White Lies - Joanna Balicka - ebook
NOWOŚĆ

White Lies ebook

Joanna Balicka

4,8

2093 osoby interesują się tą książką

Opis

Finałowy tom bestsellerowej trylogii Joanny Balickiej!

W psychologii każde kłamstwo ma konkretny kolor. Biały oznacza próbę ochrony drugiej osoby przed przykrą prawdą.
Phoenix Weston jest najmłodszym z trzech braci. Chociaż stara się zostawić za sobą burzliwą przeszłość, nadal zmaga się ze skutkami przedawkowania sprzed lat. Obecnie pełni funkcję dyrektora działu IT w Weston’s Company i jest wykwalifikowanym inżynierem cyberbezpieczeństwa.
Życie mężczyzny przybiera nieoczekiwany obrót, gdy Seth, jego starszy brat, prosi go o odszyfrowanie zakodowanych plików Cedricka, ich zmarłego ojca. Zdeterminowany, by odkryć prawdę o tacie, Phoenix zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę. Podczas dochodzenia kieruje się zarówno pozostawionymi wskazówkami, jak i przyjmuje pomoc od anonimowego hakera.
W obliczu mrocznego odkrycia jego drogi krzyżują się z Arielle Taeshin, studentką prawa. Ich spotkanie w klubie nocnym staje się dla Phoenixa czymś więcej niż tylko rozkosznym rozproszeniem uwagi.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                              Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 750

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (108 ocen)
97
6
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RuDzielec2005

Nie oderwiesz się od lektury

Najbardziej emocjonująca część, albo nawet najbardziej emocjonująca książka Asi! Na pewno będę do niej wracać. Zresztą jak i do całej trylogii, która od razu zgarnęła moje serce.
10
pomylona

Nie oderwiesz się od lektury

NAJLEPSZA KSIĄŻKA ASI
10
MagdalenaZwolinska

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
00
Daroszka94

Nie oderwiesz się od lektury

Idealne zakończenie serii. Bambi na zawsze w moim sercu.
00
ulkazula

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00



Copyright © for the text by Joanna Balicka

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Anna Łakuta, Iwona Wieczorek-Bartkowiak, Martyna Góralewska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-025-9 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

OSTRZEŻENIE

Niniejsza książka zawiera treści przeznaczone dla dorosłych odbiorców. W fabule poruszane są trudne i kontrowersyjne tematy, takie jak: przemoc fizyczna i psychiczna, nadużycia, prześladowania, brutalne zbrodnie, porywanie dzieci, handel na czerwonym rynku i zjawisko gaslightingu. Opisane wątki mogą okazać się niepokojące dla wrażliwych czytelników. Zaleca się rozwagę podczas czytania.

PROLOG

PHOENIX

Kilkanaście lat wcześniej…

Napęczniałe chmury zasnuwały niebo. Deszcz lał się nieubłaganie z nieba. Odczuwałem każdą kroplę na swojej skórze i było to jak przenikliwe ukłucie, przypomnienie mojego cierpienia.

Zegar wskazywał kilka minut po dziesiątej, a okolicę spowiła nieprzenikniona zasłona mgły i melancholijny odcień szarości. Niegdyś znajdowałem ukojenie w ponurym pięknie jesieni.

Ale teraz? Teraz nienawidziłem wszystkiego, co się z nią wiązało.

Na cmentarzu roiło się od nieznanych twarzy. Ledwo je rejestrowałem, nie mówiąc już o ich rozróżnianiu. Fotoreporterzy czyhali za drzewami i cmentarną bramą, a ich aparaty pozostawały w gotowości, aby uchwycić coś na zdjęciach, a następnie sprzedać je za grube pieniądze.

Najbliższa rodzina zebrała się wokół dziury ziejącej w ziemi. Błądziłem wzrokiem w stronę trumny umieszczonej na katafalku, ale każde spojrzenie wydawało się ciosem w brzuch.

Stałem obok mojego najstarszego brata. Co jakiś czas zerkałem na niego, wypełniony nadzieją, że poznam jego reakcję, ale sprawiał wrażenie nieobecnego. Funkcje życiowe Setha ograniczały się jedynie do mrugania, a nawet to czasami wydawało się dla niego zbyt dużym wysiłkiem.

Nie mogłem go za to winić. Wisiał nad nami ciężar straty, na którą nie zdołaliśmy się przygotować. Głos duchownego brzmiał monotonnie, jego słowa wydawały się rozmyte. Ledwo cokolwiek słyszałem, mój umysł pozostawał zbyt zajęty zadawaniem sobie tylko jednego pytania: „Dlaczego?”.

Xander, nasz średni brat, stał po prawej stronie Setha. Musiał wyczuć, że na niego patrzę, bo zwrócił ku mnie głowę. Półuśmiech przemknął mu przez twarz, chociaż wyglądało to bardziej tak, jakby przełknął ślinę. Robił, co mógł, żeby mnie pocieszyć, ale widok jego zmęczonych, przygnębionych oczu w żaden sposób nie sprawiał, że poczułem się lepiej.

Złapałem się na tym, że znów wpatrywałem się w dół, rozumiejąc, co to wszystko oznacza. Wcześniej uczestniczyłem w dwóch pogrzebach. Znałem zakończenie takich wydarzeń i każde z nich pozostawiło na mojej skórze nieprzyjemny dreszcz.

Nie wiedziałem, co okazywało się gorsze: cicha, ciągnąca się za powozem pogrzebowym procesja, zbliżająca nas do nieuniknionego zakończenia, czy ostatni moment, gdy grabarze wbijają krzyż w kopiec.

Tak mocno się zamyśliłem, że nie zorientowałem się, kiedy słowa księdza ucichły. Czterech mężczyzn podeszło do trumny i podniosło ją na coś, co wyglądało jak platforma.

Podbródek mi zadrżał, bo przeczuwałem, co się zaraz wydarzy. Widok przed oczami dwoił mi się i troił, aż stał się kompletnie rozmazany. Wściekle przetarłem twarz rękawem czarnej marynarki. Nie chciałem być tym, który płacze. Moi bracia nie płakali, dlaczego ja miałbym okazać się gorszy?

Z całych sił walczyłem, by nie rozchylić ust. Szczękościsk trzymał mnie na tyle mocno, że rozbolały mnie zęby. Bolesne uczucie dławienia pchało się w górę gardła, jakby owinęły się wokół niego druty kolczaste.

Gorące łzy nieustępliwie kreśliły ścieżki po moich policzkach. Cały drżałem, tracąc kontrolę nad własnym ciałem, jakbym stał się marionetką poruszaną przez kogoś innego. Obserwowałem trumnę, gdy znikała w głębokim grobie. Jej powolne opadanie zdawało się odzwierciedlać uczucie tonięcia w mojej piersi. Gdy charakterystyczny głuchy odgłos zderzenia z ziemią dotarł do moich uszu, poczułem, że pęka we mnie ostatnia nić samokontroli.

Coś pomiędzy szlochem a rykiem wyrwało mi się z gardła, a nogi nagle stały się tak słabe, że omal nie runąłem w błoto. Kojący dotyk na ramieniu zwrócił moją uwagę. Uniosłem głowę i dostrzegłem zmartwiony wyraz twarzy Xandera. Wpadłem w jego objęcia, a on pozwolił, bym wtulił się w jego tors i schronił przed całym światem, łącznie z wścibskimi aparatami paparazzich.

Byłem na siebie okrutnie wściekły. Nie chciałem płakać, ale łzy okazały się siłą, z którą nie potrafiłem się zmierzyć. Minęły cztery dni, odkąd ostatni raz widziałem tatę, a surowa rzeczywistość jego permanentnej nieobecności okazała się zbyt gorzką pigułką do przełknięcia.

W tej chwili zdałem sobie sprawę, że on już nigdy nie wróci. To, co mieliśmy, przepadło na zawsze.

– Możesz to z siebie wyrzucić. – Głos brata brzmiał łagodnie przy moim uchu. – Nie musisz być silny przez cały czas.

Skinąłem głową, choć zabrakło mi słów. Ciężar straty dusił, każdy oddech przypominał o pustce pozostawionej przez tatę. Nie mogłem się z nim pożegnać, uściskać go po raz ostatni. Xander powiedział, że ojciec nie chciałby, bym zapamiętał go w ten sposób, ale jakkolwiek by nie wyglądał, wciąż był moim tatą.

Po tym, gdy nieco się uspokoiłem, dostrzegłem, że nasz najstarszy brat podszedł do grobu i upuścił tam białą różę. To symbol pamięci, choć niewystarczający, by wyrazić głębię naszego cierpienia i tęsknoty.

Seth przez chwilę wpatrywał się w dół, a gdy mama zbliżyła się do niego i dotknęła z czułością jego pleców, wydawało się, że nawet tego nie poczuł, jakby wpadł w trans. Dopiero po chwili uniósł na nią przerażająco puste spojrzenie, zanim objął ją ramionami. Kobieta płakała z twarzą wtuloną w jego tors, a ten widok kompletnie mnie zrujnował.

– Chcesz iść do samochodu? – zapytał troskliwie Xan.

Pokręciłem energicznie głową w sprzeciwie.

Kiedy nadeszła nasza kolej, by podejść do grobu, zawahałem się, a róża zadrżała mi w dłoni. Brat mocniej ścisnął moje ramię, dając znać, że jest tuż obok.

– Żegnaj, tatusiu – wyszeptałem, mając nadzieję, że usłyszy mnie tam, gdzie teraz przebywał.

Puściłem łodygę niemal jednocześnie z Xanderem. Gdy uniosłem na niego wzrok, znów lekko się uśmiechnął.

– Jesteś niesamowicie dzielny.

Nie czułem się tak, ale zrobiło mi się lepiej, gdy to powiedział. Pociągnąłem nosem i przetarłem łzy wierzchem ręki.

Tłum zaczął się rozchodzić, po złożeniu nam kondolencji i uściskaniu. Czułem się dziwnie odizolowany, jakby mój umysł dryfował poza ciałem. Ich grzecznościowe słowa wydawały się puste, nie miały żadnego wpływu na to, co przeżywałem w środku. Cieszyłem się jednak, że brat mnie nie opuścił, podtrzymując mnie podczas tej przeklętej burzy emocji.

Wziąłem głęboki wdech, rześkie powietrze wypełniło moje płuca i przez chwilę odnosiłem wrażenie, że pęknie mi serce. Xander objął mnie ramieniem, gdy maszerowaliśmy w stronę samochodów. Paparazzi wyłaniali się zza drzew, a oślepiające flesze i kakofonia migawek stanowiły ostry, niechciany kontrast z ponurą atmosferą. Brat osłonił mnie swoim płaszczem, nie pozwalając, by robiono mi zdjęcia. Jego instynkt obronny wziął górę, choć nawet to nie wystarczyło, bym poczuł się komfortowo.

Ochroniarz otworzył dla mnie drzwi czarnego SUV-a, a gdy zająłem miejsce na tylnym siedzeniu, zorientowałem się, że Xan oddalił się od auta. Przycisnąłem nos do chłodnej szyby, by obserwować scenę, w której Seth wykłócał się z fotoreporterem. Wyrwał mu aparat z rąk i roztrzaskał o asfalt, wrzeszcząc tak głośno, że skuliłem się w miejscu. Nasz średni brat odciągnął go od pozostałych mężczyzn, gestem nakazując, by dali mu odrobinę przestrzeni.

Wybuch najstarszego z nas stanowił surowy przejaw naszego żalu, fizyczne ucieleśnienie odczuwanego zamętu, czego te gnidy nie potrafiły uszanować.

Zamknąłem oczy i przycisnąłem ręce do uszu, by zablokować odgłosy rozgrywającego się na zewnątrz chaosu. Głowa bolała mnie od płaczu, a widok awanturujących się braci to nie coś, co chciałem teraz oglądać.

Gdyby tata tu był, nic takiego by się nie wydarzyło.

Xander zajął miejsce tuż obok, jego twarz wyrażała frustrację, szybko jednak nałożył maskę niezmąconego spokoju.

– Wynośmy się stąd – polecił kierowcy stanowczym głosem.

Kiedy na mnie spojrzał, ramiona mu opadły. Objął mnie bez pytania i przytulił, dzięki czemu nieco się uspokoiłem.

– Damy radę, chłopaku. – Tembr jego głosu wypełniała determinacja. – Damy radę.

Potaknąłem, chcąc mu wierzyć, ale życie nagle wydało się takie niepewne.

Gdy wyjechaliśmy z cmentarza, ciężar minionej ceremonii wciąż zalegał mi na barkach. Świat za oknem rozmył się w przemijającym obrazie bezlistnych drzew i budynków.

Ciszę podczas przejazdu przerywały jedynie sporadyczne westchnienia czy pociągnięcia nosem. Gdy wjechaliśmy na podjazd, poczułem dziwną mieszankę ulgi i przerażenia. Nasz rodzinny dom pełen ciepła, nagle przypominał muzeum wypełnione echem przeszłości.

Odnosiłem wrażenie, że wszedłem do zupełnie obcego mieszkania, choć wewnątrz powitał mnie znajomy zapach. Mama natychmiast poszła do kuchni, by zająć czymś głowę. Seth ruszył na górę, a dźwięk zamykanych drzwi wskazywał na jego potrzebę samotności. Wraz z Xanderem przez chwilę stałem w bezruchu, nie do końca wiedząc, co właściwie powinienem robić.

– Odpocznij, co? – przerwał ciszę, kładąc mi dłoń na plecach. – Zajmę się wszystkim.

Skinąłem głową, nie do końca świadomy własnego wyczerpania. Wspinając się po schodach, nie potrafiłem powstrzymać się od zerknięcia na rodzinne fotografie zdobiące ściany. Radosne chwile zamknięte w złotych ramkach wydawały się odległe jak nigdy wcześniej.

Zamknąłem się w swoim pokoju i leniwie pozbyłem marynarki, a zaraz po niej całej reszty garnituru. Ledwie zdołałem włożyć spodnie dresowe, bo nawet ta prosta czynność okazała się zbyt wyczerpująca. Opadłem na łóżko, kierując wzrok na sufit, a łzy po raz kolejny wzięły górę.

Ten wieczór był inny. Chociaż przez ostatnie trzy noce dom pozostawał pogrążony w ciszy, to odnosiłem wrażenie, że wszyscy próbowali wrócić do stanu sprzed wypadku. Xander pojechał do żony, Seth zaszył się w gabinecie, natomiast mama nie wychodziła z kuchni.

Gdy nikt nie patrzył, zakradłem się do pokoju, w którym czas się zatrzymał. Rzeczy taty pozostały nietknięte. Chwyciłem koszulkę porzuconą na fotelu, po czym przycisnąłem ją do twarzy, by chłonąć znajomy zapach perfum i ciała. Z jakiegoś powodu to pozwalało mi oszukać umysł, że jeszcze nie wszystko stracone. Wsunąłem ją na siebie i chociaż niemal w niej tonąłem, to miałem wrażenie, że ojciec wciąż jest blisko.

Osunąłem się na podłogę, a pustka w piersi okazała się nie do zniesienia. Ten gryzący ból nie dawał za wygraną, nieważne, czego bym próbował. Szloch dusił mnie intensywnością, ciało drżało wbrew mojej woli, a każdy wdech stawał się bardziej urywany od poprzedniego, dopóki nie zacząłem czuć, że nie mogę oddychać.

Rozpaczliwie wodziłem wzrokiem w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli mi się uspokoić, ale każdy szczegół przypominał mi o tym, co straciłem. Tata nie przyjdzie, nie przytuli mnie i nie pocieszy. Ścisnąłem materiał koszulki w palcach, jakbym próbował zatrzymać wspomnienia o nim tak długo, jak tylko się dało, choć wiedziałem, że to daremne.

Oddałbym absolutnie wszystko, by jeszcze raz usłyszeć jego głos, ujrzeć uśmiech czy poczuć ciepło jego ramion. Ponownie wtuliłem twarz w T-shirt, głęboko wdychając pozostały zapach, zanim całkowicie zniknie. Ale on już zanikał, jak tata.

Nie wiedziałem, jak długo siedziałem na podłodze, ale w końcu usłyszałem szczęk zamka. Smuga światła zakradła się do pokoju, przeganiając otaczający mrok. Nie podnosiłem wzroku, bo ogarniał mnie wstyd. Nie chciałem, by ktokolwiek widział mnie tak złamanego i bezbronnego.

– Tu jesteś… – Głos najstarszego brata przedarł się przez głuchą ciszę. – Mama nakryła do stołu, czekamy już tylko na ciebie.

– Nie jestem głodny – wyrzęziłem.

Seth wydobył z siebie głośne westchnienie. Zbliżył się i przystanął. Trzymał dłonie w kieszeniach garniturowych spodni, wystawiając jedynie kciuki. Wyraz jego twarzy pozostał surowy, jak zwykle, prawdopodobnie jednak po raz pierwszy patrzył na mnie z rezerwą.

– Nie jadłeś nic od wczoraj. – Przykucnął, by znaleźć się na poziomie mojego wzroku. – Wiesz, że to niebezpieczne dla zdrowia.

Wzruszyłem obojętnie ramionami. Gorzej i tak już być nie mogło. Trwaliśmy w milczeniu. Seth przez chwilę się rozglądał, dopóki nie zatrzymał spojrzenia na tym, co trzymałem w rękach. To grawerowana zapalniczka należąca do taty. Z jakiegoś powodu, gdy patrzyłem w ten płomyk, czułem, że mnie uspokajał.

Nasze oczy znów się spotkały, brat jednak niczego nie powiedział, nie chcąc pocieszać mnie pustymi słowami. Osunął się na podłogę obok i po prostu mnie objął, pozwalając, bym się w niego wtulił. Wiedza, że nie zostałem sam, uczyniła żałobę nieco znośniejszą.

Czułem się wystarczająco wyczerpany, by nie uronić już żadnej łzy. Oparłem mu głowę na ramieniu i przez chwilę wsłuchiwałem się w jego oddech, co podziałało na mnie dość uspokajająco.

– Myślisz, że to kiedyś przestanie boleć? – Głos mi ochrypł od szlochu.

Seth westchnął, a jego ciepły oddech zmierzwił mi włosy.

– Nie wiem – przyznał cicho.

Do tej pory miałem wrażenie, że mój brat wiedział wszystko, ale fakt, że nie znał odpowiedzi na to pytanie, sprawił, że się domyśliłem, że to gówno tak szybko nie odpuści.

– Chyba nadeszła pora, żebym coś ci pokazał.

Zmarszczyłem brwi w zaskoczeniu. Słowa Setha zawisły w powietrzu, wzbudzając we mnie iskrę ciekawości. Uniosłem głowę, by złapać jego spojrzenie, a ciemne oczy, zwykle tak ostrożne i surowe, miały w sobie nutę łagodności, do której nie przywykłem.

Podniósł się z podłogi i wyciągnął ku mnie dłoń. Przez chwilę nie wiedziałem, czy wciąż miałem w sobie jakiekolwiek pokłady sił, by się ruszyć, jednak wyraz twarzy brata zmusił mnie, bym poszedł za nim. Pociągnął mnie do góry i podtrzymał, gdy nieco się zachwiałem.

– Chodź – zachęcił.

Schowałem zapalniczkę do tylnej kieszeni, zanim ruszyłem jego śladem, przesuwając wzrokiem po znajomym korytarzu. Mężczyzna zaprowadził mnie do garażu. Atmosfera w tej części domu wydawała się inna. Panował tu chłód, a jarzeniowe światło raziło za każdym razem, gdy ciemność odchodziła w zapomnienie. Musiałem przycisnąć dłoń do czoła, by uniknąć chwilowego oślepienia. Nie wchodziłem tu od czasu wypadku, a myśl o znajdowaniu się w tej przestrzeni stawała się zbyt bolesna.

– Ja też nie chciałem tu wchodzić – przyznał, jakby czytał mi w myślach. – Ale jest coś, co tata chciałby ci dać, gdy podrośniesz.

Przełknąłem nerwowo ślinę. Zapachy smaru, opon i benzyny przywołały kolejną masę wspomnień.

– Wiesz, że pracowaliśmy nad czymś, prawda? – Zerknął na mnie przez ramię.

Potaknąłem. Padająca na męską twarz smuga światła sprawiała, że trudno przychodziło rozgryźć jego intencje. Podszedł do oddalonych, tytanowych drzwi, wpisał kod na panelu, a brama zaczęła się unosić. Gdy tylko moim oczom ukazało się gładkie, wypolerowane nadwozie ścigacza, rozchyliłem oczy w szczerym zaskoczeniu.

Przede mną stało Ducati o białej karoserii z czerwono-czarnymi akcentami. Jego design miał pazur, a jednocześnie był elegancki i stanowił świadectwo godzin poświęconych przez tatę i Setha na pracę nad nim. Niemal słyszałem pełen dumy głos ojca, gdy wyjaśniał każdy szczegół i modyfikację w maszynie.

Zrobiłem nieśmiały krok do przodu, serce waliło mi w piersi. To projekt, o którym tata mówił bez końca przy kolacjach, a jego oczy błyszczały iskrą ekscytacji. Gdy widziałem motocykl, tak doskonały i dopracowany, ziejąca we mnie pustka wydawała się powiększać.

– Czyj to? – udało mi się wydusić.

– Twój.

Strzeliłem spojrzeniem w brata. Seth trzymał się z tyłu, dając mi przestrzeń potrzebną, aby to wszystko przyswoić. Wyciągnąłem drżące palce i przesunąłem nimi po gładkiej powierzchni ścigacza. Odniosłem wrażenie, że wciąż czułem na opuszkach ciepło obecności taty.

– On chciał go dokończyć, prawda? – Głos mi się załamał pod ciężarem tej świadomości.

– Chciał, żeby był wyjątkowy i żebyś pojechał na nim jako pierwszy – przyznał, krzyżując ramiona na torsie. – Dokończymy go razem, żeby to stało się możliwe.

Tata wspominał, że wkrótce dostanę własny motocykl, ale nie sądziłem, że stanie się to tak szybko ani też, że szykował go specjalnie dla mnie. Co prawda, moi bracia dostali już motocykle na własność, ojciec jednak powtarzał, że na mnie jeszcze przyjdzie czas.

– Nie mogę – wymamrotałem, kręcąc przy tym głową. – Nie mogę tego zrobić, Seth. – Uniosłem na niego zrozpaczone spojrzenie. – On odszedł, a bez niego…

Urwałem, niezdolny do wypowiedzenia słów. Brat uścisnął moje ramię, dając mi czas na oswojenie się z emocjami.

– Rozumiem – wypuścił zrezygnowany oddech – ale tata nie odszedł, a przynajmniej nie całkowicie.

Podniosłem głowę, a kolejna fala łez rozmazała obraz przed moimi oczami. Nie rozumiałem, co miał na myśli.

– Wciąż nad nami czuwa. Jego część tkwi w tym motocyklu, w naszych wspomnieniach, w sposobie, w jaki ukształtował to, kim jesteśmy – wyjaśnił, wodząc spojrzeniem po mojej twarzy.

– Nie wiem, czy potrafię… – Ponownie pokręciłem głową.

– Nie musisz robić tego sam, chłopaku. – Uważnie patrzył mi w oczy. – Zrobimy to razem, jak zawsze.

Albo razem, albo wcale. Nasze rodzinne powiedzenie wydawało się zanikać, od kiedy zmarł tata. Każdy chciał zostać sam. Bałem się, że wkrótce naprawdę się rozdzielimy.

– Był z ciebie dumny, wiesz?

Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, ponieważ często mi o tym mówił. Ojca cieszył każdy aspekt, nawet najdrobniejsze osiągnięcie stanowiło dla niego powód do dumy. To on ukształtował moją pewność siebie, zamiłowanie do komputerów i motocykli.

– Chciałbym, żeby tu był. – Mój głos brzmiał niewiele głośniej od szeptu. – To tak boli… to tak kurewsko boli, Seth… – Wplotłem palce we włosy, próbując uciszyć puls z tyłu głowy. – Nie wiem, jak to powstrzymać… nie potrafię…

Gniew, frustracja, rozpychający się w moim wnętrzu mrok… to wszystko wprowadziło mnie w amok, którego nigdy wcześniej nie czułem. Pełen udręki wrzask wyrwał mi się z gardła, gdy strąciłem narzędzia z półek. Kopnąłem z całych sił w motocykl, a gdy ten upadł na podłogę, ostry, metaliczny dźwięk wydawał się rozbrzmiewać w całym moim ciele.

Seth złapał mnie od tyłu i odciągnął od maszyny. Wrzeszczałem, motając się w jego uścisku. Chciałem poczuć coś innego niż miażdżącą mnie pustkę, ale czułem wyłącznie destrukcyjną złość, palącą każdy cal mojej skóry.

Nie zorientowałem się, że nogi ugięły się pode mną, dopóki nie wylądowałem na kolanach. Brat osunął się tuż za mną, mocno mnie przytulając. Nic nie mówił, ja zaś miałem ochotę wykrzyczeć, co mnie gryzło, nie miałem na to jednak sił.

Moi bracia nie czuli tego, co ja. Spędzili z tatą więcej czasu, uczyli się od niego, pracowali z nim, mają wspomnienia, których ja nigdy nie stworzę. Zawsze czekałem na swoją kolej, aż wreszcie pozwoli mi przyjść do firmy czy chociażby da zająć się głupim motocyklem, a teraz jest na to za późno. Jest, kurwa, za późno.

– Mnie też go brakuje – wyszeptał Seth głosem pełnym emocji. – Każdego cholernego dnia… i nie wiem, jak to naprawić. – Rozluźnił uścisk, gdy poczuł, że przestałem się szarpać. – Wiesz, że chciał być tu dla ciebie, patrzeć, jak dorastasz, i nauczyć cię wszystkiego.

W garażu zapadła cisza przerywana jedynie moim przyspieszonym oddechem. Słowa brata przebiły się przez pochłaniającą mnie mgłę gniewu i czułem, że ta powoli odpuszcza. Pozwoliłem, by mężczyzna trzymał mnie w objęciach. Uciekłem wzrokiem do Ducati i natychmiast ogarnęły mnie wyrzuty sumienia.

– Naprawimy go – zapewnił brat. – Dokończymy to, co zaczął tata.

Potaknąłem, gardło zbyt mocno mi się zacisnęło, bym mógł przemówić.

– Masz mnie – kontynuował. – Będę przy tobie, Phoenix. Tego właśnie chciał, byśmy zawsze trzymali się razem.

Seth nie mógł przewidzieć jednej rzeczy: każdy miał granice wytrzymałości.

A moje właśnie pękły.

ROZDZIAŁ 1

PHOENIX

Obecnie

Tego poranka po raz pierwszy pomyślałem: ja pierdolę… Ale to nie było zwykłe „ja pierdolę”, tylko soczyste, wyrażające mój obecny stan, wybrzmiewające z głębin: ja pierrrrdolę…

Dźwięk budzika w telefonie przeciął powietrze, brzmiąc niemal jak alarm bombowy, bo nic innego nie wyrwałoby mnie ze snu. Na oślep celowałem palcem w ekran, aż niefortunnie strąciłem smartfon ze stolika nocnego. Wydałem z siebie pełen udręki jęk, wiedząc, że nie ma ucieczki od przeklętej rzeczywistości.

Każdy mięsień w ciele protestował, chciałem choć jeszcze przez pięć minut pozwolić sobie na odrobinę lenistwa w łóżku. Poderwałem urządzenie z podłogi i wyłączyłem wkurwiający alarm. Przypomnienia dotyczące dzisiejszych obowiązków zalały ekran, wszystkie dotyczyły projektów w pracy, a do tego e-maile, proponowane aktualizacje oprogramowania i informacje bieżące.

Wpatrywałem się w gołębi sufit, czując, że presja przytłacza moją klatkę piersiową, a umysł błądzi w gęstej mgle snu. Odniosłem wrażenie, że rutyna wygryzała szczątki mojej już i tak osłabionej woli. Najchętniej zakopałbym się w pościeli i zostałbym tam do końca dnia, lecz uciekający czas przypominał mi, że pora ruszyć tyłek.

– Ja pierdolę… – Sapnięcie wydawało się uciec z głębi mojej duszy.

Doczłapałem się do łazienki, ochlapałem twarz zimną wodą w próbie ocucenia się i zmycia z niej śladów wyczerpania, które przylegało do mnie jak druga skóra. Nie byłem rannym ptaszkiem, a trudności z zasypianiem uczyniły mnie nocnym markiem, gdybym jednak nie stawił się w pracy, czekałaby mnie godzinna zjeba od Setha i cała masa rzeczy do ogarnięcia po innych.

Uniosłem wzrok na swoje odbicie: cienie pod oczami i wyraz zmęczenia chyba na stałe wyryły się już w moich rysach. Ogarnąłem się, włożyłem świeży komplet ubrań i ruszyłem do kuchni, gdzie zaparzyłem sobie kawę w ekspresie.

Moje myśli dryfowały, gdy oparłem się o wyspę kuchenną. Zatrzymałem wzrok na żółtych karteczkach przyklejonych do lodówki. Zawierały tę samą treść, co przypomnienia w telefonie.

Po przedawkowaniu przed laty doznałem długotrwałego zaburzenia pamięci, czasem zdarzało mi się tworzyć fałszywe wspomnienia, a niekiedy i przyswajanie informacji stawało się uciążliwe, pracowałem jednak z wieloma lekarzami nad tym, by znów stać się najlepszą wersją siebie. Stąd karteczki, mnóstwo przypomnień i multum alarmów dotyczących tego, co miałem do zrobienia.

Dopiłem kawę, chwyciłem kask i wsiadłem do windy, a ta zabrała mnie do podziemnego garażu. Dosiadłem motocykl – smukłą, olśniewającą czarno-białą maszynę, pozostającą jedynym przypomnieniem, że wciąż żyję, i dawkującą mi poranną adrenalinę.

W biurze pojawiłem się chwilę po dziewiątej. Jeszcze w czasach, gdy Beverly pracowała jako asystentka Setha, przychodzenie tutaj niosło zapowiedź zabawy, bo jej barwna postać umilała dzień w każdym jego aspekcie, odkąd jednak została moją szwagierką i powiększyła naszą rodzinę o kolejne małe potwory, mój gabinet znów stał się szary i… nudny.

Mijałem korytarze sektora IT, gdzie w boksach zasiadali już pracownicy i odpowiadali zdawkowo na serie powitań. Przytknąłem kartę do czytnika i zaszyłem się w swojej jaskini. Zrzuciłem plecak obok biurka, opadłem na fotel i uruchomiłem komputer. Przejrzałem nocne raporty, odpowiedziałem na e-maile i od czasu do czasu ogarniałem problemy na serwerach. Byłem w połowie obalania puszki energetyku, gdy z interkomu wydobył się głos Mirandy.

– Panie Weston, pan prezes prosi pana o stawienie się w jego biurze.

Przewróciłem oczami z markotnym jękiem. Oesu. A ten czego chciał?

– Idę – mruknąłem do swojej sekretarki.

Leniwym krokiem przemierzałem korytarz, aż znalazłem się w windzie. Oparłem głowę o lustrzaną ścianę i niechętnie wyczekiwałem, aż dźwig zabierze mnie dwa piętra wyżej.

Poza żoną mojego brata, byłem jedyną osobą mającą czelność wchodzić do jego gabinetu bez zapowiedzi. Nawet nie podniósł na mnie wzroku.

– Jesteś – zauważył ponuro. – Usiądź, mamy kilka spraw do omówienia.

Nie zaskoczyło mnie jego chłodne zachowanie. Właściwie, ledwo kojarzę chwile, kiedy nie zachowywał się tak obojętnie. Jego arogancja graniczyła z przesadną pewnością siebie, a samą obecnością dominował nad innymi osobami znajdującymi się w tym samym pomieszczeniu.

Opadłem na fotel naprzeciwko jego biurka, omal nie rozlewając napoju z puszki.

– No? – ponagliłem.

Dopiero wtedy oderwał wzrok od ekranu, mrużąc oczy i marszcząc brwi.

– Wyglądasz, jakbyś nie spał – zauważył, odchylając się w fotelu.

W przeciwieństwie do Setha, którego szyty na miarę garnitur wręcz wrzeszczał sukcesem, mój ubiór składający się z glanów, ciemnych bojówek, koszulki po tacie i skórzanej kurtki mówiły coś przeciwnego… na przykład to, że wolałbym być gdziekolwiek, byle nie tutaj.

Czasem się zastanawiałem, jak to możliwe, że łączyły nas więzy krwi, skoro różniliśmy się od siebie niemal pod każdym względem.

– Cóż, to dlatego, że ledwie zmrużyłem oczy. – W kąciku moich ust pojawił się cień uśmieszku. – Co jest? Zakładam, że nie wezwałeś mnie tu po to, by sprawdzić mój harmonogram snu.

– Może powinienem, zważywszy na to, że wyglądasz jak gówno.

Przewróciłem oczami. Znalazł się pierdolony ideał.

– Nic mi się nie stanie. – Opróżniłem energetyk i trafiłem puszką do kosza na śmieci pod biurkiem brata. – Czego chcesz?

Zamiast bawić się w jurora, nachylił się nad blatem i splótł palce.

– Nie wezwałem cię tutaj, by wygłaszać ci wykład na temat wyglądu czy twojej punktualności. – Posłał mi znaczące spojrzenie. – Mamy ważniejsze sprawy do omówienia.

Ach, skurwysyn wciąż zaglądał w zakichane rejestry wejścia do budynku. W ramach podniesienia standardów bezpieczeństwa w lobby stały rozstawione bramki i by wejść do środka, należało przyłożyć do nich kartę. Odniosłem wrażenie, że to kolejna cegiełka do obsesji mojego brata w kontekście kontroli.

– Jezu, mów, o co ci chodzi, i pozwól mi iść, łeb mi pęka – narzekałem, masując palcami skronie.

– W ciągu ostatnich lat przeprowadziliśmy wiele udanych ekspansji, w tym w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Polsce, a każdy oddział odnosi równe sukcesy – nakreślił sytuację. – Ostatnio zastanawiałem się nad naszym następnym ruchem i tym razem pomyślałem o Hiszpanii. To rynek o dużym potencjale.

Uniosłem brwi, nieco zaintrygowany.

– Myślałem, że tym razem skupimy się na Azji – przyznałem zaskoczony. – No i region Pacyfiku.

– Azja może poczekać – skwitował stanowczym tonem. – Hiszpania jest gotowa na nasze wejście, rynek stale rośnie, a państwo potrzebuje odpowiednich rozwiązań z zakresu cyberbezpieczeństwa i nie możemy sobie pozwolić na zmarnowanie tej okazji.

– Mhmmm… – mruknąłem, próbując odnaleźć w sobie resztki entuzjazmu. – A co to ma wspólnego ze mną?

Seth zaczął coś tłumaczyć, ale się wyłączyłem, gdy ta gadka zaczęła przypominać wykład na fizyce czy czymś, co za chuja nie przyda mi się w życiu codziennym. W pewnej chwili słyszałem już tylko „Bla, bla, bla”.

Uciekłem wzrokiem w stronę okna, w oddali błyszczało ogromne logo McDonald’s. W sumie to byłem głodny, bo o ile rano walnąłem kawę, to praktycznie nie jem śniadań, dopóki mój żołądek nie uzna, że jest na to wystarczająco rozbudzony. Teraz to bym ojebał takiego burgera, może nuggetsy… coś na pewno.

Zawiesiłem spojrzenie na swoim smartwatchu. Zbliżała się jedenasta. Jedenaście… coś świtało mi w głowie, ale nie miałem pojęcia, o co właściwie chodziło. Przypomniałem sobie jednak ostatnią laskę, która wylądowała w moim łóżku. Gdybym miał stworzyć ranking, dałbym jej mocne siedem na dziesięć i uplasował tuż za Eleonore z działu finansowego. Numerem jeden nieprzerwanie pozostawała Stassie, pół Greczynka, pół Rosjanka. Czarne jak smoła włosy sięgające jej nieco przed ten zajebiście krągły tyłeczek, winny zafundowania mi tamtego pamiętnego dnia lotu w pieprzoną galaktykę.

Huk sprawił, że natychmiast się otrząsnąłem.

– Czy ty, kurwa, słyszysz, co ja do ciebie mówię?! – warknął Seth.

Ściągnąłem brwi w chwilowym namyśle, próbując poskładać w całość fragmenty jego monologu, który zignorowałem.

– Tak, tak. – Machnąłem zobojętniale ręką. – Hiszpania, cyberbezpieczeństwo, oddział… łapię.

Brat zmrużył oczy, nie kupując mojego zapewnienia. Gdyby nie gadał do mnie jak naukowiec, łatwiej przyszłoby mi się skoncentrować na jego wywodzie.

– To nie są żarty – wymamrotał ponuro. – Musisz się skupić, a nie fantazjować o tym, o czymkolwiek, do cholery, myślałeś.

Wyprostowałem się raptownie, próbując wyglądać poważniej.

– Jestem skupiony, wyluzuj. – Uniosłem dłonie w obronnym geście.

W głowie zanotowałem, by poprosić jego sekretarkę o streszczenie, o czym Seth bredził.

– Miałem ciężką noc, dobra? – Potarłem kark z niskim jękiem. – Do sedna.

Mężczyzna wypuścił zirytowane westchnienie, jego wzrok jednak nieco złagodniał.

– Hiszpania była ważna dla taty – podkreślił.

– Skąd wiesz?

– Odnalazłem to w jego notatkach.

Wyciągnął stary laptop z szuflady i położył go na biurku. Natychmiast rozpoznałem ten sprzęt. Ogromny, ponad siedemnastocalowy, grubszy od współczesnych komputerów i z pewnością brzmiący tak, jakby miał odlecieć przy próbie włączenia.

– Wypisał wszystkie te kraje, gdzie otworzyliśmy już oddziały. Hiszpania zajmowała ostatnie miejsce – odpowiedział, odchylając się w fotelu. – Od dekady nic się nie zmieniło, ten kraj zmaga się z poważnymi cyberatakami, a jeśli zapewnimy tam sobie silną pozycję, podbijemy nie tylko rynek, ale też zyskamy całkiem niezłe wpływy.

Nie dziwiło mnie to, tata codziennie śledził raporty dotyczące ataków na władze państwa czy istotne organy, a ta wiedza pozwalała mu bezpiecznie funkcjonować, co utorowało mu drogę do biznesu przez szerokie oferowanie swoich rozwiązań.

– Okej… – zacząłem powoli, mrużąc przy tym oczy.

– Jest też coś, czego nie potrafię rozgryźć, a nie chcę pokazywać tego innym ludziom. Skrupulatnie przejrzałem jego notatki, ale zaczęły mnie martwić pewne luki. – Nachylił się nad biurkiem i uruchomił wiekowego laptopa. – Ojciec z jakiegoś powodu zakodował część swoich plików, a reszta została usunięta. – Surowo nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. – Chcę, żebyś się tym zajął.

– Nie wiem, czy on by sobie tego życzył, skoro je usunął – zauważyłem z uniesioną brwią.

Oczy Setha pociemniały, pochylił się nad biurkiem i zniżył głos do granicy szeptu, jakby się obawiał, że ktoś mógłby nas teraz podsłuchiwać.

– Jeśli zadał sobie trud, aby usunąć pliki i je zaszyfrować, to znaczy, że coś się wydarzyło i nie chciał, by ktokolwiek inny to znalazł. – Powoli zlustrował moją twarz. – A ja chcę wiedzieć, co ukrył i dlaczego tak postąpił.

Zerknąłem na komputer, którego wnętrzności złowieszczo buczały, jakby próbowały ostrzec mnie przed otwarciem puszki Pandory.

– I jesteś pewien, że chcesz, żebym to zrobił? – Zawahałem się. – A co, jeśli ukrywał coś, o czym lepiej nie wiedzieć? Widocznie miał powód, by się do tego posunąć.

Seth pozostał niewzruszony, choć w jego spojrzeniu kryło się coś, czego nie potrafiłem nigdzie umiejscowić. Strach? Ciekawość?

– Jeśli to coś, co może wpłynąć na naszą firmę czy rodzinę, musimy o tym wiedzieć.

Westchnąłem, pocierając skronie, gdy ból głowy ponownie dał o sobie znać. To, nad czym pracował tata, być może okazało się zbyt duże, by ryzykować, że wpadnie w niepowołane ręce.

– No dobra… – przeciągnąłem, przypatrując się bratu. – Ale jeśli znajdę coś, co lepiej zachować w ukryciu, przestanę dalej grzebać – postawiłem warunek.

Mężczyzna nie był do końca przekonany, ale mimo tego skinął głową.

– Musisz mieć na uwadze, że jeśli ojciec się do tego posunął, to może okazać się dość niebezpieczne. – Ciężar jego słów osiadł mi na ramionach. – I nie mam na myśli firmy, ale ciebie.

– Ta, luz – mruknąłem, podnosząc się z miejsca. – Zacznę jeszcze dziś, może po naszym powrocie z klubu.

Aha, dobrze słyszeliście. Udało mi się wyciągnąć ich obu na męski wypad, może po raz drugi czy trzeci, odkąd najstarszy brat dołączył do średniego w taplaniu się w pieluchach, z tym że Seth zamienił się w szalonego naukowca, planującego stworzyć własną armię klonów.

– Co do tego… – zaczął, ale natychmiast mu przerwałem.

– Nie! – Wystawiłem palec w jego stronę. – Nie szukaj wymówek, jesteśmy umówieni. Nie przyjmuję odmowy.

Chwyciłem laptop, potwierdzając swoje przekonanie, że to niezła cegła.

– Chodzi o to, że Nico nie najlepiej znosi chwile, kiedy nie ma mnie w domu – narzekał. – I tak pracuję krócej, niż powinienem.

Doprawdy, dziwiłem się temu dzieciakowi, że nie miał dość własnego starego.

– Młody to przeżyje. – Pospiesznie dotarłem do drzwi, by ten dupek nie zdążył zrezygnować. – Skoro Xander idzie, to ty też musisz.

Przewrócił oczami i przepędził mnie ruchem ręki.

– Jeśli coś odkryjesz, nikomu nie mów, rozumiesz? – Podtrzymał moją uwagę. – Nawet Xanderowi. Muszę wiedzieć o wszystkim pierwszy.

– Koleś… – parsknąłem, unosząc wolną dłoń. – Zachowujesz się, jakbyśmy mieli odkryć jakiś rządowy spisek.

Dostrzegłem, że mięsień na jego szczęce drgnął i przez chwilę wydawało się, że Seth chciał powiedzieć coś więcej, ale zamiast tego wypuścił zbyt długo wstrzymywany oddech.

– Po prostu jestem ostrożny – odparł wyważonym tonem. – Jeśli to, cokolwiek to jest, okaże się czymś, co tata ukrył z dobrego powodu, ponieważ mogłoby zagrozić nam czy firmie, chcę zyskać tego świadomość.

Ściągnąłem brwi. To brzmiało… w chuj dziwnie.

– Myślisz, że tata wmieszał się w coś nielegalnego?

Seth przez moment wpatrywał się w jeden punkt, zanim ponownie na mnie spojrzał.

– Nie wiem… i to mnie martwi. – Pokręcił lekko głową. – Ojciec zawsze był metodyczny, ostrożny… ale nie wiem, czy chciał chronić nas, siebie, czy kogoś innego.

Albo po prostu chciał zabawić się z mamą i zamówił rzeczy dla dorosłych. Jeśli się okaże, że zmarnuję czas na odkrycie jakiegoś badziewia, to nie wiem, kogo zabiję najpierw – siebie czy pana wścibskiego.

Telefon brata zawibrował na biurku. Cokolwiek wyświetliło się na ekranie, przyprawiło Setha o niepodobny do niego uśmiech. Musiał się zorientować, że na niego patrzę, bo w sekundę przybrał ten swój ponury wyraz twarzy.

– Co tak szczerzysz ryjca? – podjudzałem go z głupawym uśmieszkiem. – Bev wysłała ci swoje cycki? Podobno w ciąży są ogromne.

– Nie, debilu! – ryknął na mnie. – Wysłała mi zdjęcie Nicholasa.

Prychnąłem, udając rozczarowanie. Nico to pierwszy syn Setha i chociaż mały wciąż był kurduplem, to on i landryna zmajstrowali sobie kolejnego brzdąca.

Będę miał tylko jedno dziecko. Akurat, kurwa. Już mniej kłamały dziewczyny sprzedające mi kit o swoim dziewictwie.

– Cycki byłyby lepsze – wymamrotałem pod nosem. – A tak z ciekawości, bawicie się w seksting?

Słyszałem, że zaczerpnął tchu. Posłał mi oschłe spojrzenie, jakby chciał kazać mi wypierdalać, ale jakoś mi się nie spieszyło.

– A jak jesteś w delegacji? – Skrzyżowałem ramiona na torsie i oparłem się tyłem o drzwi. – Jakieś nagrania? FaceTime?

– Wynocha – wycedził.

– Oczy ci się zaświeciły, gdy wspomniałem o FaceTimie – rzuciłem rozbawiony. – Ty zbereźniku, ty.

Nachylił się nad interkomem.

– Ochrona…

– Dobra, już! – Uniosłem dłonie w obronnym geście.

W drodze na swoje piętro wrzuciłem do ust dwie drażetki gumy, a w windzie przescrollowałem Instagram. Na głównej wyskoczyło mi nowe zdjęcie Beverly. Jej profil w większości skupiał się na budowaniu stworzonej przez nią marki odzieżowej. Pomimo takiej aktywności w mediach społecznościowych przy zdjęciach z synkiem nie pozwalała, by dało się dostrzec twarz malca, a z moim bratem miała sesję wyłącznie ze ślubu. Cóż, Seth, w przeciwieństwie do mnie, nie lubił dzielić się życiem prywatnym z innymi.

Pchnąłem drzwi do swojego biura, odłożyłem laptop na biurko i zapadłem się w fotelu. Przez następną godzinę zajmowałem się pracą, którą sobie rozłożyłem na etapy, stary komputer jednak wciąż przykuwał moją uwagę.

Cokolwiek znajdowało się na dysku, jakiekolwiek sekrety tata skrywał, to ja miałem ponosić odpowiedzialność za ich odkrycie. A co, jeśli to, co tam zobaczę, kompletnie mi się nie spodoba?

Wziąwszy głęboki wdech, odsunąłem klawiaturę na bok i odpaliłem sprzęt staruszka. Procesor zaczął brzęczeć, a ekran nieco zamigotał podczas uruchamiania. Po przejściu przez proces logowania, moim oczom ukazał się pulpit zagracony plikami i folderami. Na tapecie niezmiennie od lat widniało nasze zdjęcie: tata, ja i moi bracia podczas jednego z wypadów na crossach.

Westchnienie uleciało mi z ust. Czas mijał zdecydowanie zbyt szybko, lecz pomimo upływu lat pustka w sercu pozostała niezmienna. Tęskniłem za nim tak bardzo, że czasem, gdy przebywałem w naszym rodzinnym domu, odnosiłem wrażenie, że jego duch wciąż był obecny w tak znajomych czterech ścianach.

Na pasku zadań został zminimalizowany folder, o którym mówił Seth, a na ekranie wyskoczył monit z prośbą o hasło. Zamiast bawić się w zgadywankę, podłączyłem dysk zewnętrzny do laptopa i uruchomiłem program, zaprojektowany dobrych kilka lat temu. Dzięki niemu z łatwością łamałem najtrudniejsze hasła, a system uruchamiał tysiące kombinacji w ciągu kilku sekund.

Założyłem słuchawki i odpaliłem ulubioną playlistę na Spotify, a mroczny kawałek Rammsteina wylewał się z małych głośników.

– No to do roboty. – Kącik moich ust ledwie drgnął.

Gdy wpisałem krótką komendę, białe linie kodu przewijały się na czarnym ekranie z taką prędkością, że ledwo zdołałem to zarejestrować.

Mijały minuty, a monit wciąż nie znikał.

Zamiast narażać się na oczopląs, spędziłem dobry kwadrans poza biurem, kupując kolejną puszkę energetyka w automacie i paląc fajkę na wyznaczonym do tego balkonie. Miałem nadzieję, że kiedy wrócę, ukażą mi się skrywane pliki.

Ale gdy tylko usiadłem z powrotem za biurkiem i dostrzegłem ciągnące się linijki, jęknąłem sfrustrowany.

Mogłem się spodziewać, że tata przewidział takie rozwiązanie. Wstrzymałem program, a następnie dokładnie przejrzałem algorytm szyfrowania, by znaleźć jego słabe punkty.

I wtedy to dostrzegłem…

– Co do…

Hasło nie było takie proste, jak oczekiwałem, co gorsza – zmieniało się co kilka sekund. Nawet gdyby program odkrył odpowiedni ciąg literek czy cyfr, klucz przestałby już pasować i dostosowywał się jak żywy organizm chroniący się przed wirusem.

– Dobra, staruszku – wymamrotałem, rozciągając palce. – Zobaczymy, co potrafisz.

Uruchomiłem kolejną komendę, tym razem mającą za zadanie monitorować szyfrowanie w czasie rzeczywistym, by przyłapać algorytm w trakcie zmiany. Włączałem kolejne skrypty, by wykryć zmieniające się kody.

Ale gówno okazało się trudniejsze, niż sądziłem.

Szyfr stale się zmieniał, precyzyjnie zacierając ślady. Zorientowałem się w pewnym momencie, że to nie system blokował dostęp do plików, ale coś zewnętrznego. To jak stoczenie pojedynku z duchem.

Odchyliłem się na krześle, rozważając następny ruch. Czy ktoś jeszcze mógłby mieć dostęp do komputera taty?

Zdeterminowany, by nie dać się pokonać, postanowiłem obrać inną taktykę. Wpisałem nową komendę w oknie CMD, dzięki czemu odnalazłem notatki wspominane przez Setha. Scrollując strony w notatniku, rozpoznałem znajome sekwencje cyfr i liter, przeplatane osobistymi notatkami. To jak okno do umysłu ojca. Gdy studiowałem tekst, powoli zaczął wyłaniać się pewien wzór – dość skomplikowany, ale miał w sobie pewną logikę, którą mógł rozszyfrować tylko ktoś, kto naprawdę znał Cedricka Westona, niemal tak, jakby zostawiał nam jakieś wskazówki.

Przez chwilę stukałem opuszkami palców w blat biurka, by zlepić zdobyte informacje w całość. Jeśli to nie pomoże, zostanę zmuszony szukać głębiej.

Dostosowałem swój program, uwzględniając przy tym zapisane przez ojca wzory i mając nadzieję, że zdobędę przewagę, po czym wcisnąłem enter. Linie kodu zaczęły się przewijać, a deszcz szyfrowania zalał całe okienko.

Minuty nieubłaganie mijały, a wysyp linijek wydawał się nie mieć końca. Odnosiłem wrażenie, że system przewidywał każdy mój kolejny ruch, a algorytm stale ewoluował. Nie zadziałał nawet czytnik szyfru UNIX przesuwający każdą literę o kilkanaście pozycji w alfabecie (tak, byłem tak zdesperowany, że skorzystałem nawet z najbardziej oczywistej metody).

Im bardziej zagłębiałem się w próbę złamania hasła, tym bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że miałem do czynienia z czymś potężniejszym. To tak, jakby coś, co chroniło pliki, uczyło się moich działań i dostosowywało za każdym razem, gdy uważałem, że byłem blisko.

To, o czym wspominał Seth, nagle przestało mnie bawić. Co pozostawało tak cenne, że ojciec tak bardzo się postarał, by nikt tego nie odkrył? Czy pomimo jego śmierci gdzieś jakiś serwer zdalnie blokuje dostęp do danych?

Gdy moje oczy ponownie padły na ekran, zorientowałem się, że szyfrowanie zastąpiło jedno proste słowo, powtarzane nieskończoną liczbę razy:

/ Odpuść.

/ Odpuść.

/ Odpuść.

/ Odpuść.

/ Odpuść.

/ Odpuść.

/ Odpuść.

Nie ma, kurwa, mowy.

Zbliżał się koniec mojej zmiany, oczy piekły mnie od wpatrywania się w ekran, kręgosłup dawał o sobie znać, a kolejna wypita porcja tauryny przyprawiła moje ręce o drżenie. Jeszcze jedna i wiedziałem, że zacznę chodzić po ścianach.

Wpatrywałem się w słowa przez dłuższy czas, a mój umysł pędził. To żadna zapora sieciowa czy protokół szyfrowania, to dialog, cholerna gra w kotka i myszkę.

Wystukałem odpowiedź w programie szyfrującym.

Echo Nie zamierzam odpuścić.

Echo Kim jesteś?

Polecenie wiersza migotało przez kilka chwil, dopóki nie otrzymałem wiadomości zwrotnej.

/ 47.6144042, -122.3340139

No proszę, umiał jednak gadać. Skopiowałem coś, co przypominało współrzędne, i wkleiłem je do wyszukiwarki. Na mapach wyświetliła się pinezka z lokalizacją hotelu w Seattle: Hyatt Regency.

Co to, do cholery, miało znaczyć?

W wierszu wyskoczyła nowa linijka.

Wkleiłem ciąg Base64 do dekodera i obserwowałem, jak kod przekształca się w coś spójnego. Ktoś najwyraźniej rzucał mi wyzwanie.

To jak, zagramy?

Zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Nie chodziło już tylko o złamanie kodu, a o coś osobistego. Ktokolwiek za tym stał, chciał mnie wciągnąć w swoją grę. Dlaczego używał do tego laptopa mojego ojca?

Odchyliłem się na krześle, próbując zrozumieć współrzędne. Seattle, hotel. Dlaczego tam? W co wpakował się tata? I kim było to coś – lub ktoś – po drugiej stronie?

Zawiesiłem palce nad klawiaturą. Racjonalna część mnie krzyczała, żebym przestał, żebym odpuścił, jak nakazywała wiadomość, ale druga część, ta, która zawsze przekraczała granice, wrzeszczała: ni chuja, jedziemy z tym gównem.

Echo Dokąd to prowadzi?

Tym razem odpowiedź nadeszła natychmiastowo, jakby ktoś czekał, aż zadam to pytanie.

/ Do początku.

/ Witaj w grze.

ROZDZIAŁ 2

PHOENIX

Godziny mijały, a zaszyfrowane pliki wciąż pozostawały dla mnie jedną wielką tajemnicą. Każda kolejna linijka kodu śmiała mi się w twarz, a protokoły nawet nie zachwiały się przy programie, który niegdyś stworzyłem. Przeczuwałem, że ten ktoś, kimkolwiek był, nie chciał, bym się dowiedział, co znajduje się w środku.

Wiedziałem, że mogłem to złamać, ale potrzebowałem czasu… znacznie więcej, niż początkowo założyłem.

Powróciłem do okienka z komendami. Rozważyłem nawet opcje, że miałem do czynienia ze zwyczajnym command-and-control domain czy domain generation algorithms zaprogramowanymi tak, że kontrolowany przez nie malware miałby automatycznie odpowiadać na moje pytania. Problem w tym, że już dawno bym to wykrył, więc ta opcja odpada.

Laptop ojca liczył ponad dekadę, a od tamtego czasu spora część metod hakowania uległa znacznej zmianie, nieaktualizowany i niewspierany system utworzył lukę, a ten ktoś ją wykorzystał.

Telefon zawibrował na biurku. Chwyciłem za niego i przekląłem pod nosem na widok godziny wyświetlającej się na ekranie.

– Co jest? – odebrałem.

– Trochę się spóźnię, musiałem zawieźć Huntera na lotnisko – rzucił Xander. – Dzwoniłem już do Setha, powiedział, że kiedy położy młodych do snu, to też wpadnie.

– Luz, sam niedawno skończyłem pracę – skłamałem, strzelając zastygłym karkiem. – Widzimy się na miejscu.

Rozłączyłem się i po raz kolejny skierowałem wzrok na komputer. Musiałem odpuścić. Na razie. Nie chciałem zdradzać braciom swoich odkryć, dopóki się nie dowiem, z czym miałem do czynienia, a ci znali mnie zbyt dobrze. Rozpoznaliby, gdyby coś było nie tak.

Zamknąłem laptopa, po czym podniosłem się z miejsca i przeciągnąłem, a mimo tego napięcie w mięśniach nie chciało ustąpić.

Jeszcze do tego wrócę.

Zrzuciłem z siebie ubrania i ruszyłem pod prysznic. Woda spływała po moim ciele, a strumienie biczowały spięte partie. Wysoka temperatura zapewniła przyjemność na granicy dyskomfortu, dzięki czemu mogłem się skupić, by przeanalizować to, co mi umknęło. Dlaczego po tylu latach komuś wciąż zależało, by dane z plików nie wypłynęły?

Ojciec nie lubił tajemnic, nie miał ich przed nami. Ale to, cokolwiek to, do cholery, było, zaczęło podawać moje przekonanie w wątpliwość. Wiedziałem, że dojście do prawdy wymaga czasu – a co gorsza – cierpliwości.

Para wypełniła łazienkę, gdy wyszedłem spod natrysku. Przetarłem dłonią lustro, a moje odbicie stało się wyraźniejsze. Miałem nieco nieobecny wzrok przez godziny spędzone przed ekranem w gonitwie za czymś, co na ten moment uznałem za nieuchwytne. Nie spałem porządnie od kilku dni, a skutki dawały mi się we znaki.

Owinąłem ręcznik wokół bioder i wróciłem do sypialni. Laptop staruszka pozostał na łóżku, a to dręczące uczucie niedopatrzenia nie opuszczało mnie na krok. Na piersi poczułem chłodny ciężar. Cisza panująca w apartamencie sprawiła, że w uszach zaczął mi rozbrzmiewać pisk. Coś w tym wszystkim było cholernie nie tak, a ja nienawidziłem uczucia utraty kontroli.

Ręcznik wciąż przylegał do mojej wilgotnej skóry, gdy zbliżyłem się do biurka i uruchomiłem komputer. Przegapiłem coś. Wiedziałem, że nie miałem czasu, by się tym zajmować, ale ten natarczywy głos w głowie nie dawał za wygraną. Nieuwzględniona zapora, przegapiona linijka kodu – hakerzy zawsze zostawiają jakiś ślad rozpoznawczy, w końcu uwielbiają się popisywać. Musiało coś być.

Tuż po uruchomieniu interfejsu Python wpisałem skrypt mający nadpisać pliki zupełnie losowymi danymi, a następnie zamierzałem wykasować absolutnie każdy ślad w systemie, by nikt nie miał do nich dostępu i w żaden sposób nie mógłby ich odzyskać. Podpiąłem pod to wcześniej skonstruowaną funkcję w pliku tekstowym.

import os

import random

def shred_file(file_path, passes=9):

with open(file_path, ‚r+b’) as f:

for _ in range(passes):

f.seek(0)

f.write(bytearray(random.getrandbits(8) for _ in range(length)))

os.remove(file_path)

shred_file(‘deletetheecho.txt’)

Mój palec zawisnął już nad klawiszem Enter,gdy w osobnym okienku komend ukazała się nowa linijka:

/ Nie rób tego.

A właśnie, że to, kurwa, zrobię. Wróciłem do Pythona, gdy kolejny wiersz zamigotał na ekranie.

/ readme.txt

Wiadomość? Nachyliłem się nad biurkiem. To coś nowego.

Wpisałem nowe polecenie, by odczytać plik.

# Otwieranie pliku README.txt do odczytu

with open(‘README.txt’, ‘r’) as file:

# Wyświetlanie zawartości pliku

print(content)

Zawartość pliku tekstowego ukazała się poniżej:

Współrzędne, znów ten pieprzony Seattle Heights Hotel. Dalsze znaki kodu stanowiły wiadomość, którą łatwo odczytałem: F to piętro, a R musiało odpowiadać pokojowi. Piętro trzydzieste trzecie, pokój trzy tysiące trzysta siedem.

Echo Co znajduje się w pokoju?

Kursor wciąż migotał, ale nic nie nadeszło. Sięgnąłem po telefon, by zapisać nowo zdobyte informacje w notatkach, a w moich myślach pojawiło się pytanie: „Kto jeszcze wiedział?”.

Rzuciłem ręcznik na krzesło, po czym się ubrałem, a w mięśniach czaiło się nieustępujące napięcie. Musiałem się wycofać, pozbierać myśli, wyluzować. Nie mogłem ponownie zabrać się do tego bez odświeżenia umysłu.

Kwadrans później siedziałem na tylnym siedzeniu taksówki. Świat za oknem rozmywał się w smugi, a ja potrzebowałem chwili, by się od niego odciąć. Wsunąłem słuchawki do uszu, by przypadkiem nie narazić się na small talk z kierowcą. Nienawidziłem, gdy próbowali mnie wciągać w swoje bagno, traktując jak terapeutę.

Otworzyłem notatki, by po raz kolejny przeanalizować zdobyte informacje. Piętro trzydzieste trzecie, pokój 3307… co to, u licha, miało znaczyć?

Wpisałem nazwę hotelu w przeglądarkę, by dowiedzieć się o nim więcej. Luksusowy pobyt, helipad na dachu, prywatne kasyno… same bzdury. Dodałem nasze nazwisko, licząc na to, że pojawi się jakikolwiek związek z tym miejscem.

Hotel Seattle Heights gości elitę branży IT.

Bingo. Kliknąłem w artykuł i pobieżnie przeleciałem go wzrokiem.

W prestiżowym hotelu Seattle Heights odbyło się spotkanie kluczowych liderów branży IT z udziałem znakomitych biznesmenów, w tym uznanego eksperta i przedsiębiorcy Cedricka Westona. Wydarzenie to stanowiło część ekskluzywnego panelu dyskusyjnego poświęconego wyzwaniom i innowacjom w dziedzinie cyberbezpieczeństwa.

Tekst został opublikowany w dwa tysiące dziesiątym roku, zaledwie rok przed śmiercią ojca, wciąż jednak nie rozumiałem, co to miało wspólnego z plikami na jego laptopie. Wpakował się w jakieś gówno? Coś przed nami ukrywał? Sprawa okazywała się grubsza, niż początkowo przypuszczałem.

Zajmowałem się składaniem wszystkiego w całość, gdy samochód zatrzymał się przed znajomym budynkiem. Nawiązałem z kierowcą kontakt wzrokowy w przednim lusterku. On nic nie mówił, ja też. Po krótkim skinieniu głową wysiadłem z auta i rozejrzałem się po okolicy, a w słuchawkach płynęły wściekłe dźwięki Kordhella.

Jeszcze przed wejściem do środka zapaliłem papierosa. Choć to ja nalegałem na spotkanie, by oderwać się od monotonii pracy i wszechobecnego tsunami własnych myśli, nagle straciłem na nie ochotę. Pomimo reputacji, jaką miałem wśród wielu, jest coś, czego bracia nie dostrzegali – to co trzymałem w sobie, oraz to, co przeżywałem, gdy zostawałem sam.

Czułem się zmęczony, ale zmęczony do tego stopnia, że nawet sen nie mógł tego naprawić. Miałem na karku już dwadzieścia osiem lat i prawdę mówiąc, w porównaniu do braci nie osiągnąłem niczego szczególnego. Nie traktowali mnie poważnie, co po części pozostawało moją winą, ponieważ pozwoliłem im tak myśleć. To niegdyś wydawało się wygodne, zgrywałem lekkoducha tylko po to, by dali mi spokój i nie zadręczali sprawami, które gówno mnie obchodziły.

Dziś odnosiłem wrażenie, że coś straciłem, czymkolwiek to było.

Rzuciłem niedopałek na ziemię i przydeptałem go glanem. Ominąłem kolejkę ciągnącą się do wejścia, a ochroniarz przepuścił mnie tuż po krótkiej wymianie spojrzeń. Wyjąłem słuchawki z uszu i pozwoliłem, by muzyka pulsująca w klubie zagłuszyła moje myśli.

Znałem to miejsce jak własną kieszeń, niegdyś przychodziliśmy tu w każdy weekend, ale odkąd jedyne osoby, którym warto poświęcić czas, wybrały ustatkowanie, to głównie ja inicjowałem spotkania z samej potrzeby przebywania z nimi. Klub to jedno z niewielu miejsc, gdzie Seth mógł poczuć się swobodnie, bez ryzyka spotkania biznesowych kontrahentów, a Xander wrzucał na luz przed powrotem do swojej uroczej rodzinki.

Przeciskając się przez roztańczony tłum, skanowałem wnętrze lokalu raczej z przyzwyczajenia niż z zainteresowania, dopóki nie odnalazłem braci zasiadających w naszej loży. To ostatni moment na to, by odzyskać spokój, w przeciwnym razie Seth zacząłby drążyć, a Xander… no cóż… on po prostu zacznie się martwić, a ja nie miałem nastroju na żadne z tych rzeczy.

Zmierzwiłem palcami lekko potargane włosy i przykleiłem uśmieszek do ust. Wiedziałem, co robić, by wyglądać przekonująco. W strefie dla VIP-ów nieco ucichło, a atmosfera stała się bardziej prywatna niż w głównej części klubu.

Seth odchylił się na oparcie sofy, obracając w dłoni do połowy opróżnioną szklaneczkę z alkoholem, a jego twarz niezmiennie zdobiła chłodna pewność siebie. Szeroka sylwetka i przenikliwe oczy mojego brata przyciągały uwagę nawet w najciemniejszych zakamarkach lokalu. Xander zaś wyglądał na zrelaksowanego, gdy popijał piwo z kufla. Z nieskrywanym ożywieniem rozmawiał z kelnerką, która najwyraźniej nic sobie nie robiła z obrączki połyskującej na jego serdecznym palcu. Nie winiłem jej za to. Xan jak mało kto miał niewymuszony urok i zarażał pozytywnym nastrojem, co sprawiało, że ludzie lgnęli do niego.

– Ach, jest i on! – zawołał średni brat, wznosząc kufel. – Myśleliśmy już, że się zgubiłeś.

Wzruszyłem ramionami i zająłem miejsce obok niego.

– Byłem trochę zajęty, wiesz, jak to jest.

– Zajęty czym? – Seth uniósł brwi, prowokując mnie do zachowania kamiennej twarzy.

– Szukaniem panienki na noc. – Kącik moich ust powędrował w górę.

Westchnął, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Zamiast tego przesunął szklaneczkę z drinkiem w moją stronę. Bez wahania sięgnąłem po szkło i pociągnąłem kilka łyków głównie po to, by wyłączyć myślenie.

– A jak dzisiejsze spotkanie, Seth? – zagadnąłem, odpychając temat rozmowy z dala od siebie.

– Jak zawsze – prychnął szorstko. – Ryzykowne, zyskowne, pełne idiotów myślących, że wiedzą lepiej ode mnie.

Xander parsknął śmiechem.

– Mówisz tak, jakbyś to ty nie pociągał za wszystkie sznurki.

– Pociągam. – Najstarszy brat zatopił usta w trunku dla zbudowania napięcia. – Dlatego to trochę stresujące.

– To trzecia przejęta firma w tym roku? – zagaił ten drugi.

– Czwarta – poprawił go Seth z błyskiem zadowolenia w oku. – Ale kto by to liczył?

Chcąc nie chcąc, znów sięgnąłem po telefon. Wciąż miałem otwartą wyszukiwarkę z frazą Seattle Heights Hotel. Przescrollowałem stronę w poszukiwaniu czegoś ciekawego, aż wreszcie natrafiłem na artykuł z dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku.

Tajemnicze morderstwo w hotelu Seattle Heights.

Ściągnąłem brwi, a tuż po wejściu w odnośnik, zabrałem się do czytania.

W luksusowym hotelu Seattle Heights doszło do szokującego i tajemniczego morderstwa, które wstrząsnęło zarówno gośćmi, jak i personelem. Ciało jednej z osób przebywających w hotelu zostało znalezione przez obsługę w apartamencie na jednym z wyższych pięter, co natychmiast wywołało alarm. Ofiarą padł zamożny biznesmen, który przyjechał do Seattle na spotkania biznesowe.

Morderstwo? Poczułem, że krew powoli odpłynęła mi z twarzy. Gość chciał mnie nastraszyć czy o chuj mu chodzi?

– Jesteś pewien, że wszystko w porządku? – zagadnął Xander, a jego uśmiech nieco przygasł. – Wyglądasz na… rozproszonego.

Natychmiast zablokowałem smartfon i schowałem go z powrotem do kieszeni.

– Taa… jestem po prostu zmęczony – mruknąłem od niechcenia. – Zarwałem popołudnie nad nowym programem.

– Ty i te twoje komputery… – zażartował, przewracając przy tym oczami. – Jesteś z nami, odetnij się od tego.

– Jestem. – Wyrzuciłem bezradnie dłonie w powietrze. – Żyję, więc nie jest najgorzej.

Wziąłem kolejny łyk, ale nawet palenie whisky w przełyku nie pomogło mi uspokoić nerwów. Seth mrużył oczy, jakby wyczuwał narastającą we mnie burzę. Nic nie powiedział – nie musiał – ale wiedziałem, że zaczął mnie analizować.

Wreszcie pochylił się i z cichym brzękiem odstawił literatkę na szklanym stole. Mężczyzna przygwoździł mnie chłodnym spojrzeniem do oparcia.

– Masz jakieś kłopoty?

– Jezu, zejdź ze mnie, człowieku – jęknąłem, osuwając się po sofie. – Nic mi nie jest.

– Gówno prawda – mruknął niebezpiecznie niskim głosem. – Co się dzieje?

Widziałem, że drugi brat skinął głową i przesunął wzrok z niego na mnie, czekając na odpowiedź.

Westchnąłem, czując się pokonany przez ich ciągłe naciski. Wiedziałem, że kłamstwo nie wchodziło w grę, ale może półprawda zaspokoi ich ciekawość.

– Te pliki, co kazałeś mi ogarnąć… – Machnąłem niedbale ręką w powietrzu. – Próbowałem je rozszyfrować, ale najwyraźniej nie jestem tak dobry, jak sądziłem, i gryzie mnie, że nie mogłem sobie z tym poradzić.

Xander to jedno – on zawsze się martwił, ale Seth nie miał cierpliwości do tajemnic i często wyciągał ze mnie informacje za pomocą terroru i metod psychologicznych, pod którymi się uginałem.

– Nie oczekiwałem, że zrobisz to w jeden dzień. – Wyraz jego twarzy nieco złagodniał. – Sam wiesz, że takie rzeczy wymagają czasu.

Powiedzenie mu o wszystkim nie wchodziło w grę, dopóki nie odkryję, o co w tym chodziło.

– Po prostu wiem, że ci na tym zależy, a w dodatku tata się tym zajmował, no i… – zawiesiłem wzrok na literatce – …sam rozumiesz.

– Odpocznij, gdy tylko wrócisz do domu, okej? – Zlustrował mnie. – Wyglądasz jak padlina.

Przewróciłem oczami. Taaa… nie byłby sobą, gdyby mi nie dopierdolił.

– Muszę przyznać mu rację – stwierdził Xander. – Cokolwiek cię trapi, niech kilka dni poczeka. Zrelaksuj się.

Łatwo mu powiedzieć, w głębi siebie jednak wiedziałem, że mieli rację. Zdecydowanie potrzebowałem odpoczynku. W chwili, kiedy miałem pociągnąć kolejny łyk, światła przygasły, muzyka z energicznej zmieniła się w bardziej eteryczną, tworzącą niemalże mistyczny nastrój.

– A to co? – Zerknąłem z zaskoczeniem na chłopaków.

– Od jakiegoś czasu co piątek organizowane są pokazy, od burleski po jakieś artystyczne tańce – odparł Seth. – Managerka wspominała, że to przyciąga tłumy nawet bardziej niż sama okazja do picia czy szaleństw na parkiecie.

– Och, czyli to dobry moment, by ulotnić się na skręta – wymamrotałem i podniosłem się z miejsca.

Reflektor początkowo nieco mnie oślepił, oświetlając samotną postać na środku sceny. Odkąd tłum ucichł, jedynymi słyszalnymi dźwiękami pozostały odgłos jej szpilek i piosenka Cellophane od FKA twigs.

Dwie podłużne, krwistoczerwone szarfy spłynęły idealnie po obu stronach smukłej sylwetki. Tancerka miała na sobie zwiewny, niemalże półprzezroczysty kostium mieniący się przy każdym subtelnym ruchu, w słabych refleksach światła. W tej jednej chwili wydawało się, że przejęła kontrolę nad całym lokalem, choć nie powiedziała ani słowa.

Zaczęła się poruszać, a całe jej ciało płynęło w rytmie, jak gdyby zupełnie nic nie ważyła. Rozciągała wdzięcznie ramiona, a palcami muskała zwisający materiał, który sprawiał wrażenie wykonanego z czegoś niezwykle kruchego.

To było… dziwne. W sposobie, w jaki zaczynała wspinać się z gracją po szarfach, tkwiło coś intymnego i… głębokiego. Odnosiłem wrażenie, że przeczyła grawitacji, gdy bez wysiłku poruszała się w powietrzu, jakby tańczyła na chmurach.

Jakaś siła, czymkolwiek była, zmusiła mnie do ponownego zajęcia miejsca. Pochyliłem się, zapominając o szklance na stole. Nie potrafiłem oderwać wzroku od nieznajomej. Klub, bracia, cała reszta świata – wszystko straciło znaczenie. Została tylko ona i szarfy. Ruchy tancerki zwolniły, stały się kuszące, niezwykle uwodzicielskie. Wstęgi ocierały się o jej ciało, pieszcząc, wydawałoby się, aksamitną skórę, gdy dziewczyna unosiła się nad sceną.

Zaparło mi dech w piersi, gdy w kulminacyjnym momencie melodii zleciała z samej góry, a drobna postać zawisła nad parkietem. Była w tym jakaś wrażliwość sprawiająca, że czułem się tak, jakby opowiadała historię, a jej ciało wyrażało emocje niemożliwe do opisania słowami.

Nie potrafiłem przypomnieć sobie chwili, kiedy coś tak bardzo mną poruszyło. Płynność jej ruchów, ta gwałtowność wymieszana z kruchością, wdziękiem, zmysłowością… to wszystko przyprawiło mnie o dreszcze. Serce mocniej zabiło mi pod żebrami i to kolejna rzecz, której nie potrafiłem wyjaśnić.

Jej ciało lśniło w delikatnym blasku, a jej długie, ciemne włosy, płynęły za nią w idealnej harmonii. Wspięła się do połowy szarfy, tańcząc tak, jakby została związana czymś niewidzialnym, a co mocno jej ciążyło. W tamtej chwili pomyślałem, że czułem dokładnie to samo, a każdy ruch tancerki rezonował w moim wnętrzu, uderzając w strefy, o istnieniu których, jak dotąd, nie miałem pojęcia.

Wraz z płynącą muzyką ruchy kobiety stawały się coraz intensywniejsze, bardziej desperackie, jakby goniła za czymś, co znalazło się poza jej zasięgiem. Wyginała się ku niebu, zanim ponownie opadła spiralnie w dół. Nieważne, jak bardzo by się nie starała, nie udawało jej się sięgnąć tego, co mogłoby ją uwolnić. Znieruchomiała, pozwalając, by szarfy ją utrzymywały, podczas gdy ona sama przypominała całkowicie pozbawioną życia.

W tym samym momencie piosenka dobiegła końca, światło nieco przygasło, jednak nie na tyle, bym nie mógł dostrzec delikatnego blasku łez na jej policzkach. Gdy ciemność ogarnęła cały klub, rozległy się brawa, lecz mimo wszystko nie potrafiłem do nich dołączyć, zbyt sparaliżowany, by chociażby drgnąć.

Reflektor zamigotał, a wraz z tym powróciła jasność. Tancerka stała już na równych nogach, oczami przeskanowała tłum, a usta wygięła w dość nieśmiałym uśmiechu. Ukłoniła się z gracją, co wywołało kolejną falę aplauzu i tym razem czucie w dłoniach powróciło mi do tego stopnia, bym zaczął klaskać.

Nawet z tej odległości mogłem docenić jej urodę, a do tego uderzający i odważny wygląd. Odniosłem wrażenie, że moje serce na chwilę zgubiło rytm, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Na moment hałas klubu wydawał się stracić na sile. Jej oczy stanowiły zagadkę, mieszankę błękitu i zieleni z odrobiną złota. Kryły w sobie nieopowiedziane historie i kusiło mnie, by stwierdzić, że stały się świadkami ponurej rzeczywistości świata.

Przez chwilę czułem, że mogła zajrzeć w głąb mnie, do miejsc ukrywanych przed samym sobą. To połączenie okazało się tak intensywne i nieoczekiwane, że świat wokół nas wydawał się stanąć w miejscu.

A potem ta chwila minęła tak szybko, jak się zaczęła. Tancerka przerwała kontakt wzrokowy i odwróciła się, po czym zniknęła za zasłonami z tyłu sceny, pozostawiając mnie z niczym, poza wspomnieniem jej spojrzenia i bólem tęsknoty w piersi.

Opadłem na oparcie sofy, nieświadomy, że ktoś zupełnie obcy mógłby wywrzeć na mnie takie wrażenie. Zerknąłem na braci, zorientowawszy się, że oni wciąż tu byli. Wyglądali na równie zadowolonych, choć nie tak poruszonych pokazem jak ja.

– Kto to? – zapytałem.

– Co? – Seth zmarszczył czoło.

– Ta dziewczyna. – Wystawiłem kciuk w stronę sceny. – Kim była?

Brat wzruszył ramionami. Spodziewałem się, że wie, skoro managerka to jego dobra znajoma.

Rozejrzałem się po lokalu, mając nadzieję, że gdzieś jeszcze dostrzegę chociażby jej zarys, ale wszyscy zachowywali się tak, jakby tej gimnastyczki nigdy tu nie widzieli… a mimo tego wciąż czułem ten dreszcz na skórze, gdy oglądałem ją w trakcie aktu uniesienia, kilka metrów nad sceną.

Musiałem ją znaleźć. Poznać. Porozmawiać z nią. Zrozumieć to, co właśnie się wydarzyło.

– Idę się odlać – rzuciłem krótko.

Skinęli głowami, nim wrócili do własnych spraw.

Przedzierałem się pomiędzy ludźmi i skierowałem w stronę wejścia tuż obok sceny, gdzie prawdopodobnie mogłaby się ukrywać. Ochroniarz zagrodził mi przejście, jedno spojrzenie z mojej strony jednak wystarczyło, by się cofnął. Musiał mnie rozpoznać.

Przechadzałem się po labiryncie korytarzy, a gdy skręciłem za róg, odnalazłem pokój, gdzie znajdowało się od cholery kobiet, zapewne przygotowujących się do własnych występów. Jedne siedziały przed lustrem, wykonując ostatnie poprawki w makijażu, inne zawiązywały wstążki, czesały włosy, ale nigdzie nie znalazłem tej, która zapadła mi w pamięć.

– Przepraszam. – Poczułem dotyk na ramieniu. – Nie może pan tu przebywać.

Zerknąłem na niższą blondynkę, zdając sobie sprawę z własnego oszołomienia.

– Chciałem… – Przygryzłem wargę w chwili zamyślenia. – Ta dziewczyna występująca przed chwilą… – Starałem się znaleźć odpowiednie słowa. – Jest tutaj jeszcze?

Zerknęła za siebie, by omieść wzrokiem pozostałe tancerki.

– Nie, wydaje mi się, że wyszła tuż po występie.

Rozczarowanie zalało mnie niczym chłodna fala. Nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego właściwie jej szukałem. Przeskanowałem wzrokiem pozostałe twarze z nadzieją, że gdzieś jeszcze ją zobaczę, ale im dłużej tak stałem, tym bardziej wiedziałem, że ta dziewczyna pozostała już tylko wspomnieniem.

– Odeszła? – Nie mogłem ukryć zawodu w głosie.

Kobieta obdarzyła mnie współczującym uśmiechem, takim mówiącym mi, że nie ja pierwszy zostałem oczarowany przez tę tancerkę.

– Ona zazwyczaj nie zostaje po pokazie – wyjaśniła łagodnym tonem. – Przychodzi, wykonuje swoją część, a później znika. – Wzruszyła ramionami. – Jest… inna niż reszta.

Te słowa tylko spotęgowały tajemnicę, a jednak nie pomogły pozbyć się tego dziwnego uczucia.

– Znasz jej imię?

Blondynka lekko zwęziła oczy, jakby decydowała, czy powinna mi to zdradzić.

– Jest znana jako Arielle, ale nie wiem, czy to jej prawdziwe imię, czy pseudonim sceniczny – ustąpiła z cichym westchnieniem. – Jest skryta, właściwie to niewiele mówi.

Arielle. Pasowało do niej, do tej eteryczności, którą emanowała na scenie. Delektowałem się posmakiem tego imienia. Arielle.

– Dzięki – rzuciłem krótko.

Gwar klubu powrócił, gdy ponownie znalazłem się w głównej części lokalu. Sprawiałem wrażenie nieobecnego, jakby ciało wciąż znajdowało się tutaj, a umysł wrócił do momentu, kiedy nasze oczy się spotkały.

Moi bracia wciąż przesiadywali w loży, tym razem z nową porcją alkoholu. Miło, że o mnie nie zapomnieli. Xander podniósł się z miejsca, gdy tylko mnie zauważył, i podał mi szklaneczkę z drinkiem.

– Co ci tak długo zajęło? – zagadnął. – Już myślałem, że się utopiłeś w tym kiblu.

Zignorowałem go, biorąc długi łyk whisky, ale niewiele mi pomogła w ogarnięciu się.

– Ta dziewczyna ma na imię Arielle.

– No i? – Zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony. – Co, teraz pójdziesz jej szukać? Oświadczysz się?

Nie odpowiedziałem. Jego podśmiechujki tylko mnie drażniły. Opadłem z westchnieniem na sofę, nagle czując się dziwnie wypompowany z energii.

– Może jednak ją znajdę – mówiłem bardziej do siebie.

– Mówisz serio? – Xander posłał mi spojrzenie wyrażające zdziwienie graniczące z niedowierzaniem.

– Nie wiem… – Przeczesałem włosy palcami. – Jest w niej coś… nie potrafię tego wyjaśnić.

Reszta wieczoru mijała na piciu drinków i rozmowach, lecz właściwie nie brałem w nich udziału. Myślami błądziłem zupełnie gdzie indziej.

Chłodne powietrze przyjemnie mnie ocuciło, gdy wyszliśmy na zewnątrz. Słyszałem, że Seth rozmawiał z synem przez telefon, zapewniając go, że niedługo wróci. Xander zajął się zamówieniem ubera w aplikacji, a ja, jak ten skończony debil, wpatrywałem się w wejście do klubu, jakby ta dziewczyna mogła wyjść w każdej chwili.

Ale nie został po niej nawet ślad.

Zdążyłem już przejrzeć całego Instagrama, Facebooka i Twittera z nadzieją, że zostawiła tam jakiś trop, ale żadne metadane nie ujawniały jej obecności w mediach społecznościowych. Wykorzystałem nawet program pomagający w wyszukiwaniu twarzy w Internecie za pomocą oznaczenia punktów na wizerunku osoby i… nic.

Wsunąłem dłonie w kieszenie skórzanej kurtki i wypuściłem długi oddech, czując ciężar osiadający mi na piersi.

– Pho! – zawołał Xander. – Jedziesz czy jak?

Nawet nie zauważyłem, że samochód podjechał. Zawahałem się, po raz ostatni zerknąłem w stronę klubu i potaknąłem. Usiadłem na tylnym siedzeniu ze średnim bratem, podczas gdy najstarszy umiejscowił się obok kierowcy.

Wiedziałem, że to nie koniec.

Znajdę ją, bez względu na wszystko.