63,90 zł
W Anglii nowoczesność przybyła wraz z pociągiem i fabryką, we Francji – wraz z Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela, szubienicą i rewolucyjną przemocą Robespierre'a. Rewolucja przemysłowa i rewolucja francuska przeorały strukturę społeczną, gospodarkę, politykę.
Eric Hobsbawm opowiada fascynującą historię obu tych rewolucji i tego, co przyszło po nich: wojen, powstania burżuazji, a także masowej polityki, rozwoju przemysłu, początków międzynarodowej wymiany handlowej i globalizacji.
Wiek rewolucji to pierwszy tom trylogii poświęconej historii „długiego wieku XIX” (1789–1914). Wspólnie z Wiekiem kapitału i Wiekiem imperium tworzy on jedną z najważniejszych pozycji w historiografii tego okresu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 681
Eric Hobsbawm, Wiek rewolucji: 1789-1848
Tytuł oryginału: The Age of Revolution: 1789-1848
Warszawa 2013
Copyright © 1962 by E. J. Hobsbawm.
First published by Weidenfeld & Nicolson, London.
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2013
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-63855-78-9
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Supported by a grant from the Open Society Foundations.Książka ukazuje się przy wsparciu Open Society Foundations.
Wydawnictwo Krytyki Politycznej Seria Historyczna [14]
Warszawa 2013
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
dotychczas ukazały się:
TIMOTHY GARTHON ASHJesień wasza, wiosna nasza
ANDRZEJ FRISZKEAdam Ciołkosz
JAROSŁAW HRYCAKProrok we własnym kraju
TIMOTHY SNYDERNacjonalizm, marksizm i nowoczesna Europa Środkowa
DANIELSIDORICKKapitalizm z puszki
MICHAEL KAZINAmerykańscymarzyciele
BORYS KAGARLICKIImperium peryferii
IRINA GŁUSZCZENKOSowiety od kuchni
MARCI SHORENowoczesność jako źródło cierpień
TONY JUDTHistoria niedokończona
ADAM LESZCZYŃSKISkok w nowoczesność
ERIC HOBSBAWMJak zmienić świat
TONY JUDTBrzemię odpowiedzialności
LIDIA CIOŁKOSZOWAPublicystyka polska na emigracji. 1940-1960
HARALD WELZER, SÖNKE NEITZELŻołnierze. Protokoły wałki, zabijania i śmierci
zapowiedzi:
ERIC HOBSBAWMWiek kapitału
ERIC HOBSBAWMWiek imperium
HOWARD ZINNLudowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś
W książce tej śledzę przeobrażenia świata, które zaszły w latach 1789-1848 za sprawą zdarzeń określanych tutaj mianem „podwójnej rewolucji” (dual revolution): rewolucji francuskiej 1789 roku i równoległej do niej (brytyjskiej) rewolucji przemysłowej. Nie jest to zatem w ścisłym sensie ani historia Europy, ani historia świata. Jeśli w jakimś kraju odczuwano w tym okresie następstwa podwójnej rewolucji, decydowałem się kraj ten uwzględnić, choć często jedynie pobieżnie. Jeśli w innym kraju wpływ tych rewolucji w omawianym okresie był nieistotny, wówczas kraj taki pomijałem. Czytelnicy znajdą zatem coś na temat Egiptu, ale nic o Japonii; więcej o Irlandii niż o Bułgarii; więcej na temat Ameryki Łacińskiej niż Afryki.
Nie znaczy to oczywiście, że dzieje krajów i narodów pominiętych w tej pracy są mniej ciekawe lub że mają mniejszą wagę niż historia krajów wymienionych w książce. Jeśli przyjęta perspektywa jest głównie europejska czy, ściślej, francusko-brytyjska, to dlatego, że w omawianym okresie zmiany, których doświadczył świat, a przynajmniej znaczna jego część, zostały zainicjowane w kontekście europejskim, a w zasadzie francusko-brytyjskim. Przy czym pewne tematy, które zasługiwały na bardziej szczegółowe omówienie, również odsunięto na drugi plan, nie tylko zresztą z powodu ograniczonej objętości tekstu, ale też (jak w przypadku historii Stanów Zjednoczonych) dlatego, że zaprezentowano je obszernie w innych tomach niniejszej serii1.
Celem tej książki nie jest przedstawienie szczegółowej opowieści o faktach, ale interpretacja oraz to, co Francuzi określają jako haute vulgarisation2. Idealnego czytelnika można ukazać jako swoisty konstrukt teoretyczny – inteligentnego i wykształconego obywatela, którego nie tylko ciekawi przeszłość, ale który pragnie też zrozumieć, w jaki sposób i dlaczego świat stał się tym, czym jest dziś, a także dokąd ów świat zmierza. Tekst uginający się pod ciężarem aparatu naukowego niezbędnego dla bardziej zaawansowanych czytelników byłby tu przejawem pedantyzmu i czymś niestosownym. Przypisy odnoszą się zatem niemal wyłącznie do źródeł przytoczonych cytatów i danych lub – rzadziej – do autorytetów stojących za stwierdzeniami szczególnie kontrowersyjnymi bądź zaskakującymi.
Niemniej należy wspomnieć o materiale, na którym opiera się tak szeroko zakrojona praca. O każdym historyku można powiedzieć, że jest ekspertem (albo ignorantem) tylko w pewnych dziedzinach. Poza dość wąskim obszarem własnych badań historycy muszą w dużej mierze polegać na dokonaniach innych historyków. Dla okresu między 1789 a 1848 rokiem liczba opracowań jest tak ogromna, że nawet ktoś, kto znałby wszystkie języki, w których literatura ta została napisana, nie dałby rady jej opanować. (W praktyce wszyscy historycy ograniczają się, rzecz jasna, co najwyżej do kilku języków.) Większość informacji zawartych w tej książce ma tym samym status wiedzy z drugiej czy nawet z trzeciej ręki, co nieuchronnie rodzi ryzyko popełnienia błędów lub uproszczeń, nad którymi będą ubolewać eksperci, tak jak czyni to autor. Bibliografia służy więc jako przewodnik do dalszych studiów.
Choć nie da się rozplątać sieci dziejów na pojedyncze nitki bez jej zniszczenia, pewien podział tematyczny ma, z powodów praktycznych, podstawowe znaczenie. Podzieliłem zatem książkę na dwie części.
W pierwszej szeroko omawiam główne procesy zachodzące w interesującym nas okresie, natomiast w drugiej wyróżniam cechy społeczeństwa będącego wytworem podwójnej rewolucji. W obu częściach zdarzają się jednak zamierzone powtórzenia, a dokonany podział nie wynika z podstaw teoretycznych, lecz z czystej wygody.
Winien jestem podziękowania różnym ludziom, którzy przedyskutowali ze mną poszczególne wątki tej książki lub czytali rozdziały w wersji roboczej bądź końcowej; nie są oni jednak odpowiedzialni za moje pomyłki. Adresatami tych podziękowań są zwłaszcza: J. D. Bernal, Douglas Dakin, Ernst Fischer, Francis Haskell, H. G. Königsberger oraz R. F. Leslie. Rozdział 14 opiera się w znacznej mierze na pomysłach Ernsta Fischera. Panna P. Ralph okazała znaczną pomoc jako sekretarka i asystentka podczas kwerendy. Panna E. Mason opracowała indeks.
E.J. H.
Londyn, grudzień 1961 roku
Słowa są świadkami, którzy często mówią głośniej niż dokumenty. Przyjrzyjmy się kilku angielskim słowom, które wymyślono lub które zyskały współczesne znaczenia w okresie 60 lat będących przedmiotem zainteresowania tej książki. Słowa te to: „przemysł”, „przemysłowiec”, „fabryka”, „klasa średnia”, „klasa robotnicza”, „kapitalizm” oraz „socjalizm”. Chodzi też o takie terminy, jak: „arystokracja”, „kolej”, „liberalny” i „konserwatywny” (jako określenia polityczne), „narodowość”, „naukowiec” oraz „inżynier”, „proletariat” i „kryzys” (gospodarczy). „Utylitaryzm” i „statystyka”, „socjologia” oraz kilka innych nazw współczesnych nauk, podobnie jak „dziennikarstwo” czy „ideologia” – to wszystko są neologizmy lub językowe adaptacje pochodzące z tego okresu3. To samo można powiedzieć o słowach „strajk” czy „pauperyzacja”.
Wyobrażenie sobie współczesnego świata bez tych słów (czyli bez rzeczy i pojęć, których słowa te dotyczą) uzmysławia głębię rewolucji, która wydarzyła się między 1789 a 1848 rokiem, będąc jednocześnie największą transformacją w dziejach ludzkości od zamierzchłych czasów, kiedy to ludzie zaczęli uprawiać rolę i produkować metale, wynaleźli pismo oraz stworzyli miasta i państwa. Rewolucja ta przeobraziła i wciąż przeobraża cały świat. Należy jednak uważnie odróżnić jej długotrwałe efekty – których nie da się sprowadzić do żadnych konkretnych ram społecznych, organizacji politycznej czy dystrybucji władzy międzynarodowej i zasobów – od jej wczesnej i decydującej fazy, ściśle związanej z konkretną sytuacją społeczną i międzynarodową. Wielka rewolucja lat 1789-1848 stanowiła nie tyle triumf „przemysłu” jako takiego, ile przemysłu k a p i t a l i s t y c z n e g o; nie była zwycięstwem wolności i równości w ogóle, ale wolności i równości charakterystycznych dla społeczeństwa k l a s y ś r e d n i e j czy „b u r ż u a z y j n e g o” społeczeństwa l i b e r a l n e g o; nie „nowoczesnej gospodarki” czy „nowoczesnego państwa”, ale gospodarek i państw w konkretnym regionie świata (w części Europy i na kilku obszarach Ameryki Północnej), którego centrum były sąsiadujące ze sobą i konkurujące państwa: Wielka Brytania i Francja. Transformacja z lat 1789-1848 to podwójny wstrząs, który zdarzył się w tych dwóch krajach, a następnie rozprzestrzenił się na cały świat.
Dobrze byłoby jednak potraktować tę podwójną rewolucję – rewolucję francuską, która miała wymiar bardziej polityczny, oraz (brytyjską) rewolucję przemysłową – nie jako coś, co przynależy do dziejów obu tych krajów będących jej nośnikami i symbolami, ale jako podwójny krater nieco większego wulkanu regionalnego. Fakt, że równoczesne erupcje wystąpiły we Francji i w Wielkiej Brytanii, mając przy tym nieco inny charakter w każdym z tych krajów, nie jest ani przypadkowy, ani pozbawiony znaczenia. Jednak z punktu widzenia jakiegoś przyszłego historyka, na przykład z 3000 roku, podobnie jak z perspektywy obserwatora z Chin czy Afryki, ważniejsze jest, że wydarzenia te rozegrały się gdzieś w północno-zachodniej części Europy i na obszarach będących jej zamorskim przedłużeniem, a ponadto że nie mogły w tym czasie wystąpić gdziekolwiek indziej na świecie. Równie istotna będzie obserwacja, że niezwykle trudno byłoby założyć, iż w omawianym okresie wstrząsy te mogły przyjąć inną formę niż triumf burżuazyjno-liberalnego kapitalizmu.
Oczywiście tak głębokiej transformacji nie da się zrozumieć bez cofnięcia się w czasie do okresu znacznie wcześniejszego niż 1789 rok czy choćby do dekad bezpośrednio ją poprzedzających i wyraźnie ukazujących (przynajmniej jeśli patrzy się retrospektywnie) kryzys starych rządów północno-zachodniego świata, które owa podwójna rewolucja miała wkrótce zniszczyć. Bez względu na to, czy rewolucję amerykańską z 1776 roku uznamy za erupcję o podobnym znaczeniu co wstrząsy anglo-francuskie, czy potraktujemy ją po prostu jako najważniejsze wydarzenie bezpośrednio je poprzedzające i stymulujące; niezależnie też od tego, czy uznamy fundamentalną wagę kryzysów konstytucyjnych oraz przetasowań i zawirowań gospodarczych z lat 1760-1789 – jasne jest, że wspomniane zjawiska mogą wyjaśnić co najwyżej okoliczności i czas wielkiego przełomu, lecz nie jego podstawowe przyczyny. Nie ma tu dla nas znaczenia, jak daleko należałoby sięgnąć w głąb historii – do rewolucji angielskiej z połowy XVII wieku, do reformacji oraz początków europejskich podbojów militarnych i eksploatacji kolonialnej na początku XVI stulecia czy jeszcze głębiej – gdyż taka analiza zmusiłaby nas do zbytniego wykroczenia poza chronologiczne ramy niniejszej pracy.
Musimy zatem przyjąć jedynie, że siły społeczne i gospodarcze oraz narzędzia polityczne i intelektualne tej transformacji zostały już wcześniej przygotowane – w każdym razie na wystarczająco dużym obszarze Europy, by udało się zrewolucjonizować całą resztę. Nasze zadanie nie polega na prześledzeniu procesu wyłaniania się rynku światowego, dostatecznie aktywnej klasy prywatnych przedsiębiorców czy nawet (w Anglii) państwa uznającego zasadę maksymalizacji prywatnych zysków za podstawę swej polityki. Nie chodzi także o zbadanie rozwoju techniki, wiedzy naukowej czy ideologii, która opierała się na indywidualistycznej, zsekularyzowanej i racjonalistycznej wierze w postęp. Możemy przyjąć, że w latach 80. XVIII wieku wszystkie te czynniki już istniały, ale nie można stwierdzić, iż były one już wówczas wystarczająco silne czy rozpowszechnione. Przeciwnie, jeśli cokolwiek musimy zrobić, to uchronić się przed pokusą przeoczenia nowatorskiego charakteru podwójnej rewolucji, niezależnie od powierzchownego podobieństwa tego okresu z czasami wcześniejszymi. Trudno bowiem zaprzeczyć, że strój, maniery i mowa Robespierre’a czy Saint-Justa mieściły się w ramach stylu salonów ancien régime’u; że Jeremy Bentham, którego reformatorskie idee odpowiadały burżuazyjnej Wielkiej Brytanii lat 30. XIX wieku, był tym samym człowiekiem, który przedstawił identyczne idee Katarzynie Wielkiej w Rosji; że najbardziej radykalne twierdzenia ekonomii politycznej klasy średniej pochodziły od członków osiemnastowiecznej brytyjskiej Izby Lordów.
Nasze zadanie polega zatem na wyjaśnieniu nie tyle istnienia owych elementów nowego modelu gospodarki i społeczeństwa, ile ich triumfu; na zdaniu sprawy nie ze stopniowego podkopywania i minowania twierdzy w poprzednich wiekach, ale z ostatecznego jej zdobycia. Chodzi także o przeanalizowanie głębokich zmian, jakie ów nagły triumf wywołał w krajach najbardziej dotkniętych tymi wydarzeniami oraz na pozostałych obszarach świata, które odtąd stały się podatne na całkowicie rewolucyjny wpływ nowych sił, sił „zwycięskiej burżuazji”, by zacytować tytuł niedawno wydanej pracy z zakresu historii światowej tego okresu.
Ponieważ podwójna rewolucja wydarzyła się w jednej części Europy, gdzie najbardziej widoczne i najsilniejsze były też jej skutki, historia, o której opowiada ta książka, siłą rzeczy ma charakter głównie regionalny. Ponadto, ponieważ rewolucja światowa rozlała się niczym lawa z podwójnego krateru Anglii i Francji, początkowo przybrała postać europejskiej ekspansji na innych obszarach świata oraz podboju tychże obszarów. W rzeczywistości najważniejszą konsekwencją tych wydarzeń dla globalnej historii było zdominowanie świata przez kilka zachodnich państw (głównie Wielką Brytanię), co nie ma w dziejach żadnego odpowiednika. Dawne cywilizacje i imperia skapitulowały i upadły w obliczu potęgi zachodniego handlu, maszyny parowej, okrętów, karabinów oraz pochodzących z Zachodu idei. Indie przekształcono w prowincję zarządzaną przez prokonsulów brytyjskich, krajami muzułmańskimi wstrząsnął kryzys, natomiast Afryka stała się terenem bezpośrednich podbojów. Nawet imperium chińskie zmuszono w latach 1839-1842 do otwarcia granic, czego efektem była zachodnia eksploatacja tego państwa. Do 1848 roku usunięto wszelkie przeszkody stojące na drodze podboju przez siły Zachodu wszelkich terytoriów, których okupację rządy zachodnich państw lub wywodzący się z nich przedsiębiorcy uznali za korzystną. Nic też nie stało na drodze ekspansji zachodniego kapitalizmu.
A jednak dzieje podwójnej rewolucji nie sprowadzają się jedynie do triumfu nowego społeczeństwa burżuazyjnego. Jest to także historia pojawienia się sił, które w ciągu stulecia od 1848 roku miały przeobrazić ekspansję w regres. Co więcej, to niezwykłe odwrócenie koła fortuny, które miało nastąpić w przyszłości, było do pewnego stopnia widoczne już w 1848 roku. Trzeba przyznać, że ogólnoświatowa rewolta antyzachodnia, która tak silnie uwidoczniła się w połowie XX wieku, była wówczas wciąż ledwie dostrzegalna. Pierwsze etapy tego procesu można w tamtym okresie zaobserwować jedynie w świecie muzułmańskim, gdzie ludność podbita przez siły Zachodu zaadaptowała zachodnie idee i technikę, aby skierować je przeciw niemu: widać to na początku reform dokonywanych na wzór zachodni w obrębie imperium tureckiego w latach 30. XIX wieku, a przede wszystkim w pomijanej, choć znaczącej karierze Muhammada Alego w Egipcie. W ówczesnej Europie pojawiały się już jednak ruchy i idee, które przewidywały upadek zwycięskiego nowego społeczeństwa. „Widmo komunizmu” krążyło po Europie jeszcze przed 1848 rokiem. W 1848 roku zostało wyegzorcyzmowane. Potem przez długi czas miało pozostać słabe (tak jak słabe są w istocie widma), zwłaszcza w świecie zachodnim, najsilniej przekształconym przez podwójną rewolucję. Jeśli jednak rozejrzymy się po świecie z lat 60. XX wieku, nie powinniśmy ulec pokusie pomniejszania znaczenia owego historycznego ruchu o rewolucyjnej ideologii socjalistycznej czy komunistycznej, zrodzonego z reakcji przeciw podwójnej rewolucji – ruchu, który do 1848 roku zdołał ukształtować się w swej klasycznej formule. Okres historyczny, który rozpoczyna się powstaniem pierwszego nowoczesnego systemu fabrycznego w Lancashire oraz rewolucją francuską 1789 roku, kończy się powstaniem pierwszej sieci kolejowej i opublikowaniem Manifestu komunistycznego.
Le dix-huitième siècle doit être mis au Panthéon
Louis de Saint-Just4
I
Pierwszą rzeczą, którą warto odnotować na temat świata w latach 80. XVIII stulecia, jest to, że był on jednocześnie dużo mniejszy i dużo większy niż nasz. Był mniejszy w sensie geograficznym, ponieważ najlepiej wówczas wykształceni i najlepiej poinformowani ludzie – tacy jak na przykład badacz i podróżnik Alexander von Humboldt (1769-1859) – znali jedynie fragmenty zamieszkanego świata. („Znane światy” wspólnot mniej zaawansowanych naukowo i mniej ekspansywnych niż społeczeństwa Europy Zachodniej były, rzecz jasna, jeszcze mniejsze, ograniczone do niewielkich obszarów, na których niepiśmienni chłopi sycylijscy czy rolnicy ze wzgórz Birmy żyli własnym życiem i poza którymi wszystko było nieznane i na zawsze miało takim pozostać.) Znaczna część obszarów oceanicznych, choć z pewnością nie wszystkie, była już odkryta i odwzorowana na mapach dzięki nadzwyczajnym zdolnościom osiemnastowiecznych żeglarzy, takich jak James Cook, aczkolwiek znajomość dna morskiego pozostała poza zasięgiem ludzkiej wiedzy aż do połowy XX wieku. Znano zarysy kontynentów i większości wysp, choć według dzisiejszych standardów niezbyt dokładnie. Znano również wielkość i wysokość niektórych pasm górskich: tych w Europie – z dużą precyzją; tych w Ameryce Łacińskiej – w przybliżeniu; natomiast o tych w Azji nie wiedziano prawie wcale, a o tych w Afryce (poza górami Atlasu) z powodów praktycznych – zupełnie nic. Bieg wielkich rzek, z wyjątkiem terenów Chin i Indii, pozostawał tajemnicą dla wszystkich oprócz garstki myśliwych, kupców czy coureurs-de-bois5, którzy mieli lub mogli mieć wiedzę na temat poszczególnych regionów. Poza tymi nielicznymi obszarami – na kilku kontynentach nie były one większe niż teren rozciągający się kilka mil od wybrzeża w głąb lądu – mapa świata składała się z białych plam poprzecinanych liniami, które odzwierciedlały szlaki przemierzane przez kupców bądź odkrywców. Jednak ze względu na to, że podróżnicy lub oficjele urzędujący na odległych placówkach często gromadzili pojedyncze informacje otrzymywane z drugiej i trzeciej ręki, można przypuszczać, iż owe białe plamy były w rzeczywistości większe.
Nie tylko „znany świat”, lecz także świat realny był mniejszy, w każdym razie z perspektywy człowieka. Ponieważ nie dysponujemy żadnymi spisami powszechnymi, wszelkie szacunki demograficzne to zwykłe domysły, wiadomo jednak, że liczba ludzi zamieszkujących ziemię prawdopodobnie nie była dużo większa niż jedna trzecia dzisiejszej populacji6. Jeśli można polegać na najczęściej cytowanych szacunkach, to w Azji i Afryce mieszkała nieco większa część światowej populacji niż obecnie, w Europie nieco mniejsza – 187 milionów ludzi w 1800 roku (w porównaniu z 600 milionami dziś) – zaś w obu Amerykach zdecydowanie mniejsza. W przybliżeniu dwie na trzy istoty ludzkie w 1800 roku były mieszkańcami Azji, jedna na pięć – Europy, jedna na dziesięć – Afryki, zaś jedna na trzydzieści trzy – Ameryki lub Oceanii. Oczywiste jest, że ta znacznie mniejsza populacja była rozłożona na kuli ziemskiej w dużo rzadszych niż dziś skupiskach, być może z wyjątkiem niektórych małych regionów o intensywnym rolnictwie lub dużej koncentracji ludności miejskiej, jak w przypadku pewnych obszarów Chin, Indii oraz Europy Zachodniej i Środkowej, gdzie mogła występować gęstość zaludnienia porównywalna z dzisiejszą. Mniejsza była nie tylko populacja, ale także obszar efektywnego zasiedlenia. Warunki klimatyczne (prawdopodobnie klimat cechował się nieco niższymi temperaturami i większą wilgotnością niż dziś, choć nie był tak zimny i wilgotny jak w najgorszym okresie „małej epoki lodowcowej” z lat około 1300-1700) powstrzymywały osadnictwo w rejonie Arktyki. Choroby endemiczne, na przykład malaria, wciąż hamowały osiedlanie się ludzi na wielu obszarach, jak w południowej części Włoch, gdzie nadmorskie równiny pozostawały przez długi czas nie-zaludnione, a osadnictwo pojawiało się tam stopniowo dopiero w XIX stuleciu. Prymitywne formy gospodarki, zwłaszcza łowiectwo oraz (w Europie) nieefektywne terytorialnie sezonowe pasterstwo trans-humancyjne7, sprawiały, że w niektórych regionach w ogóle nie było dużego osadnictwa, jak w przypadku równin Apulii. Dobrze ukazują to pochodzące z początku XIX wieku popularne ryciny przedstawiające Kampanię Rzymską (Campagna di Roma) – pustą malaryczną przestrzeń z nielicznymi ruinami, niewielkim stadem bydła i osobliwym malowniczym wizerunkiem rozbójnika. Rzecz jasna, znaczną część ziemi, którą zaczęto później uprawiać, wciąż – przynajmniej w Europie – stanowiły nieurodzajne pustkowia, podmokłe torfowiska, nierówne łąki bądź lasy.
Ludzkość była mniejsza jeszcze w innym sensie: Europejczycy, jako ogół, byli wyraźnie niżsi i szczuplejsi niż współcześnie. Weźmy jeden przykład z olbrzymiej liczby danych, które dotyczą warunków fizycznych rekrutów i na których oparte jest to uogólnienie: w jednym z kantonów na Wybrzeżu Liguryjskim 72 procent rekrutów w latach 1792-1799 mierzyło mniej niż półtora metra wzrostu8. Nie znaczy to jednak, że ludzie żyjący pod koniec XVIII wieku byli słabsi od nas. Chudzi, karłowaci, niewyszkoleni bojownicy rewolucji francuskiej odznaczali się wytrzymałością fizyczną porównywalną dziś jedynie z niewysokimi partyzantami z gór kolonialnych. Nieprzerwane tygodniowe marsze z pełnym ekwipunkiem w tempie 30 mil dziennie były czymś powszechnym. Pozostaje jednak faktem, że według naszych współczesnych standardów ludzie mieli wówczas bardzo słabą budowę ciała, co znajduje potwierdzenie w tym, że królowie i generałowie ogromną wartość przypisywali „wysokim facetom”, z których tworzono elitarne oddziały gwardii, kirasjerów (ciężkiej jazdy) i im podobnych.
Mimo tego jednak, że pod wieloma względami świat był mniejszy, zwykła trudność czy niepewność komunikacji czyniła go w praktyce dużo większym niż dziś. Nie zamierzam wyolbrzymiać tych trudności. Koniec XVIII wieku w porównaniu ze średniowieczem czy XVII wiekiem był epoką intensywnej i szybkiej komunikacji – jeszcze przed rewolucją kolejową imponująco przedstawiał się rozwój dróg, pojazdów konnych czy usług pocztowych. Między latami 60. XVIII wieku a jego końcem czas podróży z Londynu do Glasgow skrócił się z 10 czy 12 dni do 62 godzin. System dyliżansów pocztowych, który stworzono w drugiej połowie XVIII wieku, rozrósł się znacznie w okresie od końca wojen napoleońskich do powstania kolei i zapewniał nie tylko względnie szybkie przewozy – przesyłki pocztowe z Paryża do Strasburga w 1833 roku dochodziły w 36 godzin – ale także ich regularność. Lądowy transport pasażerski był jednak słabo rozwinięty, zaś transport towarowy – zarówno powolny, jak i niezwykle drogi. Ci, którzy prowadzili interesy w imieniu rządu lub zajmowali się handlem, z pewnością nie byli od siebie odcięci: szacuje się, że na początku wojen przeciwko Bonapartemu przesłano pocztą brytyjską 20 milionów listów (pod koniec interesującego nas okresu liczba ta wzrosła dziesięciokrotnie). Dla zdecydowanej większości mieszkańców świata listy były jednak bezużyteczne, gdyż nie umieli oni czytać i nie mogli podróżować – z wyjątkiem okazjonalnych przejazdów na targowiska. Najczęściej przemieszczali się i przenosili towary pieszo lub powolnymi furmankami, które jeszcze na początku XIX wieku przewoziły pięć szóstych wszystkich towarów we Francji, z prędkością nieco poniżej 20 mil dziennie. Kurierzy w pośpiechu pokonywali długie odległości, pocztylioni zabierali do kilkunastu osób trzęsącymi się dyliżansami, których nowe skórzane zawieszenia wywoływały u pasażerów dotkliwą chorobę lokomocyjną. Szlachta podróżowała prywatnymi karocami. Dla większości ludzi na świecie transport lądowy osiągał jednak tempo woźnicy idącego obok konia lub muła.
W takich warunkach transport wodny był nie tylko łatwiejszy i tańszy, ale często również szybszy (pomijając niepewność co do wiatru i pogody). Przeprawa z Neapolu na Sycylię zajęła Goethemu cztery, a powrót trzy dni w trakcie jego włoskiej podróży. Trudno sobie wyobrazić, by mógł w tamtym czasie komfortowo przemieszczać się drogą lądową. Dostęp do portu oznaczał dostęp do świata: faktycznie rzecz biorąc, z Londynu było bliżej do Plymouth czy Leith niż do wiosek w Breckland w hrabstwie Norfolk; do Sewilli łatwiej było się dostać z Veracruz niż z Valladolid, zaś do Hamburga – z Bahii niż z położonych w głębi lądu terenów Pomorza. Główną wadą transportu wodnego była jego sporadyczność. Jeszcze w 1820 roku przesyłki pocztowe z Hamburga i Holandii do Londynu nadawano zaledwie dwa razy w tygodniu, ze Szwecji i Portugalii raz w tygodniu, a te z Ameryki Północnej raz na miesiąc. Bez wątpienia jednak Boston i Nowy Jork pozostawały w bliższym kontakcie z Paryżem niż, na przykład, karpacki komitat Marmarosz z Budapesztem. I tak jak łatwiej było przewieźć duże ilości towarów i wielu pasażerów poprzez duże odległości na oceanach – mniejszych wysiłków wymagało na przykład przepłynięcie 44 tysięcy ludzi z portów Irlandii Północnej do Ameryki w ciągu pięciu lat (1769-1774) niż przedostanie się pięciu tysięcy osób do Dundee w ciągu trzech pokoleń – tak też łatwiej komunikowały się ze sobą odległe stolice niż wieś i miasto. Wiadomość o upadku Bastylii dotarła do mieszkańców Madrytu w ciągu 13 dni, ale w Peronne, położonej zaledwie 133 kilometry od stolicy, „wieści z Paryża” usłyszano dopiero 28 lipca.
Świat w 1789 roku dla większości jego mieszkańców był zatem niezwykle ogromny. Większość ludzi, o ile nie dopadło ich jakieś nieszczęście, na przykład pobór do armii, żyła i umierała w hrabstwie, a często nawet w parafii swego urodzenia: jeszcze w 1861 roku w 70 spośród 90 departamentów francuskich ponad 9 na 10 osób zamieszkiwało w departamencie, w którym się urodziły. O innych częściach świata dowiadywano się od przedstawicieli władz i z pogłosek. Gazety docierały jedynie do wąskich kręgów klas średnich i wyższych – jeszcze w 1814 roku przeciętny nakład czasopisma francuskiego wynosił pięć tysięcy egzemplarzy – a niewielu ludzi w ogóle umiało czytać. Wiadomości docierały głównie dzięki podróżnikom i mobilnym grupom społecznym: kupcom i domokrążcom, podróżującym czeladnikom, migrującym rzemieślnikom i robotnikom sezonowym czy tworzącym sporą i różnorodną populację ludziom, którzy, nieskrępowani żadnym miejscem, byli w ciągłym ruchu: od wędrownych mnichów lub pielgrzymów po przemytników, rozbójników i gości jarmarków; swoją rolę odgrywali w tym, rzecz jasna, również żołnierze, i to zarówno wojenni najeźdźcy, jak i oddziały stacjonujące wśród ludności w czasach pokoju. Wieści roznosiły się też oczywiście kanałami oficjalnymi – państwowymi lub kościelnymi. Znaczącą część przedstawicieli państwa czy Kościoła stanowili jednak miejscowi bądź ludzie osiedleni na stałe wśród swoich. Poza obszarami kolonii instytucja urzędnika mianowanego przez władze centralne i wysyłanego na prowincję dopiero wchodziła w życie. Spośród wszystkich niższych rangą przedstawicieli państwa być może tylko oficer pułku mógł spodziewać się życia pozbawionego stałego miejsca zamieszkania, pocieszenie znajdując jedynie w winie, kobietach i koniach pochodzących z jego kraju.
II
Świat w 1789 roku miał w olbrzymiej mierze wiejski charakter i nie da się go zrozumieć bez przyswojenia sobie tego podstawowego faktu. W Rosji, Skandynawii czy na Bałkanach, gdzie miasta nigdy poważnie się nie rozwinęły, mieszkańcy wsi stanowili od 90 do 97 procent populacji. Nawet na obszarach, gdzie w przeszłości istniały miasta, choć do tego czasu podupadły, według dostępnych szacunków proporcja populacji wiejskiej była niezwykle wysoka: 85 procent w Lombardii, od 72 do 80 procent w Wenecji Euganejskiej, ponad 90 procent w Kalabrii i Lukanii9. W istocie poza nielicznymi rozwijającymi się terenami przemysłowymi czy handlowymi ciężko byłoby znaleźć duże państwo europejskie, w którym przynajmniej czterech na pięciu mieszkańców nie żyło na wsi. Nawet w Anglii populacja miejska po raz pierwszy nieznacznie przewyższyła liczebnie populację wiejską dopiero w 1851 roku.
Słowo „miejski” (urban) jest oczywiście niejednoznaczne. Odnosi się do dwóch miast europejskich, które w 1789 roku według naszych współczesnych kryteriów były dość duże – Londynu z mniej więcej milionem mieszkańców i Paryża z populacją liczącą około pół miliona ludzi – oraz do nieco ponad 20 miast liczących 100 tysięcy mieszkańców lub więcej: dwóch we Francji, dwóch w Niemczech, być może czterech w Hiszpanii, może pięciu we Włoszech (basen Morza Śródziemnego tradycyjnie obfitował w ośrodki miejskie), dwóch w Rosji i po jednym w Portugalii, Polsce, Holandii, Austrii, Irlandii, Szkocji oraz w europejskiej części Turcji. Ale odnosi się ono także do wielu mniejszych miast prowincjonalnych, gdzie w zasadzie mieszkała większość miejskiej populacji. Były to miasta, w których przejście od placu katedralnego, otoczonego budynkami publicznymi i domami elit, na pola zajmowało kilka minut. Spośród 19 procent Austriaków, którzy jeszcze pod koniec omawianego tu okresu (w 1834 roku) żyli w miastach, dużo ponad trzy czwarte zamieszkiwało miejscowości liczące poniżej 20 tysięcy mieszkańców, z czego mniej więcej połowa w miasteczkach o populacji od dwóch do pięciu tysięcy. Takie właśnie małe miasta przemierzali francuscy czeladnicy podczas swych wędrówek wokół Francji. Szesnastowieczne oblicze tych miast, zastygłe niczym owad w bursztynie za sprawą stagnacji wcześniejszych stuleci, niemieccy poeci romantyzmu przywoływali w tle swych spokojnych krajobrazów. To ponad tymi miastami wznosiły się katedry na stromych zboczach. W tamtejszym błocie żydowscy chasydzi czcili rabinów-cudotwórców, a ortodoksi toczyli dysputy wokół boskich subtelności prawa. Do takich miast zajeżdżali bohaterowie utworów Gogola – siejący postrach wśród bogaczy rewizor oraz Cziczikow z zamiarem zakupu martwych dusz. Jednocześnie to właśnie z tych miast przybywali żarliwi i ambitni młodzieńcy, aby dokonać rewolucji lub zarobić pierwszy milion, albo jedno i drugie. Robespierre pochodził z Arras, Grakchus Babeuf z Saint-Quentin, a Napoleon Bonaparte z Ajaccio.
Te prowincjonalne miasta, choć małe, były jak najbardziej miejskie. Prawdziwi mieszczanie spoglądali na okoliczne wsie z wyższością ludzi bystrych i wykształconych, okazując pogardę krzepkim, nierozgarniętym, głupim prostaczkom. (Nie żeby według standardów prawdziwych światowców senne prowincjonalne drobnomieszczaństwo miało się czym chwalić: popularne komedie niemieckie wyśmiewały Krähwinkel – małomiasteczkowość – równie dosadnie, co bardziej wszak widoczną ignorancję na wsi.) Wyraźna była granica między miastem i wsią, a raczej między zawodami miejskimi i rolniczymi. W wielu krajach oba te światy oddzielały bariery przy rogatkach, a czasem nawet dawna linia murów. W skrajnych przypadkach, jak w Prusach, władze, usiłując skutecznie nadzorować obywateli zdolnych do płacenia podatków, dokonywały w zasadzie całkowitego rozdziału zajęć miejskich od wiejskich. Nawet tam, gdzie takie sztywne podziały administracyjne nie istniały, mieszkańcy miast często fizycznie różnili się od chłopów. Na rozległych obszarach Europy Wschodniej były to niemieckie, żydowskie i włoskie wysepki na morzu Słowian, Madziarów czy Rumunów. Nawet mieszczanie tego samego wyznania czy narodowości co okoliczne chłopstwo w y g l ą d a l i odmiennie: ubierali się inaczej, a w większości przypadków (pomijając pracowników eksploatowanych w warsztatach i manufakturach) byli wyższego wzrostu, choć zapewne także chudsi10. Prawdopodobnie byli bardziej lotni umysłowo i lepiej wykształceni, z czego z pewnością czerpali dumę. Jednak w sposobie życia w odniesieniu do spraw wykraczających poza najbliższą okolicę byli niemal takimi samymi ignorantami, jak mieszkańcy wsi.
Prowincjonalne miasto wciąż ściśle należało do gospodarki wiejskiej i do wiejskiego społeczeństwa. Żyło, żerując na okolicznym chłopstwie i (nie licząc kilku wyjątków) tylko na nim, może poza tym, że mieszkańcy miasta sami sobie prali. Członkowie klas średnich i wykwalifikowanych handlowali zbożem i bydłem, zajmowali się przetwórstwem spożywczym, byli prawnikami i notariuszami występującymi w imieniu włości szlacheckich oraz w niekończących się sporach stanowiących element życia wspólnot właścicieli lub użytkowników ziemi. Byli przedsiębiorcami handlowymi prowadzącymi wymianę z wiejskimi przędzalniami i tkalniami. Byli także wyższymi rangą przedstawicielami władz, arystokracji lub Kościoła. Miejscy rzemieślnicy i sklepikarze zaopatrywali w towary okoliczne chłopstwo i żyjących z chłopów mieszczan. Po okresie świetności, który przypadł na koniec średniowiecza, prowincjonalne miasta doświadczyły dotkliwego upadku. Rzadko już były „wolnymi miastami” bądź miastamipaństwami, rzadko też już się zdarzało, by odgrywały rolę ośrodków wytwórczych zaopatrujących szerszy rynek lub żeby były punktami tranzytowymi w handlu międzynarodowym. Na fali owego upadku z coraz większą zaciętością trzymały się lokalnego monopolu własnych rynków, chroniąc go przed wszystkimi: znaczna część prowincjonalizmu wyszydzanego przez młodych radykałów i mieszkańców dużych miast pochodziła od tego właśnie ruchu samoobrony gospodarczej. Na południu Europy w miastach tego typu mieszkali ludzie należący do szlachty, a nawet magnaterii, czerpiąc dochody z posiadłości. W Niemczech funkcjonariusze niezliczonych małych księstw, nieraz niewiele większych niż duże posiadłości, spełniali życzenia Najjaśniejszego dzięki podatkom nakładanym na uległych i cichych chłopów. Prowincjonalne miasta pod koniec XVIII wieku mogły być zamożnymi i rozwijającymi się wspólnotami, o czym w różnych częściach Europy Zachodniej świadczy architektura zdominowana przez murowaną zabudowę w stylu klasycznym lub rokoko. Zamożność ta była jednak możliwa kosztem wsi.
III
Kwestia agrarna stanowiła więc w 1789 roku fundamentalny problem na świecie i nietrudno zrozumieć, dlaczego pierwsza systematyczna szkoła kontynentalnej ekonomii – francuski fizjokratyzm – przyjmowała za rzecz normalną, że wyłącznym źródłem dochodu są ziemia oraz renta ziemska. Sednem kwestii agrarnej był zaś stosunek uprawiających ziemię do jej posiadaczy – czyli tych, którzy wytwarzali bogactwo, do tych, którzy je akumulowali.
Z punktu widzenia stosunków własnościowych w rolnictwie możemy podzielić Europę – czy raczej kompleks gospodarczy z centrum w Europie Zachodniej – na trzy duże części. Na zachód od Europy leżały zamorskie kolonie, w których – z istotnym wyjątkiem północy Stanów Zjednoczonych Ameryki i kilku mniej znaczących terenów niezależnego rolnictwa – typowym rolnikiem był Indianin pracujący jako robotnik przymusowy lub jako faktyczny chłop feudalny, a także Afrykanin pracujący jako niewolnik; nieco rzadziej był to chłopski najemca czy dzierżawca. (W koloniach w Indiach Wschodnich, gdzie bezpośrednia uprawa przez plantatorów europejskich występowała rzadziej, za typową formę przymusu ze strony zarządców ziemskich należy uznać przymusowe dostawy plonów, na przykład przypraw lub kawy na wyspach holenderskich.) Innymi słowy, typowy rolnik był pozbawiony swobód i podlegał ograniczeniom politycznym. Typowy właściciel ziemski posiadał duże włości quasi-feudalne (hacjenda, finca, estancja) lub plantację z niewolniczą siłą roboczą. Gospodarka quasi-feudalna miała charakter prymitywny i samowystarczalny, w każdym razie była zorientowana wyłącznie na potrzeby regionalne: z hiszpańskiej części Ameryki eksportowano produkty górnicze, również uzyskiwane dzięki pracy niewolnych Indian, niewiele zaś produktów rolnych. Gospodarka oparta na plantacjach i niewolnikach, której centrum znajdowało się na wyspach karaibskich, położonych wzdłuż północnych wybrzeży Ameryki Południowej (zwłaszcza północnej części Brazylii) i południowego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, bazowała na produkcji eksportowej kilku szczególnie ważnych rodzajów upraw, jak cukier, w mniejszym stopniu tytoń i kawa, barwniki, a od czasu rewolucji przemysłowej przede wszystkim bawełna. Gospodarka ta była zatem integralną częścią gospodarki europejskiej oraz – za sprawą handlu niewolnikami – również afrykańskiej. Dzieje tego obszaru w interesującym nas okresie można zasadniczo opisać jako spadek znaczenia produkcji cukru na rzecz wzrostu znaczenia produkcji bawełny.
Na wschodzie Europy, zwłaszcza na wschód od linii, która przebiegała z grubsza wzdłuż rzeki Łaby, zachodnich terenów dzisiejszej Czechosłowacji, a na południu sięgała do Triestu, oddzielając wschodnią część Austrii od zachodniej, znajdował się region agrarnej pańszczyzny. W sensie społecznym należały do niego południowe Włochy z Toskanią i Umbrią, a także południowa Hiszpania, ale już nie Skandynawia (po części wyjątkiem były Dania i południowa Szwecja). Na tym rozległym obszarze znajdowały się tereny, gdzie chłopi byli formalnie wolni: rozproszone od Słowenii po Wołgę kolonie chłopów niemieckich, faktycznie niezależne klany w dzikich skalistych górach Ilirii, niemal tak samo dzicy wojownicy chłopscy w rodzaju Pandurów czy Kozaków, zamieszkujący obszar do niedawna traktowany jako militarna granica między chrześcijanami a Turkami lub Tatarami, wolni pionierzy nielegalnego osadnictwa pozostający poza zasięgiem władzy arystokracji feudalnej i państwa, a także mieszkańcy olbrzymich połaci lasów, gdzie rolnictwo na dużą skalę nie wchodziło w rachubę. Ogółem jednak typowi rolnicy nie byli ludźmi wolnymi, a to za sprawą fali pańszczyzny, która nadciągnęła na przełomie XV i XVI wieku i ogarnęła ich niemal bez przeszkód. Mniej oczywista była sytuacja na Bałkanach, które pozostawały pod rządami Turków. Choć wcześniejsze przedfeudalne rolnictwo tureckie, polegające na dokonywanym pobieżnie podziale ziemi między żołnierzy pozbawionych praw dziedziczenia, już dużo wcześniej uległo degeneracji do poziomu dziedzicznej własności posiadłości ziemskich należących do arystokracji muzułmańskiej, to jednak ta ostatnia rzadko zajmowała się rolnictwem. Feudałowie ci po prostu wysysali ile się dało ze swych chłopów. To właśnie dlatego Bałkany na południe od Dunaju i Sawy po wydobyciu się w XIX i XX wieku spod dominacji tureckiej były zasadniczo krajami chłopskimi – choć bardzo ubogimi – a nie krajami o wysokiej koncentracji własności rolnej. Bałkański chłop wciąż jednak w sensie prawnym nie był wolny jako chrześcijanin, a de facto nie cieszył się wolnością także jako chłop, przynajmniej póki pozostawał w zasięgu władzy panów feudalnych.
Na innych obszarach typowy chłop podlegał pańszczyźnie, przez znaczną część tygodnia wykonując na ziemi należącej do pana prace przymusowe lub innego rodzaju obowiązki. Zniewolenie to było tak duże, że ciężko je odróżnić od niewolnictwa, w którym poddanego traktowano jako własność osobistą, gdyż na przykład w Rosji i niektórych częściach Polski chłopa można było sprzedać niezależnie od ziemi. W „Gazette de Moscou” z 1801 roku znajdujemy na przykład takie ogłoszenie: „Na sprzedaż, trzech woźniców dobrze wyćwiczonych i przyzwoicie wyglądających, także dwie dziewczyny w wieku 18 i 15 lat, obie o dobrym wyglądzie i znające się na różnych pracach ręcznych. Ten sam dom ma na sprzedaż dwóch fryzjerów: jeden, w wieku 21 lat, umie czytać, pisać i grać na instrumencie muzycznym oraz pełnić obowiązki forysia, a drugi nadaje się jako fryzjer damski i męski; również pianina i organy”. (Duża część chłopstwa pańszczyźnianego pracowała jako służba domowa; w 1851 roku w Rosji stanowili oni pięć procent w s z y s t k i c h niewolnych chłopów11.) Na terenach położonych na południe od Morza Bałtyckiego – przez które przebiegał główny szlak handlowy do Europy Zachodniej – rolnictwo pańszczyźniane produkowało w znacznej mierze na eksport do krajów zachodnich: zboża, len, konopie i drewno do budowy statków. W innych miejscach gospodarka ta opierała się w większym stopniu na rynku regionalnym powiązanym z co najmniej jednym obszarem, na którym istniały rozwinięte ośrodki miejskie i zaawansowana produkcja przemysłowa, jak Saksonia i Czechy (Bohemia) oraz wielka stolica Wiedeń. Większość tych terenów pozostawała jednak zacofana. Takie czynniki, jak otwarcie szlaku przez Morze Czarne oraz postępująca urbanizacja Europy Zachodniej, a zwłaszcza Anglii, powoli zaczęły stymulować eksport zboża z rosyjskiego pasa czarnoziemów, co stało się fundamentem handlu zagranicznego Rosji aż do czasów industrializacji w ZSRR. Obszary pańszczyźniane w Europie Wschodniej można zatem uznać, analogicznie do kolonii zamorskich, za dostarczającą żywność i surowce „gospodarkę zależną” od Europy Zachodniej.
Podobnymi cechami gospodarczymi charakteryzowały się tereny Włoch i Hiszpanii, na których obowiązywało poddaństwo, choć status prawny chłopów był tam pod pewnymi względami inny. Ogólnie rzecz biorąc, były to obszary zdominowane przez duże posiadłości feudałów. Niewykluczone, że na Sycylii czy w Andaluzji niektórzy z nich byli w prostej linii potomkami rzymskich latyfundystów, których niewolnicy i kolonowie stali się w tych regionach typowymi bezrolnymi wyrobnikami. Wypas bydła, produkcja zboża (Sycylia była w starożytności spichlerzem o przeznaczeniu eksportowym) i zdzieranie z ubogiego chłopstwa wszystkiego, co tylko możliwe, zapewniały dochody książętom i baronom, których własnością byli chłopi.
Typowego feudała na terenach, gdzie istniało poddaństwo, można więc opisać jako szlachetnie urodzonego właściciela i latyfundystę czy też eksploatatora dużego folwarku. Wielkość posiadłości zdumiewa do dziś: Katarzyna Wielka podarowała swym faworytom od 40 do 50 tysięcy poddanych, Radziwiłłowie w Polsce władali dobrami wielkości połowy Irlandii, Potoccy na Ukrainie posiadali trzy miliony akrów, zaś węgierska rodzina Esterhazy (patroni Haydna) w pewnym momencie miała blisko siedem milionów akrów. Powszechne było posiadanie włości o powierzchni kilkuset tysięcy akrów12. Mimo że często zaniedbane, prymitywne i nieefektywne, przynosiły one iście książęce dochody. Jak zauważył francuski podróżnik, który dotarł do opustoszałych posiadłości Mediny-Sidonii, hiszpański grand mógł „rządzić jak lew w puszczy, którego ryk sieje przerażenie u każdego, kto się zbliży”013, ale nie brakowało mu też gotówki, nawet według wysokich standardów brytyjskich milordów.
Poniżej magnaterii wyzysk chłopów praktykowała wiejska szlachta, zróżnicowana pod względem wielkości i stanu posiadania. W niektórych krajach była ona nader liczna, a w konsekwencji uboga i rozproszona, od ludzi nieposiadających tytułów szlacheckich odróżniająca się głównie przywilejami politycznymi i społecznymi oraz niechęcią żywioną wobec tak niehonorowych zajęć jak praca. Na Węgrzech i w Polsce do szlachty należało około 10 procent społeczeństwa, w Hiszpanii pod koniec XVIII wieku grupa ta liczyła blisko pół miliona ludzi, czyli – w 1827 roku – prawie 10 procent całego stanu szlacheckiego w Europie114. W innych krajach warstwa ta była znacznie mniejsza.
IV
W pozostałej części Europy struktura społeczeństw agrarnych nie była inna. Oznacza to tyle, że dla chłopa czy wyrobnika każdy, kto posiadał majątek ziemski, był „szlachetnie urodzonym” członkiem klasy panującej, zaś status szlachecki (który dawał przywileje społeczne i polityczne, pozostając oficjalnie jedyną drogą do najwyższych urzędów w państwie) był niewyobrażalny bez posiadania włości. W większości krajów Europy Zachodniej porządek feudalny tkwiący w tego rodzaju sposobie myślenia wciąż cechował się polityczną żywotnością, choć jego efektywność gospodarcza słabła. Owo ekonomiczne starzenie się feudalizmu, w którego efekcie dochody magnaterii i szlachty coraz mniej nadążały za wzrostem cen i wydatków, sprawiło, że arystokracja w jeszcze większym zakresie wykorzystywała swą jedyną niezbywalną przewagę ekonomiczną – przywileje wynikające z urodzenia i stanu. Wszędzie na kontynentalnych obszarach Europy arystokraci wypychali gorzej urodzonych rywali z najlepszych urzędów królewskich: od Szwecji, gdzie odsetek urzędników gorzej urodzonych spadł z 66 procent w 1719 roku (w 1700 roku wynosił 42 procent) do 23 procent w 1780 roku15, po Francję, w której „reakcja feudalna” przyspieszyła rewolucję (zob. rozdział 3). Jednak nawet w krajach, w których system wyraźnie pękał w szwach – jak w przypadku Francji, gdzie względnie łatwo było wejść do ziemiaństwa, a tym bardziej w Wielkiej Brytanii, gdzie statusy ziemiański i szlachecki stanowiły nagrodę za wszelkie wystarczająco duże bogactwo – związek między własnością ziemską a przynależnością do klasy panującej nie tylko się utrzymywał, lecz nawet stawał się coraz silniejszy.
Niemniej pod względem gospodarczym wiejskie społeczeństwa Europy Zachodniej były znacząco odmienne. Na typowym chłopie już od końca średniowiecza nie ciążył status poddaństwa, choć utrzymywały się uciążliwe oznaki zależności prawnej. Przeciętna posiadłość już od dawna nie odgrywała roli przedsiębiorstwa, a jego działalność sprowadzała się do pełnienia funkcji systemu pobierania rent i innych dochodów pieniężnych. Typowego rolnika można scharakteryzować jako mniej lub bardziej wolnego chłopa uprawiającego duże, średnie bądź małe połacie ziemi. Jeśli był dzierżawcą, płacił właścicielowi ziemskiemu rentę (a na niektórych obszarach przekazywał świadczenia w postaci części plonów). Jeśli formalnie był właścicielem ziemi, to prawdopodobnie wciąż musiał wypełniać – w formie pieniężnej lub innej – zobowiązania względem lokalnego pana (na przykład wysyłać zboże do pańskiego młyna), płacić podatki księciu, dziesięcinę na rzecz Kościoła oraz wykonywać pewne rodzaje pracy przymusowej, a wszystko to wyraźnie odbiegało od sytuacji wyższych warstw, zasadniczo zwolnionych ze świadczeń. Gdyby jednak zerwać zasłonę owych zależności politycznych, wówczas otrzymalibyśmy obraz Europy jako obszaru chłopsko-rolniczego, gdzie generalnie mniejszość w postaci zamożnych chłopów zaczęła uczestniczyć w rolnictwie komercyjnym, sprzedając stałe nadwyżki plonów na rynki miejskie, zaś większość chłopów małorolnych i średniorolnych pozostawała w pewnym sensie samowystarczalna na swoich gospodarstwach, o ile nie były one na tyle małe, że pojawiała się konieczność podejmowania dodatkowej pracy najemnej w rolnictwie lub przemyśle.
Tylko na niektórych obszarach rozwój agrarny osiągnął kolejny etap, dążąc do rolnictwa czysto kapitalistycznego. Anglia była liderem tych zmian. Własność ziemska została tu poddana bardzo dużej koncentracji, choć typowym rolnikiem był średniorolny dzierżawca produkujący na sprzedaż i zatrudniający najemną siłę roboczą. Wciąż trudno było dostrzec ten proces z powodu poważnego niedorozwoju gospodarstw chłopów małorolnych czy zagrodników. Gdy jednak objawił się z pełną siłą (mniej więcej w latach 1760-1830), nowy model gospodarki zaczął opierać się nie na rolnictwie chłopskim, ale na klasie przedsiębiorców rolniczych, farmerów i sporej klasie robotników rolnych. Silne tendencje kapitalistyczne, choć raczej były czymś wyjątkowym, dały się zaobserwować również w kilku obszarach Europy, gdzie inwestycje tradycyjnie lokowano w rolnictwie – działo się tak na niektórych terenach północnych Włoch i w Holandii. Inny wyjątek stanowiła Irlandia – nieszczęśliwa wyspa, która charakteryzowała się współwystępowaniem niekorzystnych cech zacofanych gospodarek europejskich oraz procesów wynikających z bliskości gospodarki najbardziej zaawansowanej. Wąska grupa tamtejszych latyfundystów mieszkających poza posiadłościami, podobnych do tych z Andaluzji czy Sycylii, wyzyskiwała ogromne masy, pobierając wygórowane renty pieniężne.
Technicznie rzecz biorąc, rolnictwo europejskie – poza kilkoma rozwiniętymi regionami – wciąż było tradycyjne i zdumiewająco niewydajne. Nadal bazowało głównie na produktach tradycyjnych, takich jak żyto, pszenica, jęczmień i owies, w Europie Wschodniej będąca podstawą pożywienia gryka, a także bydło, owce, kozy i pochodzący od nich nabiał, świnie i drób, pewna ilość owoców i warzyw, wino, wreszcie surowce stosowane w przemyśle, jak wełna, len, konopie do produkcji lin, jęczmień do produkcji piwa itd. Żywność miała w Europie wciąż charakter regionalny. Produkty pochodzące z innych stref klimatycznych należały do rzadkości i były raczej luksusowe, być może z wyjątkiem cukru – najważniejszego importowanego z tropików artykułu spożywczego, którego słodycz wywołała więcej ludzkiej goryczy niż jakikolwiek inny produkt. W Anglii (kraju bezsprzecznie najbardziej rozwiniętym) średnia roczna konsumpcja cukru na mieszkańca w latach 90. XVIII wieku wynosiła 14 funtów16. Nawet jednak w Anglii przeciętna konsumpcja herbaty per capita w roku rewolucji francuskiej nie przekraczała dwóch uncji17 na miesiąc.
Coraz popularniejsze stawały się jednak nowe produkty rolne importowane z kontynentu amerykańskiego i innych obszarów tropikalnych. W Europie Południowej i na Bałkanach dość rozpowszechniona była już uprawa kukurydzy, za której sprawą mobilni chłopi bałkańscy przeszli na rolnictwo osiadłe. Z kolei w północnych Włoszech na popularności zyskały uprawy ryżu. W różnych księstwach uprawiano tytoń, głównie w ramach państwowego monopolu zapewniającego dochody, choć spożycie było nieznaczne w porównaniu z dzisiejszym: przeciętny Anglik w 1790 roku palił, wąchał lub żuł około 1,3 uncji tytoniu miesięcznie. W niektórych częściach Europy Południowej często była spotykana produkcja jedwabiu. Ziemniak, kluczowy spośród nowych produktów spożywczych, dopiero zaczynał zdobywać popularność, choć wyjątkiem była prawdopodobnie Irlandia, gdzie szybko stał się on podstawą upraw, a to dzięki zdolności do wyżywienia większej liczby ludzi z jednego akra. Poza Anglią i Niderlandami wciąż rzadkością była systematyczna uprawa roślin okopowych i pastewnych (innych niż te na siano). Dopiero w czasie wojen napoleońskich pojawiła się masowa uprawa buraków na cukier.
Nie da się jednak XVIII wieku opisać jako okresu stagnacji w rolnictwie. Przeciwnie, długofalowa ekspansja demograficzna, postępująca urbanizacja, rozwój handlu i produkcji przemysłowej przyczyniały się do postępu w rolnictwie, a wręcz go wymagały. W drugiej połowie stulecia rozpoczął się zaskakujący i odtąd już stały wzrost liczebności populacji, tak charakterystyczny dla nowoczesnego świata: przykładowo w latach 1755-1784 wiejska populacja Brabancji (w Belgii) zwiększyła się o 44 procent18. Jednak tym, co najbardziej przejmowało licznych rzeczników postępu w rolnictwie, tworzących coraz to nowe towarzystwa, raporty rządowe i publikacje propagandowe od Hiszpanii po Rosję, nie był sam rozwój tego sektora, ale wielkość przeszkód przed nim stojących.
V
Świat rolnictwa, może z wyjątkiem jego segmentu kapitalistycznego, był w zastoju. Z kolei handel, produkcję oraz związaną z tymi sektorami działalność technologiczno-intelektualną cechowała pewność siebie, energiczność i ekspansywność, zaś klasy, które korzystały z tych obszarów gospodarki, można scharakteryzować jako aktywne, zdeterminowane i pełne optymizmu. Dzisiejszego obserwatora natychmiast uderzyłby zakres handlu, mocno powiązanego z eksploatacją kolonii. System morskich szlaków handlowych, rozwijający się szybko tak pod względem wielkości, jak i zdolności przewozowej, oplatał całą kulę ziemską, zapewniając zyski społecznościom handlowym Europy Północnoatlantyckiej. Władzę kolonialną wykorzystywano do łupienia mieszkańców Indii Wschodnich19 z towarów eksportowanych następnie do Europy i Afryki, gdzie wraz z towarami europejskimi służyły one do zakupu niewolników dla systemów plantacji dynamicznie rozwijających się w obu Amerykach. Plantacje amerykańskie eksportowały z kolei cukier, bawełnę i inne towary do portów na Atlantyku i Morzu Północnym, skąd wysyłano je na wschód wraz z artykułami tradycyjnie będącymi przedmiotem handlu europejskiego, jak tekstylia, sól, wino i inne. Z regionu bałtyckiego importowano zaś zboże, drewno i len. Z Europy Wschodniej, będącej drugim obszarem kolonialnym, pochodziły: zboże, drewno, len i tkaniny lniane (opłacalne w eksporcie do krajów tropikalnych), konopie oraz żelazo. Sieć wymiany handlowej między względnie rozwiniętymi gospodarkami Europy – do której w sensie gospodarczym należały także coraz aktywniejsze wspólnoty białych osadników w północnych koloniach brytyjskich Ameryki (a po roku 1783 Stanach Zjednoczonych) – stawała się coraz gęstsza.
Nabob, czyli plantator, powracał z kolonii z majątkiem, o którym nie śniło się prowincjonalnym dusigroszom, zaś kupcy czy morscy spedytorzy, których wspaniałe porty – Bordeaux, Bristol, Liverpool – powstały lub uległy przebudowie w XVIII stuleciu, okazali się prawdziwymi gospodarczymi zwycięzcami epoki, porównywalnymi jedynie z wysokimi urzędnikami i finansjerą, które to grupy budowały swój majątek na zyskownych usługach świadczonych państwom, gdyż były to czasy, kiedy termin „urząd płatny pod egidą władzy królewskiej” (office of profit under the crown) miał dosłowne znaczenie20. Obok tych grup klasa średnia, skupiająca prawników, zarządców majątków ziemskich, lokalnych właścicieli browarów, handlowców i innych, którzy zgromadzili skromny majątek w kontaktach z sektorem rolniczym, wiodła raczej marne, ciche życie, i nawet fabrykanci mieli się niewiele lepiej niż ich bardzo ubodzy ziomkowie. Górnictwo i produkcja rozwijały się wprawdzie dynamicznie we wszystkich częściach Europy, jednak kluczową kontrolę nad nimi sprawowali kupcy (a w Europie Wschodniej nierzadko panowie feudalni).
Działo się tak, ponieważ główną formą rozwijającej się produkcji przemysłowej był tak zwany system chałupniczy lub nakładczy, w którym kupcy nabywali produkty rzemieślników lub chłopów pracujących dorywczo poza rolnictwem, a następnie sprzedawali je na szerszym rynku. Sam wzrost tego rodzaju handlu nieuchronnie tworzył początkowe warunki dla powstania wczesnego kapitalizmu przemysłowego. Rzemieślnik sprzedający swe wyroby mógł stać się kimś tylko nieco lepiej sytuowanym niż robotnik, któremu płacono stawki akordowe (zwłaszcza gdy kupiec dostarczał mu materiały, a czasem również wydzierżawiał mu narzędzia do produkcji). Chłop, który także tkał, mógł stać się tkaczem i posiadaczem niewielkiego pola. Specjalizacja procesów i funkcji mogła prowadzić do podziałów w obrębie dawnego rzemiosła lub tworzyć wśród chłopów kategorię częściowo wykwalifikowanych robotników. Z dawnych mistrzów cechowych lub z jakiejś szczególnej grupy rzemieślników, ewentualnie z grupy lokalnych pośredników, mogła powstać kategoria podwykonawców lub pracodawców. Jednak to kupcy takiego czy innego rodzaju kontrolowali owe zdecentralizowane formy produkcji i stanowili ogniwo łączące siłę roboczą upadłych wiosek i bocznych ulic z rynkiem światowym. Natomiast „przemysłowcy”, pojawiający się lub mający się dopiero pojawić wśród wytwórców, pełnili zaledwie funkcję wykonawców na rzecz kupców, nawet jeśli nie byli od tych ostatnich bezpośrednio zależni. Istniało tu kilka wyjątków, zwłaszcza w przemysłowej Anglii. Przedstawiciele branży hutniczej bądź tacy przedsiębiorcy, jak producent ceramiki Josiah Wedgwood, byli szanowani i dumni ze swych dzieł, które oglądali zaciekawieni ludzie przybywający ze wszystkich zakątków Europy. Jednak typowy przemysłowiec (słowo to wymyślono później) wciąż był raczej niższym urzędnikiem niż pierwszoplanową postacią przemysłu.
Niemniej, niezależnie od statusu handlu i produkcji, działalność w tych sektorach rozwijała się znakomicie. Odnosząca największe sukcesy wśród osiemnastowiecznych państw Wielka Brytania wprost zawdzięczała swą potęgę postępowi gospodarczemu, zaś w latach 80. XVIII stulecia każdy rząd kontynentalnej Europy, który miał ambicje prowadzenia racjonalnej polityki, konsekwentnie dążył do osiągnięcia wzrostu gospodarczego, a zwłaszcza rozwoju przemysłu, choć sukcesy były w tej dziedzinie mocno zróżnicowane. Ludzie nauki – wówczas jeszcze niepodzielonej na nauki „czyste” i „stosowane” przez późniejszy akademizm XIX wieku – angażowali się w rozwiązywanie problemów produkcji: najwyraźniejszy postęp w latach 80. poczyniono w dziedzinie chemii, tradycyjnie najsilniej powiązanej z warsztatem i potrzebami przemysłu. Wielka encyklopedia Diderota i d’Alemberta nie była kompendium wyłącznie postępowej myśli społecznej i politycznej, ale także rozwoju technologicznego i naukowego. Przekonanie o postępie ludzkiej wiedzy, racjonalności, rozwoju bogactwa, cywilizacji i panowania nad przyrodą, które tak głęboko przepajało wiek XVIII – wiek „oświecenia” – czerpało swą siłę przede wszystkim z obiektywnego rozwoju produkcji i handlu oraz racjonalności ekonomicznej i naukowej, którą kojarzono jako nieuchronnie związaną z obiema tymi sferami. Największymi zaś orędownikami postępu były klasy ekonomicznie najbardziej zaawansowane i najbardziej bezpośrednio doświadczające namacalnych postępów epoki: środowiska handlowe i ekonomicznie świadomi posiadacze ziemscy, finansjera, zainteresowani nauką administratorzy gospodarczy i społeczni, wykształcona klasa średnia, fabrykanci i przedsiębiorcy. Ludzie ci z entuzjazmem wypowiadali się na przykład o Benjaminie Franklinie – drukarzu, dziennikarzu, wynalazcy, mężu stanu i sprawnym przedsiębiorcy – jako o symbolu aktywnego, zaradnego i rozumnego obywatela przyszłości. W Anglii, gdzie tacy nowi ludzie nie potrzebowali urzeczywistnienia transatlantyckiej rewolucji, tworzono prowincjonalne towarzystwa propagujące postęp naukowy, przemysłowy i polityczny. Do założonego w Birmingham Lunar Society należeli wytwórca ceramiki Josiah Wedgwood, wynalazca maszyny parowej James Watt i jego partner w interesach Matthew Boulton, chemik Joseph Priestley, biolog-dżentelmen i pionier teorii ewolucji Erasmus Darwin (dziadek jeszcze sławniejszego Karola Darwina) czy wielki drukarz John Baskerville. Ludzie ci gromadzili się w lożach masońskich, gdzie nie liczyły się różnice klasowe, a ideologię oświecenia propagowano z bezinteresownym zapałem.
Istotne jest, że dwa główne ośrodki tej ideologii pokrywały się z ośrodkami podwójnej rewolucji: Francją i Anglią, choć największą międzynarodową popularność zyskały idee sformułowane w pierwszym z tych krajów (mimo że były jedynie francuską wersją idei brytyjskich). W myśli „oświeceniowej” dominował świecki, racjonalistyczny i postępowy indywidualizm. Główny jego cel sprowadzał się do wyzwolenia jednostki z krępujących ją kajdan: z pełnego ignorancji tradycjonalizmu średniowiecza, wciąż rzucającego na świat swój cień, z przesądów kościelnych (w odróżnieniu od religii „naturalnej” bądź „racjonalnej”), z irracjonalizmu tworzącego hierarchiczne podziały między ludźmi na wyższe i niższe stany według urodzenia lub innych nieznaczących kryteriów. Myślenie to zawierało się w hasłach wolności, równości i (wynikającego z nich) braterstwa. W swoim czasie hasła te stały się mottem rewolucji francuskiej. Rządy wolności indywidualnej nie mogły nie pociągać za sobą jak najbardziej pozytywnych konsekwencji. Najbardziej niezwykły skutek, który już wtedy można było zaobserwować, polegał na uwolnieniu indywidualnych talentów w świecie rozumu. Gorąca wiara w postęp, jaka cechowała typowego „oświeconego” myśliciela, była wyrazem rozwoju nauki i techniki, bogactwa, dobrobytu i cywilizacji, który to rozwój dostrzegał on wokół siebie i który przypisywał, poniekąd słusznie, rosnącej popularności głoszonych przez siebie idei. Jeszcze na początku wieku powszechnie palono na stosach czarownice. Pod koniec stulecia oświecone władze, na przykład w Austrii, zniosły nie tylko tortury sądowe, ale i niewolnictwo. Czyż nie mogłyby zostać spełnione najśmielsze oczekiwania, gdyby tylko zniszczyć ostatnie bariery postępu w postaci partykularnych interesów feudałów i Kościoła?
Nazywanie „oświecenia” ideologią klasy średniej nie jest całkiem poprawne, chociaż wielu oświeceniowców uważało za rzecz oczywistą, że wolne społeczeństwo będzie społeczeństwem kapitalistycznym – i właśnie tacy spośród nich odgrywali decydującą rolę21. W teorii bowiem celem oświecenia było wyzwolenie wszystkich ludzi. W tym zawierają się, czy wręcz z tego wyrosły, wszelkie ideologie postępowe, racjonalistyczne i humanistyczne. W praktyce jednak przywódcy emancypacji, do której wzywało oświecenie, często rekrutowali się ze środkowych szczebli drabiny społecznej, tworząc kategorię nowych, racjonalnie myślących ludzi, wyróżniających się zdolnościami i osiągnięciami, a nie urodzeniem, zaś ład społeczny, jaki miał się wyłonić za sprawą ich działań, miał być porządkiem „burżuazyjnym” i kapitalistycznym.
Bardziej właściwe byłoby określenie „oświecenia” mianem ideologii rewolucyjnej, mimo że wielu spośród jej kontynentalnych propagatorów kierowało się polityczną rozwagą i umiarkowaniem, a większość z nich – do lat 80. XVIII wieku – pokładała nadzieję w oświeconej monarchii absolutnej. Iluminizm oznaczał bowiem zniesienie w większości krajów Europy panującego porządku społeczno-politycznego. Zbyt wygórowane byłoby oczekiwanie, że stare reżimy ustąpią dobrowolnie. Przeciwnie, jak widzieliśmy, pod wieloma względami wręcz umacniały się w opozycji do rosnących w siłę nowych tendencji społecznych i gospodarczych. Bastionami tych reżimów (poza Wielką Brytanią, Zjednoczonymi Prowincjami22 i kilkoma innymi krajami, gdzie zdołano je pokonać) były właśnie te monarchie, w których pokładali swą ufność umiarkowani zwolennicy oświecenia.
VI
Poza Wielką Brytanią, która swą rewolucję miała w XVII wieku, oraz kilkoma mniejszymi państwami monarchia absolutna była ustrojem wszystkich funkcjonujących państw kontynentu europejskiego. Te państwa, w których rządy takie nie obowiązywały, doświadczyły chaosu, rozpadły się i zostały wchłonięte przez sąsiadów, czego przykładem jest Polska. Dziedziczni monarchowie z łaski Boga stali na czele hierarchii szlachetnie urodzonych właścicieli ziemskich, wspartej na tradycyjnej organizacji i ortodoksji kościelnej oraz obudowanej coraz większym zbiorowiskiem instytucji, których jedyną legitymacją było ich długotrwałe zakorzenienie w przeszłości. Prawdę mówiąc, elementarna konieczność zapewnienia spójności i efektywności państwa w epoce ostrej rywalizacji międzynarodowej już dużo wcześniej zmusiła władców do stłumienia anarchicznych tendencji wśród magnaterii i okiełznania innych partykularnych interesów, a także do obsadzenia stanowisk w aparacie państwowym urzędnikami nieposiadającymi tytułów arystokratycznych. Co więcej, w drugiej połowie XVIII wieku konieczność ta, wraz z ewidentnym sukcesem kapitalistycznej Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej, skłoniła większość tych monarchów (czy raczej ich doradców) do wejścia na drogę modernizacji gospodarczej, społecznej, administracyjnej i intelektualnej. W owym czasie władcy traktowali hasło „oświecenie” podobnie i z podobnych powodów, jak współczesne rządy traktują hasło „planowanie”. Podobnie też jak w naszych czasach ci, którzy uznawali to hasło w teorii, robili niewiele, aby je wdrożyć w praktyce, a większość z tych, która to czyniła, mniej interesowała się ogólnymi ideami „oświeconego” (lub „planowego”) społeczeństwa niż praktycznymi korzyściami wynikającymi z zastosowania najnowszych metod pomnażania dochodu, majątku i władzy.
Z kolei klasy średnie, ludzie wykształceni oraz osoby, którym zależało na postępie, często zwracali się ku scentralizowanej administracji monarchii „oświeconej” z nadzieją urzeczywistnienia swych idei. Władca potrzebował klasy średniej i jej idei do przeprowadzenia modernizacji swego państwa, a słaba klasa średnia potrzebowała władcy do złamania oporu arystokracji i kleru, zaciekle broniących swych interesów przed ruchem postępu.
Jednakże w perspektywie władców absolutnych, nawet tych nowoczesnych i innowacyjnych, niemożliwe okazywało się – w istocie nawet nie bardzo wyglądało na to, by chcieli tego dokonać – zniesienie całej hierarchii szlachecko-ziemiańskiej, do której w końcu monarchia należała, której wartości symbolizowała i ucieleśniała i od której poparcia była w dużej mierze zależna. Mimo że teoretycznie monarcha absolutny miał pełną swobodę działania, w praktyce należał do świata, który oświecenie ochrzciło spopularyzowanym w okresie rewolucji francuskiej terminem féodalité, czyli feudalizm. Tego rodzaju monarchia była gotowa użyć wszelkich dostępnych środków, aby umocnić władzę i zapewnić sobie dochody z podatków w obrębie państwa oraz potęgę poza jego granicami. To zaś mogło skłaniać władcę do wspierania sił, które ostatecznie stały się zalążkiem nowego społeczeństwa. Aby tylko umocnić swą pozycję polityczną, monarcha był gotów wzniecać konflikty między panami feudalnymi, klasami czy prowincjami. Horyzont monarchii wyznaczały jednak jej historia, funkcja i usytuowanie klasowe. Władcy rzadko dążyli do przeprowadzenia gruntownych przemian społecznych i ekonomicznych, których wymagał postęp gospodarczy i do których wzywały nowe grupy społeczne. Nigdy też monarchia nie była w stanie takich reform zrealizować.
Weźmy oczywisty przykład. Niewielu racjonalnych myślicieli, nawet pośród monarszych doradców, poważnie podawało w wątpliwość potrzebę zniesienia poddaństwa i więzów utrzymujących chłopów w systemie feudalnych zależności. Reformę tę uznawano za jeden z najważniejszych punktów każdego „oświeconego” programu. Od Madrytu po Sankt Petersburg, od Neapolu po Sztokholm nie było w zasadzie władcy, który w ciągu ćwierćwiecza poprzedzającego rewolucję francuską nie poparłby, w takim czy innym momencie, owego programu. W rzeczywistości jednak jedyne przypadki odgórnego wyzwolenia chłopów, jakie zdarzyły się przed 1789 rokiem, miały miejsce w małych i nietypowych państwach, jak Dania i Sabaudia, a także na terenach osobistych posiadłości innych władców. Jedną z takich prób podjął w 1781 roku Józef II Habsburg, nie udała się ona jednak i nie została dokończona z powodu oporu ze strony opozycji politycznej broniącej swych partykularnych interesów oraz przez rebelię chłopów domagających się większego zakresu praw, niż się spodziewano. Tym, co przyniosło zniesienie feudalnych stosunków agrarnych w całej Europie Zachodniej i Środkowej, była rewolucja francuska (jako bezpośrednia i pośrednia przyczyna, a także jako wzorzec) oraz rewolucja 1848 roku.
Tlił się zatem ukryty konflikt, który wkrótce miał wybuchnąć – między siłami starego ładu i nowego społeczeństwa „burżuazyjnego”. Konfliktu tego nie dało się rozstrzygnąć w ramach istniejących reżimów, z wyjątkiem, rzecz jasna, tych krajów, w których, jak w Wielkiej Brytanii, burżuazja zdążyła już zatriumfować. Tym, co szczególnie osłabiało owe reżimy, było oddziaływanie trojakiego rodzaju presji: ze strony nowych sił, ze strony coraz zacieklej broniących swych interesów starych klas oraz ze strony przeciwników zewnętrznych.
Najsłabszy punkt tych reżimów znajdował się tam, gdzie współwystępowała opozycja ze strony nowych i starych sił: w autonomistycznych ruchach odległych bądź najsłabiej kontrolowanych prowincji lub kolonii. I tak w państwie Habsburgów reformy Józefa II podjęte w latach 80. XVIII wieku doprowadziły do wystąpień społecznych w Niderlandach Austriackich (dzisiejsza Belgia) oraz do powstania ruchu rewolucyjnego, który w 1789 roku w naturalny sposób połączył się z ruchem działającym we Francji. Coraz powszechniejszy stawał się opór białych osadników w zamorskich koloniach państw europejskich wobec polityki władz centralnych, które ściśle podporządkowywały interesy kolonii interesom metropolii. We wszystkich zakątkach obu Ameryk, na obszarach należących do Hiszpanii, Francji i Wielkiej Brytanii, jak również w Irlandii ruchy osadników domagały się autonomii, aczkolwiek nie zawsze dla władz reprezentujących siły gospodarczo bardziej progresywne niż metropolia. W ten sposób kilka kolonii brytyjskich uzyskało autonomię: albo drogą pokojową na pewien czas – jak Irlandia – albo drogą rewolucji, jak Stany Zjednoczone. Ekspansja gospodarcza, rozwój kolonii oraz napięcia wynikające z prób reform w ramach „absolutyzmu oświeconego” stwarzały kolejne okazje dla tego rodzaju konfliktów w latach 70. i 80. XVIII stulecia.
Opór w prowincjach lub koloniach sam w sobie niczego nie przesądzał. Stare monarchie mogły sobie pozwolić na utratę jednej czy dwóch prowincji, a główna ofiara autonomizmu kolonialnego – Wielka Brytania – nie ucierpiała z powodu słabości starych reżimów, w związku z czym pozostawała krajem stabilnym i dynamicznym, nawet w obliczu rewolucji amerykańskiej. Tylko w nielicznych regionach istniały czysto lokalne uwarunkowania istotnych zmian u władzy. Dopiero rywalizacja międzynarodowa mogła zaognić sytuację.
Nic tak dobrze nie weryfikowało stanu zasobów państwa, jak walka międzynarodowa, czyli wojna. Gdy państwo nie potrafiło przejść tego testu, doświadczało wstrząsu, pęknięcia lub upadku. W XVIII wieku europejska scena polityczna była zdominowana przez jedną poważną rywalizację, która znajdowała się w centrum kolejnych okresów ogólnej wojny: w latach 1689-1713, 1740-1748, 1756-1763, 1776-1783 oraz w interesującym nas okresie między 1792 a 1815 rokiem. Był to konflikt między Wielką Brytanią i Francją, a w pewnym sensie także starcie między starym i nowym reżimem. Francja bowiem, niezależnie od tego, że budziła niechęć Brytyjczyków szybką ekspansją handlu i rozbudową imperium kolonialnego, była także najsilniejszą, najsłynniejszą i najbardziej wpływową – słowem, klasyczną – arystokratyczną monarchią absolutną. Nic tak jaskrawo nie uwidocznia wyższości nowego porządku społecznego nad starym, jak konflikt tych dwóch mocarstw. Brytyjczycy nie tylko wygrali – w różnym stopniu – wszystkie te wojny (prócz jednej), ale też z dużą łatwością zdołali się podczas nich zorganizować oraz je sfinansować i toczyć. Z kolei dla monarchii francuskiej stanowiło to zbyt duże wyzwanie, mimo że była ona od Wielkiej Brytanii dużo większa pod względem powierzchni i liczby mieszkańców oraz zamożniejsza w sensie potencjalnych zasobów. Po przegranej w wojnie siedmioletniej (1756-1763) rewolta kolonialna w Ameryce stworzyła Francji okazję do odwetu na przeciwnikach. Francja z niej skorzystała. I rzeczywiście, w kolejnym konflikcie międzynarodowym Wielka Brytania poniosła dotkliwą porażkę, tracąc najważniejszą część swego amerykańskiego imperium. Francja zaś, wówczas już sojusznik nowo powstałych Stanów Zjednoczonych Ameryki, odniosła zwycięstwo. Koszt okazał się jednak nadmierny, a kłopoty władz francuskich nieuchronnie wpędziły je w kryzys wewnętrzny, na fali którego sześć lat później wybuchła rewolucja.
VII
Zanim zakończymy wstępne omówienie sytuacji na świecie w przededniu podwójnej rewolucji, rzućmy okiem na ówczesne stosunki Europy (a ściślej: Europy Północno-Zachodniej) z pozostałą częścią świata. Całkowita światowa dominacja polityczno-wojskowa Europy (i będących jej przedłużeniem wspólnot białych osadników) miała stać się efektem epoki podwójnej rewolucji. Pod koniec XVIII wieku kilka mocarstw i cywilizacji pozaeuropejskich wciąż stawiało czoła białym kupcom, żeglarzom i żołnierzom na rzekomo równych warunkach.
Wielkie imperium chińskie, stojące wówczas u szczytu rozwoju pod rządami dynastii mandżurskiej (Qing), nie było przez nikogo nękane. Przeciwnie, oddziaływanie kulturalne płynęło raczej ze wschodu na zachód, filozofowie europejscy pobierali lekcje od jakże odmiennej, choć ewidentnie wysoko rozwiniętej cywilizacji, zaś artyści i rzemieślnicy wykorzystywali w swych pracach często niezrozumiałe motywy Dalekiego Wschodu i adaptowali pochodzące stamtąd nowe materiały („chińska porcelana”) do europejskiego użytku. Mocarstwom muzułmańskim, choć (jak w przypadku Turcji) co jakiś czas nękały je siły militarne sąsiednich państw europejskich (Austrii, a zwłaszcza Rosji), daleko było do kolosów na glinianych nogach, jakimi miały stać się w XIX stuleciu. Afryka pozostawała praktycznie odporna na europejskie podboje militarne. Z wyjątkiem niewielkich terenów wokół Przylądka Dobrej Nadziei biali byli skupieni wyłącznie w nadmorskich punktach handlowych.
Już jednak wtedy dynamiczna i coraz szersza ekspansja europejskiego handlu i kapitalizmu uderzała w porządek społeczny tych krajów. W Afryce działo się to za sprawą handlu niewolnikami na niespotykaną wcześniej skalę, w basenie Oceanu Indyjskiego poprzez podboje rywalizujących ze sobą potęg kolonialnych, zaś na Bliskim i Środkowym Wschodzie wskutek handlu i konfliktów militarnych. Już wtedy bezpośredni podbój przez Europejczyków zaczynał daleko wykraczać poza obszary okupowane przez pierwszych kolonizatorów – Hiszpanów i Portugalczyków w XVI stuleciu, a białych osadników w Ameryce Północnej w wieku XVII. Istotne były działania Brytyjczyków, którzy już wcześniej ustanowili bezpośrednią władzę terytorialną nad częścią Indii (zwłaszcza nad Bengalem), praktycznie obalając imperium Wielkich Mogołów. Między innymi dzięki temu nieco później, w interesującym nas okresie, Brytyjczycy stali się władcami i administratorami całego obszaru Indii. Już wówczas można było przewidzieć względną słabość cywilizacji pozaeuropejskich w starciu z technologiczną i wojskową przewagą Zachodu. Powoli zbliżał się punkt kulminacyjny okresu, który nazwano „epoką Vasco da Gamy” – czterech stuleci światowej historii, kiedy to garstka państw europejskich oraz europejski kapitalizm ustanowiły pełną, choć, jak dziś widać, tymczasową dominację nad całym światem. Podwójna rewolucja miała uczynić europejską ekspansję procesem nie do powstrzymania, a jednocześnie stworzyć światu pozaeuropejskiemu warunki i narzędzia do ostatecznej kontrofensywy.