Wolontariuszka - Kamila Majewska - ebook + książka

Wolontariuszka ebook

Majewska Kamila

4,2

Opis

Praca w gabinecie dentystycznym matki z pewnością nie jest szczytem marzeń Liliany, absolwentki studiów stomatologicznych. Pierwszy sprzeciw rodzi poważne konsekwencje – dziewczyna musi radzić sobie sama. Otuchy dodaje jej wolontariat w fundacji Cztery Kopyta, jednak tam również, wraz z pojawieniem się nowego prezesa, Bartka, pojawiają się problemy. Liliana wpada w wir manipulacji, chęć niesienia pomocy zwierzętom, ciągłe poczucie, że jest niewystarczająco dobra zarówno dla swojej mamy, jak i innych, próba odnalezienia własnego ja – to wszystko sprowadza na nią coraz większe kłopoty. Każda kolejna decyzja wydaje się być gorsza od poprzedniej. Czy fundacja Cztery Kopyta przetrwa machlojki Bartka, a sama Liliana wygrzebie się z kłopotów, w które sama się wpakowała, chcąc nieść pomoc? Czy uwierzy, że może być odpowiednią partnerką dla Marcina? Czy zasłuży w końcu na akceptację, czy może otworzy oczy i zda sobie sprawę, że relacja z narcystyczną matką jest ostatnią rzeczą, której potrzebuje? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (50 ocen)
29
11
5
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nataliap1987

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Gorąco polecam.
00
janinamat

Nie polecam

Słabe to, szkoda czasu.
00
Joannapedzich28

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
szpaczek_czyta1992

Nie oderwiesz się od lektury

⭐RECENZJA⭐ Czy ktoś z Was był kiedyś wolontariuszem? Ja byłam podczas Orkiestry Świątecznej Pomocy 🤗 I mam już kolejną książkę za sobą od pisarki @kamila_majewska_autorka! 😁 "Wolontariuszka" to najnowsza lektura, która weszła niedawno na rynek wydawniczy za pośrednictwem wspaniałego i mojego ukochanego wydawnictwa @wydawnictwofilia 🤗💚 Tym razem autorka zabiera nas w podróż między zwierzętami, a przede wszystkim między końmi. Bardzo lubię patrzeć na te zwierzęta, głaskać, przytulać się do nich. Nigdy żadnego się nie bałam i nawet, jak były gdzieś za pastuchem, to szłam do nich, żeby się z nimi przywitać. Może niektórym wydać się to nieodpowiedzialne, ale na ten temat nie ma co wchodzić 😉 Historia w tej powieści zaczyna się od razu z lekkim przytupem. Od samego początku wciąga i interesuje. Pisarka Kamila w bardzo ciekawy sposób ukazała nam jak wygląda wolontariat z końmi oraz hipoterapia z nimi, wirtualna adopcja, ale także ogólne zajmowanie się nimi. Nie jest to łatwa praca,...
00
pegrot1984

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa powieść. Autorka napisała historię w taki sposób, że przez książkę dosłownie się płynie ! Bardzo dobra pozycja! polecam 👍
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

Wrzesień

 

Szare chmury zasnuły już niemal całe niebo. Liliana miała nadzieję, że nie zacznie padać. Zgarnęła w kucyk lecące na twarz długie blond włosy i schyliła się po plastikową skrzynkę ze szczotkami stojącą pod ścianą boksu. Zajrzała przez górną część otwartych drzwi do wnętrza niewielkiego, ciemnego pomieszczenia. Jej wzrok zatrzymał się na stojącej w samym rogu istocie. Chrząknęła lekko, dając znać o swojej obecności. Zwierzę uniosło smętnie zwieszoną głowę i popatrzyło na dziewczynę wielkimi oczami. Zastrzygło uszami i znowu spuściło łeb.

– No hej, mała, nie obrażaj się. – Dziewczyna przesunęła skobel zabezpieczający dolną część drewnianych drzwi. – Jak tylko się wykurujesz, to wyjdziesz na dwór.

Uchyliła delikatnie furtkę i zacmokała, znowu zwracając na siebie uwagę wielkiego konia. Podeszła powoli i odstawiła skrzynkę na świeżą słomę. Wyciągnęła dłoń, aby pogładzić siwą sierść, na co zwierzę poderwało nerwowo łeb do góry.

– Już, już, spokojnie, Aria. – Starała się mówić łagodnie. – Wiesz, że nie zrobię ci krzywdy – przekonywała zwierzę, które wciąż łypało na nią podejrzliwie. – Zerknę tylko, jak się goi twoja rana na nodze, i cię wyczyszczę, okej? – spytała, jakby oczekiwała, że Aria jej odpowie.

Pogładziła konia po grzbiecie. Aria była dużą klaczą rasy śląskiej, wykupioną niedawno od handlarza. Na pysku wciąż miała świeże otarcia od niedopasowanego kantara, a przerzedzona grzywa zaatakowana była przez świerzb. Lila jednak bardziej była zmartwiona głęboką raną na tylnej nodze, od razu opatrzoną przez ich zaprzyjaźnionego weterynarza. Stanęła w bezpiecznej odległości, chociaż nie spodziewała się, aby Aria miała ją kopnąć, pomimo to wolała zachować ostrożność. Klacz była duża i silna, lepiej nie ryzykować. Na szczęście wszystko goiło się dobrze, Aria większość czasu stała spokojnie, nie uszkadzając dodatkowo trudno gojącej się tkanki, jakby przeczuwała, że od tego zależy, jak szybko wyjdzie w końcu na zielone pastwisko.

Lilianie napłynęły łzy do oczu na samą myśl o tym, jaki los zgotowali Arii poprzedni właściciele. Niemal cztery lata ze swojego siedmioletniego życia spędziła w ciasnym boksie, przywiązana sznurkiem do ściany, nie mogąc się nawet swobodnie poruszać. Nie zaznała troski, nie wiedziała, co to życie wśród innych koni, o wyjściu na łąkę mogła tylko pomarzyć. Za to swojemu właścicielowi zapewniała dochód w postaci źrebaków, które co roku rodziła. Była maszynką do robienia pieniędzy, nie mogła w żaden sposób zaprotestować. Na szczęście i nieszczęście, gdy zerwała się właścicielowi z uwiązu przy kolejnym kryciu, wpadła oszalała na jakąś maszynę rolniczą i dość głęboko rozcięła sobie nogę. Oczywiste było, że handlarz nie kwapił się do wzywania weterynarza i rana, która wymagała szycia, zaczęła się paskudnie babrać, wdało się zakażenie, a część tkanki obumarła. Ktoś życzliwy poinformował ich o tym. O dziwo, mężczyzna nawet nie oponował za bardzo, gdy prezeska fundacji zaproponowała, że odkupi konia i zajmie się jego leczeniem. Uznał najwyraźniej, że lepiej pozbyć się problemu, klacz i tak nie należała do najbardziej urodziwych, a po co mieć na karku fundację, która mogłaby zainteresować się warunkami życia pozostałych zwierząt.

– Teraz czeka cię lepsze życie, zobaczysz! – obiecała dziewczyna, ocierając łzy z policzka.

Zabrała się do czyszczenia, wciąż łagodnie przemawiając do klaczy. Opowiadała o stadzie koni, równie pokrzywdzonych przez los, które już czekają na nią na padokach. Zapewniała, że Aria znalazła w końcu swoje miejsce na ziemi. Klacz strzygła od czasu do czasu uszami i parskała, jakby rozumiała słowa dziewczyny, lecz im nie dowierzała.

– Lila, skończyłaś już? – Nad drzwiami boksu ukazała się opalona sierpniowym słońcem twarz Wiktorii.

– Ciszej, bo ją wystraszysz! – syknęła w odpowiedzi.

– Przepraszam, czasem się zapominam. – Wiktoria uniosła dłonie w obronnym geście. – Agnieszka kazała zawołać wszystkich do świetlicy.

– Jasne, za chwilę przyjdę. – Lila kiwnęła głową w stronę swojej wysokiej, szczupłej przyjaciółki.

Pozbierała szczotki i podrapała jeszcze klacz za uszami. Zamknęła drzwi, po czym ruszyła wybrukowanym cegłą chodnikiem, który oddzielał służący do zajęć hipoterapii piaszczysty plac od dobudowanej w tym miejscu drewnianej stajni z angielskimi boksami. Wszystkie, oprócz tego, w którym stała Aria, były puste. Konie, które nie wymagały już leczenia, przebywały całą dobę na pastwiskach, gdzie miały postawione wiaty. Tylko niektóre, bardziej wymagające, sprowadzano na noc. Zresztą nie zmieściliby wszystkich koni w stajniach, było ich tak dużo, że część musiała siłą rzeczy stać na dworze.

Liliana podeszła do tylnego wejścia murowanej stodoły zaadaptowanej na stajnię. W budynku mieściło się kolejnych dwadzieścia boksów, paszarnia, służąca również za magazynek do przechowywania leków, pomieszczenie ze sprzętem i toaleta. Siano i słomę trzymali w starym magazynie, więc część poddasza zajmowało małe mieszkanko stajennego. Resztę wolnych pomieszczeń wolontariusze przerobili własnymi siłami na proste pokoje, aby móc zostawać w fundacji na noc, gdy zajdzie taka potrzeba.

Przemierzyła główny korytarz i wyszła na dobudowaną od frontu dużą drewnianą altanę, którą zwykli nazywać swoją świetlicą. Obok znajdował się fundacyjny parking, a dostęp do niego umożliwiała duża metalowa brama, która teraz stała na oścież otwarta.

Zbliżający się początek roku szkolnego znacznie przetrzebił szeregi młodych wolontariuszy. Tylko kilkorgu z nich rodzice pozwolili na spędzenie ostatnich dni wakacji w fundacji. Paru licealistów też jeszcze przychodziło pomagać, nie garnęli się jakoś do szkolnych przygotowań. Poza młodszym gronem zjawiło się dziś też starsze małżeństwo, które przychodziło wyprowadzać fundacyjne psiaki na spacer. Wszyscy zajęli już miejsca na składanych, obdrapanych ławkach.

Liliana odnalazła Wiktorię i usiadła obok. Młodsze koleżanki kręciły się niecierpliwie i dyskutowały głośno na temat tego niespodziewanego zebrania. Wiktoria posłała przyjaciółce spojrzenie wyrażające dezaprobatę ich dziecięcym zachowaniem. Liliana jednak patrzyła na spokojnie stojącego w rogu pana Stanisława, który pracował tu od samego początku jako stajenny. Zawsze sprawiał wrażenie smutnego. Był małomówny i cichy, ale zawsze pomagał dzieciakom, gdy sobie z czymś nie radziły. Teraz wydawał się przygnębiony jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

– Dziękuję, że oderwaliście się od swoich zajęć.

Do świetlicy wkroczyła Agnieszka ubrana w luźną, kwiecistą sukienkę. U jej boku stanął dość przystojny mężczyzna, którego Lilka widziała pierwszy raz w życiu. Uniosła brew i spojrzała na Wiktorię. Wyraz twarzy przyjaciółki mówił, że też nie znała tego człowieka. Ubrany był w wypastowane sztyblety, czarne bryczesy i idealnie wyprasowaną białą koszulkę. Wyglądał, jakby przybył na lekcję jazdy konnej, których tu nie prowadzili, poza zajęciami hipoterapii dla dzieci. Lilka spojrzała na niego podejrzliwie. Brakuje mu tylko jeszcze palcata w ręce, pomyślała.

– Jak większość z was wie, spodziewam się dziecka. – Agnieszka położyła ostentacyjnie dłoń na lekko zaokrąglonym brzuchu. – Słyszeliście pewnie różne plotki, ale chciałabym, żebyście usłyszeli wszystko ode mnie. W związku z zagrożeniem mojej ciąży, jestem zmuszona chwilowo zrezygnować z pracy. – Pogładziła się z czułością po brzuchu. – Nie jestem w stanie poświęcać sto procent siebie fundacji Cztery Kopyta. Dobro koni jest dla mnie ważne, jednak równie istotne jest zdrowie moje i mojej córeczki.

Przerwała, bo wśród zgromadzonych wybuchła wrzawa, dzieci wydawały okrzyki zdumienia. Lilka kątem oka dostrzegła, jak pan Stanisław znika w głębi stajni. Najwyraźniej nie był ciekawy, co jeszcze ma do powiedzenia Agnieszka. Starsza para kiwała tylko głową ze zrozumieniem.

– No już, już, dzieciaki! Spokojnie!

Wiktoria wydęła wargi, słysząc, jak ktoś nazywa je dzieciakami. Wraz z Lilianą były najstarsze wśród wolontariuszy i bardzo nie lubiła, gdy ktoś traktował ją na równi z młodszymi koleżankami.

Lilianie to zupełnie nie przeszkadzało, nie oczekiwała, że prezeska fundacji będzie zwracać się do nich inaczej.

– W tym miejscu chciałabym wam kogoś przedstawić. – Agnieszka uniosła ręce do góry, prosząc w końcu o spokój. – Pan Bartosz Janicki od lat związany jest z końmi, to były zawodnik w skokach przez przeszkody i wielki miłośnik tych zwierząt. Znamy się od lat i jestem pewna, że godnie mnie zastąpi i będzie działał zgodnie z statutem fundacji. – Mocno zaakcentowała ostatnie słowa.

Mężczyzna kiwnął głową i wystąpił o krok.

– Dziękuję, Agnieszko. – Jego głos był spokojny i melodyjny. Powiódł wzrokiem po zebranych. – Cieszę się, że udało ci się zarazić miłością i chęcią niesienia pomocy tak spore grono młodych ludzi! I tych trochę starszych. – Posłał serdeczny uśmiech trzymającemu się za ręce małżeństwu. – Wasza pomoc z pewnością jest tu nieoceniona i wierzę, że szybko poznam się z każdym z was.

Wiktoria szturchnęła lekko Lilkę w bok, na jej twarzy malował się chytry uśmieszek.

– Ja go chętnie poznam bliżej – szepnęła koleżance na ucho, na co ta przewróciła oczami.

Wiktoria oglądała się za każdym przystojnym facetem. Po ostatnim nieudanym związku kręciła się koło młodego studenta weterynarii, który często przyjeżdżał z lekarzem Ostrowskim i uczył się od niego fachu. Z tego, co Lilka wiedziała, spotkali się nawet kilka razy poza fundacją i wydawało się jej, że będzie z tego coś poważniejszego.

– A co z Patrykiem? – Uniosła brwi.

– A co to, ślub z nim wzięłam? – prychnęła Wiktoria.

Lilka pokręciła głową i skupiła się na przemówieniu pana Bartosza.

– Mam kilka nowych pomysłów na to, jak prowadzić fundację, i na pewno przyda mi się wasza pomoc. Cieszę się również z tego, iż Agnieszka obdarzyła mnie takim zaufaniem, aby przekazać mi pieczę nad swoim oczkiem w głowie.

– Tak, to nie była prosta decyzja – wtrąciła Agnieszka – wierzę jednak, że słuszna. Wszystko oczywiście zostaje po staremu, jeśli chodzi o wolontariat i stałych pracowników. Czy ktoś ma jakieś pytania? Nie? W takim razie pozostaje mi podziękować wam wszystkim za pomoc i zaangażowanie w prace fundacji. Gdyby nie wy, ludzie o wielkich sercach, to miejsce by nie istniało. I oby do szybkiego zobaczenia!

Dzieciaki zerwały się z miejsc. Agnieszka ukradkiem otarła łzę. Wszyscy po kolei podchodzili do pani prezes, aby się pożegnać. Wiktoria i Liliana poczekały, aż wrócą do swoich zajęć.

– Dziękuję, dziewczyny, mam nadzieję, że Bartek będzie mógł na was liczyć, tak jak ja mogłam. Wasza pomoc jest tu nieoceniona.

– Dziękujemy za wszystko! – Liliana przytuliła się do kobiety, która nie tylko ratowała konie, ale zawsze znalazła też chwilę na rozmowę z przebywającymi tu dzieciakami. Zacisnęła zęby, tłumiąc łzy.

– No już, już, przecież fundacja wciąż będzie istnieć, nie ma co płakać.

– Ale to już nie będzie to samo – burknęła Wiktoria.

Liliana dostrzegła grymas na twarzy stojącego obok mężczyzny.

– W razie potrzeby zawsze możecie do mnie zadzwonić.

– Aga, masz odpoczywać i niczym się nie przejmować – zastrzegł Bartek, otaczając koleżankę ramieniem. – Ze wszystkim tu sobie poradzimy, nie będzie potrzeby, aby cię czymkolwiek niepokoić.

Mężczyzna przeskoczył wzrokiem z Wiktorii na Lilkę.

– Jasne. Musi pani teraz myśleć o sobie – powiedziała powoli Liliana i zmieszana zaczęła grzebać czubkiem buta w ziemi. – Nie będziemy niepotrzebnie zawracać głowy.

– Wszystko będzie dobrze. Przepraszam was teraz, mamy jeszcze parę spraw do omówienia. Będę tu zaglądać, jak tylko stan zdrowia mi na to pozwoli. Nie martwcie się!

Dziewczyny posłały zbolały uśmiech pani Agnieszce i odprowadziły ją wzrokiem, gdy odchodziła z Bartkiem do biura mieszczącego się na piętrze stajni.

– Pamiętaj o zatrudnieniu jeszcze jednego stajennego. Obiecałam Stanisławowi pomoc, lata już nie te, a roboty przybywa.

Dotarły do nich jeszcze słowa byłej pani prezes skierowane do Bartka.

– Całkiem niezły ten facet – powiedziała Wiktoria, gdy tylko zostały same. – Popatrz, nie taki stary, trzydzieści dwa lata. Niedawno wrócił z zagranicy. Odnosił nawet jakieś sukcesy w skokach przez przeszkody, ale było to z jakieś siedem lat temu.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – zdumiała się Lilka.

– Halo, wujek Google wie wszystko. – Wiktoria pomachała jej komórką przed twarzą. – To jakiś wycinek z gazety, regionalki, ale wynik miał całkiem dobry. – Postukała idealnie wystylizowanym paznokciem w ekran.

– No, może być. – Lilka wzruszyła tylko ramionami.

– Może być? Mówisz o punktach, które zdobył za przejazd, czy o nim samym?

– I to, i to. – Jej ramiona znowu powędrowały do góry.

– Przecież to ciacho! Widziałaś jego błękitne oczy? Utonąć można!

– Myślałam, że wolisz brunetów z oczami ciemnymi jak bezgwiezdna noc. – Liliana zacytowała słowa przyjaciółki, które wypowiadała, zachwycając się urodą Patryka.

– Kobieta zmienną jest. A ty jesteś dziwna. – Wiktoria założyła nogę na nogę i pokiwała na Lilianę palcem. – Pojawia się przystojny facet na horyzoncie, a ciebie to nie rusza. Może byś w końcu sobie kogoś poderwała, co?

– Nie muszę, tak jak ty, oglądać się za każdym samcem w pobliżu. Mam inne zmartwienia na głowie. – Lilka wstała z ławki i ruszyła z powrotem do stajni.

– Ciekawe jakie. – Koleżanka poczłapała za nią. – Skończyłaś studia z dobrym wynikiem, odbębniłaś staż podyplomowy, możesz rozpoczynać karierę – wyliczała na palcach. – Starzy bulą za twoje gniazdko i możesz tu spędzać każdą wolną chwilę, a ty nagle masz jakieś zmartwienia?

– Tak, martwię się o Arię.

– Przecież Ostrowski ostatnio mówił, że noga goi się jak na przysłowiowym psie.

– Bo się goi, ale boję się, jak przyjmą ją konie w stadzie. Tym bardziej, że Ostrowski potwierdził, że jest źrebna – wyjaśniła Lilka. – A jeśli będą ją atakować?

– Daj spokój. – Koleżanka machnęła ręką. – Przecież to koń. Poradzi sobie. Wszystkie przez to przechodziły, nie dramatyzuj.

– Jasne – syknęła Lilka.

Wiktoria kochała zwierzęta i lubiła pomagać, jednak Lilce czasem wydawało się, że nie podchodzi do tego z sercem. Wiktoria brała to na chłodno, twierdząc też, że nie wszystkie da się uratować.

Ona sama przejmowała się każdym przyjmowanym do fundacji koniem, nie mogąc poradzić sobie z żalem i złością, które ją zalewały, gdy spotykała się z ludzką bezdusznością wobec zwierząt.

– Zresztą nie podoba mi się ten facet – dodała po chwili, otwierając drzwi paszarni.

– Jeszcze nie zamienił z tobą ani jednego słowa, a już ci się nie podoba? Co z nim nie tak?

– Nie wiem – mruknęła. – Jest jakiś taki…

– Zbyt przystojny? – Wiktoria się zaśmiała, podając koleżance miarkę do paszy. – Tak, to można mu zarzucić. Ma obłędny tyłek, widziałaś?

– Jezu, ty tylko o jednym! – Liliana się naburmuszyła. Nie mówiąc nic więcej, zaczęła szykować paszę na wieczorne karmienie.

Wiktoria rozłożyła czarne, umęczone już życiem wiadra i rozsypała owies według rozpiski wiszącej na tablicy korkowej. Lilka uzupełniała je otrębami i witaminami, dodając po garści sieczki. Na koniec Wiktoria dolała odrobinę wody i wymieszała zawartość wiader drewnianą łyżką. Pracowały w ciszy. Każda wiedziała, co ma robić, działały według wypracowanej rutyny.

– Trzeba będzie je poprawić. – Wiktoria kiwnęła głową w stronę wiaderek. Namalowane białym flamastrem imiona koni zaczynały się już ścierać.

– Mhm.

– Lilka! Gdzie ty znowu błądzisz myślami?

– Przepraszam, zastanawiam się nad… A, nieważne. – Machnęła ręką, chwyciła dwa wiadra i ruszyła do boksów.

– Chyba muszę cię jakoś rozruszać. – Wiktoria ją dogoniła. – Co powiesz na drinka dziś wieczorem? Wprawdzie umówiłam się z Patrykiem, ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko, jak pójdziesz do klubu z nami.

– Jako piąte koło u wozu? Żeby patrzeć, jak się migdalicie? Nie, dziękuję. – Lilka wysypała paszę do żłobu i wróciła po kolejne wiadra.

– Jezu, kobieto, a jak chcesz kogoś poznać, zamykając się na całe dnie w stajni!

– Już ci mówiłam, nie mam potrzeby nikogo poznawać. Nie mam czasu na jakieś durne randki. Tu jest wystarczająco dużo pracy.

Wiktoria przewróciła oczami, ledwo powstrzymując się od parsknięcia.

– Skończysz jak pan Stasiek. Będziesz sama na stare lata sprzątać końskie kupy.

Liliana przystanęła na chwilę, chcąc pokazać, co sądzi o paplaninie swojej przyjaciółki, i popukała się w czoło.

– Tak, tak, zobaczysz – kontynuowała Wiktoria, nie odstępując Lilki na krok. – Kiedy ostatnio się z kimś umówiłaś? Czekaj, czekaj, to od czasów tego, jak mu tam było… – Przymrużyła oczy, próbując przypomnieć sobie imię ostatniego chłopaka Lilki. – A! Piotrka! No to od tego czasu nie spotykałaś się z nikim. Prawie dwa lata życia w uczuciowym klasztorze.

– Wiki, daj sobie spokój! – Lila odstawiła wiadro z łoskotem na betonową posadzkę. – Ty nadrabiasz z randkowaniem za nas dwie.

– Pff… Ale…

– Powiedziałam, skończ! – Uniosła rękę, chcąc powstrzymać koleżankę od dalszego wywodu.

– Dobra, niech ci będzie, drinka dziś ci odpuszczę. – Wiktoria wydęła pociągnięte błyszczykiem usta. – Powiedz lepiej, czym jutro dostaniemy się na koncert? Będziesz piła? Bo jak nie, to może twoim autem? Ewentualnie mogę poprosić Patryka, no i zostaje nam też Uber, ale pewnie skasują nas jak za zboże. Ej, co to za mina?! – zapytała podejrzliwie, widząc zmieszanie na twarzy Lilki.

– Wiktoria, tak bardzo przepraszam! Wczoraj dzwoniła moja mama i…

– Nawet nie waż mi się mówić, że nie idziesz na koncert.

– Przepraszam! – Lila wydała z siebie przeciągły jęk. – Mama nalegała, żebym przyjechała do nich jutro. Ma sprawę niecierpiącą zwłoki. Tak rzadko się widujemy, nie mogłam jej odmówić.

– Czekałyśmy na ten koncert dwa miesiące! – Wiktoria trzasnęła pokrywą drewnianej skrzyni, w której trzymali owies. – Nie mogłyście poplotkować sobie przez telefon?! Powiedziałaś jej w ogóle, że jesteś już umówiona? Pewnie by zrozumiała! Zresztą pojedziesz rano, pogadacie sobie i wrócisz raz-dwa. Ogarniemy się, wbijesz się w tę nową kieckę i polecimy! Koncert jest wieczorem, więc nic straconego.

– Wybacz, mama kazała mi być w porze obiadowej, no i obiecałam zostać na noc. Oddam swój bilet Patrykowi, z nim i tak będziesz lepiej się bawić! – dodała szybko Lilka, widząc pełne rozczarowania spojrzenie przyjaciółki. – Ja tak naprawdę jakoś nie bardzo miałam ochotę na ten koncert. – Wbiła wzrok w worek z paszą, bojąc się, że Wiktoria dostrzeże wymalowane na jej twarzy kłamstwo.

– Nie mogłaś tak od razu?

– Chyba powinnam. Nie gniewaj się na mnie.

– Nie gniewam. Ciekawe, czy Patryk ma na jutro jakieś plany – mruknęła Wiktoria pod nosem i wsypała miarkę owsa do kolejnego wiadra podsuniętego przez Lilę. – Ej! Ale musisz mi to jakoś wynagrodzić!

– Wszystko, co zechcesz. W granicach rozsądku, oczywiście – zastrzegła, obawiając się, na jaki szalony pomysł mogłaby wpaść Wiktoria.

– Masz jutro założyć tę sukienkę.

– Tę? – Rozejrzała się po paszarni.

– Tę, którą wybrałyśmy specjalnie miesiąc temu na koncert!

– No co ty! Nie włożę jej!

– No tak, pewnie wybrałabyś tę granatową z długimi rękawami i dekoltem w łódeczkę, jak dla starej babci.

– Mamie podoba się ta sukienka. Twierdzi, że jest elegancka.

– Tak, w sam raz na pogrzeb. Daj spokój, ta, którą wybrałyśmy, też nada się na rodzinny obiadek, a wiem – uniosła palec – że kupiłaś ją tylko na koncert. Nie ma opcji, żeby taka kreacja się zmarnowała i nigdy nie ujrzała światła dziennego! Zapomnienie na dnie szafy? O nie, nie dla niej taki los!

Lila przewróciła oczami. Mając za przyjaciółkę modową świruskę, powinna spodziewać się takiego obrotu spraw.

– Jesteś mi coś winna. – Wiktoria posłała jej surowe spojrzenie, widząc, że ta wciąż się waha.

– Niech ci będzie, włożę ją jutro do rodziców.

– Całe szczęście! – Wiktoria wypuściła miarkę z rąk i klasnęła radośnie. – Oczywiście masz mi wysłać zdjęcie, inaczej nie uwierzę! Jeśli jednak założysz tamtą babciną szmatę, możesz się do mnie nie odzywać.

– Już? Skończyłaś? – Lila pokazała jej język. – Przestań mnie terroryzować, konie czekają na jedzenie.

Wiktoria spojrzała na zegarek i zaklęła pod nosem.

– Cholera! Spóźnię się do pracy. Szef mnie zabije, jak znowu będzie musiał sam zmywać gary. – Zaśmiała się, chyba nie do końca zmartwiona tą wizją.

– Leć. Dam sobie radę.

Wiktoria ucałowała jeszcze przyjaciółkę i zniknęła jej z oczu.

Lila dokończyła pracę w paszarni, pomyła wiadra i zamiotła podłogę. Wyjrzała na zewnątrz. Pomimo ciemnych chmur z nieba nie spadła jeszcze ani jedna kropla deszczu. Na szczęście, pomyślała dziewczyna, idąc na padok, aby sprawdzić, czy u koni wszystko w porządku. Przechodząc koło boksu Arii, podała jej marchewkę, którą zabrała z paszarni. Zwierzę skubnęło kawałek, a reszta spadła na ziemię.

– Nie masz apetytu? Później jeszcze do ciebie zajrzę! – obiecała Lilka, zamykając drzwi boksu.

Ruszyła dalej. Wyszła na polną ścieżkę z wyjeżdżonymi przez ciągnik koleinami, która prowadziła na rozdzielone pastuchem kwatery. Po obu stronach drogi ciągnęło się poprzekrzywiane ogrodzenie zbite z okorowanych żerdzi. Część z nich była już na tyle przegniła, że zwisała smętnie tuż nad ziemią, czekając na wymianę. Niektóre poodpadały, zniszczone wilgocią i czasem. Naprawa ogrodzenia wymagała jednak sporych nakładów finansowych, więc pan Stanisław robił, co w jego mocy, aby łatać je na bieżąco tanim kosztem. Płot wyglądał, jakby trzymał się tylko siłą woli. Jedynie słupy, na których osadzone były bramy prowadzące do poszczególnych kwater, były wbetonowane w ziemię i odpowiednio zabezpieczone. Po prawej stronie, gdzie pasło się stadko najstarszych i najspokojniejszych koni, Lilka dojrzała grupkę dzieciaków. Pomagali panu Stanisławowi wepchnąć ogromną belę siana na paletę stojącą pod wiatą. Stwierdziła, że jest ich tam na tyle dużo, że poradzą sobie sami, poszła więc dalej wyschniętą ziemią.

– W sumie mogłoby trochę popadać – mruknęła, oceniając stan trawy.

Konie wygryzły wszystko niemal do gołej ziemi, a lato w tym roku było upalne i suche. Lilka miała nadzieję, że trawa jeszcze trochę odbije i zwierzaki będą mogły cieszyć się sezonem pastwiskowym aż do późnej jesieni. Dotarła do kolejnej bramki. Otworzyła skobel i podeszła prosto do ustawionej z boku wiaty emaliowanej wanny. Spuściła resztki zieleniejącej już wody i z lekkim obrzydzeniem przetarła ręką ściany wanny, chcąc pozbyć się zielonego nalotu. Tuż obok stały baniaki z wodą, którą pan Stasiek przywiózł przyczepką. Liliana podciągnęła rękawy swojej szarej, przybrudzonej już bluzy, dźwignęła z wysiłkiem jeden z baniaków i oparła go o krawędź wanny. Woda chlusnęła, ledwo zakrywając dno.

Dziewczyna podniosła głowę, słysząc jakiś szmer dochodzący z małego lasku. Zerknęła w stronę przekrzywionych przez wiatr brzóz, których gałęzie falowały na wietrze. Dzikie jeżyny tworzyły coś w rodzaju ostrokołu, chroniąc brzegi lasu swoimi splątanymi niczym macki pędami. Jakiś ptak poderwał się do lotu, rozdzierając powietrze wystraszonym skrzekiem.

Nim dostrzegła pędzący tabun koni wypadających z ciemnej gęstwiny, najpierw je usłyszała. Miała wrażenie, że twarda, spękana ziemia zadrżała, przenosząc wibrację na jej stopy. Jednak tętent kopyt jej nie przeraził, a wbiegające na łąkę z impetem konie wywołały uśmiech na twarzy. Zwierzęta w mgnieniu oka znalazły się przy wannie, przepychając się i kwicząc na siebie nawzajem. Grupą kierowała Łatka, srokata klacz z bujną grzywą. Miała zaledwie metr wysokości i była najmniejsza z całego stada. Przyjechała do nich z przerośniętymi kopytami wywijającymi się do góry, nie mogła zrobić kroku bez bólu. Kopyta udało się w końcu doprowadzić do odpowiedniego stanu, co pozwoliło kucykowi chodzić bez cierpienia. Kiedyś ledwo się ruszała, teraz przewodziła stadu, ustawiając sobie wszystkie konie i nie szczędząc kopniaków, gdy coś jej nie pasowało.

– Mały diabeł – parsknęła Lilka.

Łatka położyła po sobie uszy, odganiając od wodopoju dwa razy większą od siebie koleżankę, i łapczywie wypiła to, co Lilka zdążyła nalać do wanny, po czym spokojnie oddaliła się skubać trawę. Następny w kolejce ustawił się starszy już wałaszek w typie fiorda, którego udało się wykupić na targach. Poprzednia właścicielka, która z niego wyrosła, bez ceregieli sprzedała go handlarzom. Konik okazał się oazą spokoju, bardzo wdzięcznym towarzyszem, który łaknął kontaktu z człowiekiem. Po pracy, jaką włożyła w niego Agnieszka, świetnie sprawdził się w roli konia do hipoterapii, pomagając chorym dzieciakom.

Lilka szybko napełniła wannę, aby reszta koni mogła spokojnie się napić. Gdy odstawiała ostatni, pusty już baniak na ziemię, obserwowała, jak Cyntia, kasztanowata zimnokrwista klacz podchodzi wraz ze swoim czteromiesięcznym źrebakiem. Matka powłóczyła tylnymi nogami, nie spiesząc się, za to jej dziecko radośnie podskakiwało, szarpiąc ją od czasu do czasu za ogon. Gdy klacz piła, młody wolał zająć się kopaniem w plastikowe butle, wywijając przy tym zabawnie wargi.

– Hej, przestań, bo zniszczysz! – Lilka odgoniła małego łobuza, który pogalopował w stronę reszty koni.

Wytarła wilgotne dłonie w nogawki dżinsów, pożegnała się ze stadem i ruszyła z powrotem. Na drodze zamajaczyła jej grupka wolontariuszy, która wracała do stajni wraz ze stajennym. Podbiegła do nich, dołączając do starszego mężczyzny, który zamykał pochód.

– Coś jeszcze trzeba zrobić? – spytała, gdy się z nim zrównała.

– Nie.

Przyzwyczaiła się do opryskliwego tonu Stanisława, nie przejęła się też jego krótką odpowiedzią. Taki już był i nikt, kto dłużej tu przebywał, nie zwracał na to uwagi. Nie wiedziała, jak wyglądało jego życie wcześniej, zanim zaczął tu pracę. Nigdy o sobie nie opowiadał. Wiedziała jedynie, że w jego mieszkanku nad stajnią nikt go nie odwiedza. Siwe włosy skrywał cały czas pod tą samą czapką z daszkiem, wytartą już w niektórych miejscach. Jego ulubionym ubiorem były flanelowe koszule, które nosił niezależnie od pogody. Mimo ciężkiej, fizycznej pracy nigdy nie narzekał i na nic się nie skarżył.

– Co pan myśli o tym całym Bartku? Nie wydaje się panu jakiś dziwny? Nie wiem czemu, ale mam złe przeczucia co do niego – powiedziała.

Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.

– Zna go pan? Może mi pan coś o nim opowiedzieć? Czemu tak szybko pan zniknął z zebrania? – Zasypała go gradem pytań. – Żałuje pan, że pani Agnieszka nas zostawia? Przecież mogłaby…

Przerwał jej w pół zdania.

– Nic mi do tego.

Jak zwykle nie był skory do rozmów, chociaż Liliana liczyła, że podzieli się z nią swoim zdaniem. Wiktoria już była tak zapatrzona w tego całego chwilowego prezesa, że z nią na pewno nie mogła podzielić się swoimi obawami. Mimo niechęci stajennego postanowiła ciągnąć temat.

– Ciekawe, co miał na myśli, mówiąc, że ma jakieś pomysły na to miejsce. Przecież tak, jak jest, jest dobrze, prawda? Ten facet nie budzi mojego zaufania.

W odpowiedzi usłyszała tylko pomruk. Pan Stanisław skrzywił się nieznacznie i zatrzymał w pół kroku. Jego szare oczy, ledwie widoczne spod czapki, przypominały teraz deszczowe chmury przetaczające się nad głowami. Bruzdy wokół ust się pogłębiły, a krzaczasta brew zadrgała niespokojnie. Przeszył dziewczynę chłodnym spojrzeniem, od którego przebiegły ją dreszcze. Zmieszana schowała ręce do obszernej kieszeni w bluzie.

– Zajmij się swoimi sprawami – powiedział ochrypłym tonem i ruszył do stajni, zostawiając zdezorientowaną dziewczynę samą.

Pokręciła głową z niedowierzaniem. O co mu chodziło? – tłukło się jej po głowie. Przecież nie powiedziała nic złego. Wzruszyła ramionami.

Wolontariusze, którzy prowadzili do stajni część koni, zniknęli już w chłodnym budynku, ona natomiast skręciła w lewo, aby pożegnać się jeszcze z Arią. Zabrała swoje rzeczy ze świetlicy i nie zadając już sobie trudu, by się przebrać, ruszyła na parking przed stajnią.

Tuż koło jej wysłużonego fiata, którego dostała na swoje osiemnaste urodziny, stał zaparkowany starszy model BMW. Podeszła do auta i zajrzała przez szybę, podziwiając skórzaną tapicerkę. Podskoczyła, wystraszona nagłym mrugnięciem świateł i głośnym piknięciem.

– Podoba ci się?

Tuż za jej plecami stał Bartek.

– Może być – odparła zmieszana. Cieszyła się, że na dworze zrobiło się już szaro. Obawiała się, że na twarz mogły jej wpełznąć rumieńce zażenowania.

– Bartek. – Mężczyzna wyciągnął w jej stronę wypielęgnowaną dłoń. Uścisk miał łagodny, lecz zdecydowany. Delikatnie potrząsnął ręką dziewczyny. – A ty jesteś pewnie…?

– Liliana – wydukała, zarzucając plecak na ramię.

– Liliana – powtórzył melodyjnym głosem. – Bardzo ładne imię. Agnieszka mi o tobie wspominała. Pomagasz tu już od dwóch lat, tak?

– Tak – przytaknęła, spuszczając wzrok. Ten mężczyzna ją onieśmielał.

– Świetnie. Więc znasz to miejsce i zwierzęta jak własną kieszeń. – Wydawał się szczerze zadowolony. Otworzył drzwi auta. – Podwieźć cię do miasta?

– Dziękuję panu…

– Mów mi po imieniu, proszę.

Liliana zerknęła na niego niepewnie, łuna bijąca od lampki wewnątrz auta oświetlała jego szeroki uśmiech.

– Więc?

– Mam swój środek transportu, dziękuję. – Wskazała głową stojące obok żółte autko. Miała nadzieję, że w panującym już mroku nie widać, jak bardzo jej samochód jest ubrudzony. Aż głupio było parkować koło błyszczącego klasyka, którym jeździł Bartek.

– Jasne. To do zobaczenia, Liliano – rzucił i wsiadł do auta. Odpalił silnik, nie patrząc już na nią, wycofał z parkingu i ruszył w stronę miasta.

Lilka jeszcze przez chwilę obserwowała majaczące w oddali tylne światła. W końcu odetchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że jej mięśnie napięły się niczym struny. Wciąż czuła na dłoni lekki dotyk Bartka. Było w tym człowieku coś dziwnego, coś, czego nie umiała nazwać. Musiała jednak przyznać Wiktorii rację, był przystojny. Blond włosy świetnie współgrały z jego opaloną cerą, a kolor oczu przypominał nieodkryte głębiny oceanu, w którym można zanurkować.

– W oceanie pływają też przerażające stwory – upomniała się, wracając do domu. – I można w nim utonąć.

Całą drogę powrotną zastanawiała się, czy przez Bartka zmieni się coś w funkcjonowaniu fundacji. Wprawdzie Agnieszka dobitnie zaznaczyła, że sprawy wolontariatu pozostają bez zmian, ale Lilka była pełna obaw. Zdawała sobie sprawę, że jej lęk jest irracjonalny, nie mogła jednak nic na to poradzić. Chyba liczyła na to, że Agnieszka wciąż będzie sprawować pieczę nad Czterema Kopytami, chociaż wiedziała, że kobieta nie najlepiej przechodzi ciążę. Westchnęła przeciągle, parkując pod dziesięciopiętrowym blokiem. Miała nadzieję, że jej durne przeczucia okażą się błędne, a Bartek odda całe serce fundacji, tak jak wcześniej Agnieszka.

Zgarnęła plecak z bocznego siedzenia i zamknęła auto. Na jej nosie rozbiła się pierwsza, wielka kropla deszczu. Zaraz za nią poleciały kolejne, na razie leniwie uderzając o ziemię. Na dworze było już całkowicie ciemno, jedynie latarnie uliczne dawały odrobinę światła. Lilka ruszyła szybkim krokiem w stronę klatki.

– Hej, kierowniczko!

Na dźwięk męskiego głosu o mało nie podskoczyła.

– Może się kierowniczka z nami napije! Taki zimny wieczór, a z nami można się rozgrzać!

W mroku dojrzała sylwetki trzech mężczyzn siedzących na ławce pod transformatorem. Najwyraźniej nie przeszkadzały im chłodne podmuchy wiatru i padający coraz mocniej deszcz. Nie zastanawiając się długo, przyspieszyła, odprowadzana głośnym rechotem pijaczków. Z bijącym sercem wbiła kod do klatki, chowając się za drzwiami. Nie lubiła takich sytuacji. Nigdy nie odważyła się odszczeknąć, wolała nie zaczepiać pijanych facetów. Wiedziała, że Wiktoria postąpiłaby zupełnie inaczej; przyjaciółka nie bała się niczego, za to Lilka bała się podwójnie. Zwłaszcza gdy zaczepiał ją ktoś po ciemku. Wzdrygnęła się i wcisnęła przycisk windy. Zerknęła przez pomazaną markerem szybkę. Nic się nie poruszyło. Winda znowu nie działała. Zaklęła pod nosem i zaczęła wspinaczkę na ósme piętro, z trudem powłócząc nogami.

Otworzyła drzwi mieszkania, ledwo łapiąc oddech, mięśnie paliły ją żywym ogniem. Rzuciła plecak na ziemię i ściągnęła buty, wciąż próbując uspokoić bijące mocno serce. Zapaliła światło w swoim, jak nazwała je Wiktoria, gniazdku. Weszła do salonu, który jednocześnie pełnił funkcję sypialni. Opadła na krzesło, nie chcąc siadać w brudnym ubraniu na niezaścielonym łóżku. Powiodła wzrokiem po walających się wszędzie ubraniach, książkach i opakowaniach po pizzy. Była jednak tak zmęczona dzisiejszym dniem, że nie miała już siły ani ochoty sprzątać tego pobojowiska. Wzięła szybki prysznic i przygotowała kanapki w ciasnej, zagraconej kuchni, obiecując sobie, że ogarnie jutro mieszkanko przed wyjazdem do rodziców. Spędzała tyle czasu w fundacji, że zazwyczaj brakowało jej już chęci na utrzymywanie porządku u siebie.

Kładąc się już do łóżka, poczuła ból pleców i ramion po dźwiganiu baniaków z wodą. Weekend u rodziców dobrze jej zrobi. Zje w końcu coś porządnego, mama na pewno upiecze jej ulubiony jabłecznik. Odpocznie i naładuje baterie. I postaram się nie myśleć o Bartku – obiecała sobie, zasypiając.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Kamila Majewska, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Zdjęcie główne: wygenerowane za pomocą AI Midjourney, wersja premium, licencja komercyjna

 

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, „DARKHART”

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-707-4

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.