dobrze umieją pochwycić i odczuć każdy najlżejszy fałsz, brzmiący w głosie starszych, wiedziały doskonale, że mamusia nie kieruje się nigdy kaprysem ani nastrojem, ale tylko i wyłącznie dobro ich ma na celu. Każda mamusia wie przecież najlepiej, co dla dzieci jej jest najpotrzebniejsze, a już tym bardziej taka mamusia, jak ich.

Maryś stanowił bardzo wdzięczny materiał wychowawczy, zwłaszcza zaś dla tak oddanych kierowników, jakimi byli jego rodzice. Matka jego przyznaje szczerze, że kiedy był maleńki, nie miała z nim żadnego kłopotu, później zaś, gdy podrósł, stanowił dla niej dużą pomoc i wyrękę w wychowaniu młodszego rodzeństwa.

Od najmłodszych lat umiał sobie Maryś zawsze wynaleźć jakieś zajęcie, które pozwalało mu bawić się samemu, nie naprzykrzając się nikomu swą osobą. Kiedy był zmęczony lub miał dość zabawy, siadał sobie cicho w kąciku, rysując coś z zapałem albo przeglądając obrazki w książkach. Nie był nigdy dokuczliwy ani hałaśliwy. Jak wszystkie dzieci lubił się bawić i cechowała go zawsze wielka wesołość i pogoda, niekrzykliwa wszakże i nienarzucająca się, jak niekiedy u innych, lecz jakby bardziej wewnętrzna — skupiona i promieniująca. Przyjemnie było patrzeć na niego, jak się uwijał po mieszkaniu, spoglądając na wszystkich swymi bystrymi, wesołymi oczkami. A skoro tylko dostrzegł, że ktoś z jego otoczenia potrzebuje jakiejś usługi, spieszył od razu mu ją oddać. I czynił to zawsze zupełnie samorzutnie, bez niczyjego nakazu ni przypomnienia.

Oto służąca zamiata pokój — Maryś biegnie czym prędzej, całą siłą swych zwinnych, maleńkich nóżek do kuchni i przynosi jej szufelkę do zebrania śmieci. Oto tatuś czy ktoś ze starszych wchodzi do pokoju, więc Maryś sunie znów ku niemu, podpychając usłużnie w jego stronę krzesełko, które z trudem może poruszyć z miejsca.

Przy wielkiej wrażliwości i nerwowości był Maryś bardzo uczuciowy. Lgnął po prostu do wszystkich ludzi, a już najwięcej oczywiście do mamusi. Patrząc na niego, miało się wrażenie, jak gdyby to dziecko, zanim jeszcze zdołało to zrozumieć i pojąć, odczuło jakimś tajemnym odruchem serca, że mamusia bardzo wiele przecierpiała i bardzo też serdecznej potrzebuje pociechy. Dla nikogo nie miał nigdy takiego uśmiechu, takich oczu rozpromienionych, pełnych miłości i tylu pieszczotliwych, z trudem składanych słów.

Przyjście na świat młodszego od siebie o półtora roku Stasia przyjął Maryś bez entuzjazmu, a nawet z wyraźnym niezadowoleniem. Z pewnym niepokojem i widoczną zazdrością śledził postać mamusi, pochyloną nad białą kołyską. To mu się nie podobało. W dziecinnym jego serduszku toczyła się walka. Nie miał wcale zamiaru ani chęci dzielić się z kimkolwiek swoją ukochaną mamusią ani też odstępować nikomu swoich praw.