Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzajemna niechęć i udawany związek Elizabeth oraz Archera zmieniły się w prawdziwe uczucie. Są wakacje, ich miłość kwitnie, ale na horyzoncie zbierają się już czarne chmury…
Po letnim obozie naukowym Elizabeth dostaje się na wymarzone studia. Do tego jej licealny wróg, Amber Anderson, przechodzi niebywałą przemianę i zapoznaje ją ze znanym fotografem Larrym Sullivanem. Życie dziewczyny przypomina bajkę – ma cudownego chłopaka, zakręconą przyjaciółkę i świetne perspektywy na przyszłość. Niestety każda bajka zwiastuje kłopoty, gdy w jej treść wplecie się fałsz. Elizabeth desperacko próbuje zatuszować swoje kłamstwo i pozostać w sielankowym świecie, jednak początek roku akademickiego przynosi jedynie problemy, tajemnice i niebezpieczeństwo. A Archer znów coś ukrywa…
Niewinne kłamstwo, małe sekrety – kiedy świat drży w posadach, musisz walczyć o miłość z nadzieją, że ta przetrwa wszystko.
Poznaj elektryzujący finał historii rozpoczętej z przytupem w debiucie Martyny Szubert! Bohaterowie zmierzą się z wieloma sekretami i kłamstwami. Czy uda im się odnaleźć drogę do prawdy?
Dzięki historii Beth i Archera zanurzycie się morzu emocji!Pozytywnych, delikatnie muskających Wasze serca, a także tych trudnych,które będą ciągnąć Was na dno. Jednak zapewniam, że warto płynąć z nurtem powieści, ponieważ to, co czeka na brzegu, przerośnie Wasze najśmielsze oczekiwania!
Dominika Żyłowska, @domihemmo
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
No więc? – zapytałam, jednocześnie odgryzając kawałek frytki. – Kiedy kończysz pracę w schronisku?
Archer nawet nie drgnął. Powiodłam wzrokiem po jego opalonej skórze, wyraźnie kontrastującej z bielą luźnej koszulki, którą miał dzisiaj na sobie. Lubiłam ją z dwóch powodów. Po pierwsze, całkiem wygodnie się w niej spało. Po drugie, brak rękawów i głęboki dekolt umożliwiały mi podziwianie wyraźnie zarysowanych mięśni jego ramion i klatki piersiowej.
Uśmiechnęłam się. Nadal częściowo nie mogłam uwierzyć w to, że ze sobą jesteśmy. I pomyśleć, że zaczęło się od głupiego układu, w którym oboje mieliśmy jedynie udawać parę. Gdyby tamtego pięknego dnia w szkole Archer, który to celowo wylał kawę na moją pracę zaliczeniową z matematyki, powiedział mi, że wyjedziemy razem na wakacje, prawdopodobnie wyśmiałabym go wtedy. Zwalczyłabym mój wstręt do kawy, kupiła drugą i oblała go, kpiąc z tego niedorzecznego pomysłu.
Westchnęłam i upiłam łyk truskawkowego shake’a. Może wykorzystać by ten pomysł teraz? Żeby go czymś oblać. Przynajmniej zwróciłby na mnie uwagę. Ostatnio dość często zdarzało się, że odpływał gdzieś myślami, więc ciężko było się z nim porozumieć. Początkowo myślałam, że to przez rozwód rodziców. Archer bardzo się w niego zaangażował. Nie tylko opłacił mamie prawnika pieniędzmi, których pochodzenia wolałabym nie wspominać, ale też wziął na siebie dodatkową pracę w warsztacie Victora. Jakby tego było mało, zdecydował się również na wolontariat w schronisku, w co po części sama wkopałam go na feralnej kolacji z jego rodzicami. Tyle że od rozwodu minęły już dwa tygodnie i z tego, co mi mówił, wynika, że wszelkie formalności były już za nimi.
Poddałam się, godząc z tym, że chwilowo nie uzyskam odpowiedzi, i przeniosłam wzrok na okno. Siedzieliśmy w małej, nieco zatłoczonej knajpie z fast foodem i rybami. Nie była zbyt urokliwa, ale po całym dniu spędzonym na plaży nie mieliśmy ochoty szukać czegoś lepszego. Wybraliśmy najbliższy lokal. Jego atutem, do którego z pewnością nie zaliczały się gumowe frytki, był właśnie widok z okna. Kilkaset metrów dalej fale rytmicznie wylewały się na brzeg plaży, na której spodziewałam się zobaczyć Ciri i Carla. Z końcem obozu letniego Moonglass School Camp, w skrócie zwanego MSC, w którym uczestnictwo gwarantowało miejsce na najlepszych uczelniach w kraju, nasza czwórka stała się praktycznie nierozłączna. Dlatego gdy tylko Archer wspomniał o możliwości wyjazdu, chórem przyznaliśmy mu rację. Były to w końcu ostatnie dni, które mogliśmy beztrosko spędzić razem, zanim każde z nas wraz z rozpoczęciem roku akademickiego zostanie zalane przez nawał pracy.
Podskoczyłam na siedzeniu, gdy nagle tuż za szybą wyłoniła się twarz Ciri. Gestem dłoni dała mi znać, żebym poszła za nią, i odbiegła w stronę plaży, gdzie z białym pakunkiem w ręku czekał na nią Carl. Zmarszczyłam brwi. Zdążyłam się już przekonać, że ta dwójka pozostawiona razem na zbyt długo stanowiła zagrożenie dla siebie i środowiska. Albo dogryzali sobie na tyle, by się pokłócić, albo wpadali na jakiś, ich zdaniem, genialny pomysł. Tym razem stawiałam na to drugie i miałam wielką nadzieję, że nie będzie to zakup biletów na nurkowanie z rekinami, o którym wspominali wcześniej na plaży.
– Archer. – Odstawiłam shake’a i zimną od chłodu szklanki dłonią chwyciłam jego rękę. Zadziałało, bo ten automatycznie przeniósł spojrzenie na mnie. – Carl i Ciri czekają na zewnątrz.
– Idź do nich. – Odwzajemnił mój uścisk i delikatnie musnął kciukiem nadgarstek. – Potrzebuję kawy. Chcesz też?
Skrzywiłam się lekko i pokręciłam głową. Na jego miejscu nie ryzykowałabym życia, zamawiając tutejszą kawę, ale może faktycznie przydałoby mu się trochę energii. Przesunęłam się na ławie, cmoknęłam go w usta i ruszyłam do wyjścia. Zmrużyłam oczy, gdy tylko znalazłam się na zewnątrz. Promienie słońca padły na moją bladą skórę, a i tak wiedziałam, że nie wywoła to żadnego efektu. W odróżnieniu od pozostałej trójki wyglądałam tak, jakbym spędzała wakacje w zupełnie innym miejscu. Skóra nie zarumieniła się nawet o jeden odcień, idealnie komponując się z platynowym kolorem moich włosów, teraz lekko pofalowanych przez wilgoć.
– Kupiłeś tylko dwa? – W miarę jak zbliżałam się do Carla i Ciri, zirytowany ton głosu przyjaciółki rozbrzmiewał coraz głośniej.
– Możemy puścić je parami. – Carl sugestywnie poruszył brwiami, a na widok jeszcze bardziej rozzłoszczonej Ciri tylko szerzej się uśmiechnął. – No wiesz, tak byłoby bardziej ro…
– Nie wymawiaj tego słowa – przerwała mu Ciri, zgrzytając przy tym zębami. – Już ci mówiłam, nie zamierzam tworzyć z tobą żadnej pary. Beth i Archer wezmą jednego, ja drugiego, a ty, no cóż, masz problem – prychnęła i wyszarpnęła mu torebkę z nieznaną zawartością, po czym ruszyła w stronę wody.
Carl podążył za nią, nie siląc się nawet, by odpowiedzieć na moje pytające spojrzenie. Przyzwyczaiłam się już do takich scen. Chłopak dla żartów próbował poderwać ją od początku naszego wyjazdu, co tylko doprowadzało Ciri do szału. Po rozmowie z przyjaciółką, w której jasno oznajmiła, że nie ma zamiaru pakować się w związek tuż przed wyjazdem na studia, starałam się w to nie ingerować. Ciri dostała się na chemię medyczną i od tego momentu co jakiś czas panikowała, sądząc, że już powinna zacząć się uczyć.
– Co właściwie mamy zamiar puszczać? – zapytałam i zatrzymałam się tuż przed miejscem, do którego docierały wyrzucane przez morze fale.
– Zaraz zobaczysz – obiecała Ciri. Zaczęła szarpać się z pakunkiem, z którego po chwili udało jej się wyciągnąć coś, co wyglądało jak dwa białe kwadraty. – Ta dam!
Uniosłam delikatnie jedną brew i wzięłam od niej kwadrat. Dopiero wtedy zauważyłam, że da się go rozłożyć.
– Och! To lampiony! – pisnęłam ze zrozumieniem i posłałam jej szeroki uśmiech.
Jeśli kiedykolwiek zacznę narzekać na Ciri, to proszę, by ktoś mocno uderzył mnie w głowę. Nie doceniałam jej. Puszczanie lampionów w ostanie dni wakacji było naszą małą tradycją, o której sama kompletnie zapomniałam przez natłok wydarzeń z minionych tygodni.
– Pomyślałam, że moglibyśmy zrobić to tutaj – wyjaśniła, nie ukrywając, że jest dumna ze swojego pomysłu. – Gdzie Archer? Słońce już zachodzi.
– Poszedł po kawę.
– Nie ryzykowałbym. – Carl wyraźnie się wzdrygnął. – Jeśli nie zmienili receptury sprzed dwóch godzin, to prędzej się tym otruje.
– Chyba sam doszedł do tego wniosku – zawyrokowała Ciri i kiwnęła głową w stronę baru.
Odwróciłam się. Archer zmierzał w naszą stronę i na szczęście nie miał przy sobie kawy. Otworzył usta, zapewne po to, by zapytać, co robimy, ale Ciri go uprzedziła, jeszcze raz z zadowoleniem opowiadając o swoim zakupie. Tym razem jej nie słuchałam, o wiele bardziej skupiając się na roztaczającym się przede mną widoku i ciepłej dłoni Archera, którą objął mnie w talii. Słońce rzucało czerwoną poświatę na horyzont i powoli przybliżało się do delikatnie pofalowanej tafli wody.
Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń przyjaciółki, która cisnęła w moją stronę paczkę zapałek. Archer przewidując mój niezbyt wyćwiczony refleks, złapał je w locie i wyjął jedną z opakowania.
– Nie chcę się wtrącać w waszą tradycję, ale czy przed wypuszczeniem tego w powietrze nie powinniśmy tu czegoś napisać? – zapytał, pomagając mi całkowicie rozłożyć lampion. – Ludzie tak chyba robią. Piszą to, o czym chcieliby zapomnieć, lub jakieś inne bzdury.
Przygryzłam dolną wargę i na chwilę się zamyśliłam. Czy miałabym co tu napisać? Z pewnością tak. Zwłaszcza po tych wakacjach. Zaczynając od Harveya Clive’a, chłopaka, który wepchnął mnie do jeziora i przez którego nadal miałam lekkie opory przed pływaniem, a kończąc na moim ojcu, osobie, którą przez większość mojego życia podziwiałam. Kochałam też szczerą relację między nami dopóty, dopóki nie dowiedziałam się, że wykorzystuje ludzi w nielegalnych walkach w swoim klubie. Spojrzałam na Archera. Nie mogłam ukryć, że co jakiś czas wracał do mnie obraz tego, jak wyglądał zaraz po walce. On też dał wciągnąć się w gierki mojego ojca. Nadal uważałam, że mieliśmy dużo szczęścia, bo ojciec ostatecznie zgodził się rozwiązać mu kontrakt.
– Hej. – Chłopak musnął mój podbródek kciukiem. – Wszystko gra?
– Tak – skłamałam i uśmiechnęłam się, by to zamaskować. – Nie zapisujmy tu niczego, dobrze? Wolę o wszystkim pamiętać.
Archer pokiwał głową i przytrzymał lampion, podczas gdy ja podpaliłam go zapałką. Puściliśmy go w jednym momencie i oboje unieśliśmy głowy, obserwując, jak świetlisty okrąg powoli unosi się ponad słońce, które teraz sprawiało wrażenie, jakby zanurzało się w morskiej głębinie. Oparłam głowę o tors chłopaka, a ten w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem. Dzisiaj pachniał morską wodą, kremem do opalania i znajomą nutą lawendy. Uwielbiałam stać tak blisko, by móc go czuć z każdym oddechem. Uwielbiałam, gdy tak jak teraz kciukiem kreślił ósemki wokół kręgów mojego kręgosłupa.
Nagle kilka rzeczy jednocześnie wyrwało mnie z tego przyjemnego stanu. Pierwszą były zimne krople morskiej wody i towarzyszący im plusk. Drugą, śmiech Ciri i Carla, którzy najwidoczniej uznali za bardzo zabawne, by ochlapać nas w tym momencie. Czy wspominałam, że przy tej dwójce zawsze trzeba mieć się na baczności?
– Zabiję ich – jęknęłam, odsuwając się od Archera i rzucając mściwe spojrzenie w stronę morza, z którego machała do nas dwójka przyjaciół. – Idę po ciebie, Ciri! – krzyknęłam i pobiegłam w jej stronę.
Ta na szczęście podzielała moje zdolności refleksu i dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę z tego, że należy uciekać. Goniłam ją, na przemian wbiegając w chłodną, morską wodę i nagrzany od słońca piasek, który za każdym razem oblepiał mi stopy. W końcu zmniejszyłam odległość na tyle, by móc się na nią rzucić. Bez większego zastanowienia wyskoczyłam do przodu, jakbym grała w rugby, i po chwili obie przeturlałyśmy się po plaży. Zatrzymałyśmy się idealnie na granicy, w której kończył się suchy piach.
– O nie – jęknęłam, widząc zbliżającą się do nas falę.
Sądząc po pisku, Ciri również ją zauważyła. Próbowałyśmy się podnieść, ale morze wygrało ten pojedynek i już po chwili całe przemoczone i oblepione piaskiem zawróciłyśmy w stronę chłopaków. Ci, pogrążeni w rozmowie, spacerowali brzegiem plaży. Najwidoczniej nie wdali się między sobą w żadne potyczki, a i naszymi zbytnio się nie przejęli.
– Powinnyśmy się umyć – zasugerowała Ciri, spoglądając na morze.
– Chyba wolę wziąć prysznic – stwierdziłam stanowczo. I by nie brzmiało to aż tak wrogo, dodałam: – No wiesz, ciepła, niesłona woda.
Poczekałyśmy, aż Carl i Archer do nas dołączą, abyśmy mogli wspólnie ustalić plan działania. Wynajmowaliśmy niewielki domek, który znajdował się za olbrzymim terenem hotelu sąsiadującego z plażą. Właśnie dlatego już pierwszego dnia zdecydowaliśmy wybierać się na plażę obok. Było tam o wiele więcej miejsca i spokoju. Nie musieliśmy też przejmować się gośćmi hotelowymi i ich barykadami z tropikalnych parasoli i leżaków.
– Wrócę po nasze rzeczy. – Carl kiwnął głową w stronę baru, za którym mieliśmy naszą plażową miejscówkę.
– Pójdę z tobą. A raczej popłynę. – Ciri nie czekała na naszą reakcję, tylko wbiegła prosto do wody.
– Wracamy czy czekamy? – Uniosłam głowę, by spojrzeć na Archera, ale okazało się, że to on wpatruje się we mnie.
Uśmiechał się delikatnie pod nosem, spoglądając na mnie z taką intensywnością, jakby za cel obrał sobie zapamiętanie każdego detalu mojego ciała. Skrzywiłam się, uświadamiając, że cała jestem mokra, a hawajska koszula, którą miałam na sobie, całkowicie przylgnęła do mojego ciała.
– Halo. – Pomachałam mu dłonią przed twarzą. – Mam coś na sobie czy jak?
– Niestety – stwierdził z łobuzerskim uśmiechem.
– Zła odpowiedź – warknęłam, uderzając go przy tym w klatkę piersiową.
Złapał moją dłoń i nachylił się tak, że jego usta musnęły moje ucho.
– Nie przejmuj się. Wyglądałabyś cholernie seksownie nawet cała oblepiona wodorostami – zapewnił, na co moje policzki automatycznie pokryły się czerwienią. Odsunął się na chwilę i uśmiechnął się z zadowoleniem. – O, i dzięki mnie nareszcie się opaliłaś, o tutaj. – Ujął moją twarz i musnął opuszkami palców moje policzki.
Jęknęłam pod nosem i ponownie dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową, na co Archer odruchowo cofnął dłonie, jakby spodziewał się lawiny ataków. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę naszego domku. Zdecydowanie musiałam poćwiczyć reakcję na jego słowa. Czułam się głupio, tak czerwieniąc się za każdym razem, chociaż mogłabym przysiąc, że Archer czerpał z tego satysfakcję. Dogonił mnie, synchronizując swoje kroki z moimi. Złączyliśmy ze sobą nasze dłonie i przez dłuższy moment po prostu szliśmy w ciszy. Uwielbiałam to, że nie musieliśmy prowadzić ze sobą ożywionej rozmowy, by czuć się w swoim towarzystwie swobodnie. Wręcz przeciwnie, nie byłam skrępowana panującą między nami ciszą. Ta cisza w połączeniu z widokiem horyzontu, za który właśnie zaszło słońce, zdawała się być bardziej ujmująca niż jakiekolwiek rozmowy. Nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się w pobliżu hotelu. O dziwo na plaży były pustki. Może z wyjątkiem dziewczyny z obsługi hotelowej i dwóch chłopaków wyglądających tak, jakby właśnie wyszli z konferencji prasowej. Od tygodnia odnosiłam dziwne wrażenie, że za każdym razem, gdy przechodziliśmy obok hotelu, nasze tempo znacznie zwalniało. A może to dystans był dłuższy i tylko mi się wydawało? Przechodzenie przez tę część plaży zazwyczaj kojarzyło mi się z katorgą, prześlizgiwaniem się pomiędzy opalającymi się turystami i ich biegającymi dziećmi, które niczym wymierzone w ciebie pociski rozprzestrzeniały się po całej plaży. Tym razem nie mogłam jednak mówić o złudzeniu, bo Archer na tyle zwolnił, że w końcu się zatrzymał.
– O co chodzi? – zapytałam, czując, jak ten prawdopodobnie nieświadomie mocniej ściska moją dłoń. Drugą zacisnął w pięść.
Podążyłam za jego spojrzeniem, lecz właściwie wcale nie musiałam tego robić. W tym samym czasie dotarł do nas czyjś urwany pisk. Dziewczyna z obsługi hotelowej próbowała podnieść się z leżaka, na którym leżał jeden z chłopaków i z bezczelnym uśmiechem skutecznie jej to udaremniał.
– Chyba powinniśmy jakoś… – urwałam.
Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Śmiech drugiego z chłopaków, dziewczyna próbująca wyszarpać się z objęć tego pierwszego, teraz już bez żadnych uprzejmości, i Archer, który natychmiast puścił moją dłoń i biegiem rzucił się w stronę tamtej trójki. Zdążyłam zauważyć jedynie, jak jego mięśnie napinają się, by jednym ciosem mógł powalić stojącego chłopaka na ziemię. Nie ostrzegł go, nawet nie próbował zagrozić, tylko po prostu mu przywalił. Stałam w osłupieniu, a wyraz mojej twarzy prawdopodobnie pokrywał się ze zdziwieniem chłopaka na leżaku, który w odruchu samoobronnym zepchnął z siebie dziewczynę i zerwał się na nogi. Nie na długo. Archer podciął go nogą, a ten runął na piasek jak worek.
Cholera. Niedobrze. Wykrzyknęłam imię Archera, ale nie zareagował, więc zaczęłam biec w jego stronę. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś, kto pojawia się w pieprzonym garniturze na plaży przy najlepszym hotelu w okolicy, prawdopodobnie ma wystarczająco pieniędzy, by zainwestować w najlepszych prawników? Co mu strzeliło do głowy? Nim sama zdążyłam się nad tym zastanowić, dobiegł do mnie jęk jednego z chłopaków. Tego, który wcześniej obmacywał dziewczynę. Rzuciłam się na Archera gotowego do zadania kolejnego ciosu. Wczepiłam się w niego z całej siły, próbując odepchnąć go na bok.
– Zostaw go, do cholery! – warknęłam, czując, że równie dobrze mogłabym siłować się ze skałą.
Nie wiem, czy to nuta strachu w moim głosie, czy mój wysiłek, ale Archer pozwolił mi nad sobą zapanować. Odsunął się od eleganckiego faceta, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała raz za razem w takim tempie, jakby co najmniej przebiegł maraton. Chłopak leżący przed nami usiadł na piasku i otarł krew, która kapała mu z nosa. Zdziwienie na jego twarzy przeobraziło się w złość. Przez chwilę mierzyli się z Archerem nienawistnymi spojrzeniami. Zdziwiłam się, że w ogóle się odezwał, biorąc pod uwagę fakt, że w oczach Archera nadal tliły się iskierki furii.
– Spójrz na moją koszulę – warknął i splunął na piasek. – Masz ze sobą jakiś problem?
Instynktownie wsunęłam się między nich i oparłam dłonie na torsie Archera, jakbym znowu chciała go powstrzymać.
– Będę mieć. – O dziwo w jego głosie rozbrzmiało lodowate opanowanie. – Jeśli jeszcze raz się do niej zbliżysz.
O tak. To zdecydowanie brzmiało jak groźba. Czy nie mógł po prostu zacząć od tego i na tym poprzestać? Dopiero teraz udało mi się zerknąć na dziewczynę, która niepewnie spoglądała to na nas, to w stronę hotelu. Nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat. Kiwnęłam jej głową, by sobie poszła, a w tym samym momencie chłopak zaśmiał się sztucznie. Poczułam nagły przypływ złości z powodu siedzącego przed nami kretyna.
– Serio, stary? Tyle zamieszania o nią? – Jak na gościa, który przed chwilą oberwał w nos, był zadziwiająco arogancki. – Ona tu pracuje. Ja płacę hotelowi, który z moich pieniędzy daje jej wypłatę. Dla mnie niczym nie różni się od dziwki. To bardzo logiczne, prawda, Barty?
Nie zdążył jednak usłyszeć odpowiedzi kolegi, który właśnie podniósł się z ziemi. Archer zdecydowanym ruchem odsunął mnie na bok i zaczął okładać go pięściami po twarzy. Krzyknęłam kilka razy imię mojego chłopaka, ale równie dobrze mogłam krzyczeć do ściany. Czułam się tak, jakbyśmy znowu znaleźli się w klubie mojego ojca. Tym razem jednak nie było między nami metalowej siatki, która wżynała mi się w dłonie z każdym uderzeniem. Bez większego zastanowienia rzuciłam się na Archera. W tej samej chwili poczułam szarpnięcie z tyłu.
– Zostań tu – polecił stanowczo Carl i delikatnie popchnął mnie w stronę stojącej kilka centymetrów dalej Ciri.
Poczułam, jak jej dłoń zaciska się na moim ramieniu. Krótkie spojrzenie w jej stronę wystarczyło, bym zauważyła, jak bardzo jest zdezorientowana i wystraszona. Kątem oka zobaczyłam też tamtą dziewczynę – biegła w stronę hotelu, jak jej nakazałam. Po zlustrowaniu otoczenia wróciłam spojrzeniem do chłopaków. Carl próbował odciągnąć Archera, a Barty zabrać swojego kolegę z ich pola widzenia.
– Ochrona – pisnęła Ciri i wolną ręką wskazała w stronę hotelu.
Odetchnęłam z ulgą, widząc dwóch zmierzających w naszą stronę mężczyzn.
– Musimy się zmywać. – Ciri mocniej ścisnęła moje ramię. – Oni mogą zadzwonić po policję, o ile już tego nie zrobili.
Przytaknęłam ruchem głowy i zrobiłam krok w stronę chłopaków, ale Ciri stanęła mi na drodze.
– Co ty robisz?! – pisnęła ponownie, spoglądając na mnie tak, jakbym postradała wszystkie zmysły.
– Oni nie wiedzą… ochrona. – Machnęłam bezradnie ręką. – Nie możemy ich tak tu zostawić.
Ciri obejrzała się przez ramię. Sytuacja sprzed chwili zmieniła się diametralnie. Nawet jeśli kilka sekund temu mogłam się łudzić, że Carl w miarę opanuje sytuację, teraz zupełnie straciłam nadzieję, bo chłopak właśnie przywalił temu o imieniu Barty.
– Beth, posłuchaj… – Spanikowane spojrzenie Ciri skierowało się wprost na mnie. – Proszę. Jeśli nas tu zatrzymają i wezwą policję, to obie będziemy mogły zapomnieć o studiach.
– Idź sama. – Pokręciłam głową, jednocześnie tak mocno przygryzając dolną wargę, że w ustach poczułam metaliczny posmak. – Nie mogę…
– Wiesz, że cię tu nie zostawię. Błagam, chodźmy – nalegała, teraz już zupełnie nie kontrolując trzęsącego się podbródka. – Niby co zrobisz? Przecież ty nawet nie potrafisz się bić. Proszę… Proszę, po prostu chodźmy.
Mężczyźni z ochrony zbliżali się do nas z każdą sekundą. Z trudem odwróciłam wzrok od chłopaków i spojrzałam na Ciri. To, że nadal tu ze mną stała i gotowa była zostać, uzależniając swoje studia tylko od mojej decyzji, sprawiło, że jakaś część mnie już wybrała. I chociaż ta druga Beth nienawidziła tej decyzji, to w tym momencie sto razy bardziej wolałam być przyjaciółką Ciri niż dziewczyną Archera.
Delikatnie kiwnęłam głową i mocniej ścisnęłam jej dłoń. Udając zbulwersowane sytuacją dwie przypadkowe dziewczyny, zaczęłyśmy powoli odchodzić, po czym biegiem rzuciłyśmy się w stronę naszego lokum.
Pożałowałam podjętej decyzji, gdy tylko Ciri zamknęła za nami drzwi. Obie ciężko oddychałyśmy po biegu. Pochyliłam się i oparłam dłonie na kolanach. Mimo zabójczego tempa wolałabym biec dalej. Wtedy chociaż podjęłabym jakąkolwiek akcję i mniej myśli krążyłoby po mojej głowie. Wyjrzałam przez okno jakby z nadzieją, że im intensywniej będę wpatrywać się w ścieżkę prowadzącą na plażę, tym szybciej pojawią się na niej Archer i Carl.
– Beth. – Odwróciłam się do Ciri, która wyciągała w moją stronę szklankę wody. Policzki nadal miała zaróżowione od biegu, a na jej twarzy widniała pojedyncza zmarszczka, ale przynajmniej uspokoiła oddech.
– Dzięki – mruknęłam pod nosem, wzięłam do ręki szklankę i duszkiem wypiłam jej zawartość. Zamierzałam wrócić do dalszego wpatrywania się w okno, ale Ciri ponownie się odezwała.
– Przepraszam – wypowiedziała te słowa na tyle cicho, że dotarły one do mnie dopiero, gdy po krótkiej pauzie dodała: – Nie chciałam tak panikować i wiem, że teraz bardzo się o nich martwisz. Ja też. Naprawdę. Po prostu mam w sobie odrobinę z panikary, która za każdym razem, gdy zbliża się coś niebezpiecznego albo niedozwolonego, nie chce dać mi spokoju. I kiedy już zaczęłam myśleć o tym, że mogą mnie wywalić ze studiów, to od razu wyobraziłam sobie reakcję rodziców i to, jak bardzo się…
– Przestań – przerwałam jej stanowczo. – Ta twoja głupia część prawie zawsze ma rację. Naprawdę nie powinnyśmy tam zostać i być może właśnie nas uratowałaś.
– Uratowałam? – prychnęła, przyglądając mi się nieco podejrzliwie. – Stchórzyłam, Beth. Oto co zrobiłam i co zawsze robię. Wybieram łatwiejsze rozwiązania.
Westchnęłam i odstawiłam szklankę na parapet. Zrobiłam to nieco zbyt gwałtownie, bo ta z brzdękiem zatoczyła się i prawie by spadła, gdybym po raz drugi nie przycisnęła jej do parapetu. Spojrzałam na swoją zaciśniętą na szkle dłoń. Knykcie i opuszki palców całkowicie mi pobielały. Nabrałam powoli powietrza, na chwilę wstrzymałam je w płucach i wypuściłam. Liczyłam na to, że cała nagromadzona złość gdzieś ze mnie uleci.
Ciri obserwowała mnie z dystansem i właściwie jej się nie dziwiłam. Pewnie myślała, że to na nią jestem wkurzona, chociaż ostatnie, co chciałam robić, to wyładowywać złość na swojej przyjaciółce – jedynie racjonalnie myślącej osobie w naszym gronie. No cóż. O mnie, Carlu i Archerze nie mogłam tego niestety powiedzieć. Zwłaszcza o Archerze. Co mu strzeliło do głowy, żeby od razu się na nich rzucać? Do tej pory nigdy nie widziałam, by uciekał się do przemocy, oczywiście poza ringiem.
– Beth, zaraz stłuczesz tę szklankę – mruknęła cicho Ciri, cały czas bacznie mnie obserwując.
Puściłam naczynie, splotłam swoje dłonie ze sobą i spojrzałam na przyjaciółkę.
– Nie uważam, że stchórzyłaś – oznajmiłam spokojnym i pewnym siebie tonem, zupełnie jakby moje wewnętrzne przemyślenia nie przerwały nam rozmowy. – Zostanie tam na miejscu i obserwowanie całej akcji byłoby łatwe. Może konsekwencje mało przyjemne, ale to już jest mniej istotne. Tylko ty z naszej czwórki byłaś dzisiaj odważna. Tylko ty zachowałaś się odpowiedzialnie. To czekanie tutaj i nieświadomość tego, co się tam teraz dzieje, jest cholernie trudne.
Z twarzy Ciri zniknęła zmarszczka. Wydawała się już nieco bardziej przekonana do moich słów. Podeszłam i przytuliłam się do niej bez żadnego uprzedzenia. Poczułam się tak, jakby ta w odpowiedzi chciała zmiażdżyć mi żebra. Stałyśmy tak przez dłuższą chwilę.
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką – stwierdziła Ciri, podkreślając słowo „najlepszą”, po czym odsunęła się ode mnie z uśmiechem.
– A masz jakieś inne? – zapytałam podejrzliwie.
– Nie – przyznała. – I to tylko dlatego, że prawdopodobnie pozbywasz się konkurencji.
Parsknęłam krótkim śmiechem i ukradkiem zerknęłam w stronę okna.
– Powiesz mi, co właściwie się tam wydarzyło? – zapytała niemal natychmiast Ciri. – Gdy zauważyliśmy was z Carlem, ty właśnie odciągałaś Archera, ale on ponownie rzucił się na tego chłopaka. Kto to w ogóle był? Oni się znali?
Pokręciłam głową. Zaczęłam podejrzewać, że Ciri specjalnie zadaje tyle pytań, byleby czymkolwiek mnie zająć. I w sumie byłam jej za to wdzięczna. Opowiedziałam jej o dziewczynie z obsługi hotelowej i o tym, jak tamci dwaj próbowali z nią pogrywać.
Ciri zmarszczyła brwi, gdy tylko zaczęłam mówić o reakcji Archera.
– Nie znał ich… Dlaczego więc zareagował w ten sposób?
– Sama chciałabym wiedzieć – przyznałam, zawieszając niezbyt przytomne spojrzenie na nieistniejącym punkcie. Przed oczami stanęły mi wspomnienia tego, co jeszcze przed chwilą widziałam na żywo: Archer wymierzający cios temu bogatemu dupkowi.
Jak na zawołanie w tym samym momencie drzwi domku otworzyły się. Odwróciłam się gwałtownie. To Carl. Gdy ten zamknął za sobą drzwi, całkowicie zamarłam. Zazwyczaj, gdy zamyka się za sobą drzwi, to oznacza, że już na nikogo się nie czeka. Próbowałam przełknąć rosnącą w gardle gulę, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego pytania.
Na szczęście obok była Ciri.
– Co się stało? Gdzie jest Archer? Nic ci nie jest? – zasypała Carla pytaniami, jednocześnie chwytając jego zakrwawioną dłoń.
Chłopak odsunął ją delikatnie drugą ręką i podszedł do kranu, by zmyć najwidoczniej nie swoją krew.
– A co, martwiłaś się? Rzekłbym, że to całkiem romantyczne – odpowiedział żartobliwym tonem, sugestywnie poruszając przy tym brwiami.
– Carl! – warknęłyśmy obie.
Dopiero gdy spojrzał na nasze miny, trochę spoważniał.
– Kurde, wyluzujcie. – Uniósł dłonie w obronnym geście. – Archer poszedł się przejść, co w jego stanie jest raczej wskazane. Spokojnie, nie ściga nas FBI. Jesteście zbyt przewrażliwione. Faceci czasem się biją, to całkiem normalne.
Faceci czasem się biją? W tym momencie to ja miałam wielką ochotę przywalić Carlowi. Sądząc po wyrazie twarzy Ciri, ta z chęcią by się do mnie przyłączyła.
– W tym wypadku nie była to raczej wzajemna i przyjazna wymiana ciosów – zauważyłam, nie kryjąc rosnącej we mnie złości. – Widziałyśmy, jak dobiegali do was ochroniarze. A co, jeśli tamci zgłoszą was na policję?
Carl westchnął i powoli przetarł twarz dłońmi.
– No dobra, było trochę zamieszania, dlatego dobrze, że wróciłyście. Ochroniarze ostatecznie po prostu sobie odeszli, a tamci dwaj kretyni nie złożą na nas zażalenia, czy czegoś tam – odparł lekceważąco, machając ręką i po chwili z większym zadowoleniem dodał: – Powiedziałem im, że jesteśmy członkami największego lokalnego gangu i jeśli na nas doniosą, to będą mieć spory problem.
– Przecież wy nie jesteście w żadnym gangu! – jęknęła Ciri.
– No wiem. – Carl wyszczerzył zęby. – Ale zadziałało. Żałujcie, że nie widziałyście ich min.
– Chyba też się muszę przewietrzyć – mruknęłam cicho i zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, wyszłam na zewnątrz.
Nie miałam większego planu co do tego, gdzie chcę iść, dlatego po prostu ruszyłam ścieżką przed siebie. Z frustracją kopnęłam jeden z większych kamyków na mojej drodze. Czy naprawdę nie mogłam chociaż końcówki tych wakacji przeżyć bez udziału w żadnych aferach? Aż do dzisiaj wszystko wskazywało na to, że mi się to uda. Jutrzejszego ranka planowaliśmy powrót do domu, a wtedy od roku akademickiego dzieliły mnie już tylko dwa tygodnie. Im dłużej roztrząsałam w myślach dzisiejsze wydarzenia, tym bardziej upewniałam się w przekonaniu, że muszę porozmawiać z Archerem.
W końcu po kilkunastu minutach bezsensownego kręcenia się po ścieżce zauważyłam, jak nadchodzi od strony hotelu. Oprócz kilku zaschniętych kropel krwi na jego koszulce nic nie wskazywało na to, że się bił. Poruszał się w sposób nonszalancki, ze swoją zwyczajną gracją. Podszedł do mnie i objął mnie w tali.
– Wszystko okej? – zapytał, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. Zupełnie tak, jakbym to ja przed chwilą wdała się w bójkę.
– Nie – odpowiedziałam chłodno, wyplątałam się z jego uścisku i odsunęłam.
– Beth. – Gdy wypowiedział moje imię, w jego głosie wyłapałam troskliwą nutę. To przekonało mnie, by na niego spojrzeć. – Wiem, że się martwiłaś, ale wszystko jest już w porządku. Czy możemy po prostu wrócić do domku i cieszyć się ostatnim wieczorem tutaj?
Przeskanowałam go spojrzeniem od stóp do twarzy. Nic. Zero oznak, że żałuje tego, co się stało, lub chociaż uważa, że przesadził.
– Rzuciłeś się na dwóch chłopaków, którzy, powiedzmy sobie szczerze, nawet w duecie średnio mieli z tobą jakiekolwiek szanse. I tak po prostu chcesz przejść z tym do porządku dziennego? Mam zacząć się przyzwyczajać? Będziesz teraz wdawał się w bójki z każdą napotkaną osobą? – wypaliłam na jednym tchu, nie kryjąc pretensji i niedowierzania w moim głosie.
Archer powoli wypuścił powietrze. Nadal na mnie patrzył, ale teraz jego tęczówki przybrały inną barwę. Zieleń jego oczu przypominała bardziej chłodny odcień lodu.
– Zapomniałaś chyba o tym, że nie byli to zwykli, opalający się na plaży turyści. On się do niej dobierał – warknął Archer takim tonem, jakby miał zamiar wrócić do hotelu i go zamordować. – Więc jeśli oczekujesz, że będę miał jakieś wyrzuty sumienia z powodu dwóch kretynów, którzy traktowali ją jak przedmiot, to wybacz, ale niestety cię rozczaruję… I te bzdury, które wygadywał! Nazwał ją…
– Wiem, Archer, byłam tam! – przerwałam mu, czując, że ten niepotrzebnie znowu się nakręca. – Nie twierdzę, że ci kretyni byli niewinni. Po prostu uważam, że mogłeś rozegrać to w trochę inny sposób.
– Niby jak? – zapytał, nie schodząc z wojowniczego tonu.
– Rozmową, ostrzeżeniem, ewentualnie groźbą – wyliczyłam, wpatrując się w niego z tą samą nieustępliwością. Chciałam, by cokolwiek do niego dotarło. – Zawsze mogliśmy też, tak jak każdy prawdopodobnie na naszym miejscu, zadzwonić po policję. Oni w odróżnieniu od nas mają odpowiednie kompetencje do rozwiązywania takich spraw.
Archer prychnął śmiechem nagle czymś rozbawiony. Rzuciłam mu sfrustrowane, pytające spojrzenie.
– Tę samą policję, pod której okiem twój ojciec z więzienia zarządza swoim klubem? Wybacz, ale mam wątpliwości, co do ich kompetencji.
Powoli przełknęłam ślinę. Nie powiedział tego – pomyślałam. Chciałabym, żeby tego nie powiedział. Przeszłam obok niego bez słowa i ruszyłam przed siebie.
– Lisa. – Po złości w jego głosie nie było ani śladu. Chyba zdał sobie sprawę, że nie powinien poruszać tego tematu. Poczułam jego dłoń na ramieniu, ale niemal natychmiast ją strąciłam.
– Zostaw mnie – wycedziłam najwolniej, jak tylko potrafiłam.
Nie chciałam kontynuować tej rozmowy. I chyba chociaż tyle udało mu się zrozumieć, bo po chwili na ścieżce słychać było tylko moje kroki.
Koniec wakacyjnych wyjazdów zawsze kojarzył mi się z nostalgią, w której mieszały się smutek i radość. Radość nagromadzona przez cały wyjazd i smutek z powodu powrotu do zwykłej codzienności. Tym razem, chyba po raz pierwszy, naprawdę cieszyłam się z wyjazdu. I chociaż przez te kilkanaście dni zdążyłam zakochać się w tej urokliwej miejscowości, to nie mogłam niczego poradzić na to, że od teraz kojarzyła mi się tylko z wczorajszymi wydarzeniami. Przeczuwałam, że nie tylko ja odczuwam ulgę z powodu wyjazdu. Ciri, pierwszy raz odkąd ją poznałam, spakowała się szybciej niż ja. Nawet nie zawracała sobie zbytnio głowy tym, by ułożyć rzeczy w walizce. Śniadanie, które zawsze urozmaicaliśmy żartami, wzajemnymi przepychankami i planowaniem dnia dzisiaj zajęło nam nie więcej niż dziesięć minut. Po nim wpakowaliśmy rzeczy do samochodu i ruszyliśmy. Na szczęście od domu dzieliły nas jakieś dwie godziny drogi. Carl kilka razy próbował nawiązać rozmowę, ale w końcu i on się poddał.
Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu zaparkowaliśmy przed moim domem. Wysiadłam z samochodu, żegnając się krótkim „cześć”, po czym podeszłam do bagażnika, by wyciągnąć walizkę. Nie tylko ja wpadłam na ten pomysł. Archer podał mi mój bagaż i oparł się o samochód, natrętnie się we mnie wpatrując.
– No co? – zapytałam z irytacją.
– Możemy porozmawiać? – powiedział niemal w tym samym momencie.
– Teraz? – Zmarszczyłam brwi.
Nie był to najlepszy moment, biorąc pod uwagę fakt, że w aucie czekali Carl i Ciri, a przez okno w salonie wyglądała już moja mama.
– Wieczorem. Przyjadę po ciebie – oznajmił, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Pokiwałam głową, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę domu. Z jednej strony marzyłam o tym, by wejść do swojego pokoju, owinąć się w koc, poleżeć w łóżku i zapomnieć o wydarzeniach wczorajszego wieczoru. Z drugiej strony cieszyłam się, że Archer zaproponował rozmowę. Nie chciałam się z nim kłócić. Ostatnio wszystko układało się między nami zadziwiająco dobrze. Nawet mimo stresu, którego z pewnością przysparzał mu rozwód rodziców.
– Nareszcie wróciłaś. – Z zamyślenia wyrwała mnie mama, która przytuliła mnie zaraz po tym, jak ledwo przekroczyłam próg. – Jak się bawiliście? W ogóle się nie opaliłaś. Myślałam, że pojechaliście nad morze, a nie Syberię.
– Bardzo śmieszne – prychnęłam. Zdolność, a raczej niezdolność do opalania odziedziczyłam właśnie po niej.
Przejęła moją walizkę i zaniosła ją do salonu. Poszłam za nią. Opadłam na sofę, po czym odchyliłam głowę na oparcie i przymknęłam na chwilę oczy. Tego mi było trzeba. Normalności. Poczułam ciepłą dłoń mamy na moim czole. Serio? Czy ona właśnie sprawdzała, czy nie mam gorączki? Kochałam ją, ale przez to, że pracowała w pobliskiej przychodni lekarskiej, była stanowczo zbyt opiekuńcza i nadwrażliwa. Chociaż ostatnio przeszkadzało mi to trochę mniej. Przez większość życia uważałam, że to z ojcem mam lepszy kontakt. Nie traktował mnie jakbym była z porcelany. Mogłam prowadzić z nim niekończące się dyskusje, w których zawsze zaznaczał, że mam prawo do własnych wyborów, jeśli tylko będę w stanie zapanować nad konsekwencjami. Ostatnio zaczęłam zastanawiać się, czy mówił to dlatego, by częściowo usprawiedliwić swoje własne wybory. Prowadził nielegalny klub, żył z brudnych pieniędzy pozyskanych z obstawiania zakładów, a mimo tego, nawet gdy złapała go policja, potrafił nad tym wszystkim zapanować.
– Gdzie odpłynęłaś? – Łagodny głos mamy sprawił, że otworzyłam oczy.
– Myślałam o tacie – przyznałam.
Ostatnio, wbrew temu co mogłoby się wydawać, moja relacja z mamą znacznie się poprawiła. Obiecałyśmy być ze sobą szczere i chwilowo sprawdzało się to idealnie. Nawet ojciec i to, że przebywa w więzieniu, przestało być dla nas tematem tabu.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Po prostu coś wspominałam. To nic takiego.
Pokiwała głową ze zrozumieniem i oparła mi dłoń na ramieniu. O nie. Poczułam jak w gardle rośnie mi gula. Nie mogłam wyzbyć się dziwnego skojarzenia, że za każdym razem, gdy to robi, zaraz podzieli się ze mną jakąś poważną, niezbyt przyjemną informacją.
– Skoro już o nim wspomniałaś – zaczęła, robiąc krótką pauzę, jakby próbowała znaleźć odpowiednie słowa – obiecałam ci, że będziesz pierwszą osobą, która dowie się, jeśli podejmę jakąś decyzję. Wiem, że to nie jest dobry moment. Dopiero wróciłaś z wakacji, dlatego możemy porozmawiać o tym później.
– Mamo – powiedziałam z naciskiem, prostując się na kanapie – po prostu mi powiedz.
– Twój ojciec nie godzi się na wycofanie z interesów. Odwlekałam tę decyzję tak długo, jak mogłam. Liczyłam na to, że twoje wizyty sprawią, że przejrzy na oczy, jednak tak się nie stało. W tym wypadku nie widzę innego wyjścia. Beth, nie wycofam papierów rozwodowych i obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, by ten rozwód wpłynął na ciebie jak najmniej.
Chyba nie powinno być mi smutno. Wiedziałam, że wszystko zmierza w tę stronę, odkąd dowiedziałam się prawdy. Każda kolejna wizyta u ojca i moje nieudolne nakłanianie go do porzucenia klubu kończyły się tak samo. Ojciec jak mantrę powtarzał to swoje słynne zdanie o wyborach i konsekwencjach. I mimo tego, że nasze relacje znacznie się pogorszyły, było mi przykro. Jakaś cząstka mnie łudziła się, że jeszcze może być jak dawniej. Jeszcze możemy stworzyć szczęśliwą rodzinę. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
Mama zsunęła dłoń po moim ramieniu i mocno ścisnęła moją rękę.
– Przepraszam – szepnęła. Patrzyła na mnie z mieszaniną troski i współczucia.
Pokręciłam głową i ze złością otarłam łzę.
– Nie masz za co. Tak będzie lepiej – powiedziałam z pewnością, której o dziwo nie musiałam udawać. Naprawdę w to wierzyłam. Ścisnęłam jej dłoń w odpowiedzi i uśmiechnęłam się smutno. – Nie martw się. Naprawdę. Po prostu potrzebuję chwili, by sobie to wszystko poukładać w głowie.
Mama przytuliła mnie krótko i oznajmiła, że pójdzie zrobić mi coś do jedzenia. Wiedziałam, że jest to tylko wymówka, by dać mi trochę czasu dla siebie. Zamiast pójść do swojego pokoju, powlokłam się za nią do kuchni. Miałam dość milczenia. Dwie godziny drogi powrotnej mi wystarczyły.
– Mamo? – zagadałam i oparłam się o blat, na który ta właśnie wykładała makaron i garnek. – Dzwonił już pan Victor?
Po tym, jak Harvey przebił opony mojego chevroleta, oddałam samochód do lokalnego warsztatu. Pan Victor prowadził go od trzydziestu lat i to on wcześniej doprowadził cheva do użytecznego stanu. Zakładałam, że tak będzie i tym razem. Niestety przebite opony okazały się tylko początkiem usterek. Wiedziałam, że naprawa pochłonie trochę czasu, ale zaczynałam tęsknić za prowadzeniem samochodu. Archer jakoś nie wyrywał się, by oddać mi we władanie kierownicę swojego auta.
– Mamo? – powtórzyłam, gdy ta odwróciła się do mnie plecami, by poszukać czegoś w dolnej szufladzie.
Usłyszałam jej ciche westchnienie. W końcu powoli obróciła się w moją stronę.
– Przykro mi, Beth, ale naprawa tego auta kosztowałaby nas majątek. Nie możemy sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz.
– Co? – Wyprostowałam się, posyłając jej zirytowane spojrzenie. – Przecież pan Victor mówił, że to kilka drobnych usterek. Nic poważnego, no i przecież jeździ.
– Kilka drobnych usterek, które bez naprawy mogłyby doprowadzić do wypadku – wtrąciła.
– Nie musisz zawsze snuć czarnych scenariuszy. – Przewróciłam oczami. – Chev jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
– Nie pozwolę ci jeździć popsutym samochodem.
– On nie jest popsuty…
– Koniec dyskusji, Beth – ucięła i posłała mi stanowcze spojrzenie. – Wiem, że byłaś przywiązana do tego samochodu, ale nie pozwolę ci ryzykować, że coś popsuje się w trakcie jazdy. Victor sprzeda auto, a kiedy wszystko się naprostuje, to pomyślimy o kupnie nowego.
Odpowiedziałam mamie niezadowolonym spojrzeniem, chociaż moja racjonalna strona przyznawała jej rację. Jazda chevem bywała trochę ryzykowna. Nigdy nie wiedziałam, czy odpali. W końcu więc skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Nie zamierzałam się z nią kłócić. Mama nie potrzebowała więcej zmartwień. Zwłaszcza teraz, gdy miała rozwód na głowie.
Wydawnictwo Młodzieżówka
Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc
skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12
tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21
e-mail: [email protected]