Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyjazd integracyjny i udawany związek – czy to może być przepis na miłość?
Już na samym początku swojej przygody z pracą w korporacji Majka musi zmierzyć się z wielkimi wyzwaniami – szefową z piekła rodem, Adą, i koniecznością wyjazdu integracyjnego z nowym zespołem nad Solinę. Na miejscu okazuje się, że nie tylko ona marzy o tym, by pozbyć się przełożonej ze swojego życia. Pewien przystojniak, Leo, pragnie raz na zawsze uwolnić się od zabiegającej o jego względy Ady – i wciąga Majkę w szalony plan.
Udawanie pary przez weekend nie wydaje się wygórowaną ceną za możliwość utarcia nosa dokuczliwej szefowej. Jednak sytuacja szybko zaczyna wymykać się Majce spod kontroli. Udawany związek nie różni się bowiem zbytnio od prawdziwego, Ada płonie żądzą zemsty, a w romantycznych okolicznościach łatwo jest stracić głowę – i serce…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 92
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Pawlak
Wydawczyni: Agnieszka Nowak
Redakcja: Małgorzata Hayles
Korekta: Anna Burger
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcia na okładce: © alaver, © valeriykatrevich / Stock.Adobe.com
Copyright © 2023 by Monika Skabara
Copyright © 2023, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2023
ISBN 978-83-8321-566-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
Wszystkim dziewczynom z sąsiedztwa
Mam na imię Majka i jestem zupełnie zwyczajną dziewczyną.
Dźwięk budzika wdarł się do mojej głowy, więc warknęłam pod nosem i wyciągnęłam rękę na oślep, by wyłączyć uparcie dzwoniące urządzenie. Przekręciłam się na drugi bok, uchylając lekko powieki, a gdy stwierdziłam, że na zewnątrz nadal panuje szarówka, zamknęłam je z powrotem i zakryłam przedramieniem.
Tknięta przeczuciem zerwałam się na równe nogi i zerknęłam ponownie na zegarek. O nie! Nie! Nie! Nie! Przecież budzik dopiero co dzwonił! Jak to się stało, że przekręciłam się na drugi bok i nagle uciekło mi trzydzieści minut życia? Jezus Maria, gdzie moje ubrania? Miotałam się po mieszkaniu jak w amoku. Dziś był mój pierwszy dzień pracy, a ja właśnie balansowałam na granicy spóźnienia! Pięknie, Majka, po prostu pięknie, złorzeczyłam w myślach.
Biegnąc do łazienki, z żalem spojrzałam na ekspres do kawy, ale wiedziałam, że mogę tylko pomarzyć o kofeinie. Zresztą poziom stresu podniósł mi ciśnienie na tyle skutecznie, że innych rozbudzaczy raczej nie będę potrzebować do końca dnia. Szybko związałam włosy w coś, co od biedy mogło uchodzić za kok, i przeciągnęłam tuszem po rzęsach. Dziękując w myślach Bogu za to, że przygotowałam ubrania dzień wcześniej, wciągnęłam je na siebie w zawrotnym tempie. Jeszcze tylko baleriny, torba, klucze, telefon i pędem na przystanek. Biegłam, zerkając nerwowo na zegarek. Ciepły wiatr owiewał mi twarz, zapewne robiąc przy okazji bałagan na głowie. Czułam pierwsze krople potu na czole. Przez urywany oddech brzmiałam jak stara sapiąca lokomotywa. Kompletnie nie miałam kondycji. Szybciej! Szybciej! Już tylko kawałeczek! Biegnij, Majka! Udam mi się! Uda mi się! Uda… Kuźwa!
Stanęłam jak wryta i nieomal się popłakałam, widząc uciekający autobus. Dyszałam jak parowóz. Oparłam dłonie na kolanach, pochylając się i desperacko walcząc o oddech. Poczłapałam w kierunku rozkładu jazdy i z przestrachem sprawdziłam, o której mam kolejny kurs. Za dwadzieścia minut… Jeśli nic się nie wydarzy, nie będzie korków, wypadków, apokalipsy, ataku zombie, to powinnam zdążyć… Cholerny, złośliwy los! Cholerny zwyczaj niewstawania od razu! Gdybym miała widownię, pewnie dostałabym owacje na stojąco dla własnej głupoty.
Usiadłam smętnie na ławeczce i czekałam, niecierpliwie drepcząc stopami w miejscu. Zmęczyłam się, spociłam… Co jeszcze może pójść nie tak? Aaa, prawda! Mogę się spóźnić! Gdzie ten pieprzony autobus?! Co chwila spoglądałam na zegarek, ale minuty jak na złość zdawały się płynąć coraz wolniej. Z niewyobrażalną ulgą zauważyłam majaczący w oddali pojazd, na który czekałam od osiemnastu i pół minuty. Gdy tylko zatrzymał się na przystanku, wskoczyłam do środku, skasowałam bilet, gryząc się w język, żeby nie krzyczeć do kierowcy: „Panie! Jedź już pan!”. Siadłam tuż przy drzwiach, zaciskając nerwowo dłonie w pięści, i modliłam się, żeby zdarzył się cud i żadne fatum nie wisiało już nad dzisiejszym dniem.
Autobus wtoczył się na mój przystanek idealnie o czasie, a ja już czekałam, aby wyskoczyć, jak tylko otworzą się drzwi. Wypadłam na zewnątrz i prawie pobiegłam w kierunku wysokiego, przeszklonego budynku. Minęłam szlaban i budkę ochroniarza, gdy usłyszałam za sobą.
– Halo! Proszę pani!
Zatrzymałam się jak wryta i odwróciłam niechętnie w stronę ochroniarza, który szedł w moim kierunku z groźną miną.
– Tak?
– Nie może pani sobie, ot tak, wejść na teren budynku! Trzeba kartę odbić!
– Kartę? Kartę… – powtarzałam za nim jak echo, aż nagle doznałam olśnienia. – Jezu, przepraszam! To mój pierwszy dzień, wie pan! Tak, mam kartę… – Zaczęłam gorączkowo przerzucać bałagan w torbie, a moje nerwy napięły się jak postronki, bo przeczuwałam najgorsze. Błagam cię, losie, nie rób mi tego. Zacisnęłam palce na chłodnym kawałku plastiku i triumfalnie wyciągnęłam go w stronę ochroniarza.
Mężczyzna podsunął mi przenośne urządzenie, które piknęło, gdy zbliżyłam kartę, po czym uśmiechnął się pod nosem, pokręcił głową i życząc mi miłego dnia, wrócił do siebie.
Uff… W myślach podziękowałam opatrzności i popędziłam w kierunku wejścia. Pamiętałam, żeby windą wjechać na piąte piętro. Jadąc na górę, prawie tupałam nogą ze zniecierpliwienia i miałam ochotę udusić każdego, kto wysiadał przede mną, przez co winda stawała na wszystkich piętrach. Szybciej, ludzie! Spokojnie, przecież mamy czas, przeleciało mi przez głowę. W końcu wysiadłam na swoim piętrze.
Doskonale pamiętałam przestronny hol i byłam teraz wdzięczna dziewczynie z kadr, że pokazała mi wszystko w zeszłym tygodniu, gdy podpisałam umowę. Dzięki temu nie czułam się zagubiona i ruszyłam prosto do podwójnych drzwi prowadzących na piętro zorganizowane na otwartym planie. Znajdowało się tam kilkanaście przedzielonych ściankami boksów. Naprzeciwko przestrzeni open space były dwa gabinety i na moje nieszczęście z jednego z nich właśnie wyszła długonoga chuda blondynka. Zatrzymała się, lustrując mnie wzrokiem, i z nieukrywaną naganą zerknęła na zegarek.
– Dzień dobry – kiwnęłam lekko głową. – Jestem…
– Spóźniona – weszła mi w słowo, groteskowo wykrzywiając napompowane silikonem usta.
Zegar za jej plecami wskazywał, że mam jeszcze trzy minuty zapasu, a ja oczywiście musiałam błysnąć już na starcie.
– Nazywam się Maja Nowakowska. Myli się pani, nadal mam trzy minuty.
Kobieta przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa. Pod jej jadowitym spojrzeniem poczułam się jak padlina namierzona przez drapieżnika.
– Pani… – zrobiła dramatyczną pauzę – Pani Maju. Wyjaśnijmy coś sobie. Nazywam się Ada Kaczorowska, CMO. Więc skoro ja mówię, że się pani spóźniła, to gwarantuję, że właśnie tak jest. – Cmoknęła z niezadowoleniem.
– Och – wyrwało mi się, gdy fakt, że stoję przed dyrektorką marketingu dotarł do moich szarych komórek. Cholera! – Ja… ja przepraszam.
Ada mnie uciszyła, wyciągając w moim kierunku wypielęgnowaną dłoń zakończoną fantazyjnym manicure w kolorze wściekłej czerwieni.
– Traci pani zarówno mój, jak i swój czas. Proszę go nie marnować i wziąć się do pracy – fuknęła, odprawiając mnie gestem, niczym królowa.
Nie marnując okazji do ucieczki, lekko zaskoczona dziwacznym obrotem spraw, weszłam do sali. Nikt nie podniósł głowy, więc praktycznie niezauważona przeszłam do swojego boksu. Po drodze zauważyłam, że wszyscy pochylają się nad komputerami w słuchawkach na uszach. Nie dziwota zatem, że nie usłyszeli mojego wejścia. Wrzuciłam torbę do szuflady, wyciągnęłam kartę do logowania i uruchomiłam komputer. Czekając, aż sprzęt się włączy, poczułam lekkie pukanie w ramię.
Z sąsiedniego boksu wychyliła się w moją stronę dziewczyna o niezwykłej urodzie. Spojrzałam na nią zachwycona fantastyczną mieszanką genów, które się w niej spotkały. Miała lekko oliwkową cerę, kruczoczarne falowane długie włosy, lekko skośne oczy w kolorze płynnego złota, cudownie pełne usta i filigranową figurę.
– Hej! – Wyciągnęła rękę na przywitanie. – Rina Malua. Pierwszy dzień, co?
Ujęłam jej dłoń i ścisnęłam, odwzajemniając uśmiech.
– Jak widać. Majka. Majka Nowakowska – dodałam.
– O, nowa. – Z boksu naprzeciwko wyłoniła się męska jasnowłosa głowa. Facet miał kwadratową szczękę i okulary w grubych, ciemnych oprawkach. – Adam Świtalski – powiedział i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Przeskoczyłam między nimi wzrokiem.
– Cześć, jestem Maja.
Rina zerknęła szybko na zegarek, spoglądając na drzwi wejściowe.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, to pytaj. Pogadamy za jakieś trzy godziny – rzuciła i czmychnęła do siebie.
Podniosłam głowę, ale mój nowy kolega z naprzeciwka również rozpłynął się w powietrzu. Dopiero teraz poczułam się naprawdę dziwnie. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się uczucia konsternacji i niepokoju. Cóż, miałam zatem trzy godziny, żeby zapoznać się z systemami i nowymi obowiązkami. Później będzie czas, aby wypytać współpracowników, z czego wynikają ich dziwaczne zachowania.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej