Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Całe moje życie brali pod mikroskop i nic się na nim nie wyznawali” – pisał z Moskwy w sierpniu 1941 roku Władysław Broniewski o półtorarocznym uwięzieniu przez NKWD. Jego duch mógłby dzisiaj powtórzyć to samo pod adresem biografów, a może i krytyków, gdyby do życia dołożył twórczość. Na jego poezji, choć niebędącej wyzwaniem dla teoretyków języka literackiego, w istocie swej łatwej, bo tworzonej z myślą o prostych ludziach i schlebiającej ich gustom, „wyznać się” trudno – pisze Jacek Podsiadło we wstępie do nowego wyboru wierszy Władysława Broniewskiego.
Podsiadło odmitologizuje Broniewskiego, przedstawia go ze strony mniej znanej, również przez wiersze niepublikowane za życia poety. Kolejny ważny tom w nowej serii PIW-u – Poeci2.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 109
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Całe moje życie brali pod mikroskop i nic się na nim nie wyznawali” – pisał z Moskwy w sierpniu 1941 roku Władysław Broniewski do Janiny o półtorarocznym uwięzieniu przez NKWD. Jego duch mógłby dzisiaj powtórzyć to samo pod adresem biografów, a może i krytyków, gdyby do życia dołożył twórczość. Na jego poezji, choć niebędącej wyzwaniem dla teoretyków języka literackiego, w istocie swej łatwej, bo tworzonej z myślą o prostych ludziach i schlebiającej ich gustom, „wyznać się” trudno. Problem Broniewskiego od dziesiątków lat pozostaje niezmienny, a może się nawet pogłębia. Kilkanaście lat po śmierci poety Stanisław Barańczak, pisząc na łamach „Odry” o czytelniku ubezwłasnowolnionym, streścił ten problem wyjściową konstatacją: „Broniewskich jest dwóch”. W 2011 roku Mariusz Urbanek we wstępie do własnego wyboru wierszy autora Anki dowodził, że „istnieje co najmniej czterech Broniewskich”. Dwóch Broniewskich Barańczaka to monolityczny Broniewski „akademijny” i Broniewski „prawdziwy”, pęknięty. Z kolei czwórka Urbanka to poeta rewolucyjny, liryczny romantyk, tragik podobny do Kochanowskiego z Trenów oraz poeta gorzkich wierszy-spowiedzi, w których rozlicza się ze sobą. „Wyznać się” na Broniewskim znaczyłoby zlepić jedną ze wszystkich tych jego postaci, zrozumieć zmienności jego osobowości, a to naprawdę niełatwe. Pęknięcia Broniewskiego niejednemu przeszkadzały i pisało o tym wielu, niektórzy tak wcześnie jak Marian Czuchnowski (w 1939 roku na łamach „Czarno na Białem”) i Gustaw Herling-Grudziński (w 1945 roku w Żywych i umarłych), nie jest to zatem tylko kwestia trwającej przez cały PRL próby zabetonowania Broniewskiego w jednej, pomnikowej pozie. Czuchnowski widział rozdwojenie starszego kolegi (pióra mieli tak różne, że nie napiszę „po piórze”) następująco: „Czytelnik, uwielbiający rewolucyjne wiersze Broniewskiego, porywające siłą i bohaterstwem, nie może się pogodzić z drugim Broniewskim, poetą mgły, jesiennych pejzaży, rozpaczy, smutku…”. Herlinga-Grudzińskiego fascynowała sprzeczność, którą nazwał „paradoksalną społeczną intymnością”, chodziło mu więc o zdolność krzesania wierszy jednocześnie zaangażowanych społecznie i bardzo osobistych. Każdy „mój” Broniewski prędzej czy później okazuje się Broniewskim niczyim i zawsze trochę bardziej nijakim niż pierwowzór. Po recenzjach bardzo różniących się od siebie współczesnych wyborów wierszy wielkiego socrealisty widać, że najlepiej sprawdzają się w nich epitety zaczynające się od „nie”: dominuje uczucie niedosytu, a portret poety okazuje się albo niepełny, albo niespójny. Zawsze niełatwy do zaakceptowania. Rozpieszczająca swego pupila władza peerelowska z oczywistych względów nie akceptowała ani piłsudczykowskiej skazy na jego wizerunku, ani udziału w wojnie 1920 roku (podkreślonego czterokrotnym odznaczeniem Krzyżem Walecznych i przyznaniem Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari), ani antyradzieckich (w istocie antytotalitarnych) wierszy z czasów II wojny światowej o „sowieckim mamrze” i „grobie Smoleńskim”, które cenzurowała. Dzisiejszemu czytelnikowi – w tym i mnie – trudno pogodzić się z poetą, który cenzora bez cienia oporu wyręczał i do końca życia (nawet w Neapolu w 1960 roku, oko w oko z Herlingiem-Grudzińskim!) obstawał przy wielkości swojego poematu o Stalinie, obraźliwego dla latarni gazowej, dzwonu, semafora i „natchnionego traktora” złożonych u stóp wodza, a co dopiero dla czytelnika i jego osławionej inteligencji.
Gruby podział zaproponowany przez Barańczaka jest dość oczywisty i ciągle obowiązuje. Nie da się czytać bez odczucia przykrego dysonansu wierszy miłosnych adresowanych do Stalina czy partii (do której Broniewski nigdy się nie zapisał) i postawionych obok wierszy miłosnych do córki czy żony (którejkolwiek z trzech). „Pęknięcie” bywa przeraźliwie, a może i przerażająco widoczne w obrębie jednego tomu, jak w Nadziei z 1951 roku, w której z Pokłonem Rewolucji Październikowej i Opowieścią o życiu i śmierci Karola Waltera-Świerczewskiego… sąsiadują poruszające wiersze poświęcone zmarłej Marii i jeszcze wówczas żyjącej Joannie – Ance. Kiedy próbuje się oceniać, co przetrwało z obfitej spuścizny poetyckiej „Broniewszczaka” (© by Marian Hemar), wskazuje się najczęściej właśnie na lirykę osobistą, przede wszystkim późne wiersze napisane po śmierci ukochanej córki. Co jednak począć, kiedy pęknięcie uwidacznia się w obrębie jednego wiersza i strofy najściślej związane ze sobą, bo jedna z drugiej wynika, jednocześnie wydają się ze sobą kłócić? Weźmy dla przykładu dwie strofki z wiersza Poezja, a więc utworu, nie ma innego wyjścia, programowego:
Nam te słowa ciche nie starczą.
Marne słowa. I błahe. I zimne.
Ty masz werbel nam zagrać do marszu!
Smagać słowem! Bić pieśnią! Wznieść hymnem!
[…………………………………………………………………]
Trzeba pieśnią bić aż do śmierci,
trzeba głuszyć w ciemnościach syk węży.
Jest gdzieś życie piękniejsze od wierszy.
I jest miłość. I ona zwycięży.
Cytat, który pozwoliłem sobie uczynić tytułem niniejszego wyboru, wskazujący trzy adresatki poezji Broniewskiego, a w istocie trójcę zarówno zbiorowych adresatów, jak i bohaterów, każe zobaczyć poetę w trzech osobach. Wydaje się zresztą, że trojca lubit autora Anki i że odnosząca się jednak do poetyki triada z mojego tytułu dałaby się dopasować do tytułowej triady z biografii pióra Urbanka Broniewski. Miłość, wódka, polityka. Wódkę należałoby wówczas ustawić w parze z wiosną, politykę – z Warszawą, a miłość – z córeczką. Szliby tu więc kolejno Broniewski upojony krajobrazem i pijany, powiedzmy, wiosną, Broniewski patriotyczny i wymachujący bronią oraz Broniewski najbardziej osobisty, zakochany w córce i w innych kobietach.
Zacznę od końca, bo od tej strony łatwiej coś wypatrzeć u artysty. Tonację szablonowych i mocno przywiązanych do tradycji romantycznej erotyków kochliwego poety zmienia dopiero miłość do Marii Zarębińskiej, uczucie, na którym kładą się cieniem Oświęcim, choroba i śmierć. Jeszcze bardziej przyciemniają tę tonację rozczarowania starości i śmierć córki. Jeśli wolno mi, stojąc obok przewróconego pomnika, być przewrotnym, to poeta miał szczęście, że dosięgły go nieszczęścia późnego wieku. Najlepszymi stroicielami strun w lirze rymopisa bywają życiowe tragedie i kataklizmy, kiedy grunt usuwa mu się spod nóg, kiedy wali mu się świat. I z takim przypadkiem mamy tu do czynienia. „Dwukrotna” śmierć drugiej żony, a przede wszystkim śmierć ukochanej córki, po której ojczyzna, też ukochana, zamknęła poetę na przymusowym odwyku w Państwowym Sanatorium dla Nerwowo Chorych, były ciosami, które wreszcie wyzwoliły go z wielosłowia i pustosłowia. Żeby napisać ostatni tomik wydany za życia, musiał zwątpić w samą literaturę, czego bezpośrednie świadectwa znajdujemy w opublikowanej już w XXI wieku korespondencji. Piotr Kuncewicz pisał w Agonii i nadziei: „Cykl wierszy poświęcony zmarłej córce, Anka (1956), jest nabrzmiały niekłamanym bólem, ale poetycko nieporadny”. Tego samego przymiotnika, ale inaczej obwarowanego, użył Dariusz Suska we wstępie do swojego wyboru z Broniewskiego z 2011 roku:
Te późne wiersze to są niemal bez wyjątku wiersze pisane jakby niedbale, świadomie nieporadnie, bez troski o poprawność językową, składniową, jakąkolwiek – to wiersze rzucone jakby mimochodem, nawet wbrew woli, jakby wcale nie chciało się, albo nie mogło ich pisać i napisać.
Jak widzimy, Suska broni nieporadności tym, że ma ona być „świadoma”. Tymczasem w wierszach z Anki nieporadności żadnej nie ma, tak jak nie ma niepoprawności językowej. Ktoś, kto przez pół wieku tworzył w dużych ilościach, nie musi „dbać” ani „troszczyć się” o składnię, on już nawet „nieświadomie” pisze poprawnie. Musiałby się naprawdę postarać, żeby pisać niepoprawnie. Po prostu są to wiersze mniej gładkie niż ogromna większość pisanych wcześniej, tworzone z widocznym – kto wie, czy nie ostentacyjnym! – wysiłkiem, operujące krótszą, często porwaną frazą. Dzięki temu są wyczyszczone z charakterystycznych dla Broniewskiego nadmiarów: słów, banałów, błahostek, eksklamacji, sentymentu i patosu. Trzy ostatnie jeszcze się wprawdzie pojawiają, ale sporadycznie i, rzecz jasna, w stanie żałoby łatwiejsze są do usprawiedliwienia. Ściszone wykrzyknienia tylko na tym ściszeniu zyskują. Jednocześnie poeta nie przestaje być wirtuozem, ale to wirtuozeria okazywana mimochodem, raczej z nawyku niż dla popisu. Życiowa tragedia zredukowała poezję Broniewskiego do tego, co w niej było najlepsze. Do liryzmu w czystej postaci, zamkniętego we wciąż zgrabnych, ale już nie tak ścisłych, „rozsypujących się” na oczach czytelnika formach stroficznych. Dla Anny Spólnej, omawiającej Ankę w książce Nowe „Treny”? Polska poezja żałobna po II wojnie światowej a tradycja literacka, jest to „niezwykły w swej prostocie i sile ekspresji zapis”, oszczędny w środkach i „nachylony ku szkicowości”, poszczególne liryki są zaś „manifestacyjnie niedoskonałe”. Jeśli „świadoma nieporadność” miałaby być właśnie tym, to i na nią można się zgodzić.
Liryzm mógłby stanowić „wspólny kapelusz” dla różnych twarzy poety, który sam siebie chętnie postrzegał jako Światowida. Jego wczesne wiersze miłosne były jednak tak mało oryginalne, że autor mógł obdarowywać jednym i tym samym tekstem dwie kobiety, każdej z nich przedstawiając go jako jej właśnie poświęcony. Często z tej możliwości korzystał i w tej wstydliwej praktyce może nam przypominać Apollinaire’a. Z prekursorem surrealizmu łączy go też udział w I wojnie światowej, ale u Broniewskiego, inaczej niż u wielkiego Francuza, przeżycia frontowe znalazły odzwierciedlenie tylko w fabularnej warstwie pisanych wówczas wierszy, nie odświeżyły ani nie wysublimowały języka (należy jednak pamiętać, że Broniewski był jeszcze bardzo młody i dopiero wyrabiał sobie pióro). Przy tej okazji warto zwrócić uwagę (i trudno byłoby tego nie zrobić) na obraz śmierci w tej twórczości i jego późniejsze przemiany. Za młodu, kiedy poeta obcuje z realną śmiercią jako legionista i kiedy oddaje swój talent w służbę rewolucji, śmierć w jego wierszach sprawia wrażenie figury retorycznej. Paradoksalnie, pisze o śmierci tak, jak piszą naiwni chłopcy, którzy nie wiedzą, czym jest prawdziwe umieranie, a przecież napatrzył się na nie z bliska. Dzieło rewolucji jest tak doniosłe, że śmierć jawi się jako bez mała radosna przygoda na drodze ku świetlanej przyszłości. W Komunie paryskiej „Komuna śmiercią gardzi”, zatem „do broni, komunardzi!”. W wierszu Na śmierć rewolucjonisty: „Ach, umierać nie będzie ciężko, / chociaż serce ma lat dwadzieścia”. W dedykowanej Ksaweremu Pruszyńskiemu Drodze „nie ma śmierci, jest: rozkaz. / Każda mogiła – to okop, każdy trup – to drogowskaz”. Potem, kiedy serce poety ma lat nie dwadzieścia, ale pięćdziesiąt i więcej, kiedy umierają mu najbliżsi, mogłoby go spytać: i co? Nie ma śmierci? Da się nią gardzić?
Związek Broniewskiego z ojczyzną przypomina związek z neurotyczną matką, która syna rozpieszcza, a raz na jakiś czas katuje. Jego miłość do niej była uczuciem bezwarunkowym, jej miłość stawiała liczne, czasem niemożliwe do spełnienia warunki i szybko okazała się toksyczna. Obsypała go zaszczytami, opięła orderami, dała mu mieszkanie w willi, Państwową Nagrodę Literacką I Stopnia (dwa razy), stawiała go za wzór innym swym synom, a jednocześnie biła po łapach i potrafiła w pozbawionym sensu geście zamknąć go na starość w domu wariatów. Co najgorsze, zatruła język poety; gdybym miał wybierać nie najlepsze, a najgorsze utwory Broniewskiego, dominowałyby wśród nich utwory spłodzone ku chwale ojczyzny, jakże często naiwne, rozkrzyczane, a w późniejszym okresie służalcze. Przystępując do selekcji dorobku, miałem nadzieję pokazać w imię wierności portretu poety choć kilka okazów tego gatunku. Jakieś sztandarowe wiersze zaangażowane, którymi moje pokolenie trute było od najmłodszych lat, przeczytane na nowo i na chłodno. Może Magnitogorsk albo rozmowę z Janem, może Bagnet na broń…. Może „piękny”, „o niezwykłej świetności” Pokłon Rewolucji Październikowej, który „cechuje godność, siła i szlachetność tonu doprawdy wyjątkowej próby” (określenia Ryszarda Matuszewskiego)? Nie przemogłem się jednak, zbyt w nich razi agitacyjne wykrzykiwanie haseł (niezapomniane „Równość! Oświata! Traktor!”), i to razi podwójnie: i same hasła, i fakt ich wykrzykiwania. Zresztą dziś, kiedy wiersz to znowu wiersz, a nie strzelecki rów, środki perswazji poetyckiej w rodzaju „kula w łeb!” nie powodują chyba u nikogo szybszego krążenia krwi. Tadeusz Bujnicki w książce Władysław Broniewski z 1972 roku pisał: „Bagnet na broń jest arcydziełem techniki prostej i skutecznej. Odpowiadając na powszechną gotowość obronną narodu, Broniewski raz jeszcze wystąpił w roli «organizatora uczuć». […] Utwór jest przykładem świetnego połączenia socjalistycznych dyrektyw światopoglądowych z imperatywem obrony ojczyzny”. Jednak w obszernym wstępie do Wyboru wierszy z roku 2014 ten tekst to już tylko „jeden z jego najsłynniejszych wierszy”. Dodajmy, że również jeden z najczęściej parodiowanych, co sławę utworu skutecznie przeniosło w XXI wiek.
Od poetyki krótkich, żołnierskich słów jeszcze trudniejsze do zniesienia jest patriotyczno-rewolucyjno-liryczne ględzenie, które tym wolniej, że ma się rymować, posuwa sprawę wiersza naprzód. O ile w ogóle posuwa. Żeby nie być posądzonym o antykomunistyczne skrzywienie, o które sam się podejrzewałem, kładę przed oczy Czytelnika pierwszą strofę nieszczęsnego Magnitogorska:
Siedzę z Janem w trzynastej celi
na Ratuszu, pośrodku miasta,
trzy dni temu razem nas wzięli,
posadzili, trzymają, i basta.
Wszystko, co poeta miał w niej do powiedzenia, powiedział w dwóch pierwszych słowach: „Siedzę z Janem”. To jedyny komunikat istotny dla późniejszego toku wiersza. Że siedzą w celi, że skoro siedzą, to zapewne ich wzięli, posadzili i trzymają, że Ratusz stoi pośrodku miasta, a nie pośrodku lasu – tego czytelnik się domyśla. A numer celi w ogóle go nie interesuje, choć przyda się jeszcze później do rymu z miastem. Nie wszyscy muszą być Przybosiem i oszczędzać na każdym słowie, ale w ten sposób pisze się raczej nieudane piosenki niż poezję. Broniewski na całego poszedł w liryczną łatwiznę, w płycizny, wystarczało mu, jeśli słowa „zdziwią się słowom” raz albo dwa w całym wierszu i z pięć razy w poemacie. Na wszystkich polach jego twórczości jeśli nie królują, to często występują klisze, stereotypy i konwencje. W czasach PRL-u krytyka usprawiedliwiała prostolinijność wielu wierszy swego wieszcza, uznając ją za wysublimowaną prostotę, przypisując mu stylizacje na piosenkę ludową, pieśń robotniczą czy folklor miejski. Jednak jeśli były to stylizacje, to tak udane, że czasami w niczym nie przewyższały swoich pierwowzorów. Choć np. Ryszard Matuszewski miał inne zdanie, kiedy w 1957 roku pisał:
[…] cechowała go zawsze rezygnacja z wszelkiego pseudonimowania uczuć, z poszukiwania dla nich jakichkolwiek ekwiwalentów poza formułami o największej potoczności. Narzucając sobie ów rygor najtrudniejszej prostoty, poeta zwyciężył po wielokroć tam, gdzie inni ze zwycięstw dawno zrezygnowali.