Za zielonymi drzwiami - Majewska Kamila - ebook + audiobook + książka

Za zielonymi drzwiami ebook i audiobook

Majewska Kamila

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bogactwo, kariera, wielkie miasto i wygodne życie – czy może cicha prowincja, gdzie życie toczy się wolniej?

Ania, szefowa działu reklamy w dużej firmie, dowiaduje się o spadku, który pozostawił jej szef i przyjaciel, Kazimierz. Bohaterka ma wybór: przejęcie ważnego stanowiska i udziałów w firmie albo odziedziczenie tajemniczego gospodarstwa. Anna musi podjąć trudną dla siebie decyzję. Do tej pory stawiała na karierę, a sama myśl o mieszkaniu na wsi przyprawiała ją o mdłości. 

Ale może warto sprawdzić, co kryje się za zielonymi drzwiami domu, który miałaby odziedziczyć?

Czy Anna odważy się postawić wszystko na jedną kartę i rozpocznie nowe życie, z dala od personalnych rozgrywek korporacji, w której czuła się tak dobrze? Czy posłucha rad mężczyzny, z którym ma romans – może raczej podejmie wyzwanie, jakie rzuca jej los i odważy się przejąć odrestaurowaną stodołę, mały domek, stajnię i dużą połać ziemi? A może za zielonymi drzwiami kryje się coś jeszcze?

Może… prawdziwa miłość?  

„Za zielonymi drzwiami” Kamili Majewskiej to pełna oryginalnych postaci i nieoczekiwanych zwrotów akcji powieść o trudnych wyborach i życiowych rozterkach. Powieść, która pokazuje, jak bardzo los może być przewrotny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 25 min

Lektor: Kamila Majewska
Oceny
4,4 (178 ocen)
105
42
23
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DanaZuziak

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała lektura .Poruszane są problemy współczesnego człowieka, który ugania się za awansami,kasą i ciągle zapatrzony w monitor a nie dba o uczucia,które towarzyszą ludzkośći od zarania powstania świata .Bez Boga,miłości,rodziny pozostaje tylko pustka i gorycz u schyłku naszego żywota.
10
Marti1957

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna,lekka lektura godna polecenia
10
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Ania dowiaduje się o pozostawionym przez swojego pracodawcę spadku. Ma wybrać, albo przejmie ważne stanowisko w firmie reklamowej, w której pracuje albo odziedziczy gospodarstwo, o którym mało kto wiedział. Kobieta na początku bez wahania wybrałaby firmę, jednak Kazimierz dał jej czas na podjęcie decyzji, a kiedy poznaje bliżej gospodarstwo jak i jej pracownika, wybór nie wydaje się już taki prosty. Zawaliłam sprawę. Jakiś czas temu przeczytałam w ramach booktour drugą część tej powieści...no i dlatego praktycznie nic nie było dla mnie zaskoczeniem. Jednak to tylko moja wina. Wracając do książki. Jest to bardzo ciekawa, świetnie napisana opowieść o ludzkich wyborach. Niby takich oczywistych, a jednak nakłaniających do przemyślenia. Bo czy faktycznie kariera zawodowa wyciskająca z nas wszystkie soki jest tym co chcemy robić do końca życia? Czy jeśli mamy wybór i los postawi przed nami alternatywę nie warto spróbować zacząć od nowa, z nową energią, nowymi ludźmi i w innym otoczeniu? C...
00
zosia54

Całkiem niezła

taka sobie. Dla zabicia czasu może być. Dziwne tylko że ciągle autorki lub autorzy muszą się powtarzać, te główne bohaterki piękne, takie zdolne, takie niezastąpione, takie zapracowane i nagle takie głupie nic nie kojarzące dają sobą kręcić. Widocznie nie trzeba się wysilać a powieść i tak będzie.
00
p4tii

Z braku laku…

.
00

Popularność




Za zielonymi drzwiami

Kamila Majewska

Za zielonymidrzwiami

warszawa 2022

Projekt graficzny okładki: Agencja Kreatywna Sweet Jesus!Zdjęcie na okładce: Helen Igelios na licencji Royalty-free images

Redakcja: Beata Gorgoń-BorekKorekta: Beata Gorgoń-Borek, Monika KicunKonwersja: Marcin Cholecki

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być wykorzystywana wjakikolwiek sposób bez pisemnego zezwolenia właścicieli praw.

Copyright © Kamila MajewskaCopyright © Wydawnictwo Szelest

Warszawa 2022Wydanie IISBN 978-83-65381-08-8

Wydawnictwo SzelestPorannej Bryzy 803-284 [email protected]

– To mnie załatwiłeś – westchnęłam zrezygnacją.

– Słucham, pani Anno? – Prawnik siedzący naprzeciw mnie ściągnął krzaczaste brwi, które niemal zetknęły się ze sobą.

– Przepraszam, to nie do pana – mruknęłam zmieszana. – Proszę mi powiedzieć, co powinnam ztym teraz zrobić. – Wskazałam głową na dokumenty leżące na biurku pomiędzy nami.

– Decyzję musi pani podjąć sama, pan Kazimierz wydał wyraźne dyspozycje. Jako prawnik pana Wysockiego mia­łem poinformować panią ootwarciu spadku ijego treści. Ma pani trzy miesiące na przyjęcie go bądź odrzucenie. Musi pani jednak wykonać zapisane przez niego polecenia.

Gdyby to było takie proste, pomyślałam ijeszcze raz wzięłam dokumenty do ręki. Czytałam od nowa słowa, które przed chwilą wprawiły mnie wosłupienie.

Kazimierz, mój szef imentor, zmarł nagle dwa tygodnie temu. Jego śmierć była dla mnie szokiem, aże nic jej nie zapowiadało, tym większy był mój smutek ipoczucie straty. Od dziesięciu lat stałam przy jego boku, byłam jego prawą ręką. Trudno mi było się ztym pogodzić, szybko jednak musiałam zakończyć żałobę. Musiałam wrócić do pracy na pełnych obrotach. Byłam pewna, że on by tego chciał.

Kazimierz prowadził jedną zlepszych firm marketingowych wkraju. Na koncie miał wiele akcji reklamowych dla największych koncernów na świecie. To on wprowadził mnie wświat reklamy, ciężkiej pracy iwyrzeczeń. Zaczęliśmy współpracę, gdy byłam na ostatnim roku studiów. Pamiętam to jak dziś. Od początku wiedziałam, że swoje życie zawodowe chcę związać zreklamą, iczęsto przeglądałam portale branżowe, chcąc być na bieżąco. Pewnego wieczoru, gdy siedziałam wwynajmowanej kawalerce zkieliszkiem wina wdłoni, trafiłam na ogłoszenie konkursowe. Napisany tłustymi literami nagłówek od razu przyciągnął moją uwagę: „Wygraj staż wWysocki Art!”. Szybko przebiegłam wzrokiem treść ogłoszenia, coraz bardziej utwierdzając się wprzekonaniu, że to jest właśnie moja szansa imuszę zniej skorzystać. Wizja odbycia stażu wnajwiększej agencji reklamowej wWarszawie przyprawiała mnie ozawrót głowy. Byłoby to spełnienie marzeń. Nie musiałabym się martwić oto, co robić po studiach, aistniała szansa, że po stażu mogłabym dostać stałą posadę. Aja zawsze chciałam tego, co najlepsze, iciężką pracą próbowałam to osiągnąć.

Zadaniem konkursowym było napisanie hasła reklamowego dla wina musującego, które dopiero wchodziło na rynek. Byłam przekonana, że to będzie bułka zmasłem. Przecież to nie mogło być trudne. Szybko okazało się, jak bardzo się myliłam! Godzina uciekała za godziną, amnie każdy pomysł wydawał się beznadziejny. Myśli goniły jak króliki; gdy już wyciągałam rękę, by je uchwycić, one gdzieś czmychały. Wypiłam litry kawy, zapisałam ze sto kartek, które ostatecznie wylądowały wkoszu. Miałam dość! Tak ma wyglądać moja przyszła praca? Amoże ja się po prostu do tego nie nadaję, tłukło mi się po głowie. Ciągła pustka doprowadzała mnie niemal do szaleństwa. Nie mogłam się jednak poddać, odpuścić takiej szansy. Wiedziałam, że czym innym jest przegrać, aczym innym wogóle nie wziąć udziału wrywalizacji. Tchórzostwo! Na to nie mogłam sobie pozwolić, to nie było wmoim stylu. Ja się przecież tak łatwo nie poddaję, przekonywałam samą siebie.

Chyba po kolejnych dziesięciu litrach kawy doznałam olśnienia. Pomysł spłynął na mnie niczym pierwszy promień słońca po burzliwej nocy. Może nie był jeszcze idealny, stanowił jednak świetną bazę do dalszej pracy. Cały kolejny dzień zajęło mi szlifowanie tego, co spłodził mój umęczony już umysł. Wkońcu podjęłam decyzję ina zgłoszeniu konkursowym starannie wypisałam swoje hasło reklamowe. Wskupieniu złożyłam kartkę iwłożyłam ją do wcześniej przygotowanej koperty. Ostatnim krokiem było wysłanie zgłoszenia. Pozostało mi tylko cierpliwie czekać, co okazało się wtym wszystkim najtrudniejsze.

Po mniej więcej półtora miesiąca, gdy wracałam zuczelni do domu, zajrzałam do skrzynki na listy. Od czasu wysłania zgłoszenia robiłam to niemal obsesyjnie. Za każdym razem, gdy wychodziłam iwracałam, zerkałam przez dziurki skrzynki, zazwyczaj jednak jej dno wyściełały niepotrzebne ulotki. Powoli traciłam nadzieję. Na okrągło dołowałam się myślą, że agencja dostała tysiące lepszych propozycji. Tego dnia wczeluściach skrzynki spod ulotki nowo otwartego salonu kosmetycznego wystawał brzeg dużej, białej koperty. Serce zabiło mi mocniej. Szybko otworzyłam skrzypiące, wąskie drzwiczki. Trzęsącą się dłonią wysunęłam delikatnie kopertę, tak aby jej przypadkiem nie uszkodzić. Wrogu widniało logo Wysocki Art. Agencja reklamowa. Omal nie zemdlałam! Firmowa papeteria! Teraz już nie miałam wątpliwości, że to była odpowiedź na moje zgłoszenie.

Rozejrzałam się niepewnie. Wciąż stałam na chłodnej klatce, przed rzędem skrzynek, nie wiedząc, czy kopertę rozrywać już, tu iteraz, czy może jednak wejść do mieszkania. Wbiegłam na trzecie piętro, omało nie potrącając schodzącej po schodach sąsiadki. Kobieta posłała mi przerażone spojrzenie ichwyciła się mocniej poręczy. Krzyknęła coś jeszcze otym, jaka to dzisiejsza młodzież jest nieuważna iniewychowana, jednak wtamtym momencie zupełnie nie obchodziły mnie jej utyskiwania.

Zlekką zadyszką stanęłam przed swoimi obdrapanymi drzwiami. Brązowa farba łuszczyła się niemiłosiernie prawie na całej powierzchni. Jak na złość nie mogłam znaleźć kluczy od swojego tymczasowego lokum. Coraz bardziej zdenerwowana macałam wczeluściach torby. Wgłowie wszystko mam poukładane, anie mogę zapanować nad chaosem wdurnej torebce, niemal na siebie nakrzyczałam. Jest! Wkońcu udało mi się wygrzebać breloczek zbrzęczącymi kluczami. Wsadziłam odpowiedni do zacinającego się zamka, przeklinając wduchu właściciela mieszkania za to, że tak się wzbraniał przed wymianą tych cholernych, starych drzwi! Wkońcu przekroczyłam próg irzuciłam torbę na wytarte, szare gumoleum, nie zważając na sypiące się zniej na podłogę rzeczy. Zatrzasnęłam drzwi ispojrzałam na kopertę, którą trzymałam wdłoni.

Decydująca chwila. Podważyłam delikatnie pasek zklejem iwyciągnęłam kartkę, która miała zdecydować omojej przyszłości. Pospiesznie przebiegłam wzrokiem po czarnych literkach stojących równo jak żołnierze podczas porannej musztry. Zwrot grzecznościowy, kilka słów ofirmie iwreszcie przejście do sedna. Wyniki konkursu. Oficjalne zaproszenie na rozmowę. Jest! Udało się! Mój tekst został wybrany spośród tysiąca innych! Skakałam ze szczęścia, przytulając do piersi kartkę papieru. Miałam zagwarantowany staż, szansę na rozwój. Tak rozpoczęła się moja przygoda, azarazem ciężka harówka uboku KazimierzaWysockiego.

– Aktualnie to wszystko, co mam pani do przekazania. – Chropowaty głos mężczyzny wyrwał mnie zzamyślenia. Pozostawiłam wspomnienia iwróciłam do chwili obecnej. – Proszę się ze mną skontaktować, gdy przemyśli już pani całą sprawę.

– Oczywiście, dziękuję.

– Proszę wziąć moją wizytówkę, gdyby miała pani jeszcze jakieś pytania. – Przesunął zadrukowany złotymi literami kartonik po blacie, przytrzymując go palcem wskazującym. – Jestem do pani dyspozycji. Och! Zapomniałbym onajważniejszym!

Mężczyzna odchylił się wskórzanym fotelu iprzekręcił klucz tkwiący wszufladzie rzeźbionego biurka. Wyciągnął szarą kopertę zwyraźnym wybrzuszeniem imi ją wręczył.

– Tu znajdzie pani kopię testamentu iinne rzeczy, które mogą się pani przydać. Kazik chyba pomyślał owszystkim.

– Panowie się znali? – Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć twarzy prawnika. Byłam pewna, że nie było go na pogrzebie.

– Znaliśmy się, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Kazimierz chyba znikim nie utrzymywał bliskich stosunków, no chyba że zmoim bratem, zktórym studiował. Często bywał wnaszym domu, zdarzało się też, że chodziliśmy razem na różne potańcówki. Nasze drogi się rozeszły, gdy wyjechałem do Gdańska, jednak zmoim bratem dalej się widywał. Do stolicy wróciłem, gdy Kazimierz wchodził ze swoją firmą na rynek. Kiedy się dowiedział, że znowu jestem wmieście, zaproponował mi pracę. Itak oto do tej pory zajmowałem się prawną częścią jego pracy. Darzył mnie zaufaniem idlatego poprosił mnie ozajęcie się jego sprawami po śmierci. Pewnie niedługo pozna też pani mojego brata. Ach! Kazik był porządnym człowiekiem! – powiedział znostalgią, zmieniając temat. – Takim, hm, solidnym! Żałuję, że nie mogłem go pożegnać, zmogła mnie choroba. Brat opowiadał, że pogrzeb był bardzo piękny!

– Oile taka uroczystość może być piękna – stwierdziłam gorzko. – Rozumiem jednak, co brat miał na myśli. Fakt, ksiądz wygłosił ładne kazanie, dużo ludzi przyszło pożegnać Kazimierza. No nic, nie będę już więcej zabierać panu cennego czasu.

Zgarnęłam zbiurka wizytówkę, która zniknęła wczeluściach torebki. Wiedziałam, że powinnam włożyć ją od razu do portfela. Zapewne gdy będę jej potrzebować, nie będę mogła jej znaleźć. Jednak nadal, po tylu latach, nie potrafiłam zapanować nad odruchem wrzucania wszystkiego luzem do torebki. Na szczęście koperta była takich rozmiarów, że nie powinnam mieć problemu zjej szybkim odnalezieniem.

Wyszłam ze starej kamienicy, wktórej znajdowała się kancelaria prawna Mariusza Sadowskiego, iprzystanęłam na chodniku. Odetchnęłam głęboko, chociaż czystość powietrza wmieście do tego nie zachęcała. Rozejrzałam się dokoła. Pędzące po dwupasmowej jezdni samochody, ludzie spieszący gdzieś zkubkami kawy ze Starbucksa wdłoniach, ciężki zapach nagrzanego asfaltu… Dla wielu życie wstolicy pędziło zbyt szybko, ja jednak lubiłam ten harmider, przywykłam do tego, że wszystkim gdzieś się spieszy. Większość goniła za sukcesem ipieniędzmi, tak jak ja. Już dawno stałam się trybikiem wtej wielkiej, tętniącej życiem maszynie. Chciałam być kimś. Iteraz za sprawą Kazimierza miałam to niemal na wyciągnięcie ręki.

Poczułam wibrację telefonu, który wyciszyłam przed spotkaniem. Uporczywe brzęczenie. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie przystojnego mężczyzny zbujną, kasztanową czupryną. Przeciągnęłam po ekranie zieloną słuchawkę iodebrałam połączenie.

– Jak tam? Jak się czujesz? – usłyszałam po drugiej stronie.

– Hej! Biorąc pod uwagę obecną sytuację? Średnio, ale wzasadzie mogło być gorzej.

– Już po rozmowie? Było aż tak źle? – dopytywał Darek.

– Właśnie wyszłam zbiura. Ten cały spadek to jakiś żart! – westchnęłam, opierając się ościanę budynku nagrzaną czerwcowym słońcem.

– Co, Kazimierz zostawił ci same długi? Myślałem, że dzięki firmie nieźle się ustawił. Czy agencja prosperuje tak źle? Chyba byśmy otym wiedzieli. Mamy masę klientów.

Nie odpowiedziałam.

– No, na co czekasz? Opowiadaj! – ponaglił mnie.

– To nie tak. Agencja ma się świetnie, ale to nie jest rozmowa na telefon. Muszę poukładać sobie wgłowie te wszystkie rewelacje, którymi uraczył mnie prawnik. Poza tym jesteś wpracy, awiem, jaki tam dziś kocioł przed prezentacją dla nowego klienta. Do godziny powinnam wrócić, więc wam pomogę.

– Spokojnie, Anka, wstrzymaj konie! Tak przygotowałaś materiały, że poradzimy tu sobie bez ciebie. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, jak zawsze zresztą, więc nie masz powodu do obaw. Zdobędziemy tego klienta. Weź sobie wkońcu wolne izrób coś dla siebie. Awracając do poprzedniego tematu… Może wpadnę do ciebie wieczorem iwszystko mi opowiesz? – Darek ściszył głos wobawie, że ktoś zbiura go usłyszy. – Wezmę ze sobą wino, które ci tak ostatnio posmakowało. Co ty na to?

– Brzmi dobrze. Niech będzie. Przygotuję nam jakąś kolację. Chwila relaksu faktycznie dobrze mi zrobi.

– To jesteśmy umówieni! Ipamiętaj, nie wracaj już dziś do pracy.

Wsłuchawce zabrzmiał dźwięk przerwanego połączenia. Darek jak zwykle nie rzucił nawet zwykłego „pa”. Jakby pożegnanie zabierało zbyt wiele cennego czasu. Ale czy nie tym było właśnie życie wwielkim mieście? Ciągłym biegiem iwykorzystywaniem każdej sekundy do cna?

Za to ja miałam dziś aż nadto wolnego czasu. Pierwszy raz od dawna, nie licząc pogrzebu Kazimierza, miałam wolne popołudnie. Strasznie korciło mnie, aby wrócić do firmy, dopilnować wszystkiego osobiście, ale Darek chyba miał rację. Poza tym raczej nie potrafiłabym się dziś wystarczająco skupić.

Darek pracował dla Kazika niemal tak długo jak ja, był świetnym pracownikiem. Tak jak ja wspinał się uparcie po szczeblach kariery, zaczynając od najniższych stanowisk. Ja odpowiadałam za kreatywną stronę naszej pracy, skupiałam pod sobą zespół świetnych copywriterów, Darek natomiast zajmował się badaniem rynku ipozyskiwaniem klientów, był swego rodzaju łącznikiem pomiędzy nimi aagencją. Nieraz śmiałam się, że potrafi owijać sobie ludzi wokół palca, dlatego jest świetny wtym, co robi. Darek odpowiadał wtedy zprzekąsem, że to zasługa jego wrodzonego uroku osobistego. Przyznawałam mu wduchu rację, nie chcąc otwarcie mu schlebiać, by nie obrósł za bardzo wpiórka. Chociaż pewności siebie ipoczucia własnej wartości na pewno mu nie brakowało.

Darek potrafił być czarujący. Sypał komplementami na prawo ilewo, uśmiechając się przy tym zawadiacko niczym gwiazda filmowa zkinowego plakatu. Miał wsobie to coś, co wpołączeniu zjego urodą wzbudzało zaufanie. Kobiety za nim szalały, kokietował je tak długo, aż dawały się przekonać do współpracy. Przypuszczałam, że zanim zaczęliśmy się spotykać, musiał dosyć często lądować zklientkami włóżku. Nie pochwalałam tego typu zachowań, ale nie wtrącałam się do tego, wjaki sposób Darek „pracuje”. Mężczyzn również potrafił sobie zjednać, świetnie odgadywał ich potrzeby. Tak, zpewnością był odpowiednią osobą na tym stanowisku. Zdobywał dla firmy świetnych kontrahentów, areszta należała już do mnie imojego zespołu. Każdemu znas zależało na zadowoleniu klienta, który za nasze usługi płacił niemałe pieniądze. To było siłą napędową do ciężkiej pracy, nad którą do tej pory czuwał Kazimierz, założyciel igłówny udziałowiec firmy.

Zdałam sobie sprawę, że pogrążona wmyślach nie ruszyłam się nawet spod kancelarii. Do moich uszu znowu zaczęły napływać dźwięki miasta – nerwowe uderzenia wklakson, stukot obcasów na chodniku, wycie syreny policyjnej kilka przecznic dalej… Odepchnęłam się od ściany budynku iruszyłam wstronę przystanku tramwajowego. Wiedziałam, że poruszanie się po centrum samochodem jest nie lada wyzwaniem, anie miałam cierpliwości do stania wkorkach, dlatego często wybierałam komunikację miejską zamiast swojego wygodnego auta.

Koszula zaczynała mi się lepić do ciała. Gdybym wiedziała, że będzie taki upał, włożyłabym coś bardziej przewiewnego. To chyba dobry czas na odświeżenie garderoby. Rzuciłam okiem na tabliczkę przymocowaną do jednej ze ścian przystanku. Próbowałam odnaleźć linię, którą dostanę się do centrum handlowego, co znacznie utrudniały malunki jakiegoś miejskiego „artysty” nabazgrane czarnym markerem.

Tramwaj znumerem dziesięć zatrzymał się na przystanku zgłośnym piskiem. Poczekałam, aż fala ludzi wyleje się znagrzanego wnętrza. Cholera! Gdzie ja znowu posiałam kartę? Muszę wkońcu zrobić porządek, obiecałam sobie, przetrząsając kieszenie torebki. Wagonik ruszył zmocnym szarpnięciem. Wostatniej chwili złapałam się metalowej, lepkiej rurki, ratując się tym przed upadkiem. Starsza pani stojąca obok obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Łapiąc równowagę, musiałam lekko przydepnąć jej stopę. Wybąkałam przeprosiny iprzyłożyłam wkońcu kartę do kasownika. Ciche piknięcie poinformowało mnie ościągnięciu należności za bilet zmojego konta. Znalazłam wolne miejsce iopadłam na nie zwestchnieniem. Spojrzałam na zegarek, licząc, że za piętnaście minut powinnam dojechać do ścisłego centrum. Miałam chwilę, aby przeanalizować to, wjakiej sytuacji się znalazłam. Wiedziałam, że podjęcie decyzji nie będzie takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Rozmyślania przerwało mi głośne burczenie wbrzuchu. Wmoim brzuchu, niestety. Spojrzałam ukradkiem na pasażera siedzącego obok wnadziei, że nie dotarły do niego te żenujące dźwięki. Miał słuchawki na uszach, zdawało się, że odciął się zupełnie od świata zewnętrznego, co przyjęłam zulgą. Skarciłam się za to, że nie zjadłam śniadania. Zazwyczaj nie wychodziłam zdomu zpustym żołądkiem, jednak ten dzień należał do wyjątkowo pechowych. Poprzedniego wieczora zapomniałam podłączyć telefon do ładowania, przez co się wyłączył ibudzik nie zadzwonił. Zaspałam, więc wpośpiechu musiałam wziąć prysznic, ubrać się iumalować przed umówionym spotkaniem. Nienaganny wygląd był dla mnie równie ważny, jak śniadanie, niestety czasu starczyło mi tylko na jedno. Efektem tego były niezręczne hałasy dochodzące teraz zmojego żołądka. Zdecydowanie pierwsza rzecz, którą powinnam zrobić, to zjedzenie porządnej porcji kalorii.

***

Zlekką zadyszką ipotem spływającym po skroni rzuciłam torby zzakupami na podłogę. Wprzedpokoju zsunęłam ze stóp granatowe, lakierowane szpilki iodetchnęłam zulgą. Oile gdy siedziałam wbiurze, buty na obcasie nie wydawały się tak niewygodne, otyle po kilku godzinach biegania po sklepach miałam wrażenie, że moje nogi ważą tonę, tak były zmęczone. Zerknęłam na okrągłą tarczę złotego zegarka, który zdobił przegub mojej dłoni. Dochodziła szesnasta. Nie spodziewałam się, że zakupy ilunch na mieście zabiorą mi tyle czasu, mimo że dziś mogłam sobie pozwolić na jego marnotrawienie. Powolne przeglądanie ubrań na wieszakach iprzymierzanie sukienek pozwoliło mi przewietrzyć głowę iodgonić na jakiś czas myśli oczekających mnie zmianach.

Udałam się wgłąb mieszkania. Omiotłam spojrzeniem duży salon urządzony zgodnie zobecnymi trendami, wyglądający jak zkatalogu wnętrzarskiego. Dominowały tu szarości ibiel. Oczywiście nie mogło zabraknąć ściany ozdobionej betonowymi panelami, które królowały wostatnim czasie, aprojektanci wciskali ten element, gdzie się tylko dało. Ja również dałam się namówić na taki wystrój. Wszędzie panował nieskazitelny porządek, będący zasługą pani Gieni, która odwiedzała mnie dwa razy wtygodniu. Nie przeszkadzał mi aż tak nieład wdomu, jednak wszyscy znajomi mieli gosposie. Poza tym uważałam, że wtym wieku nie wypada mieć niepozmywanych naczyń wzlewie. Prawda była taka, że nie lubiłam biegać zodkurzaczem, co oczywiście tłumaczyłam brakiem czasu na takie zajęcia. Skoro miałam możliwość przerzucenia na kogoś tych obowiązków, to dlaczego miałabym nie skorzystać?

Wróciłam do korytarza po papierowe torby, które zostawiłam przy drzwiach. Dziękowałam wduchu za dzisiejszą wizytę pani Genowefy. Przynajmniej przed przyjściem Dariusza nie będę musiała zaprzątać sobie głowy tym, czy nie natknie się gdzieś na pozostawione części mojej garderoby. Nie chciałam uchodzić wjego oczach za osobę niechlujną.

Weszłam do sypialni iwysypałam zawartość toreb wprost na równo pościelone łóżko. Przejrzałam swoje zakupowe łupy, zastanawiając się, co wybrać na dzisiejszy wieczór. Wwiększości były to oczywiście kreacje do pracy. Eleganckie, ale lekkie sukienki, idealne na zbliżające się upały. Bawełniana, granatowa spódnica do kolan ikilka gładkich koszul. Wtym sezonie stylistki polecały tkaniny wkolorowe kwiaty iinne motywy roślinne, ja jednak wolałam postawić na stonowane kolory, które wydawały mi się bardziej odpowiednie do biura. Zkupki ubrań wygrzebałam coś, co kupiłam specjalnie na ten wieczór – czerwony biustonosz imocno wycięte figi, wcałości wykonane zprześwitującej czerwonej koronki. Miałam nadzieję, że ten zestaw spodoba się Darkowi.

Czas na kąpiel! Koniecznie muszę się odświeżyć. Zapaliłam światło włazience, która przylegała do sypialni. Zastanawiałam się jeszcze, czy wziąć szybki prysznic, czy długą kąpiel. Postawiłam na drugą opcję iodkręciłam kurek zciepłą wodą. Już rozebrana pobiegłam jeszcze do kuchni iwróciłam zkieliszkiem wina. Jak zwykle omało co nie zapomniałam oolejku do kąpieli. Rzuciłam okiem na szklane buteleczki stojące na marmurowej półce przy wannie. Wybrałam ten ozapachu paczuli idrzewa sandałowego. Zamoczyłam stopę, by sprawdzić temperaturę, po czym zanurzyłam się cała wciepłej, pachnącej wodzie. Odetchnęłam głęboko, wciągając do płuc kojącą mieszankę zapachów. Pociągnęłam mały łyk wina, cierpki smak pozostał przez chwilę na języku. Przymknęłam oczy ioparłam głowę na brzegu chłodnej, białej wanny.

Cały czas nachodziły mnie myśli oKazimierzu. Jego śmierć była dla mnie ogromnym szokiem. Nie tylko był moim szefem, ale też wjakiś sposób zastępował mi ojca, troszczył się omnie jak owłasną córkę. Wmieście byłam sama, nie miałam tu nikogo. Studia były moim sposobem na wyrwanie się zrodzinnej miejscowości. Nie mogłam powiedzieć, że życie na wsi było dla mnie katorgą, uważałam jednak, że stać mnie na więcej. Pragnęłam być kimś, obracać się wśród ludzi sukcesu. Byłam zdania, że życie wwielkim mieście izawrotna kariera, którą sobie wróżyłam, muszą uczynić mnie szczęśliwą ilepszą. Lepszą od moich rówieśników, którzy zostali wrodzinnych domach, wychowywali dzieci ipracowali wpobliskim miasteczku na nic nieznaczących stanowiskach. Lepszą od moich rodziców, którzy całe życie urabiali się po łokcie, zajmując się swoim małym gospodarstwem, iodmawiali sobie wszelkich przyjemności. Nie miałam im tego za złe, najwyraźniej taki stan rzeczy im odpowiadał. Nie oznaczało to jednak, że ija chciałam żyć jak oni. Ale czy moje życie faktycznie tak bardzo różniło się od ich życia?

Po tym, jak dostałam się na staż do Wysocki Art, coraz rzadziej odwiedzałam rodzinne strony. Liczyła się tylko praca, ciągły rozwój. Umowę miałam podpisaną na pół roku, jednak Kazimierz szybko docenił moje zaangażowanie ipo niespełna czterech miesiącach zaproponował mi stałą posadę. Starałam się udzielać wkażdym projekcie, czym irytowałam starszych kolegów ikoleżanki. Wszędzie było mnie pełno. Byłam na tyle pewna siebie, że nieraz wytykałam błędy iniedociągnięcia innym. Opłaciłam to ciągłym stresem, małą ilością snu iwyobcowaniem. Zaskarbiłam sobie jednak przychylność Kazimierza, który pozwalał mi brać udział wpracy nad kampaniami reklamowymi dla najlepszych klientów, choć innym wydawało się to nie fair. Jako świeżak, który dopiero zaczynał przygodę zreklamą, ijako pupilka szefa nie byłam darzona przez współpracowników zbyt wielką sympatią.

Spytałam kiedyś Kazika, dlaczego pozwala mi na więcej niż innym. Usłyszałam wtedy, że zauważył we mnie to coś, pewną nieszablonowość wmyśleniu, świeże izaskakujące pomysły, które uważał za moją mocną stronę. Pomimo braku doświadczenia potrafiłam wyjść poza ramy utartych reklamowych schematów. Do tego pewność siebie iwytrwałość wdążeniu do celu bez względu na krzywe spojrzenia rzucane wmoją stronę. Uważał, że są to idealne cechy wtej branży, ibył pewien, że jeszcze nieraz ich zaskoczę. Na koniec dodał, że przypominam mu jego samego zdawnych lat, gdy pomimo przeciwności losu szedł po swoje ibudował swoją silną pozycję na rynku.

Byliśmy do siebie podobni. Przez te wszystkie lata wspólnej pracy bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Mimo dzielącej nas różnicy wieku świetnie się dogadywaliśmy, rozumieliśmy się niemal bez słów. Oboje większość czasu spędzaliśmy wbiurze. Myślałam, że znamy się jak łyse konie. Jednak testament, który pozostawił po sobie Kazimierz, był dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Choć wsumie sama nie przyznałam mu się do tego, że umawiam się zDarkiem. Miałam ztego powodu wyrzuty sumienia. Mimo że nie zależało mi na Darku, nie chciałam przyznać się przed szefem do romansu. Na pewno by tego nie pochwalił. Nie chciałam, żeby myślał, że przez to może pogorszyć się moja efektywność bądź co gorsza, że nasze prywatne relacje mogłyby się odbić na pracy.

Głośne bip, bip obwieściło nadejście wiadomości. Telefon leżał na pralce. Wyciągnęłam rękę iodczytałam SMS: Widzimy się za godzinę. Całuję. Darek. Zaśmiałam się zjego głupiego przyzwyczajenia podpisywania wiadomości. Przecież wiedział, że mam jego numer iwiem, że to on.

Zerknęłam na zegarek izaklęłam:

– Cholera! Nie zdążę już przygotować żadnej kolacji!

Owinęłam się ręcznikiem iskrolując waplikacji listę restauracji zjedzeniem na dowóz, ruszyłam do sypialni. Hm, może zamówię jakieś domowe jedzenie ibędę udawać, że zrobiłam je sama? Nieee, Darek itak wto nie uwierzy. Oprócz tostów na nasze pierwsze wspólne śniadanie nic mu jeszcze nie przyrządziłam. Kuchnia to nie było moje królestwo, nie miałam na to czasu. Przewijałam listę coraz bardziej niecierpliwie. O! Jest! Sushi. Tak, to dobry wybór. Szybko wystukałam na ekranie adres dostawy, zapłaciłam zgóry irzuciłam telefon na łóżko. Sprawa kolacji zgłowy, czas wziąć się za siebie.

Godzina upłynęła mi niezwykle szybko. Nowa zmysłowa bielizna drapała mnie trochę pod chabrową dopasowaną sukienką zdekoltem wkształcie litery V. Postawiłam na lekki makijaż. Właśnie odkładałam na miejsce suszarkę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Hej, piękna! Wpuścisz mnie do środka czy będziemy tak stać wprogu? – przywitał mnie Darek.

– Tak, tak, oczywiście, wchodź. Trochę mnie zaskoczyłeś tymi kwiatami. – Spojrzałam na czerwone róże trzymane przez niego wdłoni, ukrywając lekkie rozczarowanie. Niestety, Darek chyba nie był najlepszym słuchaczem iumknęła mu informacja na temat moich ulubionych kwiatów. Nie chcąc wyjść na niewdzięczną, uśmiechnęłam się szeroko idodałam: – Piękny bukiet. Dawno nikt nie podarował mi kwiatów.

– Dla pięknej kobiety piękne kwiaty – usłyszałam wodpowiedzi. – Poza tym zasłużyłaś. Twoja propozycja kampanii reklamowej wywarła duże wrażenie na kliencie.

No tak, mogłam się domyślić, że róże raczej nie były bez okazji…

– Wprzyszłym tygodniu mamy podpisać umowę. Chcieliśmy poczekać ztym na ciebie.

– To miło ztwojej strony. – Postawiłam kieliszki do wina na stoliku, akorkociąg wręczyłam Darkowi. Rozpoczęłam poszukiwania wazonu. – Będę miała jeszcze chwilę, żeby popracować nad sposobem prowadzenia ich fanpage’ana Facebooku…

– Anka, nawet otym nie myśl! – przerwał mi Darek. – Wszyscy byli zachwyceni. Nie musisz nic zmieniać.

Zerknęłam, jak siłuje się zkorkiem, który wkońcu wyskoczył zcichym pyknięciem. Wróciłam do poszukiwań wazonu.

– Ale zawsze może być lepiej – stwierdziłam. – Nie jestem do końca przekonana, czy częstotliwość wstawiania postów na stronę jest odpowiednia. Można by było równolegle prowadzić też konto na Instagramie.

– Sama wiesz, że właściciel firmy jest staroświecki. Trudno było go przekonać, że wtych czasach, jeśli nie ma cię wmediach społecznościowych, to nie istniejesz. Instagram to raczej dla niego za dużo, lepiej nic nie zmieniać. Wkońcu meble produkował jeszcze jego dziadek, firma działa od lat. To itak cud, że zdołaliśmy go przekonać, że nas potrzebuje.

– Dobra, niech będzie. Projekt uważam za zamknięty. – Dałam za wygraną.

Wkońcu znalazłam odpowiednie naczynie na ogromny bukiet kwiatów imogłam opaść na kanapę tuż obok Dariusza. Sięgnęłam po napełniony do połowy kieliszek zbiałym, pachnącym cytrusami winem. Idealne na tak ciepły wieczór. Pozwoliłam sobie na spory łyk iodstawiłam kieliszek. Darek posłał mi wyczekujące spojrzenie.

– No co? Czemu tak patrzysz? – Uniosłam brew.

– Czekam, aż wkońcu zdasz mi relację zdzisiejszego spotkania.

No tak, przez dłuższą chwilę udało mi się zapomnieć otej całej sytuacji związanej ze spadkiem. Była ona dla mnie tak abstrakcyjna, że aż nie do uwierzenia. Wmilczeniu wstałam zkanapy iposzłam do przedpokoju. Wróciłam ztorbą iwysypałam jej zawartość na blat kuchenny. Darek, nie podnosząc się zmiejsca, próbował dojrzeć, co robię. Wkońcu znalazłam to, czego szukałam. Wróciłam na kanapę, ana stolik rzuciłam pęk kluczy, które odbiły się od szklanego blatu ze specyficznym brzdękiem.

– Co to? – Popatrzył na mnie zdziwiony iposłał mi szelmowski uśmiech. – Dajesz mi klucze od swojego mieszkania? To spory krok dla nas, cieszy mnie twoja decyzja…

– Zwariowałeś? – prychnęłam.

Darek spojrzał na mnie spode łba, aja zganiłam się wmyślach za mój brak taktu. Szybko dodałam:

– Przepraszam. Oczywiście, na tę decyzję przyjdzie czas. Ale to jest to.

– To… To znaczy co? Nie rozumiem. To jakaś zagadka? Mieliśmy porozmawiać otym tajemniczym spadku, aty dalej trzymasz mnie wniepewności. Nie chcesz mówić, to nie mów. – Wjego głosie słychać było poirytowanie.

Ja też denerwowałam się coraz bardziej. Myślałam, że jest bardziej błyskotliwy.

– TO jest ten spadek – powiedziałam powoli iopróżniłam kieliszek. Podsunęłam go Darkowi. Na szczęście tym razem dobrze odczytał moje intencje iuzupełnił go nową porcją wina.

– Nie rozumiem. Dostałaś jakieś mieszkanie? Dom? To ekstra! – zawołał zpodnieceniem, gdy przetrawił tę informację.

– Nie do końca.

Darek zmarszczył czoło. Już otwierałam usta, aby mu wyjaśnić, co się wiąże ztymi kluczami, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Spodziewasz się kogoś?

No tak, jedzenie! Rzuciłam, że to nasza kolacja, ipobiegłam odebrać zamówienie. Szybka wymiana uprzejmości zdostawcą wdrzwiach ipo chwili byłam zpowrotem wsalonie. Rzuciłam Darkowi skruszone spojrzenie.

– Nie zdążyłam nic przygotować. Chyba nie masz mi tego za złe? – spytałam, rozkładając na stoliku opakowania zapetycznie wyglądającymi krążkami ryżu idodatków owiniętych nori. Podsunęłam Darkowi małe opakowanie zdiabelnie ostrym wasabi.

– Daj spokój, uwielbiam sushi. Poza tym jakoś specjalnie mnie nie zaskoczyłaś. Zdziwiłbym się, gdybym cię zastał przy garach.

Trochę ubodła mnie ta odpowiedź, choć była słuszna. Postanowiłam przemilczeć tę uwagę. Otworzyłam opakowanie zimbirem iustawiłam je między nami. Przez chwilę delektowaliśmy się smakiem uramaki zkrewetką wtempurze, serkiem isosem zmango. Gdy zaspokoiłam pierwszy głód, wróciłam do rozmowy.

– Te klucze nie są ani od mieszkania, ani od domu. To znaczy od jakiegoś domku może itak, ale prawnik nazwał to gospodarstwem. – Wzruszyłam ramionami. – Gospodarstwo kojarzy mi się zchlewem, polem, stodołami. Zcałym tym syfiastym wiejskim życiem, od którego chciałam uciec.

– Kazimierz miał jakieś pole? Ico, uprawiał tam ziemniaki? – spytał Darek zniedowierzaniem. – Przecież staruszek był mieszczuchem. Może to jakaś pomyłka?

– Też nie chciałam wto uwierzyć, wydaje mi się to absurdalne. Prawnik nie wyjaśnił mi do końca, co rozumie przez słowo „gospodarstwo”. Przekazał mi tylko klucze wraz zadresem. Nie wiem nawet, czego mam się spodziewać. Kazimierz nigdy nie wspominał, że posiada jakąś ziemię. Pewnie to zrujnowane budynki, które sam dostał kiedyś wspadku.

– Może nie będzie tak źle. Daleko to? Zawsze chyba możesz odmówić przyjęcia spadku? Nie ciąży na tym żadne zadłużenie? Możesz to sprzedać wrazie czego?

Za dużo pytań naraz. Wzięłam głęboki oddech. Za chwilę miałam przejść do sedna iwyjaśnić najbardziej pogmatwaną rzecz wcałej tej historii.

– Sęk wtym, że Kazimierz wtestamencie postawił pewne warunki.

– Warunki? – Darek zmarszczył brwi. –Wyjaśnij.

– Mam pewne… jak by to powiedzieć… ultimatum. Dwie opcje do wyboru. Ito jest wtym wszystkim najdziwniejsze.

– No mów, co to za druga opcja! – ponaglał mnie Darek.

– Dostanę po Kazimierzu większość udziałów wWysocki Art! Izostanę głównym członkiem zarządu. Oczywiście, jeśli się zgodzę – wyrzuciłam jednym tchem.

Twarz Darka stężała. Nie wiedziałam, czy zzachwytu, czy może zzaskoczenia. Rozdziawił usta, po chwili je zamknął iznów otworzył, jakby szukając właściwych słów. Wychylił się wmoją stronę, złapał mnie za szyję iprzyciągnął do siebie, składając na moich wargach soczysty pocałunek. Ciekawa reakcja, nie powiem. Ibardzo przyjemna.

– Jeśli się zgodzisz? To chyba oczywiste! Wspaniała wiadomość! – wykrzyknął, odklejając się ode mnie.

Westchnęłam. Bardzo podobał mi się ten pocałunek.

– Będziesz miała decydujący głos wfirmie. To niewyobrażalne. Ita kasa! Zasłużyłaś na to, bez wątpienia. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Co cię wtym wszystkim martwi? Będziesz miała stanowisko, ojakim marzyłaś. Zawsze tego chciałaś.

– Tak, tak. Ta opcja wydaje się bardzo kusząca. Ciężko pracowałam na to, żeby stać się kimś. Tylko czy to nie jest zbyt proste? Idziwne? Takie rzeczy dzieją się tylko wfilmach. Czekam, aż się obudzę ito wszystko okaże się tylko snem.

– Mam cię uszczypnąć? – Darek się zaśmiał inie czekając na odpowiedź, uszczypnął mnie wudo.

– Auć! To bolało! – Zdzieliłam go wramię ipomasowałam sobie nogę. Zbyt delikatny to on nie był.

– To kiedy przejmujesz stanowisko? – dopytywał zwypiekami na twarzy. Chyba był tym bardziej podekscytowany niż ja.

To faktycznie brzmiało jak spełnienie marzeń. Wkońcu po to tyle harowałam, żeby być kimś. Mając większość udziałów wfirmie, mogłabym decydować owszystkich istotnych sprawach. Czy poradzę sobie ztą całą biurokracją izarządzaniem tak dużym zespołem ludzi? Iczy moi współpracownicy podzielą radość Darka?

Cóż, pewnie nie uniknęłabym krzywych spojrzeń ikomentarzy za moimi plecami, wkońcu pracowali ze mną ludzie zdłuższym stażem wWysocki Art. Niejedna osoba mogłaby uważać, że tak duże wyróżnienie należy się akurat jej. Jednak opinią innych już dawno przestałam się przejmować, aprzynajmniej tak sobie wmawiałam. Wymazałam ze wspomnień szepty oburzenia, które się rozlegały, gdy dostawałam awanse przed bardziej doświadczonymi kolegami. Teraz, gdy nie ma już znami Kazimierza, ktoś mógłby próbować rzucać mi kłody pod nogi. Brutalny świat reklamy ibudowanie kariery nauczyły mnie być twardą izawsze uważałam, że to, co dostaję, słusznie mi się należy. Wkońcu byłam najlepsza, prawda? Tak przynajmniej sądził Kazik. Nie mogłam sobie pozwolić ani na sentymenty, ani na wyrzuty sumienia. Ale przyjęcie tego stanowiska zapewne wiązałoby się także zodpuszczeniem sobie pracy nad reklamami, awkońcu to wtym byłam najlepsza.

– Muszę się nad tym wszystkim jeszcze zastanowić – odpowiedziałam.

– Anad czym się tu zastanawiać? Nie dość, że dostajesz szansę życia, pozycję, za którą wielu dałoby się pokroić, to jeszcze wpada ci jakieś gospodarstwo, które możesz sprzedać.

– Itu jest haczyk. – Wduchu przeklęłam Kazimierza za to, wjakiej sytuacji mnie postawił.

Darek znowu posłał mi pełne wyczekiwania spojrzenie. Szybko pociągnęłam łyk wina ipospieszyłam zwyjaśnieniem.

– Otóż to jest właśnie ta druga opcja. To nie jest pełny pakiet. Nie dostaję ifirmy, imajątku. Mam wybrać.

– Ale jaja! Kazimierza nieźle musiało pokręcić na stare lata. Wariat.

– Przestań! – warknęłam. Wkurzyło mnie to, że obraża naszego byłego szefa, chociaż fakt, że Kazimierz podjął takie dziwaczne kroki przed śmiercią, był szalony. – Wiesz, że do końca był sprawny na umyśle. Był trochę dziwny, ale zgłową miał wszystko wporządku. Nieładnie jest mówić źle ozmarłych.

– Nie denerwuj się. Od kiedy jesteś takim obrońcą nieboszczyków? – parsknął Darek, czym jeszcze bardziej podniósł mi ciśnienie.

Wdech, wydech, policz do dziesięciu… Wepchnęłam do ust kolejny kawałek sushi, aby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Po chwili kontynuowałam:

– Jeśli pozwolisz, dokończę to, co miałam powiedzieć.

Darek kiwnął głową iupił trochę ze swojego kieliszka. Nawet nie wiem kiedy, ale opróżniliśmy prawie całą butelkę.

– Mam zdecydować, czy chcę zostać głównym udziałowcem, czy może jednak wybieram gospodarstwo icałkowicie rezygnuję zpracy wfirmie…

– To absurd! – Darek przerwał mi ze złością. – Wtakim razie chyba nawet nie masz się nad czym zastanawiać. Dzwoń do prawnika ipowiedz, że wybierasz firmę. No co? – zapytał, spodziewając się chyba, że zerwę się ichwycę za telefon. – Przecież nie dopuszczasz wogóle opcji opuszczenia firmy?

– Nie, oczywiście, że nie – odparłam, lecz bez wyraźnego przekonania. – Jednak Kazimierz wtestamencie nalegał, abym nie podejmowała decyzji pochopnie. Muszę przychylić się do jego ostatniej woli.

– Debilizm. Przecież on itak już nie żyje, nie będzie wiedział, jaką decyzję podjęłaś. Jakie to ma znaczenie?

– Nie wiem, po prostu Kazik dużo dla mnie znaczył. Chcę być wporządku wobec niego, nawet jeśli, jak to ująłeś, on nie będzie wiedział, co postanowiłam – obruszyłam się. Nie byłam wierząca, ale zawsze pozostawał cień wątpliwości. Może jednak zmarli patrzą na nas zgóry? Aco, jeśli Kazimierz się pogniewa, że nie wypełniłam jego woli, ibędzie mnie nawiedzał? Wolałam nie kusić losu. – Wkażdym razie na podjęcie decyzji mam trzy miesiące. Akurat wtedy ma się odbyć zebranie zarządu. Pewnie będę musiała przed wszystkimi ogłosić, czy przejmuję stery wfirmie.

– Czyli pod koniec sierpnia? Zamierzasz tyle czasu czekać zpodjęciem decyzji? – zapytał Darek, odkładając telefon na stół.

– Itak nie mam innego wyjścia. Taki jest zapis wtestamencie. Nawet jeśli zdecyduję wcześniej, to prawnie wszystko wejdzie wżycie po upływie tego czasu. Tak przynajmniej tłumaczył mi Sadowski – wyjaśniłam. Podniosłam się zkanapy izłapałam za pustą już butelkę. – Masz ochotę na jeszcze?

Darek kiwnął ochoczo głową. Zastanawiałam się, czy będzie niegrzeczne, jeśli postawię na stole napoczętą butelkę wina. Co prawda upiłam zniej tylko pół kieliszka, ale nie chciałam popełnić jakiegoś faux pas.

– Akto się zajmie interesami firmy do tego czasu? Masz się już szykować do przejęcia stanowiska? Ktoś pokaże ci, co ijak? – spytał Dariusz, przerywając moje rozterki dotyczące dobrego wychowania. Wzruszyłam ramionami ichwyciłam za otwartą już butelkę.

– Wiesz co, nad tym się nie zastanawiałam. Sadowski wspominał ojakichś wykonawcach testamentu czy coś, ale nie do końca wiem, co to znaczy. Może wumowie spółki jest jakiś zapis, który przewiduje takie sytuacje, ibędzie ktoś wyznaczony na ten czas.

– Ico teraz zamierzasz?

– Nie wiem. Chyba pojadę na to gospodarstwo wten weekend, zobaczę, co to za miejsce. Skończmy może na razie tę rozmowę. Mieliśmy świętować prawie że podpisaną umowę. – Uniosłam kieliszek.

– Po co będziesz sobie zaprzątać tym głowę itam jeździć? – Darek nie dawał za wygraną. – Namieszasz sobie tylko niepotrzebnie wgłowie. Olej to jakieś zadupie iszykuj się na przejęcie firmy.

– Tak bardzo zależy ci na tym, żebym została twoją szefową? – Zaśmiałam się. Miałam już dosyć tej rozmowy. Wyciągnęłam rękę imusnęłam go po gładkim policzku. Szybko podłapał, chwycił moją dłoń izaczął całować jej wnętrze. Przeszedł mnie dreszcz.

– Wsumie miałbym zapewnione chody wpracy – wymruczał, sunąc językiem wgórę mojej ręki. – Moglibyśmy zostawać razem po godzinach irobić różne rzeczy na twoim biurku.

Darek zaczął gładzić mnie jedną dłonią po szyi, druga zaś nurkowała już między moimi udami. Ale gorąco! To przez to wino czy zaczynało mnie ogarniać podniecenie? Moja wyobraźnia zaczęła się rozkręcać. Przed oczami stanął mi obraz biura, mojego nowego biura, zmahoniowymi meblami ipięknym, nowoczesnym obrazem na ścianie. Widziałam, jak Dariusz jednym ruchem ręki strąca wszystko zblatu, nie zważając na moje udawane oburzenie, irzuca mnie na mebel, podciągając mi sukienkę. Czułam, jak zaczynam płonąć między nogami.

Wróciłam do rzeczywistości. Darek właśnie popychał mnie lekko, abym ułożyła się wygodniej na kanapie, drugą ręką rozpinając spodnie. Nie wiem czemu, ale nagle wypaliłam:

– Pojedź tam ze mną!

– Co? – wychrypiał Darek, odsuwając się ode mnie. No ichyba czar prysł, jego pożądanie uleciało wjednej chwili.

– Przepraszam, przyszło mi do głowy, że mógłbyś mi towarzyszyć wten weekend. Przydałby mi się twój trzeźwy osąd sytuacji tam, na miejscu. – Próbowałam przyciągnąć go zpowrotem do siebie.

– Nie ma mowy. Nie pojadę na żadną wiochę zabitą dechami. Krowy, świnie iten cały smród? Nie, to nie dla mnie – odpowiedział stanowczo.

– No dobrze, jak chcesz – westchnęłam zrezygnowana, szybko dając za wygraną.

Atmosfera nagle się ochłodziła. Cały ten żar, który był przed chwilą między nami, zniknął. Ja to mam wyczucie, nie ma co. Podniosłam się, obciągając materiał sukienki.

– Pozwolisz, że skoczę do łazienki. Napij się jeszcze – rzuciłam.

Nie spodziewałam się, że takim prostym pytaniem wywołam takie oburzenie. Oco mu chodziło? Przecież to był tylko weekend, weekend we dwoje. Powinien się cieszyć, że będziemy mogli spędzić razem tyle czasu. Jeszcze godzinę temu zaświeciły mu się oczy na myśl, że daję mu klucze do mojego mieszkania. Fakt, że nie wiedziałam, czego możemy się spodziewać na miejscu, ale przecież moglibyśmy poszukać jakiegoś hotelu wpobliżu.

Gdy wracałam do salonu, usłyszałam, że Darek rozmawia zkimś przez telefon. Zatrzymałam się na chwilę, nie chcąc przeszkadzać, ale do mych uszu dotarło już tylko pospieszne pożegnanie. Czyli jednak potrafi nie kończyć rozmowy wyłącznie naciśnięciem czerwonej słuchawki, bez słowa pożegnania? Weszłam do pokoju.

– Kto dzwonił? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się wjęzyk. Wkońcu nie jestem jego żoną, nie musi mi się tłumaczyć.

Darek stał już wpołowie drogi do przedpokoju iupychał telefon wkieszeni.

– Dzwoniła matka – tłumaczył niezbyt pewnie. – Coś się stało, jakaś rura pękła jej wmieszkaniu czy coś.

Oho, ktoś tu chyba kręci. Dawno nie słyszałam tak słabej wymówki.

– Uciekasz?

– Tak, bardzo cię przepraszam. Muszę jej pomóc. Niestety, od kiedy odszedł ojciec, jestem jej złotą rączką. Chodź tu. – Przyciągnął mnie do siebie, próbując jednocześnie przesunąć się wstronę drzwi wyjściowych. Wepchnął mi język do ust, jakby próbując wten sposób przeprosić mnie za to, że tak nagle wychodzi.

– Wporządku, zdzwonimy się. – Odsunęłam go lekko od siebie. – Nic się nie stało. Matkę ma się tylko jedną ilepiej jej nie podpaść, bo przestanie cię zapraszać na niedzielne obiadki – zażartowałam, zdając sobie sprawę, że to był kiepski żart. – No leć, leć. Zobaczymy się wponiedziałek wfirmie.

Darek pomachał mi jeszcze izniknął za drzwiami. Oparłam się ościanę. No cóż, moja zachwycająca bielizna będzie musiała poczekać na swój moment.

***

Wrzuciłam torbę do bagażnika mazdy izatrzasnęłam klapę. Wsiadłam do auta iwstukałam wnawigację cel mojej podróży. Przestudiowałam trasę, sprawdzając, czy są jakieś korki. Na szczęście na razie nikt na drodze nie zgłaszał żadnych niedogodności. Według aplikacji powinnam być na miejscu za niecałe półtorej godziny. Nie jest źle. Pewnie najwięcej czasu zajmie mi wyjazd zmiasta.

Przekręciłam kluczyk wstacyjce idwulitrowy silnik obudził się do życia. Po kilku kliknięciach wodpowiedni przycisk na kierownicy znalazłam swoją ulubioną stację. Klimatyzacja już zaczynała ochładzać nagrzane wnętrze. Byłam gotowa do drogi, na której końcu czekała mnie wielka niewiadoma.

Darek nie odezwał się od wczorajszej dezercji zmojego mieszkania. Nie mogłam zrozumieć jego oburzenia moją propozycją, aby towarzyszył mi wdzisiejszej podróży. Oczywiście to, że ktoś może nie lubić wsi, było dla mnie zrozumiałe. Uważałam jednak, że wystarczyło wspokojny sposób odmówić, anie dawać nogę pod byle pretekstem.

Ten facet dalej był dla mnie zagadką. Spotykaliśmy się od jakiegoś czasu, co właściwie itak było cudem, biorąc pod uwagę, że oboje zaliczaliśmy się do grona pracoholików. Tak naprawdę, gdyby nie to, że pracujemy razem, raczej nie zdecydowalibyśmy się na ten związek. Związek? To chyba jednak za dużo powiedziane. Kilka wspólnych wieczorów po godzinach wpracy, kilka całusów wpokoju socjalnym, gdy nikt nie widział, kilka nocy wmoim mieszkaniu. Raczej nie wykorzystywaliśmy tego czasu na opowiadanie sobie oswoim dzieciństwie. Chyba odpowiedniej byłoby to nazwać gorącym romansem. Obojgu nam pasował ten układ. Kto wie, może zczasem zrodzi się ztego coś poważniejszego? Na razie praca była na pierwszym miejscu, nie miałam czasu na jakieś głębsze uczucia.

We wstecznym lusterku widziałam oddalające się budynki. Powoli zostawiałam za sobą szare przedmieścia, aprzede mną zaczynały się rozpościerać otwarte przestrzenie ciągnących się niemal wnieskończoność pól. Po prawej stronie ścielił się żółty dywan. Cieszące oko kwiaty rzepaku niedługo przekwitną. Po lewej falowały zielone łany pszenicy. Gdzieniegdzie wychylały się czerwone główki maków, obracające się wstronę ciepłych promieni słońca. Zgłośników popłynął właśnie hit Dawida Podsiadły. Podkręciłam głośność iśpiewałam wraz znim: małomiasteczkowa twarz, małomiasteczkowa głowa… Przestałam na chwilę zaprzątać sobie myśli miastem isprawami, które tam zostawiłam. Przede mną była tylko droga w„nieznane”, piękne krajobrazy imuzyka. Gdy zradia zaczęły płynąć bardziej melancholijne utwory, ściszyłam iskupiłam się na drodze.