Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mistrzowskie zakończenie dylogii „Sands of Arawiya”
On musi zapanować nad magią krążącą w jego żyłach.
Ona mierzy się z zupełnie innym mrokiem.
Bitwa na Sharr dobiegła końca. Las Arz upadł. Choć Altair prawdopodobnie trafił do niewoli, to Zafira, Nasir i Kifah zmierzają do Krainy Sułtana, zdeterminowani, by zrealizować swój plan. Chcą zwrócić serca Starszych Sióstr do minaretów każdego kalifatu i wreszcie przywrócić magię w całej Arawiyi. Niestety ich możliwości są niewielkie, podobnie jak liczba sojuszników, a królestwo wręcz tonie w strachu przed Nocnym Lwem.
Podczas gdy zumra zastanawia się, jak zwalczyć największe zagrożenie dla mieszkańców, Nasir próbuje zapanować nad magią krążącą w jego żyłach. Musi nauczyć się, jak przekształcić swoją moc w broń nie tylko przeciwko Nocnemu Lwu, ale także własnemu ojcu, który pozostaje pod wpływem przeciwnika. Z kolei Zafira mierzy się z zupełnie innym mrokiem, płynącym z jej więzi z Dżałaratem, otaczające ją głosy doprowadzają Łowczynię do szaleństwa i na skraj chaosu, w którym nie śmie się pogrążyć.
Czas, jaki Nasir i Zafira mają do osiągnięcia celu, zmierza ku końcowi, a jeśli harmonia ma zostać przywrócona, konieczne będzie poniesienie drastycznych ofiar.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 753
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
We Free the Stars
Copyright © 2021 by Hafsah Faizal
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Julia Deja
Korekta:
Alicja Chybińska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-888-5
Dla Azraa’y:
czasem przyjaciółki,
czasem wroga,
czasem prawdziwego drapieżnika
i zawsze siostry.
Honor przezwycięża serce, rzekła dziewczynka.
Wrażliwość prowadzi do śmierci, rzekł lew.
Zniszczenie następuje po ciemności, rzekł chłopiec.
Władza rodzi ból, rzekł król.
I, niestety, wszyscy mieli rację.
W jego żyłach krążył mrok, który następnie wydostawał się z jego palców w postaci ciemnych wąsów; kłębił się przed oczami, zasnuwając mu spojrzenie, a w chwili, gdy na moment tracił nad nim kontrolę, zaczął wspinać się po jego ramionach i oplatać je jak bluszcz.
Stajesz się własnym strachem.
Promienie popołudniowego słońca grzały skórę Nasira Ghameqa i rzucały jego cień na deski pokładu statku Jinan. Po raz kolejny tego dnia opuścił wieko skrzynki, czując w opuszkach równomierny puls bijący od leżących w środku czterech serc. Serc, które niegdyś należały do Starszych Sióstr – założycielek Arawiyi – a także zasilały pięć królewskich minaretów, tym samym stanowiąc źródło magicznej mocy dla mieszkańców całej krainy. A przynajmniej dopóki dziewięćdziesiąt lat temu nie zostali z niej ograbieni, z kolei magia niemalże przestała istnieć.
Jednak z jakiegoś powodu ta moc wciąż w nim żyła. I ewidentnie nie zawracała sobie głowy dyskrecją, biorąc pod uwagę cienie, jakie nieprzerwanie otaczały jego sylwetkę.
– Gapienie się na zawartość tej skrzynki nie sprawi, że pojawi się w niej piąte serce. Nie wspominając już o nim – rzuciła Kifah, zgrabnie ześlizgując się z bocianiego gniazda. Bransoleta na jej ramieniu zalśniła w promieniach upalnego słońca, podkreślając wygrawerowane w niej skrzyżowane włócznie, czyli symbol jej dawnego wcielenia. Należała do Elity Dziewięciu, której zadaniem była ochrona peluzyjskiej kalifki. Dopiero po chwili Nasir zdał sobie sprawę, że czekał, aż pewien złotowłosy generał odpowie na jej ostre słowa jakąś błyskotliwą ripostą lub głupim żartem, a następnie zakończy go tytułem „Jedna z Dziewięciu”.
Między nimi zapadła pełna napięcia cisza, która wydawała się równie głośna i nerwowa jak fale barańskiego morza.
Nasir postanowił przejść na drugą stronę pokładu, żeby porozmawiać z Jinan, co niebywale utrudniała mu rana, jaką pozostawił mu na nodze ifryt z Sharr.
– Płyniemy już od dwóch dni. Dlaczego jeszcze nie widzimy brzegu?
Zaramka posłała mu poirytowane spojrzenie, nie zdejmując rąk z koła sterowego. Niesforne ciemne loki wysunęły się spod fałd jej turbana w kratkę, którego jaskrawe kolory rzucały czerwonawą poświatę na jej brązowe oczy.
– Anqa to najszybszy statek na tych wodach, Wasza Wysokość.
– Na tych wodach nie ma innego statku, dziecko – zauważyła Kifah.
Nasir odstawił skrzynię z sercami obok Jinan, która przeniosła wzrok na wojowniczkę i zmarszczyła brwi.
– Nie jestem dzieckiem. Słowo anqa oznacza „feniks”. Nieśmiertelny ptak zrodzony z płomieni. Tak też nazwałam swoją ulubioną gwiazdę. Mój ojciec…
– Nikogo to nie obchodzi – przerwał jej Nasir, po czym zacisnął palce na balustradzie w momencie, gdy statek zakołysał się na falach.
Kapitanka westchnęła ciężko.
– Ile jeszcze? – zapytał książę.
– Pięć dni – odpowiedziała zarozumiałym tonem, lecz na widok piorunującego spojrzenia Nasira pośpiesznie dodała: – No co? Królewski okręt pokonuje tę samą odległość w sześć dni. Wybaczcie, ale niestety nic na to nie poradzę.
– Mój statek – powiedział powoli – dopłynął na Sharr w niecałe dwa dni. A pewnie zajęłoby nam to nawet krócej, gdybyśmy po drodze nie trafili na dandana.
Jinan zagwizdała.
– W takim razie będę musiała rzucić okiem na te okręty, jak już dopłyniemy pod twój pałacyk. Zresztą po co ten pośpiech?
Nasir poczuł w piersi iskrę irytacji, a chwilę później z czubków jego palców wyciekło kilka ciemnych wstęg. Jinan wytrzeszczyła oczy, natomiast Kifah odwróciła wzrok i udawała, że tego nie widzi, co jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi.
– Chodziłaś do szkoły? – zapytał książę.
Jinan zmrużyła oczy.
– A co to ma do rzeczy?
– Jeśli tak, to zapewne wiesz, co dla całego królestwa oznacza powrót Nocnego Lwa – kontynuował Nasir, a jego dusza asasyna zadrżała z ekscytacji na widok strachu, jaki odmalował się w oczach kapitanki. Nie powiedział jej o tym, że Lew ukradł jedno z serc, ponieważ tak naprawdę cały ten pradawny konflikt mało go obchodził. Jego priorytetem był Altair, lecz Jinan pewnie nie zrozumiałaby tego systemu wartości. On sam nie spodziewał się, że po domniemanej śmierci jego matki nadejdzie taki dzień, kiedy znów zatroszczy się o życie innego człowieka. – Myślałaś, że Benyamin zginął, bo roztrzaskał sobie głowę na kamieniu?
Jinan zmarszczyła brwi i odwróciła się z powrotem do koła sterowego, a Kifah oparła się o maszt z rękami założonymi na piersi. Obdarzyła Nasira uważnym spojrzeniem.
– Odzyskamy go.
Oczywiście nie miała na myśli Benyamina.
– O to się nie martwię – odparł, nie patrząc w jej stronę.
– Oczywiście, że nie – rzuciła przeciągle. – Ja tylko przypominam, że Altair jest dość zaradnym człowiekiem i potrafi o siebie zadbać. Mógłby zagadać Lwa na śmierć albo przynajmniej męczyć go tak długo, aż w końcu puszczą mu nerwy i zostawi tego głupca gdzieś na środku pustyni obok tabliczki z napisem „Jest wasz”.
Oboje zdawali sobie sprawę, że nic takiego się nie wydarzy. Niepewność w jej głosie stanowiła wystarczający dowód.
Nasir przeniósł wzrok na morze oraz majaczącą w oddali wyspę Sharr. Po części spodziewał się ujrzeć na horyzoncie inny statek – równie mroczny i złowieszczy, jak sam Lew – ale nikt nie ruszył za nimi w pościg. Jeszcze dwa tygodnie temu Nasir był gotów pozbyć się Altaira… Zabiłby każdego, kto miałby czelność wejść mu w drogę, jednak kiedy teraz zamykał oczy, widział oślepiający blask bijący z otwartych dłoni jego brata. Widział ostry czubek czarnej laski Lwa, która przebiła serce Benyamina na wskroś.
„Poświęcenie”, szepnął wtedy Benyamin. Poświęcenie jest niczym innym jak śmiercią noszącą maskę romantyzmu. Nasir wiedział o tym jak nikt inny – śmierć i mrok stanowiły sens jego istnienia. Czubek jego ukrytego ostrza zatrzymał już wiele serc, dlatego jakim cudem ktoś taki jak on wciąż mógł mieć własne? Jak mógł być dobrym człowiekiem, gdy jego ścieżka spływała krwią niewinnych?
Jednakże na Sharr jego serce ponownie zaczęło bić, a on za wszelką cenę chciał podtrzymać ten rytm. Chciał zasłużyć na ten zaszczyt, nawet jeśli oznaczałoby to przywrócenie magii, która doprowadziła jego rodzinę do zguby.
Dlatego na dobry początek uratuje Altaira i raz na zawsze zniszczy Nocnego Lwa.
Zerknął na Jinan.
– Pięć dni to stanowczo za długo. Daję ci trzy. Nie więcej.
Jinan omal się nie zachłysnęła.
– To niemoż…
Ale Nasir odwrócił się już w kierunku schodów prowadzących pod pokład.
– Jeśli dobijemy do brzegu w ciągu kolejnych trzech dni, podwoję stawkę Benyamina.
Kapitanka natychmiast zaczęła wykrzykiwać rozkazy, podżegając całą załogę do pracy. Nie miał pojęcia, na co jej były te srebrniki, a jednocześnie mało go to obchodziło. Pałacowy skarbiec zbytnio na tym nie ucierpi.
Nasir zszedł po schodach chwiejnym krokiem. Trzy dni to wciąż było za długo. Lew mógł teraz swobodnie opuścić wyspę i ruszyć w pogoń za Dżałaratem – kluczem do jego największych pragnień. Zumra musiała za wszelką cenę przybić do brzegu jako pierwsza, bo w przeciwnym razie całe królestwo znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. W tej chwili ten ciężar spoczywał na barkach młodej dziewczyny z Zaramu.
W powietrzu pod pokładem unosił się zapach palonego oleju oraz soli morskiej. Płomienie w latarniach zadrżały lekko, kiedy Nasir przeszedł wzdłuż kajut ustawionych jedna obok drugiej niczym więzienne cele. Rzucały nikły blask na znajdujące się w środku prycze i kilka mebli.
Wypuścił powietrze z płuc, widząc przed oczami rozczarowany wyraz twarzy Ghameqa. Wyobraził sobie, jak zdaje ojcu raport z misji i przyznaje, że nie udało mu się spełnić żadnego z jego poleceń: zabić syna sułtana, pozbyć się Łowczyni ani sprowadzić Dżałaratu.
Klęska.
Potrząsnął głową, próbując rozwiać te mroczne myśli. Teraz było inaczej. Smycz, na jakiej trzymał go ojciec, znacznie się wydłużyła i zaplątała wokół innych osób: Zafiry, Altaira, Kifah, jego matki oraz – co najważniejsze – Nocnego Lwa, który dawno temu wbił swoje szpony w Ghameqa i przejął nad nim kontrolę.
Przeniósł wzrok na kajutę Zafiry znajdującą się na samym końcu rzędu.
Dziewczyna rzadko wyłaniała się spod pokładu, jednak gdy już do tego dochodziło, za każdym razem kurczowo przyciskała Dżałarat do piersi, a wzrok miała pusty, nieobecny. Lód w jej oczach coraz bardziej topniał, zastąpiony przez coś zupełnie innego. Ten widok mocno go niepokoił i chciał z nią o tym porozmawiać, ale brakowało mu odwagi. Stąd też dystans pomiędzy nimi rósł wraz z odległością, jaka dzieliła ich od Sharr, a Nasir nie miał pojęcia, jak temu zaradzić.
Oparł się o belkę, żeby jego ranna noga mogła zażyć nieco odpoczynku. Srebrna Wiedźma – jego matka, rimaal1 – upatrzyła sobie kabinę obok kajuty Zafiry. Gdy w końcu udało mu się do niej dotrzeć, jego uwagę natychmiast przykuła ciemna, lśniąca kałuża pokrywająca drewniane deski.
Krew?
Zdjął rękawicę, zanurzył dwa palce w podejrzanej cieczy i podniósł je do nosa. Zapach ostry i metaliczny – krew. Wytarł dłoń w szaty i prześledził wzrokiem biegnącą od kałuży strużkę, chcąc odkryć jej źródło.
Wypływała spod drzwi do kajuty Zafiry.
Moc wyciekała z jej kości, opuszczała duszę i znikała w morskiej bryzie, pozostawiając po sobie tylko pustkę. Zafira Iskandar od lat zapuszczała się w głąb obłożonego klątwą Arzu i dawała ponieść tętniącej w nim magii, która zawsze wydawała się znajdować na wyciągnięcie ręki.
A teraz nie było po niej śladu.
Została wepchnięta do małej skrzynki, uwięziona pod ciężką gnijącą księgą i pozostawiona pod okiem aroganckiej Zaramki. A przynajmniej tak podpowiadał jej Dżałarat.
– Po przywróceniu magii zamierzam ją zniszczyć. – Anadil, Srebrna Wiedźma, sułtanka Arawiyi oraz jedna ze Starszych Sióstr, zacisnęła wargi, wbijając wzrok w zieloną księgę leżącą na kolanach Zafiry. Nikłe światło bijące od latarni podkreślało jej ostre rysy i nadawało jej śnieżnobiałym włosom złoty blask. Jej piękno wydawało się całkowicie przytłaczać przyziemność i prostotę kajuty Zafiry.
Nie lubi nas, upomniał ją Dżałarat.
Zafira już nie wzdrygała się na dźwięk jego głosu. W tej chwili był jak ciepły szept, który jeszcze niedawno słyszała w mroku Arzu. Traktowała go jak długoletniego towarzysza, dopóki nie okazało się, że należał on do samego Nocnego Lwa.
Nie, ten głos był o wiele bardziej ostry i stanowczy, lecz mimo to wypełniał pustkę w jej sercu, jaką pozostawiła po sobie magia. Nie mogła narzekać.
Nieprawda.
Zamiast tego postanowiła z nim rozmawiać.
Nie po to Zafira włożyła tyle pracy i wysiłku w odzyskanie tego przeklętego klucza, żeby teraz jakaś arogancka wiedźma go zniszczyła. Wielkie nieba, co ta kobieta w ogóle robiła w jej kajucie?
– Boisz się jej – stwierdziła Łowczyni.
– Dżałarat jest ucieleśnieniem wspomnień moich Sióstr – odparła Srebrna Wiedźma, siedząc na pryczy i obrzucając dziewczynę wściekłym spojrzeniem, które mimowolnie przywodziło jej na myśl Nasira. – Niby czego miałabym się bać?
Ona nic nie wie. Nie ma pojęcia, czego dowiedzieliśmy się na Sharr.
Słysząc ten niski, tajemniczy ton klucza, Zafira powinna zachować tę informację dla siebie. Nawet ona nie potrafiła zrozumieć, czego doświadczyła na Sharr w momencie, gdy przez przypadek skaleczyła się w dłoń i związała swoją duszę z tą księgą. Wiedziała tylko, że Dżałarat był czymś więcej niż zbiorem wspomnień Sióstr. Przez dziewięć dekad tkwił na Sharr razem z Nocnym Lwem. Nie ulega wątpliwości, że jego wspomnienia również były w nim zaklęte, a Srebrnej Wiedźmie nawet nie przeszło to przez myśl. Nikt na to nie wpadł.
Powiedz im. W tej chwili jej głos rozsądku przypominał zaledwie szept ukryty pod władczym tonem Dżałaratu, jednak to nie z tego powodu go nie posłuchała. Zwyczajnie nie mogła skorzystać z tej rady. Nie mogła powiedzieć swoim towarzyszom o wpływie, jaki miał na nią Dżałarat oraz o wzywającej ją ciemności. Strach kompletnie pozbawiał ją zdolności do racjonalnego myślenia. Bała się. Bała się tego, co o niej pomyślą.
Wystarczyło już to, że samo bycie kobietą spychało ją na margines społeczeństwa.
– Potrzebujemy tego klucza – powiedziała w końcu Zafira, przybierając obojętny wyraz twarzy. Mimo że kufer, na którym siedziała, był trwale przytwierdzony do desek pokładowych, jej żołądek wciąż się przewracał z każdym szarpnięciem statku. – Do przywrócenia magii.
– Jestem jedną ze Starszych Sióstr, dziecko. Zdaję sobie sprawę, że królestwo potrzebuje magii. Problem w tym, że niewiele wiem o tej księdze. Siostry stworzyły ją w akcie desperacji, by raz na zawsze powstrzymać Lwa.
To prawda. Były za słabe, żeby go pokonać, jednak udało im się wykorzystać resztki swojej mocy, by uwięzić go na Sharr i stworzyć Dżałarat. Zdaniem Zafiry księga miała zapieczętować wspomnienia Sióstr po to, by pewnego dnia całe królestwo poznało ich historię. Dowiedziało się, dlaczego Arawiya została ograbiona z magii, dlaczego Siostry musiały pożegnać się z życiem i – co najważniejsze – gdzie ukryto serca.
– W momencie, gdy z minaretów usunięto serca, królestwo zostało obdarte z magii. Tyle że zaklęcie, które uwięziło Lwa na wyspie, było tak potężne, że cała Arawiya znalazła się pod wpływem klątwy, która stopniowo wysysała energię z każdego kalifatu, całkowicie zaburzając panującą tam równowagę. Demenhur pokrył się śniegiem, Sarasyn zasnuł ciemnością, z kolei Sharr zastygło w czasie – powiedziała Srebrna Wiedźma, a widząc zdezorientowane spojrzenie Zafiry, dodała: – O tak. Długość życia rozciągnęła się do granic możliwości, a śmierć była zaledwie mrzonką znajdującą się poza naszym zasięgiem. W momencie, kiedy uwolniłaś serca i Dżałarat, nie tylko Arawiya wyswobodziła się ze swoich łańcuchów, ale również każdy, kto do tej pory tkwił uwięziony na wyspie. Po wielu latach wreszcie mogli zaznać spokoju.
– Czyli kaftary… – Zafira urwała, pociągając za frędzel szala owiniętego wokół jej szyi. Mimo że nie podobały jej się dwuznaczne spojrzenia mężczyzn, którzy potrafili zmienić się w hieny, to jednak przybyli zumrze z pomocą i wsparli ich w walce z ifrytami.
– Nie żyją.
Zafira wypuściła długi oddech. Jak długo trzeba błąkać się po świecie, żeby śmierć stała się dla człowieka prawdziwym wytchnieniem?
Nagle ciszę przerwały krzyki Jinan, a trzask fal nieco stłumił odgłosy załogi, która najwyraźniej gwałtownie zabrała się do pracy. Zgodnie z umową, jaką zawarła z Benyaminem, kapitanka miała zabrać ich tylko do Krainy Sułtana leżącej nieopodal granicy z Demenhurem. Na samą myśl o powrocie na kontynent Zafira czuła w piersi ukłucie niepokoju.
– Skoro wiesz, jak przywrócić magię w królestwie, to nie jestem ci już do niczego potrzebna – stwierdziła. Tak jak i księga. – Mogę wrócić do domu.
Dla magii poświęciła praktycznie wszystko. Przepłynęła Morze Baran. Przemierzyła wrogie ziemie Sharr. Jednak dopiero teraz zaczęła zdawać sobie sprawę, że wkrótce będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami tej wyprawy.
Ponieważ czekała ją jeszcze rozmowa z Yasmine.
– Jakiego domu? – zapytała Srebrna Wiedźma głosem kompletnie wypranym z jakichkolwiek śladów empatii. – Arz zniknął. Twoi ludzie już nie potrzebują Łowcy.
Jej słowa były tak pragmatyczne, racjonalne. Okrutne. Całkowicie obnażyły jej lęk i sprawiły, że Zafira poczuła się jak ziarenko piasku na ogromnej pustyni. Pod wpływem tej nagłej fali smutku sięgnęła dłonią do pierścienia wiszącego na jej szyi…
I opuściła ją z powrotem na Dżałarat, przebiegając palcami po jego szorstkim grzbiecie. Niemal natychmiast jej umysł odzyskał trzeźwość, a ponure myśli rozwiały się jak dym na morskiej bryzie.
– Rozpuści się, kiedy wejdę z nią do wody? – Wciąż czuła resztki ogarniającego ją smutku, ale były one tak nikłe i nieznaczące, że zwyczajnie nie zawracała sobie nimi głowy. Dżałarat zamruczał cicho.
Srebrna Wiedźma znieruchomiała na moment.
– Czasem zapominam, że wciąż jesteś dzieckiem.
– Ten świat ograbia nas z dzieciństwa – odparła Zafira, przypominając sobie, jak po raz pierwszy ściskała w swoich drobnych dziecięcych rączkach łuk baby. Jak Lana wycierała ciepłą szmatką pot z czoła umm. Jak Deen praktycznie stał się bladym cieniem samego siebie po śmierci rodziców.
– Owszem. Dżałarat jest wytworem magii, odpornym na wpływ żywiołów. W przeciwnym razie po kilku latach przebywania na Sharr siły natury obróciłyby go w pył. Ale ponieważ teraz przez własną głupotę splotłaś tę moc z własną duszą, radziłabym nie spuszczać tej księgi z oka. Możliwe, że jeśli wyrwiesz z niej kilka kartek, to stracisz którąś z kończyn.
Zafira nie wybrała sobie tego losu. To Srebrna Wiedźma postanowiła, że do tej niebezpiecznej wyprawy najlepiej będzie nadawać się dziecko. To przez nią Zafira związała się z tą starożytną księgą, mimo że kobieta nawet nie potrzebowała jej do wypełnienia tego zadania. Szukała jedynie osoby będącej w stanie oprzeć się wpływowi Lwa… w przeciwieństwie do samej Srebrnej Wiedźmy, której reputacja widocznie mijała się z rzeczywistością.
Sharr z pewnością dostarczył im wrażeń, które będą ich prześladować do grobowej deski, jednak Zafira wciąż nie mogła wyrzucić z pamięci uszczypliwego pytania Kifah. Nie mogła przestać myśleć o tym, że Altair okazał się synem Lwa i Srebrnej Wiedźmy, co oczywiście jeszcze bardziej wiązało kobietę z ich życiem.
Ugryzła się w język.
– Nie ma żadnego sposobu na przerwanie tej więzi?
– Śmierć – oznajmiła wiedźma tonem sugerującym, że Zafira powinna już znać odpowiedź na to pytanie. – Jeśli przebijesz księgę sztyletem, to się od niej uwolnisz.
– Jak miło – rzuciła niskim głosem Łowczyni. – „Uwolnię się” nie tylko od księgi.
Przebiegła palcami po zielonkawej skórze, muskając kciukiem wytłoczoną na samym środku grzywę lwa. Srebrna Wiedźma jedynie mruknęła pod nosem, patrząc na nią uważnie.
Zazdrości nam.
W pierwszym odruchu Zafira chciała się zgodzić z Dżałaratem, lecz pośpiesznie zacisnęła zęby i odcięła się od jego szeptów. Bzdura. Niby czego jedna ze Starszych Sióstr mogła zazdrościć przyziemnej dziewczynie?
Z czasem zaczniemy mówić jednym głosem.
Cokolwiek to znaczyło.
Nagle podskoczyła, słysząc, jak dwie latarnie obijają się o siebie z trzaskiem. Jej kołczan przewrócił się na bok, rozsypując strzały po deskach i wzniecając w powietrze chmurę kurzu. Srebrna Wiedźma nawet nie drgnęła, ale bijące od niej napięcie nie umknęło uwadze Zafiry. Po chwili drzwi do kajuty otworzyły się szeroko, a w progu stanęła czyjaś sylwetka.
W mgnieniu oka rozpoznała zmierzwione włosy oraz bezruch, jaki widziała jedynie u jeleni na moment przed tym, jak posyłała w ich kierunku śmiertelną strzałę.
Książę Arawiyi wszedł do środka, otoczony przez płaszcz mroku, który w ciągu ostatnich kilku dni stale mu towarzyszył. Jego ruchy jak zwykle były lekkie, płynne… a dla nieświadomego obserwatora niemalże zbyt swobodne. Obrzucił klitkę czujnym spojrzeniem, a następnie zatrzymał je na Zafirze, która w odpowiedzi mimowolnie poczuła trzepotanie w piersi.
Zwłaszcza gdy na ułamek sekundy jego wzrok podążył ku jej ustom.
– Jesteś ranna? – zapytał Nasir tym swoim mrocznym, a jednocześnie delikatnym tonem, choć brzmiała w nim również nuta napięcia, które przypominało jej o ciążącej obecności Srebrnej Wiedźmy.
Do niedawna za tym pytaniem kryło się drugie dno. W oczach załogi była cennym narzędziem; kompasem, dzięki któremu udało im się przemierzyć niebezpieczne ziemie Sharr. Jednak w tej chwili nie była im już potrzebna. Tak naprawdę po zdjęciu klątwy jej użyteczność spadła do zera – zarówno dla zumry, jak i mieszkańców Demenhuru – dlatego nie rozumiała powodu tej nagłej troski.
Nim zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, Nasir zerknął na Srebrną Wiedźmę i wskazał dłonią na biegnący po deskach ciemny strumień gęstej cieczy, którego jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. Palce miał zabarwione na czerwono.
– Czyli to dlatego statek tak się wlecze.
Na moment w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie przez trzask fal obijających się o powierzchnię okrętu.
– Moja moc znacznie przewyższa umiejętności miradżi2 – odparła w końcu jego matka. – Tak czy siak stworzenie iluzji czasu wymaga od użytkownika ogromnej ilości koncentracji i siły. A tak się składa, że na tę chwilę ich nie posiadam.
– A to dlaczego? – zapytał ostrym, zniecierpliwionym głosem.
Srebrna Wiedźma wstała, kompletnie przytłaczając Nasira swoją potężną aurą, mimo że była od niego znacznie niższa. Rozłożyła pelerynę, żeby pokazać mu kryjącą się pod spodem postrzępioną, karminową suknię… mokrą od krwi.
Zafira zerwała się na równe nogi.
– Czarny sztylet Lwa. Ten z Sharr.
Pod prawym ramieniem wiedźmy widniała głęboka, czarna rana, którą nabyła w momencie, gdy ochroniła Nasira własnym ciałem.
– Ten sam – potwierdziła Srebrna Wiedźma, a z jej sukni skapnęła kolejna kropla krwi. – Ran zadanych przeklętą bronią nie da się wyleczyć tradycyjnymi środkami. W przeszłości uzdrowiciele żyli w odosobnieniu na Wyspach Hessa, więc jeśli udało im się przetrwać klątwę, to znajdziemy ich właśnie tam.
– A co z Bait ul-Ahlaam? – zapytał twardo Nasir.
Zafira przetłumaczyła sobie w głowie tę safaicką frazę. Dom Marzeń. Nigdy o nim nie słyszała.
– Przecież możesz bez problemu wkroczyć na teren Krainy Sułtana i tam poszukać tego, czego potrzebujesz.
– A ile wynosiłaby cena za tę wizytę? Nie zamierzam stawiać stopy w tym pałacu. – Już nie, dodała w myślach Zafira. To oczywiste, że mówiąc o cenie, wiedźma nie miała na myśli brzęczących dinarów.
Srebrną Wiedźmę niełatwo było wytrącić z równowagi, więc widniejąca w jej oczach wściekłość oraz usta wykrzywione w grymasie nieco zbiły Zafirę z tropu.
– W takim razie nas opuścisz – rzucił Nasir, a dziewczyna wzdrygnęła się, słysząc jego zimny ton.
– W tej chwili jestem chodzącym naczyniem pełnym magii. Wam na nic się nie przydam, ale w momencie, gdy Lew dostanie mnie w swoje ręce, bez wątpienia wykorzysta do niecnych celów – wyjaśniła Srebrna Wiedźma. – Połączenie mojej krwi i jego wiedzy na temat damszir3 doprowadzi do całkowitego zniszczenia Arawiyi. Krew moich synów mu do tego nie wystarczy.
Nasir spuścił wzrok na swoje ręce oraz unoszące się z opuszków ciemne wąsy, które sprawiały wrażenie, jakby posiadały własną wolę i świadomość. W przeciwieństwie do zdolności Zafiry, jego cienie nie zniknęły po opuszczeniu Sharr. Nie potrzebował mocy serc, ponieważ miał własną. Nie czuł pustki, która teraz pożerała ją od środka.
Nagle doznała dziwnego ucisku w piersi; był to przypływ czegoś tak obrzydliwego, że na moment zabrakło jej tchu i w panice niemal upuściła Dżałarat.
Co… Oddech jej zadrżał.
– To wszystko twoja wina. – Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zimne słowa Nasira były skierowane do jego matki. – To przez ciebie zostawiliśmy Altaira na pastwę Nocnego Lwa.
Srebrna Wiedźma napotkała jego wzrok.
– Dawno temu tę wściekłość zachowywałeś dla kogoś innego. Na mnie patrzyłeś z miłością, czułością i troską.
Nasir nie odpowiedział, ale sądząc po ciemnych wstęgach, jakie wypływały z wnętrza jego zaciśniętych dłoni, jej słowa trafiły w czuły punkt. Kochał ją; to właśnie dlatego jego głos nosił w sobie tyle nienawiści.
– Udało mi się wpoić ci kilka rzeczy – powiedziała jego matka łagodnym tonem. – Mamy jeszcze trochę czasu… Mogę nauczyć cię, jak kontrolować mrok. Sprawić, by ciebie słuchał.
– Tak jak nauczyłaś Lwa?
W pomieszczeniu zapadła cisza głośna niczym trzask bata. Nasir nie czekał na jej odpowiedź. Zamiast tego odwrócił się na pięcie i chwiejnym krokiem opuścił pomieszczenie, zabierając ze sobą płaszcz z mroku. Zafira miała ochotę ruszyć za nim, lecz na widok czujnego spojrzenia Srebrnej Wiedźmy szybko zmieniła zdanie.
– Bądź czujna, Łowczyni – powiedziała Anadil. – Zawsze noś przy sobie sztylet i dobroć w sercu. Nigdy nie wiesz, która z tych rzeczy będzie ci potrzebna.
Jej poważny głos sprawił, że serce Zafiry zabiło szybciej.
– I nie możesz wrócić do domu – dodała kobieta.
Cel. Właśnie tego potrzebowała. Czegoś, co wyciągnęłoby ją z tej ciemnej, bezdennej, przytłaczającej pustki.
– W przeciwnym razie cała twoja wyprawa na Sharr, łącznie ze śmiercią twojego przyjaciela, morderstwem Benyamina i porwaniem Altaira, pójdzie na marne.
Być może wiedźma od samego początku wiedziała, że do wykonania tego zadania wcale nie potrzebowała kogoś, kto potrafi instynktownie odnaleźć cel swojej podróży – Da’ira4. Być może widziała w Zafirze coś, czego ona sama nie dostrzegała, a wspomnienia z Dżałaratu utrzymały ją w przekonaniu, że Łowczyni z Demenhuru okaże się odpowiednią kandydatką na tę wyprawę. Osoba o dobrym sercu i czystych zamiarach, która nie da się zmanipulować elokwentnemu młodzieńcowi, podobnie jak stało się to w przypadku Anadil.
– Serca umierają. Wyrwano je z ich źródeł witalności i z każdą sekundą coraz bardziej słabną. Musimy zwrócić je minaretom, bo inaczej magia raz na zawsze zniknie z tego świata.
W jego świecie rozważanie nad przeszłością jedynie szargało nerwy i skracało życie, jednak skuty kajdanami oraz zamknięty w ciemnym, wilgotnym wnętrzu statku Altair al-Badawi nie miał innego sposobu na zabicie czasu.
Niemal całe życie próbował zapracować sobie na miłość matki; wywołać uśmiech na jej twarzy za każdym razem, gdy patrzyła w jego stronę. I choć dawno temu zdał sobie sprawę, że widziała w nim jedynie kulminację własnych błędów, to dopiero na Sharr zrozumiał ogrom rozczarowania, jakie kryło się za tą świadomością. Była jedną ze Starszych Sióstr, czyli powodem, dla którego w Arawiyi zniknęła magia, a ona sama…
Altair pośpiesznie zdusił tę myśl, wykrzywiając usta.
Niewiele osób miało okazję pewnego dnia obudzić się z myślą, że ich ojcem jest sam Nocny Lew.
Promienie słońca zaczęły powoli wpełzać do pomieszczenia przez małe, godne pożałowania okno, tym samym dając mu do zrozumienia, że minęły już dwa dni, odkąd razem z grupką ifrytów wspólnymi siłami naprawili statek, którym właśnie płynęli. O dziwo w ciągu tych dwóch dni otrzymał jedzenie i krzesło. Całkiem przyzwoite warunki jak na więźnia.
Gdyby nie to, że doili go jak kozę.
Od czasu do czasu jeden z ifrytów wchodził do jego prowizorycznej celi, przykuwał go łańcuchami do ściany, żeby nie mógł się ruszyć, a następnie rozcinał mu dłoń do krwi i napełniał nią metalowy kubek, z którego później pił Lew. Brzydził się myślą, że jego ojciec wykorzystywał go jako źródło swojej damszir – zakazanej techniki pozwalającej jej użytkownikom przewyższyć naturalne umiejętności. Jednak najgorsze z tego wszystkiego były ciężkie okowy, które sięgały do połowy jego przedramienia i skutecznie uniemożliwiały mu korzystanie z magicznej mocy. Na ich czarnej powierzchni wygrawerowano stare safickie słowa.
W pewnym momencie ta regularna utrata krwi zaczęła odciskać na nim swoje piętno. Jego umysł zasnuwała ciężka mgła, co martwiło go znacznie bardziej niż fizyczne wyczerpanie – ponieważ przez to nie był w stanie przewidzieć zamiarów Lwa.
Laa5. Może nie było z nim aż tak źle.
Kiedy w pomieszczeniu rozległo się głośne kliknięcie zamka, Altair rozsiadł się swobodnie na podniszczonym krześle i oparł stopy na stojącym przed nim blacie, nie zważając na ogłuszający szczęk łańcuchów. Irytacja, jaka na ten widok odmalowała się na twarzy Lwa, sprawiła mu niebywałą satysfakcję.
– Twoja horda okropnie się wlecze – oświadczył Altair, jakby mówił do podwładnego. To, że traktowali go tu jak więźnia, wcale nie oznaczało, że musiał porzucić własną dumę. W końcu łańcuchy często stanowiły modny element ubioru wśród najbardziej zamożnej części społeczeństwa. – Do brzegu jeszcze daleko, a mając u boku Srebrną Wiedźmę ze zdolnością do tworzenia iluzji, Nasir i jego świta dotrze na kontynent przed tobą. Dla niej czas jest tylko mirażem, którym może swobodnie manipulować wedle swojego upodobania. Poza tym, kiedy w końcu dobijemy do brzegu, mój brat będzie na nas czekał.
Choć tak naprawdę Altair nie był tego taki pewien.
Ponieważ jego przyrodni brat, słynny Książę Śmierci, został wysłany na Sharr między innymi w celu pozbycia się Altaira i pozostawienia jego ciała na pastwę sępów. Lecz zamiast tego go opuścił.
Nasir i zumra – grupka obcych ludzi, którzy stali się dla niego drugą rodziną – odwrócili się na pięcie i zostawili go w rękach wroga. Laa, może jednak nie będzie na niego czekał.
Ale tak się składa, że akurat w robieniu dobrego wrażenia i wodzeniu rozmówcy za nos nie miał sobie równych, więc nadszedł czas, by wykorzystać swoje talenty.
– Dlatego, Lwie, prędzej czy później ta twoja długo wyczekiwana wolność znowu zostanie ci odebrana – zakończył Altair niezbyt przekonująco. Akhh, trudno było zdobyć się na odwagę w obliczu największego zbira, jaki kiedykolwiek stąpał po tym świecie.
Lew posłał mu cień kokieteryjnego uśmiechu, który Altair wiele razy widział we własnym odbiciu. Jak to mówią, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Wciąż nie mógł pogodzić się z myślą, że stojący przed nim młodzieniec był jego ojcem. Z drugiej strony Altair sam miał już na karku dziewięćdziesiąt wiosen. Dokładnie tyle, ile pozbawiona magii Arawiya. Był cztery razy starszy od Nasira, chociaż, jeśli miał być szczery, wyglądał nieco młodziej niż tamten gbur.
– Od czego tu zacząć? – zapytał zamyślonym głosem Lew. – Za trzy dni Anadil będzie martwa.
Może jednak umiał blefować równie dobrze jak Altair.
– A potem, jak tylko twoi przyjaciele dobiją do brzegu, odbierzemy im Dżałarat i serca. – Lew przekrzywił głowę. – Widzisz, Altair, nie tylko ty potrafisz snuć dalekosiężne plany.
Plany Altaira nigdy nie miały na celu zaspokojenia jego pragnień. Strategia, jaką stworzyli razem z Benyaminem, polegała na zebraniu małej drużyny i przywróceniu magii w królestwie. Nie przewidział, że będzie ona aż tak trudna do zrealizowania.
Nie chciał wierzyć, że jego matka umiera. Że zumra przegra tę bitwę. W końcu sam dopilnował, żeby w Krainie Sułtana czekały na nich posiłki, a damszir ukryła ich przed czujnym okiem Lwa. Poza tym Nasir miał po swojej stronie magię. A Zafira związała swoją duszę z mocą Dżałaratu.
To musiało wystarczyć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Altair poczuł wzbierającą w nim panikę, która pozbawiała go tchu.
– Dlaczego? – zapytał. Mimo wszystko prawdziwe zamiary Lwa wciąż pozostawały dla niego zagadką. Nie przyjmował do wiadomości, że za niecnymi czynami jego ojca stała jedynie żądza władzy. To byłby chyba najbardziej nudny powód do przejęcia kontroli nad światem.
Oczy Lwa zaszły mgłą, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Nim Altairowi udało się je odgadnąć, mężczyzna ponownie skupił na nim wzrok.
– Z zemsty – odparł Lew zaskakująco swobodnym tonem, jak gdyby to słowo już wiele razy gościło na jego języku. – Oczywiście nie jest to jedyny powód. W królestwie musi zapanować porządek, a magia powinna być zarezerwowana wyłącznie dla tych, którzy potrafią nią władać. Twoim zdaniem przeciętny człowiek zrozumie potęgę daru, który Siostry chciały wręczyć całemu światu?
Równość. Mimo swoich wad Siostry właśnie tego chciały dla Arawiyi.
– Akhh, ludzka ambicja nie zna granic – rzucił przeciągle Altair. W tym przypadku „porządek” był jedynie eleganckim synonimem „chciwości”. – Ale jeśli to właśnie z tego powodu chcesz przejąć kontrolę nad magią, to, biorąc pod uwagę twój bezkresny pociąg do wiedzy, pewnie słyszałeś już o zasadzie: „wszyscy albo nikt”? Półśrodki nie wchodzą w grę.
Oczywiście ta zasada nie tyczyła się si’lah, w tym Srebrnej Wiedźmy. A także po części Altaira i Nasira. To była kolejna niespodzianka, jaką szykował dla nich Sharr: całe życie myślał, że jest safinem. I że Nasir również nim jest, mimo okrągłych uszu.
Pewnie powinien się cieszyć, że nie odziedziczył po ojcu zbyt wiele – ten człowiek nie miał serca.
Lew otworzył drzwi prowadzące na górny pokład, a w nikłym świetle wpadającym przez świetlik jego szata przybrała fioletowy odcień. Altair nie miał pojęcia, dlaczego Lew składał mu te krótkie wizyty, lecz po raz pierwszy, odkąd go tu zamknięto, nie chciał się z nim jeszcze żegnać.
Panująca w pomieszczeniu cisza była ciężka i ogłuszająca.
Usta Altaira poruszyły się bez jego pozwolenia:
– Opłakujesz jego śmierć?
Zmarłych nie obchodziło, co żywi mieli do powiedzenia na ich temat, ale po spędzeniu kilku dni w samotności Altair zaczął tęsknić za swoim towarzyszem broni.
– Wiem wszystko na temat safickiego kręgu Benyamina – kontynuował Altair, mimo że te słowa rozdzierały jego serce na kawałki. – Sprzeciwił się woli pozostałych członków bractwa i próbował wcielić cię w jego szeregi, a ty zarżnąłeś go kawałkiem przeklętego żelastwa, wiedząc, że będzie umierał w mękach.
Lew odwrócił się do niego plecami i przez moment stał w bezruchu, jakby czekał, aż Altair powie coś jeszcze. W końcu jednak oświadczył:
– Nie powinien był poświęcać życia dla kogoś tak bezwartościowego.
Benyamin nie przepadał za Nasirem. Kiedy w trakcie planowania ich wyprawy Altair zdradził mu, że zamierza posadzić swojego brata na tronie, jego towarzyszowi się to nie spodobało. Tymczasem na wyspie coś się zmieniło. I to najwyraźniej do tego stopnia, że stary safin postanowił poświęcić dla Nasira swoją długowieczność.
– Ty naprawdę nie masz serca – stwierdził Altair, śmiejąc się sucho.
Lew wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
– Owszem.
Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
– Martwi nie czują bólu – powiedział cicho Nocny Lew, a Altair mimowolnie zamknął oczy. Może właśnie ta chwila słabości sprawiła, że jego ojciec dodał: – Twoi przyjaciele doskonale wiedzieli, co się z tobą stanie, jeśli zostawią cię w moich rękach. I na co był ten cały pokaz świateł? Jak to jest, gdy twoi najbliżsi odwracają się do ciebie plecami?
Altair zesztywniał. Zwykle ciężko było zbić go z tropu, jednak słowa Lwa trafiły w czuły punkt. Zaśmiał się cicho, próbując stłumić ból w sercu.
– Mam rozmawiać z tobą o swoich uczuciach?
W oczach Lwa pojawił się błysk, a statek zakołysał się delikatnie, sprawiając, że ciszę przerwało leniwe skrzypienie desek oraz bujających się lin.
– Mężczyznę najlepiej zrozumie jego własny ojciec.
– Jak miło – mruknął Altair, potrząsając wymownie łańcuchami. O prawdziwej funkcji tych kajdan dowiedział się już pierwszej nocy, kiedy próbował rozświetlić celę za pomocą magii. – Tyle że nie tak powinno się traktować własnego syna.
Lew spoglądał na niego przez moment.
– Oni cię zostawili, Altair.
Generał zacisnął usta. Nie chciał zaszczycać tej jawnej prowokacji emocjonalną odpowiedzią, mimo to Lew nie dawał za wygraną:
– Pomyśleć, że gdy ty byłeś w potrzebie, to ja zapewniłem ci bezpieczeństwo.
Altair mimowolnie wrócił myślami do momentu, kiedy patrzył, jak jego zumra pędzi w kierunku swojego statku, próbując nie przewrócić się na piaszczystym gruncie. Nasir. Zafira. Kifah. Jego matka, która tak naprawdę nigdy go nie kochała. Żadne z nich nie próbowało go szukać.
Nawet gdy udało im się bezpiecznie dotrzeć do okrętu Benyamina.
Nawet gdy podnieśli kotwicę.
– Zgarnęli to, co było im potrzebne, i uciekli – kontynuował Lew tym swoim mrocznym, jedwabistym głosem, a Altair ugryzł się w język, żeby nie stracić panowania nad sobą. – Nie oglądając się za siebie.
Nawet gdy padł na kolana, a cienie odebrały mu głos.
– Do tego zabrali trupa Benyamina.
Altair w końcu nie wytrzymał.
– Przecież tam byłem. Nie musisz mi tego opisywać.
O dziwo, Lew się nie uśmiechał. Nie upajał się jego cierpieniem. Obserwował Altaira ze współczuciem, tak jakby rozumiał jego ból. Po chwili w końcu opuścił pomieszczenie, pozostawiając go samego pośród cieni.
Altair zdjął nogi ze stołu i ukrył twarz w dłoniach.
Śmierć przypominała cichy pomruk zwiastujący nadchodzącą burzę. Z każdą minutą coraz bardziej wzbierał on na sile, aż w końcu Zafira zaczęła cała drżeć. W cieniach rzucanych przez nikłe światła latarni widziała kres zumry. Serca obracające się w pył.
Wepchnęła Dżałarat do torby, włożyła strzały do kołczanu i wbiegła po schodach na górny pokład, omal nie potykając się o stopień. Miała wrażenie, że bez księgi w rękach nie potrafiła skupić się na rzeczywistości.
Ostatnie trzy dni spędziła na przewracaniu jej pożółkłych stronic, bezskutecznie próbując rozszyfrować stare safickie słowa. Tak jakby księga nie chciała, żeby ktokolwiek odczytał jej zawartość. Wystarczyło, że ktoś ją trzymał, muskał palcami litery i gładził ją po grzbiecie. Z jakiegoś powodu Zafira potrafiła zrozumieć jej potrzeby, choć zdawała sobie sprawę, że brzmiało to dość absurdalnie. Księga nie powinna mówić.
Ani wpływać na jej umysł.
Zafira nie była głupia; wiedziała, że szepty Dżałaratu miały na celu przejęcie nad nią kontroli i z każdym dniem stawały się coraz bardziej niebezpieczne, co napawało ją lekkim niepokojem. W tej chwili trzymała w ręku nie tylko łuk, ale również klucz do wyzwolenia Arawiyi. Serca, które niegdyś należały do Starszych Sióstr.
Problem w tym, że nie mogła przestać ich słuchać.
Jak już znalazła się na świeżym powietrzu, okazało się, że w krzykach zaramskiej załogi nie było słychać strachu, a wibracje wstrząsające całym okrętem gwałtownie ustały. Zmarszczyła brwi, spoglądając na rozradowane, zmęczone twarze.
– Co to był za dźwięk? – zawołała, przekrzykując wiatr.
– Kotwica – odparł Nasir nieobecnym głosem. Dopiero po chwili Zafira przeniosła wzrok na źródło jego roztargnienia.
Morskie fale leniwie lizały piaszczysty brzeg. W oddali piętrzyły się wydmy, które odbijały złociste promienie porannego słońca i przywodziły jej na myśl lśniące kosmyki włosów Deena i Yasmine.
Przełknęła ślinę z trudem, próbując stłumić strach, jaki wzbierał w niej na myśl o przyjaciołach. Chciała w końcu zobaczyć się z Yasmine i przeprosić ją za to, że nie udało się uratować jej brata. Że nie odwzajemniała jego miłości. Jednak tęsknota za przyjaciółką – a także umm i Laną – nie była w stanie całkowicie przyćmić ogarniającego ją przerażenia.
– Kraina Sułtana. Miasto, które do nikogo nie należy i które zarządza całym kontynentem – ogłosiła Jinan.
Każde dziecko w Arawiyi słyszało o Krainie Sułtana. W szkole pokazywano im mapy całego królestwa oraz historyczne zapiski. Przed pojawieniem się Arzu nadbrzeżne miasta tętniły życiem – targowiska roiły się od wszelkiego rodzaju przypraw i tkanin, łukowate okna wpuszczały do domów ciepłe promienie słońca, a minarety wspinały się ku niebu.
Po tym, jak na królestwo spadła klątwa, stolica straciła tę iskrę i zaczęła przypominać zaledwie blady cień swojej dawnej świetności. Nie licząc zataczającego kręgi sokoła, w tej chwili nie było tu żywej duszy.
– Mieszkańcy woleli stawić czoła Arzowi, niż żyć w strachu przed gniewem sułtana – wyjaśnił Nasir.
Zafira patrzyła na górujące w oddali minarety, ledwo widoczne przez wzbijający się z wydm piasek oraz falujące pustynne powietrze.
– Niedługo ludzie znowu zaczną się tu osiedlać – powiedziała Kifah w momencie, gdy Srebrna Wiedźma dołączyła do ich świty. – Skoro Arzu już nie ma.
Miała rację. Arz zniknął.
Pozostały po nim tylko krzaki jeżyn, gałęzie, skały i zwierzęce truchła. Od zdjęcia klątwy minął dopiero tydzień, a piaski pustyni zaczęły już pożerać pozostałości po przeklętym lesie. Ciemne drzewa przepadły bez śladu, tak jakby zostały pochłonięte przez grunt, jednocześnie uwalniając całą krainę od szponów Sharr – lub Lwa.
– A w pobliżu nie widać ani jednego zwierzęcia – rzuciła dokuczliwie Kifah. – Zaczynam wątpić w twoją reputację, Łowczyni.
– Prawdopodobnie uciekły w głąb kontynentu – stwierdziła Srebrna Wiedźma.
Zafira wiedziała o zniknięciu Arzu już w momencie, kiedy wydobyli pięć serc z wnętrza drzew na Sharr. Potem Lew ukradł jedno z nich, a zumra musiała uciekać z wyspy, porzucając na niej Altaira. Każdy trzask fal, każde szarpnięcie okrętu przypominało jej, że Arz – żywy grobowiec, który nadał jej życiu sens – upadł.
Widok ogołoconych wydm sprawiał, że czuła pustkę w piersi. Nagle przypomniała sobie o słowach wiedźmy i stłumiła dreszcz, czując wiszącą w powietrzu zmianę.
Kim jestem?, zapytała morze. W odpowiedzi usłyszała subtelny szept, którego nie potrafiła rozszyfrować, i przypomniała sobie, jak jeszcze niedawno stała na brzegu pośród gładkich, czarnych kamieni.
Pamiętała, jak Yasmine, ubrana w swoją słynną bladoniebieską sukienkę, weszła na szczyt jednej z wydm i machała jej na pożegnanie, tuląc do siebie Lanę. Jak Misk – szpieg, którego rolę zdradził jej dopiero Benyamin – kiwał jej głową, życząc powodzenia. Nagle przypomniała sobie, co safin powiedział jej o Demenhurze: że sułtan chciał podporządkować sobie tamtejszą armię, podobnie jak zrobił to w przypadku Sarasynu.
– Powinniśmy najpierw udać się do Demenhuru – oświadczyła już chyba setny raz od początku żeglugi, słysząc, jak Nasir rusza za nią w kierunku jednej z łodzi, trzymając w dłoniach skrzynię z sercami. Niemniej nie chciała wyjść na egoistkę, więc dodała: – I poprosić kalifa o wsparcie. W końcu nie wiemy, gdzie teraz podziewa się Lew.
Odwróciła wzrok od skrzyni, czując w sercu ukłucie wyrzutów sumienia. Nie wiedziała, co powinna zrobić w pierwszej kolejności. Zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo czy skupić się na przywróceniu magii w królestwie. I która z tych rzeczy była bardziej samolubna.
– Koło sterowe słucha tego, kto więcej płaci – wyrecytowała Jinan. – A umowa z efendim6 Haadim kończy się w tym miejscu.
Problem w tym, że Benyamin nie żyje, dodała w myślach Zafira. Z westchnieniem weszła do szalupy, siadając na jednej z desek, i cała się spięła, kiedy Nasir musnął kolanem jej nogę, zajmując miejsce po przeciwnej stronie. Weź się w garść.
Wkrótce znajdą się w Krainie Sułtana, gdzie mieszkańcy będą padać do stóp księcia, a na jego głowie spocznie korona. Śmierć była jego bronią, a mrok stałym towarzyszem.
Lecz i tak Zafira nie mogła oderwać wzroku od jego połyskujących włosów, silnych dłoni, w których ściskał wiosła, oraz ust wykrzywionych w lekkim, nieobecnym uśmiechu, tak jakby w jego głowie właśnie zaświtała jakaś groteskowa myśl.
Po chwili napotkał jej spojrzenie, a Zafira pośpiesznie odwróciła głowę. Gdy łódź zaczęła opuszczać się na fale, kątem oka zauważyła srebrny błysk, który przypomniał jej, że Srebrna Wiedźma nie popłynie z nimi do brzegu.
Anadil przekrzywiła głowę, a Zafira poczuła delikatny ucisk w piersi. Mimo wszystko będzie za nią tęsknić. Ale tylko trochę.
Srebrna Wiedźma spojrzała swojemu synowi w oczy, na co Nasir zesztywniał i zacisnął usta w wąską kreskę. Wszystkie emocje ukrył pod kamienną maską oraz martwym spojrzeniem.
Szalupa wreszcie osiadła na morzu, kąpiąc się w cieniu rzucanym przez galion w kształcie ogromnego ptaka. Jego złoty dziób lśnił w słońcu, rozłożone skrzydła zaś przekształcały się na końcach w języki ognia. Feniks. Nad żaglami wiatr szarpał flagą w kolorze morskiej zieleni, z wyszytym na niej herbem Zaramu: złotym toporem oraz trzema kroplami krwi. Powieki Zafiry zaczęły mimowolnie opadać pod wpływem rytmicznego odgłosu wioseł zatapiających się w lazurowych falach, aż w końcu jej uszu dobiegł głos Jinan, która próbowała uciąć sobie pogawędkę z wyczerpaną załogą.
– Jak można tak dużo gadać? – zawołała Kifah z nutą rozbawienia w głosie.
Zafira nie usłyszała odpowiedzi kapitanki, bo w momencie, gdy zbliżyli się do brzegu, po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. W powietrzu wisiało pewnego rodzaju napięcie, jakby ostrzeżenie, a instynkt łowczyni zawsze słuchał, co przyroda ma do powiedzenia.
– Coś jest nie tak – mruknęła.
Kifah poklepała się włócznią po udzie i potrząsnęła głową.
– A czego niby mamy się obawiać? Jesteśmy duchami, których zadaniem jest przywrócenie równowagi w świecie. Nie pozwolimy, by cokolwiek odwiodło nas od tego celu.
– Piękne słówka jeszcze nigdy nikogo nie uratowały przed śmiercią – zauważyła Jinan, kiedy szalupa zagrzebała się w nabrzeżnym piasku.
– Szkoda, że nie poznałaś Altaira – odparła Kifah.
Zafira wyszła z łodzi jako pierwsza i niemal natychmiast jej ramiona pokryły się gęsią skórką. Wygrzebała stopę z piasku z głośnym mlaśnięciem, słysząc, jak załoga zaczyna z powrotem żeglować w stronę statku, wykrzykując do nich słowa pożegnania. Jinan, która ewidentnie nie zdawała sobie sprawy z wiszącego w powietrzu niebezpieczeństwa, rozprostowała nogi.
– Uwielbiam czuć fale pod stopami, ale muszę przyznać, że dobrze jest móc w końcu wyjść na ląd.
– Akhh, z zewnątrz wygląda jak mała petarda, a mówi jak zgrzybiały staruch – powiedziała Kifah. Sądząc po jej głosie, wyraźnie cieszyła się, że wreszcie opuścili chwiejne deski statku. – Hej, dlaczego nie wróciłaś z pozostałymi?
– Obawiam się, że będziecie musieli znosić moje kiepskie poczucie humoru, dopóki nie otrzymam swojej zapłaty. W międzyczasie moja załoga zabierze wiedźmę na Wyspy Hessa i po mnie wróci. Nie wiem, czy powinnam ufać monetom od wiedźmy, jednak za taką stawkę jestem skłonna zaryzykować.
– I co zrobisz z taką fortuną? Kupisz sobie stołek?
– Cisza – rzucił Nasir, a Zafira w mgnieniu oka chwyciła za łuk, rozkoszując się znajomym dotykiem napiętej cięciwy. Kifah obróciła włócznię w rękach, podczas gdy książę wepchnął skrzynkę pod pachę i wolną ręką dobył bułatu.
Promienie słońca odbijały się od ziarenek piasku i szyb w opuszczonych gmachach. Nagle między wydmami Zafira zauważyła kilka zakapturzonych postaci, lecz nim zdążyła ostrzec towarzyszy, coś zakłuło ją w szyję, a jej wzrok zasnuła ciemność.
Cisza, która nastała po głośnym opuszczeniu kotwicy statku, była wręcz ogłuszająca. Gorsza niż cisza, która wisi w powietrzu po namaszczeniu ciała zmarłego. Gorsza niż cisza, która zapada po odrzuceniu zaproszenia.
Choć co do tego ostatniego nie miał całkowitej pewności. Nikt nie odmawiał komuś takiemu jak Altair.
Kiedy przeniósł wzrok na horyzont, w mgnieniu oka rozpoznał rozciągające się w oddali ciemne pustynne piaski oraz mętny błękit sarasyńskiego nieba. Po przełamaniu klątwy stało się ono nieco bardziej przejrzyste, jednak kraina wciąż stanowiła prawdziwy raj dla ifrytów i wzbudzała w nim niepokój. Zastanawiał się, co czuła jego matka, gdy po upadku sióstr oraz uwięzieniu Lwa na Sharr wyszła na ten brzeg, nosząc w łonie kolejny ze swoich ciężarów. Kiedy musiała przybrać nową tożsamość i powiedzieć synom, że w ich żyłach płynęła krew safinów, których potencjał i pozycja w hierarchii były śmiesznie niskie w porównaniu z niemalże wymarłym gatunkiem si’lah.
Altair pośpiesznie zebrał te ponure myśli i wepchnął je do najciemniejszego zakątka umysłu.
Wszedł za Lwem na kładkę prowadzącą na ląd, potrząsając przy tym łańcuchami tak głośno, że usłyszeliby go nawet w Zaramie. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia lub kogoś, kto mógłby mu pomóc, czując ukłucie w sercu na widok opustoszałych, podniszczonych domów.
Ani żywej duszy. Pewnie jeszcze nie dopłynęli do brzegu; w przeciwnym razie by na niego zaczekali… prawda? Wiedział, że Nasir i reszta brygady zmierzali w kierunku Krainy Sułtana, ale i tak trzymał się myśli, że go nie porzucili. Na ich miejscu Altair zrobiłby absolutnie wszystko, żeby odnaleźć brakującego członka zumry.
– Nie ma ich tu.
Altair wzdrygnął się na głos Lwa i przeniósł wzrok na jego wyciągniętą dłoń, w której trzymał połówkę przełamanej pity. Jeszcze nie widział, żeby ktoś oprócz Nasira dzielił jedzenie z taką precyzją.
– A mimo to wciąż przeczesujesz wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu ludzi, którzy nie przybędą ci na ratunek.
Fale lizały brzeg z cichym szumem, tak jakby próbowały wedrzeć się w głąb lądu i odkryć jego tajemnice.
– Jestem generałem – odparł w końcu Altair. Czując, jak żołądek skręca mu się z głodu, przyjął poczęstunek. – Zawsze mam oczy dookoła głowy.
Lew mruknął pod nosem.
– Bez obaw, znajdziemy ich. Jeśli oni po ciebie nie przyjdą, to sami złożymy im wizytę.
– I niby jak chcesz to zrobić? – zapytał zmęczonym głosem Altair.
– Wykorzystam do tego naszą krew. Damszir. Znam zaklęcie, które działa jak umiejętność Łowczyni. Muszę je tylko znaleźć. – Lew zmarszczył brwi na tę przypadkową grę słów.
W momencie, gdy Altair zszedł na ląd, zalała go fala ulgi. Piasek nie należał do najbardziej stabilnych rodzajów gruntu, ale przynajmniej nie kołysał się pod stopami. Z drugiej strony widok pustynnej, bezkresnej pustki ciążył mu na piersi jak głaz.
– Dlaczego? – wypalił nagle Lew, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. Promienie upalnego słońca otulały jego ciało, podkreślając grube linie tatuażu. – Ta wyprawa odebrała ci imię. Tron. Oddałeś Arawiyi tak wiele, w zamian nie otrzymując absolutnie nic.
I na co to wszystko?, usłyszał bezgłośne pytanie.
Altair już dawno zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie królem. Jego matka ukrywała jego prawdziwą tożsamość i nigdy publicznie nie nazywała go swoim synem. Nawet nie spożywała z nim posiłków ani nie trzymała go za rękę.
Jego widok wzbudzał w niej ból. Wyrzuty sumienia.
Kilkadziesiąt lat później Ghameq został jej następcą; pierwszym śmiertelnikiem, który otrzymał prawo do tronu, a narodziny ich syna raz na zawsze przypieczętowały los Altaira. Ten mały, ciemnowłosy chłopiec o szarych oczach miał być nadzieją dla królestwa, zwiastunem lepszej przyszłości… lecz zamiast tego zmieniono go w ludzką broń.
W innych okolicznościach Altair pewnie by mu zazdrościł, jednak w swoim życiu wiele razy był świadkiem perypetii, z jakimi wiązało się zasiadanie na pozłacanym krześle.
I nie tylko.
Jego matka trzymała go w ukryciu nie po to, by się od niego odciąć, tylko po to, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Pozwalała mu korzystać z najbardziej wystawnych pomieszczeń w pałacu, a także cieszyć się wolnością, którą pochwalić się mógł jedynie członek rodziny królewskiej. Do tego osobiście zadbała, by przydzielano mu najlepszych nauczycieli i instruktorów szermierki. To właśnie te nikłe przejawy miłości nauczyły go, jak czerpać radość nawet z najbardziej ulotnych chwil.
Kochał Arawiyę. A ponieważ nie było na tym świecie nikogo, kto odwzajemniałby jego oddanie, postanowił kochać również samego siebie oraz żyć tak, by zasłużyć sobie na tę miłość; stać się całkowitym przeciwieństwem ciężaru, jaki widziała w nim matka.
– Myślisz, że to przede mną cię ukrywała? – zapytał Lew. O dziwo w jego głosie nie było słychać nawet cienia pogardy.
Altair szczerze wątpił, żeby Srebrna Wiedźma czuła strach przed Lwem. A przynajmniej dopóki nie zatopił swoich szponów w umyśle Ghameqa.
– Jeśli tak, to skutecznie – stwierdził Altair, odchylając się na piętach i zatapiając je w piasku.
Na ustach mężczyzny zawitał cień uśmiechu.
– Fakt. Tak po prawdzie, to opuściła cię dopiero na Sharr. W pewnym sensie Benyamin również się od ciebie odwrócił. Koniec końców oboje postanowili stanąć u boku księcia.
Altair był przyzwyczajony do życia w czyimś cieniu. Nie przeszkadzało mu to.
Ale skoro tak, to czemu miał wrażenie, jakby jego serce rozrywało się na malutkie kawałeczki? Dlaczego krew w jego żyłach nagle zaczęła płynąć szybciej?
– A ty stanąłeś u mojego? – rzucił drwiąco Altair. – Właśnie to chcesz mi wmówić? Może bym ci uwierzył, gdybyś nie zakuł mnie w kajdany jak jakieś dzikie zwierzę.
Lew opuścił wzrok na jego łańcuchy, przybierając zamyślony wyraz twarzy.
– W takim razie może nadszedł czas, by zawrzeć sojusz.
Altair wbił w niego spojrzenie, próbując stłumić tętniącą w jego żyłach mieszaninę emocji. Poczucia nadchodzącej zmiany oraz… przynależności.
– Zemsta nie jest w moim stylu, babo.
Lew zastanawiał się przez moment nad jego słowami, patrząc na syna w otoczeniu promieni silnego słońca, stanowiących uderzający kontrast na tle chłodnej, morskiej bryzy.
W końcu odwrócił się, mówiąc cicho:
– Odsuń się.
Chwilę później obok nich przemknął czarny strumień; w kierunku Krainy Sułtana pomknęła cała horda ognistych bezkształtnych stworów, z czego niektóre miały skrzydła, inne ogromne szpony, a każdy z nich swoimi możliwościami przewyższał przeciętnego człowieka.
Lew uśmiechnął się lekko.
– Ruszajmy, mój synu – powiedział delikatnym głosem. Altair nie był dumny z podziwu, jaki wzbudzał w nim widok stada płomiennych bestii. – Arawiya jest nasza.
Śmierć jest głównym źródłem strachu wśród tych, którzy wciąż stąpają po tym świecie. Dlatego żyj tak, jakbyś to ty był śmiercią. Polegaj tylko na sobie, ponieważ gdy zapadnie zmrok, nawet twój cień się od ciebie odwróci.
Jednakże Nasirowi udało się przełamać strach przed śmiercią, co zawdzięczał głównie swojej matce. Najbardziej bał się ciemności. Poczucia osamotnienia, które się z nią wiązało oraz towarzyszyło mu praktycznie przez całe życie. Tego, jak przesłaniała mu wzrok i przypominała o pewnym upiornym wierszyku, którego często słuchał przed snem.
O chłopcu ze srebrną obręczą wokół czoła, uwięzionym przez cienie.
O słońcu pożartym przez paszczę pełną ostrych zębów.
O dziewczynce z koroną na głowie oraz ogniem płonącym w lodowych oczach, które byłyby w stanie rzucić go na kolana.
A także o głosie, który powtarzał: „Nie będziesz musiał bać się ciemności, jeśli się z nią zespolisz”.
Kiedy Nasir wreszcie odzyskał przytomność, jego skórę grzało zachodzące słońce, a każdy jego oddech wzbijał w powietrze chmurę kurzu. Naparł palcami na dywan z grubej wełny, na którym właśnie leżał, i wyczuł pod nim twardą, kamienną posadzkę. Nie miał pojęcia, dokąd go zabrano, lecz w razie czego dinarów miał pod dostatkiem.
Za to porywaczom wyraźnie nie brakowało odwagi. Musieli wiedzieć, że uprowadzenie samego Księcia Śmierci prawdopodobnie nie skończy się dla nich dobrze. Nie spodziewał się ciepłego powitania w stolicy Arawiyi, ale też nie przewidział, że wpadnie w tarapaty już kilka minut po wyjściu na brzeg.
Zafira przesunęła się lekko pod stosem tkanin. Kosmyki jej włosów opadały na wyblakłą wełnę, a widok jej unoszącej się klatki piersiowej niemal doprowadzał go do szaleństwa. Nie dość, że dywan, na którym leżała, wyglądał jak miękkie, pałacowe prześcieradła, to jej splecione włosy przywodziły na myśl lśniącą koronę. Nasir wziął drżący wdech.
Tego typu fantazje zupełnie do niego nie pasowały.
Trwało to tylko ułamek sekundy, jednak w momencie, gdy napotkała jego wzrok, w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Jakby wiedziała, co go dręczy, i miała ochotę zasypać go tysiącem pytań, ale z uwagi na wiszące między nimi napięcie postanowiła trzymać język za zębami. Jego umysł wciąż nawiedzały te cztery feralne słowa, które z każdym dniem coraz bardziej nie dawały mu spokoju. „To nic nie znaczy”.
Nigdy nie był dobry w wyrażaniu swoich emocji, jednak do tej pory mu to nie przeszkadzało.
Z tego chwilowego transu wyrwał ich jęk. Nasir przeniósł wzrok na Kifah, która właśnie podnosiła się do pozycji siedzącej, i stłumił wzbierającą w sobie irytację. Poruszył zesztywniałymi nadgarstkami, na których widniały ślady po linie. Żadne z nich nie miało na sobie butów. Tradycja zakazywała noszenia ich w pomieszczeniach, tyle że zwykle zdejmowało się je samemu.
– Serca! – zawołała nagle Zafira, siadając gwałtownie na dywanie.
Nasir się wzdrygnął, uderzając łokciem w leżące obok pudło. Skrzynia. Pośpiesznie uniósł wieko i westchnął z ulgą na widok leżących w środku czterech pulsujących organów. Co się tu działo?
– Hej. A gdzie Jinan? – zapytała Kifah, przeczesując pomieszczenie spanikowanym wzrokiem. Na podłodze stało madżlis7 z poduszkami, które wyglądały niemal jak nowe. Oprócz tego leżało tu mnóstwo map, piór, niedokończonych notatek oraz astrolabium. Na przeciwległej ścianie, tuż obok zamkniętych drzwi, wisiały półki zapełnione książkami i starymi artefaktami, które sprawiały wrażenie, jakby przy najmniejszym dotknięciu mogły rozsypać się w pył.
Po zaramskiej kapitance nie było śladu.
– To miejsce… – powiedziała niepewnie Kifah – …wygląda jak mój dom. – Pobrzmiewający w jej głosie dyskomfort stanowił przypomnienie, dlaczego peluzyjskie tatuaże nie pokrywały obu jej ramion.
Zafira skoczyła na równe nogi i sięgnęła do torby, by sprawdzić, czy wciąż ma przy sobie Dżałarat. Zwinność jej ruchów zawsze sprawiała, że Nasir czuł ucisk w gardle, jednak uwaga, jaką poświęcała tej księdze, budziła w nim dziwną zazdrość.
Odsunął zasłonę w jednym z wąskich okien, żeby rzucić okiem na otoczenie: palmy daktylowe, zadbane ogrody, szerokie budynki z finezyjnymi wykończeniami. Z tego miejsca nie widział zbyt wiele, ale z pewnością nie były to slumsy. A skoro zabrano ich do bogatszej części miasta, to pałac musiał znajdować się niedaleko stąd – a w nim jego ojciec, którego umysł był stopniowo pożerany przez wiszący na jego szyi medalion.
– Porwanie – rzuciła Kifah lekko podniesionym głosem. – Akurat tego się nie spodziewałam w Krainie Sułtana.
– Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytała Zafira.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to pytanie było skierowane do niego. Odwrócił się w stronę Łowczyni, a jej lodowate spojrzenie chwilowo zbiło go z tropu. Rimaal, musiał wziąć się w garść.
– Nie znam wnętrza każdego z domów w Krainie Sułtana – odparł lekko ostrym tonem.
– Wtedy pomyślałabym, że minąłeś się z powołaniem.
Zacisnął dłoń w pięść, zamykając w niej pojedynczą ciemną wstęgę.
– Nie, nie wiem, gdzie jesteśmy.
– Widzisz? To nie takie trudne. – Pobrzmiewająca w jej głosie iskra rozbawienia sprawiła, że poczuł ucisk w piersi.
– Mężczyźni są jak ryby – stwierdziła z lekkim wahaniem Kifah.
– Błyszczący i z małym móżdżkiem? – parsknęła Zafira.
Wojowniczka odczekała chwilę, po czym podniosła skrzynię z sercami.
– Z przyzwyczajenia czekałam na jakąś ciętą ripostę od Altaira.
Jej słowa były jak kubeł zimnej wody i dały im do zrozumienia, że marnowali czas. Nasir nacisnął na brązową klamkę u drzwi i uniósł brwi z zaskoczeniem, kiedy okazało się, że od samego początku były one otwarte.
– Możliwe, że na zewnątrz czeka na nas Lew – ostrzegła go Zafira. Podniosła łuk, wskazując brodą na miecz księcia oraz włócznię Kifah. – Jinan gdzieś zniknęła. Porywacze nas nie związali i nie zabrali nam broni. A to oznacza, że nie czują przed nami strachu.
Nasir zignorował zimny dreszcz, jaki przebiegł po jego plecach na te słowa.
Krótki korytarz prowadził do pokoju skąpanego w promieniach zachodzącego słońca. Wokół unosił się aromat ziół i pieczonego chleba, od którego zaburczało mu w brzuchu, lecz nagle ich uszu dobiegła smutna, żałosna melodia. Zafira zesztywniała, unosząc delikatnie barki.
Nasir wyczuł lekki ruch powietrza, jakby ktoś za nim stał i właśnie wziął głęboki wdech. Okręcił się na pięcie i w mgnieniu oka wysunął ostrze z rękawicy, przytykając je do szyi intruza.
– Wybaczcie te dodatkowe środki ostrożności.
Benyamin, podsunął mu umysł, gdy jego wzrok padł na oczy w kolorze umbry oraz chytry koci uśmieszek. Jednak po chwili Nasir zdał sobie sprawę, że choć nowo przybyły wypowiadał się z charakterystyczną dla safina elegancją i finezją, to jego głos był o wiele bardziej szorstki niż w przypadku ich zmarłego towarzysza.
Nie wspominając już o tym, że ukryte ostrze najwyraźniej nie robiło na nim żadnego wrażenia; zachowywał się, jakby w ogóle go nie zauważył, przez co Nasir zaczął czuć się jak idiota.
Mężczyzna miał spiczaste uszy ozdobione mieniącymi się w słońcu kolczykami, a jego lewe oko okalał złoty tatuaż, który idealnie współgrał z jego ciemną, gładką skórą. Nasir rozluźnił się nieco na ten widok, lecz z powrotem zesztywniał, kiedy zrozumiał jego znaczenie: „nuqi”. Czystość. Nie każdy safin był tak przyjazny jak Benyamin. Wielu z nich bardzo ceniło sobie czystość swojej rasy i patrzyło z góry na tych, którzy do niej nie należeli. Jakby tego było mało, większość guzików kremowo-złotych szat mężczyzny było rozpiętych, ukazując nagi tors.
– Równie dobrze mógł je rozpiąć już do końca – mruknęła pod nosem stojąca za Nasirem Kifah zbyt cicho, by normalny człowiek mógł ją usłyszeć. Ale oczywiście safin nie wpasowywał się w tę kategorię.
– Mogę tak zrobić, jeśli bardzo tego chcesz – odparł mężczyzna, leniwie przeciągając samogłoski, a Nasir miał ochotę obejrzeć się przez ramię, żeby zobaczyć przerażony wyraz twarzy swojej towarzyszki. – Widzę, że wyprawa na Sharr zrobiła z was dzikusów. Jakoś szczególnie mnie to nie dziwi, tylko czy tak powinno się traktować gospodarza?
– Gospodarze zwykle nie porywają swoich gości – zauważyła Zafira.
– Mimo to nic wam się nie stało, śmiertelniczko. Waszych dłoni nie krępują więzy i wciąż macie przy sobie broń – odparł, przytaczając jej wcześniejsze słowa. Musnął dwoma palcami sznurek, który wiązał jego ciemną brodę oraz idealnie współgrał z jego turbanem w kolorze kości słoniowej.
– Gdzie Zaramka, która z nami była? – zapytała Kifah.
– Zgaduję, że już na morzu. Wypchała kieszenie obfitą sumą dinarów i ruszyła w swoją stronę, nie oglądając się za siebie. Czego innego się spodziewaliście po Zaramce?
Nasir już nieraz miał do czynienia z ludźmi pokroju Jinan. Po odebraniu zapłaty odwracali się na pięcie i rozpływali w powietrzu; nieważne, czy ich zleceniodawca wciąż żył, czy zginął na przeklętej wyspie.
– A coś ty za jeden? – wypaliła Kifah.
– Seif bin Uqub – oznajmił, a z tymi słowami resztki jego przyjaznego tonu zniknęły bez śladu. – Odsuń się, książę. Nie obchodzi mnie, że w twoich żyłach płynie błękitna krew. Nie pierwszy raz ukróciłbym o głowę członka rodziny królewskiej.
W powietrzu zawisło ciężkie napięcie zwiastujące nadchodzącą rzeź. Rzeź, do której niewątpliwie by doszło, gdyby Nasir nie udał się na Sharr. Gdyby nie odnalazł tam swojego brata, przyjaciół i pewnej łowczyni o błękitnych, spoglądających surowo oczach. Zgrzytając zębami, spiorunował safina wzrokiem i opuścił ostrze, a następnie zrobił krok w tył, stając pomiędzy Kifah a Zafirą.
– Czego chcesz? – zapytał.
– Gdzie jest Altair al-Badawi bin Laa Shayy?
Syn nikogo. Czego safin mógł chcieć od Altaira?
– Masz na myśli Benyamina? – zapytała Kifah, sprawiając, że w bezdusznych oczach mężczyzny wreszcie pojawił się cień emocji. Miały kolor złota tak jasnego, że niemal zlewały się z otaczającymi je białkami. – Widziałam już kiedyś taki tatuaż – wyjaśniła, nie opuszczając włóczni. – Benyamin też go miał. A to znaczy, że należysz do jego safickiego kręgu.
– Wyższego Kręgu – poprawił ją, tak jakby kogokolwiek interesowała hierarchia najstarszych rodzin Arawiyi, czyli najbardziej zamożnych, wpływowych i inteligentnych osób w całym królestwie. – W naszych żyłach płynie starożytna krew. Benyamin przewodził nam w sprawowaniu ochrony nad tajemnicami Arawiyi, do tego wspólnie służyliśmy jako doradcy w Alderaminie, dopóki nasz dowódca nie wpuścił zdrajcy pomiędzy nasze szeregi. Jednakże niedawno, na prośbę Altaira al-Badawiego, Wyższy Krąg uformował się na nowo.
Nasir poczuł ucisk w piersi.
To dzięki Altairowi się zjednoczyli? Czyli Benyamin udał się na Sharr z powodu Altaira, nie odwrotnie – jak dotychczas zakładał Nasir. To Benyamin był pająkiem Altaira. Podobnie jak dziewczyna w tawernie i Kulsum… może nawet Jinan.
Przez moment wszystkie myśli wyparowały z głowy Nasira, zastąpione przez wspomnienia o Altairze – nałogowym pijaku, który całe życie spędził na mizdrzeniu się do obcych kobiet. Miał ochotę jednocześnie skopać się za własną ślepotę i wybuchnąć śmiechem pod wpływem szalejącej w jego sercu burzy emocji.
Oczywiście, że to Altair za tym stał. Oprócz rodziny królewskiej nikt inny nie posiadał w królestwie tak ogromnych wpływów. Nikt inny nie mógł wykorzystać swojej pozycji generała do podróżowania pomiędzy kalifatami. Altair od samego początku pociągał za sznurki. Beztroski uśmiech i kwiecisty język służyły mu jedynie za przykrywkę dla jego prawdziwej tożsamości, a każdy gest, spojrzenie czy słowo były kolejnymi nićmi w tym płaszczu.
Altair miał to wszystko zaplanowane z góry. Celowo stał się solą w oku sułtana, żeby tamten wysłał go na tę wyprawę razem z Nasirem. Nagle w piersi księcia wezbrała obezwładniająca duma, jakiej jeszcze nigdy nie czuł wobec tej niezdary, która okazała się jego przyrodnim bratem. Kochasz go. Pośpiesznie stłamsił tę myśl.
Rimaal, a w zamian zostawili Altaira oraz wszystkie jego sekrety w rękach Nocnego Lwa.
– Nieważne, kogo mam na myśli, bo żadnego z nich tu nie widzę. A ty, książę, nie jesteś w tym domu mile widziany – rzucił mężczyzna.
– O ile wiem, to ty mnie tu przyprowadziłeś. Siłą. Więc daruj sobie te pogróżki – powiedział Nasir niskim głosem.
– Seif – odezwał się ktoś jeszcze.
Do pomieszczenia wszedł kolejny safin: kobieta w jasnoróżowych szatach.
– Marhaba8, kochani – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Cieszę się, że wreszcie mam przyjemność was poznać. – Miała rozmarzony, melodyjny głos oraz duże, brązowe oczy, które wyglądałyby dość niewinnie, gdyby nie otaczający je tatuaż, i wydłużone uszy. Uwagę zwracały jej wysokie kości policzkowe oraz rozpuszczone, ciemne włosy przyozdobione perłowymi spinkami. Była najpiękniejszą istotą, jaką Nasir w życiu widział. – Wasza towarzyszka ruszyła w dalszą drogę, jak tylko uiściliśmy należytą zapłatę. Wspomniała, że jej kolejnym celem są Wyspy Hessa. Popłynęła tam z Anadil.
Najwyraźniej nastąpiła lekka zmiana planów, ale przynajmniej książę mógł odetchnąć z ulgą, wiedząc, że kapitanka odda jego ranną matkę w ręce uzdrowicieli.
– Niestety nie mieliśmy środków potrzebnych do uleczenia rany zadanej przeklętym ostrzem. W przeciwnym razie sama przeprowadziłabym zabieg – dodała.
Nasir uniósł brwi; w jej głosie nie słychać było nawet cienia dumy. Wręcz przeciwnie – brzmiała logicznie i rzeczowo, co zupełnie nie pasowało do natury safinów.
– Wybaczcie nam to niemiłe powitanie. W tej chwili w mieście nie jest bezpiecznie, dlatego musimy zachować najwyższą czujność.