Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
II tom "Władcy Pierścieni" J.R.R. Tolkiena w tłumaczeniu Marii Skibniewskiej.
Boromir nie żyje, Pippin i Merry porwani, Frodo i Sam odcięci od swoich kamratów podróżują osobno. Rozbita i osłabiona drużyna nie przerywa jednak ekspedycji. W pojedynkę albo w grupach członkowie pierścieniowego bractwa walczą z trudami wyprawy i wrogimi siłami, które na nich czyhają. Przed nimi Martwe Bagna i mroczne otchłanie Mordoru…
"Władca Pierścieni" to jedna z najbardziej niezwykłych książek w całej współczesnej literaturze. Ogromna, z epickim rozmachem napisana powieść wprowadza nas w wykreowany przez wyobraźnię autora świat - fantastyczny, lecz ukazany wszechstronnie i szczegółowo, równie pełny i bogaty jak świat realny. Przykuwająca uwagę i wzruszająca, zabawna, choć momentami także przerażająca, opowieść ta rzuca na czytelnika czar, od którego nawet po zakończeniu lektury trudno się uwolnić. W ciągu pięćdziesięciu przeszło lat od pierwszego wydania "Władcy Pierścieni" miliony ludzi na całym świecie uległy temu urokowi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 694
Tytuł oryginału:
The Lord of the Rings
The Two Towers
Projekt okładki: Anna Światłowska
Fotografia na okładce: Jr Korpa/Unsplash
Redakcja merytoryczna: Marek Gumkowski
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Małgorzata Denys
Wiersze w przekładach Autorki tłumaczenia, Włodzimierza Lewika, Andrzeja Nowickiego
i Tadeusza A. Olszańskiego
Tekst na okładce zapisany w certarze przełożył Wojciech Burakiewicz
© The Tolkien Estate Limited 1954, 1955, 1966 Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd.
and ‘Tolkien’ ® are registered trademarks of The Tolkien Estate Limited
J.R.R. Tolkien asserts the moral right to be acknowledged as the author of this work.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1996, 2022
© for the Polish translation by Marcin Skibiński
ISBN 978-83-287-2195-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2022
Wydanie II
– fragment –
Trzy Pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,
Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,
Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci podległych,
Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie,
Jeden, by wszystkimi rządzić, Jeden, by wszystkie odnaleźć,
Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie.
Oto druga część Władcy Pierścieni.
Część pierwsza – zatytułowana Drużyna Pierścienia – opowiada, jak Gandalf Szary odkrył, że Pierścień znajdujący się w posiadaniu hobbita Froda jest tym Jedynym, który rządzi wszystkimi Pierścieniami Władzy; jak Frodo i jego przyjaciele uciekli z rodzinnego cichego Shire’u, ścigani przez straszliwych Czarnych Jeźdźców Mordoru, aż w końcu, dzięki pomocy Aragorna, Strażnika z Eriadoru, przezwyciężyli śmiertelne niebezpieczeństwo i dotarli do domu Elronda w dolinie Rivendell.
W Rivendell odbyła się wielka narada, na której postanowiono, że trzeba zniszczyć Pierścień, Froda zaś mianowano Powiernikiem Pierścienia. Wybrano też wówczas ośmiu towarzyszy, którzy mieli Frodowi pomóc w jego misji, miał bowiem podjąć próbę przedarcia się do Mordoru w głąb nieprzyjacielskiego kraju i odnaleźć Górę Przeznaczenia, ponieważ tylko tam można było zniszczyć Pierścień. Do drużyny należał Aragorn i Boromir, syn władcy Gondoru – dwaj przedstawiciele ludzi; Legolas, syn króla leśnych elfów z Mrocznej Puszczy; Gimli, syn Glóina spod Samotnej Góry – krasnolud; Frodo ze swym sługą Samem oraz dwoma młodymi krewniakami Peregrinem i Meriadokiem – hobbici, wreszcie Gandalf Szary – Czarodziej.
Drużyna wyruszyła tajemnie z Rivendell, dotarła stamtąd daleko na północ, musiała jednak zawrócić z wysokiej przełęczy Caradhrasu, niemożliwej zimą do przebycia; Gandalf, szukając drogi pod górami, poprowadził ośmiu przyjaciół przez ukrytą w skale bramę do olbrzymich kopalń Morii, lecz w walce z potworem podziemi runął w czarną otchłań. Przewodnictwo objął wówczas Aragorn, który okazał się potomkiem dawnych królów Zachodu, i wywiódłszy drużynę przez Wschodnią Bramę Morii, skierował ją do krainy elfów Lórien, a potem w łodziach z biegiem Wielkiej Rzeki Anduiny aż do wodogrzmotów Rauros. Wędrowcy już wtedy spostrzegli, że są śledzeni przez szpiegów Nieprzyjaciela i że tropi ich Gollum – stwór, który ongi posiadał Pierścień i nie przestał go pożądać.
Drużyna nie mogła dłużej odwlekać decyzji, czy iść na wschód, do Mordoru, czy podążyć wraz z Boromirem na odsiecz stolicy Gondoru Minas Tirith, zagrożonej wojną, czy też rozdzielić się na dwie grupy. Kiedy stało się jasne, że Powiernik Pierścienia nie odstąpi od swego beznadziejnego przedsięwzięcia i pójdzie dalej, aż do nieprzyjacielskiego kraju, Boromir spróbował wydrzeć Frodowi Pierścień przemocą. Pierwsza część kończy się właśnie tym upadkiem Boromira, skuszonego przez zły czar Pierścienia, ucieczką i zniknięciem Froda oraz Sama, rozbiciem Drużyny, napadniętej znienacka przez orków, wśród których prócz żołnierzy Czarnego Władcy Mordoru byli również podwładni zdrajcy Sarumana z Isengardu. Zdawać by się mogło, że sprawa Powiernika Pierścienia jest już ostatecznie przegrana.
Z drugiej części, pod tytułem Dwie wieże, dowiemy się o losach poszczególnych członków drużyny od chwili jej rozproszenia aż do nadejścia Wielkich Ciemności i wybuchu Wojny o Pierścień – o której opowie część trzecia i ostatnia.
Aragorn spiesznie wspinał się na wzgórze. Od czasu do czasu schylał się, badając grunt. Hobbici mają lekki chód i niełatwo nawet Strażnikowi odszukać ich trop, lecz nieopodal szczytu potok przecinał ścieżkę i na wilgotnej ziemi Aragorn wreszcie wypatrzył to, czego szukał.
„A więc dobrze odczytałem ślady – rzekł do siebie. – Frodo wspiął się na szczyt wzgórza. Ciekawe, co stamtąd zobaczył? Wrócił jednak tą samą drogą i zszedł na dół”.
Aragorn zawahał się: miał ochotę także dojść na szczyt, spodziewając się, że dostrzeże z góry coś, co mu ułatwi trudny wybór dalszej drogi, ale czas naglił. Decydując się błyskawicznie, skoczył naprzód, wbiegł na szczyt po ogromnych kamiennych płytach i schodami na strażnicę. Siadł w niej i z wysoka spojrzał na świat. Lecz słońce zdawało się przyćmione, ziemia daleka i osnuta mgłą. Powiódł wzrokiem wkoło – od północy z powrotem do północy – nie zobaczył jednak nic prócz odległych gór i gdzieś w dali ogromnego ptaka, jak gdyby orła, z wolna zataczającego w powietrzu szerokie kręgi i zniżającego się ku ziemi.
Kiedy tak patrzył, czujny jego słuch złowił jakiś gwar dochodzący z lasów położonych w dole, na zachodnim brzegu rzeki. Aragorn sprężył się cały: dosłyszał krzyki i ze zgrozą rozróżnił między nimi ochrypłe głosy orków. Nagle głębokim tonem zagrał róg, a jego odbite od gór wołanie rozniosło się echem po zapadlinach tak potężnie, że zagłuszyło grzmot wodospadu.
– Róg Boromira! – krzyknął Aragorn. – Wzywa na pomoc! – Zeskoczył ze strażnicy i pędem puścił się ścieżką w dół. – Biada! Zły los prześladuje mnie dzisiaj, cokolwiek podejmuję – zawodzi. Gdzie jest Sam?
Im niżej zbiegał, tym wyraźniej słyszał wrzawę, lecz głos rogu z każdą chwilą słabł i zdawał się coraz bardziej rozpaczliwy. Naraz wrzask orków buchnął przeraźliwie i dziko, a róg umilkł. Aragorn był już na ostatnim tarasie zbocza, nim jednak znalazł się u stóp wzgórza, wszystko przycichło, a gdy Strażnik, skręciwszy w lewo, pędził w stronę, skąd dobiegały głosy – zgiełk już się cofał i oddalał, aż w końcu Aragorn nic już nie mógł dosłyszeć. Dobył miecza i z okrzykiem: „Elendil! Elendil!” pędem pomknął przez las.
O jakąś milę od Parth Galen, na polance nieopodal jeziora znalazł Boromira. Rycerz siedział oparty plecami o pień olbrzymiego drzewa, jakby odpoczywając. Lecz Aragorn dostrzegł kilka czarnopiórych strzał tkwiących w jego piersi; Boromir nie wypuścił z ręki miecza, ostrze było jednak strzaskane tuż pod rękojeścią, a róg, pęknięty na dwoje, leżał obok na ziemi. Dokoła i u stóp rycerza piętrzyły się trupy orków.
Aragorn przykląkł. Boromir odemknął oczy. Zmagał się z sobą chwilę, nim w końcu zdołał szepnąć:
– Próbowałem odebrać Frodowi Pierścień. Żałuję… Spłaciłem dług. – Powiódł wzrokiem po trupach nieprzyjaciół: padło ich co najmniej dwudziestu z jego ręki. – Zabrali ich… niziołków. Orkowie porwali. Myślę, że jednak żyją. Związali ich… – Umilkł i zmęczone powieki opadły mu na oczy. Przemówił jednak znowu: – Żegnaj, Aragornie. Idź do Minas Tirith, ocal mój kraj. Ja przegrałem…
– Nie! – rzekł Aragorn, ujmując go za rękę i całując w czoło. – Zwyciężyłeś, Boromirze. Mało kto odniósł równie wielkie zwycięstwo. Bądź spokojny. Minas Tirith nie zginie.
Boromir uśmiechnął się słabo.
– Którędy tamci poszli? Czy Frodo był z nimi? – spytał Aragorn. Lecz Boromir nie powiedział już nic więcej.
– Biada! – zawołał Aragorn. – Tak poległ spadkobierca Denethora, władającego Wieżą Czat. Jakże gorzki koniec! Nasza drużyna rozbita. To ja przegrałem. Zawiodłem ufność, którą we mnie pokładał Gandalf. Cóż pocznę teraz? Boromir zobowiązał mnie, żebym poszedł do Minas Tirith, a moje serce tego samego pragnie. Ale gdzie jest Pierścień, gdzie jego Powiernik? Jakże mam go odnaleźć, jak ocalić naszą sprawę od klęski?
Klęczał czas jakiś i pochylony płakał, wciąż jeszcze ściskając rękę Boromira. Tak go zastali Legolas i Gimli. Zeszli cichcem z zachodnich stoków wzgórza, czając się wśród drzew jak na łowach. Gimli trzymał w pogotowiu topór, Legolas – długi nóż, bo strzał już zabrakło w kołczanie. Kiedy wychynęli na polanę, zatrzymali się zdumieni; stali chwilę, skłaniając głowy w bólu, od razu bowiem zrozumieli, co się tutaj rozegrało.
– Niestety! – powiedział Legolas, zbliżając się do Aragorna. – Ścigaliśmy po lesie orków i niejednego ubiliśmy, lecz widzę, że tu bylibyśmy potrzebniejsi. Zawróciliśmy, kiedy nas doszedł głos rogu, za późno jednak! Obawiam się, że jesteś ranny śmiertelnie.
– Boromir poległ – rzekł Aragorn. – Ja jestem nietknięty, bo mnie tutaj nie było przy nim. Padł w obronie hobbitów, kiedy ja byłem daleko, na szczycie wzgórza.
– W obronie hobbitów?! – krzyknął Gimli. – Gdzież tedy są? Gdzie Frodo?
– Nie wiem – odparł ze znużeniem Aragorn. – Boromir przed śmiercią powiedział mi, że ich orkowie pojmali. Przypuszczał, że są jeszcze żywi. Wysłałem go za Meriadokiem i Pippinem. Nie zapytałem zrazu, czy Frodo i Sam byli tutaj również, za późno o tym pomyślałem. Wszystko, cokolwiek dzisiaj podejmowałem, obracało się na złe. Cóż teraz zrobimy?
– Przede wszystkim przystoi nam pogrzebać towarzysza – rzekł Legolas. – Nie godzi się zostawiać go jak padlinę między ścierwem orków.
– Musimy się jednak pospieszyć – zauważył Gimli. – Boromir nie chciałby nas zatrzymać. Trzeba ścigać orków, jeżeli została nadzieja, że któryś z naszych druhów żyje, chociaż w niewoli.
– Ale nie wiemy, czy Powiernik Pierścienia jest z nimi, czy nie – odezwał się Aragorn. – Mamy więc go opuścić? Czy raczej jego najpierw szukać? Ciężki to wybór.
– Zacznijmy od pierwszego obowiązku – powiedział Legolas. – Nie ma czasu ani narzędzi, by pogrzebać przyjaciela jak należy i usypać mu mogiłę. Moglibyśmy jednak zbudować kamienny kurhan.
– Długa i ciężka praca! Kamienie trzeba by nosić aż znad rzeki – stwierdził Gimli.
– Złóżmy go więc w łodzi wraz z jego orężem i bronią pobitych przez niego wrogów – rzekł Aragorn. – Zepchniemy łódź w wodogrzmoty Rauros, powierzymy Boromira Anduinie. Rzeka Gondoru ustrzeże przynajmniej jego kości od sponiewierania przez nikczemne stwory.
Spiesznie przeszukali trupy orków, zgarniając szable, połupane hełmy i tarcze na stos.
– Spójrzcie! – zawołał Aragorn. – Oto mamy znamienne dowody! – Ze stosu morderczych narzędzi wyciągnął dwa noże, o klingach wyciętych w kształt liścia, zdobionych złotymi i czerwonymi wzorami; szukał jeszcze chwilę, aż dobrał do nich pochwy, czarne, wysadzane drobnymi szkarłatnymi kamieniami. – Nie jest to broń orków – powiedział. – Musieli ją nosić hobbici. Z pewnością orkowie ograbili jeńców, lecz nie ośmielili się zatrzymać tych sztyletów, bo się poznali, że to robota Númenorejczyków, a na ostrzach wyryte są zaklęcia zgubne dla Mordoru. A więc nasi przyjaciele, jeżeli nawet żyją, są bezbronni. Wezmę tę broń, ufając przeciw nadziei, że będę mógł ją kiedyś zwrócić prawym właścicielom.
– A ja – rzekł Legolas – pozbieram jak najwięcej strzał, bo kołczan mam pusty.
Znalazł w stosie oręża i dokoła na ziemi sporo strzał nieuszkodzonych, o drzewcu dłuższym, niż miewają strzały, którymi zazwyczaj posługują się orkowie. Przyjrzał im się uważnie.
Aragorn tymczasem, patrząc na pobitych nieprzyjaciół, rzekł:
– Nie wszyscy z tych, co tutaj padli, pochodzą z Mordoru. Znam na tyle orków i rozmaite ich szczepy, by odróżnić przybyszy z Północy i z Gór Mglistych. Ale widzę prócz tego innych, nieznanych. Rynsztunek mają też zgoła niepodobny do używanego przez orków.
Leżeli rzeczywiście wśród zabitych czterej goblini większego niż przeciętni orkowie wzrostu, smagłej cery, kosoocy, o tęgich łydach i grubych łapach. Uzbrojeni byli w krótkie, szerokie miecze, nie zaś w krzywe szable, których orkowie powszechnie używają, łuki zaś mieli z cisowego drzewa, długością i kształtem zbliżone do ludzkich. Na tarczach widniało niezwykłe godło: drobna, biała dłoń na czarnym polu; żelazne hełmy zdobiła nad czołem runa S, wykuta z jakiegoś białego metalu.
– Nigdy jeszcze takich odznak nie spotkałem – powiedział Aragorn. – Co też one mogą znaczyć?
– S to inicjał Saurona – rzekł Gimli. – Nietrudno zgadnąć.
– Nie! – odparł Legolas. – Sauron nie używa runów elfów.
– Nie używa też swego prawdziwego imienia i nie pozwala go wypisywać ani wymawiać – potwierdził Aragorn. – Biel zresztą nie jest jego barwą. Orkowie na służbie w Barad-dûr mają za godło Czerwone Oko. – Chwilę milczał w zadumie, potem rzekł wreszcie: – Zgaduję, że to S jest literą Sarumana. Coś złego knuje się w Isengardzie, zachodnie kraje nie są już bezpieczne. Sprawdziły się obawy Gandalfa: zdrajca Saruman jakimś sposobem dowiedział się o naszej wyprawie. Zapewne wie także o zgubie Gandalfa. Może ścigający nas wrogowie z Morii wymknęli się strażom elfów z Lórien albo też ominęli tę krainę i dotarli do Isengardu inną drogą. Orkowie umieją szybko maszerować. Zresztą Saruman ma rozmaite sposoby zdobywania wiadomości. Czy pamiętacie tamte ptaki?
– Teraz nie ma czasu na rozwiązywanie zagadek – powiedział Gimli. – Zabierzmy stąd Boromira.
– Potem jednak musimy rozwiązać zagadkę, jeżeli mamy wybrać właściwą dalszą drogę – odparł Aragorn.
– Kto wie, może właściwej drogi w ogóle dla nas nie ma – rzekł Gimli.
Krasnolud swoim toporkiem naciął gałęzi. Powiązali je cięciwami i na tych prymitywnych noszach rozpostarli własne płaszcze. Tak przenieśli nad rzekę zwłoki przyjaciela wraz ze zdobycznym orężem zabranym z pola jego ostatniej bitwy. Droga była niedaleka, okazała się jednak uciążliwa: Boromir był przecież rosłym, potężnym rycerzem.
Aragorn został nad wodą, strzegąc zwłok, podczas gdy Legolas i Gimli pobiegli brzegiem w górę rzeki. Do Parth Galen była mila z okładem, sporo więc czasu trwało, nim zjawili się z powrotem, spływając w dwóch łodziach, ostrożnie trzymając się przy samym brzegu.
– Przynosimy dziwną nowinę – rzekł Legolas. – Zastaliśmy tylko dwie łodzie na łączce. Po trzeciej ani znaku.
– Czyżby orkowie tam doszli? – spytał Aragorn.
– Nie zauważyliśmy żadnych śladów – odparł Gimli. – Orkowie zresztą zabraliby albo zniszczyli wszystkie łodzie, nie szczędząc też bagaży.
– Zbadam grunt, gdy tam wrócimy – rzekł Aragorn.
Złożyli Boromira na dnie łodzi, która go miała ponieść w dal. Pod głowę podścielili szary kaptur i płaszcz elfów. Długie, czarne włosy sczesali rycerzowi na ramiona. Złoty pas – dar z Lórien – błyszczał jasno. Hełm umieścili u boku, pęknięty róg, a także rękojeść i szczątki strzaskanego miecza na piersi, oręż zaś zdobyty na wrogu – u stóp zmarłego. Związali dwie łodzie – jedną za drugą – siedli do pierwszej i wypłynęli na rzekę. Najpierw wiosłowali w milczeniu wzdłuż brzegu, potem trafili w rwący ostro nurt i wkrótce minęli zieloną łąkę Parth Galen. Strome zbocza Tol Brandir stały w blasku: słońce odbyło już pół drogi od zenitu ku zachodowi. Płynęli na południe, więc wprost przed nimi wzbijał się i migotał w złocistej mgle obłok piany wodogrzmotów Rauros. Pęd i huk wody wstrząsał powietrzem.
Ze smutkiem odczepili żałobną łódź: Boromir leżał w niej cichy, spokojny, ukołysany do snu na łonie żywej wody. Prąd porwał go, podczas gdy przyjaciele wiosłami wstrzymali własną łódkę. Przepłynął obok nich i z wolna oddalał się, malał, aż wreszcie widzieli tylko czarny punkt wśród złotego blasku; nagle znikł im z oczu. Wodospad huczał wciąż jednostajnie. Rzeka zabrała Boromira, syna Denethora, i nikt już odtąd nie ujrzał go w Minas Tirith stojącego na Białej Wieży, na którą zwykł był wychodzić co rano. Lecz przez długie lata później opowiadano w Gondorze o łodzi elfów, co przepłynęła wodogrzmoty i spienione pod nimi jezioro, niosąc zwłoki rycerza przez Osgiliath i dalej rozgałęzionym ujściem Anduiny ku Wielkiemu Morzu, pod niebo iskrzące się nocą od gwiazd.
Trzej przyjaciele milczeli długą chwilę, goniąc wzrokiem łódź Boromira. Wreszcie odezwał się Aragorn.
– Będą go wypatrywali z Białej Wieży – powiedział – ale nie wróci już ani od gór, ani od morza.
I z wolna zaczął śpiewać:
W krainie Rohan pośród pól, wśród traw zielonoburych
Zachodni z szumem wieje wiatr i w krąg owiewa mury.
„O, jakąż, wietrze, niesiesz wieść, gdy dzień dobiega końca?
Czyś Boromira widział cień w poświacie lśnień miesiąca?”
„Widziałem – siedem mijał rzek, dalekie mijał bory,
Aż wszedł w krainę Pustych Ziem, aż krokiem dotarł skorym
Tam, kędy północ rzuca cień… Nie dojrzą go już oczy –
A może słyszał jego głos daleki wiatr północy”.
„O, Boromirze, z blanków wież patrzyłem w mroczne dale –
Lecz nie wróciłeś z Pustych Ziem, gdzie ludzi nie ma wcale”.
Z kolei podjął pieśń Legolas:
Od morza dmie południa wiatr, od wydm i skalnej plaży,
Kwilenie szarych niesie mew i szumem swym się skarży.
„O, jakąż, wietrze, niesiesz wieść, o, ulżyj mej rozterce:
Czyś Boromira widział – mów, bo żal mi ściska serce”.
„Nie pytaj mnie o jego los – odpowiem ci najprościej:
Pod czarnym niebiem w piasku plaż tak wiele leży kości,
Tyle ich płynie nurtem rzek i ginie w morskiej fali!
Niech ci północny powie wiatr, jaką się wieścią chwali”.
„O, Boromirze, tyle dróg ku południowi goni.
A ty nie wracasz z krzykiem mew od szarej morskiej toni!”
I znowu zaśpiewał Aragorn:
Od Wrót Królewskich wieje wiatr i mija wodospady –
Z północy słychać jego róg – czy przybył tu na zwiady?
„O, jakąż mi przynosisz wieść, o, powiedz, wietrze, szczerze:
Czyś Boromira widział ślad na leśnej gdzie kwaterze?”
„Gdzie Amon Hen – słyszałem krzyk, tam walczył śmiałek młody;
Pęknięta tarcza oraz miecz u brzegów wielkiej wody.
Ach, dumną głowę, piękną twarz w młodzieńczych dni urodzie
Raurosu już unosi nurt po złoto lśniącej wodzie”.
„O, Boromirze, odtąd z wież spoglądać będą oczy
Ku wodospadom grzmiących wód Raurosu na północy”[1].
Na tym skończyli. Zawrócili i popłynęli, jak zdołali najspieszniej, pod prąd z powrotem do Parth Galen.
– Zostawiliście Wschodni Wiatr dla mnie – rzekł Gimli – lecz ja nic o nim nie powiem.
– Tak być powinno – odparł Aragorn. – Ludzie z Minas Tirith cierpią wiatr od wschodu, ale nie proszą go o wieści. Teraz jednak, gdy Boromir odszedł w swoją drogę, musimy pospieszyć się z wyborem własnej. – Rozejrzał się szybko, lecz uważnie po zielonej łące, schylając się, żeby zbadać grunt. – Nie było tutaj orków – rzekł. – Nic więcej nie mogę na pewno stwierdzić. Ślady wszystkich członków drużyny krzyżują się w różne strony. Nie potrafię orzec, czy któryś z hobbitów wrócił do obozu, odkąd rozbiegliśmy się na poszukiwanie Froda. – Zszedł na sam brzeg opodal miejsca, gdzie struga ściekała ze źródła do rzeki. – Tu widzę wyraźny trop – powiedział. – Hobbit zbiegł tędy do wody i wrócił na łąkę; nie wiem jednak, jak dawno to mogło być.
– Cóż zatem myślisz o tej zagadce? – spytał Gimli.
Aragorn zrazu nie odpowiedział, lecz zawrócił do obozowiska i przepatrzył bagaże.
– Dwóch worków brak – rzekł. – Na pewno nie ma worka Sama: był większy od innych i ciężki. Mamy więc odpowiedź: Frodo odpłynął łódką, a z nim razem jego wierny giermek. Frodo widocznie wrócił tu, gdy żadnego z nas nie było w obozie. Spotkałem Sama na stoku wzgórza i poleciłem mu, żeby szedł za mną, ale jest oczywiste, że tego nie zrobił. Odgadł zamiary swojego pana i zdążył przybiec nad rzekę, nim Frodo odpłynął. Frodo zobaczył, że nie tak łatwo pozbyć się Sama!
– Ale dlaczego nas się chciał pozbyć, i to bez słowa? – spytał Gimli. – Postąpił bardzo dziwnie.
– I bardzo dzielnie – rzekł Aragorn. – Zdaje się, że Sam miał rację. Frodo nie chciał żadnego z przyjaciół pociągnąć za sobą w śmierć, do Mordoru. Wiedział jednak, że iść tam musi. Gdy się z nami rozstał, przeżył coś, co przemogło w nim strach i wszelkie wahania.
– Może spotkał grasujących orków i uciekł przed nimi? – powiedział Legolas.
– To pewne, że uciekł – odparł Aragorn – nie sądzę jednak, by uciekł przed orkami.
Nie zdradził się z tym, co wiedział o prawdziwej przyczynie nagłej decyzji i ucieczki Froda. Długo zachowywał w tajemnicy ostatnie wyznanie Boromira.
– No, w każdym razie coś niecoś się wyjaśniło – rzekł Legolas. – Wiemy, że Froda nie ma już na tym brzegu rzeki: tylko on mógł zabrać łódkę. Sam jest z nim: tylko on mógł zabrać swój worek.
– Mamy zatem do wyboru – powiedział Gimli – albo siąść w ostatnią łódź i ścigać Froda, albo pieszo ścigać orków. Obie drogi niewiele dają nadziei. Straciliśmy już kilka bezcennych godzin.
– Pozwólcie mi się namyślić – rzekł Aragorn. – Obym wybrał trafnie i przełamał niesprzyjający nam dzisiaj los! – Chwilę stał, milcząc w zadumie. – Pójdę za orkami – oznajmił wreszcie. – Zamierzałem prowadzić Froda do Mordoru i wytrwać przy nim do końca; lecz gdybym teraz chciał go szukać na pustkowiach, musiałbym porzucić wziętych do niewoli hobbitów na pastwę tortur i śmierci. Nareszcie serce przemówiło we mnie wyraźnie: los Powiernika Pierścienia już nie jest w moich rękach. Drużyna wypełniła swoje zadanie. Lecz nam, którzyśmy ocaleli, nie wolno opuścić towarzyszy w niedoli, póki nam sił starczy. W drogę! Ruszajmy. Zostawcie tu wszystko prócz rzeczy najniezbędniejszych. Trzeba będzie pospieszać dniem i nocą.
Wciągnęli ostatnią łódź na brzeg i zanieśli ją między drzewa. Złożyli pod nią sprzęt, którego nie mogli udźwignąć i bez którego można się było obejść. Potem ruszyli z Parth Galen. Zmierzch już zapadał, kiedy znaleźli się z powrotem na polanie, gdzie zginął Boromir. Stąd mieli iść dalej tropem orków, łatwym zresztą do wyśledzenia.
– Żadne inne plemię tak nie tratuje ziemi – zauważył Legolas. – Orkowie jak gdyby znajdowali rozkosz w deptaniu i tępieniu żywej roślinności, choćby im nie zagradzała drogi.
– Mimo to maszerują bardzo szybko – rzekł Aragorn – i są niezmordowani. Może też będziemy musieli później szukać ścieżek przez nagie, trudne tereny.
– A więc spieszmy za nimi! – powiedział Gimli. – Krasnoludy także umieją żwawo maszerować i nie są mniej niż orkowie wytrwali. Ale nieprędko ich dogonimy, wyprzedzili nas znacznie.
– Tak – odparł Aragorn – wszyscy musimy zdobyć się na wytrwałość krasnoludów. W drogę! Z nadzieją czy też bez nadziei, pójdziemy tropem nieprzyjaciela. Biada mu, jeżeli okażemy się od niego szybsi! Ten pościg zasłynie wśród trzech plemion: elfów, krasnoludów i ludzi. W drogę, trzej łowcy!
I rączo jak jeleń skoczył naprzód. Biegli wśród drzew; Aragorn, odkąd wyzbył się rozterki, przodował nieznużenie i pędził jak wiatr. Wkrótce zostawili daleko za sobą las nad jeziorem i wspięli się długim ramieniem zbocza na ciemny, ostro odcinający się od tła nieba grzbiet górski, purpurowy już w blasku zachodu. Zapadł zmrok. Trzy szare cienie wsiąkły w kamienny krajobraz.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Przełożył Włodzimierz Lewik.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz