Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Roman Dmowski należy bezsprzecznie do kręgu najwybitniejszych polityków polskich XX wieku. Kształtował losy Polski wraz z takimi osobistościami, jak: Wincenty Witos, Ignacy Paderewski czy Władysław Sikorski, ale też jak jego przeciwnik polityczny — Józef Piłsudski. Był przede wszystkim twórcą obozu narodowo-demokratycznego, kreatorem myśli politycznej, społecznej i idei narodu, czemu wyraz dał w ponadczasowych zebranych w tej książce pismach: Myśli nowoczesnego Polaka, Polityka polska i odbudowanie państwa oraz Kościół, naród i państwo.
„Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie – do tej sławnej formuły Romana Dmowskiego dodałbym, że jednym z obowiązków Polaka, jeśli nie każdego w ogóle, to co najmniej takiego, który chce się mienić wykształconym, jest poznać dorobek myśliciela, któremu Polska zawdzięcza odzyskanie niepodległości. Ta edycja trzech podstawowych dla zrozumienia jego myśli i działalności dzieł jest do tego znakomitą okazją”.
Rafał Ziemkiewicz
„Myśl polityczna Romana Dmowskiego była często krytykowana – z reguły stronniczo. Albowiem wbrew obiegowej opinii pisarstwo Dmowskiego nie ma wcale charakteru wąsko nacjonalistycznego czy szowinistycznego. Wręcz przeciwnie, mało który polski polityk i ideolog był tak krytyczny wobec wad swojego narodu. Myśli nowoczesnego Polaka, w których Dmowski opisał stan polskiego umysłu, czyta się jak dzieło na wskroś współczesne. Podobnie rzecz się ma z takimi dziełami, jak Polityka polska i odbudowanie państwa czy Kościół, naród i państwo. To aktualne po dziś dzień swego rodzaju podręczniki realistycznego myślenia o miejscu Polski w Europie. Dmowski chciał, żeby jego książki przyczyniły się do przemiany narodu polskiego, jego mentalności tkwiącej w ideologicznych mieliznach XIX wieku. Nie do końca mu się to udało i choćby dlatego warto jeszcze raz, w nowej rzeczywistości, zapoznać się z nimi ponownie. Okaże się, że jego przestrogi i wskazówki nie straciły wiele na aktualności, zachowując zaskakującą świeżość. Tym właśnie mierzy się wartość wielkiej myśli politycznej”.
Jan Engelgard
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1203
Od dawna już mam poczucie tego, że nasz system politycznego myślenia — o ile o takim może być mowa — w przeważającej mierze zbudowany jest na obłudzie. W najważniejszych sprawach, w kwestiach dotyczących samej istoty naszego narodowego bytu, naszego stosunku do innych narodów i naszych widoków na niezależną przyszłość, polityczną i cywilizacyjną — zadowalają nas zupełnie, a nawet odpowiadają nam opinie, którym rzeczywistość zadaje kłam na każdym kroku. Czułem zawsze do tych fałszów instynktowną odrazę; ale w latach młodszych, nie rozumiejąc ich pochodzenia, przez to samo nie zdawałem sobie sprawy z istotnej ich wartości. Zajęły one tak poważne miejsce w naszej myśli politycznej, że trudno było przypuścić, że kryje się poza nimi zupełna nicość. Umysł młodzieńczy, niepewny siebie, torując sobie drogi myślenia, nie śmiał w nie uderzać i raczej z szacunkiem je omijał. W miarę poznawania życia jednak, w miarę gromadzenia doświadczeń przy pracy wśród swoich i spostrzeżeń w wędrówkach między obcymi, w miarę jak pod tymi wpływami z postępem wieku sąd dojrzewał i zdobywał najważniejsze znamię męskiego umysłu – konsekwencję, obłuda ta coraz bardziej stawała mi na drodze i czułem coraz większą potrzebę walki z nią.
Przez porównanie swego narodu z obcymi przekonałem się, że wiele z tych kłamstw zatruwa tylko naszą myśl. Że niedorzeczności, które gdzie indziej powtarzane są tylko przez stare panny i w ogóle przez jednostki żyjące poza społeczeństwem, odgrodzone od realnego życia, u nas stanowią podstawę myślenia ludzi poważnych, kierowników opinii i przodowników pracy publicznej, którzy na ich podstawie budują sądy dziejowe i nadzieje polityczne.
Kłamstwa te są wielokrotnie poczciwe, zacne. Czasami legitymują się swym pochodzeniem od wielkich umysłów minionych czasów, czasami umacniają swoje stanowisko, wykazując swą zgodność z postępem, podając się za wynik moralnego udoskonalenia ludzkości. A chociaż nasze twarde życie odsłania na każdym kroku ich istotną wartość, my zwykle zamykamy z uporem oczy i powtarzamy bez przerwy swoje, jak człowiek, co w niebezpieczeństwie stracił głowę, przestał myśleć i półprzytomnie powtarza w kółko parę zdań.
Historia coraz wyraźniej udowadnia, że na przykład energiczna, bezwzględna polityka Prus, posługująca się fałszem i wiarołomstwem, nie cofająca się przed najbrutalniejszym gwałtem, dała istotną potęgę Prusom i stała się, pomimo wszystko, źródłem odrodzenia Niemiec. Że w czasach upadku ducha obywatelskiego w Niemczech przed stu laty, w czasach upodlenia, mogącego tylko budzić pogardę dla imienia niemieckiego, jedne Prusy, te właśnie Prusy, na gwałcie, na naszej krzywdzie zbudowane, składały dowody jako takiego patriotyzmu, zrozumienia interesów niemieckich, a nawet pewnego poczucia narodowej godności. Że potem Prusy te rozumną i konsekwentną polityką skupiały dokoła siebie rozbite cząsteczki narodu niemieckiego, że odbudowały w końcu z tych cząsteczek nowe cesarstwo niemieckie, państwo potężne, oparte na dobrych ustawach, w którego ramach naród niemiecki znalazł znakomite warunki szybkiego, gospodarczego i cywilizacyjnego postępu. Stopniowo wysunął się potem znów na przodujące w cywilizowanym świecie stanowisko. To świadectwo historii, że wszelka zdobycz, bez względu na to, jaką drogą osiągnięta, może stać się podstawą pomyślności narodu i jego postępu (nie wzgląd wtedy na dobro narodu, ale tylko czysty ludzki wstręt do pewnych środków może nas powstrzymywać od używania ich w narodowej walce). Czyli w stosunkach między narodami nie ma słuszności i krzywdy, ale tylko siła i słabość. Nie przeszkadza nam to powtarzać, że zbudowane na cudzej krzywdzie Prusy zatruły ducha niemieckiego, zdemoralizowały go, zabiły w narodzie niemieckim wielką myśl i szlachetne uczucie. Nie przeszkadza nam to wróżyć, że wszystko to stanie się źródłem zguby całych Niemiec.
Przez cały ciąg dziejów ludzkości widzimy, iż obszary zajęte przez poszczególne ludy ciągle się zmieniają, rozszerzają, kurczą lub przesuwają, że terytorium narodowe nigdy nie posiada stałych granic, nakreślonych od początku przez Opatrzność. Zależy od wewnętrznej prężności narodu, od jego zdolności do ekspansji. Odpowiednio do tej zdolności jedne narody rozrastają się, inne maleją i nawet giną. Pomimo świadomości tego faktu my coraz częściej mamy w myśli jakieś stałe granice między narodami, których nikomu nie wolno przekraczać ani z bronią, ani z pochodnią oświaty w ręku, a nadzieje na przyszłość opieramy na tym, że granice kiedyś będą ogólnie uznane i uświęcone.
Codzienne doświadczenie uczy nas, że na tym świecie coraz mniej jest miejsca dla słabych i bezbronnych, że coraz mniej uwagi poświęca się tym, którzy biernie, z uległością znoszą krzywdy. Ale to nam nie przeszkadza podnosić swej słabości fizycznej i moralnej do godności cnoty i z jej stanowiska orzekać wyroki o postępowaniu innych.
Takich kłamstw, bijących w oczy każdego, kto tylko chce w życie patrzeć, pełno w inwentarzu naszej myśli, a każdemu, kto usiłuje spojrzeć w oczy surowej, nieubłaganej prawdzie naszego istnienia, wysuwają się one z każdej strony, zasłaniając na bliskiej odległości widnokrąg. I ci nawet ludzie, którzy nie boją się prawdy, nie mają żadnego interesu w unikaniu jej, a życie pragną widzieć takim, jakim ono jest w rzeczywistości, ulegają ogólnej klątwie ciążącej nad naszą myślą i w łańcuch swego rozumowania wprowadzają ten lub inny uznany fałsz, tak jakby on był jakąś głęboko zakorzenioną potrzebą ich umysłu.
Fałsze te, stanowiąc podstawę naszego myślenia, wywierają tym samym olbrzymi wpływ na nasze postępowanie. Gdybyśmy siebie nie oszukiwali, gdybyśmy nie cofali się przed widokiem nagiej prawdy, nie zasłaniali jej wypłowiałymi płachtami, łatwo byśmy zrozumieli, że nasz patriotyzm, nasze przywiązanie do sprawy narodowej, nasze poczucie obowiązku obywatelskiego jest przeważnie także kłamstwem. Że czyn nasz, którego w życiu publicznym jest tak mało, jest częstokroć czynem społeczności samobójców, nie zaś narodu pragnącego żyć i iść w zawody z innymi w pracy cywilizacyjnej. I nawet wtedy, kiedy nie znaleźlibyśmy w sobie ani sił, ani zdolności do postępowania tak, jak tego dobro narodu wymaga, sposób myślenia naszego wytworzyłby atmosferę, w której odpowiednie siły i zdolności rodzą się i bez przeszkody wyrastają. Uświęcone kłamstwa dają spokój naszemu sumieniu, a raczej je przytępiają i pozwalają wielu ludziom trwać w sposobie postępowania, który, nazwany po imieniu, w naszym położeniu narodowym jest publiczną zbrodnią.
Zastanawiając się nad przyczynami tego rozpanoszenia się u nas fałszu, znalazłem je zarówno w naszym charakterze, jak i w umyśle. Do tego, żeby nie unikać prawdy, gdyż ta może przerazić, trzeba dość silnego charakteru, a w społeczeństwie naszym charaktery silne są ogromną rzadkością. Lubimy spokój, bierność, boimy się jakiejkolwiek walki, z upodobaniem spoczywamy bez ruchu lub kołyszemy się na unoszącej nas fali, a tam, gdzie dobro ogólne czy nawet nasze osobiste wymaga od nas śmielszego czynu, cofamy się przed nim, nie mając odwagi przyznać się do swego lenistwa lub nieudolności. Wolimy uspokajać swoje sumienie, okłamując siebie i innych, że czyn jest niemożliwy lub że przyniósłby szkodę.
Myśl nasza we współczesnych pokoleniach ma pewną szczególną właściwość. Znamienne rysy umysłu polskiego — jasność, trzeźwość, realizm, które tak wybitnie występują u pisarzy naszych we wszystkich czasach historycznych, zupełnie nie ujawniają się dziś w naszym sposobie traktowania najdonioślejszych zagadnień bytu narodowego. Sprawy narodowe są przedmiotem, wobec którego przeciętny wykształcony Polak przestaje być człowiekiem realnym, dzisiejszym, nowoczesnym.
W naszej ojczyźnie ludzie, którzy w sprawach techniki, ekonomii, często nawet zagranicznej polityki, trzymają się najświeższych wyników ludzkiego doświadczenia, gdy przychodzą na stół sprawy narodowe polskie, kwestie naszej polityki narodowej, zaczynają tak rozumować, jakby dla nich nie istniała druga połowa dziewiętnastego wieku. O Rosji, Niemczech, Anglii, Francji umieją jeszcze myśleć, biorąc choć w części w rachubę to, co te kraje przez ostatnie pół stulecia doświadczyły. Przechodząc zaś do Polski, tak rozumują, jakby się razem z nią po półwiekowym śnie obudzili. Stąd wytwarza się dla Polski jakieś wyjątkowe stanowisko: innym narodom wolno mieć najbrudniejsze interesy, dążyć do ekspansji. Uważa się za zupełnie naturalne, że posiadają silną organizację państwową. Dla Polski natomiast byłoby to wszystko w ich przekonaniu nieprzyzwoitym, niezgodnym z jej duchem. Ileż to razy zdarza się słyszeć zdania w tym rodzaju: „Wolę, żebyśmy nie odzyskali niepodległości, niż żebyśmy byli zmuszeni wytworzyć wstrętne instytucje państwowe i prowadzić nikczemną politykę z krzywdą innych!”, „Lepsza niewola, niż panowanie nad innymi”. Jak często w tych samych warunkach, w których uważamy za zupełnie naturalne, że ktoś walczy, sobie nakładamy obowiązek umoralniania przeciwnika, pouczania go o zasadach chrześcijańskich.
Ta nieumiejętność myślenia o sprawach polskich w ten sam sposób, w jaki myślą o swoich inne narody i w jaki wielokrotnie my sami o ich sprawach myślimy, pochodzi moim zdaniem przede wszystkim stąd, że dla nas kwestie narodowe na innym gruncie są kwestiami żywymi, zmieniającymi się z dnia na dzień pod wpływem zmian w życiu, gdy sprawa polska jest często czymś oderwanym, jest kwestią literacką lub ideą starannie przechowaną i jak dogmat religijny ochranianą od nowych wpływów.
Skąd się to pojmowanie wytworzyło?
Zdaje mi się, iż są dwie tego głównie przyczyny. Pierwsza — to niezgodność życia z ideałami. Po ostatnim powstaniu taka zjawiła się przepaść między tym, czego naród pragnął, a tym, co mu los zgotował, że siły mózgowej ludzi nie starczyło na przerzucenie przez nią mostu. Zbyt bolesnym było zestawiać to, co się działo w życiu, z tym, co myśl wykołysała. Siły zewnętrzne stworzyły rzeczywistość tak daleką od ideałów narodowych, że one nie mogły się do niej zbliżyć i z nią mierzyć: życie poszło naprzód, a myśl narodowa pozostała bezwładna, nieruchoma, przyczepiona do dawnych ideałów i, gdy nawet je zatraciła, pozostała przy dawnych koncepcjach.
Ta przyczyna działa głównie w pokoleniu starszym, u ludzi, którzy sami brali bliższy lub dalszy udział w szerokich usiłowaniach narodowych swego czasu, którzy się znajdowali w pełni rozwoju sił i myśli, gdy naród dotknęła klęska, gdy nastąpiła nagła, fatalna zmiana w warunkach narodowego bytu, lub u tych, którzy, wszedłszy w życie, zastali świeżą tradycję klęski, znaleźli się w atmosferze bólu i rozczarowania.
U młodszego pokolenia ten sam skutek zjawił się pod działaniem przyczyny całkiem odmiennej. Dzięki warunkom współczesnego wychowania, dzięki zbyt troskliwemu przeważnie i nieumiejętnemu kierowaniu umysłem dziecka w domu, dzięki niedorzecznemu niemieckiemu systemowi szkolnictwa, panującemu we wszystkich trzech państwach rozbiorczych, dzięki świadomemu wypaczaniu myśli w szkole rosyjskiej na gruncie polskim, ludzie nowego pokolenia u nas umieją się uczyć tylko z książki. Zdolni są, i to nie zawsze, brać z życia tylko fakty będące wyraźną ilustracją tego, czego się nauczyli z książki. Nie umieją ani spostrzegać, ani wyciągać wniosków z tego, co widzą. Nie ma chyba wśród inteligencji żadnego kraju tak wielkiej stosunkowo liczby ludzi, posiadających wielostronne choć powierzchowne wiadomości, połapane z książek i artykułów, a jednocześnie tak głupich w najelementarniejszych sprawach życia, zwłaszcza zbiorowego. To nowe pokolenie nauczyło się nowocześnie myśleć w rozmaitych dziedzinach oderwanych, poznało, przeważnie słabo, nowe kierunki filozoficzne, naukowe i literackie, nawet nowe prądy społeczne Zachodu. I pokolenie to dochodzi często do posiadania swego, przynajmniej pozornie własnego, zdania w tych rzeczach. Nawet o sprawach bieżących, o życiu społecznym i politycznym na obczyźnie mówi czasem jak ludzie całkiem nowocześni. Wszystkiego tego się nauczyli, bo mieli gotowe wiadomości i gotowe recepty myślenia w książkach, broszurach i artykułach. Ale o najdonioślejszych dla nich rzeczach, o ogólnych zagadnieniach ich własnego bytu narodowego, tak jak je dziś życie zmienia i wytwarza, nikt im książek nie napisał. Pozostali więc na nie ślepi i w całokształt ich pojęć własna sprawa narodowa albo wcale nie wchodzi, albo też wchodzi jako martwa formuła, według szablonu wytworzonego na Zachodzie jeszcze w roku 48. lub jako kwestia raczej literacka, przeniesiona przeważnie w całości z wielkiego okresu poezji naszej, kiedy patriotyzm był jej głównym kierunkiem. Iluż to jest ludzi, którzy, mówiąc o obcych krajach, powołują się na mężów stanu, dziejopisarzy, przytaczają fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o najistotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego! Prawda, że geniusz ostatnich głębiej sięgnął w kwestie narodowo-polityczne, niż jakakolwiek inna poezja świata. Prawda, że my jeszcze jesteśmy tak mało uspołecznieni, tak mało ucywilizowani politycznie, że, chcąc być „dobrymi Polakami”, musimy robić sobie z patriotyzmu religię, a każda religia musi mieć swoje księgi święte, ale nawet najreligijniejsi ludzie umieją oświetlać kościoły elektrycznością, podczas gdy my w swej świątyni narodowej palimy ciągle stare woskowe świece.
Ta nieumiejętność myślenia o sprawach własnego narodu w taki sam sposób, w jaki się myśli o narodach innych, z konieczności doprowadza nas do traktowania swej społeczności, jako narodu wyjątkowego, istniejącego poza wszelkimi prawami społecznymi, słowem narodu wybranego. I tu leży główna przyczyna skłonności do mesjanizmu u pewnej części dzisiejszego pokolenia. Umysł jest za słaby lub za leniwy, żeby mógł prawa ogólne, rządzące życiem narodów, zastosować do narodu żyjącego w tak wyjątkowych jak nasze warunkach. Woli więc sobie powiedzieć, że te prawa nas nie obowiązują, że jesteśmy narodem wyjątkowym lub wybranym. W chwili dobrego humoru można by powiedzieć, że ta idea narodu wybranego tak łatwo się u nas przyjmuje tylko dzięki bliskiemu pożyciu z Żydami. Ponieważ oni uważają się za naród wybrany do krzywdzenia i wyzyskiwania innych, my, nie chcąc im robić konkurencji i psuć sobie z nimi stosunku, uznajemy się za wybranych do tego, by być krzywdzonymi.
Obawiam się, żeby mnie nie posądzono, iż się tu chcę tanim sposobem, w kilku wierszach rozprawić z tak wielkim i skomplikowanym przejawem ducha polskiego jak mesjanizm. Chodzi mi tylko o pewne pierwiastki mesjanistyczne w sposobie pojmowania spraw narodowych przez wielką liczbę ludzi dzisiejszych, pierwiastki będące wyrazem pewnej bierności umysłowej, niemającej prócz pozorów nic wspólnego z wytworem tragicznego szamotania się wielkich duchów, usiłujących znaleźć wyjście z labiryntu sprzeczności, jakim przedstawiał im się byt własnej ojczyzny.
Polska w okresie między powstaniem legionów a 63. rokiem była zbyt dziwacznym, bezprzykładnym tworem społecznym, żeby umysł ludzki mógł jej istotę zrozumieć i znaleźć dla niej miejsce w szeregu ludów. Jakąkolwiek formułę dla niej by się stworzyło, zawsze w życiu znalazłoby się jej zaprzeczenie. Niemożliwym było właściwie zdać sobie sprawę ani z jej sił fizycznych, ani z typu organizacji społecznej, ani ze stopnia cywilizacji, ani ze stanu moralnego, ani ze skali życia umysłowego. Wszędzie sprzeczności, wszędzie pytanie bez odpowiedzi. Poglądy nasze na własną ojczyznę wahały się między niezłomną wiarą w wielką przyszłość a ostatnią rozpaczą i beznadziejnością, poglądy obcych na nas — między najwyższym uwielbieniem a najwyższą pogardą. Koniecznością tego poniekąd było szukanie w poezji, w proroczych objawieniach geniuszu odpowiedzi na to, na co rzeczywistość nie mogła odpowiedzieć.
Dziś czasy się zmieniły. Życie szybko idzie naprzód, usuwając jedne, tworząc inne pierwiastki bytu narodowego. Runęły instytucje podtrzymujące dawną budowę społeczną i dawny typ stosunków. Przewrót w środkach komunikacyjnych związał ściśle kraj z zagranicą i wciągnął społeczeństwo w życie ekonomiczne Europy, wywołując konieczność szybkiego przystosowania się do nowoczesnych warunków współzawodnictwa: tkanki społeczne, które w dawnej Polsce były w zaniku, zaczęły się wytwarzać szybko, natomiast te, które doszły do przerostu, podległy i podlegają ciągle redukcji. Naród zaczyna się podciągać pod ogólny typ europejski, przestaje być wielkością niewspółmierną.
Dla wielu ludzi jest to powodem do zmartwienia: tracimy swą oryginalność, zostajemy powoli takim samym szablonowym skupieniem, jakimi są narody zachodniej Europy. Tymczasem my raczej tracimy naszą monstrualność i zostajemy powoli zdolnym do życia, zdrowym, normalnym społeczeństwem, zdrowym i normalnym o tyle, o ile nienormalne warunki polityczne na to pozwalają. Nie dość tego — my powoli stajemy się coraz bardziej społeczeństwem w wyższym, współczesnym tego słowa znaczeniu, coraz silniejsze są węzły wewnętrzne, łączące nas w spójną całość, węzły w swojej istocie niedobrowolne, ale wynikające z układów stosunków społecznych, z uzależnienia jednostki od całości, a więc pewniejsze, trwalsze, mniej zależne od chwilowego nastroju umysłów.
Ta przemiana wewnętrzna, odbywająca się dzisiaj z ogromną szybkością, wywołała już zmianę w stosunku obcych do nas. Oprócz ludzi należących do wymierającego w Europie pokolenia, nikt się nami nie zachwyca, nikt nas nie uwielbia, ale też coraz rzadziej słyszymy słowa pogardy i lekceważenia. W ostatnich zaś czasach, po okresie zupełnego zapomnienia o nas, w pokoleniu, które dowiaduje się dopiero teraz o naszym istnieniu, zjawia się nowe o nas pojęcie, niewolne jeszcze od reminiscencji, ale już łączące się ze spokojną oceną naszej realnej wartości. Tym silniej odbić się musi ta przemiana w naszym własnym pojmowaniu spraw narodowych. Z konieczności musimy zacząć myśleć tymi samymi kategoriami politycznymi, którymi myśli dzisiejszy człowiek cywilizowany, a mając już w ogromnym zakresie stosunków tę samą miarę dla obcych, możemy już do pewnego stopnia oceniać naszą względną wartość, siłę, przydatność do życia, zdolność do postępu, zdawać sobie sprawę z tego, na czym polega nasza odrębność, nasza indywidualność narodowa. Słowem, zbliżać się do określenia stanowiska, jakie wśród cywilizowanych ludów zajmujemy, i wykreślać sobie drogi przyszłego rozwoju.
Typ naszego życia narodowego widocznie tak szybko się zmienia, że mózgi ludzkie nie mogą za tymi zmianami podążyć, i to właśnie mózgi najinteligentniejszej części społeczeństwa, na których ciąży tradycja lat tak niedawnych w czasie, a tak dawnych pod względem treści i fizjonomii życia. W warstwach młodych, związanych z tą tradycją słabiej, owe pojęcia powstają w ślad za nowymi pierwiastkami życia, podczas gdy sfera inteligencji eksszlacheckiej roi się od donkiszotów obnoszących uparcie stare ideały, stare koncepcje i stare wypłowiałe frazesy. Z nowych przejawów życia umysłowego biorą oni to, co im pomaga utrwalić się w starych złudzeniach, biorą pozbawione głębszego znaczenia wytwory chorobliwych indywidualności, produkty egzotyczne lub zwyczajne zdawkowe kłamstwa. Od tego zaś, co stanowi oś życia współczesnego, odwracają się lub jeżeli widzą coś i rozumieją, to nigdy w zastosowaniu do własnego narodu.
Ludzie, którzy stawiają sobie za główny punkt ambicji znać wszystkie najnowsze wynalazki i wszystkie najnowsze przejawy życia umysłowego ludzkości, wszystkie prądy i prądziki, modernizmy wszelkich dziedzin, którzy każdą tego rodzaju nowość chcieliby przeszczepić na nasz grunt, nie umieją i nie starają się wgłębić w to, co stanowi rdzeń dzisiejszego życia narodów, ani zastanowić się nad tym, o ile nowoczesnym jest ich własny naród w tym, co stanowi najważniejsze życia i myśli współczesnej podstawy. I w tych dziedzinach pozostają o całe pół stulecia w tyle, nie mając świadomości, nie zdając sobie sprawy z tego, że ich poglądy to nic innego, jak zakonserwowane bez zmiany myśli poezji naszej lub rewolucji europejskiej z połowy ubiegłego stulecia, kiedy układ polityczny Europy opierał się na innych zupełnie podstawach, a Polska nawet budowę społeczną miała inną niż dzisiaj.
Te same pojęcia, które były imponującym przejawem wielkiego ducha w ubiegłej dobie narodowego życia lub potężnego ruchu ludów w zamkniętym już od kilku dziesiątków lat okresie dziejów europejskich, u ludzi dzisiejszych, w warunkach nowoczesnych, przy nowym typie życia są śmiesznymi strzępami, w które się stroi słaby duch, niezdolny do mierzenia się z rzeczywistością, z jej zagadnieniami i zadaniami. Zerwać te strzępy, zajrzeć odważnie prawdzie w oczy, odsłonić zagadnienia naszego nowoczesnego bytu narodowego — to największe zadanie dzisiejszej umysłowości polskiej.
Na to, żeby żyć w pełni życiem nowoczesnym, żeby wydawać z siebie tyle, ile w obecnych warunkach wydawać musi zarówno jednostka, jak i społeczeństwo, żeby tym samym dzielnie współzawodniczyć z innymi narodami, a sobie lepszą zgotować przyszłość, brak nam nie tylko dostatecznej kultury, nie tylko odpowiedniego wychowania, ale wprost brak nam pewnych zalet charakteru.
Za mało się zastanawiamy nad sobą pod tym względem i za mało siebie znamy, z drugiej strony podróżujemy mało i podróżujemy nieumiejętnie, skutkiem czego nie znamy innych narodów. Nie wiemy wtedy, co stanowi naszą niższość i co może stanowić wyższość we współzawodnictwie dzisiejszego życia międzynarodowego.
Mamy wprawdzie niejasne poczucie wad naszego charakteru, poczucie będące wielokrotnie źródłem zupełnego zwątpienia w naszą przyszłość, ale gdy przychodzi do wyraźnego określenia rzeczy, zadowalamy się zwykle ogólnikami, nie próbując ściślej tych wad określić ani zdać sobie sprawy, skąd się one wzięły, o ile są powszechne i o ile trwałe.
Reakcja popowstaniowa objawiła się u nas między innymi w wybujałej samokrytyce. Dwie szkoły naraz, stańczycy krakowscy i pozytywiści warszawscy, każda po swojemu zaczęły odzierać duszę narodu z pięknych szat, w które ją miłość i fantazja wystroiły, wykazywać, że jesteśmy marniejsi od innych, że pierwszym naszym zadaniem jest poprawić, zreformować swój charakter, wytępić wady narodowe, nauczyć się od obcych tego, co stanowi ich zalety.
Reakcja ta ma się obecnie ku końcowi, ale myśl wdrożona przez nią jeszcze w danym kierunku pracuje. Tymczasem już zaczyna wstępować na widownię nowe pokolenie, wnoszące wiarę w siły, zdolności, zalety narodowe, której nawet towarzyszy częstokroć dążność do idealizowania charakteru polskiego, nie tylko usiłująca zachować i rozwinąć naszą duchową odrębność, ale stawiająca typ polski ponad inne. Gdy z jednej strony jeszcze się mówi o potrzebie niemal pozbycia się swego charakteru i przyswojenia sobie innego, z drugiej wynosi się wysoko zdolności i charakter polski jako wyjątkowe i mówi się tylko o potrzebie wzmocnienia i rozwinięcia tego, co stanowi naszą narodową indywidualność.
W ogóle z kwestią polskiego charakteru narodowego nie możemy sobie poradzić. Nie wiemy, czy jest on naszą plagą, czy naszym skarbem, czy być dumnymi z niego, czy się go wstydzić. Mówimy, że jesteśmy wyjątkowo silnymi indywidualistami, a jednocześnie przyznajemy, że z nas słabe charaktery. Podkreślamy, że Polak zanadto jest sobą, żeby mógł działać wspólnie, w organizacji, innym znów razem narzekamy, że nam trzeba przymusu, ostrogi lub, mówiąc ordynarnie, bata, bo inaczej gnuśniejemy. Jedni powiadają, że mamy bardzo wyraźny, stały, od wieków niezmieniający się charakter narodowy, inni, że go wcale nie mamy…
Jak się w tym labiryncie nie zgubić? Jak wybrnąć z tego chaosu sprzeczności, które się zjawiają przy ocenie wszystkich niemal stron naszego charakteru? Bo czy nie słyszymy na przykład, że jesteśmy narodem najbardziej kochającym wolność i jednocześnie, że nikt tak jak my nie umie się upokarzać, uginać karku pod jarzmo, że jesteśmy narodem najbardziej rycerskim i najłatwiej zdradzamy sprawę publiczną dla prywaty?
Kwestia charakteru narodowego nie jest zagadnieniem czysto literackim, obojętnym dla życiowych praktyków, dla działaczy. Chcąc zbudować cokolwiek stałego — czy będzie szło o program działania w jakiejkolwiek dziedzinie, czy o budowę jakiejś instytucji szerszego znaczenia, czy wreszcie o samoistną budowę państwa, do której właściwie przygotowaniem jest wszelka prawdziwie narodowa działalność — musimy zawsze i przede wszystkim liczyć się z charakterem narodowym, ze zdolnościami i właściwościami moralnymi naszej rasy. Inaczej bowiem organizacja nie będzie funkcjonowała zdrowo, a nawet samo jej istnienie długie nie będzie.
Co to jest polski charakter narodowy?
Gdy się mówi o charakterze Niemców, Francuzów, Anglików, poszukuje się znamion wspólnych członkom różnych warstw danego narodu i zbiór tych uważa się za charakter narodowy. Obok tego rozróżnia się typy społeczne, stanowe w każdym narodzie. Mówiąc o wspólnych Francuzom wszystkich stanów właściwościach charakteru, nie zapominamy, że typ francuskiego bourgeois* jest ogromnie daleki od typu francuskiego szlachcica. U nas tę rzecz bierze się inaczej. U nas za charakter narodowy przyjmuje się charakter szlachcica polskiego — bo szlachta prawie wyłącznie do niedawna stanowiła naród — miesza się przy tym typ stanowy z typem narodowym i uważa się za podstawowe właściwości typu charakteru polskiego to, co się wytworzyło w jednej warstwie społecznej, pod wpływem specjalnych warunków jej bytu i to ze zmianą tych warunków jest skazane na szybką zagładę.
Warunki, w których wyrósł i psychicznie się wykończył typ szlachcica polskiego, były tak odmienne od wszelkich innych w cywilizowanym świecie, że charakter jego musiał stać się czymś ogromnie różnym od wszystkiego, co gdzie indziej spotykamy. Ale wielkim błędem jest uważać znamiona charakteru, które powstały dzięki tym specjalnym warunkom, za podstawowe właściwości naszej rasy. Warunki te znikły, a w następstwie znika powoli i typ przez nie wytworzony; nigdy się one na naszej ziemi nie powtórzą, więc i typ nigdy się nie odrodzi.
Szlachta polska była zupełnie odmiennym tworem społecznym od szlachty innych narodów. Powołana do zorganizowania i utrzymania państwa na kresach cywilizacji, w kraju, w którym europejskie życie ekonomiczne i jego środowiska — miasta były zaledwie w początkach rozwoju, uzyskała szlachta niepodzielną władzę. Pomógł jej w tym fakt, że w czasie historycznym, kiedy się ważyły losy żywiołu mieszczańskiego w Polsce, ostatni, pochodzący przeważnie z obczyzny, z Niemiec, nie był jeszcze dość spolszczony, dość zespolony z krajem, żeby czuć się silnie w swoich prawach i ujawniać szersze aspiracje polityczne. Z tej władzy skorzystała szlachta dla powstrzymania rozwoju miast i doprowadzenia ich do ostatecznej ruiny. Byłoby to w normalnych warunkach na długi czas niemożliwe, bo wzrastająca wytwórczość kraju, jego stosunki handlowe ze Wschodem i Zachodem musiałyby z czasem pociągnąć za sobą wzrost siły stanu mieszczańskiego. Polska wszakże miała liczny i niesłychanie szybko w ostatnich stuleciach Rzeczpospolitej wzrastający żywioł, gotowy stać się surogatem mieszczaństwa, nieaspirującym do władzy politycznej, do żadnego wpływu na losy państwa. Żywiołem tym byli Żydzi. Tylko dzięki nim, przy ich pomocy szlachta zdolna była zrujnować zupełnie miasta, pozbyć się w nich współzawodnika politycznego i zapewnić sobie do końca wyłączne, niepodzielne w Rzeczpospolitej rządy. W tym istnienie licznej ludności żydowskiej, niepoczuwającej się do żadnej wspólnoty z narodem, stąd pozbawionej wszelkich aspiracji politycznych, a dążącej jedynie do materialnego wyzyskania kraju i jego ludności, leżało najważniejsze w końcu źródło oryginalności stosunków Polski historycznej. Dzięki Żydom Polska została narodem szlacheckim do połowy XIX stulecia, a nawet dłużej, bo jest nim dziś jeszcze w pewnej mierze; gdyby nie oni, pełniąca opanowane przez nich funkcje społeczne część ludności polskiej byłaby się zorganizowała, jako współzawodnicząca ze szlachtą siła polityczna, jako stan trzeci, który tak doniosłą rolę w rozwoju społeczeństw europejskich odegrał i stał się głównym czynnikiem nowoczesnego życia społecznego. Gdyby nie oni, wstąpienie na widownię mieszczaństwa w dobie Sejmu Czteroletniego byłoby zjawiskiem bez porównania potężniejszym, o ile by nie nastąpiło znacznie wcześniej.
Pociągnęło to za sobą skutki, które zadecydowały o losach państwa polskiego.
Zostaliśmy społeczeństwem niekompletnym: cała gałąź doniosłych, najbardziej skomplikowanych funkcji ekonomicznych przeszła w ręce grupy, nienależącej do społeczeństwa. Natomiast losy narodu i państwa spoczęły w rękach jednej warstwy, która sama znalazła się w warunkach egzotycznych, niewymagających wysiłku do utrzymania się przy władzy i przywileju. To właśnie zadecydowało o typie psychicznym szlachcica polskiego, typie, według którego zwykliśmy określać nasz charakter narodowy.
Jakkolwiek często można słyszeć zdanie, że charakter narodowy jest czymś stałym, co przez wieki całe nie ulega zmianom, rzeczywistość najwyraźniej temu zaprzecza. Przede wszystkim narody dzisiejsze nie składają się z jednolitego materiału rasowego, a różne składniki raso we danego narodu w różnych warunkach społecznych mogą zmieniać swą rolę i stopień wpływu społecznego, wyciskając przez to silniejsze lub słabsze piętno na charakterze narodowym. Francuz dzisiejszy jest na przykład pod wieloma względami zaprzeczeniem tych pojęć, które nam o charakterze narodowym francuskim przekazali nasi ojcowie. Oni sobie wyrabiali te pojęcia wtedy, kiedy ton życiu francuskiemu nadawała szlachta, potem zaś przyszła rewolucja, która szlachtę zmiotła z widowni, a na jej miejsce wysunęła inne warstwy, różniące się od niej nie tylko rolą społeczną, ale pochodzeniem, rasą. Szlachta bowiem na ogromnym obszarze Francji była żywiołem napływowym, przedstawiającym nawet typ fizyczny zupełnie odmienny od reszty ludności.
Pomijając zresztą wielkie przewroty, zmieniające się stopniowo warunki społeczne mogą mniej lub więcej sprzyjać zdobywaniu przewagi przez ten składnik ludności, który posiada wrodzone przymioty, uzdalniające go do wybicia się na wierzch w danych warunkach. W społeczeństwie, jak w przyrodzie, odbywa się dobór wypływający z mniejszej lub większej zdolności do życia rozmaitych typów rasowych. Nasz naród wcale nie jest bardziej jednolity rasowo od innych: pierwiastki słowiańskie mieszają się w nim z pokaźną często przymieszką germańskich różnego pochodzenia, od górnoniemieckich do skandynawskich, fińskich w ogromnej liczbie, litewskich, tatarskich, mongolskich i tak dalej. Dawniej w mniejszym stopniu istniała, a świeżo w większym przybyła przymieszka żydowska. Pierwiastki te, skutkiem tego, że jesteśmy młodzi historycznie i że żyliśmy mniej skomplikowanym życiem ekonomicznym, o wiele mniej się zamalgamowały niż w społeczeństwach zachodnich, skutkiem czego mniej nawet od tamtych jesteśmy jednolici. Otóż pierwiastki, które dawniej były przygłuszone, dzisiaj mogą w sprzyjających warunkach na wierzch wypływać, a przez to wyciskać silniejsze piętno na charakterze narodowym. Czy ktoś zaprzeczy, że w dzisiejszym typie życia ekonomicznego i w obecnym momencie ekonomicznego rozwoju łatwiej od innych zdobywają sobie u nas byt ludzie z przymieszką krwi niemieckiej lub żydowskiej? Wprawdzie główna przyczyna może tu leżeć w pochodzeniu ze szczepów, mających wyższą tresurę ekonomiczną niż polski, ale coś trzeba też położyć na karb zdolności rasowych.
Z drugiej strony warunki społeczne muszą wywierać wychowawczy wpływ na charakter narodu, urabiając go nawet w jednostkach w tym lub innym kierunku. W miarę też przekształcenia się typu życia społecznego musi się i charakter narodowy odpowiednio przekształcać.
W naszym charakterze narodowym, a właściwie w tym, co za nasz charakter narodowy uważamy, wiele możemy zrozumieć, zastanawiając się głębiej nad wpływem warunków życia szlachcica polskiego na jego typ psychiczny.
Jak rozwój organiczny polega na coraz ściślejszym uzależnianiu wzajemnych tkanek, organów i składających je komórek, tak rozwój społeczeństwa prowadzi do coraz ściślejszej zależności wzajemnej poszczególnych warstw i składających je jednostek. Im społeczeństwo bardziej posunięte jest w rozwoju, im bardziej jest społeczeństwem, tym mniej jednostka w stosunku do innych członków społeczeństwa jest, czym chce być, a tym bardziej, czym być musi. Nie trzeba się tym martwić, bo ten przymus społeczny prowadzi do poddania szablonowi bardziej powierzchownych sfer życia duchowego jednostki, nie naruszając głębszej istoty ducha, i tam, gdzie jest ona silna, ułatwia tylko rozwój jej indywidualnej odrębności na wyższych szczeblach. Anglicy na przykład są społeczeństwem, w którym przymus społeczny, a stąd sformalizowanie zewnętrznej strony życia, jest najsilniejszy, a jednocześnie nigdzie nie spotykamy tak silnych jak w Anglii indywidualności duchowych.
W społeczeństwie szlacheckim w Polsce wzajemne uzależnienie jednostek było niesłychanie słabe, tak słabe, że nie było to w pełnym tego słowa znaczeniu społeczeństwo. Dzięki przelaniu całej sfery funkcji społecznych pierwszorzędnej wagi na żywioł obcy, żadnymi węzłami moralnymi z resztą ludności niezwiązany, to społeczeństwo szlacheckie znakomicie izolowało się od reszty narodu i w niezwalczanym przez nikogo przywileju wytworzyło sobie warunki egzystencji wprost cieplarnianej, prowadzonej bez współzawodnictwa, bez walki, bez wytężania energii, bez zużytkowania zalet osobistych, bez narażania się na zgubę przez wady i słabości własne. Los przeciętnego szlachcica nie zależał zupełnie od jego zdolności i właściwości charakteru, był on tak obwarowany przywilejem i normą życia, że osobiste przymioty bardzo mało o nim decydowały: mógł on być geniuszem i kretynem, mógł być człowiekiem chrystusowej moralności i nikczemnikiem, mógł być wcieleniem energii i klasycznym niedołęgą. W końcu nawet, w okresie upadku mógł być równie dobrze tchórzem jak rycerzem — zawsze mógł według normy szlacheckiej żyć i zachować swe moralne stanowisko wśród braci-szlachty, bo przez to, że był szlachcicem, był członkiem rodziny.
Tak też było. Obok człowieka światłego przez miedzę siedział ignorant, obok cnotliwego — podły, obok dzielnego — tchórz i niedołęga. Często jeden i drugi zajmowali równe wśród braci-szlachty stanowisko, jednemu i drugiemu jednakowo się powodziło. Porównajmy to położenie społeczne z położeniem na przykład kupca. Ten nie może być głupi, ale nie wolno mu być zbyt wyrafinowanym umysłowo. Nie może być nieuczciwy, ale też źle by wyszedł, gdyby był idealistą. Nie może być niedołężny, ale też zgubiłaby go energia rozpierająca konieczne ramy. Słowem, musi być kimś, podczas gdy szlachcic polski bardzo mało musiał, a przeważnie był, czym chciał. Chciał siedzieć w księgach — to siedział, chciał gardzić sztuką czytania i pisania — mógł gardzić. Chciał być dobroczyńcą swego otoczenia — to był, chciał być jego plagą — mógł także. Chciał życie oddać za ojczyznę — to je oddał, chciał ją zdradzać — to zdradzał. W Polsce jak kto chce — mówiło przysłowie.
I tu leży tajemnica naszego indywidualizmu, którym, zdaje się, zanadto się szczycimy, obejmując nim wszelką dowolność, kapryśność, fantazję, która hula, gdy nie znajduje przeszkody. Przecież ten szlachcic polski z ostatnich czasów Rzeczpospolitej i z okresu porozbiorowego, przy całej swej bujnej indywidualności, był dzieckiem, istotą bez charakteru, łamiącą się, a raczej gnącą pod lada naciskiem. W swej duchowej indywidualności był to olbrzym, ale olbrzym w rodzaju dronta, owego ptaka z rodziny gołębiej, który wyrósł w olbrzyma dzięki temu, że w swej siedzibie na wyspach oceanu nie miał współzawodnictwa, że nikt mu nie przeszkadzał bujać. Gatunek dronta po odkryciu wysp ze zjawieniem się człowieka bardzo szybko wyginął. Typ szlachcica polskiego z przejściem kraju w nowoczesne normy życia w większości także już ustąpił z pola, a w resztkach swych ciągle ginie bezpowrotnie.
Szlachcic polski, zwłaszcza w ostatnich wiekach istnienia Rzeczpospolitej, nie miał swego odpowiednika w żadnym ze społeczeństw europejskich. Tam położenie szlachty było odmienne: inny był stosunek do reszty społeczeństwa, inny do władzy królewskiej, inne prawa, inne obowiązki względem państwa, inne wreszcie warunki życia ekonomicznego. Tam musiał on walczyć o to, co chciał mieć, musiał bronić z wysiłkiem swego przywileju, w Polsce zaś żył, jak roślina cieplarniana, bez współzawodnictwa, bez walki, bez niebezpieczeństwa utraty tego, co posiadał. Pod względem politycznym w coraz większą opiekę brało go prawo, a właściwie przywilej, pod względem ekonomicznym Żyd. W końcu zabezpieczył się nawet od strony walki z wrogami państwa, powiedziawszy królom swoim, że nie chce wojen prowadzić. W tych warunkach musiał zatracić właściwości duchowe, które człowieka czynią zdolnym do nieustannego wysiłku, które pozwalają mu na każdym kroku reagować na nacisk zewnętrzny. Sprzyjało to rozrostowi natur szerokich, ale nie skupionych, pełnych rozmachu, ale pozbawionych wytrwałości, fantastycznych, kapryśnych, niekonsekwentnych, lekkomyślnych. Po dziś dzień jeszcze rzadkość u nas stanowi człowiek, trzymający siebie w garści, umiejący komenderować sobą. I po dziś dzień wszystko przeważnie zależy u nas od dobrego lub złego humoru, od chwilowego nastroju, od kaprysu po prostu, między zapałem a zniechęceniem.
Typ psychiczny szlachcica polskiego, jako całość, ginie bardzo prędko, zwłaszcza od czasów zniesienia pańszczyzny na ziemiach polskich. Częściowe wszakże jego znamiona pozostały u inteligencji polskiej szlacheckiego pochodzenia, nawet u tej, którą los wyrzucił z ziemi, i wiele z nich ulegnie niszczącemu wpływowi nowoczesnego życia. Tym silniejsze jest też złudzenie, że są to znamiona istotne dla charakteru polskiego w ogóle. Na poparcie tego złudzenia dodaje się, że chłop nasz ma w charakterze te same właściwości, i dla ilustracji przytacza się przykłady wzbogaconych chłopów, którzy wykazują wszystkie wady szlacheckie.
Przykłady te nic nie znaczą. Można pokazać Niemców spolszczonych w pierwszym lub drugim pokoleniu, którzy niczym prawie od polskich szlachciców się nie różnią. W społeczeństwie, w którym ton życiu nadaje pierwiastek szlachecki — a tak u nas jest nawet i dziś — wszelkie grupy wypływające do góry, mimo woli upodabniają się szlachcie. Nawet Żyd, kupiwszy majątek ziemski, zapuszcza sumiasty wąs i zamaszystymi ruchami robi szeroką naturę.
Życie jednak robi swoje. Przemiany prawne i postęp ekonomiczny upodabniają nasz kraj do innych krajów europejskich. Zaczyna się wytwarzać podobny do swych odpowiedników w innych społeczeństwach typ polskiego kupca, przemysłowca, technika, kantorzysty i tym podobne. Na roli nawet zamiast pana-szlachcica zaczynają się zjawiać w niezupełnie jeszcze czystej postaci typy nowoczesne: agrariusz — wielki pro ducent i mniejszy — farmer. Gdy ta przeróbka społeczna się uskuteczni, wtedy, porównując analogiczne typy społeczne w naszym i w innych społeczeństwach i notując, czym one się od tamtych różnią, będziemy mogli zdać sobie sprawę z tego, co to jest właściwie nasz charakter narodowy, a raczej, czym ten charakter będzie, bo dziś szybko się on przekształca.
Trzeba stwierdzić, że znaczną część cech charakteru, które się później tak hojnie rozwinęły w szlachcie polskiej, wykazywaliśmy w pewnej mierze już w zaraniu naszych dziejów. Należeliśmy do typu ludów biernych, usposobionych pokojowo, żyjących z płodów przyrody, a nie szukających łupu, do typu napadanych, nie napadających.
Niewątpliwie ten przyrodzony charakter naszego szczepu stanowił znakomity podkład dla rozwoju typu szlacheckiego. Ale trzeba pamiętać, że nie byliśmy znów tak zupełnie biernym gatunkiem, bo przecież wytworzyliśmy państwo, mniejsza o to, czy za pomocą najazdu, czy bez niego — państwo zaborcze, przez długi czas napadające raczej sąsiadów niż napadane przez nich. Zresztą nie zapominajmy, że społeczeństwo pruskie, będące tak biegunowym przeciwieństwem naszego typu szlacheckiego, w znacznej mierze ulepiło się z tego samego materiału rasowego, co nasze, że dzisiejsi, znienawidzeni, ale jednocześnie pod wieloma względami tak nam imponujący Prusacy — to potomkowie wspólnych nam przodków lub ich bliskich krewniaków, Słowian nadłabskich, Pomorzan i w ogromnej liczbie czystej krwi Polaków. Ten sam w znacznej mierze materiał, tylko wychowany w innej szkole państwowej, dał tak silny, żywotny, tak czynny politycznie naród, że zdołał on zorganizować całe Niemcy, rozbite do niedawna i wyzbyte najbardziej podstawowych instynktów politycznych.
Przez przyjęcie typu szlacheckiego za przedstawiciela polskiego charakteru narodowego, przypisaliśmy sobie i uznaliśmy za leżące w podstawie naszej natury całe mnóstwo zalet i wad, które nie są wcale tak istotne, których się z konieczności pozbywamy i prędzej czy później pozbędziemy. Szlachcic, na przykład polski, dzięki cieplarnianym warunkom swego życia, wyrobił w sobie, zwłaszcza w stosunku do braci-szlachty, cnotę bezinteresowności, znakomicie harmonizującą z jego wadami. Będąc bezinteresownymi jako jednostki, szlachta jako naród stała się też bezinteresowna, zaprzestała myśleć o jakichkolwiek zdobyczach.
Dzisiejsze warunki życia pod grozą ulegnięcia w walce o byt, nie pozwalają nam być osobiście bezinteresownymi, szybko też pozbywamy się tej, dość wątpliwej zresztą, cnoty, ale słabe uobywatelnienie jeszcze nie zmusza nas do przeniesienia tej zmiany na naród. Dlatego też często ten, co jako jednostka dawno już wziął rozbrat z wszelką bezinteresownością, co niezdolny jest nawet do oddania czegokolwiek ze swojego na cele publiczne, w imieniu narodu gotów jest okazywać najczystszą bezinteresowność, zrzekać się wszystkiego, do niczego nie aspirować. Ale i to z czasem musi zniknąć.
Uznając za charakter narodowy, to co w nim nie jest, co było przemijającym wytworem danego ustroju społeczno-politycznego, popadamy często w pesymizm co do naszej narodowo-politycznej przyszłości i przestajemy wierzyć w możność samoistnej egzystencji państwowej dla siebie. Gdy przemiany społeczne, odbywające się dziś szybko w naszym społeczeństwie, sięgną głębiej w duszę narodu, wtedy przekonamy się, że nie jesteśmy ani tacy miękcy, ani tak lekkomyślni z natury, ani tak niestali, ani tak niezgodni, jak tradycja o nas mówi. Pod wpływem postępującej szybko wewnętrznej przeróbki społecznej narodu przyjdzie czas, że Polacy nie tylko staną się zdolni do stworzenia samoistnego, silnego państwa, ale że to państwo stanie się koniecznością. I ten czas może wcale nie jest bardzo odległy.
Pozwoliłem sobie na parę porównań z dziedziny biologii. Jeszcze raz do niej wrócę. Zna ona dwa rodzaje skupień wielokomórkowych. Niższe, w których komórki luźno są ze sobą związane, bez wzajemnego uzależnienia, są to tak zwane kolonie komórek. I wyższe, w których elementy składowe, ugrupowane w tkanki i organy, żyją w ścisłej wzajemnej zależności — są to organizmy. Społeczeństwo szlacheckie w Polsce było tak luźnymi spojone węzłami wewnętrznymi, z tak słabym uzależnieniem wzajemnym składowych części, że porównać je można z owymi koloniami. Dlatego tak łatwo przebiegł podział kraju, dlatego tak słabo odczuwały go rozdzielone części, poszczególne dzielnice. Dziś, gdy pod wpływem szybkiego rozwoju życia w normach nowoczesnych postępuje szybko uspołecznienie, gdy stajemy się coraz bardziej organizmem społecznym, coraz silniej odczuwamy ten rozdział, coraz wyraźniej zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy poddani kalectwu, coraz mocniej reagujemy na nie, objawiając dążność do zjednoczenia moralnego, które musi się odbyć przed zjednoczeniem politycznym.
W dzisiejszym okresie budzenia się szerszych aspiracji narodowych należy widzieć nie tylko reakcję na popowstaniowe przygnębienie, ale początek odrodzenia się narodowego, przetworzenia się pod wpływem nowych stosunków społecznych na normalny, zdrowy naród, zdolny do samoistnego, zdrowego bytu politycznego.
Jednym ze znamion tego okresu jest właśnie obudzenie się wiary w siebie, w zdolności swej rasy, w charakter narodowy. Wiara ta, jak każda silna wiara, z konieczności musi się łączyć z silnymi złudzeniami. Do tych złudzeń właśnie należy przypisywanie charakterowi polskiemu jakiegoś wyidealizowanego indywidualizmu, bezinteresowności, i tym podobnych zalet, zapewniających nam odrębne od wszystkich narodów stanowisko, nakreślających nam specyficzne drogi narodowego rozwoju. Te mniemane znamiona charakteru narodowego są w gruncie rzeczy pozostałościami typu moralnego, wytworzonego w społeczeństwie szlacheckim i w przeważnej części swych właściwości skazanego na zagładę. Dobrze jest o tym pamiętać.
*Bourgeois (fr.) — mieszczanin, burżuj (przypisy opatrzone asteryskiem pochodzą od redakcji, pozostałe od autora).
Cudzoziemiec, zajmujący się z daleka losami Polski, a nie znający nas bliżej, musi nas sobie wyobrażać jako naród twardy, żyjący ciągłą troską o byt, dla którego walka stała się żywiołem. Tymczasem my jesteśmy w istocie jednym z najbardziej miękkich, najłagodniejszych narodów w Europie, najbardziej skłonnym do życia bez troski, nie tylko marzącym o „spoczynku na łonie wolnej ojczyzny”, ale spoczywającym bez ceremonii na łonie zakutej w kajdany. Jesteśmy narodem mającym głęboki wstręt do walki, chętnie załatwiającym się z wrogami… „czapką, papką i solą”.
Pochodzi to stąd, że podstawą naszego charakteru jest bierność. Pozyskiwała nam ona już nieraz miano „narodu kobiecego”, a występowała dotychczas jako ogólna i stała nasza wada oraz zdawała się nieodłączna od naszego typu rasowego. W ostatnich wszakże czasach coraz więcej mamy sposobności przekonywać się, że nie jest ona ani tak stała, ani tak nieodłączna od polskiego typu rasowego, że raczej jest ona wytworem historycznego typu naszych stosunków społecznych.
Jak już zaznaczyłem wyżej, po doprowadzeniu do upadku miast, zrujnowaniu mieszczaństwa i zastąpieniu go w życiu ekonomicznym narodu grupą, nie należącą ani kulturalnie, ani politycznie do społeczeństwa, mianowicie Żydami, społeczeństwo polskie składało się prawie wyłącznie z dwóch warstw, z których żadna nie potrzebowała walczyć ani o byt ekonomiczny, ani o wpływ polityczny. Szlachcic-pan miał byt łatwy: potrzeby jego obficie zaspokajała ziemia i chłopi-poddani lub, w braku tych, lekka służba u magnata. O wpływ polityczny nie potrzebował walczyć, bo nikt się z nim nie miał prawa współubiegać, zresztą w końcu tak politycznie zwyrodniał, że mu wystarczała fikcja tego wpływu, przy przelaniu istotnej roli politycznej na rodziny magnackie. Chłop-poddany miał byt prosty: potrzeby tak zmniejszone, a zaspokojenie ich tak uzależnione od sił wyższych, że wysiłek w kierunku zdobyczy materialnych nie był dla niego ani możliwy, ani potrzebny. Co do polityki, to nie miał nawet przeczucia, że będzie kiedyś w tej dziedzinie odgrywał rolę. Zarówno więc w sferze ekonomicznej, jak i w politycznej pierwszy nie potrzebował walczyć, bo wiele miał bez trudu, drugi — niewiele albo nic nie potrzebował. Poza nimi zaś prawie nic w społeczeństwie nie było, a jedynie to słabe mieszczaństwo, które istniało w większych miastach i niezdolne było wpłynąć na zmianę ogólnego typu stosunków.
W tych warunkach życie społeczeństwa było bierne, bez wielkiej troski o jutro, bez walk i wysiłków. W tym życiu utrzymywał się bierny, miękki typ charakteru jednostek, natomiast dla natur twardych i czynnych nie było miejsca. O ile się natury takie zjawiały, to w braku pola dla siebie i szkoły dla swej energii zużytkowały ją w dziwactwach i wybrykach. Zdaje się, że dzięki tej głębokiej zmianie w charakterze społeczeństwa, niż chwilowemu stanowi moralnemu, potomkowie walecznej i miłującej wolność szlachty polskiej pozwalali się w czasie konfederacji barskiej pędzić Moskalom jak barany przez całą niby wolną jeszcze Polskę na Sybir.
W życiu prywatnym szlachcic nasz wyrodniał nie mniej niż w życiu publicznym, stając się coraz bierniejszym, coraz mniej zdolnym zapobiegać i przewidywać. W końcu doszedł do tego, iż niezbędnym jego dopełnieniem stał się Żyd-faktor, opłacany stale za to, żeby we wszystkich możliwych interesach był mózgiem pańskim. Ten Żyd dla zgnuśniałego, zachwaszczonego duchowo potomka twórców potężnego państwa z czasem stał się nawet jedynym źródłem wiadomości politycznych z szerszego świata. Instytucja tego doradcy, pełnomocnika, a w znacznej mierze kierownika szlacheckiego w chałacie doszła do niesłychanego rozwoju i władzy w najcięższej dla szlachty chwili, po zniesieniu pańszczyzny, a przetrwała po dziś dzień na całym prawie obszarze ziem polskich. Dziedziczna zaś wiara w głowę żydowską i skłonność do oddawania się pod jej kierownictwo długo jeszcze będzie wybitnym znamieniem szlacheckiej z pochodzenia części społeczeństwa.
Stan szlachecki dostarczył głównego materiału, z którego się wytworzyły warstwy inteligentne Polski porozbiorowej, nic więc dziwnego, że najcięższy okres naszego życia, wymagający od nas największych wysiłków, zastał nas społeczeństwem tak biernym, tak niezdolnym do działania, nawet do myślenia o sobie. Wprawdzie klasy te zasilane są szybko nowymi żywiołami, wychodzącymi z warstw zepchniętych dotychczas z widowni życia polskiego, w ostatnich czasach w coraz większej liczbie ze stanu włościańskiego, co niewątpliwie szybko zmienia charakter naszych klas inteligentnych, ale sam ten fakt nie usuwa jeszcze głównej jego wady — bierności. Wystąpienie na widownię żywiołów inteligentnych pochodzenia chłopskiego wprowadza w życie nasze nowe pierwiastki, bardzo cenne, ale samo przez się nie jest zdolne przerobić tego życia na czynny typ nowoczesny.
Chłop we wszystkich krajach, zwłaszcza tam, gdzie niedawno została zniesiona pańszczyzna, odznacza się biernością duchową, ciężkością, brakiem przedsiębiorczości i inicjatywy w rozszerzaniu sfery życia i działania, co mu nie przeszkadza objawiać zdrowego instynktu samozachowawczego, żywotnego egoizmu, który mocno trzyma to, co posiada. Nie mówiąc o tym, że z powyższymi właściwościami idzie w parze brak miękkości, sentymentalizmu, będących tak powszechnymi wadami naszego społeczeństwa szlacheckiego. Inteligentne żywioły wychodzące z ludu wnoszą w życie polskie pierwiastki, będące zalążkami siły, ale pierwiastki surowe, z których dopiero ćwiczenie życia współczesnego, przeważnie więcej niż w jednym pokoleniu, wytworzyć może silny, czynny, zdolny do intensywnego życia typ umysłu i charakteru.
Jeżeli życie społeczeństwa szlacheckiego w dawnej Polsce musiało wytworzyć bierność naszego charakteru, która jest taką jego plagą, to upadek Rzeczpospolitej nie przyniósł sam przez się warunków, zmuszających do życia czynniejszego. Można śmiało powiedzieć, że po dziś dzień życie przeciętnego Polaka nie obejmuje nawet połowy tych zabiegów, trosk i wysiłków, co życie przeciętnego Francuza, Anglika lub Niemca. Nie jesteśmy przez to szczęśliwsi od tamtych, bo dla nas, wyobrażających sobie szczęście, jako stan bierny, jako spoczynek bez troski, wszelki wysiłek jest powodem niezadowolenia, gdy dla tamtych stał się on nieodłączną treścią życia. Gdy dla nas potrzeba czynu jeszcze dziś jest smutną koniecznością, dla innych czyn jest warunkiem szczęścia.
Ustrój życia polskiego po upadku Rzeczpospolitej i stosunek społeczeństwa do obcych rządów, jaki się od razu wytworzył, a potem nieprędko i w części tylko zmienił, nie przeszkadzały bujnej wegetacji natur biernych. Ani warunki życia ekonomicznego przez długi czas nie zmieniły się zasadniczo, ani polityczne zachowanie się społeczeństwa, polegające na apatycznym znoszeniu obcych rządów lub co najwyżej na odczuwaniu krzywd bez reakcji na nie, nie wymagały wysiłków, poważnych przejawów energii, nie otwierały pola dla natur czynnych. Na cyklicznie powtarzające się powstania można z pewnego punktu widzenia patrzeć jak na instytucję ochronną narodowej bierności. Zabierając co kilka lat wszystkie jednostki energiczniejsze, mniej zdolne do wegetacji w niewoli, pozwalały one reszcie wytrwać bez przeszkody w ustalonym systemie narodowego życia.
My nie zdajemy sobie nawet w części sprawy z tego, do jakiego stopnia nasz pogląd na życie różni się od poglądu przeciętnego cywilizowanego człowieka. Wyraża się on we wszystkich dziedzinach — w wychowaniu, w stosunkach rodzinnych, w sposobie zdobywania środków do życia, w stosunku naszym do potrzeb i instytucji publicznych, w zachowaniu się względem rządów panujących nad nami, względem innych narodowości i tak dalej.
Wychowanie moralne dzieci i młodzieży naszej, o ile nie polega na demoralizacji, robi z nich niedołęgi w życiu prywatnym i publicznym.
System świadomej demoralizacji młodszego pokolenia, wynikający z filozofii biernego bezwzględnie używania życia i rozpowszechniony zwłaszcza w sferach zamożnych, szlacheckich i mieszczańskich, polega na cynicznym zachęcaniu synów do szukania na każdym kroku niższych przyjemności bez poczuwania się do jakichkolwiek obowiązków względem społeczeństwa. Dzięki temu stopień zepsucia naszej młodzieży majętnej, w stosunku do intensywności jej życia, jest o wiele większy niż w innych krajach. O gangrenie moralnej, jaka toczy te warstwy w młodszym pokoleniu, szerszy ogół ma zaledwie słabe pojęcie. Trzeba widzieć tych gagatków, drwiących sobie z wszelkich najszlachetniejszych popędów, z wszystkiego, co tworzy duchowy postęp człowieka, żeby zrozumieć, jakiego plugastwa dostarczają przeważnie u nas społeczeństwu w swym młodym pokoleniu warstwy zamożniejsze. Te właśnie warstwy, które mają odpowiednie środki do starannego wychowania swych synów.
Wśród warstwy średnio zamożnej i ubogiej, o ile istnieje system wychowania moralnego, to polega on prawie wyłącznie na kształceniu moralności biernej, wyrażającej się w zdawkowej szlachetności lub sentymentalizmie. Uczy się dzieci, czego nie należy robić, tylko się ich nie uczy, co robić trzeba. W dbałości o ich przyszłość materialną co najwyżej myśli się o postawieniu ich przy jakimś żłobie, zaopatrywanym stale w obrok, dającym pewność, że tego obroku nie zabraknie, że nie trzeba będzie użyć wysiłku do szukania innego. O tym, żeby kształcić odwagę do życia samodzielnego, energię, zaradność, inicjatywę, żeby wyrabiać ludzi uczciwie umiejących brać z życia, co im się należy, a nie czekających, aż im będzie dane, o tym w wychowaniu naszym mowy jeszcze nie ma. O ile kształcimy jakieś cnoty w młodzieży, to nie takie, które dadzą im realną wartość jako ludziom dojrzałym, ale które służą tylko do prezentowania się dobrze, w naszym, oczywiście, rozumieniu.
To samo jest w zakresie wychowania umysłowego — mówię o pozaszkolnym, bo szkoła nie od nas zależy. Zdolności, które wyrabiamy w dzieciach, wiadomości, jakie im dajemy i jakie one później, dorastając, same w duchu ogólnego kierunku zdobywają, w połowie nawet nie mają żadnej wartości w życiu realnym. Wychowanie umysłowe u nas robi takie wrażenie, jakby nauka miała służyć tylko do ozdobienia życia, którego istota bez niej się tworzy.
Dzięki temu jesteśmy, pomimo wysokiego pojęcia o sobie pod tym względem, jednym z najgorzej wychowanych narodów w Europie. Mamy ogromnie dużo ludzi zdolnych, ale niesłychanie mało uzdatnionych, bardzo dużo „miłych w towarzystwie”, ale nadzwyczaj mało umiejących postępować z ludźmi tam, gdzie w grę wchodzą interesy. Gdy jest posada ze stałą pensją i szablonowymi obowiązkami, zgłaszają się na nią dziesiątki i setki kandydatów, ale gdy trzeba samodzielnego kierownika przedsięwzięcia, nawet bez fachowej wiedzy, dobrego administratora i tym podobne, można całą Polskę przejechać i odpowiedniego człowieka nie znaleźć. Tym bardziej nie ma ludzi umiejących dawać początek gałęziom wytwórczości i zarobkowania, dla których tyle pola jest w naszym kraju. Wychowanie nasze jest takie, że u nas inteligentni i wykształceni ludzie nie mają pojęcia o porównawczej wartości pracy, o istocie handlu, o obrotach bankowych, prawie wekslowym, o elementarnej buchalterii i tym podobnych rzeczach, o które w życiu ciągle się muszą ocierać. Ci sami ludzie nie umieją w rozmowie o interesach utrzymać się przy przedmiocie, ściśle się wyrażać, pisać, ba, nawet adresować listów. Nawet w życiu towarzyskim, wbrew ustalonej opinii, jesteśmy niesłychanie mało giętcy, w tym znaczeniu, że wywołujemy niepotrzebne konflikty lub, co się o wiele częściej zdarza, niepotrzebnie ustępujemy, a nie umiemy przystosować się do otoczenia i warunków bez uszczerbku dla naszej indywidualności i godności osobistej.
Bierność naszego charakteru i kultura tej bierności w wychowaniu nadaje specyficzny układ naszym stosunkom rodzinnym i społecznym. W żadnym kraju tak jak u nas żony nie rządzą mężami, dzieci rodzicami, a młodzież społeczeństwem. Bez przesady przecież można powiedzieć, że lwią część naszej historii w XIX stuleciu zrobiła młodzież.
Jeżeli się głębiej zastanowimy nad istotą pojęć politycznych, najbardziej rozpowszechnionych w naszym społeczeństwie, to dojdziemy do przekonania, że w nich najlepiej wyraża się ta bierność naszego charakteru. Najpopularniejsze u nas hasło: „nie drażnić wrogów” — jest hasłem narodu pragnącego sobie zapewnić spokojną wegetację. Nie życie, bo wszelkie przejawy naszego życia, naszej energii czynnej z natury rzeczy najsilniej tych wrogów drażnią. Przecież, chcąc zastosować się do programu, według którego nie trzeba dawać powodów do prześladowań, nie trzeba dostarczać wrogom argumentów, natomiast postępowaniem swoim pozyskać zaufanie obcych rządów, chcąc być z nimi w zgodzie, nie należałoby żadnej pracy narodowej prowadzić. Ogół nasz w głównej swej masie tego właśnie programu przestrzega.
Oceniając postępowanie naszych wrogów, główną mamy do nich pretensję o to, że nie są tacy bierni, jak my, i przejawy ich energii narodowej potępiamy na równi z gwałtami i bezprawiem, nie umiejąc nawet odróżnić pierwszych od ostatnich. Chętnie na przykład złorzeczymy Niemcom za działalność Schulvereinu* i usiłujemy ustanowić zasadę, że bezprawiem z ich strony jest kulturalne podtrzymywanie grup niemieckich poza granicami Niemiec. Robimy zaś to dlatego, że uznanie takiej działalności za zdrowy przejaw poczucia narodowego u Niemców obowiązywałoby nas do robienia czegoś podobnego na rzecz Polski, na to zaś nasza bierność nie pozwala. Naszym ideałem jest, żeby narody nawzajem szanowały swoje terytoria, żeby sobie na nie nawzajem nie wkraczały, żeby każdy mógł spokojnie spać na swoim. Wymyśliliśmy sobie nawet teorię, że rola pobitych jest piękniejszą od roli zwycięzców.
Tak to monstrualność naszego rozwoju dziejowego po dziś dzień mści się na nas, wypaczając nasz charakter i nasze poglądy na życie. Natomiast twarda rzeczywistość dzisiejsza zaczyna swój wpływ wywierać w odwrotnym kierunku.
Upadek państwa polskiego zamknął nam pole do rozwoju samoistnego życia narodowego, ale nie odebrał nam możności narodowej wegetacji. To sprzyjało naszemu przetrwaniu bez zasadniczej zmiany charakteru społeczeństwa. Dopiero w ostatnim okresie, który nastąpił po roku 63., warunki z gruntu się zmieniły.
Wrogowie nasi postanowili położyć tamę naszej wegetacji, postanowili nawet nas doszczętnie wytępić i rozpoczęli system energicznej eksterminacji. Pod tym względem w doskonałych odnośnie do nas warunkach znaleźli się Prusacy. Mając pod swym panowaniem część Polski najsłabszą, najbardziej niejednolitą narodowo, bo skolonizowaną silnie przez żywioł niemiecki, a po swej stronie posiadając wyższą kulturę techniczną, silną organizację społeczną, zdrowe podstawy ekonomiczne i świeżo złączone, a narodowo jednolite państwo, mogli spodziewać się, że uda im się wytępić żywioł polski, zajmujący niesłychanie ważne dla przyszłości politycznej Prus terytorium. Postanowili więc użyć do tego jak najkrótszej procedury, jak najskuteczniejszych środków, wymierzając jednocześnie ciosy we wszystkie interesy polskości.
Odłam społeczeństwa naszego w zaborze pruskim znalazł się w tym położeniu, że na bierną wegetację Prusacy mu nie pozwalali, że pozostawała mu walka albo śmierć. Warunki życia w najstarszej dzielnicy polskiej w krótkim czasie zasadniczo się zmieniły. Społeczeństwo polskie zostało zmuszone do walki o język, o wiarę, o ziemię, nawet o chleb wobec organizacji walki ekonomicznej ze strony miejscowych Niemców. W tych warunkach natury bierne, niedołężne musiały padać, ustępować z pola, rujnować się materialnie, tracić ziemię, i jeżeli nie wynaradawiać się, to przynajmniej schodzić na ostatni plan w życiu społecznym. Natomiast otworzyło się pole dla charakterów czynnych, energicznych, dla jednostek, których nie nuży nieustanne pasowanie się, codzienna walka z wrogiem. I zaczął się przerabiać charakter narodowy: oczywiście, nie tyle w ten sposób, że niedołęgi przerabiają się na dzielnych ludzi, ile w ten, że niedołęgi idą w kąt, a ludzie dzielni zyskują przewagę, bogacą się materialnie i umysłowo, zdobywają stopniowo przewodnie stanowiska i prowadzą społeczeństwo.
Proces ten w pewnej mierze odbywał się w zaborze pruskim od dawna. Od dawna już, niezależnie od stosunku politycznego między Niemcami a Polakami, ekonomiczne życie w tej dzielnicy przedstawiało większe trudności skutkiem udziału we współzawodnictwie żywiołu niemieckiego, posiadającego wyższą kulturę techniczną, lepszą organizację i większą przedsiębiorczość. W ostatnich jednak czasach, gdy względy narodowo-polityczne zaczęły regulować wszelkie stosunki, gdy dążenie do bezwzględnej eksterminacji Polaków wystąpiło silnie i w dziedzinie ekonomicznej, gdy na przechodzenie ziemi z rąk do rąk zaczęły wpływać potężne instytucje rządowe, dążące setkami milionów marek do wywłaszczenia Polaków, gdy do stosunków handlowych i kredytowych wniesiono zasadę narodowego i politycznego bojkotu, gdy powstał szeroko rozgałęziony związek Niemców, mający między innymi za zadanie niszczyć ekonomicznie ludzi za to, że są Polakami, stosunki zmieniły się z szybkością rewolucyjną. Jeden z najbierniejszych, najbardziej miłujących spokój narodów znalazł się w takich warunkach wytężonej nieustającej ani na chwilę walki, jakich przykładu nigdzie indziej w chwili obecnej znaleźć nie można. Skutkiem tego proces odrzucania lub wycofywania na tyły jednostek niezdolnych do walki, a wysuwania na front dobrych bojowników zaczął się posuwać z niesłychaną szybkością.
Polacy z innych dzielnic, spotykając się z Poznańczykami, bywają nieraz przykro dotknięci ich poglądami na życie, ich odmiennymi wprost zasadami etycznymi, razi ich suchy realizm, twardość i nawet w pewnej mierze nielitościwość w pojmowaniu spraw życia. Tłumaczą to sobie zazwyczaj krótko, uważając wszystko za skutek zniemczenia, gdy tymczasem obok pewnego, znacznego, co prawda, wpływu kultury niemieckiej działała tu o wiele silniej zmiana typu życia, konieczność przystosowania się do warunków nieustannej walki.
Ta przeróbka charakteru polskiego w pruskiej dzielnicy jest dopiero w pierwszej połowie swej drogi. Wśród żywiołów, dotychczas przewodzących społeczeństwu, bardzo mało znalazło się materiału czynnego, zdolnego przetrwać, wykazać niezbędną energię i zdolność do walki. Ten materiał wydobywa się szybko z warstw świeżych, pozostających dotychczas na tylnym planie, nie korzystających wiele z dóbr duchowych narodu, ale i niewyjałowionych kulturą narodowej bierności. Skutkiem tego nowy, czynny typ Polaka w zaborze pruskim tym surowiej się przedstawia, tym mniej jest zrozumiały dla szlacheckiej inteligencji innych dzielnic, tym więcej razi ją niezdolnością do idealizowania sprawy narodowej, co mu nie przeszkadza przewyższać jej wyrobieniem obywatelskim. Warunki bowiem życia zmusiły go do traktowania nawet spraw codziennych z punktu widzenia narodowego, a potrzeba łączenia się w walce przeciw idącemu ławą wrogowi wyrobiła silne poczucie narodowej solidarności. Ci szermierze w walce narodowej są żołnierzami bez odpowiednich przywódców — nie zdołali ich jeszcze wytworzyć, a dotychczasowe sfery przewodnie zbyt są przesiąknięte tradycyjnym duchem bierności.
Dlatego to spośród tego czynnego społeczeństwa, dla którego walka stała się już żywiołem, które znakomicie w jej zgiełku żyje, odzywają się tak często głosy tęsknoty za spokojem, dlatego tak niedawno mieliśmy próby łagodzenia Prusaków uległością, których echa jeszcze dziś się odzywają, dlatego słyszymy stamtąd tak liczne westchnienia w kierunku Moskali, którzy w swoim zaborze nie pozwalają nam wprawdzie żyć, ale jeszcze nie są w stanie czynić silnych zamachów na naszą wegetację i tolerują ją, zwłaszcza jeżeli opłaci się ją pieniędzmi, zaparciem się godności osobistej, abnegacją polityczną lub narodowymi ustępstwami.
Prusacy, chcąc nas wytępić doszczętnie, wyświadczyli nam przysługę dziejowej doniosłości, mianowicie wytworzyli w swym zaborze warunki przyśpieszonego przekształcania nas na społeczeństwo czynne, pełne energii bojowej, zdolne do zdobywania sobie bytu w najcięższych warunkach. Zmusili oni i zmuszają coraz bardziej zachodni odłam naszego narodu do wydobycia z siebie tych zdolności, tych sił, które są potrzebne do istnienia nie tylko dzisiaj, ale które jedynie umożliwiają nam w przyszłości zdobycie samoistnego bytu politycznego i utrzymanie żywotnego, silnego państwa polskiego.
Gdy się patrzy na swój naród nie z punktu widzenia jego marzeń o spokojnej wegetacji w chwili obecnej, pod panowaniem trzech rządów obcych, ale z myślą o zdobyciu w przyszłości pełnego życia narodowego w niepodległym państwie polskim, wtedy nie wpada się w rozpacz wobec konieczności walki, wobec bankructwa wszelkich prób przejednania wroga czy to w Prusach, czy w Rosji, ale przeciwnie, patrzy się na tę walkę w znacznej mierze jako na dobroczynny ogień, przez który musi przejść nasz miękki „kobiecy” naród, żeby się zahartować, wydobyć z siebie męskie cnoty, energię czynu, wytrwałość walki — te zasadnicze właściwości, bez których nie tylko nie będziemy mogli zdobyć sobie własnego państwa, ale i utrzymać go, gdyby nam je dano.
Położenie społeczeństwa polskiego w zaborze rosyjskim jest całkiem przeciwne. Tu wróg nie posiada w kraju siły liczebnej, kulturalnej i ekonomicznej Niemców, i przy największych po temu chęciach nie może skutecznie podkopywać elementarnych podstaw bytu ludności polskiej. To ułatwia społeczeństwu trwanie w tradycyjnej bierności, którą w dziedzinie stosunków politycznych podniesiono nawet do zasady. Najpopularniejsza w tym społeczeństwie polityka mówi: znosić cierpliwie zamachy rządu na narodowość, religię, swobodę myślenia i działania nawet w dziedzinie zupełnie prywatnej, nie dopominać się swego nawet tam, gdzie się można oprzeć o ustawę, nie reagować na gwałty, siedzieć spokojnie, by swym postępowaniem rządu nie drażnić, nie dawać powodu do nowych ataków ucisku. Pomimo że najoczywistsze fakty dowodzą, iż takie zachowanie się najlepiej zachęca rząd do przyśpieszenia tempa akcji rusyfikacyjnej, pogląd ten trzyma się uparcie wśród masy społeczeństwa, bo ta nie wyciąga dla siebie wskazówek z wolnego sądu, opartego na doświadczeniu, ale myśli i czyni przede wszystkim to, co jej biernemu charakterowi najlepiej dogadza. Człowieka leniwego żadna perswazja nie zmusi do pracy, społeczeństwa biernego żadne argumenty nie wprowadzą na drogę czynu. Tamten zawinie rękawy dopiero wtedy, gdy mu głód w oczy zaświeci, to zdobywa się na czyn, szereguje do walki, gdy mu zabronią mówić i modlić się po polsku, gdy mu zechcą chleb od ust odjąć, jak to usiłują Prusacy zrobić w swoim zaborze.
Nie trzeba dowodzić, jak z wyniszczonego wyżej stanowiska, z punktu widzenia pedagogiki narodowej przedstawia się takie postępowanie polityczne. Przez nie społeczeństwo utrwala się w starych wadach, nie wychodzi ze stanu bierności, pozostaje niezdolne do zdobycia sobie lepszego bytu. Co więcej, nie dając pola działania naturom energiczniejszym, naraża się na to, że w chwili większego ich nagromadzenia w młodszej części społeczeństwa nastąpi wyładowanie tej energii bez planu, w pierwszym lepszym kierunku, bez obliczenia następstw. Z tego punktu widzenia prowadzona w ostatnich latach, lecz postępująca powoli, w zaborze rosyjskim organizacja czynnej polityki narodowej i systematycznej walki z rządem ma potrójną doniosłość. Z jednej strony utrudnia ona akcję rządową, powstrzymuje postępy rusyfikacji i demoralizacji politycznej, zmusza nawet rząd do cofania się na różnych punktach, na których zaszedł za daleko w swoim kierunku, z drugiej — dając odpowiednie, przez rozum polityczny wskazane pole działania jednostkom energiczniejszym, chroni kraj od żywiołowych, bezplanowych wybuchów narodowej energii, mogących przynieść największe klęski, wreszcie, co może najważniejsze, wychowuje ona powoli społeczeństwo, wyciąga je z bagna bierności, zaprawia stopniowo do czynu, przerabia — co prawda, bardzo powoli — jego charakter w tym kierunku, który mu jedynie może dać lepszą przyszłość. Nie ma ofiar, którymi by nie było warto okupić tej ostatniej korzyści. Narodowe niebezpieczeństwo otwartej systematycznej walki z rządem w zaborze rosyjskim widzi tylko tchórzliwa bierność. Jeżeli mniejszy, słabszy ekonomicznie i wobec silniejszego wroga postawiony odłam naszego narodu w zaborze pruskim hartuje się w ogniu walki, zdobywa siłę charakteru, a nawet liczebnie i materialnie się wzmaga, to tym bardziej spodziewać się tego można w zaborze rosyjskim, gdzie społeczeństwo posiada o wiele większy zapas sił fizycznych i materialnych.
Gdy w zaborze pruskim stosunki polityczne przeobraziły w krótkim czasie życie miejscowego społeczeństwa polskiego, zmuszając je do wytężonej walki na wszystkich polach, w Królestwie stosunki te dotychczas nie zdołały wycisnąć tak silnego piętna na sposobie życia społeczeństwa, żeby to miało się odbić aż na charakterze narodowym, wywołując w nim głębsze zmiany. Co najwyżej można tu mówić o wpływie na usposobienie, na humor, wreszcie na zdrowie duchowe społeczeństwa, które pod wpływem ucisku politycznego zatraciło spokój, równowagę, zdolność do stałego zadowolenia w życiu, odznacza się zdenerwowaniem, bojaźliwością, przygnębieniem.
Natomiast ogromny tu wpływ na życie wywarły stosunki ekonomiczne. Zniesienie pańszczyzny i ściślejsze uzależnienie rolnictwa naszego od rynków światowych, z drugiej zaś strony polityka ekonomiczna rządu rosyjskiego, świadomie dążąca do zrujnowania szlachty polskiej, wyrzuciły tysiące rodzin szlacheckich z ziemi na bruk miejski, zmuszając niezaradnych, niezdolnych do samoistnego poruszania się na nowym gruncie ich przedstawicieli, do szukania chleba na drodze wymagającej większego niż dotychczas wysiłku. Jednocześnie pomyślne warunki rozwoju przemysłu miejscowego, mającego otwarte rynki wschodnie, i coraz ważniejsze stanowisko handlowe Warszawy, dążącej do stania się pierwszorzędnym ogniskiem handlu międzynarodowego, otworzyły szerokie pole do zdobywania majątku drogą inicjatywy, przedsiębiorczości i energii osobistej. Wytworzyło to na dłuższy czas nienormalne, dziwne położenie. Z jednej strony otwarte pole do zdobywania nie tylko chleba, ale i majątku dla jednostek czynnych, i z drugiej — legion ludzi potrzebujących chleba, zmuszonych skutkiem degradacji społecznej do obniżenia swych potrzeb, ale ludzi biernych, zdolnych od biedy chodzić w zaprzęgu, jeść ze żłobu, ale niezdolnych sięgnąć dalej, wyszukać leżącego częstokroć niedaleko pola działania, stworzyć sobie samemu sposobów życia i źródeł zarobku. W tych warunkach nowe formy wytwórczości krajowej zaczęły tworzyć żywioły obce, wolne od tradycyjnej bierności polskiej, przede wszystkim Niemcy i Żydzi, a zdeklasowana inteligencja szlachecka korzystała tylko z tego, że tamci dla niej tworzą gotowe posady. Żywioł polski wziął bardzo skromny, nieznaczny udział w tej samoistnej, twórczej działalności ekonomicznej, udział ten wszakże powiększał się coraz bardziej, a dziś już rośnie szybko, z jednej strony skutkiem wybijania się nowych jednostek z warstw niższych, z drugiej skutkiem stopniowego przerabiania się byłej szlachty, dostarczającej coraz więcej ludzi, zdolnych wedrzeć się na nowe pole działania.
Przemiana wtedy stosunków ekonomicznych w Królestwie już się do pewnego stopnia odbiła na charakterze społeczeństwa. Pod jej wpływem już się wytwarza tam nowy typ Polaka — typ czynny, przedsiębiorczy, w zakresie ekonomicznym zdobywczy. Pod względem politycznym nie przedstawia on przeważnie żadnej wartości, bo wyciągnięty na widownię przez warunki, niemające nic bezpośrednio wspólnego z polityką, pozostał ślepy na sprawy w jej zakres wchodzące. Zresztą jako początkujący w walce ekonomicznej zbyt zaprzątnięty jest myślą polityki. Ta myśl opanowuje całą jego świadomość, zresztą zbyt jest materialistyczny, żeby być zdolnym do poświęceń, których polityka w tej dzielnicy wymaga. Z czasem, gdy ten typ się utrwali, gdy się wyrobi i wewnętrznie zharmonizuje, gdy uzyska przewagę w życiu duchowym społeczeństwa, sięgnie on niewątpliwie do dziedziny politycznej i przeniesie w nią swój sposób myślenia i postępowania. Wtedy społeczeństwo zrozumie, że naród tak jak jednostka sam przede wszystkim urabia swą przyszłość, że to tylko ma, co własną pracą i walką zdobywa, że zginie, jeżeli będzie biernie czekał na „sprawiedliwość” lub uległością i ustępstwami starał się na nią zasłużyć.
Dziś jeszcze przeważający wpływ na opinię polityczną, a stąd i na polityczne zachowanie się społeczeństwa mają te sfery, które i w życiu prywatnym przechowują tradycję narodowej bierności, sfery ziemiańskie i inteligencja zawodów wolnych, żyjąca częstokroć nawet bardzo pracowicie, ale idąca w zarabianiu na chleb utartymi kolejami, bez potrzeby wysiłku moralnego, przedsiębiorczości, inicjatywy, niezmuszona do walki z silnym współzawodnictwem. Nic dziwnego, że te sfery i w polityce zajmują stanowisko bierne, że tylko jednostki wyjątkowe spośród nich, zdolne do szczególnych poświęceń, kosztem przeważnie nadmiernego wysiłku nerwowego organizują walkę przeciw rządowi i usiłują do niej pociągnąć ogół społeczeństwa.