Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
ZAPRASZAMY NA WIECZÓR CUDÓW,
KTÓRY CHOĆ ZAPLANOWANY, PRZYNIESIE NIEOCZEKIWANE ROZWIĄZANIA.
Warszawiacy w rytm świątecznych przebojów szykują się do świąt Bożego Narodzenia. Adam postanawia uporządkować swoje życie i nieoczekiwanie wywraca je do góry nogami. Julia jedzie do domu na święta, chociaż zarzekała się, że nigdy tam nie wróci. Tymon, didżej, dla którego życie jest jedną wielką imprezą, po kolejnym hardcorowym występie naraża się wszystkim wokół. Ewa doświadczy wigilijnego cudu, który miał zdarzyć się kilka lat wcześniej, ale odebrał go jej tragiczny w skutkach wypadek. Maksymilian, egocentryk ceniący wygodę, będzie musiał odnaleźć się w zupełnie nowej roli i w dodatku zawalczyć o względy dwóch opornych dam.
Każda z tych postaci poczuje żywsze bicie serca, a dużą rolę w przebiegu wydarzeń odegra projekt
mający połączyć dwa pokolenia: dziadków i wnuków, których nie łączą więzy krwi, a fakt, że nie spędzą świąt w rodzinnym kręgu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rodzicom
Snow is falling
Adam
Po raz kolejny omiótł spojrzeniem mieszkanie. Blat w kuchni czysty, drzwiczki od szafek podomykane, ślady palców usunięte z lodówki. Wszystkie kubki pochowane. W koszyku pomarańczowe pomidory, obok doniczka z lekko oskubaną bazylią. Dywan odkurzony, stół nakryty, sztućce równo rozłożone, talerze czekają na zapiekankę makaronową, której zapach powoli zaczyna wydobywać się z piekarnika.
Tak, ich budżetowe dwupokojowe mieszkanko prezentowało się całkiem schludnie. Zmienił nawet pościel w sypialni. Na tę, którą Sara lubiła. Satynową, ozdobioną kwiatuszkami. Nie przepadał za nią, bo za każdym razem, gdy w niej spali, czuł się jak pensjonarka na wiejskich wakacjach. Ale czego się nie robi, by przygotować grunt, prawda?
Adam wiedział, że teraz albo nigdy. Dziura, sukcesywnie wiercona mu w brzuchu przy każdym rodzinnym spotkaniu, za moment będzie na wylot. Poza tym czuł, że tego chce. Ustatkować się, przejść na kolejny poziom, dookreślić pewne sprawy. Nie wiedział tylko, co na to wszystko Sara.
Bruno, jego najlepszy przyjaciel, i jedna z dwóch osób wtajemniczonych w cały plan, próbował dodać mu animuszu.
– Stary, będzie wniebowzięta. Mówię ci.
– Skąd wiesz?
– Kobiety takie są – odparł z poważną miną.
Najdłuższy związek Bruna przetrwał cztery miesiące. Już to powinno zaniepokoić Adama, ale zamiast podkopywania wiary w powodzenie swojej niespodzianki bardziej potrzebował potwierdzenia, że wszystko będzie dobrze. Trochę pewności siebie dodała mu Kaja, która została jego główną doradczynią. Co prawda nie znała Sary, ale była kobietą. To chyba powinno wystarczyć, by nakierować go na odpowiednie tory.
Poza tym zbliżały się święta. Czas pełen miłości i magii. Podszedł do okna, by zasłonić roletę. W oknach mieszkań z bloku naprzeciwko dostrzegł już pojedyncze ozdoby: mrugające światełka, aniołki, bałwanki. I chyba…
Przyłożył nos do szyby. Tak!
Z nieba zaczął sypać śnieg.
To dobry znak, pomyślał i uśmiechnął się do swoich myśli.
Driving home for Christmas
Julia
Julia doskonale pamiętała dzień, w którym opuściła dom.
– Moja noga więcej tutaj nie postanie! – wywrzeszczała i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Tak, mało kulturalnie, ale za to efektownie. I stanowczo. Marzyła o tym, odkąd tylko skończyła piętnaście lat. Dostanie się do Akademii Morskiej w Gdyni, po dwóch semestrach nauki wypłynie w morze i zacznie zarabiać, dzięki czemu raz na zawsze uniezależni się od ojca i tej… Zmełła w ustach przekleństwo. Prawda wyglądała tak, że z Agą nigdy nie łączyły jej przyjazne stosunki. Macocha pojawiła się w ich życiu trzy miesiące po śmierci matki. I została zdecydowanie dłużej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Julka od początku była temu przeciwna. Ale przecież nikt jej o zdanie nie pytał. Renomowana szkoła, dobre ciuchy, obozy językowe latem, narty zimą. Wszystko, byle wypchnąć ją z domu – w ten sposób to odbierała. A skoro tak, nie mogła się doczekać, aż wreszcie postawi na swoim.
Pływanie po morzu? Na okrętach? Przecież to nie zajęcie dla niej, perswadowała jeszcze Aga. Ojciec nic nie powiedział. Spojrzał tylko na córkę, a po chwili zatopił wzrok w ekranie smartfona. Śledził słupki na giełdzie, zresztą jak zwykle.
– Skąd takie pomysły? – próbowała jeszcze dociekać Aga. Już na początku ich wspólnej drogi uznały, że „mamowanie” byłoby nie na miejscu, a „ciociowanie” sztuczne. Dlatego zawsze zwracała się do niej per Aga.
– Ostatni obóz – bąknęła pod nosem.
– Zjeździłaś pół świata i akurat tak wciągnął cię obóz żeglarski? – Macocha nie dowierzała.
– Tak – prychnęła Julka.
I nie przyznała, że istotniejsze, jak zwykle w takich sytuacjach, jest nie „co”, ale „kto”.
– To może chociaż uniwersytet? – rzucił ojciec i na chwilę podniósł wzrok znad smartfona.
Czyli jednak coś tam do niego docierało.
– Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć! – wykrzyczała jeszcze, po czym pobiegła do swojego pokoju.
Kilka tygodni później z satysfakcją wytaszczyła dwie walizy za próg i szybko załatwiła sprawę pożegnań.
– „Było piękne lato, choć czasem padało” – zanuciła pod nosem.
Gdynia, nowe towarzystwo i – co najważniejsze – on, nie dali jej chwili na zastanowienie się nad swoim zachowaniem. Ojciec, jak zwykle, robił co miesiąc przelew na jej konto, a ona, wiedziona pierwszym odruchem dorosłości, zamierzała pieniądze natychmiast odesłać, ale potem poszła na zakupy. Za coś trzeba było żyć. A sezonowa praca, jaką podjęła w budce z goframi, nie okazała się aż tak dochodowa. Po dokonaniu szybkich kalkulacji w głowie doszła do wniosku, że ojcu i tak nie ubędzie, a jej się przyda. Odpisała więc: „Dzięki, oddam, gdy zaczniemy pływać” i na tym skończyły się ich rodzinne kontakty.
Teraz tłukła się pociągiem relacji Gdynia-Warszawa z dwoma walizkami i głową pełną obaw. Bo jak wytłumaczy powrót córki marnotrawnej? Jak wyjaśni niespodziewaną awersję do żeglowania? I wreszcie, czy musi się z tego wszystkiego tłumaczyć?
Jedno było jednak pewne. Nie mogła tam zostać.
Baby, it’s cold outside
Tymon
Obudziło go pulsowanie w skroni. Przekręcił się na drugi bok i mlasnął. W ustach czuł standardowego poimprezowego kapcia. Sahara połączona z popielniczką pełną petów. I trochę goryczki w gardle. Coś połaskotało go po twarzy. Zmarszczył nos. Już miał kichnąć, ale drażniące go w nozdrza blond włosy odsunęły się na bezpieczną odległość.
– Cześć, słodziaku – pisnęło mu nad uchem, wzmagając pulsowanie w skroni.
Przyłożył rękę do twarzy i podrapał się po nosie.
– Cześć.
– To była twoja dziewczyna? – zagaiła, przekręcając się na brzuch i przysuwając w jego stronę.
Blond pukle spadły na jego twarz, wywołując natychmiastowe kichnięcie.
– Sorry – bąknął, a dziewczyna zachichotała.
Jemu jednak było mniej do śmiechu, bo w tym właśnie momencie przypomniał sobie, że tego ranka już raz został wyrwany ze snu. I to nie przez ból głowy. Obudził go wrzask Marzenki. Pulsowanie w skroni było przedtem i potem.
– Nigdy się nie zmienisz!
Tyle pamiętał. Co wydarzyło się wczoraj? Tego niestety już nie był taki pewien. Jego wspomnienia przypominały polskie drogi po zimie. Pełne dziur. I full of zasadzkas, niestety. Westchnął.
– Nie wyglądała na zadowoloną – wymruczało mu do ucha.
Uważniej przyjrzał się dziewczynie, z którą spędził ostatnią noc. Jęknął w duchu. Wieczorem prezentowała się… ciut lepiej. Teraz gruba warstwa makijażu, pod wpływem trudów gorącego wieczoru i, jak sądził, bo nie do końca to pamiętał, jeszcze upalniejszej nocy, została dość mocno naruszona. Spod niej wyłaniał się nieco mniej ponętny obraz niż ten, który skłonił go do zaproszenia dziewczyny do siebie. Pokruszony tusz do rzęs, rozmazane kreski, plamy bronzera. Tak, Tymon znał się na tych wszystkich kobiecych sztuczkach. Miał w końcu siostrę. I spore doświadczenie z kobietami – zawsze gdy to mówił, dumnie wypinał pierś.
Już zaczął się głowić, jak kulturalnie spławić upolowaną w klubie dziewoję, ale na szczęście gdzieś z podłogi zaczęło dochodzić buczenie. Dziewczyna natychmiast dała nura z łóżka z gibkością, jakiej się po niej nie spodziewał.
– Malwina? Która godzina? Wiem, wiem, że się umawiałyśmy. Daj mi piętnaście minut, pliz! – rzuciła gorączkowo do słuchawki, podrywając się z łóżka i pospiesznie zbierając z dywanu porozrzucane kilka godzin wcześniej elementy garderoby.
– Coś się stało? – zagadnął. Przyglądał się, jak podskakując na jednej nodze, próbuje wciągnąć na siebie koronkowe majtki. Jej nieco obfitsze biodra lekko przy tym falowały, a on zaczął sobie przypominać, co go w niej urzekło. Zerknął ponownie. Tak, to mogło go wczoraj zwabić.
– Spóźnię się na doczepy! – wykrzyknęła, wciskając przez głowę ciasną sukienkę. Ta jednak była chyba o rozmiar za mała, bo utknęła na wysokości biustu i za nic w świecie nie chciała zsunąć się niżej.
– Umówisz się na inny termin – mruknął i ziewnął przeciągle.
– A w życiu! – Dziewczyna szarpnęła za sukienkę i po pokoju rozszedł się dźwięk dartego materiału.
– I po co te nerwy? – burknął i podrapał się po klatce.
W sumie to coś by zjadł. Na jajecznicę podaną do łóżka nie miał jednak co liczyć, bo blondynka już mocowała się z zamkami od kozaczków.
– Bez śniadanka? – upewnił się jeszcze na wszelki wypadek.
– Zadzwoń po swoją dziewczynę – rzuciła przez ramię i tyle ją widział.
Chyba muszę rozważniej dobierać towarzyszki, choćby na jedną noc, pomyślał jeszcze, po czym nakrył się poduszką, bo z sąsiedniego mieszkania dobiegł do niego dźwięk wiertarki udarowej.
„Ten remont chyba nigdy się nie skończy”, jęknął, notując w głowie, że powinien kupić sobie stopery do uszu. Będą remedium zarówno na napierdalanie z samego rana, jak i na ględzenie, od którego chyba nigdy się nie uwolni.
All I want for Christmas is you!
Ewa
Ewa dyskretnie otarła kącik oka w restauracyjnej łazience. Dla pewności obróciła głowę, by sprawdzić, czy zdradziecka stróżka nie zostawiła śladu na perfekcyjnym makijażu. Odchrząknęła. Tłumiąca głos gula trochę się zmniejszyła.
Minęło już tyle czasu.
Już dawno powinna zapomnieć.
Ale wciąż nie mogła.
Była taka szczęśliwa. Wreszcie nadszedł ten moment. Wyczekany, upragniony. Chodziła nawet po mieście i nieśmiało zerkała na wystawy. Oczywiście nie zamierzała niczego kupować. Mówią, żeby nie zapeszać. Jeden drobiażdżek przyciągnął jednak jej wzrok. Opierała się, nawet minęła sklep, ale w końcu do niego wróciła. Były piękne. Chciała je dać Grzegorzowi, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
Zamiast tradycyjnych, rodzinnych świąt wybrali wyjazd w góry. Pomyślała, że to całkiem dobry pomysł. Wreszcie coś innego. Bez krępujących pytań: „Kiedy pora na…?”, niedelikatnych stwierdzeń: „Młodsza nie będziesz”, „Tylko jednego wam jeszcze brakuje”, „Nie ma na co czekać” i szeptanych, gdy zostawały tylko w babskim gronie, przestróg: „Zobaczysz, zostawi cię”. Byli też tacy, którzy pytali wprost, przy stole pełnym ludzi, jakby to wpisywało się w świąteczne polskie zwyczaje.
Uśmiechała się, bagatelizowała, Grzegorz zapewniał, że ma wszystko, i obejmował ją ramieniem. Tak, przy nim czuła się bezpiecznie.
Przemierzali kolejne kilometry, żartowali, planowali, co będą robić. Od czego zaczną swój pobyt, na co na pewno nie mają ochoty. Mieli nie odbierać służbowych telefonów ani e-maili. Kontakty z rodziną załatwić kulturalnie, ale szybko. Ona w duchu cieszyła się jeszcze na niespodziankę, którą postanowiła mu zrobić, gdy będą składać sobie wigilijne życzenia. Pogładziła się po brzuchu. I wtedy zdarzyło się to.
TO jest podobne do myśli bezdomnego,
kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.
I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd
widzi zbliżające się ciężkie kaski niemieckich żandarmów.
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto
i widzi świat prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.
TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,
kto pojął, że został opuszczony na zawsze[1].
Długo nie mogła dojść do siebie. Na takie rzeczy nikt i nigdy nie będzie gotowy. Ale wszystko trzeba przeżyć. Oczywiście, o ile dostanie się taką szansę. Gdy już to zrozumiała, przyszła pora na bierną akceptację. Tylko czasami traciła kontrolę. Wystarczyła niewinna wymiana zdań, sielankowy obrazek czy nagły impuls.
Tak było i tym razem. Na szczęście w porę wstała od stolika. Poszła „przypudrować nosek”. Uwielbiała konwenanse. Z jednej strony sztywne, z drugiej pozwalały utrzymać emocje w ryzach. Ukryć zmieszanie, zamaskować wzruszenie.
Wiosną mogła tłumaczyć sprawę alergią, ale w grudniu? Gdyby powiedziała, że to uczulenie na homara, wywołałaby tylko popłoch. Tego przecież nie chciała. Ostatnią rzeczą, na jakiej jej zależało to zamieszanie podczas spotkania z kontrahentem.
Odetchnęła. Spojrzała w lustro. Zadbana czterdziestolatka. Trochę makijażu, trochę jogi twarzy i nikt nie dałby jej więcej niż trzydzieści pięć lat. Chociaż tyle zostało. Twarz. Ze wszystkiego chciała wychodzić z twarzą.
[1] Fragmenty wiersza Czesława Miłosza To, który otwiera tom poetycki z 2000 roku o tym samym tytule.
It’s the most wonderful time of the year!
Maksymilian
Miał to, na czym mu tak zawsze zależało. Dobrą posadę, piękne mieszkanie i wymarzony święty spokój. Nie do wszystkiego doszedł od razu, nie każda z dróg, jaką przemierzył, była prosta, a sposób przejrzysty. Nie zwracał na to uwagi. Dla niego liczył się cel, a nie środki, jakie do niego prowadziły. I trzeba było mu przyznać, że cele realizował jak nikt inny. Każdy po kolei. Na niektóre potrzebował więcej czasu, na inne mniej, nie przejmował się tym jednak. Przecież czas i tak upłynie. A gdy już to nastąpi, Maksymilian nie chciał stać w tym samym miejscu.
Tak, był perfekcjonistą. Owszem, nie każdemu to odpowiadało. On jednak nie widział w tym żadnego problemu. Ludzie, z którymi przyszło mu żyć, musieli albo pewne rzeczy zaakceptować, albo odejść. Podobnie było z ostatnim związkiem. Powrócił myślami do tamtych wydarzeń.
– Jesteś cholernym egoistą – syknęła jego eks na pożegnanie.
– Masz rację, kochanie – odparł z rozbrajającą szczerością.
– Nie mów do mnie „kochanie”! – wydarła się i zaczęła gorączkowo wrzucać swoje ubrania do walizki.
– I po co te histerie? – mruknął jeszcze i wrócił do pracy.
Jowita po kilku dniach chyba trochę zmiękła. Ciągle chciała przychodzić po coś, co zostawiła u niego w mieszkaniu. Po paru telefonach, trzech niezapowiedzianych wizytach i kilkunastu wiadomościach tekstowych powiedział: dosyć. Zaprosił byłą już kobietę w sobotnie przedpołudnie. Nie wie, na co liczyła, ale jej mina na widok firmy przeprowadzkowej była bezcenna.
– Co zrobiłeś? – Kumpel ze squasha, jedna z niewielu osób, z którymi Maks lubił rozmawiać tak po prostu, nie o pracy, wyjazdach, nowych gadżetach, ale o życiu, aż się zakrztusił.
W trakcie przerw albo po skończonej grze, gdy wolno szli w stronę swoich samochodów, gawędzili o tych wszystkich codziennych duperelach, o jakich mówi się z przyjaciółmi. Nie powiedziałby, że się sobie zwierzają. Raczej wolał myśleć, że wymieniają informacje. Czasami komentują. Dobrze spędzają razem czas.
– Zorganizowałem przeprowadzkę.
– Nie no, żartujesz sobie ze mnie. – Jacek pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Dlaczego?
– Maks, a czy ty znasz takie słowo jak empatia? – wymówił ostatni wyraz, akcentując każdą sylabę.
– Oczywiście, że znam. – Maks popatrzył na niego ze zdegustowaną miną. Po kim jak po kim, ale po Jacku nie spodziewał się tak głupich pytań. – Za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś niedouczonego troglodytę?
– Nie chodzi mi o to, czy znasz słownikową definicję tego wyrazu, tylko czy ty potrafisz choć trochę wczuć się w czyjąś sytuację?
– A po co? – Maks schował swoją rakietę do pokrowca.
Jacek przewrócił oczami.
– Żeby nie zachowywać się jak Hannibal Lecter.
– Niczego jej nie odgryzłem. Już prędzej ona wyglądała, jakby chciała przegryźć mi aortę. A zapewniała, że kocha. Widzisz, jakie są kobiety. – Skrzywił się.
– I choćby to powinno ci dać do zrozumienia, że trochę przeszarżowałeś.
– E tam, ja jestem zadowolony. Wreszcie udało się zamknąć ten temat.
– A ona?
– Co ona?
– Czy była zadowolona?
– Chyba inaczej zinterpretowała moje zaproszenie. Ale od razu przeszedłem do konkretów, żeby uniknąć nieporozumień.
– I udało się?
– Wreszcie przestała dzwonić.
Jacek westchnął.
– Stary, nie chciałbym trafić na kogoś twojego pokroju. W sensie związkowym, rzecz jasna – dodał szybko. – Bo jako partner do squasha jesteś całkiem spoko.
– Grunt to wiedzieć, co robi się dobrze, i angażować do tego właściwe osoby.
– Niby tak. Czyli wszystko u ciebie okej?
– Jasne. – Maks wzruszył ramionami i przetarł czoło. – Cisza, spokój.
– Problem z głowy.
– Lepiej sam bym tego nie ujął.
Jacek odbił kilka razy piłeczkę o ziemię i nagle go olśniło.
– To ty teraz wolny jesteś.
– Dokładnie.
Kumpel uśmiechnął się pod nosem. Wyglądał, jakby już miał jakiś plan.
Cztery tygodnie do świąt…
Święta – zrób to sam i przeżyj.
Krótki poradnik jak nie spier*olić sobie tego najwspanialszego, magicznego i jedynego w swoim rodzaju czasu.
Święta Bożego Narodzenia to idealny moment, by celebrować go wspólnie z rodziną. Warto odpowiednio wcześnie zadbać o wszystkie detale, aby nic nie zakłóciło tych cudownych chwil.
Przygotowania do świąt zaleca się rozpocząć minimum miesiąc przed Wigilią. Pozwoli to odpowiednio rozłożyć siły, ocenić, co należy zrobić, uporać się z przytłaczającą częścią obowiązków, a w razie potrzeby – odpowiednio wcześnie delegować zadania na niczego niespodziewających się domowników, by później móc cieszyć się z uzyskanych efektów. I nie paść na twarz przy świątecznym stole.
Wigilia to punkt kulminacyjny długiego okresu przygotowań. Taki dzień zdarza się raz w roku. Nie ma sensu, żeby poplamiony obrus, nietrafiony prezent lub, co gorsza, jego brak (!) popsuły czas, jaki można spędzić, radośnie gawędząc, podjadając przysmaki z suto zastawionego stołu, a następnie odpocząć w lśniącym na błysk domu.
Należy pamiętać, że święta to nie tylko dwudziesty czwarty grudnia. Odpowiedniej organizacji wymagają jeszcze dwa świąteczne dni. Mogą być chwilą wytchnienia i okazją do wspaniałych wrażeń, ale równie dobrze wracać w niemiłych wspomnieniach przez kolejny rok, a nawet przez następne dziesięć lat. Co ważne, w tym okresie nie działają szkoły, przedszkola ani żłobki. Nawet opiekunki zazwyczaj pragną spędzać święta w rodzinnym gronie. Warto więc zawczasu pomyśleć o najmłodszych, by desperacko nie marzyć o wysłaniu trzynastolatka do okna życia. Nawet dwulatek nas wyda, dlatego jeśli latorośl zaczęła mówić, nie ma sensu próbować, choć wizja spędzenia przynajmniej paru chwil w ciszy jest kusząca.
Cztery tygodnie przed świętami to dobry moment, by wspólnie z domownikami podjąć decyzję, jak zamierzamy spędzić święta. Jeżeli planujesz wyjazd, nie zapomnij o zarezerwowaniu biletów, noclegów, dograniu wszystkich formalności. Nawet jeśli ma to być oferta last minute, warto zacząć śledzić strony biur podróży, by nie dać się zwieść pozornym promocjom i zapłacić rzekomo dwadzieścia procent taniej za półtora raza droższe wakacje niż zwykle.
Boże Narodzenie tradycyjnie spędzane w domowym zaciszu wymaga większego nakładu pracy, dlatego dobre rozplanowanie wszystkich działań pozwoli przejść przez okres adwentu z uśmiechem na ustach i radością w sercu. Bez niepotrzebnych spięć, odtwarzania wszystkich potknięć z ostatnich kilku lat i wypominania po raz setny tych samych sytuacji.
Na grillowanie przyjdzie jeszcze czas, choćby w maju, natomiast grudzień zdecydowanie nie jest na to najlepszą porą.
Można także pomyśleć o przygotowaniu kalendarza adwentowego. Ważne, by zadania angażowały wszystkich domowników i by nie skupiać się tylko na rzeczach materialnych. Dobrym pomysłem będzie przygotowanie zadań, które pozwolą zacieśnić rodzinne więzi i będą chwilą wytchnienia w całym tym świątecznym rozgardiaszu.
Konieczne jest zaplanowanie domowego budżetu, rozeznanie się w sytuacji, a następnie oszacowanie, ile pieniędzy zamierzamy przeznaczyć na prezenty, jedzenie, dekoracje i inne potrzebne akcesoria. Pozwoli to nam uniknąć nieprzewidzianych wydatków. Naprawdę nikomu nie jest potrzebny dziesiąty skrzat na okno, siódma girlanda czy piętnasta serweta w mikołaje. Z powodzeniem można wykorzystać ozdoby z poprzednich lat albo, co lepsze, pokusić się o rękodzieło. Podobnie rzecz ma się z prezentami. Pamiętajmy, nie kwota się liczy, a gest. Co nie znaczy, że babci Halince należy ofiarować przewodnik do wędkarstwa, a wujkowi Heńkowi kurs robienia na szydełku tylko dlatego że były w promocji.
Zmierzamy tym samym w kierunku kolejnego niezbędnego elementu, jakim jest lista prezentów. Nikt nie chce być tą osobą, o której wszyscy zapomną. Mała wskazówka: dobrze mieć w zanadrzu jakiś drobiazg, książkę, kosmetyk, porcję łakoci, aby w razie awaryjnej sytuacji móc obdarować kogoś, o kim przy planowaniu listy zwyczajnie nie pomyśleliśmy. Pamięć bywa ulotna, człowiek zapracowany, a pominięty krewny pamiętliwy. Mikołaj zapewne też będzie wdzięczny, jeśli choć trochę odciążymy go i pomożemy mu wywiązać się ze świątecznych zobowiązań.
Jeżeli przy okazji świąt zamierzasz zrobić generalne porządki, nie ma co czekać. Piwnica, strych, pawlacz czy przepastne szafy nie uprzątną się same. W dodatku rzeczy znajdujące się w dobrym stanie możesz przekazać komuś, komu jeszcze posłużą.
Nie zapominajmy o bliskich, z którymi nie zobaczymy się przy świątecznym stole. Warto zaplanować, kogo zechcemy odwiedzić, do kogo zadzwonić, a komu wolimy posłać kartkę. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by połączyć te elementy, ale kto lubi się rozdrabniać? Dlatego lepiej pogrupować krewnych, przyjaciół, znajomych i współpracowników na trzech osobnych listach. Dzięki temu w chaosie świątecznych zawirowań nikogo nie pominiemy i nie narobimy sobie nowych wrogów. Obecnych, byłych i przyszłych zapewne mamy w wystarczającej liczbie. Nie ma sensu ich mnożyć.
Rozdział I
Adam długo się zastanawiał, czy w ogóle zacząć ten temat. Zostało jeszcze sporo czasu, ale z drugiej strony mama wciąż dopytywała. Ona lubiła wcześniej wszystko wiedzieć. A najchętniej dowiedziałaby się, kiedy pozna swoje wnuki. Tak, te, których jeszcze nie powołał do istnienia. Przynajmniej nic na temat domniemanych latorośli nie było mu wiadomo, a biorąc pod uwagę jego dość ustatkowane życie erotyczne, raczej nie miał o czym ani tym bardziej o kim usłyszeć. Szanse na posiadanie zstępnych, o których by nie wiedział, były tak wielkie jak wygrana w totolotka przez człowieka, który nie kupuje losów.
Mama chciałaby jeszcze wiedzieć, kiedy syn przestanie tułać się po wielkim mieście, wróci do nich, do Kieleckiego, postawi dom na działce, której nadal nikomu nie sprzedała, choć kupcy znajdowali się częściej niż grzyby po deszczu. Traktowała ich jednak jak sromotniki. „To dla Adasia”, powtarzała.
Adaś tymczasem wydawał Bóg wie jakie pieniądze w wielkiej Warszawie, zamiast spokojnie zażywać życia na prowincji.
Co na temat przeprowadzki myślał sam Adam? Teraz był już nawet skłonny przychylić się do tego pomysłu. Jego bank miał placówki terenowe rozsiane po całym kraju. Jeżeli nie w centrali, to przecież w jakimś oddziale znalazłoby się dla niego miejsce. Gorzej z Sarą. Była sekretarką prezesa w dużej firmie, zarabiała sporo, cieszyła się zaufaniem szefa i miała liczne profity. Zrezygnowanie z tego wszystkiego nie przyszłoby jej łatwo. Zmiana obecnego miejsca pracy na gorzej płatną posadę w mniejszej miejscowości raczej by jej nie zadowoliła. Zresztą nawet nie śmiałby tego od niej oczekiwać.
Chociaż z drugiej strony… Przecież nie pieniądze są najważniejsze. Adam miał duszę romantyka. Nie musieliby żyć na nie wiadomo jak wysokim poziomie. Lepiej skromniej, a szczęśliwie. O, jak choćby matka z ojcem. To znaczy żyliby, gdyby ojciec z panem Staszkiem po pijaku nie wybrał się na sam środek stawu, polując rzekomo na suma.
Między innymi dlatego Adam wyjechał. Nie mógł patrzeć na ten staw. I na pana Mietka spod sklepu, i na panią Karolową, co to podobno nie posiadała jakiejś klepki w głowie, choć, zdaniem Adama, na pewno nie jednej. I na kolegów, a raczej „kolegów” z klasy, nie mógł patrzeć, w ogóle po maturze chciał jak najszybciej się stamtąd wyrwać.
Ale teraz, gdy minęło już dobrych kilka lat, wielkomiejski zgiełk zaczynał go męczyć. Coraz częściej łapał się na myśli, że chętnie posiedziałby wieczorem w ogródku, objął ramieniem Sarę i po prostu patrzył na słońce zachodzące za polami.
A do tego całkiem dobrze nadawało się Kieleckie. Nie był jednak pewny, co na temat takiej wizji sądzi jego dziewczyna. Postanowił zastosować metodę małych kroków. Najpierw sprawy doraźne, oswajanie, wykazanie zaangażowania, a dopiero potem do brzegu. Na dalekosiężne plany przyjdzie przecież jeszcze czas.
– Kochanie – mruknął, przewracając się na drugi bok.
– Hm?
Sara leżała owinięta tylko w kołdrę. Lubił na nią patrzeć. Jeszcze lekko zaczerwienioną, rozgrzaną i odprężoną. Była senna i zaczynała wygodniej układać się na poduszce.
– A może na święta pojedziemy do mojej mamy?
– Co? – Dziewczyna gwałtownie obróciła głowę. Niesforny kosmyk przykleił się jej do warg, więc nerwowym ruchem założyła go za ucho.
– Wiem, że zostało jeszcze trochę czasu, ale pomyślałem, że…
– No, co niby sobie pomyślałeś? – Sara usiadła na łóżku.
– Wreszcie poznałabyś moją mamę…
– Przecież poznałam, na weselu twojego kuzyna. – Zrobiła zdegustowaną minę.
Fakt, tamta impreza nie należała do ich najlepszych wspólnych wspomnień. W drodze złapali gumę. Sara grymasiła, żeby wezwał pomoc drogową, on jednak postanowił sam uporać się z usterką. W końcu był mężczyzną. Niestety nawet z odkręceniem śrub miał problem, nie mówiąc o całej reszcie. Okazało się bowiem, że zamiast zapasowego koła ma w bagażniku… dojazdówkę. Nie przyszło mu do głowy wcześniej sprawdzić, bo nigdy nie było takiej potrzeby. Aż do tamtego wyjazdu.
Ze zdziwieniem oglądał coś, co nieodparcie kojarzyło mu się z kołem od taczki. Gdy dostrzegł ograniczenie prędkości, jęknął rozczarowany. Myślał, że pojadą autostradą, ale nie było takiej opcji. Musieli skorzystać z trasy krajoznawczej, co może i przy innej aurze oraz większej ilości czasu byłoby urokliwe, ale w deszczu i z wizją spóźnienia się na ceremonię zaślubin stało się jedynie kolejnym czynnikiem zaogniającym już i tak niewesołą sytuację.
– Mówiłeś, że zakwaterujemy się na spokojnie w hotelu, będę mieć czas na prysznic, makijaż, a teraz co? – burknęła Sara, gdy już szczęśliwie udało mu się zmienić koło i wsiąść do auta.
– Kochanie, taki był plan.
– A teraz co?
– Musimy go zmodyfikować.
– Zmodyfikować to ja muszę wyobrażenie tego wyjazdu – warknęła i wcisnęła słuchawki do uszu.
Niedługo potem zasnęła i całe szczęście, bo ominęła ją chwila, gdy Adam wpadł w poślizg (jak doczytał później w internecie, dojazdówki mają mniejszą przyczepność) i cudem uniknął wjechania pod nadjeżdżający z naprzeciwka… szambowóz.
– To dopiero byłaby gówniana śmierć – mruknął pod nosem, ocierając pot z czoła.
Przespała moment, gdy nie skręcił w lewo i tym samym musiał nadłożyć kilka kilometrów. Nie słyszała też wibrowania jego telefonu i nie widziała SMS-ów:
Gdzie jesteście?!
Stało się coś?
Co z wami?
Zjechał na pobocze, bo nie chciał ryzykować kolejnego bliskiego spotkania z innym autem czy drzewem i szybko wystukał:
Małe komplikacje, spotkamy się w kościele.
Ruszył dalej, pilnując, by nie przekraczać maksymalnej prędkości. Deszcz szumiał, wycieraczki pracowały jak szalone, a on widział zaledwie kilka metrów przed maską.
Za to Sara obudziła się idealnie w momencie, gdy zatrzymał się przy przydrożnym przystanku.
– Co to ma być? – burknęła, przecierając oczy.
– Nasza szykowalnia – zażartował.
– Co? – Zamrugała.
– Pada. Gdzieś musimy się przebrać…
– Ale tutaj?! – wykrzyknęła, wybałuszając oczy na skromną wiatę. – Mieliśmy podjechać do hotelu, wziąć prysznic, na spokojnie się uszykować – jęknęła.
– Nie zdążymy. Głupio tak przyjść na sam rosół, nie?
Dziewczyna z nadąsaną miną wygramoliła się z auta, a kiedy Adam myślał, że najgorsze już za nim, rozpętało się prawdziwe piekło.
– Jak mogłeś nie spakować mojej sukienki?!
– Wziąłem walizkę, drugą walizkę, torbę, kuferek i ten koszyk… – Podrapał się po głowie. – To tam nie ma sukienki?
– Nie! Mówiłam ci, że jest w pokrowcu!
Pokrowiec spakował, ale swój, z garniturem. Przez myśl mu nie przeszło, że Sara nie zmieściła wszystkich rzeczy w stosie toreb zagracających cały przedpokój. Wyjeżdżali przecież raptem na trzy dni.
– Nie słyszałem…
– Ty nigdy nic nie słyszysz! – wydarła się rozjuszona. – I co ja teraz zrobię?!
– Naprawdę nie masz w tych torbach żadnej sukienki?
– Mam, ale nie na wesele!
– Pokaż, może coś wybierzemy…
– Wracam do domu! – Założyła ręce na piersiach.
– Kochanie, nie wygłupiaj się.
– Ja się wygłupiam?! – Była bliska płaczu.
Zaczął gorączkowo rozpakowywać walizki, nie zważając, że grube, zimne krople spadają mu na plecy.
– Ładnemu we wszystkim ładnie. – Starał się łagodzić sytuację.
W końcu Sara wybrała jedną z sukienek. Wyglądała w niej przepięknie, ale małym mankamentem kreacji było to, że więcej odsłaniała, niż zakrywała.
I to między innymi nie przypadło do gustu matce Adama. Potknięć podczas tego wesela było jeszcze kilka, a cała wyprawa zakończyła się nie, jak planował, odwiedzinami w jego rodzinnym domu, a szybkim powrotem do Warszawy.
Otrząsnął się z tych średnio wesołych wspomnień. Pierwsze koty za płoty, pomyślał. Przecież nie zawsze wszystko od razu wychodzi. Liczył, że gdy mama i Sara spędzą ze sobą kilka dni z dala od jego pokręconej rodzinki, nawiąże się między nimi nić porozumienia. W końcu były najważniejszymi kobietami w jego życiu.
– Kochanie, wtedy widziałyście się zaledwie przez kilka godzin. – Spróbował delikatnie podjąć wątek.
– O kilka za dużo – burknęła.
– Chyba nie było tak źle…
– Nie? Czepiała się o wszystko! Mówiła, że u nich nawet Jola, która co tydzień prowadza się z innym chłopem, przychodzi z zakrytymi ramionami do kościoła. Że w moim wieku to już można mieć problem z zajściem w ciążę. Nawet moja praca jej przeszkadzała! Bo po co ja niby teczkę noszę za obcym facetem!
– Saruś, ona nie miała nic złego na myśli. – Próbował jeszcze łagodzić.
– A ja i owszem! – warknęła dziewczyna. Wstała z łóżka, wzięła pod jedną pachę poduszkę, a drugą ręką brutalnie zdarła z niego kołdrę i ostentacyjnie wymaszerowała z sypialni.
Dobrze, że nie przyszło mu do głowy zaczynać tego wieczoru od pytania o to, jak spędzą święta. Dzięki temu przynajmniej część była miła. Resztę się jakoś załagodzi, pomyślał, wygodniej układając się na poduszce. Miał do dyspozycji całe łóżko i zamierzał z tego skorzystać.
Rozdział II
Filipa poznała przez internet. Od lajka do lajka, poprzez kontakt prywatny powoli wytworzyła się między nimi więź. Na tyle mocna, że Julka postanowiła porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się kilkaset kilometrów. Zresztą co to było za życie. Ojca widywała jedynie znad ekranu laptopa lub telefonu, a z macochą nie chciała mieć za wiele do czynienia. Nie wybaczyła, że pojawiła się w ich życiu tak szybko po śmierci matki. Owszem, Aga się starała. Próbowała na różne sposoby nawiązać kontakt z naburmuszoną nastolatką, ale przecież nigdy nie powinno jej nawet przyjść na myśl, że zastąpi matkę.
Mama była… jedyna w swoim rodzaju. Piękna, mądra, troskliwa, no najlepsza na świecie. I Julka naprawdę nie rozumiała, dlaczego musiała ich zostawić. Jedyne, co miała matce za złe, to to, że ta umarła. Ot tak. Nie pytając nikogo o zdanie. Jakby ich rodzina mało przeszła.
Dziewczyna początkowo nie mogła znieść widoku obcej kobiety przy stole. W fotelu mamy. Nalewającej zupy chochlą, którą kupiła mama. Zmieniającej firanki. Przemeblowującej salon. Zapraszającej koleżanki. Mama nigdy nikogo do nich nie zapraszała. Mama zajmowała się Julką albo swoimi obrazami. Tak, mama miała talent. I gdyby nie ten przeklęty rak, mogłyby wisieć w wielu różnych galeriach. Julka była o tym przekonana. A tak co? Zostało im kilka obrazów, szczotka do włosów i flakon ulubionych perfum. Julka, gdy czuła się bardzo samotna, otwierała ten flakonik, przymykała oczy i wyobrażała sobie, że mama jest tuż obok. Że delikatnie rozczesuje jej włosy swoją specjalną szczotką, która nigdy nie ciągnęła nawet najbardziej niesfornych kosmyków.
Lata mijały, perfumy straciły swoją intensywną woń, a Julka powoli przestawała wierzyć w cuda. Obcięła włosy, dawała popalić Adze, ale nie bardzo wiedziała, co dalej zrobić ze swoim życiem. Dlatego gdy na jej drodze, internetowej co prawda, pojawił się Filip, niezbyt długo się zastanawiała. Zabawny, nieco postrzelony, chciał zwiedzić cały świat. A ona niedawno była na obozie, gdzie trochę żeglowała. Przecież to z daleka śmierdziało przeznaczeniem! A Filip… westchnęła. Potrafił czarować.
– Ale wiesz, nie żadne tam all inclusive, tylko tak naprawdę – perorował. – Niewielki budżet, sprytne rozwiązania i przede wszystkim nastawienie na autentyczne doświadczenia. Backpacking to jest to – opowiadał, a Julka spoglądała na niego z podziwem.
Patrzyła jeszcze tak przez kilka miesięcy, choć pierwsze zgrzyty zaczęły pojawiać się dość wcześnie. Nie, nie czekał na nią z bukietem kwiatów na dworcu. Po jakimś czasie zaczynała odnosić przykre wrażenie, że chyba nie czekał na nią w ogóle. I to pomogło podjąć jej decyzję o wyjeździe.
Jednak przez jakiś czas próbowała podtrzymać iluzję sielskiego życia we dwoje. Filip był jej pierwszym chłopakiem. Nie miała więc żadnego punktu odniesienia.
Na początku nie widziała wiele więcej niż jego orzechowe oczy. Później na pierwszy plan zaczęły wychodzić inne rzeczy. Choćby brak słowności. Chłopak niewiele jej o sobie mówił. Czasami znikał na dwa, trzy dni bez żadnego wyjaśnienia. Nie odbierał wtedy telefonów, nie odpisywał, chociaż dobrze wiedziała, że wiadomość do niego doszła. Zaczynało ją to drażnić, ale on zachowywał się, jak gdyby nigdy nic.
Pierwszy poważniejszy konflikt dotyczył świąt. Poszli na obiad do Starej Pierogarni. Julka wzięła trzy pierogi z pieca i wodę, Filip duży zestaw mieszanki smaków i najdroższe piwo z karty.
Jęknęła w duchu, bo wypadała jej kolej na uregulowanie rachunku. Pieniądze topniały w zastraszającym tempie, a przecież musiała jeszcze pomyśleć o prezentach. I o tym, ile ich musi kupić.
Gdy kelnerka postawiła na ich stoliku czekadełko, Filip natychmiast się na nie rzucił.
– Filip, jak zamierzamy spędzić Boże Narodzenie? – zagaiła.
– Przecież to jeszcze szmat czasu – odparł i odgryzł duży kawałek kiszonego ogórka. – Mmm, dobry. Chcesz? – Zamachał jej przed oczami na wpół zżartym warzywem.
– Nie, dzięki.
– Więcej dla mnie – zarechotał.
– Zostały cztery tygodnie… Pora zaplanować, co będziemy robić – próbowała kontynuować.
– No to akurat nie takie trudne do przewidzenia. Opłatek, karp, jakieś ciasto, prezenty. – Wzruszył ramionami.
– Właśnie, à propos prezentów. Trochę krucho u mnie z kasą.
– To poproś starego.
– W życiu! – obruszyła się.
– Przecież nie zbiednieje. A ty jesteś jedynaczką. Na kogo ma wydawać?
– Nic od niego nie chcę – syknęła i nie sprostowała tego, co powiedział. Fakt, teraz nie miała rodzeństwa. A wszystkiego o sobie i swojej rodzinie nie zdążyła mu opowiedzieć, bo nie wyglądał na zainteresowanego tym tematem.
– To twoja macocha weźmie.
Posłała mu mordercze spojrzenie. Chyba zorientował się, że przeszarżował, bo zaraz dodał ugodowym tonem:
– Dobra, dobra. – I uniósł ręce w pojednawczym geście. – Wyluzuj.
Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić.
– Po prostu chciałabym wiedzieć, ile tych prezentów potrzebujemy, żeby zaplanować jakoś świąteczne wydatki. Pewnie wypadałoby też przygotować coś do jedzenia… Muszę wiedzieć, ile kasy na to wszystko przeznaczyć.
– Jak ile? – wykrztusił całkowicie zdezorientowany.
– Jeżeli pójdziemy do ciebie, chyba wypadałoby przygotować coś dla twoich rodziców, brata…
– A kto powiedział, że idziemy do mnie? – Wybałuszył oczy.
– Pomyślałam, że pewnie chcesz spędzić święta z rodziną.
– Jasna sprawa, to tradycja. Ale zaraz, zaraz… Czy ty chciałaś tak subtelnie mi zasugerować, że wybierasz się na wigilię ze mną?
– Nie wiem. – Przygryzła wargę. – Do domu na pewno nie pojadę – odparła hardo.
– To jeszcze szmat czasu – powtórzył.
Kelnerka właśnie przyniosła ich zamówienie, więc Filip z rozanielonym wzrokiem zajął się pochłanianiem kolejnych pierogów.
Julii zrobiło się przykro. Myślała, że sam doda dwa do dwóch i z ochotą zaproponuje jej rodzinne święta. Nic jednak na to nie wskazywało. Podobno mężczyźni bywają niedomyślni, przypomniała sobie jeszcze na pociechę. Jej chłopak zdecydowanie potwierdzał tę regułę. W dodatku bywał lekkomyślny i rozrzutny. Jak nie miał, pożyczał. Ona, choć wychowana w dostatku, przez przeprowadzkę i pierwszą pracę poznała już trochę wartość pieniądza. Dziwiło ją, że Filip tak lekko podchodzi do kwestii wydatków, choć z tego, co czasami przebąkiwał, w jego domu się nie przelewało.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Kinga Gąska, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcia na okładce: © SVP Productions /Adobe Stock
© syntheticmessiah /Adobe Stock
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Jarosław Lipski, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-406-5
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.