Wiek imperium. 1875-1914 - Eric Hobsbawm - ebook

Wiek imperium. 1875-1914 ebook

Eric Hobsbawm

0,0
63,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Epoka sytości, a zarazem czas gospodarczego kryzysu i społecznych niepokojów. Szczyt potęgi europejskiej burżuazji przypadający na lata tryumfów socjalistów z powodzeniem szturmujących bramy parlamentów. Czas nieznanego wcześniej spokoju, doświadczanego wśród ciągłych napięć w polityce międzynarodowej. Tryumfalny pochód nauki pośród narastających wątpliwości samych naukowców. Niepokój trawiący Nietzschego i zimna pewność siebie Lenina. „Wiek imperium” pełen był takich sprzeczności. Belle époque była brzemienna klęską, która ostatecznie nadeszła latem 1914 roku.

Wiek imperium zamyka monumentalną trylogię poświęconą dziejom „długiego XIX stulecia”. Eric Hobsbawm kreśli barwną i imponującą panoramę ostatnich dekad starego, dziewiętnastowiecznego świata, pokazując jednocześnie, jak wiele po nim odziedziczyliśmy. Blaski i cienie belle époque padają również na świat, który nas otacza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 786

Rok wydania: 2013

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Eric Hobsbawm, Wiek imperium. 1875–1914

Tytuł oryginału: The Age of Empire: 1875–1914

Warszawa 2015

Copyright © 1987 by E.J. Hobsbawm.

First published by Vintage Books, April 1989.

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-65369-77-2

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Supported by a grant from the Open Society Foundations.

Książka ukazuje się przy wsparciu Open Society Foundations.

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Seria Historyczna [21]

Warszawa 2015

PRZEDMOWA

Choć książkę tę napisał zawodowy historyk, jest ona przeznaczona nie dla innych naukowców, ale dla wszystkich, którzy pragną zrozumieć świat oraz żywią przekonanie, że historia może w tym znacząco pomóc. Celem tego tomu nie jest dokładne odpowiedzenie czytelnikom i czytelniczkom o wszystkim, co wydarzyło się na świecie w ciągu czterdziestu lat poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej, mam jednak nadzieję, że da on pewne pojęcie o tym okresie. Jeśli ktoś zechce dowiedzieć się więcej, bez trudu może to zrobić dzięki obszernej i często znakomitej literaturze, której znaczna część jest dostępna w języku angielskim dla każdego zainteresowanego. Część z tych publikacji została wymieniona w bibliografii.

Podobnie jak w dwóch poprzednich tomach (Wiek rewolucji. 1789–1848 oraz Wiek kapitału. 1848–1875)1, również w tym próbuję zrozumieć i objaśnić XIX stulecie i jego miejsce w dziejach, zrozumieć i objaśnić świat w procesie przemian rewolucyjnych, ukazać korzenie naszej współczesności w pokładach przeszłości, a przede wszystkim przedstawić przeszłość jako spójną całość, a nie (do czego tak często zmusza nas specjalizacja w nauce historycznej) jako zbiór odrębnych tematów, takich jak dzieje poszczególnych państw, polityki, gospodarki, kultury czy czegoś jeszcze innego. Odkąd tylko zacząłem interesować się historią, zawsze chciałem wiedzieć, w jaki sposób wszystkie te aspekty przeszłości (lub teraźniejszości) łączą się ze sobą i dlaczego tworzą akurat takie konfiguracje.

Niniejsza książka nie jest zatem (poza nielicznymi momentami) ani tradycyjną historyczną opowieścią, ani systematycznym wykładem, a tym bardziej nie jest przedsięwzięciem badawczym. Najlepiej czytać ją jako stopniowo rozwijający się wywód argumentacyjny albo raczej jako prezentację głównej myśli przez pryzmat problemów podejmowanych w kolejnych jej rozdziałach. Czytelnicy osądzą, czy ta próba się udała, choć muszę przyznać, że bardzo się starałem, aby książka była przystępna dla osób niebędących historykami.

Nie sposób wyliczyć wszystkich autorów, z których publikacji czerpałem, nawet jeśli często się z nimi nie zgadzałem, a jeszcze trudniej wymienić pomysły gromadzone na przestrzeni lat w toku rozmów z kolegami i studentami. Jeśli dostrzegą oni w tej książce własne koncepcje i spostrzeżenia, mogą obarczyć mnie odpowiedzialnością za błędną interpretację tych pomysłów lub faktów, co na pewno w niektórych miejscach mi się przytrafiło. Mogę jednak wymienić tych, którzy umożliwili mi zamknięcie wieloletnich studiów nad tym okresem dziejów w jednej książce. Collège de France umożliwiło mi w 1982 roku stworzenie czegoś w rodzaju pierwszej wersji książki w formie trzynastu wykładów; chciałbym wyrazić wdzięczność tej dostojnej instytucji i Emmanuelowi Le Roy Laduriemu, dzięki któremu zostałem zaproszony do tego przedsięwzięcia. W latach 1983–1985 otrzymywałem stypendium od Leverhulme Trust, co pozwoliło mi zaangażować osoby do pomocy przy pracach nad zgromadzonym materiałem. Maison des Sciences de l’Homme oraz Clemens Heller w Paryżu, jak również Światowy Instytut Badań nad Ekonomią Rozwoju przy Uniwersytecie Narodów Zjednoczonych oraz Macdonnell Foundation zapewniły mi w 1986 roku kilka tygodni spokoju, bym mógł skupić się na ukończeniu tekstu. Spośród pomagających mi w kwerendzie szczególną wdzięczność chciałbym wyrazić Susan Haskins, Vanessie Marshall i doktor Jennie Park. Francis Haskell przejrzał rozdział o sztuce, Alan Mackay rozdział o nauce, a Pat Thane ‒ o emancypacji kobiet, dzięki czemu uniknąłem niektórych błędów, choć obawiam się, że nie wszystkich. André Schiffrin przeczytał całość maszynopisu jako przyjaciel i modelowy przykład wykształconego niespecjalisty, do którego jest adresowana niniejsza książka. Przez wiele lat prowadziłem wykłady z historii europejskiej dla studentów w Birkbeck College na Uniwersytecie Londyńskim ‒ wątpię, abym bez tego doświadczenia był w stanie pojąć historię XIX wieku w kontekście dziejów świata. Dlatego właśnie im dedykuję tę książkę.

Pamięć jest życiem. Wciąż przenoszą ją grupy żyjących ludzi, a wobec tego nieustannie ewoluuje. Podlega ona dialektyce pamiętania i zapominania, nieświadoma kolejnych zniekształceń, otwarta na wszelkiego rodzaju zawłaszczenia i manipulacje. Niekiedy przez długi czas pozostaje utajona, a potem nagle ożywa. Historia jest zawsze niepełnym i problematycznym odtworzeniem tego, co już minęło. Pamięć zawsze przynależy do naszych czasów i tworzy żywą więź z wieczną teraźniejszością, historia jest zaś reprezentacją przeszłości.

Pierre Nora, 19842

Nie wydaje się, by samo wyliczenie ciągu wydarzeń, nawet w skali światowej, miało pogłębić nasze zrozumienie sił działających we współczesnym świecie, jeśli nie uświadomimy sobie jednocześnie przemian strukturalnych, z których one powstały. Na pierwszy plan wysuwa się potrzeba stworzenia nowych podstaw i nowego aparatu pojęciowego do dyskusji. Książka niniejsza będzie właśnie próbowała zaspokoić tę potrzebę.

Geoffrey Barraclough (1964)3

UWERTURA

I

Latem 1913 roku pewna młoda dama ukończyła szkołę średnią w Wiedniu – stolicy imperium austro-węgierskiego. Wciąż było to dość niecodzienne osiągnięcie jak na dziewczynę w Europie Środkowej. Aby to uczcić, rodzice postanowili sfinansować jej pobyt za granicą, a ponieważ nie można było narażać przyzwoitej osiemnastolatki na niebezpieczeństwo i pokusy samotnej podróży, szukali odpowiedniego krewnego, by jej towarzyszył. Na szczęście wśród licznej rodziny, której członkowie w poprzednich pokoleniach udali się z różnych polskich i węgierskich miasteczek za granicę w poszukiwaniu bogactwa i po wykształcenie, znalazł się ktoś, kto odniósł wyjątkowy sukces: wuj Albert, twórca sieci sklepów w Lewancie – w Konstantynopolu, Smyrnie, Aleppo i Aleksandrii. Na początku XX wieku w imperium osmańskim i na Bliskim Wschodzie można było zrobić dobry interes, a Austria od dawna była gospodarczym oknem na Orient. Egipt zarówno odgrywał rolę żywego muzeum sprzyjającego nabywaniu kulturalnej ogłady, jak i skupiał wytworną społeczność kosmopolitów z europejskiej klasy średniej. Można było łatwo się z nimi porozumiewać w języku francuskim, którego owa młoda dama i jej siostry pilnie uczyły się w szkole z internatem pod Brukselą. W Egipcie mieszkali też, rzecz jasna, Arabowie. Wuj Albert z radością powitał swoją młodą krewną, która na statku należącym do kompanii Lloyd Triestino przypłynęła z Triestu będącego wówczas głównym portem cesarstwa habsburskiego, a jednocześnie miejscem pobytu Jamesa Joyce’a. Wspomniana młoda dama była przyszłą matką autora niniejszej książki.

Kilka lat wcześniej do Egiptu przybył również pewien młody mężczyzna z Londynu. Miał dużo skromniejsze pochodzenie. Jego ojciec, który w latach 70. XIX wieku wyemigrował do Wielkiej Brytanii z ziem polskich pozostających pod zaborem rosyjskim, był z zawodu stolarzem i zarabiał niewiele, robiąc meble we wschodnim Londynie i Manchesterze. Jak umiał najlepiej, wychowywał swoją córkę z pierwszego małżeństwa oraz ośmioro dzieci z drugiego. Większość z nich urodziła się już w Anglii. Poza jednym synem żadne z nich nie miało talentu lub zamiłowania do biznesu. Tylko jedno z młodszych dzieci miało też możliwość zdobycia solidnej edukacji i podjęło pracę jako inżynier górnictwa w Ameryce Południowej, będącej wówczas nieformalnie częścią imperium brytyjskiego. Wszyscy potomkowie jednak z zapałem uczyli się języka angielskiego i angielskiej kultury, szybko się asymilując. Jedno z dzieci zostało aktorem, inne przejęło rodzinną firmę, jeszcze inne objęło posadę nauczyciela w szkole podstawowej, a dwoje znalazło zatrudnienie w rozwijającym się sektorze publicznym jako urzędnicy pocztowi. Tak się złożyło, że Wielka Brytania od niedawna (1882) okupowała Egipt ‒ jeden z braci został przedstawicielem instytucji brytyjskiego imperium, przedsiębiorstwa pocztowo-telegraficznego w Delcie Nilu (Egyptian Post and Telegraph Service). Po przyjeździe stwierdził, że Egipt przypadłby do gustu innemu z jego braci, który tutaj mógłby, uwolniony od konieczności żmudnej pracy na własne utrzymanie, świetnie wykorzystać swój potencjał. Był wszak człowiekiem inteligentnym, lubianym, utalentowanym muzycznie, a przy tym świetnie wysportowanym bokserem wagi lekkiej na poziomie mistrzowskim. W istocie uosabiał on typ Anglika, który dużo bardziej nadawał się do pracy w biurze spedycyjnym w „koloniach” niż gdzie indziej.

Ów młody człowiek w przyszłości miał zostać ojcem autora tej książki, a swoją żonę poznał właśnie tam, gdzie połączyły ich gospodarka i polityka epoki imperium, nie mówiąc już o jej historii społecznej. Poznali się prawdopodobnie w klubie sportowym na przedmieściach Aleksandrii ‒ później nieopodal mieli swój pierwszy dom. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby w jakimkolwiek wcześniejszym okresie dziejów, niż ten, którego dotyczy książka, doszło do tego rodzaju spotkania, na dodatek w takim miejscu. Dlaczego? Czytelnicy i czytelniczki już wkrótce będą mogli znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Jednak rozpoczynam niniejszy tom od autobiograficznej anegdoty z poważniejszego powodu. Wszyscy znamy swoisty obszar półmroku rozciągający się między historią i pamięcią; między przeszłością jako ogólnym zapisem zdarzeń dostępnym względnie obiektywnemu badaniu a przeszłością jako pamiętaną częścią własnego życia lub jego tłem. U poszczególnych ludzi obszar ten rozciąga się od momentu, w którym rozpoczyna się żywa tradycja rodzinna lub wspomnienia – powiedzmy, że od najwcześniejszej rodzinnej fotografii, którą najstarszy żyjący członek rodziny jest w stanie zidentyfikować lub objaśnić – do końca dzieciństwa, kiedy to losy prywatne i publiczne zaczyna się postrzegać jako nierozerwalnie ze sobą splecione i wzajemnie się określające („Poznałam go tuż przed końcem wojny”; „Kennedy musiał zginąć w 1963 roku, bo w tamtym czasie jeszcze mieszkałem w Bostonie”). Różna może być wielkość tego obszaru, a także jego niejasność i nieostrość. Zawsze jednak istnieje swego rodzaju chronologiczna ziemia niczyja. Ta część dziejów jest najtrudniejsza do uchwycenia, także przez historyków. Dla autora niniejszego tomu, urodzonego pod koniec pierwszej wojny światowej jako dziecko rodziców mających w roku 1914 trzydzieści trzy i dziewiętnaście lat, wiek imperium mieści się właśnie w tym obszarze półmroku.

To, co dotyczy jednostek, można powiedzieć również o społeczeństwach. Nasz świat to wciąż w ogromnej mierze świat stworzony przez mężczyzn i kobiety, którzy dorastali w okresie będącym przedmiotem zainteresowania niniejszej książki lub tuż po nim. Być może im bliżej końca XX wieku, tym mniej słuszności w tym stwierdzeniu – któż to wie? – aczkolwiek z pewnością było ono prawdziwe przez pierwsze dwie trzecie naszego stulecia.

Spójrzmy na przykład na listę nazwisk ludzi ze świata polityki, którzy nadawali kształt historii XX wieku. W roku 1914 Włodzimierz Iljicz Uljanow (Lenin) miał czterdzieści dwa lata, Józef Wissarionowicz Dżugaszwili (Stalin) – trzydzieści pięć, Franklin Delano Roosevelt – trzydzieści, John Maynard Keynes – trzydzieści dwa, Adolf Hitler – dwadzieścia pięć, Konrad Adenauer (twórca powojennej Republiki Federalnej Niemiec) – trzydzieści osiem. Winston Churchill miał lat czterdzieści, Mahatma Gandhi – czterdzieści dwa, Jawaharlal Nehru – dwadzieścia pięć, Mao Zedong – dwadzieścia jeden, Ho Chi Minh – dwadzieścia dwa, tyle samo, co Josip Broz (Tito) i Francisco Franco Bahamonde (późniejszy generał i dyktator Hiszpanii), czyli o dwa lata mniej niż Charles de Gaulle i dziewięć lat mniej niż Benito Mussolini. Spójrzmy na odpowiednie statystyki dotyczące dziedziny kultury. Próbka z Dictionary of Modern Thought opublikowanego w 1977 roku daje następujące wyniki:

Osoby urodzone w roku 1914 i później

23%

Osoby aktywne w latach 1880–1914 lub dorosłe w roku 1914

45%

Osoby urodzone w latach 1900–1914

17%

Osoby aktywne przed rokiem 1880

15%

Widać wyraźnie, że autorzy i autorki kompendium wydanego u progu czwartego ćwierćwiecza XX stulecia wciąż postrzegali wiek imperium jako okres najważniejszy dla uformowania się nowoczesnych idei, wciąż aktualnych w momencie publikacji. Niezależnie od tego, czy zgodzimy się z ich osądem, czy nie, zachowuje on swoją historyczną istotność.

Nie tylko więc ci nieliczni wśród wciąż żyjących, którzy byli bezpośrednio związani z okresem przed rokiem 1914, stają przed wyzwaniem zmierzenia się ze swoją prywatą strefą półmroku, lecz, co ważniejsze, dotyczy to wszystkich żyjących w świecie lat 80. XX wieku, na tyle, na ile możemy postrzegać ten świat jako ukształtowany przez epokę, która doprowadziła do wybuchu pierwszej wojny światowej. Oczywiście nie twierdzę, że odleglejsza przeszłość nie ma dla nas znaczenia, chcę jednak podkreślić, że mamy z nią inny związek. Zajmując się dawnymi czasami, mamy świadomość, że stajemy wobec nich zasadniczo jako obcy, w sytuacji trochę podobnej do zachodnich antropologów badających plemiona papuaskie. Gdy mamy do czynienia z rzeczywistością odległą od nas chronologicznie, geograficznie i emocjonalnie, jedyne ślady po tych minionych czasach zawierają się w martwych pozostałościach po ludziach, którzy odeszli: słowach i symbolach – spisanych, drukowanych lub wyrytych, przedmiotach materialnych, obrazach. Ponadto, jeśli jesteśmy historykami, wiemy, że to, co piszemy, może być oceniane i poprawiane wyłącznie przez takich samych obserwatorów z zewnątrz, bowiem również dla nich „przeszłość to inny kraj”. Bez wątpienia zawsze zaczynamy od założeń ukształtowanych przez naszą epokę, nasze miejsce i naszą sytuację, co oznacza także skłonność do nadawania przeszłości kształtu zgodnego z naszymi regułami, dostrzegania w przeszłości tego, co ukształtowało nasze spojrzenie, oraz tylko tego, co w ogóle możliwe do uchwycenia z naszej perspektywy. Niemniej jako historycy przystępujemy do pracy wyposażeni w typowe dla naszej profesji narzędzia i materiały, analizując dokumenty archiwalne i inne źródła, czytając stosy opracowań, przebijając się przez debaty i spory toczone przez pokolenia naszych poprzedników, przez zmieniające się mody, interpretacje i zainteresowania, zawsze dociekliwi, zawsze (przynajmniej taką trzeba mieć nadzieję) stawiając pytania. Nic nie stoi nam na drodze oprócz innych, współczesnych nam osób, spierających się, jako obserwatorzy z zewnątrz, o przeszłość niebędącą już częścią pamięci osób aktualnie żyjących. Wszak nawet to, co wydaje nam się, że pamiętamy o roku 1789 we Francji czy o panowaniu Jerzego III w Anglii, to wiedza uzyskana z drugiej lub piątej ręki, od formalnych lub nieformalnych pedagogów.

Kiedy historycy próbują opisać okres, którego świadkowie wciąż żyją, wówczas zderzają się ze sobą – a w najlepszym razie uzupełniają się – dwie całkiem odmienne koncepcje historii: naukowa i opierająca się na archiwum oraz ta płynąca z doświadczenia i z natury osobista. Każdy i każda z nas jest bowiem historykiem własnych czasów, świadomie przeżytego życia, o ile tylko oddaje się refleksji na ten temat – historykiem pod wieloma względami mało wiarygodnym (co wie każdy, kto odważył się zająć „historią mówioną”), jednak takim, którego wkład ma duże znaczenie. Badacze prowadzący wywiady z byłymi żołnierzami lub politykami znajdą w materiałach dostępnych w druku i rękopisach więcej informacji na temat minionych wydarzeń ‒ i to informacji bardziej miarodajnych niż to, co pamiętają ich informatorzy ‒ jednak bez owej pamięci grozi im, że błędnie zrozumieją ustalone fakty. Badacz drugiej wojny światowej może (inaczej niż na przykład historyk piszący o wyprawach krzyżowych) zostać poprawiony przez ludzi, którzy pamiętają opisywane wydarzenia i stwierdzą: „Ależ to było całkiem inaczej!”. Mimo tych rozbieżności obie rywalizujące ze sobą wersje historii są – każda na swój sposób – spójnymi konstrukcjami przeszłości, tworzonymi świadomie i przynajmniej potencjalnie dającymi się określić.

Tak jednak nie wygląda historia wspomnianego obszaru półmroku. Ma ona postać niespójnego i niekompletnego obrazu przeszłości, czasem bardziej zacienionego, a czasem dość wyraźnego, zawsze przy tym zapośredniczonego przez mieszankę wiedzy naukowej i wtórnej pamięci ukształtowanej w ramach publicznej i prywatnej tradycji. Ten okres wciąż bowiem jest w nas, choć nie znajduje się już w zasięgu naszych osobistych doświadczeń. Jawi się na podobieństwo wielobarwnych starych map ukazujących nieprawdziwe kształty lądów oraz białe plamy otoczone potworami i symbolami. Współczesne środki masowego przekazu mają tendencję do wyolbrzymiania owych potworów i symboli, ponieważ sam fakt, że postrzegamy tę strefę półmroku jako ważną, stawia ją w centrum zainteresowania mediów. Takie fragmentaryczne i symboliczne obrazy stają się trwałe, przynajmniej w świecie zachodnim, właśnie dzięki mediom – dobitny przykład to Titanic, który nawet siedemdziesiąt pięć lat po zatonięciu wciąż trafia na pierwsze strony gazet. Obrazy, które pojawiają się w naszym umyśle, gdy z jakiegoś powodu myślimy o okresie zakończonym pierwszą wojną światową, znacznie trudniej oddzielić od interpretacji tego czasu niż, dajmy na to, obrazy i anegdoty, które niegdyś przybliżały ludzi niebędących historykami do odleglejszych czasów – Drake grający w kule podczas natarcia hiszpańskiej Armady na Anglię, diamentowy naszyjnik Marii Antoniny lub jej słowa „Niech jedzą ciastka”, czy też Waszyngton forsujący rzekę Delaware. Żaden z tych obrazów nawet przez chwilę nie wpłynie na poważnego historyka. Są one poza nami. Czy możemy jednak, nawet jako profesjonaliści, być pewni, że na zmitologizowane obrazy wieku imperium – Titanica, trzęsienie ziemi w San Francisco, postać Dreyfusa – patrzymy równie chłodnym okiem? Z pewnością nie, jak pokazują choćby obchody stulecia Statuy Wolności4.

Epoka imperium, bardziej niż jakiekolwiek inne czasy, domaga się odczarowania właśnie dlatego, że już w niej nie żyjemy, choć nie uświadamiamy sobie, jak wiele z niej wciąż żyje w nas (dotyczy to również historyków). Nie znaczy to też, że domaga się ona odbrązowienia czy demaskacji, choć to ona właśnie takie podejście zapoczątkowała.

II

Potrzeba jakiejś perspektywy historycznej jest tym pilniejsza, że ludzi z końca XX wieku rzeczywiście wciąż łączy silny związek z okresem, który zakończył się w 1914 roku, prawdopodobnie po prostu dlatego, że sierpień tamtego roku należy do najbardziej oczywistych „naturalnych przełomów” w dziejach. Wówczas odczuwano, że to koniec pewnej epoki, i dziś również istnieje takie poczucie. Można jednak odrzucić to wrażenie i postawić tezę, że lata pierwszej wojny światowej były okresem kontynuacji oraz zazębiania się wcześniejszej epoki z tym, co nastąpiło później. Bieg historii nie przypomina przecież trasy autobusu, na której po dotarciu do końcowego przystanku zmieniają się pasażerowie i obsługa. Jeśli jednak istnieją daty będące czymś więcej niż udogodnieniem dla celów periodyzacji, to z pewnością należy do nich sierpień 1914. Postrzegano go jako symbol końca świata stworzonego przez burżuazję i dla burżuazji. Data ta oznacza koniec „długiego XIX stulecia” ‒ historycy zwykli posługiwać się tym terminem, a określana nim epoka jest przedmiotem analizy w trzech tomach, których cykl zamyka niniejsza książka.

Bez wątpienia z tego właśnie powodu omawiany tu okres tak często przykuwa uwagę historyków, zarówno amatorów, jak i zawodowych badaczy, ludzi piszących o kulturze, literaturze i sztuce, biografów, filmowców i autorów programów telewizyjnych, a także, w nie tak małym stopniu, projektantów mody. Mógłbym zaryzykować przypuszczenie, że w krajach anglojęzycznych przez ostatnie piętnaście lat każdego miesiąca ukazywała się co najmniej jedna ważna publikacja – książka lub artykuł – na temat okresu lat 1880–1914. Większość tych publikacji jest skierowana do historyków bądź innych specjalistów, albowiem wspomniany okres, jak widzieliśmy, nie tylko ma znaczenie dla rozwoju kultury współczesnej, ale również tworzy kontekst wielu żarliwych dyskusji dotyczących historii narodowej i międzynarodowej, zainicjowanych na ogół przed rokiem 1914. Mam tu na myśli choćby spory na temat imperializmu, tworzenia się ruchu robotniczego i socjalistycznego, upadku gospodarczego Wielkiej Brytanii, istoty i genezy rewolucji w Rosji, by wspomnieć tylko o niektórych. Z oczywistych powodów najlepiej opisano przyczyny wybuchu pierwszej wojny światowej – na ten temat powstało jak dotąd kilka tysięcy tomów, a liczba ta wciąż rośnie w niesamowitym tempie. Zagadnienie pozostaje żywe dlatego, że problem przyczyn światowych konfliktów militarnych nie zniknął, niestety, po roku 1914. W istocie powiązanie między problemami przeszłości i teraźniejszości nigdzie nie jest widoczne tak wyraźnie, jak właśnie w historii epoki imperium.

Pomijając literaturę czysto monograficzną, większość autorów zajmujących się tym okresem można podzielić na dwie kategorie: patrzących wstecz i patrzących naprzód. Obie te grupy na ogół koncentrują się na jednej lub dwóch najbardziej oczywistych cechach tamtych czasów. W pierwszym podejściu okres ten jawi się jako niezwykle odległy i bezpowrotnie miniony, jeśli spojrzeć na niego przez nieprzekraczalną przepaść, którą wyznacza sierpień 1914 roku. Jednocześnie jednak, jak wskazują rzecznicy drugiej orientacji, wiele zjawisk typowych dla końca XX wieku ma swoją genezę w ostatnim trzydziestoleciu poprzedzającym wybuch pierwszej wojny światowej. Chyba najlepiej znany przykład pisarstwa pierwszego rodzaju to bestseller Barbary Tuchman Wyniosła wieża, książka opisująca „świat przed pierwszą wojną (1890–1914)”. Za reprezentatywne dla szkoły drugiego rodzaju można uznać studium genezy współczesnego zarządzania korporacyjnego – The Visible Hand autorstwa Alfreda Chandlera.

W sensie ilościowym i biorąc pod uwagę wysokość nakładów, autorzy patrzący wstecz niemal z pewnością dominują. Bezpowrotna przeszłość to wyzwanie dla dobrych historyków, którzy wiedzą, że nie da się jej zrozumieć, myśląc anachronicznie, jednak kryje ona zarazem potężną pokusę nostalgii. Najmniej wnikliwi i najbardziej sentymentalni autorzy nieustannie usiłują odgrzebać powaby epoki, którą klasa wyższa i średnia na ogół widziały jako osnute złotą mgłą „piękne czasy” czy też belle époque. Podejście to pasuje, rzecz jasna, ludziom show-biznesu i producentom medialnym, projektantom mody i wszystkim pozostającym na usługach zamożnych grup. Tę wersję epoki imperium społeczeństwo zna najlepiej zapewne z kina i telewizji. Obraz ten jest jednak niepełny, mimo że niewątpliwie oddaje jeden ważny aspekt omawianych czasów ‒ wtedy wszak do obiegu weszły takie określenia jak „plutokracja” czy „klasa próżniacza”. Można polemizować, czy wizja ta jest mniej czy bardziej przydatna niż jeszcze bardziej nostalgiczne, choć solidniejsze intelektualnie, pisarstwo autorów usiłujących dowieść, że raj utracony mógł przetrwać, gdyby nie pewne błędy, których można było uniknąć, lub nieprzewidywalne wypadki, bez których nie byłoby wojny światowej, rewolucji rosyjskiej czy jakichkolwiek innych wydarzeń, które miały zadecydować o upadku świata sprzed roku 1914.

Inni historycy zwracają uwagę nie na wielkie zerwanie ciągłości, ale na coś zgoła przeciwnego, czyli fakt, że wiele typowych cech naszych czasów wyłoniło się, czasem dość nagle, na przestrzeni kilku dekad przed 1914 rokiem. Autorzy ci poszukują owych źródeł i zwiastunów naszej epoki, zresztą dość oczywistych. W sferze polityki partie robotnicze i socjalistyczne rządzące lub pozostające główną siłą opozycyjną w większości krajów Europy Zachodniej są dziećmi lat 1875–1914, tak jak drugą odnogą tej rodziny są partie komunistyczne stojące na czele reżimów w Europie Wschodniej5. To samo można właściwie powiedzieć ogólnie o polityce charakterystycznej dla systemów demokratycznych, o modelu partii masowej, ogólnokrajowych centralach związków zawodowych czy o współczesnym ustawodawstwie socjalnym.

Awangarda tego okresu, znana jako modernizm, zdominowała większość dwudziestowiecznej produkcji kulturalnej. Nawet dziś, gdy niektóre nurty awangardowe czy inne szkoły odcinają się od tej tradycji, wciąż określają się one przez pryzmat tego, co odrzucają („postmodernizm”). Także w kulturze życia codziennego wciąż dominują trzy innowacje pochodzące z tego okresu: branża reklamowa w jej współczesnej formie, nowoczesne gazety lub czasopisma o masowym nakładzie, a także (bezpośrednio lub za pośrednictwem telewizji) ruchoma fotografia, czyli film. W nauce i technice od okresu, którego cezury wyznaczają lata 1875 i 1914, zapewne dokonał się znaczący postęp, ale istnieje wyraźna ciągłość między naukowymi dokonaniami epoki Plancka, Einsteina i młodego Bohra a stanem dzisiejszym. Owoce postępu technicznego, które pojawiły się po raz pierwszy w interesującym nas okresie – napędzane paliwem pojazdy poruszające się po drogach oraz maszyny latające – wciąż dominują we współczesnym krajobrazie i w przestrzeni miejskiej. Inne wynalazki tamtych czasów – telefony i komunikacja bezprzewodowa – nie zniknęły z naszego życia, a jedynie zostały udoskonalone. Możliwe, że z dzisiejszej perspektywy, gdy oceniamy rzecz całościowo, ostatnie dekady XX wieku nie przystają już do ram uformowanych przed rokiem 1914, ale w wielu dziedzinach wciąż jeszcze ramy te nadają kształt naszemu światu.

Nie można jednak poprzestawać na takiej prezentacji przeszłości. Bez wątpienia kwestia ciągłości czy nieciągłości między epoką imperium a teraźniejszością jest wciąż ważna, a nasze emocje w dalszym ciągu są uwikłane w tamten okres historyczny. Niemniej z punktu widzenia historyka samo zagadnienie ciągłości czy nieciągłości wydaje się trywialne. Jak zatem należy usytuować ten okres? Wszak stosunek przeszłości do teraźniejszości ma kluczowe znaczenie zarówno dla tych, którzy piszą o historii, jak i dla tych, którzy o niej czytają. I jedni, i drudzy chcą – lub powinni chcieć – zrozumieć, w jaki sposób przeszłość stała się teraźniejszością. I jedni, i drudzy chcą zrozumieć przeszłość, jednak najbardziej przeszkadza im w tym fakt, że przeszłość  n i e  jest taka jak teraźniejszość.

Książka Wiek imperium, choć wydana jako odrębna publikacja, to trzeci i ostatni tom serii, w której podjąłem próbę ogólnego spojrzenia na to, co historycy określają jako długie XIX stulecie, czyli okres między, mniej więcej, rokiem 1776 a 1914. Początkowo w ogóle nie planowałem tak ambitnego przedsięwzięcia. Jeśli jednak te trzy tomy, pisane w odstępie wielu lat i nieplanowane – poza ostatnim – jako części jednego dużego dzieła, cechuje pewna spójność, to dlatego, że łączy je określona koncepcja XIX wieku. I jeśli ta wspólna koncepcja przekonująco połączyła Wiek rewolucji z Wiekiem kapitału i obie te książki z Wiekiem imperium – a mam nadzieję, że tak się stało – wówczas powinna ona pomóc nam powiązać wiek imperium z tym, co nadeszło później.

Główną oś, wokół której budowałem rozważania o XIX stuleciu, wyznaczają sukcesy i przeobrażenia kapitalizmu w szczególnej postaci historycznej – liberalnego społeczeństwa burżuazyjnego. Historia ta zaczyna się od kluczowego podwójnego przełomu, za jaki należy uznać pierwszą rewolucję przemysłową w Wielkiej Brytanii – co doprowadziło do ustanowienia zapoczątkowanych przez kapitalizm nieograniczonych zdolności systemu wytwórczego w zakresie wzrostu gospodarczego i globalnej ekspansji – oraz francusko-amerykańską rewolucję polityczną, która ustanowiła wzorce instytucji publicznych społeczeństwa burżuazyjnego. Przełomu tego dopełniło praktycznie równoległe pojawienie się najbardziej charakterystycznych dla tego społeczeństwa – i powiązanych ze sobą – systemów teoretycznych: klasycznej ekonomii politycznej i filozofii utylitaryzmu. Struktura pierwszego tomu tej historii (Wiek rewolucji. 1789–1848) opiera się właśnie na pojęciu „podwójnej rewolucji”.

Przełom ten doprowadził do śmiałego podboju świata przez gospodarkę kapitalistyczną, dokonanego rękami kluczowej dla niej klasy społecznej – „burżuazji” – pod sztandarami jej klasycznej formuły intelektualnej, czyli ideologii liberalizmu. Jest to tematem przewodnim drugiego tomu, który obejmuje krótki okres od rewolucji 1848 roku do początku kryzysu z lat 70. XIX wieku, kiedy to zdawało się, że społeczeństwo burżuazyjne i jego system gospodarczy dzięki ich oszałamiającym sukcesom czeka względnie bezproblemowa przyszłość. Działo się tak dlatego, że opór polityczny „starych reżimów” – tych, przeciwko którym wybuchła rewolucja francuska – został albo pokonany, albo reżimy te same zdążyły pogodzić się z gospodarczą, instytucjonalną i kulturalną hegemonią triumfującego burżuazyjnego postępu. W dziedzinie gospodarki, dzięki rozprzestrzenianiu się rewolucji przemysłowej i otwarciu światowych rynków, było możliwe przezwyciężenie ograniczeń wynikających z pierwotnie raczej szczupłej bazy, na której opierał się kapitalistyczny wzrost gospodarczy. W wymiarze społecznym uporano się z wybuchami niezadowolenia ubogich, mającymi miejsce w epoce rewolucji. Krótko mówiąc, wydawało się, że usunięto główne bariery nieprzerwanego i, jak przypuszczano, nieograniczonego rozwoju burżuazyjnego. Ewentualne trudności płynące z jego wewnętrznych sprzeczności nie budziły wówczas jeszcze poważnego zaniepokojenia. W tym okresie w Europie było mniej socjalistów i zwolenników rewolucji społecznej niż kiedykolwiek indziej.

Wspomniane sprzeczności z całą mocą objawiły się jednak w epoce imperium. Ta niespotykana w dziejach świata zachodniego era pokoju zrodziła erę równie bezprecedensowych wojen światowych. Mimo pewnych niepokojących oznak, były to czasy coraz większej stabilizacji społecznej w rozwiniętych krajach przemysłowych, będących w stanie z niemal nonszalancką łatwością podbijać rozległe imperia i później nimi rządzić. Jednocześnie jednak na peryferiach świata uprzemysłowionego pojawiły się połączone siły rebelii i rewolucji, które z czasem miały wzrosnąć w siłę. Od roku 1914 świat został zdominowany przez lęk przed wojną globalną (a niekiedy przez samą rzeczywistość takiej wojny) oraz lęk przed rewolucją (lub nadzieję na nią). Jedno i drugie wynikało z sytuacji historycznej będącej bezpośrednim następstwem epoki imperium.

Była to epoka, w której narodziły się i wysunęły hasło obalenia kapitalizmu masowe, zorganizowane ruchy społeczne klasy robotniczej, klasy stworzonej przez kapitalizm przemysłowy i dla niego typowej. Ruchy te zrodziły się i najszybciej wzrastały w krajach o wysoko rozwiniętej i ekspansywnej gospodarce, a więc tam, gdzie kapitalizm stworzył robotnikom warunki prawdopodobnie nieco bardziej znośne niż wcześniej. W epoce tej w zasięgu politycznych i kulturalnych instytucji burżuazyjnego liberalizmu znalazły się masy robotnicze, a także (po raz pierwszy w historii) kobiety, choć ceną za to było zepchnięcie na margines władzy politycznej centralnej klasy tych społeczeństw – liberalnej burżuazji. Demokracje parlamentarne, będące nieuchronnie wytworem postępu liberalnego, w większości krajów położyły kres liberalizmowi burżuazyjnemu jako liczącej się sile politycznej. Była to epoka głębokiego kryzysu tożsamości burżuazji oraz znaczących przeobrażeń tej klasy, której tradycyjne fundamenty moralne załamały się pod naciskiem akumulacji bogactwa i luksusu. Samo jej istnienie jako klasy panującej zostało podważone przez przemiany stworzonego przez nią systemu gospodarczego. Miejsce indywidualnych i rodzinnych przedsiębiorstw zarządzanych przez ich właścicieli zaczęły zajmować osoby prawne (to znaczy duże firmy lub korporacje) będące własnością udziałowców, zarządzane przez najemną kadrę kierowniczą i dyrektorską.

W dziejach epoki imperium tego rodzaju paradoksy pojawiają się bardzo często. Niniejsza książka kreśli właściwie obraz społeczeństwa i świata burżuazyjnego liberalizmu zmierzającego u szczytu swego rozkwitu ku czemuś, co jego apologeci określili mianem „dziwnej śmierci”, a co wynikało ze sprzeczności tkwiących w samym mechanizmie jego rozwoju.

Co więcej, kultura i życie intelektualne tego okresu dowodzą osobliwej świadomości tej zmiany trajektorii – nadciągającej śmierci jednego świata oraz potrzeby stworzenia nowego. Tym jednak, co nadało schyłkowi „długiego XIX stulecia” szczególny koloryt i posmak, był fakt, że choć oczekiwano rychłej katastrofy, to jednocześnie nie rozumiano jej i nie dawano jej wiary. Wojna światowa miała nadejść, ale nikt, nawet najbardziej przenikliwi prorocy, tak naprawdę nie pojmował, jak będzie ona wyglądać. I gdy świat ostatecznie znalazł się na krawędzi, decydenci ruszyli w przepaść, zupełnie nie wierząc, że kres stworzonego przez nich ładu jest już bardzo blisko. Ówczesne wielkie ruchy socjalistyczne miały charakter rewolucyjny, jednak dla większości z nich rewolucja była poniekąd logicznym i koniecznym rezultatem demokracji burżuazyjnej, która dawała coraz liczniejszej większości przewagę nad malejącą mniejszością. Dla tych ugrupowań socjalistycznych, które spodziewały się faktycznej rewolucji, sprowadzała się ona do walki o ustanowienie, w pierwszej kolejności, demokracji burżuazyjnej, będącej niezbędną podstawą dalszego rozwoju. Nawet ówcześni rewolucjoniści pozostawali zatem mentalnie w obrębie epoki imperium, mimo że przygotowywali się na jej przekroczenie.

W dziedzinie nauki i sztuki dokonywał się upadek dziewiętnastowiecznej ortodoksji, choć wierzyła w nią większa niż kiedykolwiek liczba wykształconych mężczyzn i kobiet, a odrzucały ją jedynie wąskie kręgi awangardy. Gdyby przed rokiem 1914 badacze opinii publicznej w krajach rozwiniętych próbowali zmierzyć poziom nadziei i złych przeczuć, czyli proporcje między optymistami i pesymistami, z pewnością przeważałyby nadzieja i optymizm. Paradoksalnie zresztą więcej optymistycznych głosów odnotowaliby już w nowym stuleciu, w latach, gdy Zachód coraz bardziej zbliżał się do przełomu roku 1914, niż w końcowych dekadach starego wieku. Optymizm ten dotyczył jednak nie tylko tych, którzy wierzyli w przyszłość kapitalizmu, ale także wyczekujących jego upadku.

Sama zmiana historycznej trajektorii, rozwój podważający własne fundamenty, nie zawiera w sobie niczego nowego czy wyjątkowego, co odróżniałoby tę epokę od innych. W ten właśnie sposób (także współcześnie) następują zmiany historyczne o charakterze endogennym. Za szczególną cechę długiego XIX wieku można natomiast uznać fakt, że ogromne siły rewolucyjne tego okresu, które ostatecznie zmieniły świat nie do poznania, miały tak specyficzne, historycznie swoiste i kruche podstawy. Tak jak przeobrażenia gospodarki światowej kojarzono – w ważnym, choć z konieczności krótkim okresie – z sukcesami jednego państwa średniej wielkości, Wielkiej Brytanii, tak też rozwój ówczesnego świata tymczasowo kojarzono ze zwycięstwem dziewiętnastowiecznego liberalnego społeczeństwa burżuazyjnego. Same rozmiary triumfu idei, wartości, przekonań i instytucji z nim związanych, jakiego doświadczono w epoce kapitału, wskazują na historycznie krótkotrwałą istotę tego zwycięstwa.

Niniejsza książka mówi o tym momencie dziejów, w którym stało się jasne, że społeczeństwo i cywilizacja stworzone przez liberalną burżuazję zachodnią oraz na jej użytek reprezentują nie tyle trwałą postać nowoczesnego świata przemysłowego, ile zaledwie jeden z etapów jego wczesnego rozwoju. Jakkolwiek struktury gospodarcze, na których wspiera się świat XX wieku, wciąż pozostają kapitalistyczne, to nie należą już do „prywatnego biznesu” w takim znaczeniu, jakie uznawali przedsiębiorcy w roku 1870. Jeśli w pamięci świata od czasów pierwszej wojny światowej dominuje jakieś wyobrażenie o rewolucji, to nie odwołuje się ono już do rewolucji francuskiej z roku 1789. Dominująca kultura nie jest już kulturą burżuazyjną w rozumieniu sprzed roku 1914. Kontynent, który stał się gospodarczym, intelektualnym i militarnym hegemonem właśnie wtedy, dziś już nie pełni tej roli. Ani historia jako taka, ani historia kapitalizmu w szczególności nie skończyła się jednak w 1914 roku, choć całkiem duża część świata za sprawą rewolucji weszła w obszar zupełnie innego typu gospodarki. Wiek imperium, czy też, według określenia Lenina, imperializmu, z pewnością nie był „ostatnim stadium” kapitalizmu. Zresztą sam Lenin tego nie twierdził, nazywając go jedynie, w najwcześniejszej wersji swej popularnej broszury, „najnowszym” etapem w dziejach kapitalizmu6. Mimo to można jednak zrozumieć, dlaczego obserwatorzy – i to nie tylko ci niechętni społeczeństwu burżuazyjnemu – mogli mieć poczucie, że epoka, w której żyli przez kilka dekad przed wybuchem pierwszej wojny światowej, była czymś więcej niż tylko kolejną fazą rozwoju. W taki czy inny sposób czasy te zdawały się zwiastować świat odmienny od tego znanego z przeszłości i przygotowywać na jego nadejście. Spełniło się to po roku 1914, nawet jeśli zmiany wyglądały inaczej niż oczekiwała tego lub to przewidywała większość proroków. Do świata liberalnego społeczeństwa burżuazyjnego nie ma powrotu. Od roku 1914 epoka burżuazji na dobre i na złe należy do historii i nie zmienią tego pojawiające się u schyłku XX wieku naiwne głosy wzywające do ożywienia ducha dziewiętnastowiecznego kapitalizmu.

Hogan jest prorokiem. […] Prorok, panie Hinnissy, to ktoś, kto przewiduje kłopoty. […] Dzisiaj Hogan jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, ale jutro coś się stanie.

Finley Peter Dunne, 19107

ROZDZIAŁ 1STULETNIA REWOLUCJA

I

Setne rocznice wymyślono pod koniec XIX wieku. W którymś momencie między stuleciem rewolucji amerykańskiej (1876) i rewolucji francuskiej (1889) – obie daty świętowano, organizując zwyczajowe już wówczas wystawy światowe – wykształceni obywatele świata zachodniego stali się świadomi faktu, że ład, w którym przyszło im żyć, narodzony między Deklaracją niepodległości Stanów Zjednoczonych, wzniesieniem pierwszego mostu żelaznego i szturmem na Bastylię, ma już sto lat. Czym jednak różnił się świat z lat 80. XIX wieku od tego z lat 80. XVIII stulecia?8

Przede wszystkim był to już świat prawdziwie globalny. Zdążono poznać oraz mniej lub bardziej precyzyjnie nanieść na mapę wszystkie jego części. Z nielicznymi wyjątkami ekspedycje nie miały już na celu „odkryć”, a raczej zmieniały się w swoiste przedsięwzięcia sportowe, nierzadko podszyte rywalizacją osobistą lub narodową, czego typowym przykładem były próby opanowania najsurowszych i najbardziej niegościnnych obszarów Arktyki i Antarktydy. Amerykanin Peary w 1909 roku wygrał rywalizację z Brytyjczykami i Skandynawami i jako pierwszy dotarł do bieguna północnego9. Norweg Amundsen w 1911 roku zdobył biegun południowy, miesiąc przed pechowym Brytyjczykiem, kapitanem Scottem (żadne z tych osiągnięć nie miało jakichkolwiek praktycznych konsekwencji ani nie było planowane pod tym kątem). Dzięki kolejom i statkom parowym czas podróży międzykontynentalnych i transkontynentalnych zaczęto odmierzać już nie w miesiącach, ale w tygodniach, choć wciąż nie dotyczyło to większości rozległych obszarów Afryki, Azji oraz niektórych części południowoamerykańskiego interioru. Z czasem podróże tego rodzaju zaczęły trwać jeszcze krócej – uruchomienie Kolei Transsyberyjskiej w 1904 roku umożliwiło przejazd z Paryża do Władywostoku w piętnaście lub szesnaście dni. Telegraf elektryczny czynił łączność między odległymi zakątkami globu możliwą w kilka godzin. Dzięki temu mężczyźni i kobiety z Zachodu – choć nie tylko oni – przemieszczali się i komunikowali na duże odległości z niespotykaną dotąd łatwością oraz częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Zilustrujmy to przykładem, który jeszcze w czasach Benjamina Franklina zostałby potraktowany jako niedorzeczny wytwór fantazji. W 1879 roku Szwajcarię odwiedziło niemal milion turystów. Ponad 200 tysięcy z nich było Amerykanami – liczba ta wynosiła więcej niż jedną dwudziestą całej populacji Stanów Zjednoczonych z pierwszego spisu powszechnego (1790)10.

Jednocześnie był to świat znacznie gęściej zaludniony. Dane demograficzne – zwłaszcza te dotyczące końca XVIII wieku – budzą tyle wątpliwości, że dążenie do dokładności jest bezcelowe i ryzykowne, choć nie pomylimy się zbytnio, jeśli przypuścimy, że liczba około 1,5 miliarda ludzi żyjących w latach 80. XIX wieku dwukrotnie przewyższała tę z lat 80. XVIII stulecia. Najliczniejszą populację, jak w każdej wcześniejszej epoce, tworzyli mieszkańcy Azji, aczkolwiek o ile w roku 1800 stanowili blisko dwie trzecie ludzkości (wedle ostatnich szacunków), o tyle w roku 1900 ich udział wynosił jedynie 55 procent. Drugie miejsce pod względem liczebności zajmowali Europejczycy (w tym mieszkańcy słabo zaludnionej azjatyckiej części Rosji). Ich liczba niemal na pewno wzrosła ponad dwukrotnie – z około 200 milionów w 1800 roku do 430 milionów w 1900, a ponadto masowa emigracja Europejczyków poza kontynent w znacznej mierze przyczyniła się do najbardziej gwałtownej zmiany w rozmieszczeniu światowej populacji, powodując wzrost liczby mieszkańców obu Ameryk między rokiem 1800 i 1900 z 30 do bez mała 160 milionów. Wzrost ten był szczególnie odczuwalny w Ameryce Północnej, gdzie liczebność populacji wzrosła z około 7 do 80 milionów. Liczba mieszkańców dotkniętego licznymi klęskami kontynentu afrykańskiego, o którego ówczesnej strukturze demograficznej mamy niewiele pewnych informacji, rosła wolniej niż gdzie indziej ‒ być może powiększyła się jedynie o jedną trzecią w ciągu całego stulecia. O ile więc pod koniec XVIII wieku Afrykanie przypuszczalnie aż trzykrotnie przewyższali liczebnością mieszkańców Ameryki (Północnej i Południowej), o tyle pod koniec XIX wieku Amerykanów było już prawdopodobnie znacznie więcej niż Afrykanów. Niewielka populacja Australii wraz z wyspami Pacyfiku wzrosła wprawdzie, za sprawą imigracji z Europy, z szacowanych 2 milionów do mniej więcej 6 milionów, jednak z punktu widzenia światowej demografii wciąż była to niezbyt znacząca liczba.

Chociaż w pewnym sensie świat stawał się ludniejszy, mniejszy i bardziej globalny, a poszczególne jego części łączyły się coraz ściślej za sprawą przepływu towarów, ludzi, kapitału, informacji, dóbr materialnych i idei, to pod innymi względami ulegał coraz większym podziałom. Już w latach 80. XVIII wieku, tak jak w innych epokach, o których wiedzę możemy czerpać z dokumentów historycznych, istniały regiony zamożne i biedne, gospodarki lub społeczeństwa zaawansowane i zacofane, silniejsze i słabsze byty polityczne czy militarne. Trudno zresztą zaprzeczyć też istnieniu zasadniczej różnicy między tą częścią świata, która uchodzi za kolebkę społeczeństw klasowych oraz mniej lub bardziej trwałych państw i miast funkcjonujących dzięki wykształconej mniejszości i – ku uciesze historyków – gromadzących dokumenty pisane, a obszarami położonymi na północy i południu, ku którym na przełomie XIX i XX wieku uwagę skierowali etnografowie i antropolodzy. Choć nierówności w obrębie tej pierwszej części świata – zamieszkanej przez większość ludzi i obejmującej obszary od Japonii po wybrzeża środkowego i północnego Atlantyku oraz podbite przez Europejczyków tereny obu Ameryk – były już dość znaczne, wciąż wydawały się możliwe do pokonania.

W czasach przedindustrialnych różnice między głównymi regionami dotyczące produkcji i zamożności, nie mówiąc już o kulturze, były jak na dzisiejsze standardy stosunkowo niewielkie i wyrażały się w proporcjach około 1 do 1,8. Niedawne szacunki wskazują wręcz, że w latach 1750–1800 produkt narodowy brutto per capita w krajach nazywanych dziś „rozwiniętymi” wynosił zasadniczo tyle samo, co na obszarach określanych współcześnie mianem „Trzeciego Świata”, choć wynika to prawdopodobnie z ogromnych rozmiarów i tym samym z istotnego wpływu na globalne wskaźniki cesarstwa chińskiego (gdzie żyła mniej więcej jedna trzecia ludności świata), którego stopa życiowa mogła w owym czasie być nawet wyższa niż w Europie11. W XVIII wieku Europejczycy niewątpliwie postrzegali Niebiańskie Imperium jako kraj bardzo osobliwy, jednak żaden wnikliwy obserwator nie uważał go w sensie gospodarczym czy cywilizacyjnym za gorszy od Europy, a już na pewno nie za „zacofany”. Jednak w XIX wieku różnica między państwami zachodnimi, tworzącymi trzon zmieniającej świat rewolucji gospodarczej, a pozostałymi regionami pogłębiała się – początkowo powoli, później coraz gwałtowniej. W roku 1880 (według tych samych obliczeń) dochód per capita w krajach „rozwiniętych” był prawdopodobnie dwukrotnie wyższy od dochodu w „Trzecim Świecie”, w roku 1913 był wyższy już ponad trzykrotnie, a różnica ta wciąż rosła. By ukazać skalę procesu, powiedzmy, że w roku 1950 stosunek ten wynosił 1 do 5, a w roku 1970 osiągnął wartość 1 do 7. Przepaść między krajami „Trzeciego Świata” a krajami uprzemysłowionymi istniała już wcześniej i powiększała się w dużo szybszym tempie. Już w 1830 roku produkt narodowy brutto per capita w tych krajach wynosił prawie dwa razy tyle, co w „Trzecim Świecie”, a w roku 1913 różnica sięgała już siedmiokrotności12.

Głównej przyczyny rosnącej różnicy należy upatrywać w postępie technicznym, który miał konsekwencje nie tylko gospodarcze, ale i polityczne. Sto lat po rewolucji francuskiej coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że kraje biedniejsze i zacofane można łatwo pokonać i podbić (poza tymi o bardzo rozległym terytorium), ponieważ dysponują mniej zaawansowaną technologicznie bronią. Ten czynnik był względnie nowy. Podczas kampanii egipskiej Napoleona w 1798 roku walczące armie – francuska i mamelucka – dysponowały podobnym wyposażeniem. Europejskie podboje kolonialne dokonywały się nie dzięki cudownemu uzbrojeniu, ale w wyniku większej agresywności i bezwzględności, a przede wszystkim za sprawą dyscypliny organizacyjnej13. Jednak rewolucja przemysłowa, która odcisnęła piętno na działaniach wojennych w środkowych dekadach XIX wieku (zob. Wiek kapitału, rozdział 4) jeszcze bardziej przechyliła szalę na korzyść świata „rozwiniętego”, a to dzięki materiałom wybuchowym, karabinom maszynowym i środkom transportu opartym na energii parowej (zob. rozdział 13 niniejszej książki). Z tego powodu półwiecze między rokiem 1880 a 1930 można określić jako złoty, a raczej żelazny wiek w dziejach dyplomacji siły.

W latach 80. XIX wieku mieliśmy zatem do czynienia nie tyle ze światem jednolitym, ile z dwoma jego sektorami połączonymi w ramach jednego globalnego systemu: rozwiniętym i zapóźnionym, dominującym i zależnym, bogatym i biednym. Jednak nawet taki opis może być mylący. Podczas gdy historia i wspólna ścieżka kapitalistycznego rozwoju zjednoczyły pierwszy z tych światów (zarazem zdecydowanie mniejszy) mimo występujących w jego obrębie wyraźnych różnic, tego drugiego (dużo większego) nie jednoczyło nic poza stosunkami ze światem „rozwiniętym”, a ściślej – potencjalną lub faktyczną zależnością względem niego. Cóż więcej wspólnego poza przynależnością do rodzaju ludzkiego miało cesarstwo chińskie z Senegalem, Brazylia z Nowymi Hebrydami, a Maroko z Nikaraguą? Tego drugiego świata nie jednoczyły historia, kultura, struktura społeczna czy instytucje ani też to, co dziś uważamy za najwyraźniejszą cechę świata zależnego, czyli masowe ubóstwo. Zamożność i ubóstwo jako kategorie społeczne odnoszą się bowiem tylko do społeczeństw o określonym systemie uwarstwienia oraz do gospodarek mających pewien typ struktury. Część świata zależnego w epoce imperium nie mieściła się w tym opisie. Wszelkie społeczeństwa znane w dziejach cechują się jakimiś nierównościami społecznymi (innymi jeszcze niż te dotyczące płci), o ile jednak indyjscy maharadżowie podróżujący na Zachód mogli być traktowani jak milionerzy w zachodnim sensie, o tyle nie do pomyślenia było to w przypadku wodzów plemiennych z Nowej Gwinei. I choć zwykli ludzie z dowolnej części świata po opuszczeniu swojego kraju na ogół stawali się robotnikami, a tym samym członkami „biedoty”, terminologia taka nie miała zastosowania w kontekście ich pierwotnego środowiska. W pewnych rejonach świata – zwłaszcza w strefach tropikalnych – nikt nie uskarżał się na brak dachu nad głową, jedzenia czy odpoczynku. Wciąż istniały małe społeczeństwa, w których pojęcia pracy i czasu wolnego były pozbawione znaczenia i brakowało dla nich odpowiednich określeń.

Choć niezaprzeczalnie można było mówić o podziale świata na dwie części, granice między nimi nie dawały się już tak łatwo określić, a to głównie dlatego, że grupę państw prowadzących podbój ekonomiczny – a w interesującym nas okresie także polityczny – świata, jednoczyły historia i rozwój gospodarczy. Do tej grupy należała „Europa” i to nie tylko te jej regiony – głównie w Europie Północno-Zachodniej i Środkowej oraz na niektórych terenach zamorskiego osadnictwa – które bez wątpienia tworzyły rdzeń światowego rozwoju kapitalistycznego. Europa obejmowała też regiony południowe, zwłaszcza Włochy i Półwysep Iberyjski, które – mimo że od XVI wieku stawały się coraz bardziej peryferyjne – odegrały ważną rolę na wczesnym etapie rozwoju kapitalizmu oraz w pierwszych europejskich podbojach imperialnych. „Europa” obejmowała ponadto rozległą strefę pograniczną na wschodzie, gdzie przez ponad tysiąc lat chrześcijaństwo – czyli spadkobiercy i potomkowie cesarstwa rzymskiego14 – co pewien czas zmagało się z najazdami zbrojnymi od strony Azji Środkowej. W wyniku ostatniej fali tych najazdów powstało wielkie Imperium Osmańskie, które jednak stopniowo było wypierane ze znacznych obszarów Europy pozostających pod jego kontrolą od XVI do XVIII wieku. Choć wyraźnie zbliżał się kres jego obecności w Europie, w roku 1880 wieku wciąż zajmowało ono rozległy pas ziem na Półwyspie Bałkańskim (część dzisiejszej Grecji, Jugosławii i Bułgarii oraz całą Albanię) oraz pewną liczbę wysp. Znaczną część terytoriów odzyskanych lub wyzwolonych można było uznać za „europejskie” co najwyżej przez grzeczność – w rzeczywistości Półwysep Bałkański wciąż nazywano „Bliskim Wschodem”, stąd też Azji Południowo-Wschodniej przyznano określenie „Środkowy Wschód”. Jednocześnie jednak dwa państwa, które najbardziej przyczyniły się do wyparcia Turków z Europy, były lub stały się mocarstwami europejskimi, mimo ewidentnego zacofania (całkowitego lub częściowego) należących do tych państw terytoriów i zamieszkujących je narodów – mowa o imperium habsburskim oraz, przede wszystkim, o imperium rosyjskich carów.

Duże obszary „Europy” znajdowały się zatem w najlepszym razie na obrzeżach centrum kapitalistycznego rozwoju gospodarczego i społeczeństwa burżuazyjnego. W niektórych krajach większość mieszkańców niewątpliwie wciąż tkwiła cywilizacyjnie w innym stuleciu – przykłady znajdziemy w Dalmacji na wybrzeżu Adriatyku czy w Bukowinie, gdzie w latach 80. XIX wieku 88 procent populacji było analfabetami, podczas gdy w Dolnej Austrii, części tego samego organizmu państwowego, odsetek ten wynosił 11 procent15. Wielu wykształconych Austriaków podzielało pogląd Metternicha, że „Azja zaczyna się na wschodnich przedmieściach Wiednia”, zaś większość mieszkańców północnych Włoch uważała większość Włochów z południa za afrykańskich barbarzyńców. Pytanie „Europa czy Azja?” miało jeszcze większą wagę w Rosji, gdzie z wyjątkiem wąskiej grupy ludzi wykształconych praktycznie cały obszar od Białorusi i Ukrainy po wybrzeże Oceanu Spokojnego dzieliła jednakowa przepaść względem społeczeństwa burżuazyjnego. Różnica ta była zresztą wówczas przedmiotem bardzo żarliwych debat.

Jeśli jednak pominiemy kilka odosobnionych enklaw górali bałkańskich i innych tego rodzaju społeczności, możemy stwierdzić, że historia, polityka, kultura, a także, wcale nie w najmniejszym stopniu, stulecia ekspansji na morzu i lądzie związały jednak nawet zacofane obszary „pierwszego świata” z regionami najbardziej rozwiniętymi. Rosja niewątpliwie była zacofana, choć jej władcy przez dwieście lat raz po raz spoglądali na zachód i zdołali opanować dużo bardziej zaawansowane terytoria sąsiednie: Finlandię, kraje bałtyckie i część Polski. Pod względem gospodarczym Rosja bezsprzecznie należała do „Zachodu”, ponieważ jej władze otwarcie prowadziły politykę masowego uprzemysłowienia na wzór zachodni. Także pod względem politycznym imperium carskie należy uznać za kolonizatorskie, a nie za kolonię, zaś w dziedzinie kultury niewielka grupa wykształconych należała do ozdób cywilizacji zachodniej XIX wieku. Chłopi w Bukowinie, w północno-wschodnim zakątku cesarstwa habsburskiego16, tkwili wprawdzie w średniowieczu, ale już stolica regionu, Czerniowce, szczyciła się uniwersytetem o europejskiej sławie, a zamieszkująca miasto wyemancypowana i zasymilowana żydowska klasa średnia była jak najdalsza od średniowiecza. Na drugim krańcu Europy znajdowała się Portugalia – kraj mały, słaby i, w świetle wszelkich ówczesnych kryteriów, zapóźniony, będący praktycznie brytyjską półkolonią, gdzie próżno było szukać poważnych oznak rozwoju gospodarczego. A jednak Portugalia pozostawała nie tylko członkiem klubu państw suwerennych, ale także, z racji swojej historii, dużym imperium kolonialnym. Utrzymała posiadłości w Afryce nie tylko dlatego, że mocarstwa europejskie nie były w stanie zdecydować, jak je podzielić, ale także dlatego, że posiadłości tych, jako „europejskich”, zasadniczo nie traktowano jako zwykłej ziemi do podbicia.

W Europie lat 80. XIX wieku znajdowało się nie tylko pierwotne centrum rozwoju kapitalistycznego, które zdominowało i przeobraziło świat, ale też najważniejsza część gospodarki światowej i globalnego społeczeństwa burżuazyjnego. Żadna wcześniejsza epoka nie była bardziej europejska, i nigdy więcej tak europejskiej epoki już nie będzie. Pod względem demograficznym udział Europejczyków w populacji świata pod koniec stulecia był większy niż w jego początkach – wzrósł on prawdopodobnie z jednej piątej do jednej czwartej17. Mimo wielomilionowej emigracji ze Starego Kontynentu do różnych „nowych światów”, liczba zamieszkującej go ludności rosła coraz szybciej. Choć szybkość i impet uprzemysłowienia Ameryki zapowiadały, że w przyszłości z pewnością uzyska ona status globalnego mocarstwa gospodarczego, to europejska produkcja przemysłowa wciąż była dwukrotnie większa od amerykańskiej, a najważniejsze innowacje techniczne pochodziły głównie ze wschodniej strony Atlantyku. Wynalazki samochodu, kinematografii i radia początkowo rozwijały się przede wszystkim w Europie (Japonia wchodziła w nowoczesną gospodarkę światową powoli, choć szybciej zaczęła odgrywać rolę w światowej polityce).

Także w przypadku kultury wysokiej świat białych osadników poza Europą pozostawał w przeważającej mierze zależny od Starego Kontynentu. Jeszcze wyraźniej zależność ta kształtowała się w przypadku wąskich kręgów wykształconych elit świata nieeuropejskiego, które uznawały „Zachód” za wzór. I choć gospodarka Rosji nie mogła dorównać dynamicznie rozwijającym się, zamożnym Stanom Zjednoczonym, to w dziedzinie kultury Rosja Fiodora Dostojewskiego (1821–1881), Lwa Tołstoja (1828–1910), Antona Czechowa (1860–1904), Piotra Czajkowskiego (1840–1893), Aleksandra Borodina (1833–1887) i Nikołaja Rimskiego-Korsakowa (1844–1908) wciąż była potęgą, a Stany Zjednoczone Marka Twaina (1835–1910) i Walta Whitmana (1819–1892) – nie, i nie zmieni tego nawet dopisanie do tej listy Henry’ego Jamesa (1843–1916), który dużo wcześniej wyemigrował do Wielkiej Brytanii, bowiem postrzegał ją jako kraj bardziej przyjazny. Europejska kultura i europejskie życie intelektualne wciąż były domeną mniejszości złożonej z ludzi zamożnych i wykształconych – mniejszości, która świetnie zaadaptowała się do takiego środowiska i jego potrzeb. Liberałowie, a później ideologiczna lewica, głosili konieczność uprzystępnienia osiągnięć tej elitarnej kultury wszystkim ludziom i umożliwienia im swobodnego dostępu do niej. Muzeum i nieodpłatna biblioteka należały do typowych osiągnięć w tym obszarze. Kultura amerykańska, bardziej demokratyczna i egalitarna, rozwinęła się w pełni dopiero w epoce kultury masowej w XX wieku. W omawianym okresie jednak nawet w sferze tak bliskiej postępowi technicznemu, jak nauka, Stany Zjednoczone pozostawały w tyle nie tylko za Niemcami i Wielką Brytanią, ale także za małą Holandią, jeśli za wskaźnik przyjmiemy geograficzne pochodzenie laureatów Nagrody Nobla w pierwszym ćwierćwieczu jej przyznawania.

O ile zależność i zacofanie pasują do opisu tylko części ówczesnego „pierwszego świata”, o tyle cechowały one praktycznie wszystkie obszary znajdujące się poza jego granicami. Wyjątkiem była Japonia od 1868 roku konsekwentnie krocząca drogą „westernizacji” (zob. Wiek kapitału, rozdział 8), a także pozaeuropejskie terytoria zamieszkane przez ludzi europejskiego pochodzenia (w roku 1880 wciąż wywodzących się głównie z Europy Północno-Zachodniej i Środkowej), rzecz jasna poza tymi spośród rdzennych mieszkańców, których nie zdołano zgładzić. To właśnie owa zależność – a ściślej niezdolność do oparcia się handlowi i technologii Zachodu, zastąpienia ich czymś innym lub stawienia czoła ludziom dysponującym orężem broni palnej i sprawnej organizacji – sprawiła, że społeczeństwa niemające ze sobą nic wspólnego zaliczają się do wspólnej kategorii ofiar historii XIX wieku. Bezlitosny zachodni dowcip, aczkolwiek z pewnym wojskowym uproszczeniem, ujął to w taki sposób:

Choćby i coś nam poszło źle,

Mamy maxima, a oni nie.18

W zestawieniu z tą różnicą odmienności dzielące społeczeństwa rodem z epoki kamienia, jak te na wyspach Melanezji, oraz zaawansowane i zurbanizowane społeczeństwa Chin, Indii czy świata muzułmańskiego wydawały się mało istotne. Jakież znaczenie miał fakt, że ta druga grupa mogła poszczycić się znakomitą sztuką i wspaniałymi pomnikami dawnych kultur, a ich filozofia (głównie religijna) imponowała niektórym zachodnim uczonym i poetom co najmniej tak samo, jak chrześcijaństwo, a może nawet bardziej? Zasadniczo wszystkie te społeczeństwa były zdane na łaskę obcej floty handlowej, obcych wojsk oraz idei – na łaskę tego wszystkiego, czemu nie mogły się przeciwstawić i co wstrząsnęło ich światem ku radości najeźdźców niezwracających uwagi na to, jak na zmiany zapatrują się sami podbici.

Nie oznacza to, że podział świata zasadzał się po prostu na różnicy między krajami uprzemysłowionymi i rolniczymi czy między cywilizacjami miasta i wsi. Wielkie i stare miasta, równe tym z „pierwszego świata”, można było znaleźć również poza jego granicami – za przykład mogą służyć Pekin i Konstantynopol. Co więcej, dziewiętnastowieczny kapitalistyczny rynek światowy stworzył na peryferiach nieproporcjonalnie duże ośrodki wielkomiejskie, ogniska wymiany gospodarczej: Melbourne, Buenos Aires i Kalkuta miały w latach 80. XIX wieku po około pół miliona mieszkańców, czyli więcej niż Amsterdam, Mediolan, Birmingham czy Monachium, zaś liczący 750 tysięcy mieszkańców Bombaj ustępował jedynie kilku największym miastom europejskim. Wprawdzie w gospodarkach „pierwszego świata” miasta, z kilkoma szczególnymi wyjątkami, były liczniejsze i odgrywały znacznie ważniejszą rolę, jednak ów rozwinięty świat pozostał wciąż w zaskakująco dużym stopniu rolniczy. Tylko w sześciu krajach europejskich rolnictwem trudniła się mniej niż połowa populacji mężczyzn (w pozostałych była to zwykle znaczna większość). Jednak, co znamienne, było to sześć krajów, które tworzyły rdzeń wczesnego kapitalizmu: Belgia, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Holandia i Szwajcaria. Spośród nich jedynie w Wielkiej Brytanii w rolnictwie pracowała stosukowo niewielka część aktywnych zawodowo, około jednej szóstej; wszędzie indziej było to od 30 procent do 45 procent19. Komercyjne i nastawione na rynek rolnictwo regionów rozwiniętych ogromnie różniło się przy tym od gospodarki rolnej w regionach zacofanych. Około roku 1880 pod względem ekonomicznym chłopów duńskich i bułgarskich nie łączyło wiele poza pracą w polu i oborze. Podobnie jak dawne rzemiosło, życie na roli wciąż jednak pozostawało głęboko zakorzenione w przeszłości, z czego pod koniec XIX wieku zdawali sobie sprawę etnolodzy i badacze folkloru obserwujący stare tradycje i „ludowe przeżytki”. Notowano je nawet na tych obszarach, gdzie rolnictwo uległo najgłębszym przemianom.

Z kolei rozwój przemysłu nie ograniczał się do krajów „pierwszego świata”. Niezależnie od tworzenia infrastruktury (na przykład portów i linii kolejowych) i przemysłu wydobywczego (kopalń) na wielu obszarach zależnych i kolonialnych, a także trwałej obecności produkcji chałupniczej w wielu zacofanych regionach wiejskich, na tym wczesnym etapie kraje zależne, jak na przykład Indie, rozwijały w małej skali przemysł typu zachodniego, niekiedy wbrew interesom i sprzeciwowi metropolii. Dotyczyło to głównie branży tekstylnej i spożywczej. Słynny indyjski koncern stalowy Tata rozpoczął działalność w latach 80. XIX wieku. Jednocześnie zarówno w krajach „rozwiniętych”, jak i zależnych powszechnie występowała drobnorzemieślnicza wytwórczość rodzinna lub chałupnicza. Stała ona u progu kryzysu w obliczu konkurencji ze strony fabryk i nowoczesnego systemu dystrybucji, co z niepokojem śledzili ówcześni niemieccy badacze. Ogółem jednak ta forma wytwórczości wciąż miała się dobrze.

Niemniej zasadniczo słuszne jest traktowanie uprzemysłowienia jako kryterium nowoczesności. W latach 80. XIX wieku żadnego kraju nienależącego do świata „rozwiniętego” (wraz z Japonią, która dopiero do niego dołączyła) nie można było określić mianem przemysłowego ani nawet będącego w fazie uprzemysłowienia. Nawet te kraje „rozwinięte”, w których wciąż dominowało rolnictwo lub których powszechnie nie kojarzono z fabrykami, były już niejako dostrojone do modelu społeczeństwa przemysłowego i rozwoju technologicznego. Przykładowo kraje skandynawskie, nie licząc Danii, dość długo pozostawały ewidentnie ubogie i zapóźnione, a mimo to w ciągu kilku dekad doszły do takiego poziomu rozwoju technologicznego, że miały więcej telefonów w przeliczeniu na mieszkańca niż jakikolwiek inny region Europy20 (w tym Wielka Brytania i Niemcy), zdobyły więcej Nagród Nobla w nauce niż Stany Zjednoczone, a wkrótce miały stać się bastionami socjalistycznych ruchów politycznych zorganizowanych w obronie interesów przemysłowego proletariatu.

Jeszcze bardziej oczywistą cechą świata „zaawansowanego” była jego dynamiczna urbanizacja, w skrajnych przypadkach prowadząca wręcz do powstania zupełnie nowego „miejskiego świata”21. W roku 1800 zaledwie siedemnaście miast w Europie liczyło 100 tysięcy mieszkańców lub więcej, ich łączna populacja nie osiągała nawet pięciu milionów. W 1890 roku takich miast było 103, o łącznej populacji ponad sześciokrotnie większej niż w 1800 roku. Znaczenie wieku XIX nie polega jednak na stworzeniu gigantycznego ludzkiego mrowiska skupiającego miliony zabieganych mieszkańców, mimo że w latach 1800–1880 do Londynu dołączyły trzy nowe milionowe miasta (Paryż, Berlin i Wiedeń). Znacznie ważniejsze było upowszechnienie się rozległej sieci średnich i dużych miast, a zwłaszcza sporych i dość gęsto zaludnionych stref lub konurbacji miejsko-przemysłowych, stopniowo zagarniających wiejskie obszary danych regionów. Niektóre spośród nich były względnie nowe – powstały w wyniku eksplozji przemysłu w połowie stulecia, jak Tyneside i Clydeside w Wielkiej Brytanii, lub dopiero wyłaniały się jako potężne ośrodki, jak na przykład Zagłębie Ruhry w Niemczech czy górniczo-hutniczy region w Pensylwanii. Na terenach tych niekoniecznie mieściły się ważne miasta, chyba że były to stolice, siedziby administracji rządowej i instytucji niższego szczebla albo miasta portowe o znaczeniu międzynarodowym, których populacja też osiągała dużą liczebność. Co ciekawe, oprócz Londynu, Lizbony i Kopenhagi żadne inne miasto w Europie nie pełniło obu tych funkcji – stolicy i dużego portu morskiego – jednocześnie.

II

Niełatwo w kilku słowach omówić głębokie i wyraźne różnice gospodarcze między wspomnianymi dwiema częściami świata, podobnie jak niełatwo zwięźle przedstawić różnice polityczne. Niewątpliwie istniał ogólny pożądany model struktury instytucjonalnej kraju „zaawansowanego”, przyjmujący w zależności od lokalnych warunków kilka różnych odmian. Wzorzec ten postulował utworzenie względnie homogenicznego, suwerennego państwa terytorialnego o rozmiarach dających podstawy do rozwoju gospodarki narodowej, o spójnym układzie instytucji politycznych i prawnych opartych na szeroko rozumianych zasadach liberalizmu i reprezentatywności (to znaczy państwa o jednolitym ustroju i kierującego się zasadą praworządności), a jednocześnie na niższym poziomie zapewniającego stosunkowo duży zakres autonomii i inicjatywy. Państwo takie powinno składać się z „obywateli”, czyli ze zbiorowości jednostek zamieszkujących jego terytorium i posiadających określoną podmiotowość prawną oraz prawa polityczne, a nie, na przykład, z korporacji czy innego rodzaju grup i wspólnot. I tak dalej, i tak dalej… Tak można opisać aspiracje nie tylko krajów „rozwiniętych” (a każdy z nich w roku 1880 opierał się w jakimś stopniu na tym modelu), ale również wszystkich tych, które chciały uniknąć przeszkód na drodze ku nowoczesności i postępowi. W tym sensie koncepcja liberalno-konstytucyjnego państwa narodowego nie ograniczała się jedynie do świata „rozwiniętego”. W istocie najwięcej państw opartych – przynajmniej teoretycznie – na tym modelu, choć może częściej w wersji amerykańskiego federalizmu niż francuskiego centralizmu, znajdowało się w Ameryce Łacińskiej. Istniało tam wówczas siedemnaście republik i jedno cesarstwo, które upadło pod koniec lat 80. XIX wieku (Brazylia). W praktyce jednak rzeczywistość polityczna Ameryki Łacińskiej, podobnie zresztą jak niektórych nominalnie konstytucyjnych monarchii w Europie Południowo-Wschodniej, notorycznie rozmijała się z zachodnią teorią konstytucjonalizmu. Na ogromnym obszarze świata nierozwiniętego nie istniały żadne państwa o kształcie choćby zbliżonym do zachodniego, a czasem w ogóle nie było tam instytucji państwa. Część tych terenów należała do mocarstw europejskich, które bezpośrednio nimi administrowały; owe imperia kolonialne już wkrótce miały się znacznie powiększyć. Na niektórych obszarach, na przykład wewnątrz kontynentu afrykańskiego, istniały byty polityczne, do których nie dało się stosować terminu „państwo” w ówczesnym europejskim rozumieniu, choć inne popularne wtedy określenia (na przykład „plemię”) wcale nie pasowały lepiej do tamtejszych realiów. Na innych terenach istniały bardzo stare imperia, jak chińskie, perskie czy osmańskie, mające swoje odpowiedniki w dziejach Europy, jednak z pewnością nie da się ich określić mianem „państw narodowych” pojmowanych według dziewiętnastowiecznego wzorca; co więcej, ich struktury były ewidentnie (jak się wydawało) przestarzałe. Z drugiej strony, tak samo kruche, choć niekoniecznie wiekowe, były niektóre anachroniczne imperia częściowo lub marginalnie należące do świata „rozwiniętego”, choćby za sprawą niewątpliwie chwiejnego statusu „mocarstw”, czyli Rosja i Austro-Węgry.

W dziedzinie polityki międzynarodowej (to znaczy rozgrywek rządów i ministrów spraw zagranicznych państw Europy) liczba państw traktowanych gdziekolwiek na świecie jako suwerenne była, jak na dzisiejsze standardy, dość skromna. Około roku 1875 istniało najwyżej siedemnaście państw w Europie (w tym sześć „mocarstw”: Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Rosja, Austro-Węgry i Włochy, oraz Imperium Osmańskie), dziewiętnaście w obu Amerykach (w tym jedno faktyczne „wielkie mocarstwo” – Stany Zjednoczone), cztery lub pięć w Azji (głównie Japonia oraz dwa stare imperia – chińskie i perskie) i być może trzy skrajnie marginalne w Afryce (Maroko, Etiopia, Liberia). Poza Amerykami, gdzie powstało wówczas najwięcej republik na świecie, praktycznie wszystkie państwa miały status monarchii – w Europie nie dotyczyło to tylko Szwajcarii i Francji (od 1870 roku) – choć kraje rozwinięte były na ogół monarchiami konstytucyjnymi, a przynajmniej czyniono tam oficjalne gesty w kierunku ustanowienia jakiejś odmiany reprezentacji wyborczej. Jedynymi wyjątkami w Europie były carska Rosja oraz Imperium Osmańskie – pierwsza jako peryferia świata „rozwiniętego”, drugie zaś jako kraj zdecydowanie należący do grona „ofiar XIX wieku”. Jednak poza Szwajcarią, Francją, Stanami Zjednoczonymi i może Danią żadne z państw o ustroju formalnie przedstawicielskim nie opierało się na prawdziwie demokratycznych prawach wyborczych (w tamtych czasach przysługujących wyłącznie mężczyznom)22, choć w przypadku niektórych kolonii białych osadników na obszarze imperium brytyjskiego (Australia, Nowa Zelandia, Kanada) możemy mówić o dość dużym zakresie demokracji – większym niż gdziekolwiek indziej poza częścią stanów górskich23 w Stanach Zjednoczonych. Jednak w takich pozaeuropejskich krajach demokracji politycznej towarzyszyło dążenie do wyeliminowania rdzennych populacji – Indian, Aborygenów i innych. Tam, gdzie nie zdołano tego dokonać przez wysiedlenia do „rezerwatów” bądź w drodze ludobójstwa, wykluczano je ze wspólnoty politycznej. W 1890 roku Stany Zjednoczone miały 63 miliony mieszkańców, a w tym zaledwie 230 tysięcy Indian24.

Na obszarze świata „rozwiniętego” (i w krajach usiłujących lub zmuszonych świat ten naśladować) dorośli mężczyźni coraz częściej osiągali minimalne kryterium społeczeństwa burżuazyjnego: stawali się formalnie wolnymi i równymi ludźmi. Nigdzie w Europie nie obowiązywało już prawnie usankcjonowane poddaństwo. Niewolnictwo zniesiono niemal wszędzie w świecie zachodnim i opanowanym przez siły Zachodu, a w swoich ostatnich bastionach – w Brazylii i na Kubie – upadło ono w latach 80. XIX wieku. Wolność i równość wobec prawa współistniały jednak z realnymi nierównościami. Ironiczna uwaga Anatole’a France’a zgrabnie oddaje ideał liberalnego społeczeństwa burżuazyjnego: „Prawo w swej majestatycznej równości każdemu tak samo pozwala jadać w Ritzu i spać pod mostem”. W świecie „rozwiniętym” już nie urodzenie czy formalne różnice stanowe, ale zasadniczo pieniądze lub ich brak determinowały dystrybucję niemal wszystkich społecznych przywilejów. Równość wobec prawa nie wykluczała zaś nierówności w wymiarze praw politycznych, ponieważ liczył się nie tylko stan posiadania, ale również zakres faktycznej władzy. Możni i bogaci mieli nie tylko wpływy polityczne, ale także zdolność wywierania nacisków o charakterze pozaprawnym, co doskonale rozumieli mieszkańcy różnych regionów południowowłoskich czy amerykańskich, nie mówiąc o czarnoskórej ludności w Stanach Zjednoczonych. Istniała jednak wyraźna różnica między tymi częściami świata, gdzie tego typu nierówności wciąż wynikały z formalnego kształtu systemu społeczno-politycznego, a tymi, gdzie przynajmniej formalnie stały w sprzeczności z oficjalnie przyjętą doktryną polityczną. Nasuwa się tu analogia do różnicy między państwami, w których tortury pozostawały legalnym instrumentem wymiaru sprawiedliwości (na przykład w cesarstwie chińskim), a tymi, gdzie oficjalnie nie istniały, mimo że policja milcząco dzieliła obywateli na tych, których można katować, i tych, wobec których nie należy tego robić – klasy „torturowalnych” i „nietorturowalnych” (by użyć sformułowań pisarza Grahama Greene’a).

Wspomniane dwie części świata najwyraźniej różniły się pod względem kulturowym w szerokim znaczeniu tego słowa. W 1880 roku świat „rozwinięty” składał się w przeważającej mierze z krajów lub regionów, których mieszkańcy umieli czytać i pisać (w większości mężczyźni, ale i coraz więcej kobiet), których polityka, ekonomia i życie intelektualne ogółem wyzwoliły się spod dominacji starych religii, bastionów tradycjonalizmu i przesądów oraz które praktycznie zmonopolizowały naukę, coraz bardziej niezbędną dla rozwoju nowoczesnych technologii. Pod koniec lat 70. XIX wieku dowolny kraj lub region europejski, w którym przeważali analfabeci, niemal z pewnością dawał się zaliczyć do grona nierozwiniętych lub zacofanych. Włochy, Portugalia, Hiszpania, Rosja i kraje bałkańskie w najlepszym razie pozostawały na obrzeżach procesów rozwojowych. W granicach imperium austriackiego (oprócz Węgier) rozwinięte obszary kraju zamieszkiwali Słowianie z terenów Czech, ludność niemieckojęzyczna, a także mniej piśmienni Włosi i Słoweńcy, natomiast regiony zapóźnione na ogół niepiśmienni Ukraińcy, Rumuni i Serbo-Chorwaci. Jeszcze bardziej przekonującym wskaźnikiem zacofania mogą być tamtejsze miasta z przewagą analfabetów ‒ podobne jak na znacznym obszarze ówczesnego „Trzeciego Świata” (miasta miały na ogół wyższy poziom alfabetyzacji niż obszary wiejskie). W dysproporcjach tych wyrażały się dość oczywiste różnice kulturowe. Na przykład masową oświatę silniej upowszechniano wśród protestantów i (zachodnich) Żydów niż wśród katolików, muzułmanów czy ludzi innych wyznań. Istnienie biednego i w przeważającej mierze rolniczego kraju takiego jak Szwecja z poziomem analfabetyzmu w 1850 roku wynoszącym nie więcej niż 10 procent populacji trudno było sobie wyobrazić gdziekolwiek indziej na świecie poza strefą wpływów protestantyzmu (to znaczy w większości krajów położonych nad Bałtykiem, Morzem Północnym oraz północnym Atlantykiem, a po części także w Europie Środkowej i Ameryce Północnej). Jednocześnie wskaźnik ten wyraźnie odzwierciedlał zaawansowanie gospodarcze kraju i strukturę społecznego podziału pracy. W przypadku ludności Francji (w 1901 roku) rybacy trzykrotnie częściej byli analfabetami niż robotnicy i służba domowa, chłopi dwukrotnie częściej, liczba analfabetów wśród warstw kupieckich była o połowę niższa, zaś pracownicy sektora publicznego i specjaliści tworzyli, rzecz jasna, kategorię najlepiej wykształconą. Chłopi utrzymujący się z własnej działalności byli  m n i e j  piśmienni niż robotnicy rolni (choć w niedużym stopniu), jednak już w mniej tradycyjnych branżach produkcji i handlu pracodawcy byli bardziej wykształceni niż robotnicy (ale nie bardziej niż kadra biurowa)25. W praktyce więc nie da się od siebie oddzielić czynników kulturowych, społecznych i ekonomicznych.

Należy odróżnić przy tym oświatę masową – którą w tym czasie w krajach rozwiniętych zapewniano poprzez coraz bardziej rozpowszechniony system państwowego lub nadzorowanego przez państwo szkolnictwa podstawowego – od kształcenia i kultury elit, do których należała na ogół niewielka część społeczeństwa. Pod tym względem różnice między dwoma sektorami tej części świata, w której można mówić o jakiejkolwiek alfabetyzacji, były mniejsze, choć edukacja europejskich warstw inteligenckich miała niewiele wspólnego z wykształceniem uczonych muzułmańskich lub hinduskich oraz wschodnioazjatyckich mandarynów (chyba że w tym drugim przypadku przyjmowano wzorce europejskie). Analfabetyzm na masową skalę, jak w przypadku Rosji, nie wykluczał rozkwitu życia kulturalnego, jakkolwiek ograniczonego do bardzo wąskich kręgów. Pewne instytucje można jednak uznać za typowe dla świata „rozwoju” lub europejskiej dominacji, w szczególności świecki uniwersytet, który nie istniał poza tym obszarem26, a także, choć w innym sensie, gmach opery (zob. mapę w książce Wiek kapitału). Obie te instytucje uosabiały ekspansję dominującej cywilizacji „zachodniej”.

III

Określenie różnicy między zaawansowanymi i zapóźnionymi, rozwiniętymi i nierozwiniętymi częściami świata to zadanie skomplikowane i frustrujące, ponieważ takie klasyfikacje mają z natury charakter statyczny i upraszczają rzeczywistość, którą chce się za ich pomocą opisać. Wiek XIX można nazwać stuleciem zmiany realizującej się na warunkach i w interesie dynamicznie rozwijających się regionów położonych po obu stronach północnego Atlantyku, będących w tamtym czasie rdzeniem światowego kapitalizmu. Z kilkoma mało znaczącymi i coraz mniej licznymi wyjątkami, wszystkie kraje, nawet te krótko przedtem najbardziej odcięte od świata, znalazły się przynajmniej w minimalnym stopniu w zasięgu tych globalnych przeobrażeń. Równocześnie nawet w krajach najbardziej „zaawansowanych” czy „rozwiniętych” zmiany następowały częściowo poprzez przyswajanie dziedzictwa dawnej i „zacofanej” przeszłości, a w społeczeństwach tych istniały grupy opierające się transformacji. Historycy łamią sobie głowę nad tym, jak określić i opisać tę powszechną, choć lokalnie zróżnicowaną zmianę, jej złożoność i dynamikę, a także jej zasadnicze kierunki.