Walcząc z cieniami - Aly Martinez - ebook + książka

Walcząc z cieniami ebook

Aly Martinez

4,4

Opis

Pochodzę z rodziny wojowników. Od zawsze myślałem, że podążę za ich cieniami, stając się niepowstrzymany na ringu. Zmieniło się to w dniu, kiedy uratowałem życie kobiecie, którą kochałem, ale której nigdy nie mógłbym mieć.

 

Brat okrzyknął mnie bohaterem, a moją nagrodą stał się wózek.

 

Kiedy zostałem sparaliżowany, moje życie zamieniło się w koszmar.

 

Dopóki nie spotkałem jej.

 

Ash Mabie miała zapierający dech w piersiach uśmiech, który poskramiał moją wściekłość i żal. Pokazała mi, że nawet w najciemniejsze noce istnieją gwiazdy, chociaż czasami trzeba było leżeć w chwastach, żeby je zobaczyć.

 

Byłem zgorzkniałym dupkiem, który zakochał się w dziewczynie skłonnej do uciekania. Nie mogłem nawet chodzić, ale byłem gotowy spędzić całe życie, goniąc za nią.

 

A teraz prowadzę najcięższą walkę swojego życia i znalazłem się na skraju porażki.

Walczę z cieniami naszej przeszłości.

Walczę o odzyskanie swojej przyszłości.

Walczę dla niej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (562 oceny)
347
133
63
18
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylviaIwanowicz

Nie oderwiesz się od lektury

Historia drugiego brata jest również pełna nadziei i emocji. Polecam
00
klaudina7

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Ulatam

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna cała seria. POLECAM ♥️👍
00
szagaj

Dobrze spędzony czas

polecam 👍
00
EwaET1958

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna ksiazka, Ali ma talent! Wykreowala glebokie, mocne ale tez cieple postacie, ktore zmagajac sie z przeciwnosciami losu darza sie wspanialym uczuciem I nie ustaja w zmaganiach zeby razem isc przez zycie. Czyta sie z przyjemnoscia. Polecam!
00

Popularność




Tytuł oryginału

Fighting Shadows

Copyright © 2015 by Aly Martinez

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2019

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Patrycja Siedlecka

Barbara Marszałek

Korekta:

Magdalena Zięba-Stępnik

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-073-5

Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Prolog

Ash

– GDZIEŚ TY, KURWA, była? – usłyszałam oschły męski głos, gdy tylko weszłam do sali konferencyjnej.

Spojrzałam w jego oczy tylko na sekundę, ale od razu je rozpoznałam. Chociaż drzwi dopiero co się za mną zamknęły, niczego nie chciałam tak bardzo, jak tego, by czmychnąć. Serce biło mi szybko.

Muszę się stąd wydostać.

– Ee… – Zwlekałam, próbując dać sobie trochę czasu na obmyślenie planu.

– Siadaj – rozkazał, popychając do przodu krzesło znajdujące się obok niego, lecz za żadne skarby świata nie zamierzałam zbliżyć się do niego na taką odległość.

– Nie trzeba – powiedziałam, cofając się o krok w stronę drzwi.

– Nawet o tym nie myśl – powiedział szybko. – Jak Boga kocham, nie próbuj nawet otwierać tych drzwi, bo… – Może i nie dokończył zdania, ale jasno wyraził swoją groźbę.

Przełknąwszy z trudem ślinę, powoli podeszłam do krzesła stojącego najdalej od niego i przysiadłam na skraju. Czekałam na odpowiednią chwilę, by uciec.

Spojrzał w dół, na plakietkę z imieniem zawieszoną na mojej szyi, i uniósł brew.

– Victoria?

– Możesz mówić mi Tori, jeśli chcesz. – Próbowałam uśmiechnąć się sztucznie, ale to chyba wkurzyło go jeszcze bardziej.

Odetchnął kilka razy, próbując się uspokoić, jednak nie ostudziło to płomieni żarzących się w jego wyrażających zdenerwowanie oczach.

– Szukałem cię, Ash – warknął, wymawiając moje imię.

– Ach tak? No to rozwiązałeś zagadkę. Znalazłeś mnie. – Wstałam, ale zatrzymał mnie dźwięk jego pięści uderzającej w stół. Wzdrygnęłam się, słysząc ten nagły hałas.

Gdy w pokoju zapadła cisza, powoli spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak wpatruje się we mnie morderczym wzrokiem. Chociaż siedział, wiedziałam, że był ogromny. Kiedy patrzył mi w oczy, jego napięte mięśnie szyi oraz ramion zarysowywały się pod szarą bawełną jego koszulki. Przez kilka sekund mrugał, po czym znowu się odezwał.

– Mieszkasz w schronisku dla bezdomnych – oznajmił zdecydowanie, jakby jego słowa opowiadały własną historię.

I może tak było.

– Pracuję w schronisku dla bezdomnych. – Prędko go poprawiłam.

Jednak on poprawił mnie równie szybko.

– I w zamian za to możesz tam mieszkać. W. Schronisku. Dla. Bezdomnych – wypowiedział każde słowo osobno.

Odwróciłam wzrok, ponieważ mówił prawdę.

Prawdę, której nienawidziłam.

A jednak najświętszą prawdę.

Do oczu napłynęły mi łzy. Walczyłam z nimi, starając się, by nie popłynęły.

Miałam ciężkie życie, lecz przez obecność tego mężczyzny w tym miejscu stało się ono nieskończenie trudniejsze. Gdybym tylko mogła uciec z tego pokoju, mogłabym znowu zniknąć. Moje życie nie było idealne, ale to, że on się tu zjawił, wszystko jeszcze bardziej komplikowało.

– Chcę, żebyś sobie poszedł – skłamałam z całą udawaną odwagą, na jaką udało mi się zebrać.

– Nie mogę. Ukradłaś mi coś.

– Słuchaj, nie mam już twojej książki.

Jeden kącik jego ust uniósł się, tworząc chytry uśmiech.

– Kłamiesz – wyszeptał, sięgając w stronę krzesła znajdującego się za nim. Wyciągnął zniszczoną książkę i bezceremonialnie rzucił ją na stół.

Otworzywszy szeroko oczy, nie myśląc, rzuciłam się po nią.

Była moja. Nawet on nie mógł mi jej odebrać.

Równie szybko co się pojawiła, zniknęła. Złapał mnie za nadgarstek.

Ześlizgnęłam się ze stołu, próbując wyrwać się z jego uścisku. Lecz była to bezowocna próba, ponieważ nawet jeśli wypuściłby mnie, zostałam już zamrożona jego jasnoniebieskimi oczami i nie mogłam się ruszyć.

– Ponad trzy pieprzone lata – powiedział wściekły.

– Musiałam – zapiszczałam, a łzy zaczęły płynąć mi po policzkach.

– Ponad. Trzy. Pieprzone. Lata, Ash. Ukradłaś mi coś. – Puścił moją rękę i wstał.

Otworzyłam usta, z których wydobyło się głośne westchnienie, a on zrobił dwa kroki w przód.

Przygważdżając mnie do ściany swoim twardym ciałem, złapał dłonią moje gardło, po czym przesunął ją w górę, gładząc kciukiem moją dolną wargę. Naciskając na podbródek, przesunął moją głowę w bok.

Wziął głęboki oddech, po czym zrobił wydech, żądając:

– Chcę ją odzyskać.

Zabrakło mi tchu.

Czekałam ponad trzy lata, by usłyszeć te słowa.

Gdybym tylko mogła mu wierzyć.

– Flint, proszę.

Rozdział 1

Flint

PAMIĘTAŁEM WSZYSTKO.

Usłyszałem wystrzał broni.

Poczułem pocisk.

Zobaczyłem, jakona upada.

W mniej niż sekundę moje dotychczasowe życie się skończyło.

Lecz, bez wątpienia, znowu zrobiłbym to samo.

Dla niej.

– Flint! – krzyknęła Eliza, leżąc pode mną.

Ale nie w sposób, o jakim przez lata marzyłem przynajmniej milion razy. Jej głos nie załamał się w uniesieniu. Nie wzywała mojego imienia, stając się tylko moją, nie wyznała mi miłości ani nie obiecywała pozostać przy mnie na zawsze. Zamiast tego w uszach słyszałem głośne dzwonienie, a z jej ciemnoniebieskich oczu wypłynęło tsunami łez.

Moje serce już i tak biło mocno, lecz zabiło jeszcze szybciej, gdy ujrzałem wstrząsający ból widoczny na jej twarzy. Wiedziałem, że zostałem trafiony, jednak nie to mnie przeraziło.

– Nic ci nie jest? – zapytałem szybko.

– Nie – wydusiła z siebie. Chociaż nienawidziłem patrzeć, jak płacze, ciężar całego świata zniknął wraz z tym jednym słowem.

– Na pewno? – Przyglądałem się jej, ale ona skupiła się na czymś kompletnie innym.

Uniosła dłoń spoczywającą dotychczas na moich plecach. Z jej palców spłynęła krew.

– O Boże! – krzyknęła, gramoląc się spode mnie.

– Wszystko w porządku. – Chciałem ją uspokoić, jednak gdy próbowałem podnieść się z podłogi, wiedziałem, że moje słowa nie pomogą. Wcale nie było w porządku. – Ja… – zacząłem mówić, lecz nagle zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Zalała mnie fala bólu, przez co upadłem twarzą na podłogę, w miejscu, gdzie przed chwilą leżała Eliza.

Rozpaczliwie starałem się nie zemdleć, jednak szybko przegrywałem tę walkę.

– Flint. Zostań ze mną. Trzymaj się, proszę – mówiła spokojnie, klęcząc przy mnie. Ale gdy tylko usiadła, ujawniły się jej prawdziwe emocje. – Pomocy! – krzyknęła rozpaczliwie. – Proszę, niech mu ktoś pomoże!

Traciłem przytomność i mogłem się skupić, ale nawet pomimo tego chaosu – Elizy błagającej o pomoc oraz ochroniarzy wbiegających do pokoju – jakimś cudem wyłapałem głos spikera telewizyjnego, ryczącego w tle.

– Naprawdę spodziewałem się dzisiaj więcej po Tillu Page’u – oznajmił.

Właśnie wtedy przypomniałem sobie o bólu o wiele gorszym od tego, który mógł mi zadać jakikolwiek pocisk.

Till.

Jej mąż.

Ojciec nienarodzonego dziecka.

Mój brat.

Zasługiwał na nią, ale, cholera, ja także.

Wpatrywałem się w jej oczy, a jej wrzaski spowiła cisza.

Obudziłem się, czując przenikliwy ból w plecach. Panika od razu zalała moje myśli.

– Eliza! – krzyknąłem najgłośniej, jak mogłem, jednak udało mi się tylko zabulgotać.

– Tu jestem. – Pojawiła się u mojego boku. – O Boże, Flint. Nie rób już tak. Nie możesz zasypiać. – Zaczęła gładzić mnie po głowie.

– Eliza – powtórzyłem, kiedy po raz kolejny nie byłem w stanie sklecić spójnej myśli. Byłem przerażony, tyle wiedziałem na pewno. Lecz mój umysł walczył, starając się nadążyć i próbując odpowiedzieć „dlaczego”. – Nic… nic ci nie jest?

– Nie. Nic mi się nie stało – zapewniła mnie, pochylając się i całując mnie w skroń – gest, dla którego bym zabił, żeby tylko móc go odwzajemnić.

Zamiast tego wyciągnąłem rękę w bok, szukając po omacku jej dłoni.

– Zostań ze mną.

Mocno chwytając moją dłoń, obiecała:

– Nie opuszczę cię, Flint. Przysięgam.

Gdyby tylko miała na myśli to, co bym chciał. Jednakże w tamtym momencie, leżąc twarzą w dół, wykrwawiając się na dywanie w ekskluzywnym hotelu w Vegas, z pociskiem tkwiącym w plecach, zadowoliłem się tym.

Tyle nie wystarczyło.

Ale tak musiało być.

Nie jest moja.

Nigdy nie była.

Ochoczo oddałem się ciemności, gdy szeptała w moje ucho kojące słowa.

Powoli wróciła mi świadomość. Nie mogłem do końca pojąć, gdzie byłem, ani dlaczego miałem wrażenie, jakbym połknął rozżarzone węgle. Pomimo swojego zamroczenia czułem ból w plecach. Jednak dopiero kiedy próbowałem coś powiedzieć, zdałem sobie sprawę z tego, jak głęboko w czarnej dupie się znalazłem.

– Ełliz. – Co, do cholery? – Elyz.

– Och, dzięki Bogu! – krzyknęła Eliza, nagle zjawiając się u mojego boku.

Westchnąwszy z ulgą, próbowałem unieść powieki, potrzebując jedynie ujrzeć jej ciemnoniebieskie oczy. Nie były magiczne, ale i tak mogły mnie uzdrowić jednym spojrzeniem. Cholera, sama świadomość obecności Elizy działała cuda.

Próbowałem walczyć, lecz nie mogłem przekonać swoich powiek, że światło nie było źródłem całego zła na tym świecie.

– Ćśś. Wszystko w porządku. Po prostu odpręż się – wyszeptała, widząc moje starania. – Boli cię? Potrzebujesz więcej leków przeciwbólowych?

– Ne. Tylko cebe – powiedziałem, jakbym był pijany.

– Co z nim? Dlaczego nie umie mówić? – wychlipał Quarry.

Nigdy nie zapomnę dźwięku jego głosu w tamtym momencie. Trząsł się niczym głos przerażonego dziecka, którym nigdy nie był. Może i miał dopiero trzynaście lat, ale od dawna nie był już małym chłopcem. Tak jak ja i Till musiał zbyt szybko dorosnąć. Jego załamujący się głos rozjaśnił mój zamroczony umysł.

– Nicz my ne jez, Q – wybełkotałem i zaśmiałem się, chociaż ta sytuacja nie była zabawna.

Leżałem twarzą w dół, na łóżku szpitalnym, naszpikowany lekami, wzdychając za ciężarną żoną swojego brata. Ta sytuacja była bardzo popieprzona.

Z drugiej strony, może śmianie się było odpowiednią reakcją. Mój brat, Till, był prawdopodobnie najlepszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałem. Jest tylko sześć lat starszy ode mnie, ale od zawsze traktowałem go jak ojca. Moja matka była niezłym ziółkiem, jednak mojego ojca nie można było przypisać do jakiejkolwiek kategorii. Właśnie przez Claya Page’a leżałem w tym łóżku i próbowałem odzyskać siły po oberwaniu w plecy. Właśnie przez niego Till niemal stracił żonę oraz nienarodzoną córkę. Właśnie przez niego Quarry niemal został porwany.

Pozostali mi tylko bracia i Eliza.

Gdybym tylko mógł być choć w połowie tak dobrym mężczyzną jak Till, byłbym lepszy od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent facetów chodzących po tej planecie. Boże, chciałem być tak samo bezinteresowny jak on. Lecz było mi do tego daleko. Zamiast tego przez lata stałem się coraz bardziej zazdrosny o jego życie i miłość, jaką darzyła go Eliza. Pewnie, mieli swoje problemy, ale zawsze wspólnymi siłami przeganiali burzę, niezmiennie będąc sobie oddani. Zaledwie rok temu mój starszy brat nagle stracił słuch – coś, co z łatwością mogłoby sprawić, że kobieta zakasałaby kieckę i uciekła. Jednak Eliza tego nie zrobiła. Podarowała mu bezwarunkową miłość, a mnie bardzo bolało patrzenie, jak daje ją jemu.

Im starszy byłem, tym częściej zauważałem zżerające mnie poczucie winy oraz złość. Poczucie winy, ponieważ nie ma na świecie dwojga ludzi, którzy tak bardzo zasługiwaliby na siebie. A złość, ponieważ, pomimo świadomości tego, chciałem pozbyć się swojego brata. Chciałem mieć Elizę Reynolds Page na każdy możliwy sposób, choć w szczególności zależało mi na tym, by nigdy mnie nie opuściła i już na zawsze kochała.

Potrzebowałem komfortu psychicznego oraz poczucia bezpieczeństwa, jakie tylko ona mogła mi zaoferować.

– Elyza? – zawołałem, znowu walcząc ze swoimi powiekami i tym razem wychodząc z tej walki zwycięsko. Powitał mnie widok Tilla trzymającego ją mocno; owinął ręce wokół jej brzucha.

– Hej, koleżko – zagruchał. Ulga zalała jego twarz.

Ale nie na niego chciałem patrzeć. Eliza stała obok, otulona jego ramionami, a łzy płynęły po jej policzkach.

Moje usta drgnęły i, co nieprawdopodobne, uśmiechnąłem się.

Zawsze płacze.

– Nić czi ne jez? – wymamrotałem.

– Tak. Dzięki tobie. – Zrobiła krok w przód, splatając nasze dłonie. Zaśmiałem się i naszymi połączonymi knykciami potarłem jej brzuch. – Jak szie ma dziedzko?

– Co on powiedział? – zapytał Till.

Eliza rozłączyła nasze dłonie, żeby mu przetłumaczyć i zaraz potem złączyła je znowu.

Próbowałem przekręcić się na plecy, chcąc móc używać dłoni, aby z nim rozmawiać, jednak powstrzymały mnie nagłe krzyki.

– Nie! – krzyknęli, kiedy próbowałem podnieść się z łóżka.

– Nie możesz się ruszać. Znaczy, ee, nie powinieneś się ruszać. – Kucnęła przede mną.

Podniosłem dłoń, po czym otarłem jej łzy. Miała czerwone, zapuchnięte oczy, ale kiedy odgarniała moje krótkie włosy z czoła, nigdy nie wyglądała piękniej. Palcami przesuwała po mojej skórze, uśmierzając ból.

– Dam ci trochę więcej środków przeciwbólowych. – Chwyciwszy czerwony guzik leżący w rogu mojego łóżka, wcisnęła go kilka razy.

W ciągu kilku sekund moje całe ciało jeszcze bardziej się rozluźniło.

Nadal przede mną kucała, a jej oczy zaczęły schnąć, kiedy szeptała kojące słowa, które nie do końca rozumiałem, ponieważ zagłuszały je niezliczone pikające monitory. Lecz jej słowa się nie liczyły.

Była ze mną.

Dla mnie.

Obraz mi się rozmazał, a czas stanął w miejscu, gdy wpatrywałem się w jej oczy i bełkotałem zakazane słowa.

Ukrywałem je przez lata. Ale choćbym nie wiem jak się starał, żadna ilość czasu nie sprawiła, by stały się one dobre.

– Kocham czie, Elyzo. Zajebiiiiiiiszczie. Barco.

Chociaż byłem kompletnie otumaniony lekami, wiedziałem, że moje wyznanie wyrządzi więcej krzywdy niż dobrego, jednak to nie powstrzymało wydobywających się ze mnie słów ani bólu.

Może jeśli powiem jej, co do niej czuję, uda mi się dać sobie z nią spokój. Przenieść się do dnia, kiedy nie byłem dręczony nieosiągalnym. To był świetny pomysł, ale realizacja planów to zupełnie inna historia.

Odpowiedziała:

– Ja ciebie też. – Z pewnością mnie nie zrozumiała.

A w tamtej chwili musiała mnie zrozumieć. To nie był wybór.

Ani jej.

Ani mój.

– Nie. Koooooocham czie.

– Ćśś – wyszeptała, kładąc dłoń na moim policzku. – Ja ciebie też kocham, Flint. Wszyscy cię kochamy. Po prostu idź spać.

Wszyscy cię kochamy.

To miało się zmienić, gdy skończę swoje wyznanie. Byłem na tyle świadomy, żeby zdawać sobie z tego sprawę.

– Nie. Suchaj. Kocham… cziebie. Tak jak Till. Tak… sze chcze sz tobom uprawiacz szeksz. Napławde. Dobły. Szeksz. – Zaśmiałem się.

– O kurwa – jęknął Quarry.

– I poszlubicz cibie i… – Przerwałem, by zwilżyć suche usta, po czym wyplułem z siebie słowa, które miały być ostatecznym ciosem zadanym mojemu głuchemu bratu. – To powynno bycz moje dzieczko, ne jego.

– O kurwa – powtórzył Quarry.

– Uch… ee… – Eliza zaczęła się jąkać, spoglądając na Tilla stojącego tylko kilkadziesiąt centymetrów dalej.

– Co? Co on powiedział? – zapytał brat, zbliżając się.

– Powedziaem, sze kocham twojo szone! – krzyknąłem z niewiadomego powodu.

No, może niewiadomego dla nich; ja całkowicie rozumiałem swoje frustracje.

Till musiał mieć powód, żeby mnie znienawidzić. Dał mi tyle dobrego w życiu i zapewniał wszystko, co tylko mógł, nawet jeśli oznaczało to rezygnowanie z czegoś dla siebie. Byłem mu winny prawdę na temat swoich uczuć do jego żony. Chociaż w ten sposób ujawniałem, jaką kupą gówna tak naprawdę jestem.

Uniosłem wolną rękę, po czym zacząłem pokazywać litery, ale Quarry wszedł pomiędzy mnie a Elizę i przycisnął moją dłoń do łóżka.

– Ta. Koniec z tym. Idź spać, dupku.

– On muszi wiedziecz. Powiecz mu.

Q uniósł dłonie i zaczął mówić do Tilla w języku migowym, nie poruszając ustami.

– Powiedział, że nas wszystkich kocha, a potem zaczął robić się sentymentalny i nazwał Elizę mamusią. Po prostu staram się go powstrzymać od ośmieszenia siebie. To wszystko.

– Gófno prafda – warknąłem, kiedy skończył.

– My ciebie też kochamy. Odpocznij trochę – powiedział Till, krzyżując ręce na klatce piersiowej, nie kupując wyjaśnienia Quarry’ego.

– Ne! Powiedziaem, sze kocham jom. Elyze. – Zacząłem wskazywać na nią placem, ale młody ponownie uderzył mnie w dłoń, która opadła.

Odwracając się plecami do Tilla, pochylił się nade mną.

– Zamknij cholerną jadaczkę. Próbuję ci pomóc.

– Kocham jom – powtórzyłem po raz enty.

Eliza, przecisnąwszy się obok Q, znów zjawiła się obok mnie.

– Nie kochasz mnie. Po prostu jesteś teraz naszpikowany lekami, Flint.

– Gófno prafda – oznajmiłem stanowczo.

To nie przez leki czułem to, co czułem. I nie mogły też tego naprawić. Gdyby istniało lekarstwo na pieczenie w mojej klatce piersiowej, jakie odczuwałem za każdym razem, kiedy widziałem ją z Tillem, już dawno temu bym się od niego uzależnił.

– To ne stao sie teraz, Elyzo. Myśle o tobie, kiedy… – Zacząłem dzielić się swoimi żenującymi sekretami, gdy Quarry zakrył mi usta dłonią.

– Powiedziałem, żebyś się, kurwa, zamknął! – wysyczał.

– Ne przeklynaj – wymamrotałem.

Spojrzał na Elizę.

– Mogłabyś znów przycisnąć ten guzik? Może odleci.

– Co się, do cholery, dzieje? – zapytał gniewnie Till, tracąc panowanie nad sobą, ponieważ nic z tego nie rozumiał.

– Nic. Po prostu zachowuje się jak cipa. Jako jego młodszy brat staram się bronić jego męskości… czy coś – powiedział Quarry w języku migowym, po czym uśmiechnął się sztywno do Tilla.

– Nie, ja… – Zacząłem, a jego dłoń po raz kolejny wylądowała na moich ustach.

Quarry spojrzał na Elizę ze zniecierpliwieniem.

– Minie jeszcze kilka minut, zanim pompa do podawania leków przeciwbólowych znowu zacznie działać – oznajmiła wycieńczona moim wyznaniem.

I właśnie ta jej reakcja bolała mnie bardziej niż to, co działo się z moimi plecami.

– No to potrzymam w tym miejscu rękę, dopóki ten czas nie minie – wysyczał Quarry w stronę Elizy.

– Ee, pójdę po wodę – powiedziała z zażenowaniem.

– Elyza, chekaj! – Próbowałem krzyczeć, ale Quarry nie kłamał co do tego, że nie zamierza zdejmować swojej dłoni z moich ust. – Weś te reke.

Spoglądając znowu na Tilla, podniósł jeden palec, co miało oznaczać, by dał mu sekundę. Potem znów odwrócił się do mnie.

– Zamknij się. Zamknij się. Zamknij. Się. Kochasz ją, dobra. A teraz się zamknij.

– On muszi sie dowiedziecz – powiedziałem.

– Idź spać, Flint. Sam przekażę mu twoje słowa, jeśli po przebudzeniu nadal będziesz chciał popełnić ten błąd. – Wbił we mnie wzrok.

Byłem zmęczony. Sen nie brzmiał jak tortury. Od kiedy miałem dwanaście lat, ukrywałem swoje uczucia do Elizy. Co zmieni jedna noc?

– Zabiore mu jom – oznajmiłem, a powieki zaczęły mi opadać.

Quarry wybuchnął śmiechem.

– W takim razie, kiedy się obudzisz, przekażę mu twoje ostrzeżenie. O, popatrz! Czas się skończył. – Chwycił czerwony guzik i nacisnął go.

Jęknąłem, kiedy leki wypełniły moje żyły, cudownie je rozgrzewając.

– Dzięki Bogu – wydyszał, kiedy odpływałem.

Gdy kilka godzin później się obudziłem, moje zdeterminowanie, żeby wyznać prawdę Tillowi kompletnie zniknęło.

Niestety tak samo jak pragnienie, by Eliza poznała moje uczucia.

Lecz prawda wyszła już na jaw.

Gdy zacząłem czuć zażenowanie, próbowałem przekonać samego siebie, że powinna wiedzieć, co czuję.

Ale tak nie było.

Było w cholerę gorzej.

Rozdział 2

Flint

DZIEŃ, W KTÓRYM DOWIEDZIAŁEM SIĘ, że prawdopodobnie nigdy już nie będę mógł chodzić, nie przypominał niczego, czego doświadczyłem w swoim dotychczasowym życiu. A to dużo mówi, ponieważ przez osiemnaście lat przeżyłem więcej cierpienia niż niektórzy przez całe swoje życie.

Do cholery, byłem najlepszy w cierpieniu. Żyłem ze świadomością, że matka mnie porzuciła. Oraz ciekawostką, że mój ojciec spędził lata w więzieniu po tym, jak niemal przyczynił się do śmierci mojego brata. Byłem naocznym świadkiem nagłej utraty słuchu Tilla. I miałem miejsce w pierwszym rzędzie w dniu, gdy Quarry dowiedział się, że czeka go to samo. Ostatnio miotałem się godzinami, patrząc na moją rozpadającą się rodzinę, gdy rozpaczliwie próbowaliśmy znaleźć gościa, który porwał Elizę, grożąc jej bronią.

Cierpienie było niczym w obliczu czekającej mnie drogi.

Zostałem sparaliżowany, ponieważ przyjąłem na siebie pocisk, żeby ją chronić. Przynajmniej tak widzieli to inni ludzie. Till w szczególności okrzyknął mnie bohaterem. Lecz to było kłamstwo. Dałem się postrzelić, gdyż chciałem chronić siebie. Nie przetrwałbym bez niej ani chwili. Działałem tamtego dnia tak egoistycznie, że nie mogłem się nawet załamać.

Dokonałem wyboru.

– Najprawdopodobniej znowu będziesz mógł chodzić, ale dopóki twoje ciało nie zacznie zdrowieć, po prostu nie mamy dokładnej informacji, kiedy to się stanie.

– Czy jakieś osoby z podobnymi urazami zaczęły chodzić? – zapytał Till, gdy Eliza skończyła tłumaczyć dla niego informację.

– Oczywiście! – odpowiedział entuzjastycznie lekarz.

Ale ja czułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

– A jednak było trochę przypadków, którym to się nie udało, prawda? – zapytałem gorzko.

– No tak. Każdy pacjent inaczej wraca do zdrowia.

– Więc tak właściwie sprowadza się to do rzutu monetą, hę?

Nie odpowiedział, tylko posłał Tillowi znaczące spojrzenie.

– No. Więc powinieneś wiedzieć jedno, doktorku. Moneta zajebiście nienawidzi braci Page. – Zaśmiałem się gorzko. Wskazując na Tilla, oznajmiłem: – Głuchy. – Następnie machnąłem ręką w stronę Quarry’ego. – Traci słuch. – A potem wskazałem siebie. – Sparaliżowany. – Pokręciłem głową, spoglądając w dół, na swoje bezużyteczne nogi, przeklinając je za to, że mnie zawiodły.

– To tymczasowy stan, Flint. Będziemy z tym walczyć. Znowu staniesz na nogi. Przysięgam, że tak będzie – obiecał Till, z trudem hamując emocje.

Chciałem krzyczeć i wrzeszczeć, bo przecież nie mógł obiecać mi czegoś takiego. Ale to byłby kolejny powód, przez który rosłoby moje poczucie winy.

– Wiem – powiedziałem w języku migowym, zmuszając się do uśmiechu. – Naprawdę. Nie szkodzi – szepnąłem do Elizy, a ona zaczęła płakać. Till mocno trzymał ją w swoich ramionach.

Moją uwagę odwróciło pukanie do drzwi.

– Co powiesz na towarzystwo? – zapytał Slate, wchodząc do środka. Zaraz za nim zjawiła się jego żona, Erica.

Większość ludzi znało Slate’a Andrewsa jako byłego mistrza świata w wadze ciężkiej. Lecz dla mnie oraz dla moich braci on i Erica byli rodzicami, których nigdy nie mieliśmy. Slate był właścicielem klubu sportowego dla ubogich dzieciaków, a ponieważ nasza trójka świetnie pasowała do tej kategorii, większość czasu spędzaliśmy w On The Ropes. Trzymał sztamę z większością dzieciaków z siłowni, ale każdy wiedział, że z nami łączyła go szczególna więź – lub, dokładniej, z Tillem. Jak zwykle Quarry i ja stanowiliśmy zaledwie część pakietu.

Kilka lat temu Slate podarował Tillowi jedyną w swoim rodzaju szansę. Postanowił finansować jego starania w zostaniu zawodowym bokserem. Dzięki tej szansie zgotowanej przez los leżałem w łóżku sparaliżowany, a mój brat siedział naprzeciwko mnie – obecny mistrz świata wagi ciężkiej, trzymający w ramionach kobietę, którą kochałem.

Wydawało się to dość nie fair, ale niewiele rzeczy w moim życiu było w porządku.

– Wejdźcie – odpowiedziałem, po czym rozejrzałem się po pokoju, patrząc na poważne twarze.

Mój wzrok spoczął na Quarrym. Siedział w rogu i wyglądał przez okno. Zdradzało go jedynie delikatne drżenie ramion.

– Ej, Q! – zawołałem.

Nie odwrócił się do mnie, kiedy odpowiedział:

– No?

– Płaczesz tam sobie? – Ot tak rzuciłem te słowa. Był moim młodszym bratem. Nawet w chwili, która powinna być poruszająca, moim zadaniem wciąż było dawać mu popalić.

– Odpieprz się – warknął w stronę okna.

Usta mi drgnęły, gdy usłyszałem jego odpowiedź.

– Hej, nie możesz być mężczyzną i dzieckiem jednocześnie. Wybieraj: klniesz albo płaczesz. – Droczyłem się z nim, tłumacząc swoje słowa na język migowy, żeby Till mógł dołączyć do zabawy.

Stojący obok mnie Slate jęknął, a brat pokręcił głową, po czym pocałował Elizę w skroń.

– Daj mu spokój – nakłaniała Erica.

Jednak nie mogłem tego zrobić. Potrzebowałem tej interakcji. Musiałem się upewnić, że nie stracę kontroli nad swoim umysłem.

Mówiąc do niego jak do dziecka, zapytałem:

– Q, chcesz, żebym poprosił pielęgniarkę o lizaczka dla ciebie?

– Nienawidzę cię – wymamrotał, wstając. Gniewnym krokiem ruszył w stronę drzwi.

– Żartuję, Quarry. Chryste, nie musisz być taki wrażliwy! – krzyknąłem za nim.

Gdy dotarł do progu, spojrzał w górę, po czym pokazał mi środkowy palec. Łzy płynęły po jego policzkach i skłamałbym, gdybym powiedział, że patrzenie na niego w takim stanie nie zraniło mnie dogłębnie. Ale przynajmniej teraz to na nim skupiła się cała uwaga.

– Ty tak na serio, Flint? Martwi się o ciebie. Odpuść mu trochę – powiedziała ze złością Erica, wychodząc za nim.

Odpuścić mu trochę.

Odpuścić mu trochę?

Nigdy nie zrozumiem, co to tak właściwie znaczy. Byliśmy braćmi Page. Nie mogliśmy sobie odpuszczać – nie było nas na to stać. Wiesz, co dzieje się z człowiekiem, który sobie odpuści? Staje się słaby. Nie jest przygotowany na wszystko, ma błędne poczucie bezpieczeństwa. Tak naprawdę powoli zamienia się w kulkę nerwów walczącą o kolejny oddech. Pieprzyć to. Oddawałem Quarry’emu przysługę, trzymając go w gotowości. Świat nie pozwala byle komu sobie odpuścić.

Gdzie była moja szansa na odpuszczenie sobie, kiedy szorowałem brudną podłogę naszego gównianego mieszkania tylko po to, by opieka społeczna nie umieściła mnie oraz Quarry’ego w rodzinie zastępczej? Nikt mi nie odpuszczał. Musiałem starać się nie zasnąć o najróżniejszych godzinach nocy, czekając na powrót ojca, ponieważ wiedziałem, że w kieszeni będzie miał narkotyki, które będę mógł wymienić u starszej pani z mieszkania obok na posiłek, żebyśmy mieli coś do jedzenia. Czy odpuściłem sobie, grzebiąc w skrzynkach z ubraniami przy pobliskim kościele w poszukiwaniu dżinsów, które pasowałyby na Quarry’ego?

Nie.

Musiałem o wszystko walczyć. A jednak to „wszystko” nigdy nie wystarczało. Na litość boską, nie mieliśmy nawet gwarancji, że nie stracimy słuchu bądź możliwości chodzenia.

Pieprzyć odpuszczanie. Dajcie mi napięcie.

Lecz Erica miała rację. Powinienem przeprosić Q, ale co by mu to dało? Musiał nauczyć się, że nie powinno się płakać. Nikogo nie obchodziły jego łzy ani te, które sam wypłakałem w ciągu osiemnastu lat swojego życia. Emocjami nie da się zapłacić rachunków. W przeciwnym razie byłbym pierdolonym Donaldem Trumpem. Należy wstać, otrzepać się, a potem coś wykombinować. Znaleźć rozwiązanie i, nawet jeśli byłoby ono kompletnie do dupy, ruszyć dalej. Rozczulanie się nad sobą do niczego nie prowadzi, a współczucie jest dla słabych.

Więc gdy leżałem tam przed swoją rodziną, podjąłem decyzję.

Jeden wybór.

Nieskończenie wiele możliwości.

– Nic mi nie będzie – oświadczyłem. Jednakże tę wiadomość kierowałem tylko i wyłącznie do siebie. – Nawet jeśli to nie będzie tymczasowe. Nic mi nie będzie.

Gdybym tylko mógł znaleźć sposób, by nie zagubić się w żmudnym procesie udawania, że nic mi nie jest.

Rozdział 3

Ash

– POMOCY! PROSZĘ! – KRZYKNĘŁAM, niemal taranując dobrze ubranego mężczyznę. Na gołych stopach czułam chłód betonu, a podarty sweter nie chronił mnie przed lodowatym wiatrem, który hulał po mieście.

– Wow! – krzyknął, chwytając za moje ramiona, żeby mnie uspokoić.

– Proszę. Musi mi pan pomóc. Mój ojciec… On… – przerwałam, a do oczu napłynęły mi łzy. – Muszę zadzwonić do mamy. Nie ma pojęcia, gdzie jestem. – Złapałam go za nadgarstek i owinęłam sobie jego rękę wokół ramienia, chowając twarz w jego płaszcz.

– Chwilę. – Zrobił ogromny krok w tył, przerywając ten mimowolny uścisk. – O co, do cholery, chodzi? – Zmarszczył czoło i przyglądał się mojej twarzy, szukając odpowiedzi, których nigdy nie mogłabym mu udzielić.

– O mój Boże! – szepnęłam, wyglądając zza jego ramienia. – Idzie tu. Szybko, niech pan mnie schowa!

Używając jego płaszcza, przyciągnęłam go do siebie. Jego ręce wisiały bezwładnie wzdłuż ciała. Był widocznie zdezorientowany. A ja nie. Miałam tylko jeden cel.

– Proszę, niech mi pan pomoże. Nie mogę znowu tego zrobić – załkałam.

Napięte ciało mężczyzny od razu się rozluźniło.

– Okej, okej. Uspokój się.

Zerknął na przepełniony ludźmi chodnik, po czym poprowadził mnie do zaułka znajdującego się między dwoma budynkami.

– Lepiej? – zapytał.

Jeszcze nie.

Uniosłam głowę spoczywającą dotychczas na jego klatce piersiowej.

– Przepraszam. – Wepchnęłam dłonie do kieszeni swetra.

– Jak masz na imię?

– Danielle – odpowiedziałam, a następnie zaczęłam nerwowo przygryzać dolną wargę.

– Okej, Danielle. Ile masz lat?

– Siedemnaście. – Powiedziałabym, że mniej, ale miałam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu i biustonosz w rozmiarze siedemdziesiąt E. Już nikt by się na to nie nabrał.

– Kurde. – Głośno przełknął ślinę.

Stanęłam na palcach i wyjrzałam zza jego ramienia, a jego wzrok powędrował za moim.

– Kogo szukasz?

Odchrząknęłam.

– Nikogo nie szukam. Czy mogłabym, ee… Mogłabym pożyczyć od pana telefon, żeby móc zadzwonić do mamy?

– Tak. Pewnie. – Zaczął poklepywać kieszenie swoich eleganckich spodni. – Kurczę, musiałem zostawić go w samochodzie.

– O Boże. – Znowu zaczęłam płakać.

– Nie. Nic się nie stało. Zaparkowałem niedaleko, z przodu budynku. Możemy po niego pójść. – Uśmiechnął się, więc musiałam odwrócić wzrok.

– Nie mogę tam znowu wyjść. Zobaczy mnie. Nie wie pan, co mi zrobi, jeśli mnie znajdzie. Po prostu chcę wrócić do domu. – Zaczęłam szczękać zębami.

Zdjął swój płaszcz, po czym zarzucił mi go na ramiona.

– Pewnie jest ci zimno.

– Dziękuję – powiedziałam cicho, delikatnie się uśmiechając.

– Słuchaj, pójdę po telefon. Ty zostań tutaj przez kilka minut.

Skinąwszy głową, oparłam się o ceglany mur budynku.

– Zaraz wracam. – Wycofując się, patrzył mi w oczy. Mój Miłosierny Samarytanin ostrożnie spojrzał na dwie strony chodnika, po czym wyszedł z zaułka.

– Na pewno – wymamrotałam, zbliżając się powoli do rogu, by móc obserwować, jak się oddala.

Kiedy odszedł, zaczęłam działać.

Gdy tylko zdjęłam z siebie jego płaszcz, zaczęłam grzebać w kieszeniach swetra. Wyciągnęłam kluczyki od samochodu, które z łatwością mu zwinęłam. Szybko przeciągnęłam po nich rękawem, by usunąć lub przynajmniej rozmazać wszystkie odciski palców, a następnie upuściłam je na ziemię, obok jego płaszcza.

Wydawał się miły. Przynajmniej tyle mogłam dla niego zrobić.

Czułam cholernie silne poczucie winy, lecz nawet nie obejrzałam się za siebie; ruszyłam szybko w przeciwnym kierunku. Biegłam zygzakiem kilkoma bocznymi ulicami, po czym w końcu się zatrzymałam, wyciągnęłam jego telefon i wpisałam numer ojca.

Po rozbrzmieniu jednego dzwonka, warknął:

– Gdzie ty jesteś?

– Róg Price i Czternastej. – Rozłączyłam się.

Minęło kilka minut, zanim sedan ojca wtoczył się i zatrzymał przede mną.

– Co ci tak długo, do cholery, zajęło? Jest spora szansa, że odmroziłam sobie kilka palców u stóp – oznajmiłam gniewnie, wchodząc do samochodu i wsuwając na stopy klapki z podobizną Oskara Zrzędy, które tam na mnie czekały. – Przypomnij mi raz jeszcze, dlaczego musiałam wyjść na bosaka?

– Według najnowszych badań mężczyźni chętniej pomagają kobietom, które są bose. Masz. – Podał mi duży, plastikowy kubek pełen wody.

Znałam procedurę. Wrzuciłam swojego nowo zdobytego iPhone’a do środka. W ciągu kilku sekund ekran zrobił się czarny.

Płakałam nieco za każdym razem, kiedy musieliśmy niehumanitarnie uśpić tak piękną bestię. Mogłabym dać temu telefonowi wspaniały dom w swojej tylnej kieszeni spodni. Bardzo by się cieszył przy wysyłaniu moich tweetów. Mogłam niemal wyobrazić sobie jego zachwyt, gdy pomagałby mi w tworzeniu memów z kotami. Niestety dla mnie i błyszczącego malca, telefony komórkowe można było namierzyć. Więc niezależnie od tego, jak wiele z nich udawało mi się podwędzić, wszystkie czekał ten sam los.

– Ash, nie patrz tak na mnie! Wkrótce załatwimy ci nową komórkę – skłamał.

Codziennie słyszałam tę i wiele innych obietnic. Same kłamstwa. Nigdy nie miałam dostać nowego telefonu, nie po tym, jak oddał mój swojej pięknej, nowej żonie. Tej szmacie.

– Proszę. Chcesz ten? – Zakręcił w palcach tanim, przeznaczonym do jednorazowego użytku telefonem z klapką.

Przewróciłam oczami.

– To wspaniała oferta, ale z niej nie skorzystam – odparłam sarkastycznie, a on zachichotał.

– Dobra. Co jeszcze masz dla mnie? – zapytał, zacierając ręce.

Zaczęłam grzebać w kieszeniach swojego swetra.

– Zegarek.

Podniósł go, żeby mu się przyjrzeć.

– No weź, Ash. To podróbka!

– Ojej. Przepraszam, ojczulku. Może sam powinieneś mataczyć? Czy są jakieś badania informujące o tym, jak mężczyźni reagują na facetów z włosami zaczesanymi na część głowy z łysiną? Powinniśmy spróbować. – Uśmiechnęłam się krzywo.

– Nie waż się mówić do mnie takim tonem. Chyba że chcesz przeprowadzić się do Minneapolis. – Uniósł brew.

– Co? Nie! – krzyknęłam. – Powiedziałeś, że możemy zostać w Tennessee.

– To przestań mi truć dupę. Tu nie jest tanio. Jeśli chcesz tu zostać, musisz przynosić mi coś lepszego niż podróbki rolexów. I nawet nie udawaj, że tego nie zauważyłaś, kiedy obrałaś tego kolesia za cel.

Zacisnęłam zęby.

Och, zauważyłam. Właśnie dlatego go wybrałam. Nie byłam złą osobą. Pewnie, byłam złodziejką, ale brałam tylko to, czego potrzebowałam, żeby udobruchać ojca. Nienawidziłam okradać ludzi, szczególnie tych miłych, którzy, jak się zdawało, naprawdę się o mnie martwili. Na zewnątrz był okropny ziąb, a ten nieznajomy okrył mnie swoim płaszczem. W przeciwieństwie do mojego ojca, który zabrał mi buty i wypchnął z samochodu dwie przecznice dalej.

Nie chciałam okradać ludzi, jednakże byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko nie musieć się znowu przeprowadzać.

Piętnaście lat. Dwadzieścia dwa domy. Cóż, dom może być nadużyciem tego słowa. Pewnie, mieszkaliśmy w domach. Ładnych. Dużych. Ale mieszkaliśmy też w przyczepach, mieszkaniach i, więcej niż raz, w naszym samochodzie. Oszukiwanie ludzi nie zapewniało stałego dochodu.

Sięgając do kieszeni, wyjęłam z niej resztę rzeczy mężczyzny.

– Proszę.

– Dobra dziewczynka! – Wyrwał mi z rąk portfel oraz wizytownik. – Gdzie są jego kluczyki od samochodu?

– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, z zakłopotaniem wyglądając przez okno.

– Cholera, Ash! – wybuchnął.

– Był miły! Zabrałam mu portfel! Nie miałby jak zapłacić za taksówkę!

– Tak? Biedaczyna. Może napisz do niego list z przeprosinami?

Nie najgorszy pomysł, ale byłam całkiem pewna, że ojciec miał coś zupełnie innego na myśli.

– Kiedy wylądujesz w pierdlu! – dokończył. – Były na nich twoje odciski palców. Jak cię złapią raz, to będą mogli cię wrobić w każdego innego dupka, którego obrobiłaś!

– Nie! Wytarłam je.

– Cóż, dla twojego dobra, mam nadzieję, że zrobiłaś to dokładnie! Skończ z zostawianiem tych pieprzonych kluczyków! – Uderzył otwartą dłonią w kierownicę.

– To niegrzeczne. I tak nic z nimi nie robimy. Po prostu wyrzucamy je do śmieci.

– Teraz posłuchasz mnie bardzo uważnie. – Gdy tylko wyjechaliśmy z miasta, zjechał na pobocze. – Twoim zadaniem jest zabieranie wszystkiego, co mają w kieszeniach. I tyle. Jeśli twoje dłonie czegoś dotkną, to wraca to z nami do domu. Rozumiesz?

Przewróciłam oczami.

A on swoje zwęził.

– Wiesz co? Może Minneapolis byłoby dla ciebie dobrą odmianą.

Tymi słowami zwrócił moją uwagę.

– Nie!

– Zaczynasz robić się nieuważna, Ash. – Zrobił wdech przez zęby, siorbiąc przy tym. Od tego dźwięku zrobiło mi się niedobrze. – Odmiana jest dokładnie tym, czego ci trzeba. – Ruszył znowu w drogę, cholernie opanowany.

Jednak ja byłam wściekła.

– Dobra! Zacznę brać kluczyki!

– Nie. Za bardzo przyzwyczaiłaś się do mieszkania tutaj. Każdego łatwo tu obrobić. Potrzebujesz wyzwań, jakie oferuje większe miasto.

– Tato! Nie. Przysiągłeś, że zostaniemy tu cały rok. A minęły dopiero trzy miesiące!

– Nie mogę tak ryzykować i zostawiać twoje odciski palców w całym tym cholernym mieście. Poza tym mam robotę w Minnesocie. Mogłaby nas na jakiś czas ustawić.

– W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła! Obiecałeś, że po świętach będę mogła się do niej zapisać.

– A wiesz co? Czasami sprawy się pieprzą i nie chcą iść po naszej myśli. – Sięgnąwszy w moją stronę, otworzył schowek, wyciągając z niego wykałaczkę i wtykając ją sobie do ust. Czułam nieodpartą potrzebę wbicia mu jej w oko. – Szczególnie kiedy wracasz z pięcioma stówami oraz pieprzonym etui na wizytówki.

Nie wiedział, że miły facet, którego dopiero co obrobiłam, miał w swoim portfelu, oprócz pięciuset dolarów, także kartę ubezpieczenia społecznego. Nie wiedział też tego, że wyjęłam ją niepostrzeżenie, kiedy sprawdzał zegarek. Prawdopodobnie dzięki mnie ten biedny palant nie zmarnuje trzech lat swojego życia, próbując odzyskać swoją tożsamość po tym, jak mój ojciec skończyłby jej używać. Ale… był miły.

– Dupek – wymamrotałam pod nosem. Chociaż ani trochę nie byłam cicho.

– Po prostu daj sobie z tym spokój, Ash. Zmieniłem zdanie. Nie sądzę, żeby szkoła do ciebie pasowała. Poza tym co ty, do cholery, wiesz na temat algebry?

– Nic! – krzyknęłam. – Nic nie wiem na temat algebry, angielskiego ani historii, a ciebie to nie obchodzi. To cholerny cud, że potrafię chociaż czytać i pisać.

– Och, daj, kurde, spokój. Ciągle siedzisz z nosem w jakiejś książce. Poza tym zdobyłem dla ciebie komputer, żebyś mogła zacząć lekcje online. Przestań dramatyzować. – Wrócił do wyglądania przez okno.

– Nie zdobyłeś dla mnie komputera. Ukradłam go! Dziewięćdziesięcioletniemu staruszkowi, któremu kupiły go wnuki, żeby mogły codziennie rozmawiać z nim na Skypie, ponieważ bardzo za nim tęskniły.

– O czym ty, kurwa, gadasz? – Zaśmiał się. – Miał sześćdziesiąt pięć lat i pełno kasy. Jego wnuki go nienawidziły.

– Nie wiesz tego! Mogłabym mieć rację. – Skrzyżowałam ręce na piersiach, ostentacyjnie wydymając usta.

– Nie, nie mogłabyś. A skąd niby, do cholery, miałem klucze do jego domu? Jego syn, kryminalista, zapłacił mi, żeby mu zwinąć ten komputer. Zanim udekorowałaś to urządzonko naklejkami ze szczeniaczkami, było w nim sporo ciekawych informacji.

Nieważne. Wolałam swoją historię.

Znowu wróciłam do poprzedniego tematu.

– Nie zamierzam się przeprowadzać.

– Debbie w tym momencie pakuje twoje graty.

– Nie – wykrztusiłam.

– Nie stać nas na to, żeby zostać. Gdybyś przyniosła mi coś naprawdę pożytecznego, moglibyśmy przetrwać jeszcze kilka tygodni, ale wizytówkami nie zapłaci się za wynajem.

Tennessee było naprawdę do dupy. Nie miałam tu żadnych przyjaciół i spałam na kanapie w jednopokojowym mieszkaniu, w którym roiło się od mrówek. A jednak oddałabym kompletnie wszystko, żeby tu zostać. To tutaj ojciec po raz pierwszy na serio rozważał posłanie mnie do szkoły. Nienawidziłam jego żony, a ona, całe szczęście, odwzajemniała moje uczucia. Była tak zdesperowana, żeby się mnie pozbyć, że tak właściwie przekonała starego, że szkoła dobrze by mi zrobiła. Nie eksperymentowałam ze swoją seksualnością, ani nic, ale gdy w końcu się zgodził, chciałam ją powalić i zacząć ujeżdżać.

Od kiedy pamiętam, błagałam ojca, żeby pozwolił mi pójść do szkoły. Lecz zawsze odpowiadał stanowczym „nie”. Przez lata karmił mnie tonami gównianych wymówek, jednak ja znałam prawdę. Wszystko sprowadzało się do zostawiania za sobą śladu w postaci dokumentów. Ray Mabie użył już stu różnych tożsamości. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby korzystał z własnej. Jednakże jeśli Ash Victoria Mabie zapisałaby się do szkoły publicznej, musiałby dostarczyć jakiś dokument. Boże, zabiłabym, żeby móc pójść do szkoły, gdzie chodzą dzieciaki w moim wieku. Słyszałam, że nastoletnie dziewczyny to suki, ale z chęcią przekonałabym się o tym na własnej skórze. Nie mogły być aż takie złe. Cholera, ja byłam całkiem ekstra. Na pewno znalazłyby się jakieś laski podobne do mnie.

Wzięłam głęboki wdech i wsunęłam rękę do kieszeni, dotykając karty ubezpieczenia społecznego, która, wiedziałam to na pewno, podarowałaby mi więcej niż tylko kilka dodatkowych tygodni. Zaczęłam ją wyciągać, ale zatrzymałam się, kiedy przypomniałam sobie delikatny uśmiech mężczyzny. Miłosiernego Samarytanina, który zaoferował mi – nieznajomej w potrzebie – swój płaszcz. Nie musiał tego robić. Mógł się odwrócić i ruszyć w przeciwną stronę, tak jak wielu innych zrobiło tego dnia.

Cholera. Dlaczego musiał być taki miły?

– Nienawidzę cię – wymamrotałam, opuszczając szybę i wyrzucając kartę ubezpieczenia społecznego na pobocze.

– Co to, do cholery, było? – zapytał ojciec.

– Papierek po gumie. Chcesz? – Podrzuciłam opakowanie gumy do żucia, które schowałam w dłoni.

Przyjrzał mi się z uwagą.

– Guma, hę?

– Tak – odpowiedziałam, po czym zrobiłam balon, który głośno pękł.

– Nie śmieć – zganił mnie.

Roześmiałam się. Ten mężczyzna wysłał mnie bezbronną na ulicę, ale przeszkadzał mu papierek po gumie na poboczu. Do diabła z jego córką, ale lepiej nie ingerować w kruche środowisko.

Pieprzyć takie życie.

Rozdział 4

Flint

Osiem miesięcy później…

– MUSZĘ SIĘ STĄD zmyć – oznajmiłem, jakby przetrzymywano mnie w czeluściach piekieł. I według mnie naprawdę tak było.

Szczyciłem się swoim logicznym myśleniem oraz zrównoważeniem. Lubiłem planować, analizując każdy detal. Czasami zakrawało to na obsesję. Ale wtedy, gdy z moich ust wyszły te słowa, podjąłem pochopną decyzję. Zrobiłem to w chwili, kiedy przyłapałem swojego brata na niewinnym całowaniu swojej żony, która trzymała ich dziecko. Miał do tego pełne prawo, a ja miałem pełne prawo odejść i nie musieć już tego oglądać.

Till z Elizą z całych sił starali się sprawić, żebym dobrze się poczuł w ich nowym domu. I każdy mógłby uznać, że świetnie im się to udało. Dom zupełnie nie przypominał zapyziałej nory, w jakiej dorastaliśmy. Powinienem być zachwycony, a czułem się przytłoczony w tej wartej prawie półtora miliona rezydencji. Pewnie, specjalnie dla mnie wybudowano pokój uzupełniony w przylegającą siłownię – spełnienie marzeń każdego fizjoterapeuty – oraz w pełni dostosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych łazienkę. Miałem wolność, o jakiej większość ludzi znajdujących się w mojej sytuacji mogła tylko pomarzyć.

A jednak czułem się jak więzione zwierzę.

– Okej – powiedział zaskoczony Till. – Dokąd chcesz się zmyć? – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zaczął mi się uważnie przyglądać.

Gdziekolwiek, byle nie było to miejsce, gdzie pieprzysz kobietę, którą kocham.

– Do college’u – odpowiedziałem. – Czuję się lepiej, a już i tak jestem semestr do tyłu. Jestem gotowy zacząć studia.

Eliza uśmiechnęła się sztywno, przekładając swoją pięciomiesięczną córkę z jednego biodra na drugie.

– Możesz chodzić do college’u i tu mieszkać. To tylko piętnaście minut drogi stąd.

Pieprzyć. To.

– Mają akademiki z dostępem dla wózków inwalidzkich – powiedziałem, nie patrząc jej w oczy.

Tak. I trzeba czekać rok na pokój w tym akademiku.

– To chyba nie najlepszy pomysł, Flint. W stu procentach jestem za tym, żebyś zaczął szkołę, ale dopiero co zatrudniliśmy nową fizjoterapeutkę. – Till uniósł brwi i posłał mi kpiący uśmiech. – Myślałem, że lubisz Mirandę.

Och, dobrze wiedział, że ją lubię. Kilka tygodni temu przyłapał mnie na pieprzeniu jej. Jednak nie wiedział o tym, że ta dziewczyna jest hardcorową naciągaczką. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na dom i niemal uklękła, gdy tylko wjechałem do pokoju. Lecz ona nie chciała mnie. Chciała pieniędzy, które, jak zakładała, zdobędzie, gdy dobierze mi się do spodni. Te cotygodniowe fizjoterapie zazwyczaj przynosiły korzyść tylko mojemu penisowi. Tak właściwie Till wynajął dla mnie prostytutkę z dyplomem ukończenia studiów.

Jednakże ponieważ byłem tak nieszczęsnym sukinsynem, to znając mojego brata, w ogóle nie obchodził go fakt, iż wydaje pieniądze na zaspokajanie mnie. Chociaż z pewnością zainteresowałoby go to, gdyby wiedział, że dwie minuty po tym, jak wyszedł z pokoju po przyłapaniu mnie i Mirandy na seksie, musiałem nazywać ją Elizą, żeby móc dojść. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Chyba jakiś ignorancki dupek wymyślił powiedzenie „czas leczy rany”. Z mojego doświadczenia wraz z upływem czasu wszystko stawało się gorsze. Chociaż robiłem ogromne postępy we wracaniu do zdrowia, to nadal tkwiłem w miejscu ze swoimi bezużytecznymi nogami oraz doskwierającą obsesją na punkcie żony brata. Odwiedzenie Elizy w szpitalu, gdy urodziła się Blakely, niemal mnie zabiło. Więc zrezygnowałem ze wszystkiego, co robiliśmy jako rodzina. W dniu, kiedy mojemu bratu wszczepiono implant ślimakowy, dzięki któremu znów mógł słyszeć po raz pierwszy od ponad roku, odmówiłem pójścia z nim na ten zabieg. Zacząłem uskarżać się Tillowi na ogromny ból, więc szybko przestał mnie namawiać. Eliza wiedziała, że skłamałem, a ja wiedziałem, że łamię jej tym serce. Brat zasłużył na to, żeby znowu słyszeć, ale ja nie mogłem po prostu siedzieć i patrzeć, jak napawa się tym wszystkim.

Z każdym dniem odczuwałem coraz więcej i więcej goryczy wobec niego.

To nie było fair.

To nie było w porządku.

A jednak chciałem, by zapłacił za każdą cząstkę szczęścia, na którą tak ciężko pracował.

Jakimś cudem, w tym swoim pokrętnym umyśle, zacząłem nienawidzić jedyną osobę, której chociaż trochę na mnie zależało. I tu nie chodziło tylko o Elizę. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, o co mi chodziło. Po prostu Till Page miał życie, za jakie bym zabił, jednak przez jeden pierdolony pocisk nigdy nie mógłbym nawet próbować walczyć o coś takiego.

Mieszkanie z nimi pogarszało sprawę. To było wyczerpujące. Jak tylko opuszczałem swój pokój, zmuszałem się do przybrania cholernie sztucznego uśmiechu i udawania, że nie chciałem uderzyć Tilla za każdym razem, gdy chociażby wpadłem na niego w kuchni, kiedy robiłem sobie pieprzoną kanapkę.

Jego kuchni.

Potrzebowałem własnej cholernej kuchni. I, skoro już o tym mowa, własnej kobiety.

Mój penis był sprawny; przynajmniej tyle miałem. Chociaż dziewczyn raczej nie podniecała wizja bycia z połową faceta. Pieprzyć je. Tak naprawdę pragnąłem tylko jednej, lecz nie mogłem z nią być z powodu o wiele większej bariery niż mój wózek. Ta bariera miała ponad metr dziewięćdziesiąt i ważyła sto trzynaście kilogramów.

Wolałem się wyprowadzić dla dobra wszystkich, jednak gdy wpatrywałem się w zatroskane oczy Tilla, którymi spoglądał na mnie z drugiego końca pokoju, wiedziałem, że on wolał, żebym został. Właśnie to robi z ludźmi obowiązek. A ja stałem się właśnie tym.

– Flint, po prostu zostań tu jeszcze trochę. Możesz pójść do college’u, ale chyba najbezpieczniej będzie, jeśli się nie wyprowadzisz – oznajmił.

– Nie! – krzyknąłem. – Kurwa, nie powstrzymasz mnie! – Podjechałem na wózku do przodu, zatrzymując się kilka centymetrów od swojego starszego brata. Byłem od niego wyższy o pięć centymetrów, lecz musiałem patrzeć w górę niczym proszące dziecko, za które, najwidoczniej, nadal mnie miał. – Wyprowadzam się. Nie proszę cię o zgodę. Po prostu cię o tym informuję.

Z wściekłością zmierzył mnie wzrokiem, a ja odważnie zrobiłem to samo. Od kiedy skończyłem ćwiczyć w On The Ropes sporo schudłem, więc był cięższy ode mnie przynajmniej o dwadzieścia kilogramów, choć jeśli chodziło o złość, nie miałem sobie równych. Till mógł co najwyżej pomarzyć o zebraniu w sobie takiej ilości gniewu.

– Mam prawie dziewiętnaście lat. Nie. Możesz. Mnie. Powstrzymać – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

– Flint, skończ – poprosiła stojąca u jego boku Eliza.

Ani na chwilę nie oderwałem wzroku od brata, ale byłem pewien, że łzy płynęły po jej policzkach. Jednak już mnie to nie obchodziło. To Till powinien się nią zająć. Nie ja.

Nie. Ja.

– Masz rację. – Zaczął skubać dolną wargę za pomocą palca wskazującego oraz kciuka. Robił tak zawsze, gdy się denerwował, więc ten gest oznaczał moje zwycięstwo. – College dobrze ci zrobi. Kiedy się przeprowadzasz? – Owinął rękę wokół ramion Elizy i pocałował ją w czubek głowy.

No i proszę.

Odwracając od nich wzrok, odpowiedziałem:

– Dzisiaj wieczorem.

– Co? – zapytała Eliza, robiąc głęboki wdech.

– Zostanę na kilka dni u kolegi. A potem zobaczę, czy Slate będzie mógł przyjść i pomóc mi przenieść moje rzeczy.

– Flint, co się tu, do cholery, dzieje? Rozumiem, że chcesz zacząć studia. Ale dlaczego tak nagle zaczęło ci się spieszyć, żeby się wyprowadzić? – zapytał Till.

I zanim mogłem się powstrzymać, szybko spojrzałem na Elizę. Równie prędko odwróciłem wzrok, próbując ukryć swoje niezamierzone wyznanie, lecz zanim miałem ku temu szansę, opuściła ramiona. Może ona nie była mi przeznaczona, jednak sposób, w jaki jej podbródek zadrżał, gdy spoglądała w dół, na podłogę, zdecydowanie był przeznaczony dla mnie. A ja nienawidziłem siebie za to.

– Nie wiem. Po prostu mam dość siedzenia cały czas w domu.

Przechylił głowę, nie do końca przekonany.

– A kiedy zaczynają się zajęcia?

– W poniedziałek. – Zgadywałem. Za cholerę nie wiedziałem, kiedy się zaczynają, ale z radością wcisnąłbym mu jakiekolwiek gówno, żeby jak najszybciej móc się stąd wydostać.

– I jesteś co do tego pewien? – zapytał.

– W stu procentach.

Wzdychając, złapał się za kark.

– Okej, ale jeśli zmienisz zdanie, możesz w każdej chwili wrócić. Zaraz wypiszę ci czek. Przedpłata czesnego za pierwszy rok i za twój pokój. Resztę wydaj na książki. Co miesiąc będę przelewał ci na konto pieniądze na jedzenie oraz inne pierdoły. – Wypuściwszy z objęć Elizę, zaczął wychodzić z pokoju.

– Oszalałeś? Nie zamierzam brać od ciebie pieniędzy!

Zatrzymał się i odwrócił do mnie.

– Słucham?

– Nie wezmę od ciebie pieniędzy. W żadnym wypadku.

– Oczywiście, że, kurwa, weźmiesz!

– To twoje pieniądze. Nie moje. Wydaj je na swoją żonę i córkę. Sam mogę opłacić college.

– Masz rację. To moje pieniądze, na które cholernie ciężko pracowałem, bo chciałem utrzymać swoją rodzinę. Ty jesteś jej częścią – odgryzł się.

– Niestety – wymamrotałem.

Powiedziałem coś dziecinnego, a do tego nie była to prawda. Jednak jedynie te słowa wpadły mi do głowy. Chciałem go zranić. Jednakże stał na drugim końcu pokoju, więc tylko Eliza je usłyszała.

– Flint! – zganiła mnie, ocierając łzy i prostując ramiona.

Kurwa. Znałem to spojrzenie. Wiedziałem, że nie wróżyło ono nic dobrego.

– Till, zabierz Blakely i pójdź po ten czek. Pomogę Flintowi spakować część jego rzeczy. – Uśmiechnęła się słodko, co, całkiem szczerze, cholernie mnie przeraziło.

Brat również musiał poznać to spojrzenie, bo przejmując od niej dziecko, ugryzł się w wargę, żeby ukryć śmiech.

Mniej niż sekundę po tym, jak wyszedł z pokoju, Eliza zaczęła mnie ganić.

– Skończyłeś już? – skrzyżowała ręce na piersiach.

– Taaa. – Nie chcąc słuchać jej kazania, zacząłem wykręcać koła wózka. Lecz zanim udało mi się całkiem odwrócić, podniosła stopę i z całej siły uderzyła nią w hamulec wózka.

– Nie skończyłeś.

– Och, nie? – Zaśmiałem się gorzko, przewracając oczami. Zwolniła hamulec, więc znowu zacząłem odjeżdżać, jednak ona planowała coś innego.

Stanąwszy przed moim wózkiem, zaczęła mierzyć mnie groźnym wzrokiem. Pochyliła się, kładąc dłonie na moich udach.

– Pocałuj mnie.

– Co? – zapytałem, odchylając się.

– Kochasz mnie, nie? To dlatego się wyprowadzasz, prawda? W takim razie pocałuj mnie. Kto wie? Może mi się spodoba. – Wzruszyła ramionami i przybliżyła się jeszcze bardziej.

Wyobrażałem sobie całowanie Elizy przynajmniej milion razy.

– Wow, Elizo. Nie sądziłem, że jesteś zdolna do zdrady.

– To nie zdrada, ponieważ nic bym nie poczuła.

Znowu się zaśmiałem, starając się ukryć dziurę, jaką jej słowa wywierciły w mojej duszy.

– No, skoro tak to ujmujesz.

– W takim razie powiedz mi, dlaczego się wyprowadzasz – zażądała, nie cofając się.

– Mówiłem. Chcę pójść na studia. Poza tym mam dość tego, że cały czas się mną zajmujecie. Muszę zrobić to sam.

Och, i dlatego, że chcę powyrywać ręce mojemu bratu za każdym razem, kiedy cię dotyka.

– Gówno prawda. Wyprowadzasz się przeze mnie.

– Schlebiamy sobie dzisiaj, co? Nie wszystko kręci się wokół ciebie.

– Świetnie zdaję sobie z tego sprawę, jednak tym razem tak jest – wysyczała. – Kocham cię, Flincie Page’u. I ty z pewnością też mnie kochasz, ale nie tak, jak ja ciebie. Jeśli dzięki pocałunkowi zobaczysz, że się po prostu we mnie zauroczyłeś, to jestem w stanie się poświęcić.

– Poświęcić się? Chryste, umiesz zrobić nastrój – stwierdziłem sarkastycznie, choć spojrzałem na jej usta.

Pieprzyć to.

Nagle złapałem ją za kark, przyciągając niesamowicie blisko siebie. Otworzyła szeroko oczy i choć podbródek jej zadrżał, nie cofnęła się.

Latami wzdychałem za Elizą, lecz gdy jej usta znalazły się mniej niż centymetr od moich, uderzyła mnie przytłaczająca rzeczywistość, że nigdy z nią nie będę. Mogłem pocałować ją raz, jednak nigdy nie mógłbym liczyć na więcej. Powinienem to zrozumieć, kiedy brała ślub z moim bratem, ale prawdę pojąłem dopiero wtedy, gdy strach i obawa pojawiły się na jej pięknej twarzy.

Poczułem ukłucie w klatce piersiowej, ponieważ w końcu postanowiłem o niej zapomnieć. Wpatrywała się we mnie, prosząc swoimi błyszczącymi, ciemnoniebieskimi oczami, a pojedyncza łza zaczęła płynąć po jej policzku.

Kurwa. Ta jedna pieprzona łza mnie zniszczyła.

To był koniec.

Z tą świadomością moja złość zniknęła, pozostawiając mnie obnażonym oraz słabym. Nie mogłem nawet zatrzymać prawdy wypływającej z moich ust.

– Nie wiem, co robić. Stałem się zgorzkniały, Elizo. Przez większość czasu nawet nie wiem dlaczego. To znaczy, jasne, jest ta oczywista rzecz. – Spojrzałem na swoje nogi. – Ale, Boże, tu chodzi o wiele więcej. Kocham cię, więc jego zaczynam nienawidzić. A jednak jest też moim bratem, więc nienawidzę również ciebie tak cholernie bardzo za to, że też go kochasz.

– Nie kochasz mnie, Flint – wyszeptała.

– Nie mów tak! Nie wiesz tego! – wrzasnąłem, po czym zamilkłem. – Po prostu muszę opuścić to miejsce.

– Okej. W takim razie nie zamierzam z tobą walczyć. Jeśli chcesz się wyprowadzić, to w porządku. Jednak czuję, że nie zamierzasz tu wracać. – Kucnęła przede mną i mocno, aż do bólu, ścisnęła moją dłoń. – Musisz mi przysiąc, że twój adres nie zmieni się na stałe.

– Nie mogę… – Przerwałem.

– Nie musisz być w pobliżu mnie, jeśli nie chcesz, ale, proszę, nie rób tego Tillowi i Quarry’emu. – Jej głos stał się piskliwy.

Cholera, jaki ze mnie kutas.

– Tu nie chodzi o ciebie, Elizo. To znaczy, częściowo tak, tylko… kurwa. Tonę. Każdy jest taki szczęśliwy. Till prowadzi teraz klub razem ze Slate’em. Quarry powala na deski wszystkich z ligi boksu amatorskiego. A ja… siedzę na trybunach i patrzę.

Puszczając moją dłoń, zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej. Przyłożyła dłonie do mojej twarzy i powiedziała:

– Nie siedzisz na trybunach, Flint. Po prostu się przystosowujesz. Wkrótce znowu będziesz na ringu.

– Nie mów tak – wyszeptałem. – Nigdy już nie wejdę na ring. Oboje dobrze o tym wiemy.

Pokręciła głową, nie zgadzając się ze mną, ale nie powiedziała swojego kłamstwa na głos.

– Boże, prawie cały ostatni rok był dla ciebie cholernie ciężki. Nie możesz się spodziewać…

Przerwałem to, co z pewnością zamieniało się w motywacyjną gadkę.

– Po prostu spójrzmy na to realistycznie.

Westchnęła i oparła łokcie na moich bezużytecznych udach.

– Może masz rację. Chociaż mnie to zabije, to muszę przyznać, że wyprowadzka i rozpoczęcie nowego życia może nie być najgorszym pomysłem. Zawsze byłeś nerdem. – Droczyła się ze mną, choć w oczach miała łzy. – College to świetny pomysł.

Boże, była cudowna. I tylko z tego powodu wypaliłem:

– Ty też miałaś rację. To jest pożegnanie.

Jej ciało zesztywniało. Nienawidziłem oglądać tego słownego policzka, który jej wymierzyłem, ale jeśli istniała kiedykolwiek jakaś zasługująca na prawdę kobieta, to była nią właśnie ona.

– Muszę zacząć wszystko od nowa, a tutaj jest to niemożliwe. Chcę znaleźć pomysł na siebie, skoro tak wygląda moja nowa rzeczywistość – powiedziałem. Z pewnością założyła, iż mówiłem o swoim kalectwie. Nie mogę powiedzieć, że się myliła. Chociaż nie miała też racji. Tak duża część mojego życia była z nią związana. Nie do końca wiedziałem, jak teraz ruszyć do przodu.

Jednak chciałem tego spróbować.

– Wiem. – Pociągnęła nosem, wstając. – Okej. Koniec beczenia. To dla twojego dobra. – Robiąc głęboki wdech, otarła swoje łzy.

Wtedy się wyprostowała.

Kurwa.

– Chciałabym, żebyś przyjął czek od swojego brata – oznajmiła stanowczo.

– Nie mogę. Till sam na wszystko zapracował. A ja jestem teraz dorosłym facetem. Chcę zrobić to samo.

– Może i jesteś „dorosłym facetem” – te słowa opatrzyła cudzysłowem – ale jesteś też jego młodszym bratem. Flint, on pogrążył się w ciszy, bo chciał zarobić wystarczającą ilość pieniędzy i móc wypisać ci taki czek.

– Przykro mi…

– Zamknij się i słuchaj.

Przewróciłem oczami, lecz jej to chyba nie obchodziło.

– Z początku, kiedy Till ogłuchł, podał mi trzy powody, dla których musiał dalej się boksować i tym samym zrezygnować z implantu ślimakowego: żeby kupić dla mnie dom. – Machnęła rękami. – Żeby zapłacić za najlepszego specjalistę dla Quarry’ego. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – I żeby móc zapłacić za wybrany przez ciebie college. Zawsze chwali się każdemu, jaki jesteś bystry. Uwielbia to, że naprawdę lubisz chodzić do szkoły. Chciał zapewnić ci możliwość rozwoju. Nie chce, żebyś musiał harować, tak jak on.

– Nie mogę przyjąć od niego pieniędzy – powtórzyłem.

– Musisz. I jeśli mam zapomnieć o tym, dlaczego tak naprawdę nas opuszczasz i trzymać gębę na kłódkę, to przyjmiesz ten czek, po czym odjedziesz autem, który Till kupił dla ciebie kilka miesięcy temu.

– Nie zamierzam odjechać tym minivanem. Wygląda dziwacznie.

– To fakt. – Zaśmiała się, a po chwili znowu spoważniała. – Jednak musisz go przyjąć. Czek również. Jeśli zamierzasz zniknąć na chwilę, to przynajmniej zadbaj o nasz spokój i pozwól nam wierzyć, że nie masz finansowych problemów.

– Nie chcę…

– Proszę – oznajmił Till, wchodząc z powrotem do pokoju. – Nie byłem pewien, ile płaci się za pokój w akademiku. Próbowałem to sprawdzić, ale przysięgam, to skołowało mnie jeszcze bardziej. W każdym razie tyle chyba wystarczy na to oraz na czesne. Daj znać, gdybyś potrzebował więcej kasy. W przyszłym tygodniu ustawię stały przelew dla ciebie. – Wyciągnął w moją stronę czek.

Od razu się cofnąłem.

– Słuchaj… – zacząłem, lecz Eliza odchrząknęła, zwracając na siebie moją uwagę.

– Weź czek – powiedziała bezgłośnie zza jego pleców.

Nie chciałem, żeby Till płacił za moje studia. Jednak mogłem przyjąć czek, żeby zapewnić bratu spokój. Zrealizowanie go było kompletnie inną historią.

Wziąłem papierek.

– Dzięki. Naprawdę to doceniam. – Szybko spojrzałem na Elizę, która ciągnęła naszą tajną rozmowę.

– I – powiedziała bezgłośnie.

Kręcąc głową, znowu spojrzałem na Tilla.

– I chciałbym cię poprosić o kluczyki do vana – wymamrotałem.

Jego oczy pojaśniały, a na twarzy pojawił się ogromny uśmiech.

– Musi mieć na ciebie grubego haka, skoro zgodziłeś się przyjąć czek i samochód. Jezu, ta kobieta jest niezła. – Zaśmiał się głośno, zerkając na swoją żonę, a ona wzruszyła niewinnie ramionami.

– Zgadzam się – potwierdziłem.

– Chodź. Pokażę ci wszystko, co do niego dodałem. Ręczne sterowanie jest łatwe w obsłudze. Skoczę po kluczyki i spotkamy się przy aucie. – Ścisnął mnie za ramię, a następnie poszedł w stronę garażu.

Ruszyłem za nim, lecz zanim dotarłem do drzwi, Eliza mnie zatrzymała.

– Hej, Flint.

Odwróciłem się w jej stronę.

– Wróć, dobrze? Nie śpiesz się i poukładaj sobie wszystko w głowie. Ale proszę, po prostu wróć. – Uśmiechnęła się sztywno, w jej oczach znowu pojawiły się łzy.

– Obiecuję. – Przełknąłem głośno ślinę.

Uzbrojony w torbę z ubraniami, z czekiem w kieszeni, siedząc w przystosowanym dla osób niepełnosprawnych minivanie, wyjechałem z podjazdu Tilla oraz Elizy. Patrząc, jak okazały budynek znika w lusterku wstecznym, nie miałem nawet najmniejszego zamiaru tam wracać – pomimo swojej obietnicy danej Elizie. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić dnia, w którym to miejsce nie wprawiłoby mnie w depresję.

Moim pierwszym przystankiem był college. Godzinami wypełniałem papiery: podanie o przyjęcie na studia, wniosek o przyznanie pomocy finansowej oraz zakwaterowania. Na szczęście nadal chcieli mnie przyjąć. Niestety, oczekiwanie na pokój dla niepełnosprawnych miało trwać dwa lata. Jednak otrzymałem jedną świetną wiadomość – bycie spłukanym miało swoje zalety. Doradca finansowy zapewnił mi wystarczającą ilość pożyczek oraz dofinansowań, że byłbym w stanie zapłacić za czesne i lokum. Zdobycie pieniędzy zajęłoby kilka tygodni, ale nie przeszkadzało mi to. Nadal spoczywało na mnie trudne zadanie znalezienia miejsca, w którym mógłbym zamieszkać.

Wyjechałem z college’u, czując się niewiele lepiej. Przynajmniej powziąłem jakiś krok w kierunku przywracania swojego życia na właściwy tor. Wdrapałem się do środka vana, po czym zacząłem jeździć bez celu po okolicy. Rozważałem zadzwonienie do Slate’a i zapytanie, czy nie mógłbym przespać się u niego w domu, lecz to by niemal gwarantowało rozmowę o tym, dlaczego nie chciałem wrócić do siebie i prawdopodobnie musiałbym się spotkać z Tillem, po tym, jak Slate by mnie wydał.

Ostatecznie znalazłem się w dobrze znanym mi biurze wynajmu nieruchomości, błagając o klucze do pewnych konkretnych drzwi.