Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uwaga, konkurs na filmik z telefonu komórkowego! Adresat – dzieci i młodzież. Start – wtorek, godzina 15.00. Co z tego wyniknie?
Casting na modelkę, biały marsz po samobójstwie koleżanki z klasy, przygoda z bezdomnym psem, anoreksja siostry, przyjaźń z Wietnamczykiem zwanym Żółtym, emigracja rodziców...
"Wtorek" jest zbiorem opowiadań – filmików młodych reżyserów. Dynamicznie napisanym, dowcipnym, skłaniającym do refleksji. Inspiruje nie tylko do tego, żeby za pomocą komórki rejestrować rzeczywistość, ale żeby bliżej przyjrzeć się światu, z którym młody człowiek musi zmagać się na co dzień.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 99
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Dorota Koman
Korekta: Elżbieta Cichy
Opracowanie graficzne i projekt okładki: Sylwia Szyrszeń
Zdjęcie na okładce: Thomas Grass/Getty Images/Flash Press Media
Skład i łamanie: Mariola Cichy
Copyright © by Małgorzata Szyszko-Kondej
Copyright © by Agencja Edytorska „Ezop”
Wydawca: Agencja Edytorska „Ezop”
01-829 Warszawa, Al. Zjednoczenia 1/226
tel. (22) 834 17 56
e-mail: [email protected]
www.ezop.com.pl
Warszawa 2013
ISBN 978-83-89133-85-4
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego www.ezop.com.pl.
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.
UWAGA KONKURS!!!
Wtorek, godzina 15.00
Zrób telefonem komórkowym krótki (do 3 minut) film i prześlij go do Sekcji Filmowej Domu Kultury w Warszawie. Start: wtorek godzina 15.00.
Pokaż nam to, co jest ważne dla ciebie, twoich bliskich, przyjaciół i twego otoczenia.
Konkurs adresowany jest do młodzieży w wieku od 11 do 14 lat.
Prace należy przesyłać do 30 października.
Finalistów zaprosimy na uroczyste rozdanie nagród!
Nagrodą główną jest Złota Kamera i wycieczka do Paryża.
Regulamin konkursu i karta zgłoszenia znajdują się na stronie www.wtorekgodzina15.pl.
Co jest ciekawego w mojej miejscowości? Co interesującego może być w ludziach, którzy mnie otaczają? NIC! Bo u nas nic się nie dzieje.
Domy i ulice są zwyczajne, nikt się niczym nie wyróżnia. Nuda.
O czym więc mam kręcić film, żeby zdobyć główną nagrodę i po lecieć do Paryża? Kto mi podpowie?
– Nakręć historię naszego domu – proponuje dziadek.
– Co może być interesującego w starym domu? – dziwię się.
– Dom, w którym mieszkasz, zbudował w 1933 roku mój dziadek Piotr, czyli twój prapradziadek. Czy przysłuchiwałaś się, jak skrzypią schody? Na pewno mogłyby wiele opowiedzieć!
Dom jak dom. Piętrowy, drewniany, ma komin i okiennice. Na parterze mieszkają babcia z dziadkiem, a na górze mama, tata, ja i Zuzia. Na ganku śpi Rudy, nasz kot. W ogrodzie rośnie zielony groszek, który uwielbiam. I tyle!
Zaraz, ale nad nami jest strych. Wchodzi się tam po drabinie. Po co jest strych? Żeby skrywać tajemnice. Lampy naftowe, stare radio z adapterem, wagę z odważnikami, maszynę do pisania, trzy zegarki, sterty gazet i mnóstwo dziwnych przedmiotów. Tak, to już jest coś! Aha! Jest też tornister babci, a w środku drewniany piórnik, liczydła, kałamarz z wyschniętym atramentem, niebieski zeszyt w linie z bibułką na kleksy.
– Kto dziś wie, co to są kleksy? – Dziadek robi zagadkową minę, ale nie czeka na odpowiedź.
I jeszcze śmieszne narty z bambusowymi kijkami, tara do prania, wypłowiały miś bez jednego oka. Stoi też wózek dla lalek, którym bawiła się moja mama!
– No... no... te rzeczy to już historia. – Kiwa głową dziadek.
Już wiem! Nakręcę filmik o strychu. O historycznych rzeczach, których się kiedyś używało, a dzisiaj śpią, nikomu niepotrzebne. To byłoby naprawdę ciekawe!
– Twój pradziadek Piotr zginął w czasie drugiej wojny światowej – dziadek kontynuuje rodzinną opowieść z przeszłości. – W czasie niemieckiego nalotu cała rodzina schroniła się w piwnicy.
– Tam, gdzie trzymamy kartofle?
– On wyszedł i...
– Wiem, na ścianie jest znak po kuli, babcia mi pokazywała.
– A siostrę prapradziadka Piotra, Zosię, razem z córeczkami Sowieci wywieźli na Sybir. – Głos dziadka brzmi poważnie, jakby przekazywał mi coś bardzo ważnego. – Z naszych okolic wielu pędzili w mróz, wagonami bez okien...
– To też wiem! Tak jest napisane na pomniku w parku – chwalę się wiadomościami.
– Niektórzy z nich wrócili, żyją jeszcze ich dzieci, wnuki, na pewno mogliby dużo opowiedzieć – zamyśla się.
To drugi dobry pomysł! Zrobię filmik o historii naszej miejscowości: najpierw nakręcę pomnik Sybiraków w parku, później porozmawiam z ludźmi, którzy pamiętają wojnę. Mieli wtedy tyle lat, co ja teraz. Ojej, jak trudno to sobie wyobrazić!
– Gabrysiu, szukałaś ciekawego tematu? – teraz z kolei mama coś sobie przypomina. – Zrób film o Jacku Sawickim. To prawdziwy bohater! Pamiętasz, co zdarzyło się w zeszłym roku?
– Jasne, że pamiętam.
Upalne lato, lipiec. Każdy marzył tylko o jednym: żeby zanurzyć się w chłodnej wodzie. Ale w naszej miejscowości nie ma ani rzeki, ani jeziora, ani basenu. Są glinianki wypełnione wodą. I jest tab liczka „Kąpiel wzbroniona”. Mama nie pozwala mi tam samej chodzić, ale dziś wyjątkowo się godzi.
– Posiedzimy w lesie, pomoczymy nogi w wodzie – mówi.
Jest sobota, bierzemy rowery, koc, koszyk z jedzeniem i piciem. Na miejscu okazuje się, że takich jak my – spragnionych wypoczynku – jest dużo więcej. Niektórzy mimo zakazu pływają w wodzie. My z mamą leżymy na kocu i przeglądamy kolorowe pisma.
– Monika, Moniczka, Boże! – z leniwego relaksu budzi nas przejmujący krzyk. Na brzegu podskakuje gruba ciotka dziewczynki i chrapliwie błaga: – Ratujcie, Monika się topi, ratunku!
Natychmiast zrywamy się na równe nogi. Na środku glinianek rozpaczliwie miota się jakaś postać, pewnie Monika, stąd nie widać. Rany, poszła pod wodę, Jezu, znowu wypłynęła...
I wtedy, zupełnie nie wiem skąd (musiał być tu gdzieś obok), zjawia się Jacek. Najstarszy syn Sawickich, którzy mieszkają obok sklepu. Błyskawicznie wskakuje do wody. Podpływa do Moniki, nurkuje, już ją ma, trzyma, jak on to świetnie robi, holuje ją do brzegu...
– Matko Święta, Matko Święta... – powtarza gruba ciotka.
Reszta gapiów stoi na brzegu. Obserwują dramatyczne wydarzenie jak scenę z filmu. Nieruchomi, milczący, bez zaangażowania i bez komentarzy.
Kiedy Jacek podpływa, holując Monikę, nasz sąsiad, pan Tomek, pomaga wyciągnąć dziewczynkę na brzeg. Chyba jest przytomna. Mama dzwoni na pogotowie, a Jacek robi Monice sztuczne oddychanie i ostrożnie odwraca ją na bok. Gdzie on się tego nauczył?
– Odsuńcie się! – prosi moja mama, bo ludzie ścisłym kręgiem otoczyli Monikę i udzielającego jej pierwszej pomocy Jacka.
Po kilkunastu minutach rozlega się świdrujący sygnał pogotowia. Akurat było blisko, więc pomoc nadeszła dość szybko. Lekarz w czerwonym ubraniu klęka na trawie i bada dziewczynkę, sanitariusze kładą ją na nosze i niosą do karetki. Aha! Lekarz ściska rękę chłopcu. A on stoi oszołomiony, spogląda w niebo, jakby nie docierało do niego, co zrobił.
– Gratuluję! – Lekarz wypowiada dobitnie tylko to jedno słowo.
Od tego dnia Jacek, słabo uczący się szesnastolatek, cichy, nie pozorny, taki „nikt”, stał się bohaterem. Ludzie go poklepywali, wójt dał mu w nagrodę zegarek, a ciotka Moniki zamówiła w ko ściele mszę w jego intencji.
Jasne! Mama ma rację. Jacek wspaniale nadaje się na bohatera mego filmiku. Przecież nie w każdej miejscowości zdarza się ktoś, kto uratował człowieka!
– Gabryśka! Ale super wystawa, widziałaś? – Ala, moja koleżanka z klasy, zaczepia mnie, wyraźnie podekscytowana.
– Jaka wystawa? – Nie rozumiem.
– U nas, w holu, piękna! – Ala ciągnie mnie do szkoły. – Właśnie ją otwierają.
Przyspieszamy kroku, a potem biegniemy ile sił w nogach. Ciężkie drzwi uchylają się powoli. Ojej, chyba cała szkoła się zbiegła! Nic dziwnego, już wiem, co tak bardzo podobało się Ali i innym. Ja też nie mogę oderwać wzroku od szklanych gablot, w których stoją, siedzą, wiszą... aniołki. Mnóstwo aniołków. Z gipsu, porcelany, drewna, gałganków, tektury, słomy. Duże i małe. Uśmiechnięte i smutne. Białe, błękitne, różowe. O, ten anioł w okularach jedzie na rowerze! A ten chyba śpiewa, bo ma nuty w dłoni i otwarte usta.
– Skąd ich tu tyle? – Nie mogę się nadziwić.
– Pani Krysia z kiosku Ruchu od trzydziestu lat zbiera aniołki. Nie wiedziałaś?
– Nie – odpowiadam zdumiona, bo niby skąd miałam wiedzieć.
– Jej kolekcja liczy 1489 aniołków. Kupuje je, dostaje w prezencie, a niektóre robi sama z modeliny albo z włóczki. Mówiła, że chciałaby utworzyć muzeum aniołków.
Nie wytrzymam! U nas muzeum? W dodatku Muzeum Aniołków? Może przyjeżdżałyby do nas wycieczki? Może stalibyśmy się sławni?
To dopiero jest temat!
Tylko dlaczego właśnie pani Krysia? Szare włosy, spuchnięta twarz, małe oczy, ciemny sweter. Niezbyt sympatyczna. W życiu nie pomyślałabym, że ona może mieć jakieś hobby. Siedzi od rana do wieczora w kiosku, zwykle czyta gazety, które sama sprzedaje. Wydawało mi się, że jest tak nudna jak jej wygląd i zachowanie. A tymczasem ma pasję, kolekcjonuje aniołki! Prawda, że to dziwne?
Przez tydzień dziadek, mama i Ala zadręczali mnie pomysłami:
– Posłuchaj, a może nakręcisz filmik o starym dębie, pod którym ponoć zatrzymywał się sam Piłsudski? A może o panu Kaziku, który wywozi śmieci na wysypisko? Kiedyś opowiadał, że znalazł tam złote obrączki. Albo o bocianie ze złamanym skrzydłem, którym opiekują się bracia Wiślaki? Bociek został u nich na zimę, zamieszkał w kurniku i zaprzyjaźnił się z kurami.
Coś podobnego! Naprawdę nie spodziewałam się, że w mojej nudnej miejscowości jest tyle ciekawych rzeczy. A ludzie? Wystarczy uważniej się im przyjrzeć. No i trzeba umieć szukać. Idę kręcić swój film!
Kroki... Słychać głośne kroki... Moja prawa noga... raz, dwa, raz... Stopa w adidasie, nogawki dżinsów sięgają jezdni... Teraz lewa noga... Idę powoli. Cały czas w takim samym tempie. Obok i przede mną dużo nóg... Za mną też, ale tego nie filmuję. Maszerują adidasy, pantofle, szpilki pani od polskiego. Ludzie idą w ciszy... Słychać tylko szuranie butów po asfalcie. Raz, dwa, raz... I słychać wiatr. Właśnie rozpostarł biały transparent z czarnymi, namalowanymi literami: „Biały Marsz. Stop przemocy”.
– Pójdziemy na pochód? – Krzyś, mój brat, przedszkolak z zerówki, wyraźnie szuka atrakcji.
– Na jaki znowu pochód? – od razu się jeżę.
– No, pochód na pamiątkę śmierci Amelki, babcia mi o tym mówiła. – Jak zwykle coś słyszał, tylko nie wie co i gdzie.
– To ma być marsz nie „na pamiątkę”, ale w proteście, rozumiesz, taka biała, pokojowa demonstracja. Nasz samorząd wymyślił, dyra się zgodziła, cała szkoła idzie! – Sama nie wiem, po co tłumaczę dzieciakowi.
– Ja lubię maszerować – przekonuje.
– Chcemy pokazać, że to prawdziwa tragedia, ona nie żyje, a my zrozumieliśmy błędy – wyjaśniam.
– Ty też zrozumiałaś?
– Ja? Ja nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu będziemy szli główną ulicą i każdy, kto zechce, będzie mógł się do nas przyłączyć.
– Właśnie, to ja się przyłączam! – Krzyś podskakuje z radości.
– Ale to wcale nie jest wesołe.
– Wiki, mówiłaś, że każdy może z wami iść! – To prawda, każdy, ale nie ty.
I idziemy. Ja i Krzyś obok mnie. Dalej Kinga, Mariusz, Jasiek, a po mojej stronie Maja, pan Dzieszowski, matematyk, i taka blondynka z kręconymi włosami z II b. Wszyscy w jednym rzędzie. Przed nami Piękna Ula, nasza wychowawczyni, za nami... Zresztą, mniejsza z tym. Ile osób bierze udział w marszu? Ze sto albo i więcej?
– Chyba z setka ludzi przyszła – szepcze do mnie Maja, jakby zgadywała moje myśli. – Połowa nawet nie znała Amelki – wzdycha.
– Czy Amelka była twoją przyjaciółką? – pyta nagle Krzyś.
Nie, nie była moją, nie była niczyją przyjaciółką. Tego jestem pewna. Przyjaciółki, tak jak chociażby ja i Maja, chodzą w parze po korytarzu, biegną razem do szkolnego sklepiku, gadają ze sobą, śmieją się, mają wspólne sekrety. I mnóstwo tematów do obgadania! Tak jak my z Majką. Pędzimy po szkole do cukierni Pychotka, kupujemy kremówki i gadamy na każdy temat, bez przerwy. Czym myć włosy, żeby były lśniące i puszyste, dlaczego Rafał wciąż gapi się na Patrycję, co by było, gdyby nagle przyjechał do naszego miasta Johnny Depp?
Czasem dołączają do nas Kinga i Jasiek, i jeszcze inni.
Ale nie Amelka. Nie zauważyłam, żeby Amelka w ogóle z kimś gadała. Tak zwyczajnie, a nie tylko o lekcjach. Zaraz, z kim ona wy chodziła ze szkoły?
Jak to z kim? Sama! Lekko zgarbiona, w płaszczu z lumpeksu, rozjeżdżonych butach, z plecakiem (nie wiadomo dlaczego jaskrawozielonym). Pamiętam, kiedyś staliśmy całą grupą pod szkołą i zastanawialiśmy się, co robić w Dzień Wagarowicza. Rechotaliśmy. Wygłupialiśmy się. A Amelka minęła nas i poszła przed siebie. Długą, prostą drogą. Przez chwilę patrzyłam za nią. Mały, ciemny punkt z zieloną kropką z tyłu. Ale jej nie zawołałam. Ja też jej nie zawołałam.
Zaczyna padać deszcz. Nie ulewa, tylko szary, jednostajny deszcz z chmur, które zasnuły całe niebo. Taki jest najsmutniejszy. Boję się, że film będzie nieostry. Choć z drugiej strony, teraz twarze mogą wyglądać szczególnie ciekawie. Wychodzę z szeregu, ustawiam się ze trzy metry przed pochodem. Tak, tak właśnie miało być. Tej blondynce z II b wiatr rozwiewa kręcone włosy, które teraz jeszcze bardziej się skręcają; okulary pana Dzieszowskiego zachodzą mgłą; Jasiek jest zamyślony i chyba pierwszy raz od tygodnia nie żuje gumy; Kinga... Czemu ona taka blada...? Twarze skupione, przejęte, trochę jak w modlitwie. O, teraz Majka. Na jej policzku krople deszczu. A może to łzy?