Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Podkomisarz Robert Lew wkracza w świat bogatych i wpływowych ludzi.
Redaktor Laura Jabłońska – jedna z najbardziej rozpoznawalnych osób, symbol kobiety sukcesu – zostaje zamordowana. Podkomisarz Robert Lew razem z Sonią Czech rozpoczynają śledztwo. Pierwsze podejrzenia padają na życiową partnerkę dziennikarki. Okazuje się jednak, że zabójstwo Jabłońskiej jest powiązane ze śmiercią prominentnego przedsiębiorcy z Poznania. Wkrótce wychodzi na jaw, że ofiar jest więcej. Ktoś publikuje w sieci zdjęcia tych osób z podpisem „Wszyscy są winni”. Wydaje się, że celem mordercy są najbardziej wpływowi ludzie w Polsce – mistrzowie w swoim fachu. Czy wywiady przeprowadzane z nimi przed ich śmiercią pozwolą śledczym znaleźć nić łączącą wszystkie te ofiary? A może odsłonią motywy zabójcy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 556
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Michała,
niezwykłej osoby,
z którą jest mi dane iść razem przez życie
Rozdział 1
Okłamywał sam siebie. Każdego kolejnego dnia wstawał z łóżka z coraz większym trudem. Kiedy w nocy zadzwonił telefon, zawahał się, nim go odebrał. Nie miał jednak wyboru. Był na służbie. Co więcej, praca technika kryminalnego miała być spełnieniem jego marzeń. Przypomniał sobie, jak jeszcze w liceum oglądał wywiad z jednym z najbogatszych ludzi na ziemi, który przekonywał do tego, że jeżeli dobrze wybierze się swój zawód, to nie przepracuje się w życiu ani jednego dnia. Wystarczy, że robisz to, co kochasz, i już, ot cała recepta na szczęście i sukces. Uśmiechnął się na wspomnienie tamtych słów i swojej łatwowierności, po czym niezbyt szybko powlókł się do łazienki. Sprawdził temperaturę i prognozę pogody. Zegar wskazywał pierwszą godzinę, na zewnątrz panowała ciemność. Wiatr poruszał nagimi już gałęziami drzew za oknem. Było chłodno i wilgotno. Mężczyzna ubrał się w ciepły sweter, a na niego włożył grubą kurtkę. Przed wybraniem butów sprawdził ponownie przesłane koordynaty miejsca, na którym miał się stawić. Las, może być błoto – pomyślał i wyjął z szafy ocieplane gumowce, które włożył do reklamówki. Sprawdził, czy ma swoją legitymację w portfelu. Zobaczył napis drukowanymi literami „Marek Gołębiewski” oraz swoją znacznie młodszą twarz na zdjęciu, bez śladu worków pod oczami, które miał teraz, i drugiego podbródka. Zamknął portfel i wsadził go do kieszeni. W samochodzie wysiadła mu klimatyzacja. Żeby odparować szyby, musiał uchylić lekko okno. Zaczęło dmuchać zimne powietrze, które nieprzyjemnie wiało w jego gołą szyję. Skulił się, by ją osłonić, ale niewiele to pomogło. Włączył radio. Próbował skupić myśli na tekście lecącej piosenki, by nie dopuścić do podniesienia akcji serca i zmniejszyć prawdopodobieństwo ataku paniki, który w ostatnim miesiącu miał już dwa razy. Jego myśli uparcie wracały jednak do zgłoszenia. Nie wiedział, co zastanie na miejscu. Mimowolnie zaczął powtarzać w myślach zdanie: „Byle to nie było ciało dziecka... wszystko, tylko nie dziecko”. Wybrał zawód technika kryminalistycznego, myśląc, że jest na ten zawód nie tylko gotowy. Był wręcz przekonany, że jest to dla niego jedyna ścieżka do samorealizacji. Od małego uwielbiał zagadki logiczne, naukę, technikę. Później namiętnie oglądał seriale policyjne i czytał kryminały. Gdy był obecny na pierwszej sekcji zwłok w czasie swojego szkolenia, jako jeden z nielicznych wytrzymał do końca bez nudności czy choćby ucisku w żołądku. Wydawało mu się, że potrafi doskonale oddzielić pracę od uczuć. Nie przeszkadzała mu nawet niska pensja. Miał swoją małą kawalerkę i nie potrzebował wiele do życia. Nigdy nie myślał o założeniu rodziny. Chciał tylko robić to, co lubi, by jak ów najbogatszy człowiek nie przepracować ani jednego dnia. Niestety po dziesięciu latach pracy w tym zawodzie wiedział, że popełnił błąd. Z racji doświadczenia i dobrych wyników wysyłano go do coraz trudniejszych przypadków. Zamiast satysfakcji z dobrze wykonanej roboty zaczął odczuwać lęk. W nocy męczyły go koszmary, twarze ludzi, których ciała widział za dnia. Idąc ulicą, oglądał się za siebie. Świadomość, ile w mieście dokonywanych było rocznie zbrodni, przełożyła się na jego poczucie bezpieczeństwa. Przestał ufać ludziom. Nie uśmiechał się do obcych.
Kiedy dojechał pod wskazane miejsce, na wąskiej leśnej drodze zobaczył zaparkowane wozy pozostałych członków swojego zespołu. Wziął głęboki oddech i wysiadł.
– Cześć, co mamy? – zapytał Gołębiewski młodego mężczyznę stojącego z żółto-czarną taśmą w dłoni, którego imienia zapomniał. Był w jego zespole dopiero dwa dni. W jego oczach widać było jeszcze ten zapał i iskrę.
– Cześć, szefie, mamy ciało kobiety. Prokurator siedzi w aucie, a lekarz stwierdził zgon i odjechał – odparł młody, po czym się uśmiechnął.
– Gdzie jest ciało?
– Tam wyżej, na zboczu, jakieś pięćdziesiąt metrów stąd – odparł.
– Kto znalazł to ciało w środku nocy? Było zgłoszenie? – pytał dalej Gołębiewski, rozglądając się dookoła.
– Zadzwonił tamten facet. Siedzi w swoim samochodzie, tym czerwonym – odparł młody technik, wskazując na zaparkowany najdalej od nich pojazd.
– Okej, idę z nim pogadać, a ty oznacz dokładniej teren taśmą i nie wpuszczaj nikogo za nią, dopóki nie wyznaczę ścieżki.
Gołębiewski podszedł do czerwonego focusa, zastukał lekko w szybkę. W środku siedział mężczyzna w średnim wieku, opierający głowę o szybę. Gdy usłyszał stukot, wzdrygnął się lekko, po czym gwałtownie wyszedł z samochodu.
– Dobry wieczór, podobno pan znalazł denatkę.
– Tak, ja – odparł mężczyzna drżącym głosem.
– Może mi pan powiedzieć, jak to się stało? Jesteśmy w środku lasu. Teraz jest druga w nocy, zgłoszenie przyjęliśmy dwie godziny temu, czyli przed północą. Co pan tutaj robił?
– Szukałem go.
– Szukał pan ciała? – powtórzył za nim Gołębiewski.
– Tak.
– Skąd pan o nim wiedział?
– Nie wiedziałem tak na pewno... to znaczy mój syn mi powiedział. Natknął się na tę kobietę wczoraj, ale bał się przyznać, bo z żoną zabraniamy mu włóczyć się z kolegami po lesie. Boimy się, że się zgubią. Ale on dziwnie się zachowywał i...
– I w końcu panu powiedział, tak?
– Tak, ale nie pamiętał dokładnie gdzie. Ja też nie wiedziałem, czy mu wierzyć, sam pan wie... ta dziecięca fantazja, ale potem zaczął krzyczeć w nocy, miał koszmar i postanowiłem, że muszę sprawdzić, czy on mówi prawdę, czy zwariował.
– Czyli nie wie pan nic ani o tej kobiecie, ani o tym, jak jej ciało się tam znalazło?
– Nie.
– I pewnie pan nikogo nie widział?
– Nie – powtórzył mężczyzna.
– W porządku. – westchnął Gołębiewski. – Proszę zostać w swoim samochodzie. Za chwilę pewnie dotrą tu śledczy i będą chcieli z panem porozmawiać.
– Ja już nie mogę tu siedzieć – wycedził mężczyzna. – Ja już tego nie wytrzymam. Chcę jechać do domu.
– Dobrze pana rozumiem, ale niestety muszę pana prosić o pozostanie na miejscu.
– Ale przecież ja nic nie zrobiłem.
Ręce mężczyzny drżały, a jego głos się załamywał. Przeżywał szok.
– Proszę pana... – zaczął Gołębiewski, ale mężczyzna mu przerwał, łapiąc za ręce w błagalnym geście.
– Niech pan się zlituje. Zrobiłem, co do mnie należało, znalazłem tę kobietę, ale teraz już muszę wracać.
– Proszę usiąść i wziąć parę głębokich oddechów. To nie będzie długo trwało, obiecuję. Zaraz ktoś tu do pana przyjdzie – powiedział technik, po czym niemal siłą wsadził mężczyznę z powrotem do samochodu.
Drzewa, poruszone podmuchem wiatru, zaczęły się kołysać. Gołębiewski spojrzał w górę. Nie było widać gwiazd przez gęste chmury zakrywające niebo. Powietrze było coraz cięższe. Jeżeli prognoza pogody się sprawdzi, to mieli mało czasu. Cała nadzieja w tym, że ciało było w miejscu, które da się zabezpieczyć.
– Przywieźliście namiot? – zapytał stojącego przy furgonetce kolegę.
– Tak, ale zdaje się, że nie damy rady go rozstawić.
– Zaraz będzie ulewa – odparł Gołębiewski.
– Sam zobacz, szefie, ale według mnie szanse są małe.
Gołębiewski ruszył w kierunku, w którym miały znajdować się zwłoki kobiety. Specjalnie wybrał okrężną drogę, by ominąć ścieżkę, którą mogła iść kobieta lub jej oprawca, jeżeli się okaże, że doszło do morderstwa. Na mijanych drzewach białą kredą zostawiał kreski do oznaczenia ścieżki dla pozostałych. Wyszedł na szczyt niewielkiego wzniesienia. Z góry w zaroślach zobaczył w świetle latarki dłoń. Reszta ciała była niewidoczna, zasłonięta przez ciasno rosnące w tamtym miejscu drzewa i ich gałęzie. Wiatr stawał się coraz silniejszy.
– Rozstawiamy lampy! – krzyknął.
Po parunastu minutach miejsce, w którym leżało ciało, było zalane jasnym, nieprzyjemnym światłem i Gołębiewski zobaczył ją w całości po raz pierwszy. Leżała nienaturalnie wykręcona. Jej nogi i brzuch były zwrócone w kierunku ziemi, a klatka piersiowa i głowa skierowane w bok. Jej twarz była niewidoczna, przykryta zastygłą krwią. W czaszce widniała spora rana.
– Uciekała – powiedział bardziej do siebie niż stojącego obok kolegi robiącego zdjęcia.
– Tak myślisz?
– Tak, myślę, że biegła, ale ktoś złapał ją za nogi i powalił. Próbowała się bronić i dlatego jest częściowo odwrócona. Patrz na jej ręce. Musimy zabezpieczyć ślady...
Przerwał, gdy poczuł na policzku dużą kroplę deszczu.
– Szybko, zrób jak najwięcej zdjęć – krzyknął. – Trzeba zabezpieczyć ciało!
W kilka sekund pojedyncze krople zmieniły się w wielką ulewę. Woda leciała z nieba bez ustanku, zalewając cały las, a wraz z nim wszelkie ślady, jakie sprawca mógł po sobie zostawić.
– Worki! Dajcie worki do przykrycia ciała! Szybko!
Po tygodniu intensywnych deszczy nasiąknięta już wcześniej wodą ziemia szybko zmieniła się w śliskie błoto. Ulewa była coraz mocniejsza.
– Zrobiłeś zdjęcia ciała? – krzyknął do fotografującego po drugiej stronie kolegi. Ten kiwnął głową. – Dobra, chłopaki, koniec tej zabawy. Musimy zabrać stąd ciało jak najszybciej. Dajcie czarny worek i pakujemy ją do środka, tylko zaznaczcie położenie ciała.
– Mam worek – zawołał przedzierający się przez zarośla młody mężczyzna, którego imienia Gołębiewski nie pamiętał.
– Gdzie leziesz! – krzyknął do niego. – Nie tamtędy! Trzymaj się ścieżki!
– A, sorry, szefie.
Mężczyzna skoczył i zaczął okrążać ciało, by podejść do niego od góry, zgodnie z wytycznymi.
– Tylko uważaj z tym workiem – zaczął Gołębiewski, ale nie skończył, widząc, że chłopak się poślizgnął. Ten próbował rękami złapać się gałęzi, ale bezskutecznie. Po paru sekundach stoczył się z impetem wprost na leżące w zaroślach ciało, z którym potoczył się jeszcze kolejne dziesięć metrów w dół, w zarośla.
– Ja pierdolę... – wysapał Gołębiewski, zakrywając twarz mokrą od deszczu ręką.
Polecamy inne książki M.M. Perr
Zu, wielka krakowska artystka, trafia w ciężkim stanie do szpitala. Nikt nie wie, co robiła wcześniej i dlaczego ma rany na dłoniach. Przyjeżdża do niej jej córka, Gabriela, z którą Zu nie widziała się przez dziesięć lat.
Gdy Gabriela była małą dziewczynką, nagle z jej życia zniknął ojciec. Musiała wtedy szybko dorosnąć i w przeciwieństwie do matki – stąpać twardo po ziemi. Kiedy jako dorosła kobieta wraca do Krakowa, zastaje swój rodzinny dom w rozpaczliwym stanie. Dawno niewidziane wnętrza i przedmioty sprawiają, że bolesne wspomnienia zasypują jej myśli i serce. Próbując uprzątnąć dom, kobieta odkrywa makabryczną tajemnicę skrywaną przez stare mury.
Czy Gabriela i Zu będą chciały odbudować relacje zerwane wiele lat wcześniej? Czy dramatyczna historia z przeszłości, która położyła się cieniem na życiu obu kobiet, może stać się nicią łączącą na nowo matkę i córkę?
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl