Wernisaż - Oskar Salwa - ebook + książka

Wernisaż ebook

Oskar Salwa

2,4

Opis

Wysublimowana, a zarazem swojska niezwykłość świata warszawskich artystów. Eleganckie galerie sztuki i klimatyczne, stare zaułki. Zbuntowani artyści i niedzielni malarze. Hipsterzy i biznesmeni. Mamy okazję zakręcić kołowrotkiem zdarzeń i znaleźć się na chwilę w samym centrum artystycznej Warszawy, towarzysząc Marcie w jej miłosnych rozterkach i poszukiwaniu siebie. Kto by sobie odmówił takiej przyjemności?

To miał być kolejny wernisaż w Arte Nuevo. Marta nie mogła nawet przypuszczać, że wywróci jej świat do góry nogami. Trudno jednak o spokój, gdy młoda historyczka sztuki kocha wielką sztukę i nieodpowiednich facetów. Lekcja plastyki zamienia się w lekcję uczuć. Czy Marta będzie umiała z niej skorzystać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,4 (11 ocen)
1
2
1
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2017

ISBN wydania elektronicznego EPUB: 978-83-65838-17-9

ISBN wydania elektronicznego MOBI: 978-83-65838-18-6

Skład wersji elektronicznej

konwersja.virtualo.pl

Rozdział 1

Powinien być spokój, a go nie ma. Powinno być dolce far niente, a jest hałas za oknem. Coś tu nie pasuje do obrazka, choć jest przecież słodkie sobotnie popołudnie, a promienie słońca wpadają do mieszkania przez stare balkonowe drzwi. Leniwy czas. Pierwszy tak uroczy, ciepły dzień, w sam raz na początek maja. Cieszcie się, ludzie — Warszawa zaczyna wiosenny sezon leżaków nad Wisłą!

Marta mości się na sofie. Przymyka oczy. Po szarym przedwiośniu, z którym nie mogła sobie poradzić, razi ją słoneczne światło, odbijające się od nieskazitelnie białych ścian ich, z takim trudem spłacanego, mieszkania. Pięknie pachnie świeżo wypastowany parkiet. To zasługa Iriny, młodej Ukrainki. Krzepkiej dziewczyny o dzikiej urodzie. Marta dzwoni do niej czasem, żeby ta przyjechała i nieco posprzątała w domu. Zaprasza Irinę z oporami, ponieważ nie należy do osób, które lubują się w wydawaniu poleceń innym. Komenderowanie ludźmi — to nie jest w jej stylu. Filip jednak zawsze powtarza Marcie, żeby nie miała oporów. Bo o co w końcu chodzi? Studentce ze Wschodu wpadnie kilka złotych, a w mieszkaniu będzie błysk. Z takiego układu każdy powinien być zadowolony. Wypastowana podłoga — jej woń przypomina dziewczynie dobre, studenckie czasy na historii sztuki. Kiedy to było? Już ponad dziesięć lat temu obroniła pracę magisterską. Tak pachniały parkiety w pałacach i dworach, które otwierano specjalnie dla nich; młodzieży mającej dostęp do dóbr kultury, o jakich ich rówieśnikom się nie śniło. Tak pachnie ład i porządek. To jest zapach estetyki.

I wszystko byłoby tego sobotniego popołudnia dobrze, gdyby nie jazgot dochodzący z zewnątrz. Marta zbiera w kucyk jasne, proste włosy. Opiera się o ścianę, podkładając najpierw pod głowę recyklingową poduszkę z poszewką z szarego płótna. Materiał trochę drapie w kark, ale to nic nie szkodzi. Trzeba promować wykorzystywanie surowców wtórnych. Jest za tym, jak najbardziej. Kościste kolana podciąga pod brodę. Trzy piętra pod nią, na podwórku studni, krzyczą dzieciaki. Ładna pogoda wywabiła je w końcu z ciasnych pokojów, w których całymi tygodniami katowały się tysiącami bezsensowych zdań przesyłanych internetowymi komunikatorami. Teraz zachowują się tak, jak zachowywali się w ich wieku ich rodzice i dziadkowie. Siedzą na dworze i się nudzą. Przeklinają na całe gardło. W powietrzu wirują najgorsze „jeby”. Wzbijają się w górę, docierają na trzecie piętro i przewalają się przez żeliwną balustradę balkonu. Krążą Marcie nad głową. Cóż, trzeba się z takimi rzeczami pogodzić. To są uroki życia na gustownie urządzonych stu metrach kwadratowych w podupadłej kamienicy na warszawskiej Pradze, z sąsiadami z kwaterunku. Marta jednak nie narzeka. Docenia miejski folklor, który wcale nie przypomina skansenu. Ludzie żyją tu naprawdę intensywnie, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na klatkach schodowych i w zimnych bramach słychać frenetyczne śmiechy i spazmy, głuche ciosy pięści i miłosne jęki. Ale akurat dzisiaj, z okazji miłego popołudnia, kiedy liście podwórkowej akacji mienią się w zachodzącym słońcu, mogłaby być cisza.

W zamku zgrzyta klucz. Ustępują zasuwy, a jest ich sporo. Są pozostałością po poprzednim właścicielu, który zresztą też nie był pierwszym mieszkańcem lokalu pod numerem dziewięć. Burzyński mieszkanie kupił od pana mecenasa Kowalika, prażanina z dziada pradziada, chluby prawobrzeżnej palestry. Małego Kowalika, który był wzrostu dziesięcioletniej dziewczynki, wszyscy szanowali. W drzwiach swojej dziewiątki nie założył nawet cienkiego łańcuszka. Na całe wakacje wyjeżdżał na Mazury i wracał do nietkniętego złodziejską ręką mieszkania. Na stare lata Kowalik przeniósł się do Anina, do córki. Mieszkanie nabył od niego niejaki Burzyński. Człowiek znikąd. Nie wiadomo było, co to za typ. Nikt go nie lubił. Notorycznie się do niego włamywano. Zainstalował więc skomplikowany system rygli, a po paru ciężkich latach dał ogłoszenie, że pozbędzie się stumetrowego mieszkania w sercu Pragi — po okazyjnej cenie. W ten właśnie sposób w kamienicy pojawili się Marta z Filipem, którzy byli bardziej ciekawi życia w prawdziwym domu z zawilgoconymi piwnicami niż w apartamentowcu z podziemnym garażem. Zasuwy odziedziczyli po Burzyńskim.

W drzwiach ustąpiła ostatnia zapora. Filip z hukiem wchodzi do środka. Na wypastowaną podłogę rzuca teczkę ze szkicami. Już od progu szuka papierosów. Całą paczkę wypalił po drodze do domu. Zagląda do szuflady sekretarzyka stojącego pod owalnym lustrem w rzeźbionej ramie. Ale fajek nie ma już nawet i tam, więc jest wściekły, chociaż dopiero co przyjechał. Zaraz będzie musiał zejść na dół, do sklepu „U Leszka”.

— Jezu, ale te bachory się drą. Jak ty to wytrzymujesz?

Filip wybiega na balkonik. Staje na palcach. Wychyla się przez ażurową barierkę. Na szerokich plecach ma wielką plamę potu, a całe ubranie wygniecione po kilkugodzinnej podróży samochodem. W lnianej koszuli i lnianych spodniach wygląda niczym z Cézanne’a albo Moneta. Na czubku głowy ledwie trzyma mu się lekki kaszkiet, spod którego wystają kręcone, grube blond loki. Malarz wrócił z pleneru we Wroceniu nad Biebrzą. Że też wciąż chce mu się robić takie rzeczy! Kto dziś jeszcze maluje z natury? Kto ćwiczy rękę i oko przy prawdziwym pejzażu? Jest jak ostatni Mohikanin. Od kiedy są z Martą, czyli od dekady, regularnie jeździ w plener. Twierdzi, że to jego trening. Jedni codziennie machają hantlami, a on, żeby nie zardzewieć, musi regularnie po parę godzin malować przyrodę. Tego wymaga artystyczna uczciwość, porządne rzemiosło, bo Filip nienawidzi w sztuce hucpy, efekciarstwa i przerostu formy nad treścią, na których jego kumple robią kariery, mydląc wszystkim dookoła oczy. Jest porywczy, a przy tym nieprzejednany i konsekwentny. To właśnie imponuje Marcie.

Stoi na balkonie, a płowa czupryna lśni mu w słońcu.

— Zamknijcie się! Albo spieprzajcie! — krzyczy apostoł sztuki.

Mógłby im wygrażać z tej ambony do ciemnej nocy i nic by to nie dało. Hałas nie ustaje. Od murów odbijają się szydercze rechoty. Czyjaś chuda ręka wznosi się i na tle bezchmurnego nieba prostuje ku górze środkowy palec. Wściekły Filip nie daje jednak za wygraną. Mocno zdenerwowany drze się teraz na całe gardło, aż ze złości głos mu się łamie. Przechodzi w żałosny dyszkant. Marta chowa głowę w poduszkę. Zna te jego wysokie rejestry, na które tyle razy wchodził, wykłócając się o imponderabilia. Nieraz była świadkiem, jak obraża krytyków, skacze do oczu dziennikarzom, szarpie się w knajpach z innymi malarzami. W sprawach sztuki nie uznaje żadnych kompromisów. Jego musi być na wierzchu, choćby miał wydzierać się tak, że popękają wszystkie szklanki, a z Fejsa znikną ostatni znajomi.

Dawniej Marcie wydawało się, że Filip przesadza. Niepotrzebnie idzie z każdym na czołowe, zamiast odpuścić. Jednak po pewnym czasie jego opinie na świat i ludzi stały się też i jej poglądami. Trwa więc w narożniku przy jego boku. A gdy widzi, że ktoś chce nieczysto zaatakować jej chłopaka, sama wychodzi na ring. Trudno tylko wytrzymać, gdy podnosi głos. Dźwięk, który się wtedy z niego wydobywa, jest jak pisk mordowanej myszy, aż bolą uszy. Choćby uosabiał całą mądrość świata, nie da się go wtedy słuchać. Podniesiony głos odbiera Filipowi powagę. Marta wstaje z sofy. Nie pali, ale paczkę na czarną godzinę ma dla Filipa zawsze odłożoną w zamykanej wnęce, w której znajduje się wiekowa czarna skrzynka licznika na energię. On nigdy nie pamięta o tej skrytce. W pomiętej paczce został ostatni papieros. Nie warto gardłować z dzieciakami w to piękne popołudnie.

— Odpuść — mówi Marta.

Kładzie dłoń na ramieniu Filipa i podaje mu papierosa. Bierze go od niej bez słowa i po chwili zaciąga się głęboko nikotyną. Filip pachnie słono, długą podróżą i farbami. Ich ślady widać na karku i na rękach, które odsłonił, podwijając wysoko rękawy koszuli w kolorze khaki. Humor mu wraca. Znów potrafiła go uspokoić, a nie jest to łatwe i nie zawsze się przecież udaje. Wypuszcza ostatnią smużkę dymu. Marta podsuwa mu masywną, porcelanową popielnicę, ozdobioną tandetnym wizerunkiem rzymskiej Bazyliki Świętego Piotra. To upominek od Nikolety, szalonej staruszki, która najlepsze lata spędziła we Włoszech. Upatrzyła sobie Martę. Nazywa ją swoją wnusią i od czasu do czasu próbuje rozpieszczać podarunkami wyciąganymi z głębokiej walizki oblepionej podróżnymi kwitami Alitalii. Filip gasi niedopałek.

— Chodź do środka — Marta szepcze mu do ucha.

Chce jeszcze chwili spokoju, bo od najbliższego poniedziałku czekają ją sądne tygodnie. To będzie czas przygotowań do wernisażu organizowanego przez Arte Nuevo, modną galerię, w której pracuje. Mieści się przy Nowym Świecie i od kilku sezonów jest absolutnie najmodniejszym miejscem w Warszawie. Przepływa przez nią dużo pieniędzy i mnóstwo sezonowych gwiazd o mentalności nowojorskiej bohemy oraz ze zdolnościami, których mają tyle, co brudu za paznokciem — tak uważa Filip. I Marta przyznaje mu rację, jednak musi pamiętać, że przecież galeryjny interes nieźle się kręci. Wprawdzie lekko nie jest, ale mają z czego spłacać comiesięczną ratę za gniazdko pod praskim adresem.

— Chodź do środka — kolejny raz szepcze mu do ucha.

Filip zaczesuje do tyłu niesforne włosy, które spadają mu na oczy. Kręci się po mieszkaniu, bo jak zawsze po powrocie z pleneru nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Buzują w nim malarskie emocje. Zapaliłby kolejnego papierosa. Chyba jednak skoczy do Leszka, tym bardziej że facet może w każdej chwili zamknąć sklep. Jeżeli dziś gra Legia, czego Filip nie jest pewien, bo futbol go w ogóle nie obchodzi, Leszek zaciągnie kraty i pryśnie do baru dwie kamienice dalej oglądać mecz ze swoimi koleżkami.

— Pamiętasz, że za kilka tygodni mam wernisaż? — Marta gładzi blond grzywę Filipa. — Chcę wkręcić twoje ostatnie prace na wystawę w Arte Nuevo. Są świetne.

— Nie! Nie rób tego! — krzyczy, jakby diabeł w niego wstąpił. — Ten cały rynek sztuki to ostatnie dno. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Marta udaje, że nie słyszy jego histerycznej reakcji, której oczywiście się spodziewała. Jak gdyby nigdy nic idzie do kuchni. Tym razem nie przyjmuje do wiadomości żadnych sprzeciwów.

— Nie ma mo-wy! — Filip sylabizuje słowa tuż nad jej uchem.

— Zrozum, wszyscy zabijają się o to, żeby wystawiać się w tej galerii.

— Ja nie jestem wszyscy!

— Wiem i dlatego cię kocham. — Cmoka go w pochlapany farbą kark. — Człowieku, co ty, szyję sobie malowałeś? To już postanowione. Jutro pogadam z Viką. Zrobiłam już nawet portfolio twoich obrazów.

— Nie… — wydaje z siebie przeciągłe jęknięcie. — Przecież umawialiśmy się, że nigdy nie będziesz moją agentką.

Marta wyciąga z lodówki organiczny napój owsiany. Nalewa całą szklankę. Bierze łyk i podaje szkło Filipowi.

— Pij, bo to samo zdrowie. Koi nerwy. Zrozum, ludzie muszą w końcu poznać twoje malarstwo.

Rozdział 2

— Naprawdę pracujesz w Arte Nuevo? — Mama Marty była swego czasu szczerze zaskoczona. Arte Nuevo — ta nazwa robi wrażenie nawet na ludziach takich jak ona, których nie obchodzi sztuka współczesna. Ma dosyć własnych kłopotów, więc po co miałaby jeszcze dobijać się niezrozumiałymi problemami, którymi artyści męczą swoją publiczność? W malarstwie szuka piękna, a nie lęków i samotności — tych zawsze miała wystarczająco dużo we własnym życiu. Jednak fakt, że jej córka zakotwiczyła się w miejscu pokazywanym w telewizji oraz opisywanym w kolorowej prasie, zrobił na niej duże wrażenie. Galeria Arte Nuevo jest na topie. Na parterze białej kamienicy, z fasadą pyszniącą się mlecznymi rowkowanymi kolumnami, handluje się dziełami autorstwa najgłośniejszych nazwisk i zawiera transakcje za naprawdę poważne sumy. Chłopaki w wyciągniętych swetrach, prowadzący swoje undergroundowe galeryjki w mysich norach, mogą o takich tylko pomarzyć.

W Arte Nuevo szefową jest sprytna Vika, która kiedyś była najbliższą przyjaciółką Marty. Dziewczyny przeszły razem cały szlak bojowy: od studiów aż do wspólnej pracy w galerii. Vika zatrudniła Martę, bo wiedziała, że tak kompetentnej i lojalnej osoby jak ona nigdzie nie znajdzie. Naprawdę nazywa się Wiktoria Błach. Viką stała się kilka lat temu, po powrocie z Barcelony. Z Katalonii przywiozła nie tylko nowe imię, ale i, jak zwykła mawiać matka Marty, nowego chłopa. Jest nim Jasiek Garzyński, kuty na cztery nogi biznesmen, który wygląda na takiego, co to nie odprowadza podatków w najbliższym, śródmiejskim urzędzie skarbowym. Łatwiej wyobrazić go sobie, jak z torbą wypchaną pieniędzmi leci prywatną awionetką do jakiegoś podatkowego raju na drugim końcu świata. Garzyński ma podobno koło sześćdziesiątki i podobno zrobił w Hiszpanii doktorat z historii sztuki. Marcie nie chce się w to wierzyć. Ten człowiek nie wygląda na faceta z gustem. Najbardziej lubi chodzić w pstrokatych marynarach, które pękają na nim w szwach. Najważniejsze jednak, że to on wprawił w ruch karuzelę z galerią. Wpompował w stołeczny rynek sztuki sporo pieniędzy. Wszyscy lgną więc do niego. Tylko że on nie ma czasu na pierdoły. Opędza się od gwiazd malarskiego firmamentu. Wskakuje do swojego bentleya cabrio i znika, notorycznie łamiąc weekendowy zakaz poruszania się autem po Trakcie Królewskim. Arte Nuevo stworzył dla swojej ukochanej Viki. We wszystkich artystycznych sprawach odsyła więc interesantów do niej.

W poniedziałek galeria jest dla gości zamknięta. Wiktoria przechadza się po sali w letniej sukience na ramiączkach i z nieodłącznym kieliszkiem wina w dłoni. Lubi być na lekkim rauszu. A im więcej wypije, tym chętniej wydaje Marcie polecenia. Trudno czasami wytrzymać jej władczo-protekcjonalny ton. Marta nauczyła się go jednak ignorować. Potrafi być ponad to, nie tylko zresztą w stosunku do Wiktorii. Zawsze puszcza mimo uszu różne zaczepki i nie odpowiada na prowokacje, ponieważ najbardziej w życiu nie cierpi otwartych konfliktów. Raptowne konfrontacje powodują, że traci rezon. Mruga nerwowo oczami i jest tak wzburzona, że nie wie, co powiedzieć. Gorące awantury zostawia Filipowi, byleby tylko nie urządzał ich w domu. Tak czy inaczej, odrobina serwilizmu to nie jest wygórowana cena za przywilej pracy w Arte Nuevo. Ta galeria to marka sama w sobie, chociaż jej nazwa od początku wydawała się Marcie pretensjonalna. Wolałaby bardziej subtelny szyld: Rytm, ewentualnie Perspektywa albo Walor. Kiedyś podzieliła się z Wiktorią swoimi wątpliwościami.

— Galeria Walor? — Vika otworzyła szeroko oczy.

Oczywiście Marta musi czasem ponarzekać na szefową i dlatego, gdy wraz z nadchodzącą kanikułą będzie popijać z innymi koleżankami orzeźwiające koktajle na tarasie jednej z modnych kawiarenek, nie zapomni o kilku cierpkich uwagach pod adresem Witki. Jednak za nic w świecie nie zamieniłaby się z nimi miejscami. One przekładają w pracy karty ewidencyjne zabytków ruchomych. Są urzędniczkami niedofinansowanych instytucji kultury narodowej. Ona natomiast pracuje w słynnej Arte Nuevo.

Vika wiruje w swojej sukni. Drobi na wysokich obcasach od obrazu do obrazu, zachwycając się sama sobą.

— Wydaje mi się, że na wystawie można by pokazać nowe obrazy Filipa — wypala znienacka Marta.

Witka zamiera na te słowa w tanecznym pas. Idzie się napić. Nalewa sobie kolejną lampkę wina z jej ulubionego regionu Rioja.

— Chcesz mu zorganizować późny debiut? — sili się na złośliwość. — Kochana — wypala Marcie prosto w nos — ten facet ma trzydzieści pięć lat. Znasz moje zdanie na jego temat. On jest nie do wytrzymania. Zwymyślał już tylu galerników, łącznie ze mną. Nikt z nich nie poda mu ręki. Przykro mi. — Odwraca się na pięcie i pląsa w głąb galerii.

— Zobacz przynajmniej, nad czym ostatnio pracował. — Marta macha portfolio z reprodukcjami obrazów Filipa. — Moim zdaniem są świetne.

— Ponure i niedzisiejsze — wyrokuje Vika, nawet nie odwróciwszy się w jej stronę.

— W tym jest ich siła. — Marta nie daje za wygraną. — Są programowo konserwatywne.

— O tym właśnie mówię: ponure i niedzisiejsze. Nie wracajmy do tego.

Urażona Marta z pietyzmem chowa do torby Filipowe reprodukcje. Mogła się przecież spodziewać odmowy. Gdyby podsunęła Witce prace jej guru, profesora A., kłamiąc, że to obrazy Filipa, Vika na pewno też nie zgodziłaby się ich zaprezentować w Arte Nuevo, nawet jeśli w głębi duszy uważałaby je za najlepsze malarstwo pod słońcem. Po prostu nie cierpi Filipa i jak widać, nie zanosi się, aby coś miało zmienić się pod tym względem. Dawno temu zalazł jej za skórę, a Vika jest cholernie pamiętliwa. Śmiał się z jej niekompetencji w sprawach sztuki. Wytykał błędy i wściekał się, że taka miernota cieszy się przyjaźnią jego dziewczyny — ale nawet nie to było najgorsze. Swego czasu Filip, chociaż został zaproszony, nie pofatygował się na otwarcie Arte Nuevo, mimo usilnych próśb Marty, która była gotowa siłą wyciągać go z domu. Bardzo zależało jej, aby był przy niej tego wieczoru. Nie pojawił się jednak na inauguracyjnym raucie. Za to przyszedł nieproszony na jego zakończenie. Stanął przed wejściem, rozpiął rozporek i nasikał na białą kolumnę, pokazując tym gestem, co prawdziwy artysta myśli o hipokrytach rządzących rynkiem sztuki. Wywiązała się niepotrzebna szarpanina. Filip bronił się, przywołując prawo do artystycznej prowokacji, krzyczał coś o pisuarze Duchampa i „siusianiu w torcik”, a w końcu przewrócił dwóch panów oddelegowanych do ochrony imprezy, bo chociaż zazwyczaj nie wdaje się w bójki, to ma siłę dobrze zbudowanego faceta. Akurat za ten cały incydent Vika nie powinna być zła na Filipa. Dzięki awanturze, jaką wywołał, o Arte Nuevo od razu zrobiło się głośno w mediach. W końcu nie codziennie na otwarcie galerii przyjeżdża policja, żeby uspokoić towarzystwo. Ku swojemu zdziwieniu i przerażeniu Filip też stał się przez chwilę bohaterem tabloidów. Można powiedzieć, że zaistniał w powszechnej świadomości jako artysta. Na szczęście zainteresowanie jego osobą trwało dwa dni, a Arte Nuevo po hucznym otwarciu do dziś jest w centrum uwagi.

Wiktoria wzmacnia się kawą i zbiera się do wyjścia. Zdejmuje buty na obcasie i zamienia je na białe adidasy wyciągnięte ze sportowej torby. Garzyński kazał jej podszkolić się w grze w tenisa. Vika ćwiczy zawzięcie, odkąd wróciła z Hiszpanii. Kilka razy miała wrażenie, że już osiąga w miarę przyzwoity poziom, ale Garzyński wciąż kręci z niezadowoleniem głową, patrząc na to, co wyczynia na korcie jego wybranka. W południe ma trening z bardzo atrakcyjnym instruktorem.

— Kochana, prawie zapomniałam. Jest jeszcze jedna sprawa — rzuca Marcie na odchodne. — Jasiek ma kuzyna w Hiszpanii, który, zdaje się, skończył teraz Akademię Sztuk Pięknych w Bilbao czy innej Maladze. Mniejsza o to. Jasiek obiecał małemu, że pomoże mu się wypromować. Trzeba pokazać parę jego prac na wernisażu. Zajmij się tą sprawą, kochana. Chłopak wpadnie jutro do galerii.

— Oczywiście. — Marta robi minę, jakby nic się nie stało. Tymczasem skręca ją na myśl o tym, że będzie musiała maczać palce w czymś, co na kilometr trąci nepotyzmem. Już widzi w myślach tę scenę: oto Garzyński, między jednym a drugim telefonem do, podobno, bardzo ważnych marszandów z Bilbao, klepie protekcjonalnie krewniaka po ramieniu i zaprasza go do udziału w wernisażu. Nie ma sprawy. W najlepszej warszawskiej galerii zawsze znajdzie się miejsce, żeby pochwalić się artystycznie uzdolnioną rodziną. Dziwne, że Vika dopuszcza do takiej sytuacji. Przecież w ten sposób może poważnie nadszarpnąć reputację Arte Nuevo.

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2017

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcia na okładce: ©Evgeniya Porechenskaya / 123rf.com

Redakcja: Ewa Popielarz

Korekta: Marek Kowalik

Skład: Igor Nowaczyk

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na: