Zapłacisz za wszystko - Skabara Monika - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zapłacisz za wszystko ebook i audiobook

Skabara Monika

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

690 osób interesuje się tą książką

Opis

Co zrobi Keara, gdy  arogancki dziedzic jej największego wroga postanowi ją uratować?

Ich losy zostaną ze sobą nierozerwalnie splecione, bo wspólny wróg łączy mocniej niż wielopokoleniowa nienawiść. 

Surowy zamek ukryty na północnej części półwyspu. Mroczne tajemnice, zdrady i gorące pożądanie, które może zniszczyć wszystko.  

Czy dwoje ludzi pochodzących z nienawidzących się od lat klanów odnajdzie wspólny język? Czy uczucie wygra z poczuciem obowiązku i lojalnością wobec rodzinnych więzi?  

 

A może tajemnice, które wyjdą na jaw, pociągną na dno nie jedno, nie dwoje, lecz troje kochanków?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 16 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Maria Kozłowska

Oceny
4,5 (11 ocen)
7
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emilkase

Całkiem niezła

czegoś mi barkowo.
00
Aniuffa

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam całym ❤️czekam na drugi tom oby nie za długo 🙈
00
BasiaS57

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo się dzieje. Polecam.
00
Pela008

Całkiem niezła

Pokręcone.
00
kotka11111

Nie oderwiesz się od lektury

super ksiąka bardzo polecam nie mogłam się oderwać
00



DYLOGIA IRLANDZKA #1

ZAPŁACISZ ZA WSZYSTKO

MONIKA SKABARA

So I’m gonna stand up

Take my people with me

Together we are going

To a brand new home

Stand Up (from Harriet) – Cynthia Erivo

Od Autorki

Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy.

Zanim wkroczycie do świata moich bohaterów, kilka słów gwoli ostrzeżenia.

Po pierwsze – chcę, abyście byli świadomi, że tak jak narwany jest charakter naszej bohaterki, tak samo fabuła ani myśli tu zwolnić. Wsiadacie na rollercoaster i nie macie pasów bezpieczeństwa ani hamulca, który mógłby być gwarantem, że będzie okazja na złapanie oddechu…

Po drugie – w historii występują sceny brutalnych tortur, więc ostrzegam – część tej książki jest dla czytelników o mocnych nerwach.

Po trzecie – pamiętajcie, że choć bohaterowie postępują w rażąco karygodny, obrzydliwy i społecznie nieakceptowalny sposób, nie oznacza, że popieram takie zachowania albo je gloryfikuję!

Zależało mi, aby wywołać emocje. Nie tylko te miłe, ale każde – od strachu i przerażenia, poprzez zniesmaczenie, aż po ekscytację i podniecenie. Czy mi to wyszło?

Przekonacie się sami!

O ile macie odwagę przewrócić tę stronę i sprawdzić, co znajduje się dalej. ;)

Prolog

Keara, lat 13

Obudziły mnie krzyki. Usiadłam na łóżku, przecierając zaspane oczy, i rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Światło wpadało spod drzwi, zza których dobiegały mnie podniesione głosy i hałasy.

Mama wbiegła do mojej sypialni i dopadłszy łóżka, chwyciła mnie za ramiona.

– Kearo, już czas – powiedziała, mocno mnie ściskając.

Zesztywniałam, słysząc jej słowa. Od zawsze wpajała mi zasady, których musiałam się trzymać.

– Mamo – wyszeptałam. – Ale…

– Znasz zasady. Nie mamy czasu. – Utkwiła we mnie spojrzenie. W jej wielkich, zielonych oczach widziałam powagę i po raz pierwszy w życiu strach.

Przełknęłam ślinę i mimo głośno bijącego serca skinęłam głową.

– Nie zawiodę cię, mamo. – Wysunęłam się z jej uścisku i skierowałam prosto do krzesła, na którym leżały przygotowane wcześniej ubrania.

Hałasy w domu się nasilały.

– Pospiesz się, dziecko – ponaglała mnie, wyciągając z szafy spakowany od dawna plecak. – Pamiętasz wszystko, o czym ci mówiłam?

– Tak. – Skinęłam głową, z całych sił starając się nie pokazywać targających mną uczuć.

– Dobrze.

Podeszła do mnie i delikatnie pogłaskała mój policzek. Pomogła mi założyć ciężki bagaż i popchnęła w stronę lustra wiszącego tuż przy ogromnej szafie. Nacisnęła ukryty w ramie przycisk. Ogromna tafla, cicho skrzypiąc, uchyliła się niczym wrota i ukazała ciemny korytarz.

– Idź. Nie oglądaj się za siebie bez względu na to, co usłyszysz. Rozumiesz?

Ponownie przytaknęłam.

– Máthair1.

Kobieta pokręciła głową, a jej zmierzwione ogniste pukle zafalowały.

– Iníon2. Od teraz nie wolno ci nikomu zdradzić, skąd pochodzisz. Tu… – Wskazała palcem moje serce. – …zawsze będziesz zrodzona z irlandzkiej krwi. Ale na zewnątrz musisz stać się kimś innym. Idź! – Obejrzała się, gdy tuż za drzwiami rozległy się strzały. – Idź, Kearo!

Wepchnęła mnie za taflę lustra, które zaraz cicho zamknęło się za mną, okrywając wszystko ciemnością. Stałam tam i patrzyłam szeroko otwartymi oczami na rozgrywającą się scenę. Nie wiedziałam, że zwierciadło jest lustrem weneckim! Matka kazała mi uciekać, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku.

Serce waliło mi jak oszalałe, gdy zobaczyłam, jak do mojego pokoju wszedł wielki niczym góra mężczyzna o niemal białych włosach. Mama wyprostowała się na widok wycelowanej w nią broni i uniosła wysoko głowę.

– A więc jednak mnie znalazłeś, Dhoirze McMillonie. – Uśmiechnęła się z wyższością.

– Aíne O’Grady. – Jego głos sprawił, że włosy stanęły mi dęba. – Naprawdę sądziłaś, że uda ci się ukryć przede mną?

Pokręciła głową, gdy podszedł do niej i opuścił pistolet. Nie była drobną kobietą, ale przy jego ogromnej posturze wydawała się malutka. Z tej odległości nie potrafiłam określić, ile dokładnie mógł mieć lat, ale dostrzegłam pałające gniewem niemal czarne oczy i pokryty białymi pasmami zarost. Potężną dłonią chwycił moją mamę za gardło i ścisnął, sprawiając, że dotąd blade oblicze zaczęło sinieć. Oczy zalśniły jej łzami, gdy z coraz większym trudem łapała oddech.

– Gdzie to jest? – zapytał, nachylając się nad nią.

– Nigdy nie znajdziesz tego, czego szukasz. – Ledwo wydusiła z siebie słowa.

– Masz ostatnią szansę, Aíne!

– Nienawidzę ciebie i wszystkich z twojego przeklętego rodu, McMillon – wycharczała. – Idź do diabła!

– Z wzajemnością. – Szarpnął dłonią, a jej szyja wygięła się nienaturalnie.

Zakryłam usta pięścią, dusząc w sobie krzyk rozpaczy. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie. Od zawsze właśnie do tego mnie przygotowywano, a jednak widząc na własne oczy, jak najbliższa mi osoba straciła życie…

Opuściłam zaciśnięte dłonie wzdłuż ciała, walcząc z wściekłością i chęcią, by wpaść do środka i zabić mężczyznę za to, co przed chwilą zrobił, ale pamiętałam wszystkie słowa matki. Wiedziałam, że nie to było moim przeznaczeniem.

Już miałam się odwrócić, gdy do pokoju wszedł szpakowaty facet z ohydną blizną przecinającą całą twarz.

– Przeszukajcie każdy kąt i spalcie tę norę – warknął McMillon, odwracając się do niego.

– Tak jest. – Nowo przybyły skinął głową i wyszedł szybko z sypialni.

Zapłacisz mi za wszystko, obiecałam mu w myślach. Nazywam się Keara O’Grady i zawsze dotrzymuję złożonej przysięgi.

Rozdział 1

Pewnym krokiem ruszyłam ciemnym korytarzem. Nigdy wcześniej tędy nie szłam, ale z tego, co mi mówiono, prowadził on wzdłuż posiadłości i wychodził na północny skraj lasu otaczający dom. Zatrzymałam się dopiero przed schodami wiodącymi do drewnianych drzwi. Zapaliłam latarkę w smartwatchu i wyciągnęłam z plecaka czarną czapkę beanie, pod którą ukryłam swoje długie włosy w kolorze miedzi. Czarną pelerynę do kostek zarzuciłam na ramiona, kaptur nasunęłam nisko na czoło, zgasiłam źródło światła, chwyciłam plecak i ostrożnie wyszłam na zewnątrz, uważnie rozglądając się dookoła.

Przemknęłam tuż za linię drzew i przez chwilę nasłuchiwałam. Cisza. Byłam dość daleko od domu i gdy nabrałam pewności, że nikogo nie ma w pobliżu, zerknęłam na kompas w zegarku. Skierowałam się na północny wschód i ruszyłam szybkim krokiem, aby jak najprędzej dojść w bezpieczne miejsce. Pamiętałam każde słowo matki i wiedziałam, że czas jest kluczowy. Jeśli go zmarnuję, moje szanse na zniknięcie będą znikome.

Zimny wiatr szarpał peleryną, wdzierając się pod nią i przyprawiając całe ciało o dreszcze. Zerkałam na zegarek, upewniając się, że trzymam się ustalonego kierunku. Po niemal godzinie szybkiego marszu dotarłam na skraj polany, pośrodku której stał ledwie widoczny domek. Słabe światło przebijające się przez małe okna było prawie niewidoczne. Najciszej, jak umiałam, podeszłam do drzwi, nadal uważnie rozglądając się dookoła.

Zastukałam pięć razy i się odsunęłam. Przez dłuższą chwilę nic nie słyszałam.

– Kim jesteś i czego tu szukasz? – Groźny głos odezwał się tuż za moimi plecami.

Podskoczyłam przestraszona, odwracając się gwałtownie do mężczyzny, który wyglądał jak wielki niedźwiedź. Masywne ciało przykrywał płaszcz ze skór, a spod długich, zmierzwionych włosów patrzyły na mnie dzikie, ciemne oczy.

– Zadałem ci pytanie, dziewczyno – warknął.

Nie odzywając się ani słowem, wyjęłam z kieszeni płaszcza wisior i wyciągnęłam w kierunku mężczyzny. Jego oczy rozszerzyły się na moment, gdy dotarło do niego, co trzymam w ręku.

– Tá sé in am3. – Pochylił przede mną głowę.

– Tak. Już czas – potwierdziłam cicho.

– Musimy ruszać. – Wyciągnął rękę po mój plecak, ale stanowczo zaprzeczyłam. Nikt nie miał prawa go dotykać.

Pozwoliłam, by mężczyzna szedł przodem, i zachowując bezpieczną odległość, poszłam za nim na tyły domu, za którym stał stary terenowy samochód z przyciemnianymi szybami.

– Usiądź z tyłu. Gdybyśmy się zatrzymali, zsuń się na podłogę i ukryj pod skórami. Nie wychylaj się, dopóki nie powiem, że jest bezpiecznie. – Rzucił mi szybkie spojrzenie i usiadł za kierownicą.

Z niewielkim trudem wskoczyłam na tylną kanapę wysokiego pojazdu, zamknęłam drzwi i czujnie obserwowałam leśną drogę, którą powoli jechaliśmy.

– Dlaczego nie zapalasz świateł? – zapytałam, choć wiedziałam, że nie powinnam się odzywać.

– Nie chciałbym, aby ktoś nas zauważył. Włączę je dopiero, gdy dojedziemy do głównej drogi – mruknął w odpowiedzi.

– Ale jest ciemno. Jak możesz prowadzić w mroku?

Roześmiał się ponuro. Po moim ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

– Gdy żyjesz w takim miejscu, ciemność jest twoim najlepszym przyjacielem.

Zabrakło mi odwagi, by dopytywać o szczegóły.

Jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu wtoczyliśmy się na asfaltową drogę, a kierowca włączył światła. Powoli zbliżaliśmy się do pierwszych zabudowań jakiegoś miasteczka.

– Ukryj się – rozkazał chłodno. – I nie wychodź, dopóki ci nie pozwolę.

Nie zadając zbędnych pytań, chwyciłam plecak, skuliłam się na brudnej podłodze i nasunęłam na siebie kilka warstw leżących na siedzeniu skór. Auto skrzypiało i przechylało się na każdym zakręcie. Wstrzymywałam oddech, gdy zwalniało, ale na szczęście nikt nas nie zatrzymał. W napięciu czekałam na pozwolenie, by wyjść z ukrycia, ale ono nie nadchodziło.

Zerknęłam na zegarek. Jechaliśmy już dwie godziny. Nie miałam pojęcia, dokąd mnie wiezie i ile czasu potrwa podróż. Zastygłam, gdy autem szarpnęło, a silnik zgasł.

– Możesz już wyjść – odezwał się kierowca.

Posłusznie wysunęłam się spod okrycia i wysiadłam z wozu. Rozejrzałam się po niknącym w mroku nocy domu. Drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął w nich potężnie zbudowany, starszy mężczyzna. Zmrużył oczy, lustrując nas wzrokiem. Zszedł po schodach i zatrzymał się tuż przede mną.

Zdjęłam z głowy kaptur i czapkę, pozwalając, by włosy opadły mi na plecy. Następnie wyciągnęłam przed siebie wisior matki.

– Keara – odezwał się nieznajomy.

Uniosłam wzrok i napotkałam niezwykłe zielone oczy. Tak bardzo podobne do tęczówek mojej mamy. Przełknęłam ślinę.

– Ardal O’Grady. Jestem twoim wujem, bratem Aíne.

– Wujem? – szepnęłam zaskoczona.

Matka nigdy nie wspominała o swojej rodzinie. Powtarzała jedynie, że gdy przyjdzie czas, dowiem się wszystkiego.

– Tak, dziecko, wujem. Torinie, dziękuję. Twoja droga kończy się tutaj. – Skinął głową mojemu kierowcy.

Odwróciłam się, aby mu podziękować, ale ten już wsiadał do samochodu.

Wuj pociągnął mnie za rękę w kierunku otwartych drzwi domostwa. Weszłam z nim do środka, rozglądając się po skromnym holu.

– Pewnie nie jesteś przyzwyczajona do takich warunków, ale na razie musi ci wystarczyć, że masz dach nad głową.

– Nie jestem księżniczką – zaprotestowałam.

– Mylisz się, Kearo, jesteś dziedziczką rodu O’Grady. To o wiele ważniejsze niż bycie jakąś tam księżniczką. Gdy przyjdzie czas, zostaniesz przywódczynią wielkiego klanu.

– Wielkiego klanu? – Otworzyłam szeroko oczy.

– Tak, dziecko. Dzięki tobie odzyskamy wszystko, co McMillonowie nam odebrali.

Stałam naprzeciwko niego, otwierając i zamykając usta, ale nie wydałam z siebie nawet najmniejszego dźwięku.

McMillonowie… Mama tak nazwała tego, który ją zabił!

– Rano. Porozmawiamy rano. – Wskazał ręką drewniane schody. – Pokażę ci pokój. Jest środek nocy, więc postaraj się zasnąć, bo od jutra twoje życie diametralnie się zmieni, Kearo O’Grady.

Pokiwałam głową, potulnie idąc za mężczyzną, który był teraz za mnie odpowiedzialny. Miałam tylko trzynaście lat i czułam, jakby całe moje dotychczasowe życie było ułudą.

Wuj zamknął za mną drzwi niewielkiej sypialni. Była bardzo skromnie urządzona. Pośrodku stało drewniane łóżko z poduszką i wełnianym kocem. Obok zauważyłam niewielki stolik nocny i słabo świecącą lampkę, a starą szafę i malutką komódkę ustawiono pod ścianą.

Coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej, a przed oczami pojawiła mi się matka, gdy martwa padła na podłogę.

– Mamo… – szepnęłam, pozwalając, by samotna łza potoczyła się po moim policzku.

Kobiety O’Gradych nie płaczą. Jesteśmy twarde, zuchwałe i niezłomne. Pamiętaj o tym, Kearo! Usłyszałam w głowie jej głos, zupełnie jakby stała tuż obok. Zasady wpajane mi od zawsze sprawiły, że wyprostowałam się i wierzchem dłoni otarłam wilgotny policzek.

Postawiłam plecak przy łóżku. Zdjęłam pelerynę, odwiesiłam ją na drewnianą ramę i wsunęłam się pod gryzący koc.

Rano dowiem się wszystkiego. A gdy to się stanie, dzień po dniu będę robić wszystko, by wypełnić wolę mamy i zemścić się na tych, którzy mi ją odebrali.

Rozdział 2

Dziesięć lat później

Wyprostowałam się i ciężko dysząc, uniosłam głowę. Wytrzymałam spojrzenie wuja, nie pokazując, jak cholernie bolą mnie obite żebra i stłuczone udo. Ardal O’Grady zmierzył wzrokiem leżącego u moich stóp przeciwnika. Spojrzał na mnie, dopiero gdy się upewnił, że mężczyzna jest martwy. Po raz pierwszy dostrzegłam w jego oczach aprobatę. Skinął lekko głową w moim kierunku, dając znak, że przeszłam ostatnią próbę.

– Doprowadź się do porządku. Będziemy czekać na ciebie w wielkiej sali.

Spuściłam wzrok. Poczekałam, aż on i reszta klanu znikną w posiadłości, po czym rzuciłam ostatnie spojrzenie na człowieka, który stracił życie z moich rąk. Westchnęłam cicho i ruszyłam do swojego pokoju.

Wzięłam szybki prysznic, dokładnie zmywając z dłoni zaschniętą krew. Włożyłam czarne spodnie, luźną bluzę w tym samym kolorze i ciężkie skórzane buty. Długie, rude pukle zebrałam na czubku głowy i upięłam w kok. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam schodami na parter, do wielkiej sali, z której dobiegały podniesione męskie głosy.

Byłam aż nadto świadoma, że tego dnia dopełniła się część mojego zadania i nadszedł czas, bym poznała dalsze szczegóły.

Pchnęłam ciężkie drewniane drzwi do ponurego pomieszczenia. Ściany były obite ciemnymi deskami, pośrodku stał okrągły stół, dookoła którego siedzieli najważniejsi członkowie klanu. Nad nim lekko kołysał się toporny żyrandol dający nikłe światło.

Mężczyźni zamilkli, gdy tylko weszłam do środka. Dwanaście par oczu skierowało się w moją stronę, gdy mijałam zebranych, by usiąść po prawej stronie Ardala O’Grady’ego.

– Wuju – odezwałam się głosem wypranym z emocji.

Spojrzał na mnie uważnie, stukając palcami w blat stołu.

– Kearo – przemówił poważnie. – Przeszłaś ostatnią próbę. Czas, byś wypełniła najważniejsze zadanie.

Skinęłam głową, czekając na dalszą część.

– Za dwa dni pojedziesz do zamku McMillona, gdzie odbędzie się nabór do milczących sióstr.

Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się ani słowem. Milczące siostry? Co to ma być, do jasnej cholery? Jakiś zakon? Byłam pewna, że wuj w końcu dopuści mnie choć częściowo do swoich obowiązków.

– Jesteś pewien? – Siedzący obok mnie Torin jako jedyny odważył się zadać pytanie.

– Uważasz, że naraziłbym dziewczynę, nie wierząc, że sobie poradzi? – Głos wuja zdradzał gniew. – Keara jest naszą ostatnią szansą. A tak się składa, że Dhoire planuje zwiększyć swoje wpływy i połączyć ród z Arthairem MacNaillem. Wiecie, co to oznacza dla nas? Wojnę nie z jednym, lecz z dwoma najstarszymi rodami na wyspach! – Uderzył dłonią w stół. – Co według was będzie lepsze? Zrealizować nasz plan czy wydać Kearę za kogoś wpływowego, aby mieć wsparcie w otwartej wojnie, która niechybnie wybuchnie, jeśli McMillon urośnie w siłę?!

Przełknęłam ślinę.

Wydać mnie za mąż? W życiu!

W sali zapadła głucha cisza.

– To ryzykowny plan, Ardalu – odezwał się Feryal, najstarszy z zebranych.

– Czy ktoś jeszcze chce podać w wątpliwość moje decyzje?! – zagrzmiał wuj.

Po pomieszczeniu rozszedł się szmer. Mężczyźni kręcili się nerwowo na swoich miejscach, rzucając sobie nawzajem zaniepokojone spojrzenia, ale nikt więcej nie miał odwagi wyrazić głośno swojego zdania.

– Wuju, nie zawiodę, wypełnię plan – powiedziałam cichym, ale stanowczym głosem.

– Moja siostrzenica ma większe jaja niż wy wszyscy razem wzięci.

Zebrani, jak jeden mąż, spuścili głowy.

– Wyjdźcie. Muszę porozmawiać z Kearą w cztery oczy – odprawił ich.

Siedzący obok mnie Torin wstał i na odchodne uścisnął moje ramię, okazując mi wsparcie i oddanie. Pokiwałam głową, dziękując mu za wszystko.

Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim członkiem klanu, wuj wygodnie rozsiadł się na krześle.

– Oni słusznie się martwią, dziewczyno. Wejście na teren wroga jest cholernie ryzykowne. – Wbił we mnie uważne spojrzenie. – Rekrutacja… Jeśli nie podołasz, zginiesz. Jeśli podołasz, ale zrobisz coś źle, zginiesz. McMillon nie daje drugich szans.

– Kim są milczące siostry? – zadałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.

– To osobiste strażniczki jego córki. Nikt nigdy nie widział tej dziewczyny. Jest jak duch, trzymana w miejscu, o którym nikt nie wie. Nie wolno jej się z nikim kontaktować. Ale z tego, co udało nam się ostatnio dowiedzieć, ma zostać wydana za mąż za MacNailla. Twoje zadanie, Kearo, to nie dopuścić do tego ślubu.

– Niby jak mam to zrobić? – Potrząsnęłam głową.

– Masz dwie możliwości, moje dziecko. Przekonać córkę wroga, by uciekła z tobą i ukryła się z dala od ojca. Albo…

– Albo ją zabić, prawda?

– Tak. Jeśli nie uda ci się namówić jej do odejścia, będziesz musiała pozbawić ją życia.

– Dobrze. Jeśli w ten sposób zdołam pokrzyżować jego plany, to nie widzę żadnego problemu. – Wzruszyłam ramionami. – A co z samym McMillonem?

– Nim się nie przejmuj.

Zmarszczyłam brwi.

– Czy nie mieliśmy się pozbyć właśnie jego? To on zabił moją matkę, to on nam zagraża! Odebranie mu córki tylko odwlecze w czasie wybuch wojny, wuju.

– Kearo – warknął. – Czy naprawdę uważasz mnie za głupca?

– Nie. – Spuściłam wzrok.

– Skup się na swoim zadaniu, dziewczyno, a Dhoire’a zostaw w spokoju.

– W takim razie powiedz mi chociaż, jakie zasady panują wśród milczących sióstr. Jak wygląda ta ich rekrutacja?

– Hm… – Wuj pogładził swoją długą, rudą brodę. – Nie wiem, na czym dokładnie to polega. Wiem tylko, że jeśli ci się nie uda, stracisz życie. Jedyne, czego zdołaliśmy się dowiedzieć, to… – Odchrząknął nerwowo. – …jak tylko przejmą cię ludzie McMillona, nie wolno ci się odezwać ani słowem. Wyłącznie Dhoire może zdjąć ten zakaz.

Przełknęłam złość, którą poczułam na myśl, że ten drań nie tylko uniknie mojej zemsty, lecz także będzie wydawał mi polecenia.

– Czy mogę cię prosić o jedną rzecz, skoro za dwa dni mam wyjechać?

– Prosić zawsze możesz – odpowiedział dużo łagodniej. – Ale wyjeżdżasz jutro wieczorem, by rano stawić się w zamku McMillona.

– Rozumiem. W takim razie pozwól mi dziś, ten jeden raz pójść do miasteczka, do pubu, i tak po prostu się zabawić.

– Zabawić? – Uniósł wysoko brwi.

– Jest sobota. Nigdy wcześniej nie byłam w pubie. Chcę zobaczyć, jak to jest być zwyczajną dziewczyną.

– Nie jesteś zwyczajną dziewczyną!

– Wuju… – Przewróciłam oczami. – Oboje to wiemy, ale ten wieczór pragnę spędzić wśród zwykłych ludzi, pić piwo, tańczyć i nie myśleć o tym, że lada dzień będę musiała wykonywać polecenia samego diabła.

Ardal się zamyślił, wystukując palcami szybki rytm.

– Tylko dzisiaj, ale obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.

– Błagam cię – stęknęłam. – Tylko nie rób mi wykładu. Nie jestem dzieckiem.

– Ale jesteś…

– Tak wiem – przerwałam mu szybko. – Dziedziczką O’Gradych. Znam swoje miejsce.

– W takim razie baw się dobrze, Kearo. – Wstał, dając mi tym samym znak, że spotkanie dobiegło końca.

Nie bawiąc się w zbędne kurtuazje, wyszłam z wielkiej sali i poszłam prosto do swojego pokoju. Wuj Ardal był okrutnym człowiekiem, ale wiedziałam, że przyjął mnie pod swój dach i zaakceptował jako dziedziczkę rodu. I choć nasze stosunki wydawały się raczej chłodne, zastąpił mi rodziców i zadbał o moje wychowanie, abym kiedyś mogła go godnie zastąpić. Zawdzięczałam mu wszystko i nie zamierzałam zawieść zaufania, którym mnie obdarzył.

Otworzyłam wielką szafę z dębowego drewna, wahając się przez chwilę. W co ubierały się kobiety, wychodząc do pubu? Nie miałam bladego pojęcia. Chwyciłam więc swoje ulubione powycierane, jasne jeansy, czarną koszulkę bokserkę i skórzaną kurtkę. Buty… Skrzywiłam się. Nie miałam żadnych szpilek ani tym podobnych cudów, które wkładały dziewczyny. Cholera, zamierzałam się bawić i dobrze czuć sama ze sobą. Zdecydowałam się więc na skórzane buciory, które uwielbiałam. Przeczesałam włosy i zaplotłam je w szeroki warkocz. Postanowiłam też wykonać delikatny makijaż. Rzadko się malowałam, ale tego dnia chciałam wyglądać wyjątkowo. Przyciemniłam brwi, narysowałam kreskę na powiekach, na rzęsy nałożyłam dwie warstwy tuszu, a policzki pokryłam odrobiną różu. Jeszcze delikatna satynowa pomadka i… obejrzałam w lustrze efekt swoich starań. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc postać patrzącą na mnie ze zwierciadła. Wyglądałam naprawdę dobrze! Do niewielkiej torebki wrzuciłam portfel, telefon, a do kieszeni wsunęłam malutki nóż sprężynowy. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Zbiegłam po schodach i zatrzymałam się gwałtownie, gdy natknęłam się na wuja, który zmierzył mnie krytycznym wzrokiem.

– Błagam, nie komentuj. To tylko dziś…

– Nic nie mówię. – Pokręcił głową, starając się ukryć uśmiech.

Podeszłam do niego i pocałowałam w szorstki policzek.

– Będę grzeczna. – Puściłam mu oko.

– Torin cię zawiezie. – Odchrząknął, wyraźnie zmieszany jawnie okazanym uczuciem.

– Dzięki. – Pomachałam mu i wyszłam z domu.

Na podjeździe czekało już czarne audi Q7.

– Dokąd? – zapytał mężczyzna, gdy wskoczyłam do środka.

– A znasz jakiś fajny pub w okolicy? – odezwałam się, nawet nie kryjąc podekscytowania.

– Pytasz starego lisa, czy umie polować?

Roześmiałam się cicho. Uwielbiałam tego mrukliwego faceta. Wiedziałam, że jeśli mój wuj odejdzie na zasłużoną emeryturę, a ja zajmę jego miejsce, to właśnie Torin zostanie moją prawą ręką. Jeśli miałabym wskazać jedną osobę, którą uważałam za swojego przyjaciela, to właśnie jego.

Przejechaliśmy przez miasteczko. Auto zatrzymało się przed oświetlonym drewnianym budynkiem, wokół którego kręciło się mnóstwo ludzi.

– To najlepszy pub w okolicy, dziewczyno. Znajdziesz tu wszystko. Dobrą zabawę, prawdziwą muzykę i najlepsze piwo. Zadzwoń, jak będziesz chciała wrócić. Przyjadę po ciebie.

– Nie spodziewaj się telefonu przed świtem – rzuciłam, wysiadając.

– Kearo! – krzyknął i zgromił mnie wzrokiem, ale posłałam mu całusa w powietrzu i zatrzasnęłam drzwi. Oboje wiedzieliśmy, że nie będzie się gniewać.

Ruszyłam do środka, pozwalając, by od progu porwała mnie niesamowita atmosfera.

Wnętrze było nieco przyciemnione, drewniane stoliki zostały zastawione kuflami piwa i słonymi przekąskami. Ludzie stali w grupkach, siedzieli przy stolikach albo tańczyli na niewielkim podeście. Kapela stłoczona na malutkiej scenie grała Cregg’s Pipes Lúnasa.

Kiwałam głową w rytm skocznej muzyki, przepchnęłam się do baru i zajęłam ostatni wolny hoker.

– Co dla ciebie, złotko? – zwróciła się do mnie pulchna barmanka.

– Guinnessa poproszę. – Posłałam jej szeroki uśmiech.

Gdy postawiła przede mną szklankę, z rozkoszą upiłam łyk zimnego trunku. Odwróciłam się w stronę tańczącego tłumu, uśmiechając się przy tym jak głupia. Irlandzka muzyka i klimat tego miejsca sprawiały, że moje serce biło jak szalone, a usta same rozciągały się szeroko.

– Hej! – Wysoki, przystojny blondyn o niezwykłych oczach w kolorze stali zatrzymał się przede mną, zasłaniając widok. – Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.

– Hej. – Zlustrowałam wzrokiem wspaniale zbudowane ciało. – Nie widziałeś mnie tu, bo to mój pierwszy raz w tym miejscu.

– W takim razie jestem Senan. – Wyciągnął do mnie rękę.

Przekrzywiłam lekko głowę. Nie zamierzałam zdradzać mu, jak mam na imię. Nie po to tu przyszłam.

– Aíne – przedstawiłam się imieniem matki, ściskając jego dłoń.

Między nami przeskoczyła niewidzialna iskra. Mężczyzna oparł się plecami o bar, odsłaniając mi widok na wijących się na parkiecie ludzi.

– Skąd jesteś? – Nie krył zainteresowania.

– Nie stąd – odparłam wymijająco.

Parsknął śmiechem.

– Chyba nie jesteś z tych rozmownych, co?

– Nie przyszłam tu, żeby rozmawiać. – Uniosłam brew.

– A po co tu przyszłaś, Aíne? – Nachylił się nad moim uchem.

Zaciągnęłam się męskim zapachem i mocnymi perfumami.

– Jeszcze nie wiem. – Zwróciłam twarz w jego stronę, tak że niemal stykaliśmy się nosami. – Ale dam ci znać, jak się dowiem.

Dopiłam piwo, zeskoczyłam z hokera i ruszyłam na parkiet, nie oglądając się na nowo poznanego chłopaka. Wmieszałam się w tłum, dając się porwać muzyce i ludziom.

Już po kilkunastu minutach tańczenia poczułam, jak strużki potu zaczęły mi spływać po ciele, a skronie i ramiona błyszczały od zebranej na nich wilgoci. Rytm zwolnił, gdy kobieta na scenie zaśpiewała pierwsze słowa A Chromaraigh Aoibhinn o Solasa. Odwróciłam się w kierunku baru, chcąc wrócić na swoje miejsce, ale od razu zderzyłam się z twardym torsem. Uniosłam głowę i napotkałam szare tęczówki, uważnie wpatrujące się we mnie z góry.

Oblizałam usta, czując na swoich biodrach męskie dłonie.

– Senan…

– Zatańczymy?

Przyciągnął mnie do siebie, a ja uniosłam ręce i zaplotłam je na jego szyi. Dopiero teraz zauważyłam na niej gruby rzemień, który ukrywał pod podkoszulkiem. Odruchowo wplotłam palce w jasne pukle na karku mężczyzny.

Senan pochylił się i zawisł tuż nad moimi ustami. Przymknęłam oczy.

Ciepłe, wilgotne wargi opadły na moje. Nie byłam zaskoczona, bo odkąd spotkaliśmy się przy barze, dało się wyczuć między nami jakieś przyciąganie. Uśmiechnęłam się, gdy chłopak naparł na mnie całym sobą i mocniej wbił palce w moje biodra. Bez zastanowienia oddałam pocałunek.

Dopiero rozlegające się dookoła nas gwizdy przywróciły mi zdrowy rozsądek. Wyswobodziłam się z męskich ramion i szybkim krokiem ruszyłam do baru. Barmanka, puściwszy mi oko, postawiła przede mną piwo. Chyba trochę mnie poniosło i przypadkiem zrobiłam małe przedstawienie.

– Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem. – Senan pochylił się nad moim ramieniem, sięgając po swój kufel. – Nie mam w zwyczaju całować się na środku parkietu z nowo poznanymi dziewczynami.

– Uff, co za ulga. – Parsknęłam śmiechem.

Spojrzał na mnie radośnie błyszczącymi oczami.

– Boże, uciekłaś z tego parkietu tak szybko. Myślałem, że może się gniewasz czy coś. – Przeczesał dłonią zwichrzone włosy.

– Coś ty! Ja też nie jestem z tych lasek, co lecą w ślinę z każdym przystojnym facetem. Ale dziś zamierzam się bawić i przez jeden wieczór nie myśleć o obowiązkach i konsekwencjach.

– W takim razie… – Uniósł kufel. – Za wieczór bez hamulców.

– Sláinte!4– Dołączyłam do toastu.

– Sláinte! – powtórzyli głośno ludzie stojący dookoła nas.

Mijały kolejne godziny. Alkohol przyjemnie szumiał mi w głowie, brzuch bolał od śmiechu, a ciało było wilgotne od potu, gdy po raz kolejny schodziliśmy z Senanem z parkietu. Dopiłam piwo i uniosłam rękę, prosząc o rachunek.

– Wychodzisz? – zapytał chłopak, oplatając moją talię ramieniem.

Wyłożyłam na blat należną kwotę.

– Mhm. Chyba mam dość tańców i gwaru na dzisiaj.

– Odprowadzę cię.

Dorzucił kilka banknotów i zabawnie zasalutował przed barmanką, która ze śmiechem zabrała pieniądze. Przecisnęliśmy się przez tłum i wyszliśmy na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek, a gdy dostrzegłam, że zbliżała się trzecia w nocy, od razu sięgnęłam po telefon z zamiarem zadzwonienia po Torina.

– Naprawdę chcesz już wracać do domu? – Senan przytrzymał moją dłoń, zanim wybrałam numer.

Uniosłam głowę i lekko ją przekrzywiłam.

– Noc jest jeszcze młoda – dodał ciszej.

– Senanie. – Oblizałam usta.

– Słuchaj… – Objął mnie w pasie. – Nigdy wcześniej nie czułem takiego przyciągania do kobiety jak do ciebie dzisiaj.

Przygryzłam wargę. Wiedziałam, o co mu chodziło. Czułam to. Między nami iskrzyła taka chemia, aż dziwne, że bar nie spłonął.

Cholera, raz się żyje.

Wspięłam się na palce i wpiłam w jego wargi. Dłonie na moich biodrach mocno się zacisnęły.

– Chodź! – wyszeptał w moje usta i złapał mnie za rękę.

Schowałam telefon do torebki i ruszyłam za Senanem przez pogrążone w ciemności Ballindooley. Po kilku minutach zatrzymaliśmy się przed niewielkim domem. Chłopak wyciągnął z kieszeni klucz, otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem, po czym zapalił światło. Zatrzasnął za nami skrzydło i szarpnięciem odwrócił mnie tak, że wpadłam na jego twardy tors. Wplótł dłonie w moje włosy i złączył nasze usta. Jęknęłam, a on, nie przerywając pocałunku, złapał mnie pod pośladkami i podniósł. Oplotłam go nogami w pasie i pozwoliłam, by zaniósł mnie wąskim korytarzem do niewielkiej sypialni. Dopiero gdy znaleźliśmy się przy krawędzi łóżka, oderwał się od moich warg.

– Jeśli masz wątpliwości, to jest ten moment, w którym powinnaś wyjść. – Jego oddech był nieco przyspieszony.

Przewróciłam oczami. Trafił mi się prawdziwy dżentelmen. Złapałam za sprzączkę paska przy spodniach chłopaka i mocno szarpnęłam, nie spuszczając wzroku z szarych tęczówek. Odpięłam guzik i pociągnęłam za suwak jeansów. Następnie uniosłam brzeg jasnej koszulki i zmusiłam Senana do jej zdjęcia. Przesuwałam ręką po drżących mięśniach brzucha w górę, aż natknęłam się na drewniany celtycki krzyż zwisający mu z szyi.

Złączyliśmy dłonie na amulecie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, a gdy napięcie stało się niemal nie do wytrzymania, zdjęłam swoją koszulkę i rozpięłam spodnie. Widziałam zaskoczenie w oczach chłopaka, gdy dostrzegł blizny pokrywające moje ciało i wyraźnie zarysowane mięśnie.

Nasze usta ponownie połączyły się w tańcu. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie pozostałe części naszej garderoby zniknęły, a moje nagie plecy dotknęły chłodnego materiału narzuty leżącej na łóżku.

Senan wsunął prezerwatywę na nabrzmiałą męskość, umościł się pomiędzy moimi nogami i oparł na przedramionach. Odgarnął z mojej twarzy zabłąkane pukle, które wysunęły się z warkocza.

– Jesteś niezwykłą kobietą.

Uśmiechnęłam się, przesuwając opuszkami po jego mocnej szczęce i opuchniętych wargach. Uniosłam lekko biodra, ułatwiając mu wsunięcie się w moje pulsujące wnętrze. Przymknęłam oczy i zdusiłam jęk, gdy poczułam rozciąganie, którego przyjemność balansowała na granicy bólu.

– Chryste, ale jesteś ciasna – warknął, poruszając się powoli.

– Raczej ty jesteś za duży. – Westchnęłam, gdy poczułam, jak moje ciało powoli się rozluźnia, dopasowując do tego szturmu.

Najwyraźniej moje słowa połechtały ego Senana, ponieważ uśmiechnął się triumfalnie i przyspieszył, wbijając się we mnie mocnymi, zdecydowanymi pchnięciami.

– O Boże… – jęknęłam przeciągle, gdy ułożył palce na nabrzmiałej łechtaczce i zaczął pocierać ją kolistymi ruchami.

– Tak – wychrypiał, napierając na mnie jeszcze bardziej.

W moim podbrzuszu kumulowało się napięcie i osiągnęło szczyt w tym samym momencie, w którym Senan wbił zęby w moje ramię, wykonał ostatnie mocne pchnięcie i doszedł, dusząc ryk. Po chwili opadł na materac, przyciągnął mnie do siebie i ucałował w czubek głowy. Oboje potrzebowaliśmy czasu, by uspokoić oddech, więc trwaliśmy w tej pozycji, pozwalając naszym sercom odnaleźć spokojniejszy rytm. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że moje wszystkie poprzednie zbliżenia z mężczyznami były niczym w porównaniu do tego, czego doświadczyłam z tym nowo poznanym.

– Zostaniesz ze mną do rana? – zapytał szeptem, sunąc opuszkami po moich plecach.

– Nie mogę.

– Za kilka godzin zacznie świtać. Odwiozę cię do domu.

– Senanie… – Westchnęłam zrezygnowana. – Fajny z ciebie facet, seks był nieziemski, ale za dwa dni wyjeżdżam i już tu nie wrócę. – Wyjawiłam mu tylko część prawdy.

Zmarszczył brwi.

– Będziesz musiał o mnie zapomnieć – dodałam, po czym uniosłam się lekko i pocałowałam wilgotne usta.

W końcu wysunęłam się z objęć mężczyzny, wstałam z łóżka, pozbierałam porozrzucane ubrania i szybko je na siebie włożyłam. Stanęłam w progu i po raz ostatni obejrzałam się na człowieka, który na jedną noc zawrócił mi w głowie.

– Nie zapomnę cię – odezwał się cicho.

– Zapomnisz. – Puściłam mu oko. – Żegnaj, Senanie.

Ruszyłam przez mieszkanie, po drodze pisząc do Torina wiadomość, aby odebrał mnie spod pubu. Szłam cichymi uliczkami miasteczka, mijając pojedynczych niedobitków, którzy wychodzili z pobliskich knajp.

Gdy dotarłam na miejsce, ku mojemu zaskoczeniu czarne audi już na mnie czekało.

– Gdzie ty się włóczyłaś? – burknął Torin, przyglądając mi się ze zmarszczonymi brwiami. – Miałaś być w pubie!

– Nie psuj mi tego wieczoru – mruknęłam, przymykając oczy.

Przeklął pod nosem, ale nie męczył mnie dłużej i ruszył prosto do posiadłości.

Nie żałowałam ani jednej chwili z tej nocy. Jedyne, czego było mi odrobinę szkoda, to blondyna, którego już nigdy więcej miałam nie zobaczyć.

Przypisy końcowe

1Máthair (z irl.) – matka.

2Iníon (z irl.) – córka.

3Ta se im am (z irl.) – Już czas.

4Sláinte! (z irl.) – Na zdrowie!

© Monika Skabara

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68216-77-6

Wydanie pierwsze

Redakcja

Anna Łakuta

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Danuta Perszewska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.