Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Zu, wielka krakowska artystka, trafia w ciężkim stanie do szpitala. Nikt nie wie, co robiła wcześniej i dlaczego ma rany na dłoniach. Do szpitala przyjeżdża jej córka, z którą Zu nie widziała się przez dziesięć lat.
Gdy Gabriela była małą dziewczynką, nagle z jej życia zniknął ojciec. Musiała wtedy szybko dorosnąć i w przeciwieństwie do matki – stąpać twardo po ziemi. Kiedy jako dorosła kobieta wraca do Krakowa, zastaje swój rodzinny dom w rozpaczliwym stanie. Dawno niewidziane wnętrza i przedmioty sprawiają, że bolesne wspomnienia zasypują jej myśli i serce. Próbując uprzątnąć dom, kobieta odkrywa makabryczną tajemnicę skrywaną przez stare mury.
Czy Gabriela i Zu będą chciały odbudować relacje zerwane wiele lat wcześniej? Czy dramatyczna historia z przeszłości, która położyła się cieniem na życiu obu kobiet, może stać się nicią łączącą na nowo matkę i córkę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
36 Kawałki betonu wrzynały się w jej kolana. Kaszlała. Płuca drażnił pył. Dłutem i młotkiem rozwalała kolejne kawałki podłogi. Po każdym mocniejszym uderzeniu odkładała narzędzia i rękami rozgrzebywała odrąbane fragmenty. Po chwili natrafiła na szczelinę. Wsadziła w nią dłuto i nacisnęła całym ciężarem swojego ciała. Dwudziestocentymetrowa bryła odskoczyła. Próbowała ją podnieść, ale ta była ciężka i szorstka. Musiała włożyć rękawice ogrodowe. Wsadziła dłonie w szparę, zaparła się nogą i z całej siły pociągnęła bryłę w swoim kierunku. Udało jej się przesunąć ją na tyle, by zobaczyć leżącą pod nią ludzką czaszkę.
1Długo byłam dziecinna, nieodpowiedzialna i naiwna. Pozwalałam sobie na niedorastanie w imię sztuki. Dzieci są wszystkiego ciekawe. Wiedzą, że mało jeszcze widziały, i jest w nich ta niezwykła pokora w odkrywaniu świata. Dorośli przyzwyczajają się do myśli, że już widzieli dostatecznie wiele, by uznać, że wiedzą o świecie niemal wszystko albo wystarczająco, by móc wypowiadać się w sposób stanowczy i pewny. Dorośli przestają odkrywać, bo nie szukają już odpowiedzi. Oni wiedzą. A ja chciałam jak najdłużej pozostać w świecie niewiedzy i poszukiwań. Pozwalałam sobie więc na zostanie dzieckiem bardzo długo. Aż przyszedł dzień zapłaty za utrzymywanie mojej naiwności i niewiedzy i zostałam staruszką, bez dorosłości.
2 Dom pachniał inaczej, niż pamiętała. Zamiast świeżego drewna i zapachu farb poczuła stęchliznę, pleśń i jeszcze coś innego, czego nie potrafiła nazwać, a co przewiercało jej nozdrza niemal na wylot i doprowadzało do mdłości. Nieregulowane od dawna drzwi, których drewno musiało napuchnąć od wilgoci, z trudem poddawały się sile jej ręki. Tak, jakby dom nie chciał jej wpuścić do środka. Wewnątrz panowała ciemność przerywana pojedynczymi strumieniami światła padającymi ze szpar między grubymi zasłonami. W świetle widać było miliony drobin kurzu poruszone przez podmuch świeżego powietrza, który dostał się do domu, gdy Gabrieli w końcu udało się otworzyć drzwi frontowe przez pchnięcie ich z całych sił biodrem. Położyła pęk ciężkich kluczy na komodzie przy wejściu. Weszła wolno do środka. Choć znała ten dom na pamięć, pokrywająca go niczym szare prześcieradło gruba warstwa kurzu odmieniła tak bardzo to miejsce, że czuła się w nim obco. W półmroku nie zauważyła taboretu stojącego na środku korytarza, który pod wpływem kopnięcia przewrócił się z hukiem. Podskoczyła ze strachu.
– Na miłość boską! – powiedziała do siebie z mieszanką irytacji i złości w głosie, po czym ruszyła gwałtowniej w kierunku najbliższego okna. Jednym szarpnięciem ręki odsłoniła zasłonę. Stara tkanina nie wytrzymała niespodziewanej siły, z jaką ją potraktowano, i się rozdarła.
Do środka wpadło ciepłe południowe światło, ale nawet ono nie odmieniło ponurego oblicza domu. Gabriela ruszyła w kierunku okien w salonie. Kolejno rozsuwała zasłony, aż cały dom został zalany światłem, w którym tańczyło coraz więcej drobin kurzu. Zaczęła kaszleć. Podeszła do drzwi wychodzących na taras i otworzyła je szeroko. Spojrzała na ogród i uśmiechnęła się do siebie. Wyglądał dokładnie tak jak dziesięć lat wcześniej. Był tak samo zapuszczony, ale i magiczny jednocześnie. O swoje miejsce na ziemi walczyły w nierównej konkurencji trawa, malwy i krzaki róż. Nad nimi górowała wielka stara czereśnia. Gabriela poczekała chwilę, aż dom nieco się przewietrzy, a jej jelita, skręcone od nieprzyjemnego zapachu, się rozluźnią. Zastanawiała się, co powinna zrobić najpierw. Oczywiście musiała w końcu pojechać do szpitala. Przecież po to przyjechała do Krakowa. Pewnie powinna była zrobić to od razu. Sama ta myśl pomieszana z poczuciem winy, gniewu i żalu sprawiła, że oddech stał się płytki, a klatka piersiowa niemal przestała się ruszać. Jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Może to podmuch wiatru, a może coś innego sprawiło, że zrobiło jej się nagle potwornie zimno. Gabriela oprzytomniała i roztarła sobie ramiona własnymi rękami, po czym ruszyła w kierunku kuchni, w której miała nadzieję znaleźć przyzwoitą kawę. Zamiast niej znalazła jednak coś zupełnie innego, co sprawiło, że jej żołądek ostatecznie poddał się odruchowi wymiotnemu.
3 Budynki szpitali mają w sobie coś obezwładniającego. Nawet te nowoczesne, których architekci zerwali ze sztywną konwencją białych korytarzy i zielonej podłogi, onieśmielają ludzi wchodzących do środka. Przechodząc przez główne wejście, każdy zostaje symbolicznie, chcąc nie chcąc, pozbawiony swojej roli w społeczeństwie i całego dorobku życia. Oczywiście zasobność portfela może mieć wpływ na komfort, w jakim spędza się czas w szpitalu, ale jedynie do pewnego stopnia. Przypięte rurki i elektrody są dla wszystkich tak samo niewygodne, a badania ciśnienia co parę godzin przez całą dobę jest tak samo męczące zarówno dla bogatych, biednych, sławnych, jak i całkiem nieznanych. Budynek Szpitala im. Brata Alberta wydawał się wręcz zaprojektowany do tego, by budzić respekt. Został wzniesiony zaraz po wojnie z wielkich cementowych płyt. Wybudowany na planie litery U, otaczał wchodzącą osobę ze wszystkich stron swoją masywną konstrukcją. Przez ponad pół wieku był największym szpitalem w południowej części Polski. W jego zawiłych korytarzach gubili się nawet pracownicy, gdy tylko przyszło im odwiedzić inny, odleglejszy oddział.
– Gabrysiu? – zapytała sześćdziesięcioletnia kobieta, dotykając delikatnie jej ramienia.
Gabriela obróciła się gwałtownie. W zamyśleniu nie słyszała kroków swojej ciotki. Chociaż nie widziała jej od dziesięciu lat, nie potrzebowała ani chwili, by rozpoznać jej twarz. Jej ograniczona mimika mimo upływu czasu nie zostawiała na skórze trwałych śladów. W idealnie upiętych włosach nie było siwizny. Jedynie duże niebieskie oczy zdawały się zajmować więcej miejsca na szczupłej twarzy i to one najbardziej zdradzały upływ lat.
– Ciocia Pia! – odpowiedziała, otrząsając się z letargu, w którym tkwiła od momentu przyjścia do szpitala.
Pia uśmiechnęła się, nie otwierając ust. Zawsze tak robiła. Gdy była jeszcze nastolatką, ktoś w szkole jej powiedział, że ma żółte zęby, i od tamtej pory nigdy ich nie pokazywała, choć chodziła regularnie do dentysty na ich wybielanie. Nawyk jednak pozostał.
– Nie poznałam cię z daleka, chociaż kto inny jak nie ty by tu był.
Pia przyglądała się jej twarzy wnikliwie, nie ukrywając zaskoczenia, zmianami, które na niej zobaczyła.
– Pewnie się bardzo zmieniłam, dlatego mnie nie poznałaś – odparła speszona Gabriela. – Tyle lat w końcu minęło.
Pia zmrużyła nieco oczy, po czym wzięła jej dłoń w swoje ręce.
– Wcale się nie zmieniłaś, drogie dziecko. Zawsze byłaś i jesteś piękną kobietą – rzekła, po czym pogłaskała jej rozpuszczone czarne włosy.
– Już nie taką młodą. Mam prawie czterdzieści lat – powiedziała Gabriela z grymasem. Czuła, że zaczyna się rumienić. Zawsze miała problemy z ukrywaniem emocji. Pia, jakby czytając jej myśli, odwróciła swój wzrok i popatrzyła w stronę okna do sali chorych. Szpitalny korytarz był pusty i cichy. Wszyscy pacjenci wydawali się tkwić w jakimś zaczarowanym półśnie, mimo że był środek dnia.
– To najwspanialszy wiek dla kobiety – przerwała Pia.
– Skoro tak mówisz, ciociu.
– Ja w twoim wieku poczułam w końcu, że mogę naprawdę odetchnąć pełną piersią. Wiedziałam, kim jestem i czego chcę od życia, a jednocześnie w końcu miałam czas dla siebie samej, którego wcześniej zawsze mi brakowało.
– Bo ty miałaś rodzinę. Dziecko, którym musiałaś się wcześniej zajmować, dom do ogarnięcia, więc pewnie odczułaś sporą różnicę.
– Ale ty też przecież masz dom. Znaczy swoje mieszkanie w Gdańsku, prawda? – zapytała ciocia, badając ją wzrokiem.
– Tak, oczywiście, mam mieszkanie. Nic się nie zmieniło – odburknęła Gabriela, karcąc siebie w duchu, że pozwoliła, by rozmowa zeszła na ten temat.
Rozejrzała się dookoła. Miała ochotę na kawę, ale wchodząc, nigdzie nie widziała żadnego automatu. Pia stała obok, wyprostowana i sztywna. Jej mama kiedyś jej wspomniała, że to dlatego, że gdy były małe, to ona powiedziała jej, że prawdziwe damy poznaje się po tym, że nawet we śnie albo na toalecie są całkowicie wyprostowane, a te fałszywe damy garbią się, gdy tylko zostają na chwilę same. Dziecięca zabawa zmieniła się w prawdziwą obsesję Pii, zresztą jedną z wielu, które dotyczyły jej wyglądu.
– Dziwne, że teraz nikogo nie ma koło niej – przerwała ciszę Gabriela. – Odkąd pamiętam, zawsze ktoś przy niej był, by ją wielbić i podziwiać.
– W jej stanie odwiedziny innych osób nie byłyby wskazane. Tylko najbliżsi – zaczęła tłumaczyć Pia, tak jakby brak ludzi był oznaką chwilowej słabości.
– Wiem, ale to i tak dziwne...
– Co powiedział lekarz? – zapytała Pia.
– Jeszcze z nikim nie rozmawiałam.
– A Zu?
– Co z nią? – spytała Gabriela, nie odwracając oczu od szyby.
– Jak się dzisiaj czuje? Wczoraj, jak do niej wstąpiłam, była pod wpływem silnych lekarstw i nie mogłam się z nią dogadać.
– Nie wiem – odrzekła Gabriela, wzruszając ramionami.
– Nie weszłaś do niej? – zapytała Pia, bardzo się starając, by w jej głosie nie było słychać tonu oskarżenia.
– Nie. Spała cały czas. Nie wiedziałam, czy powinnam ją budzić – skłamała.
Nie wchodziła ze względu na gniew, który ponownie zaczął palić jej trzewia od środka. To było niesprawiedliwe, że przez tę sytuację została zmuszona do powrotu i zrobienia pierwszego kroku. To nie ona powinna go robić. To nie ona powinna teraz starać się być miła i pomocna. Nie ona.
Pia patrzyła na siostrzenicę. Twarz Gabrieli była nieruchoma, ale emocje i myśli walczące o swoje miejsce w jej głowie powodowały mimowolny ruch gałek ocznych. Cienie pod oczami zdradzały zmęczenie. Włosy były lekko przetłuszczone i w nieładzie, a bluzka niewyprasowana. Nie była nigdy w tak oczywisty i wręcz narzucający się sposób piękna jak jej mama, ale miała ładne, delikatne rysy. Pię zawsze denerwowało to, że Gabriela od dziecka wyglądała i zachowywała się jak brzydkie kaczątko, choć nie musiała nim być. To był jej wybór.
– To może w takim razie idź najpierw do lekarza, ordynatora najlepiej. Pielęgniarki na pewno ci powiedzą, gdzie on jest. A ja poczekam tutaj. Może w tym czasie się obudzi.
Gabriela nie ruszyła się z miejsca.
– Wolisz tu zostać? To może ja pójdę i poproszę, żeby jakiś lekarz tu podszedł?
– Jak długo leżała w domu nieprzytomna? – odpowiedziała Gabriela pytaniem na pytanie.
– Wydaje mi się, że nie dłużej niż jeden dzień.
– Myślałam, że codziennie ze sobą rozmawiacie przez telefon.
– Wiesz, jak jest z Zu. Gdy nad czymś pracuje, to nie ma jej dla nikogo, a ostatnio była czymś wyraźnie zajęta.
– To skąd wiesz, jak długo leżała na podłodze w domu?
– Trzy dni przed tym, jak ją znalazłam, była u mnie, by zrobić pranie. A dzień wcześniej jej sąsiadka mówiła, że wydaje się jej, że słyszała, jak rozmawiała z kimś głośno przez telefon.
– Może nie rozmawiała, tylko wołała o pomoc – odpowiedziała Gabriela. – Dlaczego robiła u ciebie pranie?
– Pralka się jej zepsuła, a nie kupiła jeszcze nowej.
– Hmm.
– Co?
– Byłam rano w domu.
– Naprawdę?
– Tak.
– W kuchni leżał kot.
– Kot? Zu nie ma kota. Może jakiś przybłęda? Najlepiej będzie wypuścić go przez ogród.
– Kot nie żył.
– Nie żył?
– Tak. Znalazłam w zlewie w jej kuchni zdechłego kota. A cały dom był...
– Jaki?
– W okropnym stanie. Jakby nikt w nim nie mieszkał od lat.
– No wiesz, Zu ma już swoje lata.
– Ona jest niewiele starsza od ciebie, ciociu. Ma sześćdziesiąt pięć lat. Chcesz mi powiedzieć, że ty też masz zdechłego kota w domu i to jest normalne?
– No nie, ale wiesz, że ona nigdy nie była typową gospodynią domową...
– Nie była, ale..
– Popatrz – przerwała jej ciocia, pokazując ręką w kierunku okna w sali chorych. – Chyba się obudziła. Idź do niej.
Pia, widząc brak reakcji, otworzyła drzwi i obdarowała Gabrielę jednym ze swoich nieznoszących sprzeciwu spojrzeń. Gabriela skrzyżowała ręce na piersi i weszła do środka. W sali stały trzy łóżka, ale tylko jedno było zajęte. Ciekawe, czy innym pacjentom też zapewniają takie komfortowe warunki – zastanawiała się Gabriela, rozglądając się. Na środkowym łóżku pod szpitalną kołdrą leżała drobna kobieta. Jej naturalnie grube, długie włosy zajmowały większą część poduszki. Zu, mimo swojego wieku, od dwudziestu lat miała tylko jedno pasmo błyszczących srebrnych włosów. Twarz kobiety wydawała się bardzo blada. Może dlatego, że zazwyczaj malowała usta krwistoczerwoną szminką, a policzki szczodrze oprószała różem. A może twarz była taka blada z wycieńczenia? Gabriela patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu. Słabe światło wpadające przez niewielkie okienko nie pozwoliło jej jednak na jednoznaczną ocenę. Spod kołdry wysunęła się szczupła ręka z charakterystycznymi długimi palcami Zu. Gabriela zawsze uważała, że dłonie jej mamy są naprawdę piękne i niepowtarzalne. Zu rzadko malowała paznokcie lakierem, za to często miała na nich ślady atramentu na bokach palców lub resztki kolorowych farb pod paznokciami. Mimo wszystko żadne ręce innych kobiet nie mogły się z nimi równać. Teraz na wysuniętej dłoni matki nie było ani atramentu, ani farb. Były za to wyraźne zadrapania. Paznokcie były połamane, a pod nimi widniał brud, jakby kopała nimi w ziemi bez rękawiczek.
– Cześć, mamo – powiedziała cicho. Starała się jak najbardziej opanować ton głosu, by nie zdradzał emocji. Kobieta leżąca w łóżku nie poruszyła się jednak ani nie popatrzyła na nią. Gabriela powtórzyła więc ponownie „Cześć, mamo”, tyle że głośniej.
– Cześć, mamo? – powtórzyła Zu, powoli odwracając głowę tak, by mogła zobaczyć swoją córkę. Jej wargi poruszały się nadal, jakby przeżuwała ponownie wypowiedziane dopiero co słowa, aż w końcu jej oczy natrafiły na twarz Gabrieli. – Mała G?
Gabriela otworzyła usta i powtórnie je zamknęła – jak ryba, która próbuje oddychać po wyciągnięciu z wody. Pia powiedziała jej przez telefon, że jej mama jest w złym stanie i prawdopodobnie będzie potrzebowała operacji. Jadąc swoim samochodem z drugiego krańca Polski, Gabriela przygotowywała się na walkę słowną. Jej mama do większości rzeczy miała skrajne podejście, albo coś kochała, albo tego absolutnie nienawidziła. Wizyty lekarskie, badania, a w szczególności pobyty w szpitalu należały do tej drugiej kategorii rzeczy, o które zazwyczaj trzeba było stoczyć z Zu bój. Jej bezradność była zupełnie nieoczekiwana i emocjonalnie rozbrajająca.
– Co tu robisz? – zapytała Zu, po czym zaczęła nerwowo rozglądać się po sali.
– Ciocia zadzwoniła, że jesteś w szpitalu, więc przyjechałam.
– Przyjechałaś? – zapytała Zu, jak gdyby nie rozumiała dalej powodu, dla którego jej córka pojawiła się nagle, po niemal dziesięciu latach, przy jej łóżku.
– Leżałaś w domu nieprzytomna. Jeszcze nie rozmawiałam z lekarzem, ale zdaje się, że będzie potrzebna operacja.
Zu zaczęła niezdarnie gramolić się w łóżku, starając się usiąść. Obolałe ciało stawiało opór. Spojrzała niepewnie na swoją prawą opuchniętą rękę, na której były liczne opatrunki. Poruszyła lekko palcami, jakby coś sprawdzała, po czym wsadziła rękę pod kołdrę.
– Chyba coś mam z brzuchem – powiedziała.
– Boli cię pewnie z upadku.
– Moje ciało nie działa. Pomóż mi – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jej głos zaczął zdradzać frustrację.
Gabriela podeszła do matki. Spróbowała ją podciągnąć wyżej, ale Zu zaczęła syczeć z bólu i wyszarpała rękę z jej uścisku.
– Zostaw – krzyknęła.
– Lepiej się połóż, mamo. Jesteś mocno potłuczona.
– Leżenie też boli – odburknęła Zu, nadal starając się znaleźć wygodną pozycję.
– Pamiętasz, co się stało?
– Kiedy?
– No parę dni temu, gdy upadłaś? Wiesz, czy coś cię zabolało, czy zemdlałaś?
– A Pia nie wie?
– Byłaś sama w domu.
– Ja nigdy w nim nie jestem sama.
– Ale wtedy byłaś. Pia znalazła cię następnego dnia. Byłaś nieprzytomna.
Zu wpatrywała się w twarz Gabrieli, jakby czegoś szukała albo czekała na dalsze wyjaśnienia.
– Jak się teraz czujesz? Przynieść ci coś? Może wodę?
– A nie mają tu wody? – zapytała Zu i ponownie nerwowo zaczęła się rozglądać po sali.
– Mają, ale może masz na coś ochotę?
– Dlaczego chcą robić operację?
– Nie rozmawiałam jeszcze z lekarzem, ale z tego, co mi mówiła Pia, to są jakieś problemy z sercem. Pewnie dlatego się przewróciłaś w domu.
– Wiesz, gdzie są moje rzeczy?
Gabriela podeszła do szafki przy łóżku. W środku była kosmetyczka i ciasteczka czekoladowe.
– Pewnie wzięli je do jakiegoś magazynu.
– Nie mogę wyjść w tym do domu. Na zewnątrz jest zimno.
– Na zewnątrz jest ciepło, ale ty na razie musisz zostać. Mówiłam ci, że będziesz miała operację.
Gabriela starała się mówić spokojnie i nie zdradzając przy tym żadnych emocji, które powoli zaczynały się pojawiać w jej sercu.
– Nie mogę zostać. Muszę coś zrobić. To bardzo ważne – odparła Zu, po czym popatrzyła w oczy Gabrieli z taką intensywnością, że przeszły ją ciarki po plecach.
– Co? Co musisz zrobić?
– Nie wiem – przyznała Zu, wciąż próbując się podciągnąć na łóżku.
– Co robiłaś wcześniej? Dlaczego masz podrapane ręce?
Zu, zaskoczona pytaniem, przestała walczyć z poduszką, a zamiast tego zaczęła się przyglądać swoim rękom.
– Nie wiem – powtórzyła po chwili, zagubiona, po czym opadła bez sił na łóżko.
– Leż, mamo. Zawołam ciocię i pójdę do lekarza.
Zu nie odpowiedziała. Gabriela odwróciła się i wyszła. Czuła wzbierający gorąc w gardle. Kiwnęła głową na swoją ciocię, dając jej znać, by weszła do środka. Sama w milczeniu ją minęła.
– Idziesz do ordynatora? – krzyknęła za nią Pia.
Gabriela powtórnie kiwnęła głową. W jej oczach pojawiły się tłumione przez ostatnie dziesięć lat łzy, których nie chciała pokazywać nikomu.
4 – Pani chciała ze mną rozmawiać? – zapytał starszy, otyły mężczyzna z nienagannie zawiązanym krawatem, w marynarce, na którą miał zarzucony biały kitel lekarski.
– Tak, profesorze – odpowiedziała Gabriela. – Jestem córką Zuzanny Winnickiej, którą wczoraj przewieziono na pański oddział.
– Ach tak – odburknął profesor, po czym teatralnym gestem ręki zaprosił ją do swojego gabinetu.
– Jeśli pani śledzi stan zdrowia swojej mamy, to zapewne musiała pani zauważyć ostatnio pewne zmiany...
– Niestety, nie śledzę – przerwała mu.
– Proszę?
– Nie śledzę stanu zdrowia mamy – powtórzyła. – Mieszkam w Gdańsku.
– W Gdańsku?
– Tak, to dosyć daleko.
– Ale jednak w Polsce – powiedział profesor, marszcząc przy tym swoje bardzo bujne brwi.
– W Polsce, ale my z mamą... wie pan, czasem tak bywa, że nie jest się zbyt blisko z członkami swojej rodziny, więc... – zaczęła się tłumaczyć.
– Więc nie śledzi pani stanu zdrowia swojej starszej już matki. Rozumiem doskonale, mam takich matek i ojców na oddziale co miesiąc przynajmniej parę – odrzekł, taksując ją wzrokiem.
Gabriela nie spuściła wzroku, wręcz przeciwnie, odwzajemniła się równie upartym i przenikliwym spojrzeniem.
– Nie ma pan prawa mnie osądzać. Każdy ma jakąś historię, i tyle. Moja mama znalazła się w tym szpitalu wczoraj, a ja przyjechałam z drugiego końca Polski na drugi dzień. Jestem gotowa grzecznie spełnić swój obowiązek i podpisać, co będzie trzeba, ale nie mam zamiaru przed panem udawać, że jest między mną a mamą jakaś bliskość i zażyłość, której po prostu nie ma. Prawdopodobnie do podpisania zgody na operację bardziej uprawniona byłaby jej menedżerka, która zapewne spędziła z nią więcej czasu przez ostatnie lata niż ja... ale prawo to prawo.
– Menedżerka?
– Tak. Nie myślał pan chyba, że moja mama ogarniała całe to show w swoim życiu sama, panie profesorze. Jest bardzo utalentowana, ale niekoniecznie samodzielna.
Profesor popatrzył na dokumenty leżące na biurku, jakby chciał się upewnić, czy dobrze zrozumiał.
– Pani matka to ta Zuzanna Winnicka?
– Oczywiście, że ta – powiedziała Gabriela. Kącik jej ust się delikatnie uniósł, zdradzając rozbawienie. – Czyżby nie poznał pan Wielkiej Zu bez piór i kolorowej sukni?
– Pani matkę przywieziono do nas nieprzytomną i teraz też trudno uznać jej obecny stan za stabilny. Wybudza się i zasypia. Pani komentarz jest więc tu wysoce nie na miejscu. Ale zapewniam panią, że ani to, kim jest pani matka, ani to, jak jest sławna, nie będzie miało wpływu na sposób jej leczenia. Dla mnie wszyscy pacjenci są tak samo ważni.
– Zapewne. Dlatego jest sama w pustej sali. Bo macie tyle wolnych łóżek...
– O przydziale do sal decyduje... ktoś inny.
– Zapewne – odpowiedziała Gabriela, zaplatając ręce z przodu.
– Więc przyszła pani podpisać dokumenty, tak?
– Tak. Ale nie wiem, czy nadal powinnam to robić ja, czy moja mama, skoro już się wybudziła.
– Jak mówiłem, stan pani Winnickiej w dalszym ciągu jest daleki od stabilnego. Nawet jeżeli teraz jest przytomna i może z panią rozmawiać, o ile oczywiście panie ze sobą rozmawiają, to nie znaczy, że pacjentka jest w stanie ocenić właściwie sytuację, w której się znajduje, i podjąć odpowiednie decyzje – powiedział uszczypliwie profesor.
– Ona akurat tego nigdy nie potrafiła robić. Ale dobrze, w takim razie proszę dać mi te dokumenty. Od razu je podpiszę i sprawa będzie załatwiona – odpowiedziała Gabriela, czując, że ma już dosyć tej rozmowy.
Profesor podszedł do biurka i wziął do ręki dokumenty.
– One zostały już podpisane. Była tu wcześniej siostra pani Winnickiej, która miała potrzebne upoważnienie podpisane w obecności notariusza.
– Podpisane?
– Tak, może pani zobaczyć. Chce pani zakwestionować decyzję ciotki? – zapytał ordynator.
– Nie. Jestem tylko zdziwiona, bo ciotka przekonywała mnie, że muszę przyjechać jak najszybciej właśnie ze względu na te dokumenty...
– Pewnie myślała, że inaczej pani się nie pojawi.
Gabriela zmierzyła profesora wzrokiem, ale nic nie odpowiedziała. Miał rację. Pewnie by nie przyjechała.
– Kiedy chce pan przeprowadzić operację? – zapytała
– Czekamy jeszcze na wyniki paru badań, ale operacja planowana jest na jutro rano – odparł.
– To poważna operacja?
– Każda operacja serca jest obarczona ryzykiem, a pani matka dodatkowo jest osłabiona. Przyjechała do nas w stanie skrajnego odwodnienia.
– Nie lepiej więc poczekać?
– Wyznaczam terminy operacji, nie opierając się o własną wygodę, tylko o wyniki badań moich pacjentów, i zapewniam panią, że gdyby lepiej było czekać, to byśmy czekali.
– A kiedy ją wypiszecie?
– Jeżeli operacja pójdzie bez komplikacji i wyniki będą dobre, to nie ma przeciwwskazań, by w ciągu tygodnia wypisać panią Winnicką ze szpitala. Oczywiście będzie wymagała wsparcia i opieki.
– Rozumiem – odpowiedziała Gabriela.
– Bez względu na to, jakie ma pani relacje z matką, warto pomyśleć o przyszłości, bo to i tak kiedyś na panią spadnie.
– Co spadnie?
– Opieka, oczywiście – powiedział profesor, rozsiadając się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu. – Ludzie w tym wieku nie młodnieją i raczej nie mają się już lepiej.
– Panie profesorze, bardzo dziękuję za tę radę. Zapewniam pana, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by mama miała potrzebną opiekę. Nie mam jednak najmniejszych złudzeń co do tego, że będę miała jakikolwiek wpływ na jej przyszłość. Ona sama steruje swoim statkiem. Zawsze tak było i nic tego nie zmieni.
– To też już słyszałem od wielu dzieci, a potem...
– Dziękuję – wtrąciła się Gabriela, udając, że nie zauważyła, że przerwała mu w połowie zdania. Uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła mu rękę, którą wystawił wcale nie na pożegnanie, ale jedynie po to, by podkreślić to, co mówił. – Nie chcę zabierać panu więcej czasu. Do widzenia.
Gabriela nie znosiła, gdy ktoś mówił, co powinna zrobić albo przemyśleć. Szła przyspieszonym krokiem szpitalnym korytarzem. Doszła pod salę, w której leżała jej matka, szybciej, niż zamierzała. Ciocia Pia stała na korytarzu.
– Wyrzuciła cię z sali? – zapytała Gabriela, widząc Pię.
– Nie, pielęgniarki poprosiły mnie, żebym wyszła, bo musiały zmienić pościel i ją przewinąć.
– Przewinąć?
– Tak, niestety twoja mam próbowała chyba usiąść i poruszyła cewnik, i był mały wypadek... Ona jest taka niepodobna teraz do siebie. Dawniej zaczęłaby pewnie krzyczeć na te pielęgniarki, a ona tylko leży i patrzy bezradnie, jakby się bała.
– Mają przeprowadzić operację jutro.
– Czy to konieczne? – zapytała zaniepokojona Pia.
– No jasne, ciociu. Przecież nie robiliby jej operacji, gdyby nie była potrzebna.
– No tak, ale wiesz, może są jakieś inne możliwości albo... metody. Wiesz, jak twoja matka reaguje na szpitale.
– Właściwie to nie wiem, jak ona teraz reaguje. Wydaje się po całym tym zdarzeniu wyciszona. W każdym razie jak na nią. Obawiam się, że jak doszłaby do siebie, to za nic nie udałoby ci się jej przekonać do operacji, a wtedy...
– Nam – przerwała jej Pia.
– Co „nam”?
– Nam nie udałoby się jej przekonać. Tobie i mnie.
Gabriela popatrzyła znacząco na Pię.
– Ja już od dawna przestałam brać odpowiedzialność za życie i zdrowie mojej mamy. Wiesz to. Poddałam się – odpowiedziała. – Ściągnęłaś mnie tu, mówiąc, że muszę podpisać dokumenty, a tymczasem sama to zrobiłaś. Masz podobno jakieś upoważnienie. Mogłaś sobie darować ten chwyt poniżej pasa.
– Ona mogła umrzeć. Jesteś inteligentną kobietą, a zachowujesz się...
– Jak się zachowuję?
– Macie teraz szansę!
– Szansę?
– By wszystko między sobą wyjaśnić.
– Między nami wszystko jest jasne – powiedziała przez zęby Gabriela i ruszyła w kierunku wyjścia ze szpitala.
– Dziecko! – krzyknęła Pia. – To twoja matka. Twoja matka! Od dziesiątego roku życia wychowywała cię sama. Miała na swoich barkach cały dom. Kochała cię i dbała o ciebie, jak umiała. Ona jest może inna, ale... Za co ty ją tak nienawidzisz?
– Ja jej nie nienawidzę, ciociu. Ja jej po prostu już nie potrafię kochać – odpowiedziała i odeszła.
Wydawnictwo Prozami poleca