Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W setną rocznicę podpisania Traktatu Wersalskiego, głównego traktatu pokojowego kończącego I wojną światową i wprowadzającego de facto nowy polityczny ład w Europie oddajemy w ręce czytelników największą książkę autorstwa Romana Dmowskiego. Książka jest nie tylko świadectwem historycznym dużej wagi. Jest również, a może przede wszystkim, pierwszorzędnym podręcznikiem uprawiania polityki. Pokazuje narodową szkołę myślenia o narodzie, systematyczne działania obliczone na lata i pokolenia, a nie na dni i miesiące.
TomII
Ten komentarz do polityki mojej i obozu, któremu przewodziłem, ma na celu coś o wiele większego niż wykazanie, że ja i moi towarzysze pracy mieliśmy słuszność, żeśmy znaleźli właściwą drogę, że nasza polityka doprowadziła do zjednoczenia Polski w niepodległym państwie. Celem tym jest uświadomienie ludziom chcącym myśleć – położenia Polski w Europie, jej stosunku do innych narodów i wynikających stąd trwałych, niezmiennych, wiekowych zadań jej polityki. Zadania te stanęły przed naszym państwem od chwili zjawienia się jego na widowni dziejowej, stały przed nim zawsze i zawsze drogośmy płacili, ilekroć na nie zamykaliśmy oczy.
Roman Dmowski
W setną rocznicę podpisania Traktatu Wersalskiego, głównego traktatu pokojowego kończącego I wojną światową i wprowadzającego de facto nowy polityczny ład w Europie oddajemy w ręce czytelników największą książkę autorstwa Romana Dmowskiego. Książka jest nie tylko świadectwem historycznym dużej wagi. Jest również, a może przede wszystkim, pierwszorzędnym podręcznikiem uprawiania polityki. Pokazuje narodową szkołę myślenia o narodzie, systematyczne działania obliczone na lata i pokolenia, a nie na dni i miesiące.
Roman Dmowski urodził się 9 sierpnia 1864 roku na warszawskim Kamionku, zmarł 2 stycznia 1939 roku w Drozdowie pod Łomżą. Dziennikarz, publicysta, działacz społeczny i polityczny. Jeden z twórców i wieloletni przywódca Narodowej Demokracji, reprezentant Polski na konferencji w Wersalu, ojciec polskiej niepodległości. Autor licznych książek i broszur, redaktor naczelny „Przeglądu Wszechpolskiego”, jak również wielu innych tytułów prasowych. Twórca i patron Obozu Wielkiej Polski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 533
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt i wykonanie okładki: Bogusław Kornaś
Redakcja techniczna: Anna Szarko
Redakcja i korekta: Mateusz Pławski
© Copyright for this edition by Capital sp. z o.o., Warszawa 2016
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. – bez pisemnego zezwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.
ISBN: 978-83-66490-01-7
Wydanie i dystrybucja:
Capital sp. z o.o.
ul. Kwitnąca 5/6
01–926 Warszawa
Tel. 533 496 436
www.capitalbook.pl, [email protected]
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
Tom II
CZĘŚĆ CZWARTA
Wojna: okres drugi (1917-1918)
Powstanie państwa polskiego w obozie sprzymierzonych
I. Walka przeciw pokojowi „bez aneksji” i postawienie pełnego programu polskiego
Społeczeństwo nasze wykazało w wojnie europejskiej wiele zdrowego instynktu narodowego, zrozumienia, gdzie leży dobro Polski, od czego jej przyszłość zależy. Objawiło się to w zwróceniu się jego dążeń przede wszystkim ku wielkiemu celowi zjednoczenia Polski, ku wydarciu ziem polskich Prusom, ku obaleniu potęgi niemieckiej. Pod tymi hasłami zszeregowało się w Polsce wszystko, co było niezależne od wpływów obcych, nie związane bezpośrednio czy pośrednio z Żydami lub z organizacjami międzynarodowymi.
Jednakże społeczeństwo – niedoświadczone politycznie, nienawykłe do kierowania swymi sprawami i nie znające mechanizmu polityki międzynarodowej, natomiast bardzo wrażliwe na punkcie swych krzywd i swego poniżenia – za wiele uwagi zwracało na oświadczenia rządów w sprawie polskiej, a za mało na rozwój wypadków w tej wojnie, zwłaszcza na rozwój walki politycznej między mocarstwami, który o przyszłości Polski właściwie decydował.
Nie zdawano też sobie w Polsce sprawy z tego, że rewolucja rosyjska i wejście Ameryki w wojnę wytworzyły na pewien czas położenie dla naszej sprawy najniebezpieczniejsze, grożące nam absolutną klęską.
Jak już wspomniałem, zarówno rewolucja rosyjska, jak interwencja amerykańska dodały śmiałości radykalnemu liberalizmowi i podniosły jego siłę w polityce państw wojujących. Nie trzeba zapominać, że radykalny liberalizm oznacza na ogół zarówno płytkie doktrynerstwo w polityce międzynarodowej, jak i niepolityczny pacyfizm. Toteż w początku tej nowej z naszego punktu widzenia wojny groźba przedwczesnego pokoju stała się o wiele poważniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
Była obawa, że żywioły nie zdające sobie właściwie sprawy z tego, o co się ta wojna toczy, a zdobywające o wiele większy niż poprzednio wpływ w państwach sprzymierzonych, swym naciskiem na rządy zmuszą je do zawarcia pokoju i to takiego pokoju, który będzie wielkim zwycięstwem politycznym Niemiec.
Niebezpieczeństwo wzrosło zwłaszcza wtedy, gdy żywioły socjalistyczne, które podniosły wówczas głowę w państwach sprzymierzonych, zaczęły, przy akompaniamencie towarzyszów krajów neutralnych, propagandę za pokojem „bez aneksyj i bez odszkodowań”[1].
Nigdy nie wątpiłem, że zaszczyt wynalazku tego pokoju bez aneksyj należy do socjalnej demokracji niemieckiej, jakkolwiek ta się do niego nie przyznawała i siedziała cicho. Po wojnie dopiero się nim pochwaliła. Trudno o jaskrawszy przykład roboty socjalistów wszystkich krajów dla Niemiec, pod komendą niemieckiej demokracji socjalnej.
Dla bezkrytycznych mas, zahipnotyzowanych hasłami socjalistycznymi, nie mogło być nic piękniejszego, sprawiedliwszego, bardziej prowadzącego do urzeczywistnienia ideału powszechnego pokoju, jak pokój „bez aneksyj i bez odszkodowań”. Ale jakże się ten pokój przedstawiał ludziom myślącym nie hasłami, nie pustymi słowami – ludziom myślącym realnie i posiadającym choć odrobinę wyobraźni politycznej?...
Bez odszkodowań – to znaczy bez odszkodowań dla sprzymierzonych, bo Niemcy u siebie wojny prawie nie miały i prawie nic im nieprzyjaciel nie zniszczył. Tymczasem one same we Francji, w Belgii, w Polsce dokonały nie tylko zniszczenia, które z konieczności towarzyszy wojnie, ale niszczyły celowo, z planem, żeby byt gospodarczy przeciwnika podciąć, zwłaszcza zaś przemysł jego zlikwidować i uczynić te kraje na przyszłość niewolnikami przemysłu niemieckiego. Do tego przybyła jeszcze kampania łodzi podwodnych niemieckich, niszcząca flotę handlową innych krajów i przygotowująca po wojnie nieomal monopol dla niemieckiej. Łatwo zrozumieć, że takie zakończenie wojny smakowało socjalistom niemieckim: gdyby inne kraje zmuszone były żyć na przyszłość niemieckim przemysłem i niemieckimi środkami przewozowymi, byłby to nie tylko raj dla kapitału niemieckiego, ale i robotnik niemiecki nieźle by na tym zarobił. Zdobywszy te olbrzymie zyski, Niemcy nie potrzebowaliby nic płacić, bo pokój byłby bez odszkodowań. Pociągnęłoby to, naturalnie, za sobą ruinę innych krajów, nie tylko bankructwo ich kapitalistów, ale także, i to przede wszystkim, wygłodzenie ich mas robotniczych. A jednak socjaliści innych krajów, wojujących i neutralnych, szli na to, bo im to polecono z Berlina, i masy robotnicze tych krajów, posłuszne swym przywódcom, wołały o pokój „bez odszkodowań”, o własną śmierć głodową. Bardzo pouczający obraz...
Bez aneksyj – a więc Niemcy zachowują nietknięte całe swoje terytorium: Alzacja i ziemie polskie pozostają w ich posiadaniu i dalej są przerabiane na kraje niemieckie. Austro-Węgry i Turcja pozostają też nietknięte terytorialnie, z komendą niemiecką nad nimi, która już nie cofnęłaby się z postępów zrobionych podczas wojny. Rosja pobita, przechodząca kryzys wewnętrzny prowadzący ją do rozkładu, a więc usunięta z pola współzawodnictwa mocarstw na czas dłuższy. To oznaczało ostateczne ujarzmienie przez Niemcy bezpośrednio czy pośrednio – za pomocą Austro-Węgier – państw bałkańskich. Wreszcie Polska, w postaci miniaturowego Królestwa Polskiego, angegliedert[2], przy największych nawet pozorach niezawisłości pozostająca pod ścisłą kontrolą Niemiec i służąca ich celom dopełniałaby całości. Mitteleuropa gotowa, Niemcy panami połowy, a po nieuniknionym ujarzmieniu Rosji – dwóch trzecich Europy, droga do Zatoki Perskiej i do Kanału Sueskiego dla nich otwarta...
Któż by wtedy śmiał im się przeciwstawić? I gdzież by się znalazł wówczas tak naiwny Polak, żeby w podobnych warunkach marzyć o niepodległości swej ojczyzny, o ocaleniu bytu Polski jako wielkiego narodu?...
A przecie dzięki wytężonej akcji socjalistów całego świata niebezpieczeństwo takiego rozwiązania było bardzo bliskie. Pracowano dla niego i w samej Polsce.
Wiosna roku 1917 była jednym z najgroźniejszych dla naszej sprawy momentów w ciągu całej wojny.
W owym czasie obawa, ażeby nie wziął góry płytki radykalizm w krajach sprzymierzonych, wyzyskiwany umiejętnie przez Niemcy – których Socjalna Demokracja mobilizowała towarzyszy całego świata, a których katolicy usiłowali przez Watykan[3] pozyskać dla sprawy pokoju opinię katolicką innych krajów – żeby bezmyślny pacyfizm nie narzucił pokoju, który byłby ogromnym zwycięstwem politycznym Niemiec, a klęską sprzymierzeńców, ta obawa męczyła nie tylko nas, ale wszystkich w Europie ludzi, którzy rozumieli istotę tej wojny. Politycy myślący realnie robili wówczas wszystko, żeby niebezpieczną propagandę sparaliżować. Niestety, mieli nieraz związane ręce przez działania zakulisowe tajnych organizacji, które politykę państw pod wpływami obcymi wykolejały.
Korzystając wówczas z tego, że na czele polityki zagranicznej Anglii stał Balfour – doświadczony mąż stanu, głęboko pojmujący położenie międzynarodowe i zadania wojny – starałem się jak najdokładniej oświetlić mu kwestię polską, jej istotę, jej położenie w tej wojnie, wykazać, jak wiele zależy od właściwego jej rozwiązania.
Wkrótce po rozmowie 25 marca w sprawie proklamowania niepodległości Polski, złożyłem mu memoriał wykazujący, że Rosja nie była zdolna do rozwiązania kwestii polskiej, że musi ono być dziełem państw zachodnich, że to jest największa kwestia polityki europejskiej, że wreszcie dla osiągnięcia celów tej wojny trzeba zbudować Polskę silną, zdolną do odgrywania roli samoistnej w położeniu międzynarodowym. W tym memoriale już postawiłem program terytorialny polski (późniejszy program Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu), nakreśliłem w ogólnych zarysach granice Polski zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Dodałem do niego notatkę o postawie Rosji w kwestii polskiej od początku wojny[4].
Tu muszę jak najmocniej stwierdzić, że te i późniejsze akty z naszej strony nie były żadną zasadniczą zmianą w naszym stosunku do Rosji. Ludzie rozumni na Zachodzie, którzy zdawali sobie sprawę z położenia, widzieli, że jest to konsekwentny, zgodny z założeniami rozwój naszej polityki w zastosowaniu do zmian w położeniu ogólnym. Jeżeli starają się to przedstawić inaczej niektórzy ludzie w Polsce, to mamy tu do czynienia jedynie ze zwykłym przejawem płytkiego szachrajstwa politycznego, które, nie licząc się wcale z dobrem kraju, wysila się tylko na wykazywanie dziur w znienawidzonej polityce.
Od początku tej wojny, przez cały czas jej trwania i podczas konferencji pokojowej polityka nasza ani chwili nie zwracała się przeciw Rosji jako takiej, ale też ani chwili nie służyła czy Rosji, czy komukolwiek innemu, służyła tylko Polsce. Duchem naszej polityki od jej narodzenia się było to, co Balicki nazwał „niepodległością wewnętrzną” i o czym tak wiele i tak mądrze pisał. Nie mieliśmy państwa, aleśmy politykę polską pojmowali tak niezależnie, jak gdyby ono istniało. Istniało ono bowiem w naszych duszach.
Byłoby to wprost samobójstwem politycznym, gdybyśmy – w chwili, kiedy widzieliśmy początek rozkładu Rosji, który jej musiał uniemożliwić odegranie poważniejszej roli w drugiej połowie wojny – nie powiedzieli państwom zachodnim prawdy, nie ostrzegli ich przed tym, co im grozi na wschodzie Europy. Byłoby pracowaniem dla Niemców, gdybyśmy, widząc niewątpliwy w krótkim czasie (i nie wiadomo na jak długo) upadek Rosji, o nią się opierali przeciw Niemcom i nie starali się zdobyć dla Polski jak najsilniejszego stanowiska, ażeby się móc w tych nowych, niesłychanie trudnych warunkach Niemcom przeciwstawić.
Nasza polityka była od początku jedyną samoistną, od nikogo nieuzależnioną polityką polską, i taką pozostała. Dlatego żadne zwroty, żadne zmiany frontu nie były jej potrzebne; wystarczyło mieć oczy otwarte, widzieć, co się dzieje, i rozwijać swe działanie zgodnie z postępem wypadków.
Dwa mówiące po angielsku narody – jeden europejski, ale w swych szerokich kołach mało obeznany ze sprawami środkowoeuropejskimi, drugi amerykański, nie znający tych spraw wcale – najbardziej podatne były na propagandę pokoju bez aneksji. Opinia tych narodów, zwłaszcza amerykańska, nie zdawała sobie sprawy z tego, że taki pokój byłby wielkim zwycięstwem Niemiec. Propaganda pacyfistyczna te dwa kraje za główny cel sobie wzięła.
Niebezpieczeństwo wynikające z nieznajomości spraw środkowoeuropejskich i grożące przedwczesnym pokojem, podyktowanym przez powierzchowny liberalizm i źle ulokowany humanitaryzm, stało mi przed oczyma od chwili, kiedym zaczął pracować na gruncie państw zachodnich. Po rewolucji wszakże rosyjskiej i po wstąpieniu Ameryki w szereg państw wojujących, stało się ono tak wyraźne, iż zrozumiałem, że jeżeli się wszystkich sił nie użyje do walki z nim, klęskowy pokój może bardzo łatwo stać się rzeczywistością. Zrozumiałem, że w tej walce Polacy muszą spełnić to, co do nich należy. Mając takie jak Polska stanowisko obserwacyjne w środkowej Europie, myśmy musieli widzieć rzeczy niewidoczne dla innych; myśląc o przyszłości swej ojczyzny, musieliśmy przemyśleć wiele spraw z nią związanych, spraw, które się nie nasuwały uwadze polityków zachodnioeuropejskich, których oni skutkiem tego tak jak my nie przemyśleli. Naszym tedy obowiązkiem było pokazać w świetle rzeczywistych stosunków, czym byłby pokój przedwczesny, pokój bez aneksji, przedstawić istniejący stan rzeczy i widoki na przyszłość w Europie Środkowej, uwydatnić na tym tle znaczenie Polski, przekonać o konieczności przebudowy Europy i szerokiego, pełnego rozwiązania kwestii polskiej.
Potrzebne to było zwłaszcza dla opinii angielskiej i amerykańskiej. Postanowiwszy zadość uczynić tej potrzebie i spełnić polski obowiązek, zabrałem się zaraz po rewolucji rosyjskiej do pisania rzeczy O zagadnieniach środkowo- i wschodnio-europejskich (Problems of Central and Eastern Europe)[5]. Nie chcąc budzić zawczasu czujności Niemców, postanowiłem tej rzeczy nie publikować w książce, jeno wydrukować ją na zasadach manuskryptu i rozpowszechnić poufnie między politykami i kierownikami opinii w Anglii i Ameryce.
Praca moja zbliżała się ku końcowi, kiedy wypadł wyjazd Balfoura do Ameryki[6]. Głównym celem tej podróży najpoważniejszego polityka Anglii było niewątpliwie uświadomienie ludzi stojących u steru rządu Stanów Zjednoczonych co do istoty wojny europejskiej i jej zadań. Pospieszyłem tedy z ukończeniem mej rzeczy, ażeby ją dać do ręki angielskiemu mężowi stanu przed jego wyjazdem. Ostatnią część odbitego na maszynie tekstu zaledwie zdążyłem posłać mu na pokład statku.
Pośpiech okazał się pożyteczny. Balfour po wylądowaniu w Ameryce kazał moją rozprawę odbić w odpowiedniej ilości egzemplarzy i doręczyć najważniejszym ludziom w Stanach Zjednoczonych. Był to dobry znak. Świadczyło to, że polityka angielska nie tylko daleka jest od myśli o przedwczesnym pokoju, ale że uznaje potrzebę gruntownej przebudowy Europy Środkowej. Dla sprawy polskiej w szczególności było rzeczą niemałej wagi, że polski pogląd na zadania wojny wzięty został pod uwagę w porozumieniu angielsko-amerykańskim co do tych zadań.
Ja tymczasem przerobiłem i uzupełniłem rzecz w pośpiechu wykończoną i oddałem ją do druku. Znajdowała się ona w drukarni, gdy po powrocie Balfoura z Ameryki zapytano mnie z jego polecenia, czy zgadzam się na wydrukowanie jej przez Foreign Office. Odpowiedziałem, że nowy, poprawiony tekst jest już w druku i że dostarczę Foreign Office tyle egzemplarzy, ile mu będzie potrzeba.
W lipcu rozesłałem moją rzecz kilkuset ludziom w Anglii i Ameryce, mającym wpływ na politykę lub na opinię publiczną w tych krajach. Było to rzeczą dla sprawy naszej bardzo pomyślną, że wielu ludzi wybitnych w Anglii uznało ją za najlepsze oświetlenie istoty tej wojny i sformułowanie jej zadań. W Ameryce, kiedym tam przyjechał jesienią roku 1918[7], od niejednego z ludzi, którzy rozprawę moją czytali, usłyszałem, że dopiero po przeczytaniu jej zdali sobie dobrze sprawę z tego, o co się prowadzi wojnę w Europie. W tej rozprawie odezwał się po raz pierwszy szerzej głos polski o zagadnieniach ogólnych wielkiej wojny. Dobre było dla sprawy polskiej to, że głos ten potraktowano jako jeden z najpoważniejszych.
Zaproponowano mi opublikowanie tej rzeczy jako książki przez Cambridge University Press, wolałem wszakże, żeby pozostała ona przez czas wojny dokumentem poufnym. Nie chciałem, ażeby Niemcy zanadto były przygotowane do walki z programem polskim, żeby za wcześnie puściły w ruch wszystkie swoje wpływy w krajach sprzymierzonych dla przeciwdziałania naszemu programowi. Wpływy te bardzo wysoko szacowałem i, jak się potem okazało, nie myliłem się[8].
Obserwowanie przebiegu kampanii za pokojem bez aneksji było niesłychanie pouczające. Jak powiedziałem, głównie liczyła ona na Anglię i Stany Zjednoczone. We Francji wszakże praca też była prowadzona bardzo intensywnie. Był to moment najwyższego napięcia defetyzmu[9], roboty agentów niemieckich, jak Bolo-pasza[10], Landau[11], Almereyda[12] i in., intryg pokojowych p. Caillaux...[13]
Reakcja wszakże przeciw propagandzie pokojowej szybko rosła w siłę. We Francji gabinet Brianda – pod którego rządami defetyzm kwitł bujnie – upadł[14]. Jego miejsce zajął Ribot[15], ale już zaczęto mówić o przyjściu Clemenceau[16], a z nim stanowczej decyzji prowadzenia wojny do zwycięstwa i ostrej akcji przeciw propagandzie pacyfistycznej. W Anglii i Ameryce szły przygotowania do większego udziału w wojnie na kontynencie.
Zaczęliśmy się czuć mocniej, mieć prawie pewność, że wojna jeszcze długo potrwa i zakończy się zwycięstwem, które będzie zarazem zwycięstwem Polski.
Ten zwrot na korzyść należytego zakończenia wojny przychodził w chwili, kiedyśmy już wystąpili z pełnym programem polskim, wykreślającym terytorium przyszłego państwa polskiego, i w znacznej mierze przygotowali umysły do jego przyjęcia przez mocarstwa. Największe wysiłki w tym zakresie zrobiliśmy w Anglii, bo tam najwięcej było to potrzebne. Ta praca na gruncie angielskim była niezbędnym warunkiem możności urzeczywistnienia naszego programu po zakończeniu wojny.
Rządy państw zachodnich miały już swobodę stosunków oficjalnych z nami i swobodę inicjatywy w kwestii polskiej. Starały się one nie zrażać Rządu Tymczasowego w Rosji, powoływały się w wysokich terminach na jego manifest, ilekroć zabierały głos w sprawie polskiej, ale treść i ton wynurzeń świadczył już, że sprawa nasza stała się jednym z głównych punktów programu celów wojny, za którego wykonanie wszystkie mocarstwa biorą odpowiedzialność i którego przeprowadzenie w całości uważają za konieczne dla swego dobra i dla zapewnienia Europie pokoju.
Wobec tego czas już nadszedł na nowy z naszej strony krok – na zorganizowanie oficjalnego przedstawicielstwa polskiego w mocarstwach sprzymierzonych oraz na akcję zmierzającą do zdobycia dla Polski stanowiska państwa sprzymierzonego i współwojującego, uczestniczącego w zwycięstwie, a tym samym do zapewnienia sobie udziału przy zawieraniu pokoju po skończonej wojnie.
Rzecz to była łatwiejsza dla pierwszego lepszego małego „narodku” niż dla nas. Trudność leżała w istnieniu Królestwa Polskiego ustanowionego przez Niemcy, w ogłaszaniu się jego Rady Stanu za prawowity rząd polski, wreszcie w organizowanej na gruncie tego Królestwa „armii polskiej”. Stwarzano pozory, że Polska oficjalnie stoi w obozie państw centralnych. Po zwycięstwie tedy sprzymierzeńców logika musiała wskazać jej miejsce w szeregu zwyciężonych... Trzeba było szukać sposobu na obalenie całej tej fikcji i na umieszczenie oficjalne państwa polskiego w szeregu państw sprzymierzonych.
Ma się rozumieć, nie tego państwa, które stworzyli i którym rządzili Niemcy.
[1] Hasło to propagowała od 1916 r. wewnątrz SPD tzw. grupa Międzynarodówki (niem. Gruppe Internationale) przekształcona następnie we frakcyjny Związek Spartakusa (nazywany tak od serii ulotek potocznie zwanych „Listami Spartakusa”). W międzynarodowej skali ważnym wydarzeniem była konferencja w Kienthal w Szwajcarii. Prawdziwy jednak przełom przyniosła dopiero marcowa rewolucja w Rosji oraz utworzenie już 8 kwietnia 1917 r. w Niemczech rozłamowej Niezależnej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, która jako pierwsza sformułowała hasło „pokoju bez aneksji i odszkodowań”.
[2] Angegliedert (niem.) – wcielona, włączona.
[3] Aluzja do noty papieża Benedykta XV przekazanej 14 sierpnia 1917 r. rządom państw wojujących (datowana na 1 sierpnia).
[4] Patrz: Aneksy VI i VII.
[5] Patrz: Aneks VIII.
[6] Mowa o połowie kwietnia 1917 r. Minister Balfour bowiem już w niedzielę 22 kwietnia 1917 r. przybył do Ameryki. Jego misja w USA trwała do 26 maja 1917 r.
[7] Dmowski przebywał w USA od 24 sierpnia do 11 listopada 1918 r.
[8] Próby przeciwdziałania wpływowi mej rozprawy miały miejsce. Jak mnie poinformowali poufnie przyjaciele angielscy, ów depcący mi po piętach Żydek galicyjski, Namier, złożył w Foreign Officereplikę. Jak mi mówiono, dano ją do oceny jednemu z wybitnych historyków angielskich, na czym Namier źle wyszedł, bo historyk w złożonym rządowi memoriale podzielił moje poglądy i dość wysoko je oszacował.
Mniej łaskaw jest dla mojej pracy inny „historyk”, p. Askenazy, o którym w jednym przypisie wspomniałem i który widocznie stoi blisko owego Namiera. Jego uwagi o moich Zagadnieniach środkowo i wschodnio-europejskich, zamieszczone w książce usiłującej być bardzo poważną, stoją na poziomie wycieczek dziennikarskich niższego rzędu, świadcząc zarazem niezbyt pochlebnie o inteligencji politycznej ich autora.
[9] Kryzys ten rozpoczął się (w związku z nieudaną tzw. ofensywą Nivelle’a) na przełomie maja i czerwca i trwał do września 1917 r. Doszło do kilku groźnych buntów w szeregach armii, objęły one ok. 40 tys. ludzi z jednostek liniowych. Zbiegły się z kampanią propagandową na rzecz zaniechania wojny, zawarcia natychmiastowego pokoju z Niemcami, w której najwybitniejszą rolę odegrało pismo „Le Bonnet Rouge”, a spośród polityków – Joseph Caillaux. Groźnym sygnałem była też ewolucja wewnątrz partii socjalistycznej, której większość opowiedziała się za udziałem w kongresie sztokholmskim.
[10] Paul Bolo, zw. Bolo-pasza (1871–1918) – aferzysta międzynarodowy, działał we Francji, Szwajcarii i Włoszech, aresztowany 29 września 1917 r. w związku z aferą „Le Bonnet Rouge“; przed sądem udowodniono mu pośredniczenie w przekupywaniu przez agentów wywiadu niemieckiego, rezydujących w Szwajcarii, szeregu osób ze świata prasy i polityki we Francji, skazany na śmierć i stracony.
[11] Jacob Landau (1892–1952) – dziennikarz, w latach wojny przebywał we Francji jako obywatel neutralnej Holandii, wspólnie ze Leo Goldskym (lub Goldschildem) wydawał w Paryżu pismo pt. „La Tranchée Républicaine” (Szaniec Republikański), na jego łamach prowadził propagandę bardzo przypominającą akcję Almereydy w „Le Bonnet Rouge”, pobierał też dotacje finansowe z tego samego źródła, tj. z Niemiec (przez Szwajcarię), aresztowany 25 września 1917 r.
[12] Miguel Almereyda, właściwie Eugéne Bonaventure Vigo (1883–1917) – anarchista, założył w 1913 r. i redagował aż do lipca 1917 r. pismo „Le Bonnet Rouge”; pismo to w 1914 r. niezwykle energicznie broniło morderczyni Calmette’a, w czasie wojny szerzyło propagandę pacyfistyczną, a wiosną 1917 r. rozpoczęło kampanię zachęcającą żołnierzy do buntów i dezercji; redakcja pisma stała się jedną z komórek skupiających płatnych agentów niemieckich. Po aresztowaniu, w dniu 4 sierpnia 1917 r. Almereyda zmarł w celi więziennej w podejrzanych okolicznościach, sprawa stała się bezpośrednim powodem zdymisjonowania ministra spraw wewnętrznych, którym był Louis Malvy, oskarżonego głośno (m.in. przez Clemenceau) o osłanianie niemieckich agentów, ale też o uśmiercenie Almereydy.
[13] Joseph Caillaux (1863--1944) – polityk francuski, wielokrotny minister, wyspecjalizowany zwłaszcza w sprawach finansowych, zwolennik współpracy z Niemcami. Od czerwca 1911 do stycznia 1912 r. był premierem i jako taki, osobiście i bez udziału Quai d’Orsay, doprowadził do złagodzenia konfliktu z Niemcami o Maroko w listopadzie 1911 r. oddając im część francuskiego Kongo. Krok ten opłacił upadkiem gabinetu. Już jednak w grudniu 1913 r. ponownie stał się ministrem finansów, ale został zmuszony do dymisji w marcu 1914 r. po zamordowaniu Calmette’a przez jego drugą żonę. W latach wojny nie ukrywał swego przekonania, iż należało jak najprędzej i za wszelką cenę wycofać się z wojny z Niemcami; nawiązał w 1916 i 1917 r. kontakty z wysłannikami Berlina w Rzymie i w Ameryce Południowej, utrzymywał bliskie kontakty m.in. z Almereydą, finansował „Le Bonnet Rouge”, stał się obiektem gwałtownych oskarżeń, zwłaszcza ze strony Clemenceau, związany z aferami szpiegowskimi i dywersyjnymi, aresztowany w styczniu 1918 r., w lutym 1920 r. skazany na trzy lata więzienia.
[14] Gabinet Aristide Brianda, w którym premier piastował też tekę ministra spraw zagranicznych, istniał od 29 października 1915 r. do 17 marca 1917 r.
[15] Alexandre Ribot (1842–1923) – przewodził gabinetowi, o którym mowa, od 19 marca do 7 września 1917 r. Gabinet ten upadł w wyniku wymuszonej dymisji (31 sierpnia) ministra L. Malvy w związku z aferą „Le Bonnet Rouge”.
[16] Georges Clemenceau był premierem Francji od 19 listopada 1917 do 18 stycznia 1920 r. Od listopada 1917 r. przejął również tekę ministra wojny, a sprawy zagraniczne powierzył Stephenowi Pichonowi.
II. Aktywizm w Polsce od wiosny 1917 roku
Aczkolwiek wojna była wywołana przez zamach Austrii na Serbię[17], na który Rosja odpowiedziała mobilizacją[18] – ani Austria, ani Rosja nie grały w niej głównej roli. O wiele większa rzecz była w grze niż starcie interesów rosyjskich z austriackimi na Bałkanach.
Od początku było widoczne, że to jest wojna o panowanie Niemiec nad światem i że głównymi mocarstwami przeciwstawiającymi się ambicjom niemieckim są Francja i Anglia. Od samego początku była to wojna przede wszystkim między Niemcami a Francją i Anglią. Drugorzędną w niej rolę grała zarówno Austria, która była właściwie narzędziem Niemiec, jak Rosja, która skutkiem charakteru sfer w niej rządzących nie była zdolna Niemcom należycie się przeciwstawić i której rząd, wbrew dążeniom opinii publicznej, ciągle szukał sposobności do zawarcia, pokoju. Tak na tę wojnę patrzyli wszyscy, którzy mieli pojęcie o stanie rzeczy w Europie Środkowej i Wschodniej.
W tej wojnie, która się zaczęła od wielkiej ofensywy niemieckiej przez Belgię[19] na Francję i która przez cały czas rozgrywała się głównie na polach Francji, o udziale innych narodów po jednej czy drugiej stronie decydował przede wszystkim ich stosunek do Niemiec i do dwóch mocarstw zachodnich. Państwa ciążące ku Niemcom lub od nich uzależnione bądź sprzymierzyły się z nimi, bądź, zachowując neutralność, wyraźnie z nimi sympatyzowały. Te zaś państwa, którym wzrost potęgi niemieckiej wyraźnie zagrażał lub które były w ten czy inny sposób związane z Francją i Anglią, stanęły w obozie przeciwnym.
Polityka polska, która od początku wojny wystąpiła wyraźnie przeciw Niemcom i oświadczyła swą solidarność z Rosją, z tą Rosją, która dążyła szczerze do zwycięstwa nad Niemcami – a więc nie z jej germanofilskim rządem – tym samym znalazła się w obozie angielsko-francuskim. Te zaś żywioły w Polsce, które oświadczyły się za Austrią, znalazły się w obozie niemieckim, przeciw Anglii i Francji.
Jeżeli nie posiadały one dość jasnego pojęcia o położeniu, żeby to widzieć od początku, jeżeli przez półtrzecia roku mogły wmawiać w siebie i w innych, że walczą tylko przeciw Rosji, to wiosna roku 1917 przyniosła takie wyjaśnienie sytuacji, że dalsze nieporozumienia były niemożliwe.
Rosja rozpoczęła u siebie rewolucję, która ją szybko rozkładała, dopóki jej całkiem nie wycofała z wojny; zresztą, wkrótce po upadku starego rządu oficjalnie uznała prawo Polski do posiadania własnego, niepodległego państwa. Austria ujawniła w całości swą zależność od Niemiec i swą bezsilność w kwestii polskiej; poza tym widząc, że tej wojny już długo nie wytrzyma, tęskniła za pokojem. Na równi z Turcją i Bułgarią, wlokła się ona za Niemcami jako wierny, pozbawiony głosu wasal. Wojnę prowadziły Niemcy. Po przeciwnej stronie walczyły Francja, Anglia, Włochy, Stany Zjednoczone, Japonia, Belgia itd.
Przedmiot wojny stał się już całkiem wyraźny. Niemcy usiłują ocalić i utrwalić swoją Mitteleuropę, pozostać panami w Europie Środkowej, z włączeniem do niej Polski, na Bałkanach i w Azji Zachodniej; ich przeciwnicy dążą do zniszczenia tego planu, do wyzwolenia spod panowania Niemiec wszystkich ujarzmionych przez nie czy uzależnionych od nich narodów.
Zaczęła się jakby nowa wojna, wojna, o której dla Polski tylko poeci mogli marzyć. Główny wróg Polski, Niemcy, broni swego panowania nad nią, pomaga mu drugie państwo rozbiorcze, Austria, trzecie zaś, Rosja, zrzekłszy się panowania nad Polską, leży w bezwładzie. Przeciw Niemcom walczą o wolność narodów, między innymi o zjednoczenie i niepodległość Polski, wszystkie narody Zachodu, ku którym Polska zawsze się zwracała i w których pokładała swe nadzieje...
To już nie było jakieś zawikłane położenie, w którym tylko wytrawni politycy mogą się orientować: sprawa stała się prosta, jasna, przemawiająca do duszy ludzi najdalej nawet stojących od polityki.
Gdyby ktoś dawnym naszym marzycielom i bojownikom o wolność Polski przepowiedział taką wojnę, o jedno by tylko pytali: czy jej dożyją?... A na przepowiednię, że będą ludzie w Polsce, którzy w tej wojnie staną w imię ojczyzny po stronie jej morderców, przeciw wszystkim wielkim narodom świata, rzuciliby mu w oczy, że kłamie.
A jednak upadek aspiracji i myśli politycznej oraz rozrost obcych wpływów w Polsce i do tego doprowadził.
W rozwoju wypadków i sytuacji politycznych jest o wiele więcej logiki, niż się to przy powierzchownym patrzeniu wydawać może. Za często przypisujemy przypadkowi to, co jest tylko nieuniknionym skutkiem przyczyn, których nie umieliśmy dostrzec. Dopóki ludzie, którzy się znaleźli w tym potwornym położeniu, że stali po stronie największego wroga Polski przeciw narodom, wśród których jedynie mogliśmy znaleźć przyjaciół i sojuszników, nie zrozumieją, że to nie przypadek ich w to położenie postawił, ale że ich postępowanie od początku prowadziło do niego nieuchronnie, dopóty nie będą uleczeni.
Polityka oparta na fałszywych przesłankach lub będąca wynikiem nielogicznego wnioskowania musi prędzej czy później dojść do oczywistego absurdu.
A ileż było tych fałszywych założeń, z których wynikł aktywistyczny absurd, tak jaskrawo uwydatniony od wiosny roku 1917. Po pierwsze: Polska nie ma żadnych widoków odzyskania swych granic na zachodzie i dotarcia z powrotem do Bałtyku – tylko ludzie nierealni, głupcy lub szalbierze polityczni mogą o tym mówić. Po wtóre: Polska nie może stać się całkowicie niezawisłym państwem – może ona zdobyć maksimum swej niezawisłości tylko w składzie monarchii habsburskiej lub przyczepiona do Niemiec i pod ich kuratelą. Po trzecie: najniebezpieczniejszym wrogiem Polski jest Rosja. Po czwarte: Austria ma swoją, niezależną, wielką politykę, do której należy rozwiązanie kwestii polskiej, i zdolna jest swoje plany urzeczywistnić. Po piąte: Prusom nie przeszkadza swobodny rozwój narodu polskiego i wzrost jego sił, o ile ten naród zrzeknie się Poznańskiego, Pomorza i Śląska. Po szóste: sojusz Niemiec i Austro-Węgier jest taką potęgą, że żadna koalicja nie zdoła jej zwyciężyć. Po siódme: Polacy nie są już narodem, który może sobie pozwolić na uczciwą politykę narodową, nakazującą sojusz z tymi, z którymi ich łączą interesy, a walkę z tymi, którzy najwięcej polskiemu dobru zagrażają – dla nich najlepsza jest polityka Żydów, która każe zawsze być po stronie zwycięzcy.
Można by tę litanię jeszcze dalej ciągnąć. Ta lista przesłanek, z których budowali swe polityczne sylogizmy rozmaitego typu stronnicy państw centralnych w Polsce, wystarczyła aż nadto na rodowód jednej z największych niedorzeczności politycznych, jakie świat widział.
Przeciętnemu, prostemu człowiekowi w Polsce, który wiedziony zdrowym instynktem narodowym od początku wojny zachowywał się odpornie względem orientacji austriackiej i aktywizmu – pomimo przyprawy „niepodległościowej”, w jakiej mu je podawano – od wiosny roku 1917 ten absurd polityczny tak się wyjaskrawił, że stracił on cierpliwość i przeszedł do ataku. Opinia publiczna zaczęła wywierać tak silny nacisk na żywioły politykujące po stronie państw centralnych, że dla wytrwania na obranej drodze musiały się już zdobywać na niemały wysiłek. Czyniły to z uporem godnym niewątpliwie lepszej sprawy.
Starają się one przede wszystkim zdobyć ustępstwa ze strony Niemiec, które dałyby im silniejszy grunt pod nogami. A że Niemcy z ustępstwami się nie kwapią, więc psuć się zaczyna stosunek między władzami niemieckimi a polską Radą Stanu, która się spostrzega, że jej przeznaczono rolę figurantów.
Zaczęło się od nieporozumień na gruncie sprawy „armii polskiej”[20]. Niemcy do werbunku zaprosili Polaków, ale organizację armii wzięli całkowicie w swoje ręce. Według ich planu żołnierz miał być polski, ale armia niemiecka. Byli wśród działaczy polskich tacy, którzy się na to godzili i w tym planie gotowi byli współdziałać[21], ale szerszym kołom, nawet w obozie aktywistycznym, taka perspektywa się nie uśmiechała. Tym mniej, że przy takim charakterze tworzonej armii trudno było przy werbunku odwoływać się do patriotyzmu młodzieży. Był i tu sposób – pobór przymusowy, i tego niektórzy chcieli, ale kto wie, czym by się ten pobór skończył, gdyby do niego przyszło.
Później przyszły sprawy kompetencji Rady Stanu, stworzenia narodowej reprezentacji z wyboru i opartego na niej rządu, wreszcie ustanowienia regenta do czasu, dopóki kraj nie będzie miał króla.
Niemcy wobec tych wszystkich żądań zachowywali się przez dłuższy czas bardzo odpornie. Jeden z powodów tego wskazał Wilhelm w rozmowie z Berchtoldem[22] i Andrianem[23], gdy ci dyplomaci austriaccy przyjechali w początku maja[24] powiedzieć mu, że cesarz Karol[25] nic by nie miał przeciw temu, żeby regentem Królestwa Polskiego został arcyksiążę Karol Stefan[26].
Naiwność austriacka jeszcze wtedy przypuszczała, że Niemcy na to organizują Królestwo Polskie, żeby w nim posadzić na tronie Habsburga. Powiedział im wtedy cesarz niemiecki, że żadnego nowego fait accompli[27]11 nie dopuści w Polsce, dopóki widzi możliwość dojścia do pokoju z Rosją.
Także po rewolucji Niemcy szukali drogi do osobnego pokoju z Rosją, i wtedy jeszcze myśleli, żeby w tym pokoju sprawę polską pogrzebać.
Tymczasem w obliczu nowej wojny, w której kwestia polska tak jasno stanęła, Polacy nabierali nowej wiary w swą sprawę i aspiracje narodowe w kraju szybko rosły.
W drugiej połowie maja[28] Koło Polskie w Wiedniu – na wniosek posła Włodzimierza Tetmajera[29], z najsilniejszego w Kole Stronnictwa Ludowego[30] – uchwala, że kwestia polska jest międzynarodowa i że Koło solidaryzuje się z jedynym dążeniem narodu polskiego „do odzyskania Polski niepodległej, zjednoczonej, z dostępem do morza”[31]. Uchwałę ponawia na zjeździe w Krakowie Koło sejmowe, złożone z posłów na Sejm i do Rady Państwa[32], a za uchwałami tymi idą adresy do Koła ze wszystkich stron Galicji i Księstwa Cieszyńskiego.
Tak w samej siedzibie Naczelnego Komitetu Narodowego odbył się wielki pogrzeb jego polityki przy entuzjastycznej manifestacji tłumu.
Najwcześniejszy w tej wojnie absurd polityczny został zlikwidowany.
Smutny był los czynnego wyrazu polityki Naczelnego Komitetu Narodowego – Legionów Polskich po stronie austriackiej. Zrezygnowawszy wcześnie z wielkiego tytułu: „Wojsko Polskie”, otrzymawszy w drodze ustępstwa nazwę „korpusu pomocniczego polskiego”[33] przy armii austriackiej, pędziły one żywot, pełen przejść bardzo pouczających dla stronników państw centralnych w Polsce.
Państwa te nie chciały uznać legionów za zawiązek armii polskiej, którą Niemcy usiłowały stworzyć i której organizację postanowiły utrzymać w rękach niemieckich. Gdy wreszcie władze niemieckie doszły do przekonania, że niepodobna Polakom walczącym w legionach odmówić zaliczenia do armii polskiej, dowiedzieli się legioniści, że nie są wszyscy jednakowymi Polakami. Podzielono ich na Nationalpolen i po prostu Polen. Pierwsi, pochodzący z zaboru rosyjskiego, a więc przeznaczeni na obywateli nowo ustanowionego Królestwa, mieli prawo służyć w armii polskiej; drudzy, jako obywatele austriaccy, mogli być tylko czasowo w niej używani[34].
Ta nomenklatura, mówiąc nawiasem, była wymowna. Wyrażała ona przyszłość Polski, jaką jej gotują państwa centralne. Naród polski rozkawałkowany: Polacy dotychczasowego zaboru rosyjskiego, w granicach jeszcze problematycznych – to Nationalpolen, naród polski, posiadający własne państewko, z pozorami niezawisłości; w zaborze austriackim – to już Polen, którzy nie są national, to jedna z narodowości austriackich; w zaborze zaś pruskim – Preussen polnischer Zunge[35], Prusacy mówiący po polsku. Piękna przyszłość, za którą warto było krew polską przelewać!...
„Korpus pomocniczy polski” ponownie został przekazany pod komendę pruską, i postanowiono znów go wysłać na front[36], żeby nie zawadzał w kraju i żeby jak najmniej z niego zostało.
Nie mniej pouczające były losy organizatora legionów, Piłsudskiego. Po opuszczeniu legionów, z których na jego żądanie udzielono mu dymisji, został mianowany członkiem Rady Stanu. Tam spodziewał się zostać polskim ministrem wojny i wziąć w ręce armię polską[37]. Trudno wszakże było odegrać tę rolę w rządzie, który nie rządził i któremu nie pozwolono dotykać spraw wojskowych. Po bezowocnych wysiłkach Rady Stanu zdobycia jakiegokolwiek wpływu na organizację armii, podał się i tu do dymisji. Mając drogę oficjalną do kierowania wojskiem zamkniętą, spróbował konspiracyjnej i powołał na nowo do tajnego działania Polską Organizację Wojskową (stworzoną przed wojną w celu wywołania powstania w Królestwie)[38], co widząc Niemcy skorzystali z pierwszej sposobności i zamknęli go w Magdeburgu, gdzie przesiedział do końca wojny[39].
Tak Niemcy dokończyli likwidacji polityki z wielkim hałasem proklamowanej w Krakowie na początku wojny, polityki wzywającej rodaków w Królestwie do powstania dla zdobycia „niepodległości”... w łonie monarchii habsburskiej.
Cała polityka polska oparta o Austrię przestała istnieć. Pozostawała tylko jeszcze likwidacja samej Austrii...
Bilans tej polityki krótki: rozdwojenie myśli politycznej i dążeń polskich w wielkiej, epokowej wojnie i osłabienie polityki polskiej w chwili, gdy się decydowały losy narodu na pokolenia; zużycie szeregu zdolnych sił, które w służbie sprawy polskiej mogły w tej doniosłej chwili przynieść niemały pożytek; zmarnowanie znacznej ilości patriotycznej młodzieży w walce za sprawę wroga. Całe szczęście, że nie przyniosła ona głównego rezultatu, którego po niej oczekiwano w Berlinie – pokoju Rosji z państwami centralnymi, a z nim śmiertelnego ciosu wymierzonego Polsce.
Ten koniec krakowskiego przedsięwzięcia politycznego nie był wynikiem okoliczności przypadkowych. To była konieczność dyktowana przez nieubłaganą logikę rzeczy. Wszelkie zamki budowane na lodzie taki los spotyka.
Politykę tę zrodziły: niebywałe zacieśnienie widnokręgu politycznego, zarozumiałość i lekceważenie własnego narodu, traktowanie go jako stada, które wszędzie się da zapędzić. Te właściwości znamionowały dwa obozy, które się połączyły, by w tej wojnie politykę austriacką Polsce narzucić: stronnictwo konserwatywne krakowskie i Polską Partię Socjalistyczną. Pomimo odległości dzielącej ich dążenia społeczne, ich psychologia polityczna przedstawiała tyle wspólnego, że umożliwiło im to dokonanie razem niedorzeczności, która przy większych wpływach tych obozów mogła się okazać dla Polski zabójcza.
Polityka ta miała jedną rzecz wspólną z polityką Niemców – i jedna, i druga nie doceniała społeczeństwa polskiego, nie rozumiała jego psychologii; i jedna, i druga widziała to społeczeństwo takim, jakie było ono w pokoleniach już wymarłych: politycznie naiwnym, dającym się brać na wielkie słowa z małą treścią, na szumne hasła, na tytuły, na pieczęcie. Niemcy operowali „wyzwalaniem ludów uciskanych przez Rosję”, „Królestwem Polskim”, „armią polską”, „Radą Stanu”, „Regencją”[40] – akcja krakowska rzucała wielkie słowa: „niepodległość”, „wojsko polskie”, „Naczelny Komitet” w Krakowie, „Rząd Narodowy” w Warszawie... I jedni, i drudzy myśleli, że pokolenie polskie, z którym mają do czynienia, nie nauczyło się jeszcze szukać poza wyrazami właściwej ich treści. Zarówno jednych, jak i drugich spotkał zawód. Niemcy przy wszystkich „dobrodziejstwach”, jakimi obdarzyli Polskę, społeczeństwa polskiego nie pozyskali i nie zużytkowali do swoich planów; polityka austriacka w Polsce nie pociągnęła społeczeństwa do zabójczych głupstw, do których wzywała, i w połowie wojny doszła do ostatecznej likwidacji, skutkiem tego, że się oparła o Austrię, która sama na własnych nogach utrzymać się nie mogła.
Od Austrii było odwołanie tylko do jej potężnego sojusznika. Po ostatecznej likwidacji polityki austrofilskiej w Polsce pozostała na placu już tylko polityka germanofilska, szukająca oparcia w najniebezpieczniejszym wrogu Polski, przygotowującym nowe formy jej ujarzmienia i będącym w walce z narodami niosącymi nam wyzwolenie.
Pomimo wszystko, co się stało wiosną 1917 roku, pomimo całego wyjaśnienia sprawy polskiej, jakie wówczas nastąpiło, pozostała w Polsce grupa ludzi pracujących na rzecz rozwiązania sprawy polskiej przez Niemcy, współdziałająca z Niemcami do zwycięstwa nad sprzymierzonymi narodami – a jeżeli nie do zwycięstwa, to przynajmniej do zawarcia pokoju, który by pozostawił w rękach Niemiec środkową Europę włącznie z Polską – używającą różnych środków, ażeby politykę polską związaną z państwami zachodnimi zdezorganizować.
Historii działań tych ludzi nie mam zamiaru opisywać. Celem moim jest uświadomić ogółowi polskiemu, jak została odbudowana zjednoczona i niepodległa Polska, jakie przyczyny ogólne na to się złożyły i jaka polityka polska do tego doprowadziła. O działaniach przeciwnych mówię na ogół tylko o tyle, o ile odgrywały one jakąś rolę, o ile w poważniejszej mierze utrudniały osiągnięcie celu, o ile wreszcie uważam to za pożyteczne dla przystosowania myśli politycznej polskiej przez unaocznienie jej zboczeń. Unikam grzebania się w brudach, wyciągania i roztrząsania potworności, występków politycznych, załatwiania rachunków politycznych z ludźmi, którzy mi rzucali kamienie pod nogi. To wszystko mi jest niepotrzebne dla ogólnego celu, który sobie postawiłem.
O ludziach, którzy wytrwale stali przy Niemcach, pomimo że już nie było mowy o walce z Rosją, że cele niemieckie już były dla wszystkich jasne, że wreszcie państwa będące w walce z Niemcami równie jasno wypowiedziały swe dążenie do wyzwolenia Polski – można by napisać całe studium, będące pouczającym przyczynkiem do patologii politycznej społeczeństwa polskiego w ostatnich latach niewoli. Można by ich rozklasyfikować: można by wskazać jednych, którzy byli nierozerwalnie związani z Niemcami, uzależnieni od nich bądź przez tajne stowarzyszenia, bądź na innej drodze; innych – którzy mało myśleli o tym, co będzie z Polską, a dużo o tym, kto w niej będzie rządził, i trzymali z Niemcami w nadziei, że Niemcy ich przy władzy utrzymają; innych – którzy ani o Polsce nie umieli myśleć, ani o władzę nie byli zdolni walczyć, którzy jak dzieci cackami bawili się otrzymanymi tytułami i pozorami wielkiej roli, i obawiali się, żeby ta zabawa się nie skończyła; innych wreszcie – którzy we własnej ojczyźnie byli kondotierami, idącymi do osobistej kariery bez względu na to, co kraj za to zapłaci...
Ludzi podobnych typów można znaleźć w mniejszym lub większym odsetku wszędzie, tylko nie wszędzie warunki im pozwalają zajść tak daleko w niedorzeczności i wyrządzić tyle szkody. Jak na nasze fatalne warunki, to jeszcze trzeba dziękować Bogu, że większe zło z ich działania nie wynikło.
My, jako naród, mamy ogromną żywotność i wiele zdrowego instynktu samozachowawczego, ale nasze życie polityczne nie było zdrowe, w znacznej mierze skutkiem przyczyn od nas niezależnych, i były w nim pewne rysy nadzwyczaj niebezpieczne. Wskażę z nich trzy, które w zboczeniach politycznych tej wojny odegrały główną rolę.
Po pierwsze, nie byliśmy nigdy narodem umysłowo bardzo samodzielnym: zawsześmy łatwo przyjmowali to, co przychodziło z zewnątrz, i miało ono w naszych oczach zazwyczaj większą wartość niż to, co swoje. W polityce to się wyrażało w łatwym uleganiu obcym wpływom, obcym natchnieniom, nawet wtedy, gdy te nas pchały do działania na własną szkodę.
Po wtóre, niewola nas zmuszała do myślenia o polskich krzywdach, o niedomaganiach polskiego życia, ale oduczała nas od myślenia o Polsce, odbierała nam odwagę myślenia o niej jak należy. Tylko niewielu ludzi u nas umiało się zdobyć na szerszą myśl polską i na polską politykę – inni nawet zrozumieć jej przeważnie nie mogli.
Wreszcie po trzecie – co najważniejsza – naród pozbawiony własnego państwa może się ratować tylko wysoką karnością wewnętrzną, surową opinią publiczną, która ludziom małym i łotrom nie pozwala działać na szkodę kraju. Otóż tę karność wewnętrzną udało się utrzymać na dość wysokim poziomie tylko w jednej dzielnicy, w zaborze pruskim, niezawodnie w znacznej mierze dlatego, że tam społeczeństwo polskie było czysto polskie, że nie weszli do jego wnętrza Żydzi, którzy we wszystkich krajach szybko rozkładają opinię publiczną. W pozostałych dwóch dzielnicach rozkład dyscypliny wewnętrznej w sprawach narodowych bardzo daleko się posunął. Zaczął się on w Galicji pod wpływem stronnictwa krakowskiego, które łamało dawną, patriotyczną etykę publiczną, żeby narzucić inną, wynikającą z wyrzeczenia się dążeń do niezawisłości; później poszedł szybko dalej pod wpływem żywiołów socjalistycznych, a sprzyjało mu wtargnięcie żydostwa na arenę życia publicznego. Ten sam proces odbył się w Warszawie, tylko z gorszym o wiele skutkiem, wobec gorszych warunków politycznych, przy braku własnych instytucji publicznych. Tutaj także uczniowie szkoły krakowskiej wiele pracowali nad posunięciem naprzód tego rozkładu. Zbliżaliśmy się już do takiego ustroju naszego życia narodowego, w którym nie ma nic ogólnie obowiązującego, w którym za żaden czyn nie ponosi się odpowiedzialności, w którym każdemu wolno grasować po niwie politycznej polskiej w taki sposób, w jaki mu się to podoba, w którym najnikczemniejszy postępek uważa się za wyraz tylko odmiennych przekonań.
Wytworzyła się u nas liczna sfera ludzi, dla której wyrazy: „polski”, „narodowy” były wyrazami prawie pustymi, bez głębszej treści. To, co gdzie indziej uważa się za ogólnie obowiązujące pojęcia narodowe, w tej sferze należało do zakresu pojęć partyjnych: to, co powinni byli nazywać „narodowym”, „polskim”, nazywali „endeckim”...
Gdyby nie ten rozkład myśli polskiej i karności wewnętrznej, Polska byłaby inaczej wystąpiła w tej wojnie i inaczej z niej wyszła. Nie bylibyśmy zmuszeni patrzeć na tyle niedorzeczności w działaniach politycznych Polaków, na tyle roboty przeciw dobru własnej ojczyzny.
[17] Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii 28 lipca 1914 r., a następnego dnia rozpoczęły działania zbrojne ostrzeliwując Belgrad.
[18] Mikołaj II podpisał rozkaz mobilizacji powszechnej w Rosji 30 lipca 1914 r., który obowiązywał od 31 lipca.
[19] Armie niemieckie, w sile ok. 1,5 mln żołnierzy, wtargnęły o świcie 4 sierpnia 1914 r. do Belgii bez wypowiedzenia temu neutralnemu państwu wojny, a w ostatnim tygodniu sierpnia przeszły na szerokim odcinku granicę belgijsko-francuską nacierając ku Paryżowi.
[20] Mowa o tzw. Polskiej Sile Zbrojnej (niem. Polnische Wehrmacht) organizowanej przez Niemców w Królestwie Polskim od 9 listopada 1916 r. W wyniku porozumienia austriacko-niemieckiego z 10 kwietnia 1917 r. dowództwo austriackie przekazało pod niemiecką komendę tę część Polskiego Korpusu Posiłkowego, czyli dawnych Legionów, która składała się z ochotników pochodzących z zaboru rosyjskiego. Nieporozumienia, o których Dmowski wspomina, sprowadzały się do dwóch kwestii. Aktywiści, a zwłaszcza kierujący Wydziałem Wojskowym Tymczasowej Rady Stanu Józef Piłsudski, spodziewali się odkomenderowania w całości jednostek byłych Legionów, a ponadto, i przede wszystkim, podporządkowania ich dowództwu polskiemu. Tymczasem Niemcy dopuszczali formowanie Polnische Wehrmachttylko z ochotników z byłego zaboru rosyjskiego, a ponadto wyłącznie pod komendą niemiecką. Głównodowodzącym tych sił pozostał aż do października 1918 r. gen. Beseler. Z byłych Legionów przeszło do tych formacji 1100 żołnierzy.
[21] Aluzja do ówczesnej postawy Piłsudskiego, który przeforsował – wbrew nastrojom większości zarówno Rady, jak i społeczeństwa – uchwalenie 21 kwietnia 1917 r. przez Tymczasową Radę Stanu odezwy werbunkowej zachęcającej młodych Polaków z Królestwa do wstępowania do Polnische Wehrmacht. Sam Piłsudski przedłożył Beselerowi prośbę o przyjęcie do szeregów.
[22] Leopold von Berchtold (1863–1942) – dyplomata austriacki, w latach 1912–1915 był ministrem spraw zagranicznych Austro-Węgier.
[23] Leopold Andrian von Werburg (1875–1951) – dyplomata austriacki, w latach 1911–1914 był konsulem Austro-Węgier w Warszawie, od września 1915 do marca 1917 r. piastował zaś funkcję przedstawiciela Austro-Węgier przy generał-gubernatorze warszawskim, Hansie von Beselerze.
[24] Rozmowa odbyła się w Kreuznach w dniach 17–18 maja 1917 r.
[25] Karol I (1887–1922) – w latach 1916–1918 cesarz Austrii i król Węgier.
[26] Karol Stefan Habsburg (1860–1933) – arcyksiążę austriacki, właściciel dóbr żywieckich, sympatyzujący z Polakami, mówiący po polsku, spokrewniony (przez córkę) z Czartoryskimi, a także z Radziwiłłami. Był kandydatem do tronu polskiego wysuwanym najpierw przez konserwatystów galicyjskich, w 1917. r. przez Austrię, a wreszcie w 1918 r. przez Niemcy.
[27] Fait accompli (fr.) – fakt dokonany. Wilhelm II nawiązywał tu do aktu 5 listopada, który mógł utrudnić zabiegi o separatystyczny pokój z Rosją.
[28] Uchwała ta zapadła większością głosów podczas posiedzenia Koła w dniu 16 maja 1917 r.
[29] Włodzimierz Przerwa-Tetmajer (1861–1924) – malarz i grafik, działacz ludowy; w latach 1911–1918 był posłem w Radzie Państwa we Wiedniu z ramienia PSL, był też długoletnim działaczem Ligi Narodowej, z której inspiracji opracował tekst słynnej uchwały.
[30] Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL) – partia chłopska założona w Galicji w 1895 r. pod nazwą Stronnictwo Ludowe (do 1903 r.). PSL w wyborach w 1911 r. uzyskało 24 mandaty, co czyniło je najsilniejszą grupą w Kole Polskim (konserwatyści mieli tylko 20 mandatów). Tetmajer był od 1913 r. członkiem grupy „Piasta”.
[31] Dokładny cytat brzmi: „Koło Polskie stwierdza, że jedynym dążeniem narodu polskiego jest odzyskanie niepodległej i zjednoczonej Polski z dostępem do morza, i uznaje się solidarne z tym dążeniem. Koło Polskie stwierdza dalej międzynarodowy charakter tej sprawy i uznaje ją za jedyną porękę trwałego pokoju”.
[32] W dniu 28 maja 1917 r. zgromadzeni w Krakowie posłowie polscy do Sejmu Krajowego Galicji uchwalili niemal jednogłośnie (dwa głosy wstrzymujące się) poparcie dla uchwały Koła Polskiego we Wiedniu.
[33] Fragment ten, przez nadmierną skrótowość, zawiera kilka nieścisłości. Nazwy Wojsko Polskie usiłowały używać tylko oddziały strzeleckie, które w sierpniu 1914 r. pod wodzą Piłsudskiego bez skutku usiłowały wzniecić antyrosyjskie powstanie w rejonie Kielc. Legiony Polskie przestały formalnie istnieć l października 1916 r. Zostały przemianowane (ale nie przeorganizowane) na Polski Korpus Posiłkowy, który przetrwał w ramach armii austriackiej aż do lutego 1918 r. Zmiana ta, przez długi czas formalna i ignorowana w potocznym odczuciu polskiej opinii (mówiono nadal o Legionach), związana była głównie ze sporami personalnymi i kompetencyjnymi pomiędzy dowódcą I brygady legionowej J. Piłsudskim, a Departamentem Wojskowym NKN-u. Po niepowodzeniu i zdymisjonowaniu Piłsudski przeniósł się pod okupację niemiecką, wszedł w skład Tymczasowej Rady Stanu i usiłował z kolei uzyskać wpływ na Polnische Wehrmacht.
[34] Autor nawiązuje do jednego z gorzkich rozczarowań aktywistów w kwestii tworzenia polskich sił zbrojnych w Królestwie. Poza tym, że dowództwo wszystkich szczebli rezerwowali Niemcy dla swoich oficerów, konsekwentnie i do końca wykluczali możliwość służby w tych jednostkach ochotników-Polaków spoza Królestwa. Wiązało się to z gotowością do uznawania za Polskę jedynie części obszarów byłego rosyjskiego Królestwa Polskiego. Polacy z zaboru austriackiego, a tym bardziej pruskiego, byli i mieli pozostać w myśl tych koncepcji jedynie polskojęzycznymi Austriakami lub Prusakami.
[35] Preussen polnischer Zunge (niem.) – Prusacy polskojęzyczni.
[36] Polski Korpus Posiłkowy, także po 10 kwietnia 1917 r., pozostał w ramach armii austriackiej. Do szeregów Polnische Wehrmachtodkomenderowano zaledwie 1100 dawnych legionistów. Polska Siła Zbrojna nigdy przez Niemców na front nie została skierowana.
[37] Piłsudski od 15 stycznia do 2 lipca 1917 r. pełnił funkcję kierownika Wydziału Wojskowego Tymczasowej Rady Stanu.
[38] Polska Organizacja Wojskowa (POW) utworzona została w Królestwie Polskim po wybuchu wojny przez ludzi związanych z Piłsudskim; powstała z połączenia dwóch organizacji pozostających w konspiracji – Związku Walki Czynnej i Polskich Drużyn Strzeleckich. Fuzja nastąpiła pomiędzy 10 a 15 sierpnia 1914 r. w Warszawie. Obie złączone wówczas organizacje liczyły najwyżej 500 członków. Pod okupacją niemiecko-austriacką POW działa pół-jawnie aż do lata 1917 r. W owym czasie liczebność jej szacuje się już na 11 do 15 tys. członków. Organizacja mająca przygotowywać kadry dla przyszłej armii polskiej przedstawiana była, zwłaszcza mniej zorientowanym politycznie przyjmowanym w jej szeregi młodym ludziom, jako apolityczna i ogólnonarodowa – niepodległościowa. W istocie była całkowicie w rękach ludzi oddanych Piłsudskiemu, w znacznej części weteranów Wydziału Bojowego PPS-Frakcji. W tym rozumieniu była organizacją nie tylko polityczną, ale wręcz partyjną, a nawet prywatną organizacją, jeśli tak można to określić, Piłsudskiego.
[39] Piłsudski został aresztowany w nocy z 21 na 22 lipca 1917 r.
[40] O ustanowieniu regencji mówiono od proklamowania aktu 5 listopada 1916 r. Było to minimalne żądanie całego polskiego obozu aktywistycznego uważane za krok ku przekazywaniu realnej władzy w Królestwie w ręce Polaków. Formalnie ustanowiono ją w postaci Rady Regencyjnej 12 września 1917 r. Ukonstytuowała się ona 18 września 1917 r. w osobach: Aleksandra Kakowskiego, Zdzisława Lubomirskiego, Józefa Ostrowskiego.
III. Armia polska we Francji i Komitet Narodowy polski w Paryżu
Zadanie zdobycia dla Polski miejsca wśród państw sprzymierzonych, które stanęło przed nami od wiosny roku 1917, nie było wcale proste.
Sprawa stopniowo dojrzewała. Wprawdzie zarówno państwa zachodnioeuropejskie, jak Stany Zjednoczone – starając się jeszcze wydobyć z Rosji jak największą pomoc w wojnie i licząc, że Rząd Tymczasowy zdoła związać na nowo szybko rozluźniające się węzły budowy państwowej i dyscypliny w armii – traktowały jeszcze ciągle sprawę polską, przy całym jej międzynarodowym charakterze, jako tę, w której głos przede wszystkim ma Rosja, jednakże objawy rozkładu Rosji szybko się mnożyły i wiara w utrzymanie jej jako czynnego sojusznika z dnia na dzień upadała.
Nagły cios tej wierze zadały bunty w oddziałach wojsk rosyjskich we Francji i w Salonikach[41], które to wojska na krótko przed rewolucją rosyjską przybyły na Zachód. Bunty te wywołały w opinii publicznej francuskiej nagły przewrót w stosunku do Rosji.
Sprawiedliwość nakazuje zaznaczyć, że odpowiedzialność za te bunty nie spada wyłącznie na Rosjan.
Z chwilą, kiedy te wojska wylądowały we Francji, ukazała się potrzeba przydzielenia dla nich tłumaczy francusko-rosyjskich. Tych tłumaczy rekrutowano na ogół spośród Żydów rosyjskich, przebywających we Francji, i tym sposobem wydano żołnierza rosyjskiego na pastwę agitatorów rewolucyjnych, którzy celowo zupełnie pracowali nad wywołaniem buntu. Zapoznałem się mimo woli z tą sprawą przy rekrutowaniu Polaków z tych wojsk do armii polskiej we Francji. Tłumacze ci, wyzyskując ciemnotę żołnierza rosyjskiego, opowiadali mu najpotworniejsze baśnie w celu pobudzenia go do buntu. Gdy wojska przeznaczone do Salonik wsadzono na statki w Marsylii, tłumacze mówili żołnierzom, iż wiedzą na pewno, że rząd francuski w porozumieniu z rosyjskim postanowił ich potopić w morzu...
Wspominam o tym, bo dane zdobyte w tej sprawie były dla mnie w następstwie poważnym ostrzeżeniem przy organizacji armii polskiej we Francji.
Organizacja wojska polskiego na Zachodzie była ze względów politycznych koniecznością. Co prawda, widoki na stworzenie dużej armii istniały tylko w Rosji, ze względu na ogromną liczbę żołnierza polskiego w armii rosyjskiej. Tam pracowano nad wydzieleniem tego żołnierza w osobne formacje polskie[42], nad stworzeniem armii polskiej. Niestety, słabe były dane na to, żeby tam armia polska mogła się utrzymać, przy postępującym powszechnym rozkładzie i przy demoralizujących wpływach idących od kół aktywistycznych polskich, germanofilskich i rewolucyjnych. Ośmielone rewolucją rosyjską, rozpoczęły one robotę, która prostą drogą prowadziła do utopienia sprawy polskiej.
Dla armii polskiej na Zachodzie mieliśmy na razie jedno tylko większe źródło materiału ludzkiego, mianowicie młodzież polską w Ameryce. Panował tam duży zapał, młodzież rwała się do walki o wolność starej ojczyzny; część jej nawet już poszła na ochotnika – z początku do armii kanadyjskiej, później, po wypowiedzeniu wojny przez Stany Zjednoczone, do ich armii. Noszono się tam z myślą stworzenia ochotniczej armii polskiej pod opieką Stanów Zjednoczonych. Część młodzieży polskiej ze Stanów przechodziła krótki kurs oficerski w szkole kanadyjskiej.
Moim pragnieniem było utworzenie armii polskiej przy równoległym współdziałaniu wszystkich mocarstw sprzymierzonych i zapewnienie jej tym sposobem możliwie największej sumy niezawisłości. Jednakże osiągnięcie tego celu nie zapowiadało się jako rzecz łatwa.
Tymczasem sprawę przyspieszyła inicjatywa, która zjawiła się niezależnie od nas we Francji[43].
W maju 1917 roku otrzymałem od Erazma Piltza wezwanie do Paryża dla naradzenia się w sprawie utworzenia armii polskiej we Francji, która znajduje się na poważnej drodze i która ma poparcie szefa misji wojskowej rosyjskiej w Paryżu, hr. Ignatiewa[44]. Wiadomość ta zaskoczyła mnie, a poparcie czy inicjatywa hr. Ignatiewa nieco mnie zdziwiła, nie zaliczałem go bowiem do ludzi życzliwych sprawie polskiej. Miałem raczej powody do uważania go za jednego z przedstawicieli tych sfer, którym Niemcy byli bliżsi od Polaków. Rzecz tedy nie obudziła we mnie zapału, a że parę pilnych spraw, między innymi wykończenie do druku rozprawy O zagadnieniach środkowo- i wschodnio-europejskich trzymało mnie w Londynie, więc nie spieszyłem się z wyjazdem do Paryża.
Okazało się, żem źle zrobił, bo tam sprawa poszła bardzo szybko. Gdym przybył do Paryża, zastałem już fakt dokonany[45].
4 czerwca ukazał się dekret prezydenta Rzeczypospolitej Francuskiej[46], którego artykuł pierwszy brzmiał:
„Tworzy się we Francji na czas wojny samoistną armię polską pozostającą pod rozkazami wysokiego dowództwa francuskiego i walczącą pod sztandarem polskim (il est erée en France pour la durée de la guerre, une armée polonaise autonome, placée sous les ordres hu haut commandement français et combattant sous le drapeau polonais)”.
Podpisany przez prezydenta Rzeczypospolitej, Poincarégo[47], kontrasygnowany przez prezesa Rady Ministrów i ministra spraw zagranicznych, Ribota, oraz przez ministra wojny, Painlevégo[48], dekret ten był wielkim aktem państwowym. Był on wszakże wewnętrznym aktem francuskim. Robił sprawę armii polskiej sprawą francuską, nie zaś sprawą wszystkich sprzymierzonych. To redukowało jej pozycję, nie dawało jej charakteru armii całkiem samoistnej, na którym nam zależało.
Francja wszakże, biorąc sobie zwierzchność nad armią polską, jednocześnie zapewniła organizację i utrzymanie tej armii, rozwiązując kwestię, której my przecie rozwiązać nie mogliśmy.
Motywy działania rządu francuskiego były całkiem zrozumiałe. Jako państwo głównie zainteresowane w położeniu na kontynencie europejskim i najwięcej zagrożone przez rozkład Rosji, Francja najściślej ze wszystkich sprzymierzonych była związana ze sprawą organizacji nowych państw w Europie środkowej. Stąd jednoczesne wzięcie przez nią w ręce sprawy organizacji armii polskiej i czesko-słowackiej. Z drugiej strony, Francja – przez swą tradycję – ze wszystkich sprzymierzonych najbliżej była związana z Polską i z przeszłością nowoczesnej armii polskiej. Jeżeli tedy organizacja armii polskiej miała nie być sprawą wszystkich sprzymierzonych, ale tylko jednego z nich, to niewątpliwie rola ta należała się Francji.
Nie można też było na tworzenie armii polskiej podczas wojny patrzeć wyłącznie jako na akt polityczny. Trzeba było myśleć o tym, żeby to było dobre wojsko, które by przyniosło chlubę imieniu polskiemu w wojnie i które byłoby zdrowym zawiązkiem armii przyszłego państwa polskiego. Żadne zaś z państw sprzymierzonych nie stało tak wysoko pod względem wojskowym jak Francja i organizacja nowego wojska pod kierunkiem armii francuskiej, w jej szkole i w jej duchu, dawała pod tym względem najlepsze widoki.
Jeden wszakże warunek był niezbędny, mianowicie umiejętna i czujna rekrutacja, nie poświęcająca dla liczby jakości werbowanych ochotników, nie wpuszczająca do szeregów młodej armii żywiołów niepewnych, wnoszących ducha rozkładu.
Należytą organizację i wyćwiczenie nowej armii mogła zapewnić tylko Francja i jej oficerowie, dobór wszakże materiału ludzkiego mógł być właściwie zrobiony tylko przez Polaków, przez organizację polską, mogącą wziąć na siebie odpowiedzialność za tę ważną sprawę.
Tu rząd francuski, działający w pośpiechu, popełnił błąd, który trzeba było w następstwie naprawiać. Wina była, ma się rozumieć, i po naszej stronie, żeśmy od początku sprawy tej należycie nie przypilnowali.
Bezpośrednio po wydaniu dekretu o armii polskiej ustanowiono Misję Wojskową Francusko-Polską[49], której zadaniem było zorganizowanie tej armii. Na czele Misji postawiony został generał Archinard[50], stary, zasłużony w kampaniach afrykańskich wojskowy, znajdujący się w stanie spoczynku. Wybór był dobry. Szef Misji przywiązał się do swej pracy, włożył w nią duszę i podołał zadaniu w najtrudniejszym punkcie mianowicie okazał duże zrozumienie żołnierza polskiego, pomimo że nigdy przedtem nie miał z nim do czynienia. Pomocnikiem szefa musiał być, naturalnie, Polak. Na to stanowisko, nie wiem dotychczas, jakimi drogami – zdaje się, że z polecenia hr. Ignatiewa – dostał się niejaki p. Mokiejewski[51]. Nie był to wojskowy: w początku wojny był urzędnikiem rosyjskiego ministerstwa rolnictwa przy ambasadzie w Paryżu. Zrobiwszy jakiś wynalazek wojskowy, został przydzielony do armii francuskiej w randze podpułkownika, odpowiadającej jego rosyjskiej randze cywilnej, i z tą rangą poszedł na pomocnika szefa Misji Wojskowej polsko-francuskiej.
Misja szybko się zorganizowała i energicznie wzięła się do, pracy. Zaczątek armii stworzono z oficerów i żołnierzy armii francuskiej będących Polakami lub przynajmniej potomkami Polaków. Było to bardzo szczęśliwe, bo tym sposobem nowa armia otrzymała od razu gotowych oficerów, podoficerów i żołnierzy dobrej szkoły, a wśród nich pewną liczbę gorących Polaków, acz przeważnie takich, którzy Polski nigdy nie widzieli, lub Francuzów z polskimi nazwiskami, zachowujących w pamięci ojczyznę swych ojców lub dziadów, emigrantów z 1863 i 1831 roku. W następstwie zwrócono się do Polaków w Stanach Zjednoczonych, którzy za aprobatą swego rządu zorganizowali zaciąg na szeroką skalę; zaczęto werbować ochotników polskich w Brazylii, w internowanych oddziałach rosyjskich z Francji i Salonik, wreszcie w Holandii, wśród licznych tam uchodźców z Niemiec, robotników, zagarniętych przez Niemców przeważnie na bruku warszawskim i łódzkim, i wywiezionych gwałtem do kopalń westfalskich.
Organizacje polskie w Stanach Zjednoczonych zaciągały szybko ochotnika, ale nie spieszyły się z jego wysyłaniem: uzależniły to one od naszego stanowiska względem nowej armii. Ta lojalność organizacji polsko-amerykańskich, które w tej doniosłej sprawie, jak i w innych, uznały kierownictwo ludzi prowadzących politykę polską na zachodzie Europy, była jedną z głównych podstaw naszej pozycji, jednym z warunków powodzenia naszych usiłowań. Wynikała ona stąd, że jedyną ambicją ludzi stojących na czele organizacji polsko-amerykańskich, jak Jan Smulski[52], Żychliński[53], Piotrowski[54], ks. Zapała[55] (obecny generał oo. zmartwychwstańców), biskup Rhode[56] i inni, było zrobić jak najwięcej dla Polski, przyczynić się jak najskuteczniej do jej wyzwolenia. Twierdzę to z całą stanowczością, że w tej wielkiej chwili dziejowej żaden z odłamów naszego narodu nie spełnił lepiej swego obowiązku od rodaków naszych w Ameryce.
Rząd francuski od początku rozumiał, że równolegle z tworzeniem armii polskiej na Zachodzie musi powstać organizacja polityczna polska, która będzie współdziałała z nimi w tworzeniu tej armii i która będzie za nią przed Polską odpowiedzialna. Rozumiał też, że organizację taką, możemy stworzyć tylko my, kierownicy polityki polskiej w państwach sprzymierzonych. Od chwili ogłoszenia dekretu o armii polskiej, mieliśmy zapewnione poparcie rządu francuskiego w sprawie oficjalnego uznania organizacji politycznej, którą stworzymy.
Najpilniejszym tedy zadaniem naszym w owej chwili stało się stworzenie oficjalnej organizacji i reprezentacji polityki polskiej w państwach sprzymierzonych, ujęcie przez nią ze strony politycznej spraw armii polskiej we Francji, wreszcie osiągnięcie formalnego stanowiska obywateli polskich dla przebywających w państwach sprzymierzonych Polaków, dotychczasowych poddanych państw rozbiorczych.
15 sierpnia 1917 roku na zjeździe w Lozannie założyliśmy Komitet Narodowy Polski z siedzibą w Paryżu. Zadaniami Komitetu było:
kierownictwo i reprezentacja polityki polskiej w państwach sprzymierzonych;
kierownictwo sprawami politycznymi armii polskiej we Francji oraz moralna i materialna opieka nad nią; wreszcie
opieka cywilna (konsularna) nad Polakami przebywającymi w państwach sprzymierzonych.
Komitet zatem miał funkcje rządu polskiego w zakresie ministerstwa spraw zagranicznych i częściowo ministerstwa wojny.
Założono Komitet w składzie możliwie najszczuplejszym, wprowadzając do niego tylko ludzi niezbędnych, z przewidywaniem możliwych uzupełnień w przyszłości.
Skład ten w początku był następujący:
Roman Dmowski, Erazm Piltz i Maurycy Zamoyski w oficjalnej siedzibie Komitetu, w Paryżu, przy czym Piltz z funkcjami delegata Komitetu do stosunków z rządem francuskim; Władysław Sobański[57], przedstawiciel Komitetu w Londynie; Konstanty Skirmunt, przedstawiciel w Rzymie; Marian Seyda z Poznania i Jan Rozwadowski[58] ze Lwowa, przedstawiający w Komitecie zabory pruski i austriacki, przebywający na razie w Szwajcarii, potem w Paryżu; wreszcie Ignacy Paderewski w Stanach Zjednoczonych, jako przedstawiciel Komitetu przy rządzie waszyngtońskim oraz wobec organizacji polskich w Ameryce, mających na swym czele Wydział Narodowy w Chicago[59].
Wkrótce po założeniu Komitetu w skład jego weszli jeszcze: Stanisław Kozicki w Londynie, Józef Wielowieyski[60], przybyły z Petersburga, który został sekretarzem generalnym Komitetu, wreszcie wydelegowany przez Wydział Narodowy w Chicago dr Fronczak[61] z Buffalo.
Na pierwszym swym posiedzeniu w Lozannie Komitet obrał mnie na mój własny wniosek swoim prezesem[62].
Zawiadomiwszy o powstaniu Komitetu Koło Międzypartyjne[63] w Warszawie, Polską Radę Międzypartyjną[64] w Rosji i Wydział Narodowy w Chicago, oraz wyjaśniwszy rolę, jaką mu przeznaczyliśmy, w odpowiednich komunikatach do tych trzech instytucji, na których się oparliśmy[65], przystąpiliśmy do załatwienia najpilniejszej sprawy, mianowicie osiągnięcia oficjalnego uznania przez rządy państw sprzymierzonych.
Ze strony Francji nastąpiło ono bez zwłoki[66]. W innych państwach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, napotkaliśmy na trudności wynikające z przeciwdziałania przedstawicieli ówczesnego rządu rosyjskiego, na którego czele stał Kiereński i który w tej sprawie działał pod natchnieniami pewnych kół polskich, mających na rząd wpływ przez P. Aleksandra Lednickiego[67]. Trudności te wszakże zostały przezwyciężone dzięki energicznemu współdziałaniu dyplomacji francuskiej. Z kolei Anglia, Włochy i Stany Zjednoczone[68] uznały Komitet Narodowy Polski w Paryżu, jego wyżej wyłuszczone kompetencje, jego władze oraz jego przedstawicieli przy rządach.
Gdy to nastąpiło, Komitet miał przede wszystkim do rozstrzygnięcia trzy kwestie: formę zainaugurowania swej działalności, stosunek do armii polskiej we Francji, wreszcie kwestię swych finansów.
Ogólne zdanie w Komitecie było, że trzeba zacząć od wydania odezwy do narodu. Formalnie rzecz biorąc, tak wypadało zacząć. Jeżeli to się nie stało, to skutkiem mego oporu. Wiedziałem z góry, że odezwa Komitetu wywoła wrzawę wśród naszych przeciwników, że z Warszawy wyjdzie oficjalny protest i że agenci aktywizmu na Zachodzie i w Rosji odpowiedzą na nią skandalicznymi wystąpieniami, które więcej zaszkodzą sprawie polskiej, niżby nasza odezwa jej pomogła. Wiedziałem, do czego te żywioły są zdolne. Nie chcąc dawać obcym widowiska obrzydliwej kłótni polskiej, chcąc oszczędzić krajowi kompromitacji za granicą, postanowiłem osiągnąć od swych kolegów, żeby Komitet wszedł w swoją rolę cicho, bez żadnych manifestacji zewnętrznych. W planie moim leżało, żeby drogą faktów spełniał on zadania rządu polskiego za granicą, żeby umiejętną polityką stanowisko swoje u rządów państw sprzymierzonych umacniał, zadowalając się skromnym tytułem Komitetu Narodowego, przedstawiającego proaliancką opinię polską.
Była w tej przymusowej skromności słabość. Gdybyśmy byli mogli wystąpić jako reprezentacja całego narodu polskiego, jako jego rząd w stosunkach z państwami sprzymierzonymi, gdybyśmy byli mogli przemawiać i zaciągać zobowiązania w imieniu całej Polski, nie wywołując hałaśliwych protestów ze strony naszych przeciwników – sprawa polska od razu inaczej byłaby stanęła i inaczej byłaby w końcu rozstrzygnięta.
To było właśnie siłą Czechów, że ich przedstawicielstwo za granicą przybrało charakter rządu narodowego czeskiego[69], formalnie działało w imieniu całego narodu, przeciw czemu żaden obóz czeski nie protestował. Jako rząd czeski zawierało ono konwencje z rządami państw, dawało w imieniu narodu i w imieniu narodu otrzymywało zobowiązania. Sprawa cieszyńska inaczej by stała na konferencji, gdyby nie konwencja czesko-francuska, podpisana podczas wojny, w której Francja uznała nietykalność czeskich „granic historycznych”[70]. Myśmy konwencji takich zawierać nie mogli, bo, przy stanie rzeczy w Polsce, do niczego w imieniu Polski całej nie mogliśmy się zobowiązywać. Gdybyśmy byli chcieli tylko przemówić w imieniu Polski całej, już byłaby się rozległa skandaliczna wrzawa w całej Europie.
Tak, nie trzeba sobie wyobrażać, że Polskę nic nie kosztowała polityka po stronie państw centralnych i nieliczenie się jej zwolenników ze względami na dobro sprawy polskiej. Zapłaciliśmy za nią nieobliczonymi stratami i bylibyśmy zapłacili bez porównania więcej, gdyby nie ostrożność i powściągliwość ludzi kierujących polityką polską.
Udało mi się w końcu przekonać moich kolegów i Komitet Narodowy w Paryżu rozpoczął swe działanie bez żadnego aktu publicznego ze swej strony.
Rząd francuski oczekiwał od Komitetu, że zacznie od poparcia całym swym autorytetem zaciągu ochotników do armii polskiej, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Myśmy wszakże tego zrobić nie mogli, dopóki formowanie tej armii odbywało się niezależnie od Komitetu. Oświadczyliśmy, że będziemy popierali rekrutację do takiej armii, za którą będziemy mogli wziąć całkowitą odpowiedzialność, to znaczy, której skład od nas będzie zależał.
Muszę stwierdzić, iż rząd Rzeczypospolitej rozumiał nasze stanowisko i był skłonny zapewnić nam należyty wpływ na wojsko. Przeszkody pochodziły ze strony nie dających się bliżej określić czynników, mających, zdaje się, główną siedzibę w ministerium wojny. Dość, że sprawa się zanadto przewlekała, wywołując nawet przykre momenty w stosunkach moich z Quai d’Orsay.
Ja widziałem to, czego rząd francuski widzieć nie mógł, mianowicie, że nieopatrzna rekrutacja wprowadza do młodej armii żywioły bądź niepolskie, bądź moralnie niepewne, od których może się zacząć rozkład tego wojska, zanim będzie ono zorganizowane. Wreszcie, po niemałych trudach osiągnęliśmy to, o co nam chodziło. Decyzja co do nowych zaciągów, zwłaszcza co do każdego z osobna oficera przyjmowanego do armii polskiej, uzależniona została od zgody Komitetu. Komitetowi przyznane zostało prawo dozoru nad wewnętrznymi stosunkami w armii, otrzymaliśmy możność usuwania żywiołów niepożądanych. Ze swej strony Komitet uznał armię za swoje przedsięwzięcie i poparł całą siłą zaciąg ochotników. W końcu tych wysiłków, wiosną 1918 roku, została podpisana przez senatora Doumera[71] – prezesa Komisji Wojsk Słowiańskich we Francji i przeze mnie umowa regulująca stosunek Komitetu Narodowego do armii i jego w tej dziedzinie uprawnienia, umowa, za której wykonanie wziął odpowiedzialność w imieniu rządu francuskiego minister spraw zagranicznych, p. Pichon[72], ja zaś w imieniu Komitetu Narodowego[73].
Włożyłem w sprawy armii polskiej we Francji sporo pracy i kosztowały mię one niemało wysiłku. Każdy oficer zgłaszający się do tej armii w owym okresie stawał przed komisją, w której zasiadałem, i osobiście go badałem w celu wyrobienia sobie o nim zdania. Potem dopiero następowała decyzja, czy go przyjąć i jakie mu powierzyć funkcje. Odwiedzałem często rozrzucone po różnych punktach Francji koszary wojska polskiego[74], rozmawiałem wiele z żołnierzami i oficerami, załatwiałem nieporozumienia wynikające z różnolitości żywiołów, które się na tę niewielką armię składały, dawałem władzom wojskowym wskazówki co do wartości ludzi i sposobu ich traktowania, wreszcie powodowałem usunięcie czynników, które uważałem za szkodliwe. Zwłaszcza usilnie pracowałem nad tym, żeby wszelką politykę z szeregów usunąć, co w wojsku ochotniczym nie jest rzeczą łatwą.
Napotkałem na niemałe przeszkody, które jednak udawało się przezwyciężać, w znacznej mierze dzięki dobrej woli i prawdziwej życzliwości dla Polski szefa Misji, generała Archinarda, a później – po przeniesieniu części wojska na front – wodzów armii francuskiej, którzy je mieli pod sobą[75]. Szefowie armii francuskiej, z którymi mnie obowiązki w owym okresie zetknęły, Foch, Petain, de Castelnau, Franchet d’Esperey, Gouraud, de Maistre – pozostawili w mej pamięci niezatarte wrażenie, nie tylko jako żołnierze, ale jako ludzie wysokiego typu moralnego i kulturalnego.
Najtrudniej szło z usuwaniem z armii polskiej Żydów, którzy się tam dostali jako Polacy, a którzy często nic wspólnego z Polską nie mieli. Tych się obawiałem najwięcej, pamiętając propagandę rozkładową w oddziałach wojsk rosyjskich we Francji prowadzoną przez tłumaczy. Uciekali się oni pod opiekę posłów socjalistycznych, skutkiem czego działalność moja była przedmiotem aż dwóch z kolei interpelacji w Izbie Deputowanych. Rząd francuski wszakże, w szczególności p. Pichon, dał tym interpelacjom należytą odprawę.
[41] Od wiosny 1916 r. uczestniczyły w walkach na froncie francuskim pewne, raczej symboliczne, kontyngenty wojsk rosyjskich (łącznie ok. 20 tys.). W kwietniu i w maju 1917 r. oddziały te stały się ogniskiem buntu, który ogółem objął ok. 5 tys. żołnierzy. W efekcie wszystkie jednostki rosyjskie zostały rozbrojone i internowane już w końcu maja 1917 r. W Salonikach od października 1915 r. Ententa tworzyła, z naruszeniem suwerenności i neutralności Grecji, przyczółek, a następnie militarną bazę operacyjną. Poza jednostkami francuskimi symboliczny udział mieli w korpusie tam utworzonym wszyscy alianci.
[42] Patrz przypis 7, s. 442, t. I.
[43] Inicjatywa ta wyszła z Rosyjskiej Misji Wojskowej we Francji i znalazła przychylne echo w tzw. Komitecie Słowiańskim (fr. Le Comité Slave) kierowanym przez senatora Paula Doumera. W kwietniu 1917 r. obliczano, że natychmiast z jednostek francuskich, z Legii Cudzoziemskiej, oddziałów kanadyjskich i rosyjskich dałoby się odkomenderować ok. 2 tys. Polaków, co byłoby dobrym początkiem wydzielonych formacji polskich. Inicjatywa ta (a raczej jej tło) do dziś nie jest jasna.
[44] Szefem Rosyjskiej Misji Wojskowej we Francji był gen. J. G. Żilinskij. Misja reprezentowała Sztab Generalny i działała niezależnie od ambasady, a w 1917 r. przeciwstawiała się poczynaniom attache wojskowego. Był nim w Paryżu w latach 1912–1918 płk (od czerwca 1917 r. – generał) hr. Aleksiej Aleksiejewicz Ignatiew (1877–1954) znany Dmowskiemu z niechęci do Polaków. Sprawę armii polskiej we Francji zainicjował jednak nie on, lecz jego młodszy brat Paweł, który w tej samej randze pułkownika działał wówczas w Paryżu w ramach Misji Wojskowej, jako oficer łącznikowy wywiadu rosyjskiego. Politycznie był przeciwieństwem starszego brata i protegował Mokiejewskiego.
[45] Dmowski w dniach 19–25 czerwca 1917 r. przebywał w Paryżu dla naradzenia się z Erazmem Piltzem, Maurycym Zamoyskim, Konstantym Platerem, Marianem Seydą, Stanisławom Kozickim oraz Konstantym Skirmuntem. Ostatecznie przeniósł się na stałe z Londynu do Paryża dopiero 5 sierpnia 1917 r.
[46] Był nim od 1913 r. Raymond Poincaré. Dekret opublikowany został w „Journal Officiel de la République Française” 5 czerwca 1917 r.
[47] Raymond Poincaré (1860–1934) – polityk francuski, wielokrotny minister i premier, w latach 1913–1920 był prezydentem Francji.
[48] Paul Painlevé (1863–1933) – matematyk, lewicowy republikanin określający się jako socjalista, w latach 1915–1916 był ministrem oświaty, od marca do września 1917 r. ministrem wojny w rządzie A. Ribota, od września do listopada 1917 r. premierem. Jego rząd został obalony w wyniku ostrej kampanii zorganizowanej przez Clemenceau, oskarżającego rząd o niezdecydowanie w obliczu dywersyjnej akcji politycznej i buntów na froncie.
[49] Wojskowa Misja Francusko-Polska (fr. Mission Militaire Franco-Polonaise) została powołana już 20 maja 1917 r. Był to krok uczyniony bez wiedzy i udziału Polaków, w porozumieniu z płk. Pawłem A. Ignatiewem. Miała ona nadzorować organizowanie polskich jednostek wojskowych, powołał ją francuski minister wojny i jemu bezpośrednio podlegała.
[50] Louis Archinard (1850–1932) – generał francuski, w latach 1888–1893 zdobył dla Francji Sudan Zachodni, nazywany później Francuskim (dzisiejsze Mali), był organizatorem Francuskiej Afryki Zachodniej, uchodził za wojskowego umiejącego politycznymi metodami układać stosunki z tubylcami w koloniach. Minister wojny powołał go na stanowisko szefa Wojskowej Misji Francusko-Polskiej 9 czerwca 1917 r. pismem datowanym 6 czerwca. Archinard pozostał na tym stanowisku do kwietnia 1919 r., tj. do wyjazdu armii polskiej z Francji.
[51] Adam Mokiejewski (1881–?) urzędnik rosyjski, renegat polski, z typową dla renegatów nienawiścią odnosił się do Polski i Polaków. W 1917 r. pojawił się w Paryżu działając w środowiskach polskich; zdołał m.in. utworzyć na krótko tzw. Radę Weteranów (zwerbował do niej 10 zdezorientowanych politycznie weteranów powstania styczniowego żyjących w Paryżu i okolicach). Pełniąc rolę agenta rosyjskiego w Paryżu zainicjował tworzenie armii Polskiej we Francji; z rekomendacji P. A. Ignatiewa uzyskał francuski stopień oficerski (podpułkownika), choć wojskowym w ogóle nie był. Podczas II wojny światowej współpracował z władzami Vichy.
[52] Jan Smulski (1887–1928) – prawnik i finansista amerykański, wybitny działacz polonijny, w latach 1893–1895 był prezesem Związku Narodowego Polskiego, w 1906 r. zorganizował Northwestern Trust and Sawings Bankw Chicago zwany popularnie „bankiem Smulskiego”, a który stał się największym polskim bankiem w USA. Od początku wojny bardzo ofiarny w organizowaniu akcji na rzecz Polski i w zbiórce funduszy, ściśle i zręcznie współpracował z Ignacym Paderewskim, był organizatorem i kierownikiem Wydziału Narodowego w Chicago, umiejętnie izolował Komitet Obrony Narodowej w środowiskach polonijnych.
[53] Kazimierz Żychliński (1859–1927) – działacz polonijny, założył w 1887 r. Sokolstwo Polskie w Ameryce i kierował nim przez następne 10 lat, w latach 1912–1927 był prezesem Związku Narodowego Polskiego.
[54] Nikodem Piotrowski (1863–1932) – prawnik, w latach 1918–1919 był prezesem Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego w Ameryce, w latach 1917–1919 skarbnikiem Wydziału Narodowego w Chicago; profesor prawa na jezuickim uniwersytecie Loyoli w Chicago.
[55] Władysław Zapała (1874–1948) – ksiądz, zmartwychwstaniec, w latach 1909–1920 był rektorem Kolegium św. Stanisława w Chicago, w 1910 r. uczestniczył jako delegat polonijny w uroczystościach grunwaldzkich w Krakowie, w okresie międzywojennym był wikariuszem generalnym Zgromadzenia i przebywał w Rzymie.
[56] Piotr Paweł Rhode (1870–1945) – ksiądz, od 1915 r. biskup Green Bay w stanie Wisconsin, pierwszy biskup-Polak w USA; w latach I wojny światowej bardzo czynny i ofiarny w organizowaniu akcji na rzecz Polski.
[57] Władysław Sobański (1878–1943) – prawnik, publicysta katolicki, zbliżony do Stronnictwa Polityki Realnej. W latach 1917–1919 był członkiem Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu; oficjalny przedstawiciel KNP w Londynie. W dwudziestoleciu międzywojennym był m.in. posłem polskim w Brukseli w latach 1919–1924, a także posłem w Madrycie w latach 1924–1827.
[58]